ROZDZIAŁ 178
-Ostatnia prosta, tak? - zapytał w myślach Tatsuya. Kroczył rzekomo ostatnim już korytarzem, jakim poprowadził go Calleb. Dawno już zrozumiał, że bez pomocy Drugiego nigdy by do tego miejsca nie trafił - zarówno przez ogromną liczbę odnóg, jak i przez panujący wszędzie półmrok. Jedynym źródłem światła były tam tajemnicze ryciny na ciemnozłotych ścianach, które zdawały się delikatnie, migotliwie fosforyzować. Niewykluczone, że przez tysiące lat kompresji twierdza stała się mniej aktywna... lub też od samego początku miała taka być, by utrudnić dostęp do najważniejszych jej pomieszczeń. W końcu każdy grobowiec krył w sobie ósmą część wspólnego dobytku Ośmiu Królów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uczyniłby odnalezienia właściwej drogi wewnątrz budowli czymś zbyt łatwym...
-Trumna znajduje się na końcu korytarza, ale... słyszysz? - chóralny głos Drugiego rozbrzmiał wewnątrz głowy czempiona, na co tamten nawet nie przystanął, trzymając ręce schowane w kieszeniach, mimo kroczenia w połowicznym mroku.
-Ta... Zaraz tu będzie. Myśli pewnie, że jestem amatorem... - odparł w duchu pewny siebie Tatsuya. Czuł, że ktoś się zbliżał. Czuł czyjś oddech na plecach. Słyszał coś, co przypominało kroki... a przecież żadne dźwięki nie rozlegały się dotąd wewnątrz twierdzy - poza jego własnymi. Brunet zbystrzał minimalnie, kiedy poczuł przepływające mu po plecach powietrze, ewidentnie wprawione w ruch... przez kogoś.
-Nie jestem! - ryknął niespodziewanie były Połykacz Grzechów, zginając się wpół. Osoba, która go zaatakowała, świsnęła mu nad głową, nie muskając nawet jego włosów. Tym sposobem musiała mimowolnie znaleźć się z przodu, a nie za plecami Tatsuyi. Wtedy to właśnie wokół całego ciała heterochromika zajaśniała uwolniona przez niego energia duchowa, której poświata rozjaśniła najbliższą okolicę, ukazując między innymi oblicze najeźdźcy. Jego wygląd nie był jednak bynajmniej tym, czego chłopak oczekiwał.
Miał na sobie biały, dość gruby, rozpinany kombinezon, trochę przypominający termoaktywne stroje, chroniące przed zimnem. Usytuowany z przodu zamek kończył się nieco powyżej pasa. Nogawki i rękawy znikały wewnątrz wysokich, grubych butów, będących czymś w rodzaju bardziej swobodnego obuwia narciarskiego, a także w skórzanych rękawicach ochronnych. Kombinezon zaopatrzony był również w obszyty futrem kaptur, który zasłaniał głowę nieproszonego gościa. Jego twarz tymczasem ukrywała... maska przeciwgazowa. Zaopatrzona w dwa boczne, okrągłe filtry powietrza i czerwonawe szkiełka na oczach, łącząca w sobie szarość ze zgniłą zielenią. "Aparycja" przeciwnika skonfundowała Tatsuyę o wiele bardziej, niż samo jego pojawienie się.
-Czego tu, kurwa, szukasz? I ktoś ty? - zawarczał na nieznajomą osobę, jak to miał w zwyczaju. Stanowiło to też doskonały sposób na otrzaskanie nastolatka z każdą nową sytuacją, a także na odzyskanie utraconej inicjatywy.
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Nieznany przybysz popatrzył tylko przez chwilę na twarz heterochromika przez czerwone szkła, zasłaniające jego oczy, po czym zupełnie bez ostrzeżenia... odbił się od ziemi. Z niesamowitą prędkością uderzył o ścianę stopami, gdzie odbił się kolejny raz, rykoszetując w stronę sufitu. Tam zaś ponownie skierował się z hukiem ku podłodze i natychmiastowo ponowił ruch. W ciągu kilku sekund rozpędził się do stopnia, w którym zaskoczony Tatsuya widział tylko biały zarys, przecinający powietrze przed nim i wokół niego. Nie nadążał nawet z nasłuchiwaniem momentów, w których podeszwy grubych butów dotykały powierzchni grobowca. Chociaż teoretycznie uwolniona przez chłopaka energia pozwalała mu wreszcie dostrzec przeciwnika, ten sprawił, że śledzenie jego ruchów stało się dla nastolatka niemożliwe.
