środa, 6 maja 2015

Rozdział 174: Der Bomber

ROZDZIAŁ 174

     -Myślałem, że będzie miał nam coś ważniejszego do powiedzenia - przyznał Rikimaru, siedząc na ławeczce z boku ulicy. Po jego lewej i prawej stronie siedzieli odpowiednio Rinji i Tatsuya - od porannego zajścia szermierz oraz Kurokawa starali się ich maksymalnie separować. Wspomniany Naito jako jedyny stał, przysłuchując się wątpliwościom czerwonowłosego.
-Myślę, że chciał nas po prostu poznać. W końcu parę razy miał już okazję o nas słyszeć, prawda? - wspomniał w ten sposób o poruszonym podczas rozmowy temacie wojny, a także o tym, co za ich sprawą wydarzyło się pośród Rycerzy.
-Gówno prawda! - burknął na to heterochromik, opierając dłonie o kolana. -Chciał mnie po prostu ośmieszyć, a do tego potrzebował widowni. To głupi gówniarz, idioto! Robi gówniarskie rzeczy i myśli, jak gówniarz. Kto normalny zadałby sobie tyle trudu, by niepostrzeżenie wziąć udział w turnieju? - spojrzał na posiadacza Przeklętych Oczu z niedowierzaniem, gdy tylko zobaczył na jego twarzy pełne zaskoczenie.
-Król brał udział w turnieju? - zdumiał się z głupią miną Kurokawa, czym dodatkowo zagrał mistrzowi juniorów na nerwach.
-Trzymajcie mnie, bo mu zajebię... - warknął pod nosem Tatsuya. -To był King! "King", czyli "król", jasne? To serio takie skomplikowane? Poza tym maskował swoją energię duchową i zniekształcał swój głos. Miał też podobny wzrost. JAK można było tego ze sobą nie połączyć?! Czy ty wykształciłeś w ogóle taki narząd, jak mózg? - skrzyczał Naito bezlitośnie, czym wywołał jego pełen zakłopotania uśmiech.
-Mózg to organ, a nie narząd, durniu... - sprostował od niechcenia Rinji, co heterochromik łyknął, niczym ryba haczyk. Raptownie - czyli jak zwykle - skoczył na równe nogi, by zaraz nachylić się twarzą w stronę Okudy.
-Ale ty mnie ostatnio wybitnie wkurwiasz! - ryknął gniewnie Tatsuya, zaciskając zęby i pięści, gotów natychmiast grzmotnąć kosiarza prosto w szczękę. Niebieskooki - choć nie mniej negatywnie nastawiony - przyjął to wszystko z chłodnym opanowaniem.
-I co z tym zrobisz? - bez lęku odbił piłeczkę albinos. Kolejny raz miał już zareagować Kurokawa, lecz w tym momencie cała czwórka usłyszała krzyki i płacz dziecka. Od razu zaabsorbowało to ich uwagę, toteż odwrócili się w kierunku, z którego dobiegał hałas.
     Mały chłopiec z kasztanowymi lokami na głowie, mający co najwyżej z pięć lat dobiegał właśnie do kobiety, będącej najpewniej jego matką. Zapłakane dziecko trzymało się za głowę, jakby dopiero co się w nią dość mocno uderzyło.
-Synku, co się stało? - zapytała zatroskana kobieta, kucając przed malcem i dotykając miejsca, za które trzymał się chłopiec. Mały nie przestawał płakać, przez co trudno było go zrozumieć.
-Boli... Głowa mnie... boli... - wychlipał żałośnie... i było to ostatnią rzeczą, jaką w ogóle powiedział. Przyglądający się zdarzeniu nastolatkowie zamarli, gdy niespodziewanie czaszka chłopca... wybuchła. Niczym mała bomba, główka pięciolatka eksplodowała, posyłając wszędzie dokoła krew, a nieświadomą matką rzucając o ścianę pobliskiego budynku.
-Co się dzieje, do kurwy?! - krzyknął z niedowierzaniem Tatsuya. Wraz z tym jednym, niewyjaśnionym wybuchem... rozpoczęło się piekło.

