ROZDZIAŁ 180
-Tu jesteś! - zawołał z daleka Naito, wchodząc na dach wyższej części mieszkania swojego Mentora. Różowowłosa dziewczyna siedziała po cichu na samej krawędzi z nogami wiszącymi w powietrzu. -Matsu-san już wyszedł? - zapytał nieco niezręcznym tonem głosu Kurokawa, nie otrzymawszy od Alice żadnej odpowiedzi. Powolnym krokiem podszedł do niej, by zaraz usiąść obok ze skrzyżowanymi nogami. Był dopiero poranek, a słońce niedawno rozpoczęło swą podróż po nieboskłonie.
-Chyba tak. Widziałam, jak zeskakiwał na dół... - odparła trochę bez życia zielonooka, po czym z identycznym nastawieniem odwróciła głowę i znienacka pocałowała chłopaka w policzek. Bruneta kolejny raz sparaliżowało. Stracił kontrolę nad sytuacją, gdy zaczęło mu się robić gorąco. W ogóle nie potrafił rozgryźć zachowań "znajomej".
-Dlaczego... to zrobiłaś? - zaklął zaraz w duchu, bo oczywiście najpierw powiedział, zamiast pomyśleć i nie domyślił się, że zabrzmi absolutnie żałośnie. -Mam na myśli... wtedy w komnacie... i teraz - próbował jeszcze jakoś wybrnąć z kolejnej gafy, ale wszystko wskazywało na to, że Alice nie rozumiała nawet, co miał na myśli. Po prostu wpatrywała się w niego, jakby zapytał o coś tak absurdalnego, że nie wierzyła w jego powagę.
-Jak to? Tak się przecież robi na powitanie, prawda? - różowowłosa dla odmiany uznawała za dziwne i niezrozumiałe zachowanie Kurokawy, co podkreślało tylko, że chociaż to nie on musiał się odnaleźć w całkiem nowej rzeczywistości, wcale nie oznaczało to jego "otrzęsienia" ani "przystosowania".
-Nie! To znaczy... w sumie tak... ale nie w tym sensie - zajęczałby bezsilnie, chowając twarz w dłoniach, gdyby nie obawiał się, że wypadnie przez to jeszcze dziwniej. I tak przeklinał siebie za brak kontroli nad swoimi emocjami. -Niektórzy witają się pocałunkiem, to prawda... ale to tylko osoby które się... "lubią". Tak bardzo lubią... - i kolejny raz zrobiło mu się wstyd, bo przecież mówił do osoby wcale nie młodszej od niego, jak do dziecka.
-Ale przecież ja cię lubię, Naito... - nie zrozumiała. Naprawdę przypominała przybysza z innej planety, nie pojmując ani obyczajów, ani otoczenia. Sprawiała wrażenie osoby, która nigdy, przez całe życie nie wyszła z domu i nie widziała prawdziwego świata.
-Chodzi mi o to, że... - zaczął chłopak... i nagle go olśniło. -Zaraz! Powiedziałaś, że "tak się robi", tak? Skąd o tym wiesz? Gdzie cię tak nauczono? - mogła być to wskazówka. Jakakolwiek poszlaka, która umożliwiłaby jemu dowiedzenie się czegoś więcej o Alice... i jej samej przypomnienie sobie czegoś o sobie.
-Gdzie? Ja... - dziewczyna zmarszczyła czoło, usilnie próbując zajrzeć do wnętrza swojego umysłu i przywołać odpowiednie wspomnienia. Milczała przez kilka chwil, przygryzając dolną wargę w sposób, który skupił na niej uwagę Naito. -Ja... nie wiem. Nie mam pojęcia... - oświadczyła w końcu, zagrzebując płonne nadzieje - swoje i Kurokawy.
-Czyli naprawdę nic nie wiesz... - westchnął posiadacz Przeklętych Oczu. -Nie przejmuj się. Jakoś dasz sobie radę. Jeśli tylko zdołam, pomogę ci. Ty już wiele razy mi pomagałaś, prawda? - uśmiechnął się przyjaźnie, nie chcąc pozwolić, by dziewczyna znów podupadła na duchu.
-To też nie do końca pamiętam... Wiem, że rozmawiałam z tobą. Że widziałam już, jak upadałeś i bałeś się podnieść. Nie chciałam, żebyś upadał. Byłeś jedyną osobą, z którą miałam jakikolwiek kontakt. Patrzyłam na świat razem z tobą. Obserwowałam cię cały ten czas... ale nie pamiętam nic poza tym. Nie wiem, co do ciebie mówiłam. Wiem tylko, że mówiłam... - wyjaśniła, jak umiała Alice. Brunet nie wiedział, co o tym myśleć.