-Szybki. Bardzo szybki... W takim wąskim korytarzu nie dam nawet rady ruszyć się z miejsca, by po drodze na mnie nie wpadł - zauważył w duchu czarnowłosy, odruchowo spoglądając jeszcze wszędzie tam, skąd dobiegł go odgłos wybicia się. -To tylko straszak. Nie przyszedł tu po mnie, więc nie będzie tak po prostu latać sobie we wszystkich kierunkach przez kilka godzin. Zwykła przynęta. Jeśli połknę haczyk, pójdzie po nokaut... - jeszcze kiedyś zaryzykowałby, całkowicie pewny swoich zdolności... i zapewne zostałby zrównany z ziemią. Tym jednak razem były Połykacz Grzechów wolał popisać się nie arogancją, a doświadczeniem. -Zatrzyma się. Za kilka chwil się zatrzyma. Nie zaatakuje, dopóki sam tego nie zrobię. Uderzy mnie tylko kontrą, korzystając z tego, że będę niby rozproszony. Głupia dziwka... - moc duchowa zebrała się w jego lewej pięści zaskakująco szybko. -Uderzę cię jeszcze zanim staniesz na ziemi! - zdecydowanym ruchem uwolnił niski cios podbródkowy bezpośrednio przed siebie. Wiedział, że tam pojawi się wróg. Wyczuł to i przewidział. Z pewnym siebie prychnięciem zauważył, jak odbita od sufitu postać uderza w podłogę, jak oszczep, pakując się prosto przed jego pięść.
Zaskoczenie na jego twarzy wywołało jednak inne spostrzeżenie - stopy wbijającego się w ziemię przeciwnika emanowały energią duchową... Za późno na reakcję było już w chwili, gdy do uszu Tatsuyi dobiegło pierwsze pęknięcie. Tkwiąc w środku zamachu, czempion nie zdążył w porę cofnąć swojego idealnie wymierzonego uderzenia. Podłoga zawaliła się tak nagle, że chłopak nawet nie zaklął. Rozbite kawałki posadzki razem z nim runęły w dół, w ciemność. Oświetlając mocą duchową najbliższą okolicę, heterochromik widział jeszcze, jak jego przeciwnik odbija się od miejsca, w którym wcześniej wylądował i znika w głębi korytarza. Potem całkiem stracił go z oczu.
-Kurwa! - ryknął jeszcze sam do siebie, a jego głos umarł w pozornie bezkresnej pustce.
Miał na sobie biały, dość gruby, rozpinany kombinezon, trochę przypominający termoaktywne stroje, chroniące przed zimnem. Usytuowany z przodu zamek kończył się nieco powyżej pasa. Nogawki i rękawy znikały wewnątrz wysokich, grubych butów, będących czymś w rodzaju bardziej swobodnego obuwia narciarskiego, a także w skórzanych rękawicach ochronnych. Kombinezon zaopatrzony był również w obszyty futrem kaptur, który zasłaniał głowę nieproszonego gościa. Jego twarz tymczasem ukrywała... maska przeciwgazowa. Zaopatrzona w dwa boczne, okrągłe filtry powietrza i czerwonawe szkiełka na oczach, łącząca w sobie szarość ze zgniłą zielenią. "Aparycja" przeciwnika skonfundowała Tatsuyę o wiele bardziej, niż samo jego pojawienie się.
-Czego tu, kurwa, szukasz? I ktoś ty? - zawarczał na nieznajomą osobę, jak to miał w zwyczaju. Stanowiło to też doskonały sposób na otrzaskanie nastolatka z każdą nową sytuacją, a także na odzyskanie utraconej inicjatywy.
