piątek, 15 maja 2015

Rozdział 182: Loża Kłamców

ROZDZIAŁ 182

     Gdy otworzył oczy, uświadomił sobie, że siedział na progu swojego domu, plecami oparty o drzwi. Nadal jeszcze kręciło mu się w głowie, więc nawet nie próbował wstawać. Musiało upłynąć kilka chwil, podczas których usilnie rozmasowywał sobie skronie, nim przypomniał sobie, co tak właściwie się z nim działo, zanim odpłynął. Nie były to jednak wcale przyjemne wspomnienia. Echa dziesiątek głosów, z których każdy obrażał jego i jego rodzinę nie mogły opuścić jego umysłu. Przypomniał sobie zarówno to, jak z żałośnie opuszczoną głową znosił wszystkie ich oszczerstwa, jak i moment, gdy rzucił się z kosą w ręku na jednego z zebranych. Przypomniał też sobie... że nie dane mu było nawet stanąć w obronie honoru rodu Okuda.
-Kurwa... - wycedził beznadziejnie przez zęby, uderzając pięścią w kolano i opuszczając głowę.
-Boli, co? - usłyszał wtem znajomy głos. Obróciwszy się dziko, dostrzegł siedzącego na klatce schodowej Generała Noaillesa. Blondyn musiał czuwać nad nim przez cały czas, gdy rudzielec pozostawał nieprzytomnym.
-Nie. Dobrze, że mnie pan zatrzymał, Generale... - odparł Yashiro, chowając twarz między kolanami. -Zabiłbym wtedy tamtego człowieka. Wtedy na pewno byłoby po nas. Lider nie miałby do czego wracać, bo nasza szkoła zostałaby zniszczona. Dziękuję... - nie spojrzał jednak na niego. Nie mógł. Mówił to, co myślał... lecz jego serce krzyczało całkowicie co innego. Rzęsiste łzy kapały na ziemię między stopami kosiarza, który uporczywie walczył z samym sobą.
-Nie myślałem, że sytuacja rozwinie się w taki sposób. Przykro mi, chłopaku... - powiedział do niego Francuz, z kieszeni kamizelki wyjmując pełną piersiówkę sake. -Masz ochotę? - z takim pytaniem wyciągnął do rudzielca dłoń z trunkiem. Okuda pochwycił ją bez patrzenia, dusząc w sobie szloch. Zły na siebie, na ludzi, na świat, na własny ród, na Generała i wszystko pod słońcem, dorwał się ustami do gwinta. Krztusił się i dławił, zalewając sobie twarz, a wszystko przez szloch, którego nie potrafił zdusić, gdy otwierał wargi.
-Miałem nadzieję, że nie weźmiesz... - pomyślał patrzący na to niebieskooki, przypominając sobie samego siebie. Nie skomentował silnie zaciśniętych powiek Yashiro, który ewidentnie nie chciał się przyznać do łez. -Należysz do ludzi, którzy płaczą po cichu, co? - pojął w duchu Jean, wciąż nie mówiąc nic i słuchając tylko kolejnych głośnych łyków. Zafundował podwładnemu test na dojrzałość, który tamten oblał, lecz mimo to Francuz nie potrafił go za to winić. W końcu jeszcze niedawno sam postąpiłby identycznie.
-Masz zamiar pomóc mi jutro z papierami? Nazbierało się tego trochę, jak mnie nie było. Przydałoby się też pójść w miasto i zobaczyć, czy nie ma gdzieś jeszcze czegoś do zrobienia. W siedzibie rozwalono dach, ale bałagan został już uprzątnięty, a strop tymczasowo odbudowano energią duchową, więc można się na powrót "wprowadzać" - Noailles starał się zarazić zastępcę entuzjazmem, lecz ewidentnie jego siła przebicia zmalała, gdy przytemperował się charakter byłego alkoholika. Twarz Yashiro nie przypominała wcale twarzy kogoś, kto byłby gotów tak po prostu podnieść się, otrzepać z kurzu i zapomnieć o tym, co mu się przydarzyło.