-A ja wiem z doświadczenia, że jeśli cały czas próbujesz coś sobie przypomnieć, nigdy sobie tego nie przypomnisz - powiedział w końcu i było to najmądrzejsze, co powiedział do niej od dłuższego czasu. -Nie myśl teraz o tym. Znajdziemy sposób, by odzyskać twoje wspomnienia. Tymczasem jednak... jesteś tutaj, tak? Niezależnie od tego, skąd jesteś i kim byłaś, teraz znajdujesz się w Miracle City, stolicy Morriden. Nie jest może teraz w najlepszym stanie... ale już coś wiesz, czyż nie? - pocieszył ją tymi słowami. Zauważył to po zmianie jej wyrazu twarzy. Mniej lub bardziej wymuszony... ale posłała w jego stronę lekki uśmiech.
-Chyba tak... ale nadal nie umiem się tu odnaleźć. Matsu zeskoczył stąd na sam dół. To przecież ze sto metrów, a jemu w ogóle nie stała się krzywda. Wszyscy używają jakiejś dziwnej siły, którą pierwszy raz widzę. Budynki są takie... obce, a ludzie mnie przerażają. Wszyscy płaczą albo się dąsają. Boję się do kogokolwiek odezwać. Nikt się nie uśmiecha. Wszędzie gruzy, brud... śmierć. Naprawdę nie wiem... czy chcę się stąd ruszać - podkurczyła nogi w kolanach, oplatając je zaraz ramionami. Kurokawa nie widział dla siebie szansy, by móc zrozumieć zagubioną Alice - jeszcze nie. Obudziło się w nim jednak słabo zarysowane pragnienie pomocy tej kruchej, słabej istocie. W pewien sposób zaczął czuć się za nią odpowiedzialny... bo przecież tak wiele go z nią łączyło, choć nie znał on żadnej z tych rzeczy.
-Alice... To imię naprawdę ci pasuje. To jak "Alicja w Krainie Czarów". Zostałaś rzucona do rzeczywistości i świata, których nie rozumiesz, a ten brak zrozumienia wywołuje twój strach. Rozumiem to... a przynajmniej tak sądzę - z takimi myślami nieśmiało objął ją ramieniem. Chciał w ten sposób pokazać jej, że jest obok. Że jest chętny do udzielenia jej pomocy i... że po prostu jest.
-Co ty na to, żebym pokazał ci parę miejsc? Mógłbym też... co nieco ci o tym wszystkim opowiedzieć. O Morriden, o panujących tu zwyczajach, o historii, o ludziach... Nie jestem ekspertem, ale trochę już tu przebywam. Mógłbym przedstawić cię moim przyjaciołom, pomóc ci zawrzeć nowe znajomości, a może nawet czegoś nauczyć. Do każdej nowej sytuacji - czy to złej, czy dobrej - można i należy się przystosować - odzyskiwał powoli "lekkość" wypowiedzi, a co ważniejsze brzmiał przekonująco.
-Mógłbyś? Naprawdę? - różowowłosa odwróciła się zaskoczona w jego stronę, co tym razem nijak chłopaka nie onieśmieliło, jako że z każdą kolejną interakcją wzrastała jego pewność siebie.
-Jasne. Możemy wyjść, kiedy tylko zechcesz - zapewnił Naito, na co Alice rezolutnie obróciła się plecami do krawędzi i podniosła na równe nogi.
-To chodźmy JUŻ - zaproponowała, zasugerowała, a w zasadzie zarządziła dziewczyna, łapiąc bruneta za ramię i ciągnąc w swoją stronę. Kurokawa zaśmiał się lekko, rozbawiony huśtawką nastrojów, jaką zdążył już dawno u zielonookiej zaobserwować.
-Dobrze, ale zanim pójdziemy... jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałbym ci powiedzieć - potrzymał zaciekawioną Alice w niepewności przez kilka sekund, nim popchnięty do działania pewnością siebie rzekł: -NIE całuj na powitanie każdego po drodze, dobrze? - szybko poczuł się niezręcznie po tej "radzie", ale różowowłosa najwyraźniej potraktowała ją poważnie.
-Chyba tak. Widziałam, jak zeskakiwał na dół... - odparła trochę bez życia zielonooka, po czym z identycznym nastawieniem odwróciła głowę i znienacka pocałowała chłopaka w policzek. Bruneta kolejny raz sparaliżowało. Stracił kontrolę nad sytuacją, gdy zaczęło mu się robić gorąco. W ogóle nie potrafił rozgryźć zachowań "znajomej".
-Dlaczego... to zrobiłaś? - zaklął zaraz w duchu, bo oczywiście najpierw powiedział, zamiast pomyśleć i nie domyślił się, że zabrzmi absolutnie żałośnie. -Mam na myśli... wtedy w komnacie... i teraz - próbował jeszcze jakoś wybrnąć z kolejnej gafy, ale wszystko wskazywało na to, że Alice nie rozumiała nawet, co miał na myśli. Po prostu wpatrywała się w niego, jakby zapytał o coś tak absurdalnego, że nie wierzyła w jego powagę.