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Nieznany przybysz popatrzył tylko przez chwilę na twarz heterochromika przez czerwone szkła, zasłaniające jego oczy, po czym zupełnie bez ostrzeżenia... odbił się od ziemi. Z niesamowitą prędkością uderzył o ścianę stopami, gdzie odbił się kolejny raz, rykoszetując w stronę sufitu. Tam zaś ponownie skierował się z hukiem ku podłodze i natychmiastowo ponowił ruch. W ciągu kilku sekund rozpędził się do stopnia, w którym zaskoczony Tatsuya widział tylko biały zarys, przecinający powietrze przed nim i wokół niego. Nie nadążał nawet z nasłuchiwaniem momentów, w których podeszwy grubych butów dotykały powierzchni grobowca. Chociaż teoretycznie uwolniona przez chłopaka energia pozwalała mu wreszcie dostrzec przeciwnika, ten sprawił, że śledzenie jego ruchów stało się dla nastolatka niemożliwe.
-Szybki. Bardzo szybki... W takim wąskim korytarzu nie dam nawet rady ruszyć się z miejsca, by po drodze na mnie nie wpadł - zauważył w duchu czarnowłosy, odruchowo spoglądając jeszcze wszędzie tam, skąd dobiegł go odgłos wybicia się. -To tylko straszak. Nie przyszedł tu po mnie, więc nie będzie tak po prostu latać sobie we wszystkich kierunkach przez kilka godzin. Zwykła przynęta. Jeśli połknę haczyk, pójdzie po nokaut... - jeszcze kiedyś zaryzykowałby, całkowicie pewny swoich zdolności... i zapewne zostałby zrównany z ziemią. Tym jednak razem były Połykacz Grzechów wolał popisać się nie arogancją, a doświadczeniem. -Zatrzyma się. Za kilka chwil się zatrzyma. Nie zaatakuje, dopóki sam tego nie zrobię. Uderzy mnie tylko kontrą, korzystając z tego, że będę niby rozproszony. Głupia dziwka... - moc duchowa zebrała się w jego lewej pięści zaskakująco szybko. -Uderzę cię jeszcze zanim staniesz na ziemi! - zdecydowanym ruchem uwolnił niski cios podbródkowy bezpośrednio przed siebie. Wiedział, że tam pojawi się wróg. Wyczuł to i przewidział. Z pewnym siebie prychnięciem zauważył, jak odbita od sufitu postać uderza w podłogę, jak oszczep, pakując się prosto przed jego pięść.
Zaskoczenie na jego twarzy wywołało jednak inne spostrzeżenie - stopy wbijającego się w ziemię przeciwnika emanowały energią duchową... Za późno na reakcję było już w chwili, gdy do uszu Tatsuyi dobiegło pierwsze pęknięcie. Tkwiąc w środku zamachu, czempion nie zdążył w porę cofnąć swojego idealnie wymierzonego uderzenia. Podłoga zawaliła się tak nagle, że chłopak nawet nie zaklął. Rozbite kawałki posadzki razem z nim runęły w dół, w ciemność. Oświetlając mocą duchową najbliższą okolicę, heterochromik widział jeszcze, jak jego przeciwnik odbija się od miejsca, w którym wcześniej wylądował i znika w głębi korytarza. Potem całkiem stracił go z oczu.
-Kurwa! - ryknął jeszcze sam do siebie, a jego głos umarł w pozornie bezkresnej pustce.
***
-Niech to! Nie znajdę go w taki sposób! - Naito już od kilkunastu minut błądził po ciągnących się we wszystkie strony korytarzach. Ślepe uliczki odsyłały go z powrotem na rozwidlenia, z których obierał inne ścieżki, a potem brnął jeszcze dalej w ciągnący się dokoła półmrok. -Ostatnim razem był z nami Giovanni-san... ale ja nie mam nawet pomysłu, jak użyć tej samej sztuczki, którą on znał. Mam nadzieję, że Tatsuya jakoś sobie radzi, bo chyba naprawdę się zgubiłem - pomyślał z niezadowoleniem Kurokawa. Zwolniwszy już i w pewnym sensie poddawszy się, szedł po prostu przed siebie, penetrując kolejne "uliczki" ogromnej budowli.