-Nie, Generale - powiedział z powagą zielonooki kosiarz, oddając mu piersiówkę i ocierając podbródek z wódki. Łez z lica nie próbował już zetrzeć. -Naprawdę dziękuję za to, że próbował mi pan pomóc. Jestem wdzięczny i szanuję pana za to, ale... to nie dla mnie. Nie będę pańskim zastępcą. Nie po tym, co się dzisiaj stało. Nie dam rady. Po prostu nie. W tym kraju... w tym mieście... nie ma dla mnie miejsca - zabolało to obydwu Madnessów, jednak na swój sposób Okuda poczuł się lepiej, gdy oznajmił to wszystko wprost. Wciąż wyglądał, jakby miał zamiar rzucić się prosto do rzeki, ale przynajmniej teraz zdawał się być zdecydowanym.
-Rozumiem... - mruknął Jean, po czym westchnął ciężko. -Jesteś dorosłym facetem. Do niczego cię nie zmuszę... ale czy nie ma żadnego sposobu, żebym cię przekonał? Ludziom można bardzo łatwo zamknąć usta, jeśli wiesz, w jaki sposób to zrobić. Popatrz na mnie albo na Carvera. Za naszymi plecami zawsze gadają o nas różne rzeczy, ale nikt nie ma odwagi, by powiedzieć to głośno, nie mówiąc już o powiedzeniu tego w twarz - nie dostrzegł nawet cienia szansy w momencie, gdy spojrzał na zdecydowanego i umęczonego Yashiro, lecz mimo to był jeszcze gotów próbować. Nie pamiętał, kiedy ostatnio zrobił dla kogoś coś od serca, popędzany do działania tylko generalskim "poczuciem obowiązku", zwanym inaczej "koniecznością".
-Źle mnie pan zrozumiał, Generale - Okuda wcale nie zamierzał dać mężczyźnie szansy, a ten pojął to natychmiast. -Ja nie odrzucam oferowanego stanowiska. Ja opuszczam całą Gwardię... - to rzekłszy, podniósł się na równe nogi z koszulką zmoczoną przez alkohol. -Mam inny pomysł. Cieszę się, że uznał mnie pan za wartego pańskiego trudu, ale to bez sensu. Niedawno... wpadł mi w ręce "plan B" i zamierzam z niego skorzystać - oświadczył tajemniczo kosiarz, przemawiając głosem potępieńczym i depresyjnym. -A teraz przepraszam, ale chciałbym się położyć. Jestem trochę zmęczony... - otworzył drzwi odwrócony plecami do Francuza, ale czekał w wejściu na jego ulotnienie się. To również w pewien sposób zabolało blondyna. Był jednak Generałem - nie mógł otwarcie się przejmować takimi błahostkami.
-Gdybyś zmienił zdanie... - Jean schował dłonie w kieszeniach, po czym podniósł się powoli, zatrzymując się jednak w połowie kroku. -...ufam, że wiesz, gdzie mnie szukać - dokończył, po czym odszedł w swoją stronę, pozostawiając starszego z braci Okuda samemu sobie.
-Nie. Już nie. Już dłużej nie dam rady tu wytrzymać. Miałeś mi za złe, że nic nie robię, Rin? Że chowam głowę w piasek? Dobrze. Zrobię coś. Postawię na Lożę. Loża może mi pomóc. Zaufam im... - z tymi myślami zamknął za sobą drzwi Yashiro.