-Jak to? Tak się przecież robi na powitanie, prawda? - różowowłosa dla odmiany uznawała za dziwne i niezrozumiałe zachowanie Kurokawy, co podkreślało tylko, że chociaż to nie on musiał się odnaleźć w całkiem nowej rzeczywistości, wcale nie oznaczało to jego "otrzęsienia" ani "przystosowania".
-Nie! To znaczy... w sumie tak... ale nie w tym sensie - zajęczałby bezsilnie, chowając twarz w dłoniach, gdyby nie obawiał się, że wypadnie przez to jeszcze dziwniej. I tak przeklinał siebie za brak kontroli nad swoimi emocjami. -Niektórzy witają się pocałunkiem, to prawda... ale to tylko osoby które się... "lubią". Tak bardzo lubią... - i kolejny raz zrobiło mu się wstyd, bo przecież mówił do osoby wcale nie młodszej od niego, jak do dziecka.
-Ale przecież ja cię lubię, Naito... - nie zrozumiała. Naprawdę przypominała przybysza z innej planety, nie pojmując ani obyczajów, ani otoczenia. Sprawiała wrażenie osoby, która nigdy, przez całe życie nie wyszła z domu i nie widziała prawdziwego świata.
-Chodzi mi o to, że... - zaczął chłopak... i nagle go olśniło. -Zaraz! Powiedziałaś, że "tak się robi", tak? Skąd o tym wiesz? Gdzie cię tak nauczono? - mogła być to wskazówka. Jakakolwiek poszlaka, która umożliwiłaby jemu dowiedzenie się czegoś więcej o Alice... i jej samej przypomnienie sobie czegoś o sobie.
-Gdzie? Ja... - dziewczyna zmarszczyła czoło, usilnie próbując zajrzeć do wnętrza swojego umysłu i przywołać odpowiednie wspomnienia. Milczała przez kilka chwil, przygryzając dolną wargę w sposób, który skupił na niej uwagę Naito. -Ja... nie wiem. Nie mam pojęcia... - oświadczyła w końcu, zagrzebując płonne nadzieje - swoje i Kurokawy.
-Czyli naprawdę nic nie wiesz... - westchnął posiadacz Przeklętych Oczu. -Nie przejmuj się. Jakoś dasz sobie radę. Jeśli tylko zdołam, pomogę ci. Ty już wiele razy mi pomagałaś, prawda? - uśmiechnął się przyjaźnie, nie chcąc pozwolić, by dziewczyna znów podupadła na duchu.
-To też nie do końca pamiętam... Wiem, że rozmawiałam z tobą. Że widziałam już, jak upadałeś i bałeś się podnieść. Nie chciałam, żebyś upadał. Byłeś jedyną osobą, z którą miałam jakikolwiek kontakt. Patrzyłam na świat razem z tobą. Obserwowałam cię cały ten czas... ale nie pamiętam nic poza tym. Nie wiem, co do ciebie mówiłam. Wiem tylko, że mówiłam... - wyjaśniła, jak umiała Alice. Brunet nie wiedział, co o tym myśleć.
-A ja wiem z doświadczenia, że jeśli cały czas próbujesz coś sobie przypomnieć, nigdy sobie tego nie przypomnisz - powiedział w końcu i było to najmądrzejsze, co powiedział do niej od dłuższego czasu. -Nie myśl teraz o tym. Znajdziemy sposób, by odzyskać twoje wspomnienia. Tymczasem jednak... jesteś tutaj, tak? Niezależnie od tego, skąd jesteś i kim byłaś, teraz znajdujesz się w Miracle City, stolicy Morriden. Nie jest może teraz w najlepszym stanie... ale już coś wiesz, czyż nie? - pocieszył ją tymi słowami. Zauważył to po zmianie jej wyrazu twarzy. Mniej lub bardziej wymuszony... ale posłała w jego stronę lekki uśmiech.
-Chyba tak... ale nadal nie umiem się tu odnaleźć. Matsu zeskoczył stąd na sam dół. To przecież ze sto metrów, a jemu w ogóle nie stała się krzywda. Wszyscy używają jakiejś dziwnej siły, którą pierwszy raz widzę. Budynki są takie... obce, a ludzie mnie przerażają. Wszyscy płaczą albo się dąsają. Boję się do kogokolwiek odezwać. Nikt się nie uśmiecha. Wszędzie gruzy, brud... śmierć. Naprawdę nie wiem... czy chcę się stąd ruszać - podkurczyła nogi w kolanach, oplatając je zaraz ramionami. Kurokawa nie widział dla siebie szansy, by móc zrozumieć zagubioną Alice - jeszcze nie. Obudziło się w nim jednak słabo zarysowane pragnienie pomocy tej kruchej, słabej istocie. W pewien sposób zaczął czuć się za nią odpowiedzialny... bo przecież tak wiele go z nią łączyło, choć nie znał on żadnej z tych rzeczy.