***

     Stał pod gołym niebem, na dachu jednego z lewitujących wysoko nad ziemią domów. Prawą stopę trzymał na samej krawędzi. Prawa dłoń zaciskała się na rozłożonej batucie, którą blondyn trzymał wcześniej w kieszeni fraku. Teraz jednak wykorzystywał ją, by poprowadzić najbardziej przerażający koncert, jaki widziało Miracle City. Wywijając rękoma w powietrzu, dyrygował orkiestrą wybuchów, które następowały jeden po drugim w narzuconym przez mężczyznę rytmie. Większe i mniejsze eksplozje pochłaniały w swoim świetle domy mieszkalne, budynki użytku publicznego, ulice, lampy, pozostawione w przypadkowych miejscach przedmioty... Strzelające na wszystkie strony odłamki ścieranych w proch budowli raniły lub przygważdżały do ziemi niczego się nie spodziewających przechodniów. W stolicy Morriden zapanował chaos. Nieprzenikniony, wymykający się spod kontroli chaos, tak paradoksalnie piękny w swojej śmiertelnej melodii.
-Generałowie, panie Naczelniku, szlachetni Niebiańscy Rycerze, członkowie Gwardii Madnessów, piękne panie i dostojni panowie... zapraszam na scenę. Śpiewać każdy może, nieprawdaż? Daję wam akompaniament... - przemawiał w duchu blondyn, zachwycony swoim dziełem. Uśmiechając się pod nosem, ronił łzy spomiędzy zamkniętych powiek. Symfonia, która grała nisko pod jego stopami wypełniała jego serce radością i dumą.
-Wunderbar! - wydarł się pod niebiosa Sebastian Leuberg, znany w odpowiednich środowiskach pod pseudonimem "Der Bomber". Rozmarzony mężczyzna postawił krok w eter, stawiając stopę na płytce z energii duchowej, którą w mgnieniu oka przed sobą utworzył. Druga stopa zaraz spoczęła na kolejnej, formującej się tuż przed pierwszą. Zawieszone coraz niżej i niżej stopnie prowadziły Niemca w stronę pałacu królewskiego. Po drodze w dalszym ciągu dyrygował "orkiestrze", wywołując kolejne przygotowane przez siebie eksplozje w najróżniejszych zakątkach miasta.
-Spędziłem kilka dni, by rozstawić wszystkie instrumenty. Cały tydzień dopracowywałem kompozycję. Będę zdruzgotany, jeśli nie ściągnę tym na ulice wszystkich znamienitych gości... - pomyślał z rozrzewnieniem Sebastian. -Tora... czy jesteś ze mnie dumny? A może sprawię ci przykrość, gdy ci o tym opowiem? Przepraszam, że czas nie pozwolił mi załatwić tej sprawy w inny sposób... - smutek na kilka chwil owiał chłodem jego szalejące pod wpływem makabrycznej muzyki serce. Kompozytor nie dbał o ludzi, którzy umierali dziesiątki metrów niżej. Obawiał się tylko opinii osoby, do której kierował swoje myśli...