***

     -I ostatecznie tak to się mniej-więcej skończyło. Następnego dnia wróciłem do domu - zakończył opowieść Naito, siedząc po turecku na swoim łóżku. Przed nim zaś w podobnej pozycji stacjonowała Alice, przysłuchując mu się z uwagą. Ilekroć tylko brunet spoglądał na jej promienną twarz, różowowłosa kojarzyła mu się z zaciekawionym kocięciem, zabawnie przechylającym głowę na bok. Już od kilku dni Kurokawa poświęcał dziewczynie praktycznie każdą wolną chwilę... a tych miał bardzo dużo. W ciągu dnia pokazywał jej przeróżne miejsca na terenie Miracle City, jak i również poza nim. Gwieździstymi wieczorami - takimi, jak ten - opowiadał jej historie, które dotyczyły jego samego lub takie, które usłyszał od kogoś innego. Opowiadał jej o swoim życiu, zanim jeszcze stał się Madnessem i o żałosnej namiastce egzystencji, podczas której cierpiał prześladowania. O tym jednym razie, gdy podpisał się odwagą i bohaterstwem. O tym, gdy ten jeden raz ocalił komuś życie tylko po to, by uratowana kobieta zostawiła go na pewną śmierć. O tym, jak tajemniczy strażnik zabrał go do Czyśćca, gdzie musiał się zmierzyć z jego trójgłowym pupilem. O tym, w jakich okolicznościach pierwszy raz ją spotkał. O swoim Mentorze, jego treningu, poznaniu Rinji'ego, starciu z Sorą, spotkaniu Rikimaru, znalezieniu przyjaciół, pierwszej wizycie w Morriden, porażająco absurdalnym chirurgu, Tatsuyi i próbie oswobodzenia go z sideł nienawiści... Mówił jej o tym wszystkim, nie mając przed tym żadnych, najmniejszych nawet oporów. Bezgranicznie jej ufał... bo przecież była dla niego ważna. I chociaż sam nie pojmował, dlaczego tak było, a ona sama nie potrafiła dać mu żadnych wskazówek, uczuć tych nie mógł się wyzbyć.
-Czyli tak naprawdę sam zatrzymałeś wojnę?! - wykrzyknęła zszokowana dziewczyna, będąc pod ogromnym wrażeniem wszystkiego, co do niej mówił. -Jesteś bohaterem, Naito! Jak to możliwe, że nikt cię nie kojarzy, kiedy spacerujemy po mieście? - zadała bardzo mądre pytanie Alice. Kurokawa wystawił przed siebie dłonie, jakby w celu samoobrony.
-Nie, nie! To nie do końca tak. To tak naprawdę zasługa Shuuna i jego oczu. Ja nawet nie wiem, jak ich używać. To zwykły przypadek, że wtedy się aktywowały, naprawdę - odniósł się najpierw do pierwszego stwierdzenia, które stosunkowo skromnemu czarnowłosemu nie pasowało. -A co do "sławy", to wydaje mi się, że to wszystko zostało nieco zatuszowane. Informacje o ataku tych bladych stworów również nie zostały podane do wiadomości publicznej. Pewnie nie chciano wywoływać paniki ani rozpętywać burzy - taka możliwość wydawała mu się najbardziej prawdopodobna, choć nie wiedział nawet, kto dokładnie czuwał nad przepływem informacji w samej stolicy, jak i w całym Morriden. -Giovanni-san powiedział mi kiedyś, że w odpowiednich środowiskach moje oczy mogłyby być bardzo pożądane. Głowy sobie uciąć nie dam... ale to też mógł być jakiś powód - większość mijanych na ulicach ludzi albo nie zwracała na niego uwagi, albo uznawała wygląd jego tęczówek za zwykłą "dekorację", jak u innych piercing lub tatuaże. To bardzo mu ułatwiało poruszanie się po mieście.
-To znaczy, że nie chciałbyś, żeby każdy cię znał? Żeby mieszkańcy uznawali cię za swojego obrońcę? - temperament Alice nie pozwalał jej pojąć zajmowanego przez Naito stanowiska, ale chłopak nie winił jej za to. Zdawał sobie sprawę, że większość osób zachowywałaby się na jego miejscu inaczej, ale on jednak pozostał sobą.
-Nie. Sądzę, że nie umiałbym tak żyć - pokręcił głową Kurokawa. -Widzisz... zawsze źle się czułem w tłumie ludzi. Bałem się występować na przedstawieniach, czy po prostu przed publiką. Nie lubiłem, gdy zbyt wiele osób na raz patrzyło w moją stronę. Ich wzrok zawsze mnie zamurowywał. Wolę żyć po cichu, Alice. Parę wybranych osób, z którymi czuję się dobrze, parę miejsc, do których mam ochotę wracać i... tyle. Więcej mi do szczęścia nie potrzeba - wyznał chyba po raz pierwszy w życiu, nigdy wcześniej tak jasno nie określając swojego "przepisu na szczęśliwe życie".
-A ja? - zapytała nagle różowowłosa. Półmrok utrudniał chłopakowi odczytanie jej wyrazu twarzy. -Czy ze mną czujesz się... dobrze? - nastolatek przełknął ze zdenerwowaniem ślinę, gdy to usłyszał. Pytanie to zabrzmiało mu cokolwiek dziwnie. Dwuznacznie. Sprawiło, że serce zabiło mu nieco szybciej, choć przecież dziewczyna nie mogła mieć na myśli tego, o czym pomyślał brunet.
-Tak! - zapewnił po chwili. -To może trochę dziwnie zabrzmieć, ale... w twoim towarzystwie czuję się, jak w domu - nie był tam już od dawna. Dawno też nie zadzwonił ani do matki, ani do siostry. Wyznanie sprzed chwili szybko wywołało u niego poczucie winy, którego nie potrafił od siebie odgonić. -Chciałem ci przedstawić moich przyjaciół, pamiętasz? - zmienił nerwowo temat, zanim Alice zdążyła go pociągnąć. -Przez cały ten bałagan w mieście każdy ma pełne ręce roboty, więc trochę trudno jest mi się z nimi skontaktować. Jestem jednak pewien, że oni też cię polubią. Nie wiem, jakie życie wiodłaś kiedyś, ale... z pewnością tutaj też możesz się dobrze czuć. Nawet jeśli nie znasz swojej przyszłości, dalej możesz budować przyszłość - odniósł wrażenie, że dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. Nie dała mu jednak ani chwili, by mógł się upewnić. Po prostu nagle wystrzeliła w jego kierunku, niespodziewanie całując go w usta, po czym raptownie zeskoczyła z łóżka i powędrowała na drugą stronę podłużnego pokoju. Tam czekało na nią jej własne "leże". Leżała już na boku, odwrócona do chłopaka plecami, kiedy on nadal siedział skamieniały na swoim miejscu, nie pojmując tego, co się przed momentem wydarzyło.
-To... raczej nie było powitanie - pomyślał zszokowany.