-Alice... To imię naprawdę ci pasuje. To jak "Alicja w Krainie Czarów". Zostałaś rzucona do rzeczywistości i świata, których nie rozumiesz, a ten brak zrozumienia wywołuje twój strach. Rozumiem to... a przynajmniej tak sądzę - z takimi myślami nieśmiało objął ją ramieniem. Chciał w ten sposób pokazać jej, że jest obok. Że jest chętny do udzielenia jej pomocy i... że po prostu jest.
-Co ty na to, żebym pokazał ci parę miejsc? Mógłbym też... co nieco ci o tym wszystkim opowiedzieć. O Morriden, o panujących tu zwyczajach, o historii, o ludziach... Nie jestem ekspertem, ale trochę już tu przebywam. Mógłbym przedstawić cię moim przyjaciołom, pomóc ci zawrzeć nowe znajomości, a może nawet czegoś nauczyć. Do każdej nowej sytuacji - czy to złej, czy dobrej - można i należy się przystosować - odzyskiwał powoli "lekkość" wypowiedzi, a co ważniejsze brzmiał przekonująco.
-Mógłbyś? Naprawdę? - różowowłosa odwróciła się zaskoczona w jego stronę, co tym razem nijak chłopaka nie onieśmieliło, jako że z każdą kolejną interakcją wzrastała jego pewność siebie.
-Jasne. Możemy wyjść, kiedy tylko zechcesz - zapewnił Naito, na co Alice rezolutnie obróciła się plecami do krawędzi i podniosła na równe nogi.
-To chodźmy JUŻ - zaproponowała, zasugerowała, a w zasadzie zarządziła dziewczyna, łapiąc bruneta za ramię i ciągnąc w swoją stronę. Kurokawa zaśmiał się lekko, rozbawiony huśtawką nastrojów, jaką zdążył już dawno u zielonookiej zaobserwować.
-Dobrze, ale zanim pójdziemy... jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałbym ci powiedzieć - potrzymał zaciekawioną Alice w niepewności przez kilka sekund, nim popchnięty do działania pewnością siebie rzekł: -NIE całuj na powitanie każdego po drodze, dobrze? - szybko poczuł się niezręcznie po tej "radzie", ale różowowłosa najwyraźniej potraktowała ją poważnie.
***
Nadzieja umknęła z twarzy Yashiro, gdy otworzył drzwi, do których ktoś chwilę wcześniej zapukał. Ustąpiła ona miejsca dogłębnemu zdziwieniu, jakie poczuł kosiarz, gdy zamiast młodszego brata ujrzał u progu swego domostwa... Generała Noaillesa. Wyprasowana, biała koszula wpuszczona została w grafitowe spodnie, a zapinana na guziki kamizelka dumnie podkreślała jego elegancki wygląd. Czarna mucha zawiązana pod szyją również stanowiła jeden ze znaków rozpoznawczych Francuza. Gdyby nie zadbana, przystrzyżona broda, "nowy Jean" niczym by się nie różnił od starego, którego od tylu lat nie widziano w stolicy.
-Panie Generale? Czym zawdzięczam tę wizytę? Mam nadzieję, że nie chodzi o mojego brata? - zaczął od razu rudzielec, ale blondyn od razu pokręcił przecząco głową, dając w ten sposób do zrozumienia, że przychodzi w zgoła innej sprawie.
-Wręcz przeciwnie. Chodzi o ciebie - zastrzelił go tymi słowami Jean. -Bez względu na to, jak bardzo cię to zadziwi, przychodzę do ciebie z propozycją. I nie dostaniesz ode mnie kilku dni na zastanowienie się - zaczął rzeczowo, ewidentnie się spiesząc i już samym tonem swojej wypowiedzi ponaglając członka rodu Okuda.
-Propozycję? - zdziwił się początkowo młodszy mężczyzna, lecz zaraz spoważniał. -Słucham - nie planował nawet zapraszać Francuza do środka, jako że on sam nie wyglądał, jakby miał zamiar wypić z nim herbatkę i porozmawiać o pogodzie.
-Zostań moim zastępcą - poważny wyraz twarzy zmienił się w obraz szoku i niedowierzania w ułamku sekundy. Rudowłosy nawet w najśmielszych snach nie potrafiłby wyobrazić sobie takiej sytuacji. Pompujące krew serce zabiło szybciej, gdy mimowolnie, lecz jakże "ludzko" wyobraził sobie siebie na oferowanym mu stanowisku. Szansa - to ona zapukała do jego drzwi, a nie Noailles.