-Aż strach wracać na zewnątrz... - przeszło mu przez myśl. -Te wszystkie zniszczenia, ci wszyscy zabici ludzie... Król będzie miał niemały problem z naprawieniem szkód, nie wspominając już o nastrojach mieszkańców. Z pewnością będą się teraz bać, że taka sytuacja może się powtórzyć - analizował najbardziej jego zdaniem prawdopodobny rozwój wypadków. -Jak to się w ogóle stało? Przecież ta ogromna bariera, która osłania Miracle City powinna bez trudu wykryć każdego, kto przez nią przejdzie, a tymczasem nawet nie mignęła - od swojego Mentora wiedział, że wspomniana kopuła zmieniała kolor na czerwony, kiedy ktoś nieproszony pojawiał się w mieście. Jej funkcjonowanie miało jakiś związek zarówno z figurującymi w bazie danych Madnessami, jak i kierunkiem wejścia do stolicy, czy też stanem psychicznym danej osoby. Nie rozumiał do końca, jak to wszystko działało... ale zawsze działało.
-Może ktoś mu pomógł? Ale kto mógłby zyskać na takich zniszczeniach? Co za potwór czerpałby przyjemność z wyrządzania krzywd tysiącom niewinnych ludzi? - nie dawało mu to spokoju. -Gdybym umiał używać swoich oczu, być może dałbym radę odczytać intencje tego faceta - pomyślał przez moment o Leubergu, którego pozostawił "pod opieką" Raela. -Obawiam się, że nie dożyje żadnego przesłuchania. Trzeba było powiedzieć królowi, żeby wrócił do pałacu. Gdyby teraz nagle stracił przytomność, zginęliby obydwaj... - wzdrygnął się na samą myśl o upadku z takiej wysokości na pokrytą gruzami ziemię.
Jego rozważania zostały przerwane w momencie, w którym potknął się o próg, z impetem uderzając o ciemnozłotą powierzchnię. Zdawać by się mogło, że dotarł do kolejnej ślepej uliczki, lecz niespodziewanie "ściana"... ustąpiła. Siedząc na ziemi i rozcierając dłonią głowę, Naito dostrzegł zagłębienie w odsuwającym się fragmencie muru. Zagłębienie w kształcie wciśniętego wgłąb ściany bloku w kształcie otwartej księgi z wbitym w nią piórem do pisania. Tarcie odbiło się nieprzyjemnym echem wzdłuż plątaniny korytarzy, a cofająca się powierzchnia w końcu odsunęła się w bok, odsłaniając przejście dalej.
-Co to za miejsce? - zapytał sam siebie Kurokawa, podnosząc się na równe nogi i wkraczając do wnętrza tajemniczego, rozległego pomieszczenia, dla odmiany oświetlanego przez... dziesiątki niewielkich kul energii duchowej, latających bez ładu i składu we wszystkie strony. Przypominały one po części wielkie świetliki, jak i popularnie stosowane wabiki. Swą rolę spełniały jednak doskonale, nareszcie rzucając nieco blasku na otoczenie. Komnata, w której znalazł się brunet miała kolisty kształt i niemal w całości zagospodarowywała ją wielka spirala na podłodze, otoczona tylko kilkumetrowym "chodnikiem". Owa spirala składała się z coraz mniejszych i mniejszych płytek heracleum, których szlak kończył się dopiero w samym jej centrum. To centrum stanowiła zaś niewielka, niska kopuła, wykonana najprawdopodobniej z bardzo gładko oszlifowanego kryształu z energii duchowej. Ściany pomieszczenia pokrywały w równej mierze piękne, kolorowe mozaiki, jak i usytuowane pod nimi napisy, łączące w sobie nieznane Naito symbole. Wszystko wskazywało jednak na fakt, że obrazy łączyły się w jedną, spójną historię.
-Czyli są tu inne ważne pomieszczenia poza salą grobową... - mruknął pod nosem brunet, powoli krocząc "chodnikiem" wzdłuż zaokrąglonych ścian. Jego niepodzielną uwagę wzbudziła któraś z kolei mozaika, przedstawiająca prowizorycznie zarysowaną kobietę o długich, rozwianych włosach... różowej barwy. Od tejże kobiety odłączało się osiem niewielkich kul, z których każda zmierzała ewidentnie w stronę jeszcze innych kształtów. Dwa z tychże kształtów Kurokawa rozpoznał natychmiast i to wzbudziło jego ciekawość. Elementy te wyglądały bowiem identycznie, jak otworzona lata temu piramida o czarnej barwie oraz ciemnozłota kostka, w której sam się znajdował.
