ROZDZIAŁ 184
-Loża Kłamców? - zdziwił się w duchu Rael, nadal klękając na jedno kolano. Kątem oka starał się rozeznać w sytuacji. Kłaniający mu się Fletcher zdążył się już wyprostować i ponownie założyć cylinder na czubek głowy. Jego młoda asystentka, odbiwszy się od kolejnego podestu z energii duchowej, wylądowała kilka metrów za nim, opierając drzewce ogromnego topora o swój drobny bark. Chłód jej pozbawionej emocji twarzy działał królowi na nerwy. Aukcjoner bowiem mógł być fałszywy i maskować swoje prawdziwe intencje, lecz dziewczyna swoją prezencją nie zdradzała absolutnie nic. Niska, zielona trawa porastała okoliczne tereny, otaczając z dwóch stron ciągnącą się w kierunku Aquerii drogę - grubą, wypukłą i gładką. Za drogą widać było głębokie na kilka metrów koryto, stanowiące jeden z dopływów czystej, źródlanej wręcz wody do "Miasta Wież". Poza tymi elementami terenu oraz otaczającymi Raela kawałkami wielkiego kryształu z energii duchowej, w pobliżu nie widać było żadnych innych wyróżniających się elementów.
-Wybrał idealny moment, posyłając mnie w idealne miejsce. W zasięgu wzroku nie ma absolutnie nikogo, a i tak nikt nie rozpoznałby mnie z tak daleka. Jaki jest ich cel? Zabić mnie? Czyżby współpracowali z tamtym bombiarzem? Czy to dlatego Fletcher zerwał z nami wszelkie powiązania? - zastanawiał się król. Był w szachu i nawet tego nie ukrywał. Nie widział niczego, co pozwoliłoby mu zdobyć przewagę w walce przeciwko dwójce przeciwników. -Czy w ogóle będziemy walczyć? - w tej kwestii również brakowało mu pewności, jako że od pierwszego uderzenia nie został ani razu dotknięty przez agresorów.
-Zdajecie sobie sprawę z tego, że popełniliście zbrodnię przeciwko koronie? - zapytał ostro Rael. Nadal klęczał na jednym kolanie, lecz nawet na moment nie pochylił głowy. Królewska duma mu na to nie pozwalała, a on musiał przynajmniej zgrywać pewnego siebie. Choćby nawet nie widział dla siebie szans na zwycięstwo, miał zamiar zachowywać pozory, by ogłupić nimi samego siebie. Więcej wiary we własne możliwości pozwalało sprawniej myśleć podczas walki - tego nauczył go Francis, kiedy jeszcze był on jego partnerem w treningach.
-Cóż czyni nasz czyn zbrodnią? Twoja głowa może być porośnięta innym kolorem włosów, może mieć inny kształt i pamiętać inne problemy dermatologiczne. Może też dźwigać błyszczącą, metalową czapeczkę, jeśli taka wola właściciela. Czy jednak czyni cię to kimś więcej, niż tylko człowiekiem? - jeśli chodziło o Josepha, z niego pewność siebie wprost się wylewała. Doskonale kontrolował sytuację, a płynąca z tego stanu rzeczy satysfakcja wykrzywiała mu usta w perfidnym uśmiechu. Grał psychologicznie - poprzez swoje filozofowanie wyprowadzał przeciwnika z równowagi i bardziej uprawdopodobniał popełnienie przez niego błędu.
-Czyni mnie to obrońcą tego kraju, Fletcher. I jego mieszkańców też. Przestanę cię za takowego uważać, jeśli nie odstąpisz - poprzysiągł władca, gotów już do działania. Podczas kilku chwil rozmowy zdołał ułożyć prowizoryczny plan. W dużej mierze polegał w nim na zaskoczeniu i farcie, lecz w obecnej sytuacji nie widział dla siebie szans na ucieczkę.