***

     -KURWA MAĆ! - ryknął na całe gardło Generał Carver, wygrzebując się spod zawalonego dachu budynku Gwardii Madnessów. Okaleczony przez odłamki i połamany przez ciężar opadłego stropu, gniewnym ruchem ramienia odrzucił od siebie fragment ważący chyba przeszło sto kilogramów. Wilkołak klęczał na jednym kolanie, pomiędzy nogami mając powaloną na plecy okularnicę. Leżąca na podłodze Lilith początkowo patrzyła na niego z zaskoczeniem, lecz wkrótce jej zielone oczy zaczęły wyrażać głęboką dezaprobatę.
-Co ty odstawiasz, do cholery?! Poradziłabym sobie sama. To tutaj to miecz, a nie kij od szczotki! - nakrzyczała na przełożonego, który tylko spojrzał na nią bez zbędnego przejęcia. Podniósłszy się na równe nogi, bez ostrzeżenia złapał ją za rękę i również ją postawił.
-Ale u mnie się zagoi, a u ciebie nie... - odparł na szybko Bruce. Nawet on nie był w nastroju do przekomarzanek, widząc to, co działo się dookoła nich. Jedna z bliźniaczych klatek schodowych, które prowadziły do biur generalskich została rozbita na kawałki przez ciężar spadającego gruzu. Popękana posadzka wyglądała, jakby pozostawiono ją samej sobie na dziesiątki, jeśli nie setki lat. Hol budynku przypominał teraz bardziej ruinę, niż czyjąkolwiek siedzibę.
     Maria McLaren, rudowłosa kobieta w średnim wieku, która przez wiele lat pełniła za kontuarem służbę jako dozorczyni i strzegła kluczy do wszystkich pomieszczeń wewnątrz budynku Gwardii... leżała teraz w połowie drogi między wyjściem, a jej biurkiem. Lawina odłamków musiała ewidentnie dopaść ją podczas ucieczki. Przyciśnięta twarzą do ziemi kluczniczka była praktycznie zmiażdżona od pasa w dół. Już na pierwszy rzut oka dało się rozpoznać, że jej nadzieja na przeżycie byłaby bliska zeru nawet gdyby jeszcze oddychała. Nie oddychała.
-Zdawało mi się, że słyszałam eksplozję, zanim zawalił się dach... - przypomniała sobie Lilith, podchodząc powoli do kobiety. Przykucnąwszy przed jej ciałem, wpompowała w nią odrobinę energii duchowej, by zabezpieczyć ją przed rozpadnięciem się. Potem zaczęła ściągać gruz, który zalegał na nogach dozorczyni.
-Dobrze ci się zdawało - przez rozbity strop, ukazujący zachmurzone niebo wleciał do środka sznur fioletowego dymu znajomego pochodzenia. Fragment trującego obłoku szybko uformował się w głowę czerwonookiego szatyna o gęstych włosach i lekarskiej masce na twarzy. -Takie same przechodzą właśnie przez całe miasto. Nie mam pieprzonego pojęcia, co się dzieje, ale wszystko rozpada się na kawałki... - rozjaśnił sytuację poirytowany tym stanem rzeczy Naizo.
-Leć poszukać Tao. Jemu wszystko powiedz. My idziemy zobaczyć, co się dzieje - polecił Wilkołak, ruszając przez gruzy w stronę drzwi. Niemożliwe do otworzenia z powodu zalegających wszędzie fragmentów dachu, zostały szybko "usunięte" przez Generała. Gołymi rękoma przebił on obydwa skrzydła drzwiowe, po czym z całych sił wyrwał je razem z zawiasami. Ciężkie wrota rzucił na bruk już na zewnątrz budynku. Zakończywszy odkopywanie pani McLaren, Lilith pobiegła za swoim przełożonym, podczas gdy zastępca Kawasakiego ruszył na poszukiwania Naczelnika Gwardii.