-Nie jestem pewny, jak to rozumieć... - stwierdził w duchu Naito. Pismo w nieznanym języku niwelowało możliwość pełnego pojęcia przedstawionej historii. -Gdybym miał zgadywać, tej kobiecie coś odebrano. Osiem części "czegoś". I te osiem części... zamknięto w grobowcach Królów? Ale dlaczego? Po co? Shuun-san... nigdy mi o tym nie wspomniał - poczuł niepewność i konsternację. Miał wrażenie, że wokół niego działo się coś szalenie ważnego, ale nie miał pojęcia, co to oznaczało dla niego samego.
-Jest jeszcze coś! - zauważył chłopak, podbiegając do kolejnego obrazu. Zamarł, gdy tylko dobrze mu się przyjrzał. Ta sama kobieta o rozwianych, różowych włosach z zamkniętymi oczami trwała nieruchomo... wewnątrz ciemnozłotej kostki.
-Co? - jego serce zabiło szybciej i mocniej.
***
Wejście do grobowca rozpadło się z hukiem, posyłając w powietrze ciemnozłote odłamki, kiedy biała sylwetka z ogromnym impetem wybiła się z jego krawędzi. Król zbystrzał od razu, z zaskoczeniem spoglądając w górę i na kilka chwil spuszczając z oczu nieruchomego, pozbawionego nogi Leuberga. Zielone oczy nie zdążyły już nikogo dostrzec. Tajemniczy najeźdźca tym ostatnim skokiem oddalił się tak daleko i z taką prędkością, że zaniepokojony hałasem Rael nie zdołał dostrzec ani jednego śladu. Ktokolwiek wydostał się z twierdzy, prędkość z jaką to zrobił przewyższyła drastycznie czas reakcji władcy.
-Nareszcie! - przeszło tylko przez myśl poderwanemu już Sebastianowi. Naładowana energią duchową pięść uderzyła prosto w potylicę młodego króla, korzystając z jego rozproszenia, zmęczenia oraz nieuwagi. Wytrzeszczywszy zielone oczy, młodzieniec zapikował ku ruinom swojego miasta. Jednonogi, częściowo zmiażdżony i ociekający krwią Niemiec odbił się na ocalałej stopie od platformy, która zaraz potem rozpadła się, gdyż nie miał kto jej dalej utrzymywać.
-Wrócić... Muszę... wrócić... do domu - myślał Leuberg, dodając sobie sił. Tylko jego determinacja pozwoliła mu zachować przytomność. Tylko dzięki niej mógł jeszcze manipulować energią duchową, by posyłać się kolejnymi wybuchami w wal, odbijając od tworzonych w międzyczasie podestów. -Nie umrę. Nie umrę. Nie teraz. Nareszcie sprawy zaczynają się układać. Nareszcie wszystko zaczęło przyspieszać. Nie zgadzam się, żeby teraz umrzeć! Chcę to zobaczyć. Muszę! - niezauważony zbliżał się do granic miasta, by jak najszybciej się wydostać i niezauważenie wejść do Strumienia.
***
Od wysokich murów Miracle City oddalił się już o ponad sto metrów, z każdą kolejną eksplozją coraz bardziej słabnąć. Każdy kolejny wybuchł miał też coraz mniejszy impet, w związku z czym Sebastian leciał i krócej, i niżej. Zmniejszał się też zatem pułap, na którym materializował kolejne półki, by móc się od nich odbić. Wysuszone pustkowia, które otaczały stolicę Morriden, a które dawno temu zrosiły hektolitry krwi podczas II Wojny Ideałów przypominały Niemcowi tylko i wyłącznie o śmierci. Niewiele go od niej dzieliło, a teraz nawet okolica nasuwała mu te bolesne wizje i koszmarne skojarzenia.
-Cholera! Słabnę... - kaszląc, wypluł z ust małą kałużę krwi, która rozlała się po suchej ziemi. Padł na twarz, zachwiawszy się na swojej jedynej nodze. -Gdybym tylko mógł odpocząć... Chociaż przez chwilę. Gdybym mógł się położyć i przez moment poleżeć nieruchomo w jednym miejscu... - szybko wyrzucił z głowy tę pozornie kuszącą myśl, podpierając się poranionymi rękami. Jęknął z bólu, który poczuł w następnym momencie - do listy urazów mógł doliczyć pęknięty obojczyk. Ledwo żywy blondyn z największym trudem podniósł się, dysząc przy tym tak głośno, jakby właśnie ukończył wielokilometrowy maraton.