-Wasza Wysokość mi grozi? To przykre. Nie powiedziałem przecież, że nie jestem po twojej stronie, królu. Co powiesz, jeśli jestem tu tylko przejazdem? Jeśli zauważyłem umierającego władcę, leżącego przy drodze, przegnałem jego przeciwnika i zaryzykowałem życiem, by ocalić naszego pana i władcę... na pewno nie wzbudzę żadnych podejrzeń. Oczywiście dopóki król nie stwierdzi, że mam z tym coś wspólnego... ale przedstawienie zarzutów można łatwo odroczyć - słowa aukcjonera zabrzmiały co najmniej niepokojąco. Nikt - a już na pewno nie ranny, zestresowany młodzieniec - nie byłby w stanie zrozumieć, co takiego kryło się w głowie mężczyzny. -Prawo twojego kraju czyni mnie winnym i pierwszym w kolejce, gdy przyjdzie do wymierzenia kary. Któż jednak powiedział, że chcę być obywatelem tego kraju? Może mogę mieć jakieś lepsze alternatywy, hm? - Rael nie pozwolił Josephowi mówić ani chwili dłużej. W jednej chwili odbił się jedną ręką od ziemi. Uniesienie się na raptem kilka centymetrów wystarczyło mu, by mógł utworzyć pod sobą czarną plamę pustki, w której zniknął, gdy opadał.
Wypadł natychmiastowo z drugiej dziury, usytuowanej tuż nad głową szyderczego Fletchera. Jego Madman Stream był już wtedy aktywny, zmieniając barwę skóry w smolistą, a włosów w jednolitą biel. Władca bez ostrzeżenia zamachnął się od góry łokciem, gęsto otoczonym fioletową mocą duchową. Cios trafił prosto w tył głowy Josepha, który został z impetem wbity w glebę całą powierzchnią ciała. Rael nie zamierzał jednak na tym poprzestać, w związku z czym natychmiastowo runął zdrajcy na plecy, łapiąc go dłonią za potylicę. Lądowanie króla okazało się tak silne, że zagłębiło aukcjonera w miękkiej ziemi na kilkanaście centymetrów. W jednej chwili ręka władcy zaczęła wysysać energię z zaatakowanego z zaskoczenia wroga. Wszystko to wydarzyło się tak szybko, że dopiero w tym momencie zdążyła do nich dopaść pomocnica Fletchera. Dziewczyna była już jednak w trakcie zamachu swoim osobliwym toporem. Metalowe ostrze w kształcie nietoperzego skrzydła zmierzało w stronę Raela w szerokim zamachu, kierując się prosto w jego prawy bok, by przeciąć młodzieńca na pół.
Króla nawet to nie zdziwiło. Iście po królewsku machnął na dziewczynę ręką. W mgnieniu oka tuż przed punktem, w który miał go uderzyć oręż pojawiła się duża, czarna wyrwa w przestrzeni. Identyczna powstała dokładnie na wysokości karku atakującej asystentki Fletchera. Młódka nie miała już czasu na powstrzymanie zamachu, choć pojęła momentalnie, czym miał się zakończyć jej atak. Nic, co chociaż trochę przypominałoby strach nie pojawiło się na tej jej zimnej, kamiennej twarzy. Ani w chwili, w której zdała sobie sprawę z porażki, ani w chwili, gdy ostrze topora zaczęło wnikać w jedną dziurę i wydostawać się z drugiej. Nie przejęła się wcale tym, że za moment zginie w nieudanej próbie ocalenia swojego pana. Nie myślała o niczym. Życie nie przeleciało jej przed oczami, po policzkach nie popłynęły łzy, w sercu nie zagościł żal. Tylko Rael wzdrygnął się zszokowany, kiedy nagle jego przeciwniczka stanęła, jak wryta, zatrzymując się w bezczasie - w połowie zamachu, bez cienia wysiłku... i nieświadomie.
-Co jest, do cholery?! - zdziwił się władca. Topór nie odciął dziewczynie głowy, choć miał to zrobić. Musiał to zrobić. Nie było nawet cienia szans, by stało się inaczej... a jednak się stało. -Ona... Nie... To nie ona się zatrzymała. To JĄ zatrzymano! - spojrzał w stronę asystentki Josepha tylko na moment, bo w następnej chwili poczuł bolesny ucisk na swoim nadgarstku. Dłoń, którą trzymał za głowę wgniecionego w ziemię aukcjonera pochwycona została bez ostrzeżenia przez niego samego. Szyderczy chichot wypełnił powietrze.