***

     Niepowstrzymana siła przycisnęła Bachira do sufitu, gdy niespodziewanie jego dom zaczął z dużą prędkością pikować w stronę ziemi. Jego wysadzona chwilę wcześniej turbina leciała razem z nim, stając się jednym z rozlicznych elementów sabotażu upiornego dyrygenta. Zacisnąwszy zęby, mulat rozejrzał się dookoła, lecz na korytarzu nie spostrzegł ani Lisy, ani Legato.
-Nic wam nie jest?! Gdzie jesteście! - krzyknął były przywódca Połykaczy Grzechów, ale nie otrzymał odzewu. Ugiąwszy nogi w kolanach, odepchnął się od sufitu stopami i łokciami z wystarczającą siłą, by dotrzeć aż do podłogi. Tam zaś wykorzystał energię duchową, by przytwierdzić swoje stopy do wykładziny. Stanął wtedy przed trudnym wyborem. Mógł pobiec do salonu, by poszukać kobiety nazywanej powszechnie jego żoną lub mieć nadzieję, że jego syn pozostał w swoim pokoju i zacząć właśnie od niego.
-Szlag by to! - zdenerwował się białowłosy. W mgnieniu oka odwrócił się na pięcie, by jednym susem dopaść do drzwi pokoju syna. Zanim jednak zdążył nacisnąć na klamkę i je popchnąć, nagła eksplozja wstrząsnęła całym spadającym budynkiem. Bachir gwałtownie uderzył ramieniem o ścianę, a zanim ponownie dorwał się do drzwi, usłyszał biegnące w poprzek piętra pęknięcia. Było już zbyt późno na reakcję, gdy zorientował się, co wydarzy się za chwilę...
     Dom, ich dom pękł na dwoje. Pęd powietrza chciał porwać Rzecznika Praw mniejszości gdzieś w eter, lecz ten zdołał utrzymać się na podłodze. Tego szczęścia nie miała jednak prawie połowa mieszkania, które odleciało w bok, odseparowane od reszty. Ta właśnie połowa zawierała w sobie między innymi pokój Legato. W jednej chwili odłączona część rozbitego domu znalazła się już kilkanaście metrów od tej, w której znajdował się złotooki.
-Legato! - krzyknął rozpaczliwie zawsze opanowany Bachir. Bez chwili zwłoki zamienił całe swoje ciało w jedną, grubą wiązkę światła, która z niewiarygodną prędkością wystrzeliła w stronę "uciekającego" pokoju dziecka. Wyprowadzony z równowagi mulat nie potrzebował nawet połowy sekundy, by dotrzeć na miejsce. Transformowany w świetlną wiązkę przebił się przez ścianę pokoju, gdzie natychmiast odzyskał pierwotną formę.
     Jego syn - z rozbitą głową i pozbawiony przytomności - latał pod sufitem, przyciśnięty ciemieniem do górnego rogu pomieszczenia. Strużka krwi, która normalnie pociekłaby dziecku po twarzy, unosiła się bezpośrednio w stronę sufitu. Przestraszony ojciec wyciągnął rękę w stronę syna. Z wnętrza jego dłoni wydobył się nagle długi, dzwoniący z każdym ruchem i jaśniejący, niczym najprawdziwsze światło łańcuch. Przyczepiwszy się do nogi Legato, przyciągnął go do jego ojca. Bachir jednym ruchem objął swoje dziecko ramieniem, by później gwałtownie odbić się od najbliższej ściany i tym sposobem wydostać się ze spadającego pokoju.
-Ktokolwiek to zrobił, zapłaci mi za to... - poprzysiągł w gniewie, z synem w rękach pikując ku ziemi. Kątem złotego oka widział zawieszoną w powietrzu Lisę, stojącą pośrodku nicości na płytce z energii duchowej. Odetchnął z ulgą na ten widok, nieco dzięki temu spokojniejąc.