***

     Przyciemnione pomieszczenie, którego podłogę pokrywały czarne i białe płytki ułożone w szachownicę oświetlał niewielkich rozmiarów żyrandol, roztaczający swój blask dzięki kryształom z energii duchowej. W centrum pomieszczenia znajdował się niski, okrągły stolik do kawy, na którego blacie spoczywał wysoki cylinder z doczepioną do niego kartą z jokerem. Z dwóch stron stolika stały obite czerwonym materiałem wersalki w stylu wiktoriańskim. Pozostał "drogi" obstawiały dwa fotele wykonane w takim samym fasonie. Na jednej z kanap siedział rozwalony, niczym władca całego świata Joseph Fletcher z rozchełstanym kołnierzem od koszuli. Jego krawat leżał pomięty na krawędzi czerwonego mebla, balansując między jego powierzchnią, a powierzchnią podłogi. Na kolanach mężczyzny siedziała okrakiem jego młoda pomocnica. Górną część dziewczęcej garderoby aukcjoner zdążył już zsunąć na taką wysokość, by mógł on schować głowę w jej niewielkich piersiach. Podczas gdy mężczyzna wyciągał ramiona na oparciu wersalki, jego pozbawiona jakichkolwiek śladu emocji pracownica obejmowała rękoma jego głowę, przyciskając go do siebie. Nie dało się jednak pojąć, cóż takiego działo się w jej własnej głowie.
-Czy w tym pomieszczeniu odbywa się to, co myślę, że się odbywa? - zapytał nijak nie zgorszony widokiem rozpusty mężczyzna w słomianym, głębokim sakkacie na głowie. Stał on za plecami aukcjonera, oddalony od niego może o pół kroku. Miał na sobie czerwone kimono z głębokim wcięciem, ukazującym część jego wąskiej, choć solidnie zbudowanej klatki piersiowej. Dolne krawędzie i brzegi rękawów fatałachu pokrywały kształty imitujące języki czarnych płomieni. Mężczyzna zdawał się nie mieć na sobie nic poza wspomnianym kimonem oraz trzcinowymi, cienkimi sandałami na rzemyki. Przez pas materiału owinięty wokół jego talii przełożone były z dwóch stron dwie katany, co wskazywało na fakt bycia szermierzem lub też jego bardzo dobrą imitacją. Mężczyzna na swój sposób przypominał starodawnego ronina z czasów feudalnej Japonii.
-Nie widzisz? A mógłbym przysiąc, że masz na mnie oko... - odparł Joseph, odrywając się od dziewczyny. Ta zaś machinalnie i bez chwili zastanowienia zaczęła obcałowywać go po wyzwolonej od kołnierz i krawatu szyi.
-Przykro mi, ale już dawno przestało mnie to bawić - skomentował spokojnie szermierz. Jego opuszczone dłonie niknęły w długich i szerokich rękawach kimona. -Robi mi się jej żal, ilekroć tylko ją widzę... - dodał jeszcze, spoglądając w stronę pomocnicy przyjaciela. -Nie. Ani się waż mówić tego, co chcesz powiedzieć! - zorientował się szybciej, niż szyderczo uśmiechnięty aukcjoner zdążył wykorzystać jego nieuwagę.
-Gdzieżbym śmiał! - zawołał podniesionym głosem Fletcher. -Również ubolewam nad jej losem... ale dobrze wiesz, że nie ma sposobu na to, by przywrócić ją do normalności - podjął jeszcze, po czym westchnął głośno i ciężko. -Nie o tym mieliśmy rozmawiać. Usiądziesz? - zaproponował, sprawnie ucinając nieprzyjemny dla niego temat. Pieszczoty nie pomagały mu się odstresować, kiedy powodów do stresu wciąż i wciąż przybywało.