-Ja? Generale, chyba nie jest pan poważny? - odezwał się Yashiro dopiero wtedy, gdy ponownie zaczął logicznie myśleć. -Ze wszystkich Gwardzistów proponuje pan to akurat mi? Przecież... nikt się na to nie zgodzi - powiedział szczerze, choć z nieskrywanym bólem, spuszczając przy tym wzrok. Nie zapomniał widoku umazanych kałem drzwi, powybijanych okien i noży wbitych w wycieraczkę. Tego nie dało się zapomnieć. Występ młodszego z braci na Turnieju Niebiańskich Rycerzy przypomniał ludowi o ciążącym nad ich rodziną "piętnie".
-O jakiej zgodzie mówisz? - burknął odrobinę podirytowany jego nastawieniem Jean. -Najpierw nazywasz mnie Generałem, a zaraz potem stwierdzasz, że ktoś w tym mieście może sobie zakwestionować MOJĄ decyzję? - gdy ujął to w taki sposób, nawet dla rudzielca zabrzmiało to głupio i śmiesznie. -Jeśli chcesz, żeby ludzie na powrót zaczęli szanować ród Okuda, musisz sam o to zadbać. Słyszałem, co działo się ostatnio. Chcę dać ci szansę, bo moim zdaniem zasługujesz na nią bardziej, niż reszta. To wszystko - blondyn zamknął rozmówcy usta na dłuższy czas, podczas gdy ten bił się z myślami, ewidentnie obawiając się trudów, lecz również pragnąc tego, o czym powiedział Generał.
-Ja jako vice-generał? To brzmi tak dziwnie... Tak niewiarygodnie. Rin był na mnie wściekły o to, że "nic nie robię"... Może zmieniłby zdanie, gdybym się zgodził? W końcu on swoje zrobił. Nawet jeśli mu nie wyszło, przynajmniej spróbował. Taka szansa drugi raz się już nie powtórzy... - zastanawiał się gorączkowo, nadal częściowo schowany za drzwiami.
-Nie boi się pan konsekwencji? Przyjęcie Okudy pod swoje skrzydła... może się odbić na pańskiej opinii publicznej - chciał się jeszcze tylko upewnić Yashiro, lecz na ten moment podjął on już swoją decyzję.
-Zawsze była paskudna. Wielu ludzi w ogóle mnie już nie pamięta. Inni nie pamiętają niczego, co zrobiłem - ani złego, ani dobrego. Reszta kojarzy mnie tylko jako zachlanego pijaka. Myślisz, że może być gorzej? - odparł nieprzejęty tą perspektywą Jean. -Zresztą ja przynajmniej nie urywam nikomu głowy, kiedy nie umiem się zachować... - nawiązał do swojego kolegi po fachu, z którym nie miał jeszcze okazji się widzieć.
-W takim razie... to będzie dla mnie zaszczyt, Generale - starszy z braci skłonił głowę nisko i z szacunkiem, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się działo. Buzujące w nim emocje przyćmiewały obawy falą euforii i nadzieją.
-Dobra, bez tych formalności. Zbieraj się, wychodzimy - rzekł swobodnie Noailles, momentalnie sprawiając, że chłopak o zielonych oczach podniósł swą głowę w wyrazie zdziwienia. Blondyn uśmiechnął się pod nosem, zauważywszy jego niepewność.
-Jak to? Już? Ale... tak zaraz? - tajemniczo uniesione kąciki ust Francuza były dla kosiarza jedyną odpowiedzią i widział on już, że szybko zostanie rzucony na głęboką wodę przez nowego przełożonego. Nie zdążył jednak jeszcze pożałować swojej decyzji, a Generał odwrócił się do niego plecami i poszedł przodem.
-Szybciej, zastępco! Mamy spotkanie za kilka minut! - rzucił jeszcze beztrosko, chowając dłonie do kieszeni.
-Wręcz przeciwnie. Chodzi o ciebie - zastrzelił go tymi słowami Jean. -Bez względu na to, jak bardzo cię to zadziwi, przychodzę do ciebie z propozycją. I nie dostaniesz ode mnie kilku dni na zastanowienie się - zaczął rzeczowo, ewidentnie się spiesząc i już samym tonem swojej wypowiedzi ponaglając członka rodu Okuda.
-Propozycję? - zdziwił się początkowo młodszy mężczyzna, lecz zaraz spoważniał. -Słucham - nie planował nawet zapraszać Francuza do środka, jako że on sam nie wyglądał, jakby miał zamiar wypić z nim herbatkę i porozmawiać o pogodzie.