Z przerażeniem na twarzy zaobserwował, jak trzymająca go dłoń Fletchera z upiornym chrupotem zaciska się w pięść, z zaskoczenia miażdżąc mu nadgarstek i natychmiast zwalniając uścisk. Młodzieniec zaryczał z bólu. Cudem zachował wystarczająco duże opanowanie, by instynktownie odskoczyć jak najdalej od - zdawałoby się - unieszkodliwionego aukcjonera. Dyszał ciężko i arytmicznie, spoglądając na swoją bujającą się na wszystkie strony dłoń. W miejscu, w którym wcześniej znajdował się całkiem zdrowy nadgarstek pozostała zbita, zgrubiała masa tkanek i pogruchotanych kości - najpotworniejszy dowód na arogancję przypartego do muru władcy. Rael chciał zrozumieć to, co zdarzyło się przed chwilą, ale ból nie pozwalał mu racjonalnie myśleć. Chciał utrzymać Madman Stream, lecz ból podjął odmienną decyzję, cofając przemianę szybko i bez kompromisów. Chciał zachować stworzone przez siebie portale, jednak nawet one się rozpłynęły pod wpływem bólu, który zachwiał młodym królem.
-Już jej nie użyję. Mogę pożegnać się z tą ręką. Oboje moich przeciwników jest nadal w grze, a ja mogę z nimi walczyć przy użyciu tylko jednej ręki! - uświadomił sobie Rael, zaciskając zęby tak mocno, że zdawało mu się, iż słyszał ich trzeszczenie.
Joseph podniósł się powoli, lecz z gracją, najpierw zgrabnie opierając dłonie o podłoże, a potem przeskakując przy ich pomocy na nogi. Wyprostował się, jakby nigdy nic mu się nie stało, poprawił cylinder, który nawet mu nie spadł podczas ataku władcy, po czym odwrócił się twarzą do niego. Kolejny raz posiadacz Przeklętej Duszy osłupiał. Spodziewał się on ujrzeć co najmniej pobrudzone, może zakrwawione lico i ubrania Fletchera, a tymczasem... dostrzegł tylko pokrywającą cały przód jego ciała powłokę z energii duchowej, na której ów brud się osadził. Na domiar złego, wyglądało na to, że "tarcza" całkowicie zniwelowała obrażenia, jakie mężczyzna powinien był otrzymać. Szyderczy uśmiech aukcjonera tylko to przypuszczenie potwierdził.
-Obawiam się, że wciąż jesteś za młody, by bawić się z dorosłymi, Wasza Wysokość - zadrwił z rozbawieniem Joseph, gestem powstrzymując asystentkę przed ruszeniem na zranionego króla. -Zobacz, chłopcze. Nawet mnie nie tknąłeś... - dodał, by w tym samym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, bariera oddzieliła się od jego ciała, zabierając ze sobą również pył i grudy ziemi. Rozpadająca się tarcza rozproszyła drobiny na wietrze, rozpraszając również i tak już wyprowadzonego z równowagi Raela.
-Muszę zachować zdrowy rozsądek... Nie dam rady stawić im czoła w moim obecnym stanie. Cokolwiek by się nie wydarzyło, muszę uciekać! - młody władca próbował uspokoić sam siebie, ale kiedy miał już wprowadzić swój plan w ruch... zamarł. Kolejny raz poczuł strach i zwątpienie, gdy zorientował się, że... nie może się ruszyć. Stał w miejscu, jak słup soli, podczas gdy jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Usta nie drgnęły ani o milimetr, kiedy król próbował wydobyć z siebie głos. Nawet luźno zwisający nadgarstek przestał się poruszać.