-Jestem tu tylko na chwilę - przypomniał mężczyzna w sakkacie. -Chciałem się dowiedzieć, czy w planie nie zajdą żadne zmiany - nie miał ochoty na przyjacielskie pogawędki. Nikt z "nich" nie miał na nie ochoty, odkąd wszystko legło w gruzach. Śmierć Sebastiana na każdym wywarła jakieś piętno - mniejsze lub większe, lecz nikt nie pozostał na nią obojętnym.
-Nie sądzę. Król pojutrze wyrusza na zebranie, żeby trochę pożebrać i trochę porozkazywać. Jak już się zadeklarowałem, postaram się wyłączyć go z gry na dłuższy czas. Postaram się też, żeby nie zginął, ale nie będzie to łatwe przy jego temperamencie. Szczeniak cały czas próbuje grać dorosłego i teraz pewnie będzie podobnie. Chyba nie muszę ci przypominać, że po kryjomu nie da się do niego podejść? - Joseph nie był szczególnie zadowolony swoją rolą w przedsięwzięciu. Pewnie podszedłby do sprawy inaczej, gdyby wcześniejszy plan nie spalił na panewce. Plan, w którym sam brał udział...
-Obiło mi się o uszy. Z drugiej jednak strony nie powinien stanowić dla ciebie większego wyzwania. Nie jesteś naszym egzekutorem tylko dlatego, że nie mieliśmy komu wcisnąć tego stanowiska - szermierz nie ukrywał swojej wiary w umiejętności towarzysza, jednak rzadko kiedy kwapił się, by mu tę wiarę pokazać.
-W ogóle nim nie jestem. Nie ma u nas nikogo takiego. Po prostu znam się na zadawaniu bólu. To żadna filozofia... - nie docenił jego dobrych intencji Fletcher. -Powiedz... jak ludzie znieśli złe wieści? - cały czas rozmawiał z nim odwrócony do niego plecami. I tak ledwo by go widział przez zasłaniającą oczy grzywkę, więc nie robiło mu to większej różnicy.
-Niezbyt dobrze - przyznał szermierz. -Szczególnie Torę to zabolało. Chyba jest zły na siebie, że nie zatrzymał Sebastiana, kiedy miał okazję. Nie spodziewał się czegoś takiego po tych jego wszystkich zapewnieniach - Leuberg przekonywał ich, że mogą pozostawić tę sprawę jemu przez kilka dni, zanim ostatecznie mu na to pozwolono.
-Nikt się nie spodziewał. Ja też... - znowu westchnął Joseph, zmęczony tym, że na każdym kroku wszystko przypominało mu o porażce. -Tora nie zgodziłby się, gdyby nie to, że miałem mu zapewnić pomoc. Zapewniłem... i sam widzisz, co się stało - poirytowany tym wszystkim aukcjoner złapał dziewczynę za ramiona i ściągnął ją z siebie, sadzając obok. Już od jakiegoś czasu traktował jej starania obojętnie. -Ten plan był beznadziejny od samego początku. Za duże ryzyko i za dużo ofiar. Gdyby w grę nie wchodziła presja czasu, wyśmiałbym go i poczekał na decyzję Tory. Czas nas jednak gonił, a król domagał się swojej własności. Zamiast jednak zdobyć Puszkę przed jej otwarciem, ten kretyn wdał się w niepotrzebną walkę i teraz nasze zadanie stało się jeszcze trudniejsze - jego własne słowa wyprowadziły go z równowagi. Odwrócił się w stronę szermierza z gniewem malującym się na jego twarzy - pierwszy raz od naprawdę długiego czasu.
-I dlatego się tłumaczysz? - ugodził go mężczyzna w kimonie, wytykając mu jego słabość. -Też mi szkoda tego kretyna, Joseph. To nie była tylko twoja wina - dodał zaraz, starając się uspokoić właściciela domu aukcyjnego. -Poza tym... te wszystkie zniszczenia w mieście mają też swoje plusy. Nie tylko powstrzymaliśmy Gwardię przed węszeniem, lecz również udało nam się przyspieszyć "werbowanie" nowego członka rodziny - miało to na swój sposób pocieszyć Fletchera, lecz nie tego aukcjoner potrzebował. W końcu tylko dwie rzeczy pozwalały mu na zniwelowanie stresu...