***

     Ze spokojem i opanowaniem Leuberg kroczył pałacowym korytarzem, kierując się ku królewskiej komnacie. Od momentu wkroczenia przez metalową bramę do miejsca, w którym znajdował się obecnie pozostawił za sobą trzynaście trupów. Trzynaście osób pozostawił w kałużach krwi z ogromnymi wyrwami w różnych miejscach na ciele. Każdy z tych ludzi był jednym z królewskich sług i każdy miał zamiar powstrzymać Sebastiana przed przedostaniem się dalej. Nikt jednak nie dał mu rady. Blondyn przebił się przez nich, jak przez małe dzieci, skupiony tylko na wykonaniu swojego zadania.
-Że też tak łatwo zagrać im wszystkim na nosie. To nie do pomyślenia. Naprawdę wystarczy jedna osoba z odpowiednią zdolnością, by zniszczyć całą stolicę? Przecież to żałosne... Gdybyśmy tylko chcieli, moglibyśmy wybrać się tu wspólnie... i zabić wszystkich. Pozbywając się króla i władz we wszystkich pomniejszych grupach, moglibyśmy tak po prostu zrealizować nasz plan. Muszę pogadać o tym z Torą... - pomyślał Niemiec, skręcając korytarzem w lewo. Zatrzymał się momentalnie, gdy tylko usłyszał dziewczęcy pisk. Kilka metrów przed nim stała różowowłosa Gwen, która dopiero co wypuściła z rąk tacę z pięcioma kubkami po herbacie. Widok nieznajomego mężczyzny przeraziłby ją nawet gdyby się go spodziewała... a Sebastiana nie mogła się spodziewać.
-Tu nie można wchodzić bez pozwolenia! - służka podbiegła szybko do blondyna, zastawiając mu drogę. -Dlaczego nie zatrzymali cię strażnicy? Zresztą to nie jest ważne. Uprzejmie proszę o opuszczenie pałacu. Jego Wysokość nie przyjmuje już dzisiaj żadnych gości! - oświadczyła dobitnie młodziutka pokojówka.
-Och, naprawdę? Przepraszam, nie wiedziałem. Wygląda na to, że twoi koledzy zrobili sobie małą przerwę, panienko... - zagrał przed nią Leuberg, udając przejętego i skruszonego. -Mam niestety bardzo ważną sprawę do załatwienia, więc muszę cię prosić o ustąpienie. Szanuję jednak twoją odwagę. Załatwię to tak szybko, jak tylko będę w stanie... - minął ją tak zwinnie, że nawet nie zdążyła w porę zareagować. Niemiec przelotem zdążył jeszcze położyć lewą dłoń na głowie Gwen, zanim odepchnął ją i ruszył w dalszą drogę.
-Zaraz zawołam ochronę! Rael nie życzy sobie gości! - przestraszona, lecz niczego nie podejrzewająca różowowłosa pobiegła za blondynem, by jeszcze raz podjąć próbę powstrzymania go...