-Zastanawiasz się pewnie, jak to się stało, że tak strasznie dałeś dupy, Wasza Wysokość... - zaczął drwiąco Joseph, poprawiając krawat i zmierzając w stronę sparaliżowanego Raela. Dziewczyna z toporem, która jakimś sposobem zdążyła już odzyskać kontrolę nad swoim ciałem ruszyła za nim. -Mógłbym oczywiście stwierdzić, że to dlatego, iż jestem tak niewyobrażalnie silny. Albo dlatego, że brak ci doświadczenia. Albo okazałeś się arogancki i lekkomyślny. Mógłbym... ale prawda jest taka, że po prostu przewidziałem to, co zrobisz i cię zaszachowałem - przerwał na moment, by podwinąć prawy rękaw swojej koszuli. Zgiął wszystkie palce odkrytej dłoni poza wskazującym... którym to raptownie przebił brzuch zastygłego króla. Błysk w zielonych oczach młodzieńca pozwalał się tylko domyślać, jak głośno zaryczałby chłopak, gdyby w ogóle mógł poruszyć ustami. -To najstarsza sztuczka na świecie. Pozwalasz wrogowi myśleć, że cię dopadł i w ten sposób usypiasz jego czujność. Ja tylko rozszerzyłem to o dodatkowe pozory w postaci mojej kochanej dziewczynki, która niby ruszyła mi na ratunek - Fletcher mówił dla samej przyjemności słuchania swego własnego głosu. Lubił dominowanie i kombinowanie, lecz nienawidził, gdy ktoś nie dostrzegał lub nie rozumiał jego starań. Z tego właśnie względu w ten niedorzeczny sposób wyjaśniał wszystko niememu Raelowi, raz po raz tworząc palcem wskazującym kolejne dziury w jego korpusie. Strużki krwi ciekły na zieloną trawę, stopniowo pozbawiając króla życia. -Cieszę się, że tak łatwo mi z tobą poszło, ale z drugiej strony trochę się na tobie zawiodłem. Trzeba być skończonym głupcem, by myśleć, że ukradziona mi energia duchowa znajduje się poza moją kontrolą... - wyszczerzył się jadowicie Joseph. Szok, ból i przerażenie w zielonych oczach władcy były dla niego najwspanialszym darem z możliwych. -Zrozumiałeś, co? Nawet jeśli ty chcesz się ruszyć, moja energia, którą wessałeś nie rusza się z miejsca i powstrzymuje cię przed ruchem. Dzięki temu samemu zabiegowi ta dziewczynka nie straciła główki. Co sądzisz? Nazbyt skomplikowane dla koronowanej głowy? - nic więcej Fletcher nie powiedział. Zauważył bowiem, że podziurawiony w kilkunastu miejscach chłopach stracił już przytomność z powodu utraty zbyt dużej ilości krwi.
-Sprowadzić pomoc, panie? - wtrąciła się dziewczyna z warkoczami. Ogromny topór w jej dłoniach rozpłynął się w mgnieniu oka. Zawiedziony aukcjoner pokręcił przecząco w głowach, wzdychając przy tym ciężko. Nie zdążył zaspokoić swoich chorych potrzeb ani też nie dokończył swojej rozmowy ze zmiażdżonym na całej linii królem i to właśnie było powodem pogorszenia jego humoru.
-Nie, sam to zrobię. Ty zostań i go przypilnuj - polecił krótko Joseph. Zalany krwią młodzieniec padł na twarz, kiedy tylko mężczyzna wyzwolił swoją moc duchową. -Król Morriden! Syn Klausa i "Vivi" Vanderheimów! Posiadacz Przeklętej Duszy! Dziedzic Czwartego Króla! Jestem cholernie zawiedziony... - wycedził przez zęby aukcjoner. Ręce mu się trzęsły, jak kilka dni wcześniej, gdy stał nad zmasakrowanym ciałem Sebastiana. Również i teraz z trudem powstrzymywał się od wybuchu. W końcu tylko dwie rzeczy pozwalały mu zwalczyć stres...
-Mam nadzieję, że Tora będzie się bawił lepiej, niż ja...
-Wybrał idealny moment, posyłając mnie w idealne miejsce. W zasięgu wzroku nie ma absolutnie nikogo, a i tak nikt nie rozpoznałby mnie z tak daleka. Jaki jest ich cel? Zabić mnie? Czyżby współpracowali z tamtym bombiarzem? Czy to dlatego Fletcher zerwał z nami wszelkie powiązania? - zastanawiał się król. Był w szachu i nawet tego nie ukrywał. Nie widział niczego, co pozwoliłoby mu zdobyć przewagę w walce przeciwko dwójce przeciwników. -Czy w ogóle będziemy walczyć? - w tej kwestii również brakowało mu pewności, jako że od pierwszego uderzenia nie został ani razu dotknięty przez agresorów.
-Zdajecie sobie sprawę z tego, że popełniliście zbrodnię przeciwko koronie? - zapytał ostro Rael. Nadal klęczał na jednym kolanie, lecz nawet na moment nie pochylił głowy. Królewska duma mu na to nie pozwalała, a on musiał przynajmniej zgrywać pewnego siebie. Choćby nawet nie widział dla siebie szans na zwycięstwo, miał zamiar zachowywać pozory, by ogłupić nimi samego siebie. Więcej wiary we własne możliwości pozwalało sprawniej myśleć podczas walki - tego nauczył go Francis, kiedy jeszcze był on jego partnerem w treningach.