Zesztywniał ze strachu, gdy tylko go zobaczył. Stał kilka metrów przed nim, w prawej dłoni trzymając przerzucony przez ramię worek podróżny. Przyjrzał mu się od stóp do głów - eleganckie buty, czarne spodnie, biała i pomięta, wypuszczona koszula, na niej rozpięta kamizelka na guziki. Poluzowana, czarna mucha wisiała mu na szyi. Niedawno myta, niezadbana twarz wprawiała swoim wyrazem w zakłopotanie. Spod niebieskich oczu zniknęły już dawne wory, "wypracowane" spędzonymi w barach nocami. Postawione, jakby na żel włosy - krótkie i w kolorze blond - w dalszym ciągu zdawały się wszystkie skupiać w jednym punkcie lub przynajmniej do niego zmierzać. Mały, owłosiony placyk na czubku podbródka zamienił się w jasną "kołatkę", otaczającą zarówno cały podbródek, jak i usta Francuza. Choć niebywale mniej elegancki, niż kiedykolwiek wcześniej, jakimś sposobem sprawiał wrażenie bardziej dystyngowanego - panującego nad sobą, wydoroślałego i... bardzo, bardzo silnego.
-Przyjaciel, czy wróg? - zapytał krótko Generał Noailles, mierząc wzrokiem słaniającego się na nodze Leuberga. Jeszcze nie miał zamiaru atakować.
-Odpowiedzieć? Mam mu odpowiedzieć? Nie uwierzy mi. Wyglądam, jak siedem nieszczęść, ale dlaczego niby uciekałbym ze stolicy, gdybym był niewinny? - Sebastian zaczął się pocić. Cieknąca woda zaczęła zmywać nie do końca zaschniętą krew z jego twarzy. -Oczekuje odpowiedzi. Mógłbym to wykorzystać. Mógłbym na szybko posłać go w dal wybuchem i zniknąć w Strumieniu. Nieważne, kim jest, na pewno nie wyszedłby z tego bez szwanku. Udam, że się przewracam i wyślę się wybuchem w jego stronę. Drugim uderzę go w twarz... i do widzenia! Będę mógł mu uciec... - nie rozpoznał stojącego przed nim mężczyzny. Gdyby tylko wiedział... gdyby jego umysł pracował na wystarczająco wysokich obrotach, by ocenić siłę niedoszłego wroga, nie rozważałby nawet próby zaatakowania go. Pragnienie powrotu do domu wygrało jednak z rozsądkiem, a moc duchowa zaczęła zbierać się w jedynej nodze.
-Jestem tyl... - Niemiec wytrzeszczył oczy, gdy nie dostrzegł przed sobą drugiego mężczyzny. Jego serce z niemałym wysiłkiem zaczęło bić mocniej, kiedy Leuberg zauważył w powietrzu wypuszczony z ręki Francuza worek podróżny. Torba była w trakcie opadania, kiedy zszokowany Sebastian skrzyżował przedramiona w odruchowej gardzie. Zarośnięty przeciwnik tymczasem nagle pojawił się przed nim. Ręce miał schowane w kieszeniach spodni...
Szare oko "Bombowca" nie uchwyciło momentu, w którym poruszyła się prawa noga oponenta. Nierozpoznany Noailles zamachnął się stopą od dołu z niewiarygodną prędkością i gracją, uderzając prosto w spód gardy Niemca. Sebastian został zdmuchnięty. Jak wyrwany z ziemi chwast, jak wystrzelony z karabinu snajperskiego pocisk, jak wzbijający się w niebo po chwilowym pikowaniu lotnik - tak nagle zniknął z wyschniętego podłoża. Kopnięcie uniosło chmurę pyłu większą, niż obłoki w górze, a Leuberg leciał. Leciał i leciał, w ułamkach sekundy pokonując dziesiątki metrów, niczym nic nie znacząca drobina - kropla słodkiej wody, pochłonięta przez szalejący na otwartym morzu sztorm. Jego przedramiona praktycznie przestały istnieć w chwili zderzenia z nogą przeciwnika. Gdyby nie fakt, że kopniak rozrzucił je na boki, wybijając obydwa barki, zmiażdżone kończyny zapewne zostałyby całkiem oderwane od reszty ciała. Dla Sebastiana nie robiło to zresztą żadnej różnicy - on przestał odczuwać ból.