-Zostań moim zastępcą - poważny wyraz twarzy zmienił się w obraz szoku i niedowierzania w ułamku sekundy. Rudowłosy nawet w najśmielszych snach nie potrafiłby wyobrazić sobie takiej sytuacji. Pompujące krew serce zabiło szybciej, gdy mimowolnie, lecz jakże "ludzko" wyobraził sobie siebie na oferowanym mu stanowisku. Szansa - to ona zapukała do jego drzwi, a nie Noailles.
-Ja? Generale, chyba nie jest pan poważny? - odezwał się Yashiro dopiero wtedy, gdy ponownie zaczął logicznie myśleć. -Ze wszystkich Gwardzistów proponuje pan to akurat mi? Przecież... nikt się na to nie zgodzi - powiedział szczerze, choć z nieskrywanym bólem, spuszczając przy tym wzrok. Nie zapomniał widoku umazanych kałem drzwi, powybijanych okien i noży wbitych w wycieraczkę. Tego nie dało się zapomnieć. Występ młodszego z braci na Turnieju Niebiańskich Rycerzy przypomniał ludowi o ciążącym nad ich rodziną "piętnie".
-O jakiej zgodzie mówisz? - burknął odrobinę podirytowany jego nastawieniem Jean. -Najpierw nazywasz mnie Generałem, a zaraz potem stwierdzasz, że ktoś w tym mieście może sobie zakwestionować MOJĄ decyzję? - gdy ujął to w taki sposób, nawet dla rudzielca zabrzmiało to głupio i śmiesznie. -Jeśli chcesz, żeby ludzie na powrót zaczęli szanować ród Okuda, musisz sam o to zadbać. Słyszałem, co działo się ostatnio. Chcę dać ci szansę, bo moim zdaniem zasługujesz na nią bardziej, niż reszta. To wszystko - blondyn zamknął rozmówcy usta na dłuższy czas, podczas gdy ten bił się z myślami, ewidentnie obawiając się trudów, lecz również pragnąc tego, o czym powiedział Generał.
-Ja jako vice-generał? To brzmi tak dziwnie... Tak niewiarygodnie. Rin był na mnie wściekły o to, że "nic nie robię"... Może zmieniłby zdanie, gdybym się zgodził? W końcu on swoje zrobił. Nawet jeśli mu nie wyszło, przynajmniej spróbował. Taka szansa drugi raz się już nie powtórzy... - zastanawiał się gorączkowo, nadal częściowo schowany za drzwiami.
-Nie boi się pan konsekwencji? Przyjęcie Okudy pod swoje skrzydła... może się odbić na pańskiej opinii publicznej - chciał się jeszcze tylko upewnić Yashiro, lecz na ten moment podjął on już swoją decyzję.
-Zawsze była paskudna. Wielu ludzi w ogóle mnie już nie pamięta. Inni nie pamiętają niczego, co zrobiłem - ani złego, ani dobrego. Reszta kojarzy mnie tylko jako zachlanego pijaka. Myślisz, że może być gorzej? - odparł nieprzejęty tą perspektywą Jean. -Zresztą ja przynajmniej nie urywam nikomu głowy, kiedy nie umiem się zachować... - nawiązał do swojego kolegi po fachu, z którym nie miał jeszcze okazji się widzieć.
-W takim razie... to będzie dla mnie zaszczyt, Generale - starszy z braci skłonił głowę nisko i z szacunkiem, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się działo. Buzujące w nim emocje przyćmiewały obawy falą euforii i nadzieją.
-Dobra, bez tych formalności. Zbieraj się, wychodzimy - rzekł swobodnie Noailles, momentalnie sprawiając, że chłopak o zielonych oczach podniósł swą głowę w wyrazie zdziwienia. Blondyn uśmiechnął się pod nosem, zauważywszy jego niepewność.
-Jak to? Już? Ale... tak zaraz? - tajemniczo uniesione kąciki ust Francuza były dla kosiarza jedyną odpowiedzią i widział on już, że szybko zostanie rzucony na głęboką wodę przez nowego przełożonego. Nie zdążył jednak jeszcze pożałować swojej decyzji, a Generał odwrócił się do niego plecami i poszedł przodem.
-Szybciej, zastępco! Mamy spotkanie za kilka minut! - rzucił jeszcze beztrosko, chowając dłonie do kieszeni.
***
Wielopoziomowy, ogromny cmentarz, znajdujący się na kilku rozległych wzgórzach - Marsowe Pola. Otoczony ogrodzeniem i poprzecinany brukowanymi alejami "przybytek zmarłych" był ostatnim miejscem, w które Naito rzeczywiście chciałby zabrać Alice. Z drugiej jednak strony pomysł, jaki przyszedł mu do głowy zmusił go, by właśnie tam ją przyprowadził. Wspólnie z różowowłosą krążyli już pomiędzy grobami od dobrej godziny, przyglądając się wyrytym lub wygrawerowanym na płytach imionom i nazwiskom. Znajdowali się tam przedstawiciele wszystkich nacji i kultur, wszystkich wyznań i grup społecznych, wszystkich wieków i znanych ludzkości dziejów historycznych.