***

     -Jak sądzisz? Dobrze mi poszło? - zapytał leżący do góry nogami na stosie poduszek król, jeżdżąc palcami po wyżłobieniach na Puszce Pandory. Swe słowa kierował oczywiście do nie odstępującego go nawet na krok Francisa.
-Ze spotkaniem? Jeśli mam być szczery, to poza maleńkim incydentem związanym z paniczem Okudą, Wasza Wysokość spisał się bezbłędnie. Zresztą nawet ten problem doskonale sam rozwiązałeś, panie - ocenił najbliższy doradca króla, segregując porozrzucane po całym biurku dokumenty, których zdążył się już uzbierać niemały stos.
-Tak uważasz? - zamyślił się Rael. -W takim razie chyba nie było źle. Nigdy nie zwykłeś chwalić mnie na wyrost - przypomniał najwierniejszemu z sług władca Morriden. Francis uśmiechnął się pod nosem na dźwięk tych słów.
-Takie oczekiwania miał wobec mnie ojciec Waszej Wysokości. Nie ośmieliłbym się zawieść jego zaufania. Dopóki żyję, będę wypełniać jego ostatnią wolę - oświadczył z przekonaniem i dumą odziany w garnitur ochroniarz, kilkakrotnie uderzając plikiem dokumentów o biurko, celem zrównania ich wszystkich ze sobą.
-Mam nadzieję, że jak najszybciej zdołam poprowadzić wyprawę... - powiedział sam do siebie władca, wpatrując się w ciemnozłotą kostkę. Zanim jednak jego sługa podjął temat, rozsuwane drzwi do komnaty... wybuchły. Eksplozja w korytarzu dosłownie wbiła je do środka pomieszczenia, roztrzaskując o ścianę niedaleko młodego króla. Zbystrzawszy raptownie, Rael momentalnie przekręcił się z powrotem głową do góry, podnosząc się na widok wkraczającego do jego komnaty osobnika. Blondyn we fraku stanął naprzeciw niego.
-To nie pierwszy raz, gdy ktoś wyważa mi te same drzwi... - westchnął chłopak o dwukolorowych włosach. Szybko jednak spoważniał, dostrzegłszy równie poważny wyraz twarzy Niemca o szpiczastym nosie. -Wygląda na to, że tym razem będziesz już musiał wystrugać mi nowe, Francis - dodał król, gwałtownie miotając Puszką w stronę swojego podwładnego. Czarnowłosy pochwycił "pocisk" w ostatniej chwili.
-Czy mogę prosić o audiencję, Wasza Wysokość? - uśmiechnął się wymuszenie Sebastian, nie ruszając się ze swojego miejsca na środku pomieszczenia. Bosy władca bez cienia lęku ruszył w jego stronę, nie zdradzając przy tym żadnych wrogich zamiarów.
-Czy mogę prosić o poddanie się i udanie wraz ze mną na przesłuchanie, Nieznajomy? - zripostował natychmiast Rael, ucinając wszelkie uprzejmości w jednej chwili. Uśmiechnięte lico blondyna na powrót stało się pociągłe i sztywne. Kąciki jego ust zadrżały, a szare oczy wejrzały w zieleń tęczówek władcy.
-Obawiam się, że niestety nie. Tak się składa, że mam tu coś do odebrania... - niezauważenie poruszył się, stając nagle bok w bok z królem. Zaskoczony młodzieniec nie zdążył zareagować na prawą dłoń o zagiętych, niczym krogulcze szpony palcach. Dłoń ta właśnie dotknęła na moment jego boku... i to dyrygentowi wystarczyło. -Die Heiligen Speer - szepnął tylko Leuberg. Potężny wybuch, który nastąpił pod przyłożoną do ciała króla ręką w ułamku sekundy sprawił, że władca niemalże zniknął. Eksplozja prawie w bezczasie wystrzeliła Raela w bok z taką siłą, że przebił się przez co najmniej kilka ścian, jak przez kartki papieru... wylatując poza sam pałac. Fala uderzeniowa rozbiła też w drobny mak samą podłogę, na której pozostało rozległe i długie wgłębienie... ciągnące się tylko w stronę przebitej ściany. Zdawać by się mogło, że pole rażenia tworzonych przez Niemca wybuchów obejmowało tylko jeden kierunek.
-WASZA WYSOKOŚĆ! - wydarł się Francis, który nie mógł w porę zareagować na to, co wydarzyło się przed jego oczyma. Blondyn zmierzył go obojętnym wzrokiem, jakby oceniał stanowione przez niego zagrożenie.
-Nie przejmuj się. Wkrótce do niego dołączysz... - zapewnił chłodno, kolejny raz poprawiając rozwiane przez eksplozję włosy.

Koniec Rozdziału 174
Następnym razem: Przeklęta Dusza

2 komentarze:

  1. Ale mnie ten Tatsuya ścisnął ;P nie domyślałem się, że to król, ale zaskakuje mnie skąd nr 98 go znał? Coś przeoczyłem czy nie zostało to wspomniane?
    Żal mi jest Bombera, bo już wyobrażam sobie jego ciało jak Bachir, Carver i reszta ferajny dobiorą się do niego ;)
    (Chociaż nie wiem czy będzie to potrzebne, patrząc po tym, że właśnie zadarł z Kingiem ;P)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, pocieszę cię, że absolutnie nikt, o kim wiem, nie skojarzył, że King to faktycznie "king" :P Głównie dlatego postanowiłem to napiętnować w tym rozdziale. Ale to absolutnie nic dziwnego, że 98 go znał... bo to przecież król Morriden. Nie żaden tajny agent, a osoba publiczna i ciężko żyć w Morriden, nie znając jego wizerunku skądkolwiek.

      A Bombowiec faktycznie zaszedł za skórę całemu miastu. Nie chciałbym być na jego miejscu, będąc całkowicie szczerym.

      Również pozdrawiam ;)

      Usuń