-Ziemia... tak bardzo się oddaliła. Dlaczego? Ach, tak! To on... - wpatrywał się w pomniejszający się obłok dymu, który pozostał w miejscu jego "wybicia". -Taki szybki. Taki silny. Kto to? Pewnie jakiś Generał, co? Nie z kimś takim chciałem walczyć... - przestrzeń została w jego oczach wprawiona w stan "zawieszenia". Wszystko zwolniło, "stężało", zgasło. -Tora, Ichiro, Cass, Johnny, wszyscy... przepraszam. Miałem mój głupi pomysł i uparłem się, by go wykonać. Myliłem się. Ludzie... już do was nie wrócę - pomyślał z rozrzewnieniem, lecz dopiero, gdy w jego głowie pojawił się obraz pianina, na którym uczył "go" grać, dyrygent rozpłakał się.
Jean opuścił wzniesioną w wymachu nogę, po czym uderzył nią o podłoże. Ugiąwszy na moment nogi w kolanach i przychyliwszy się ku ziemi, odbił się od niej, pozostawiając pod sobą głęboki na pół metra krater. W tej samej chwili dotknął gruntu wypuszczony z jego ręki worek. Generał przebył cały niezbędny dystans - niemalże trzysta metrów - w bezczasie, pojawiając się minimalnie wyżej od wciąż się wznoszącego Niemca. Tym razem w górę była uniesiona lewa noga alkoholika, wyprostowana jak do szpagatu. Ona to właśnie zatrzymała lot Leuberga, wbijając opuszczaną piętę w czubek jego głowy. Sebastian zginął już w momencie uderzenia. Jego mózg zmiażdżył napór pękniętych kości czaszki. Pierwsze łzy, które popłynęły z jego oczu były zarazem ostatnimi. Te właśnie oderwały się od twarzy, gdy tylko mężczyzna został ciśnięty z powrotem na dół. Pęd powietrza wprawiał w ruch połamane kości, dodatkowo rozdzierając tkanki. Lot powrotny trwał jeszcze krócej, niż ten pierwszy...
Ciało Sebastiana uderzyło w ten sam krater, który pozostawił po sobie Noailles, tworząc z niego szeroki i głęboki na kilka metrów lej. Ściany nowej "formacji skalnej" częściowo zabarwiła czerwień. Ze zmiażdżonego dodatkowo ciśnieniem truchła nie zostało zbyt wiele do zbierania.
***
-Naito... - chóralny głos Shuuna rozbrzmiał nagle w głowie bruneta, tak poważny, jak niemalże nigdy. -Jeśli chcesz to sprawdzić... jeśli chcesz się dowiedzieć, mogę ci pomóc. Mogę ci powiedzieć, jak poruszyć mechanizmem... ale nie powiem nic więcej - Pierwszemu odpowiedziało milczenie zaskoczonego chłopaka. Nastolatek jednak od razu zaczął wnikliwie analizować to, co mu zaproponowano. Bynajmniej nie spodziewał się takiego nastawienia u Króla. Nie rozumiał również powodu takiego zachowania. Chciał jednak wiedzieć. Po prostu musiał poznać tajemnicę budowli, w której się znajdował oraz prawdę, kryjącą się za tajemnymi symbolami i mozaikowej historyjce na ścianach komnaty.
-Powiedz mi, Shuun-san! - zgodził się ze zdecydowaniem Kurokawa. Napływające do jego głowy wskazówki Pierwszego pokierowały go do samego początku czarnej, płytowej spirali heracleum - do największego z jej fragmentów. Do niej to właśnie Naito musiał przyłożyć otwartą dłoń, by już po chwili płytka niespodziewanie... pobrała od niego część jego energii duchowej.
-Mechanizm aktywować mogła tylko energia któregoś z naszej ósemki. Nikt inny nie mógłby złamać pieczęci, choćby próbował latami. Piąty zawsze był niezrównanym mistrzem pieczętowania. To wszystko jego pomysł - powiedział mu jeszcze Shuun, zanim całkiem przestał się odzywać. Płytki wchodzące w skład spirali zaczęły się zapadać - jedna po drugiej, od największej do najmniejszej. Każda z nich wniknęła wgłąb podłogi na ponad dwa metry, pozostawiając pośrodku tylko kryształową kopułę... która okazała się wcale nie być kopułą.