-To jak szukanie igły w stogu siana... - westchnął Kurokawa, przycupnąwszy na chwilę na jednej z ławek. Nie spuszczał swojej towarzyszki z oczu, jako że przecież nie znała okolicy ani panujących w Morriden obyczajów. Brunet mógłby się założyć, że gdyby zostawił ją samą na kilka chwil, wpakowałaby się ona w niemałe tarapaty. -Miałem nadzieję, że może znajdzie jakieś znajome nazwisko, ale to chyba bez sensu. Nie jestem pewien, od jak dawna istnieje ten cmentarz, ale wygląda na to, że jakimś cudem mogła ona "ominąć" czasy, które obejmuje. Nie mam na razie żadnych innych pomysłów, jak pomóc jej w przypomnieniu sobie czegoś. Nie wiem nawet, gdzie szukać poszlak - podupadł nieco na duchu, patrząc na to z tej perspektywy. Przy Alice starał się robić dobrą minę do złej gry, ale obietnice, które jej złożył nie miały pokrycia - niezależnie od tego, jak bardzo chciałby on je wypełnić.
-Próbowałem nauczyć ją, jak wyzwolić swoją energię duchową, ale nic z tego. Nie wiem, co jest nie tak. Może to ja jestem tak beznadziejnym nauczycielem? A może to ona nie ma talentu... Nie wiem. Po prostu nie rozumiem - przypomniał sobie jeszcze jedną godzinę, którą spędził na dachu domostwa swojego Mentora, próbując posłużyć zagubionej dziewczynie pomocą. Skończyło się jednak na tym, że nie tylko prawie spadła na ziemię, lecz również trzeba ją było po prostu wziąć na ręce i w tej pozycji "znieść" na sam dół.
-Gdyby chociaż moje dłonie tak się nie pociły, mógłbym to robić bez zakłopotania... ale oczywiście moje ciało musi być przeciwko mnie - westchnął znów Naito, użalając się nad swoją nieudolnością. Póki zielonookiej nie było w pobliżu, mógł to robić swobodnie. Nie chciał jednak wprawiać jej w zły nastrój, więc przy niej nie mógł się w taki sposób zachowywać.
-Chciałem pokazać jej parę miejsc, ale gdziekolwiek nie chciałbym jej zabrać, musimy przebić się po drodze przez gruzy, śmierć i zniszczenie. Do tej pory nie uprzątnęli wszystkich ciał i chyba nadal liczą straty. Jak mogę jej pomóc w pozbyciu się lęku, czy niepewności, skoro wszystko dookoła sprzymierzyło się przeciwko mnie i moim staraniom? - westchnął po raz trzeci, opierając głowę o oparcie i przymykając powieki. Chociaż przez chwilę chciał sobie odpocząć. Bardzo go wycieńczała opieka, jaką starał się roztaczać nad dziewczyną. -Robię dla niej to wszystko... ale właściwie czemu? Michaelowi pomogłem, bo uważałem to za słuszne i chciałem uniknąć rozlewu krwi. W jej przypadku... to coś innego. Niby to ona niczego nie pamięta, ale to ja mam wrażenie, jakbym doskonale ją znał, nie rozumiejąc przy tym, dlaczego tak jest. Kim ona może być? Jakie więzy nas łączą i dlaczego? Ma to coś wspólnego z przeznaczeniem? Albo z Królami? Tak, z Królami ma to związek na pewno, ale Shuun-san nie odezwał się od tamtej pory. Wszyscy gdzieś zniknęli i nie mogę ich znaleźć. Rinji i Rikimaru mogą pomagać gdzieś w mieście, ale Tatsuya? Z grobowca wyszedł tak wkurzony, że w ogóle nie dało się z nim rozmawiać, a potem zniknął, zanim zdążyłem zamienić z nim dwa słowa. Znowu wszystko się psuje. Rinji'emu na pewno przydarzyło się coś paskudnego, ale nie chciał nam niczego powiedzieć. Nie mogę przecież na niego naciskać, prawda? Rikimaru wydaje się pogodniejszy, odkąd opowiedział nam o swoim ojcu, ale w dalszym ciągu musi go gryźć jego zastój. Uznaje się chyba za nieprzydatnego. Jemu również wypadałoby jakoś pomóc... ale nie wiem jak. Może da się coś zrobić z jego okiem? Mógłbym zapytać Tenjiro-sana, ale jest on teraz najbardziej zajętym człowiekiem w Miracle City. Operuje i zszywa po kilkanaście osób na raz, a rannych wciąż przybywa. Matsu-san ma ważniejsze sprawy na głowie, niż pomaganie jakiemuś niesamodzielnemu dzieciakowi, choćby nawet ten dzieciak był jego uczniem. Uczniem? Kiedy ja ostatnio szczerze z nim rozmawiałem? Ech... A tak się cieszyłem, gdy wracałem do Morriden. Chyba nigdzie nie jest zawsze dobrze lub źle, co? - zagłębiony w potoku swych myśli, całkowicie przestał zwracać uwagę na otoczenie. Nie zauważył nawet, jak siada obok niego zmęczone różowowłosa. Nie zauważył, jak patrzyła ona na jego zmęczoną, zaspaną twarz przez dobrą minutę.