-A skoro już o tym mowa... podrzuciłeś mu "zaproszenie"? - nie zadał sobie trudu, by odnieść się do nieudolnych prób szermierza w polepszeniu mu nastroju. "Ronin" nigdy nie należał do ludzi szczególnie zręcznych społecznie, choć nie przeszkadzało mu to w próbowaniu.
-Tak. A ty pomogłeś mu przejrzeć na oczy. Nie uważasz jednak, że to było odrobinę zbyt ostre? Przecież i tak się o tym dowie - powiedział dumny posiadacz bliźniaczych mieczy, ale Joseph nie wyglądał wcale na przejętego jego uwagą.
-O czym? Ja nie musiałem robić nic. Po prostu skierowałem na niego spojrzenia paru nieprzychylnych par oczu. I tak uczepiliby się rodu Okuda, choćbym nawet siedział cicho. Ludzie to pamiętliwe bestie... - z mieszanką nostalgii, frustracji oraz satysfakcji przypomniał sobie przebieg spotkania i dwie burze, jakie pośrednio i bezpośrednio na nim rozpętał.
-Nie jest ci szkoda tego wszystkiego? Włożyłeś sporo trudu w rozkręcenie interesu i zbudowanie siatki informacyjnej. Niemal doszczętnie zniszczyłeś dzieło swojego życia - szermierz nie był nawet świadom tego, jak nieprzyjemnie zabrzmiał, chociaż wcale nie miał zamiaru sprawić takiego wrażenia.
-Wystarczająco długo się tu męczyłem. Zrobiłem, co miałem do zrobienia i prawdopodobnie jestem najbogatszym Madnessem na świecie. Nie potrzebuję już ani ich zaufania, ani ich wsparcia. Są mi zbędni i obojętni. Zresztą można powiedzieć, że zasłużyłem... Gdybym ustalił z królem inny termin, może teraz rozmawialibyśmy tutaj we czwórkę - Fletcher zabrzmiał z kolei zaskakująco... ludzko. Nikt, kto nie należał do "nich", nie podejrzewałby go o posiadanie jakichkolwiek uczuć istoty rozumnej.
-Nie ma co gdybać. Co się stało, to się nie odstanie. Skup się na bieżących wydarzeniach. Tora na ciebie liczy. Nie... wszyscy na ciebie liczymy - położył mu jeszcze rękę na barku, zanim odwrócił się i zniknął w drzwiach, mijając ustawioną przy ścianie trumnę pełną dusz. Trumnę, którą osobiście wydobył z grobowca Pierwszego Króla, pacyfikując pewnego szalejącego nastolatka i dwóch vice-generałów.
-Łatwo ci mówić... - burknął pod nosem aukcjoner, ponownie zakładając na głowę cylinder. -Nigdy bym nie pomyślał, że to stanie się tak nagle. Chyba... to najwyższy czas, by Loża Kłamców pokazała się światu, co? - zwrócił się ni to do samego siebie, ni to do siedzącej obok w oczekiwaniu dziewczyny z dwoma czarnymi warkoczami.

Koniec Rozdziału 182
Następnym razem: Loża uderza!

2 komentarze:

  1. Czyli wychodzi na to, że Yashiro niebezpiecznie schodzi na stronę Fletchera. Oby wyszło mu to na dobre (choć znając życie wiem, że tak nie będzie)
    Za to Naito przeżywa miłosne rozterki z osobą, której na dobrą sprawę, nie zna. Śmiesznie by wyszło jakby okazała się Jego krewną ;P

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż... ostatecznie to nie pamiętam, kiedy komukolwiek w tej serii coś faktycznie wyszło na dobre. Każdy wybór był zawsze w jakimś stopniu zły :P
      Wiesz... nie powiedziałbym, że przeżycia Naito są równoznaczne z jakimś miłosnym uniesieniem. Sam widzisz, jak to wszystko wygląda ;)

      Również pozdrawiam ^^

      Usuń