Była bardziej czymś w rodzaju kapsuły. Podłużnej i całkiem szerokiej, zdolnej do zmieszczenia w sobie całkiem sporego człowieka. Kryształ był zbyt gruby, by dostrzec, co znajdowało się w środku... lecz coś tam niezaprzeczalnie było. Majaczący wewnątrz cień przypominał kształtem... właśnie człowieka. Zaaferowany Naito zaskoczył szybko na dół, by zbliżyć się do "pojemnika". Przez kilka chwil obchodził go w kółko, szukając jakiegoś sposobu na jego otwarcie, aż w końcu... pękł. Zupełnie niespodziewanie pękł wzdłuż, dzieląc się na dwoje. Dwie kryształowe łupiny rozleciały się na boki, uwalniając kogoś ze swych objęć.
Serce Kurokawy zabiło, jak spiżowy dzwon, kiedy ją zobaczył. "Ją". Prawie bezwiednie upadła na kolana, siadając na swoich łydkach. Zamazane, majaczące wspomnienia uderzyły w czarnowłosego, jakby budząc go z głębokiego snu. Kiedy pierwszy raz spotkał ją, gdy krył się za drzewem w walce z trójgłowym psem. Kiedy chował się lękliwie przed przerażająco dla niego silnym Sorą, podczas ich walki na opuszczonym placu budowy. Kiedy sparaliżowany doświadczeniami z przyszłości stał, jak wryty, dając się obijać Taigo przy otaczających ich widzach. Tyle razy ją widział, a nigdy dokładnie. Tyle razy ją słyszał, a nigdy nie zapamiętał barwy jej głosu.
Różowe, poplątane ze sobą włosy docierały jej do łopatek. Gładka, delikatna skóra obejmowała szczupłe i drobne ciało niewysokiej dziewczyny. Owal idealnie proporcjonalnej twarzy nie skażały najmniejsze niedoskonałości - żadna blizna, znamię, czy bruzda nie miały tu racji bytu. Duże, zielone oczy spoglądały tępo w pustkę, a ich długie rzęsy podrygiwały co jakiś czas, jakby otrzepywały się z brudu. Niewielki, prosty nos górował nad lekko rozchylonymi ustami. Pod białawą, niby rzymską tuniką bez żadnych wzorów, czy udziwnień zarysowywały się średniej wielkości piersi. Bose stopy różowowłosej skrywały długie do połowy kostki, wiązane sandały, automatycznie wywołujące skojarzenia ze starożytnym Rzymem.
-T... to ty... - wydukał Naito, nie mogąc nabrać tchu, gdy kucał naprzeciwko tajemniczej dziewczyny, której zupełnie nie znał, a z którą łączyła go tajemnicza więź. Więź sprawiająca, że brunet widział ją jako kogoś nieodzownego i koniecznego w jego krótkim, nastoletnim życiu. Kurokawa nie zdążył powiedzieć nic więcej. Pod wpływem jego głosu zielone oczy straciły swój bierny wyraz, skupiając zaskoczone i zaciekawione spojrzenie na jego twarzy. Chłopak wzdrygnął się, gdy to się stało, ale był pewien, że dziewczyna patrzyła teraz na niego.
Dotyku obejmujących go w uścisku ramion nigdy by się nie spodziewał. Podobnie też nigdy by się nie spodziewał dotyku jej ust na swoich własnych, który właśnie poczuł, nie otrzymawszy żadnej szansy na przygotowanie się.
Koniec Rozdziału 179
Następnym razem: Alice
Działo się w tym rozdziale dużo, ale Noailles zaćmił wszystko <3 cieszę się z powrotu tego gościa. I to jeszcze tak efektownego!
OdpowiedzUsuńPozdrowiam!
Hahaha, ja sam niesamowicie jarałem się na powrót Jeana, jako że zaplanowałem jego przebieg już podczas wydarzeń w Domu Mędrców :D Uwielbiam rozwijać postaci "poboczne", a przynajmniej "mniej główne", niż główne ^^
UsuńRównież pozdrawiam ;)