-Przepraszam - usłyszał nagle chłopak, przez co ze zdziwieniem otworzył podkrążone oczy, dopiero dostrzegając zasmuconą twarz Alice. Delikatne podmuchy wiatru poruszały falującymi kosmykami jej bladoróżowych włosów. Zabrzmiała tak krucho i przykro, że poczuł się, jakby uderzył dziecko.
-Masz tyle różnych spraw na głowie, a ja jeszcze dokładam ci zmartwień. Przykro mi, że jestem zawalidrogą... - zieleń jej oczu zaszkliła się, gdy to powiedziała. Drobne palce zaciskały się na kolanach, wbijając w nie swoje paznokcie, niemalże do krwi.
-No tak... Głupiec ze mnie. Jej przecież wcale nie jest łatwiej. Ona nie tylko nie zna nikogo. Ona nie zna nawet samej siebie. Ja mogę sam sobie radzić z moimi problemami, ale w jej wypadku nie widać nawet żadnego oczywistego sposobu... Nie powinienem był tak odpływać - przeklął się w duchu Kurokawa, lecz szybko pozbierał się na tyle, by załagodzić sytuację.
-Alice, spójrz na mnie! - powiedział do niej twardo i głośno. Może nawet trochę za głośno. Chciał tylko, by dziewczyna przestała się nad sobą użalać. Żeby zrozumiała, że na tej ławce siedział ktoś jeszcze poza nią. Nikt nie rozumiał stanu bezradności i bezsilności lepiej, niż Naito. I może nie wydawało się to zbyt chlubne, ale tym razem mógł zrobić z tej wiedzy jakiś użytek. -Ty NIE jesteś żadną zawalidrogą. Od bardzo dawna zastanawiałem się, skąd bierzesz się w mojej głowie i od równie długiego czasu chciałem cię znaleźć i poznać. Teraz nareszcie mam okazję. Przez cały czas, odkąd tylko stałem się Madnessem, ty byłaś moim "aniołem stróżem". Jestem ci za to wdzięczny. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie ty. Gdyby nie twoja pomoc. To tylko dowód na to, że jesteś mi potrzebna, rozumiesz? Jesteś dla mnie ważna, Alice. To dlatego chcę ci pomóc. Nie dlatego, że pomocy potrzebujesz - powiedział więcej, niż z początku zamierzał, a większość słów wypłynęło mu z ust bez żadnego zastanowienia. Oznaczać to mogło tylko tyle, że jakaś jego cząstka właśnie tak o różowowłosej myślała.
Nim powiedział cokolwiek więcej, dziewczyna przylgnęła do niego, obejmując go ze wszystkich sił. Poczuł, jak różowowłosa moczy jego koszulkę łzami, pocierając o nią swą twarzą. Poczuł ciepło jej ciała i kolejny raz poczuł ten zapach, którego nie spotkał nigdy w realnym świecie. Drgająca raz po raz dziewczyna ewidentnie próbowała powstrzymać szloch. Kurokawa milczał przez kilka chwil, spoglądając na wtuloną w niego Alice, po czym również ją objął. Impulsywnie, bezwolnie.
-Kim ty dla mnie jesteś? - nie znał jeszcze odpowiedzi. Ale wiedział już, że nade wszystko chciał tę odpowiedź poznać.
Koniec Rozdziału 180
Następnym razem: Pytania bez odpowiedzi
Bardzo intrygujący temat. Kim jest Alice? Mam nadzieję,że potrzymasz mnie jeszcze trochę w tej niepewności ;)
OdpowiedzUsuńTo jak Generał Alkoholik wziął Okudę na swojego zastępcę bardzo mi się spodobało. Na pewno bardzo podbuduje to jego ród w oczach ludzi.
Pozdrawiam!
Och zapewniam, że tajemnica przez jakiś czas tajemnicą pozostanie ;) Generał, jak i ja, obaj wychodziliśmy właśnie z takiego założenia, jak ty.
UsuńTakże pozdrawiam ^^