-Cóż czyni nasz czyn zbrodnią? Twoja głowa może być porośnięta innym kolorem włosów, może mieć inny kształt i pamiętać inne problemy dermatologiczne. Może też dźwigać błyszczącą, metalową czapeczkę, jeśli taka wola właściciela. Czy jednak czyni cię to kimś więcej, niż tylko człowiekiem? - jeśli chodziło o Josepha, z niego pewność siebie wprost się wylewała. Doskonale kontrolował sytuację, a płynąca z tego stanu rzeczy satysfakcja wykrzywiała mu usta w perfidnym uśmiechu. Grał psychologicznie - poprzez swoje filozofowanie wyprowadzał przeciwnika z równowagi i bardziej uprawdopodobniał popełnienie przez niego błędu.
-Czyni mnie to obrońcą tego kraju, Fletcher. I jego mieszkańców też. Przestanę cię za takowego uważać, jeśli nie odstąpisz - poprzysiągł władca, gotów już do działania. Podczas kilku chwil rozmowy zdołał ułożyć prowizoryczny plan. W dużej mierze polegał w nim na zaskoczeniu i farcie, lecz w obecnej sytuacji nie widział dla siebie szans na ucieczkę.
-Wasza Wysokość mi grozi? To przykre. Nie powiedziałem przecież, że nie jestem po twojej stronie, królu. Co powiesz, jeśli jestem tu tylko przejazdem? Jeśli zauważyłem umierającego władcę, leżącego przy drodze, przegnałem jego przeciwnika i zaryzykowałem życiem, by ocalić naszego pana i władcę... na pewno nie wzbudzę żadnych podejrzeń. Oczywiście dopóki król nie stwierdzi, że mam z tym coś wspólnego... ale przedstawienie zarzutów można łatwo odroczyć - słowa aukcjonera zabrzmiały co najmniej niepokojąco. Nikt - a już na pewno nie ranny, zestresowany młodzieniec - nie byłby w stanie zrozumieć, co takiego kryło się w głowie mężczyzny. -Prawo twojego kraju czyni mnie winnym i pierwszym w kolejce, gdy przyjdzie do wymierzenia kary. Któż jednak powiedział, że chcę być obywatelem tego kraju? Może mogę mieć jakieś lepsze alternatywy, hm? - Rael nie pozwolił Josephowi mówić ani chwili dłużej. W jednej chwili odbił się jedną ręką od ziemi. Uniesienie się na raptem kilka centymetrów wystarczyło mu, by mógł utworzyć pod sobą czarną plamę pustki, w której zniknął, gdy opadał.
Wypadł natychmiastowo z drugiej dziury, usytuowanej tuż nad głową szyderczego Fletchera. Jego Madman Stream był już wtedy aktywny, zmieniając barwę skóry w smolistą, a włosów w jednolitą biel. Władca bez ostrzeżenia zamachnął się od góry łokciem, gęsto otoczonym fioletową mocą duchową. Cios trafił prosto w tył głowy Josepha, który został z impetem wbity w glebę całą powierzchnią ciała. Rael nie zamierzał jednak na tym poprzestać, w związku z czym natychmiastowo runął zdrajcy na plecy, łapiąc go dłonią za potylicę. Lądowanie króla okazało się tak silne, że zagłębiło aukcjonera w miękkiej ziemi na kilkanaście centymetrów. W jednej chwili ręka władcy zaczęła wysysać energię z zaatakowanego z zaskoczenia wroga. Wszystko to wydarzyło się tak szybko, że dopiero w tym momencie zdążyła do nich dopaść pomocnica Fletchera. Dziewczyna była już jednak w trakcie zamachu swoim osobliwym toporem. Metalowe ostrze w kształcie nietoperzego skrzydła zmierzało w stronę Raela w szerokim zamachu, kierując się prosto w jego prawy bok, by przeciąć młodzieńca na pół.
Króla nawet to nie zdziwiło. Iście po królewsku machnął na dziewczynę ręką. W mgnieniu oka tuż przed punktem, w który miał go uderzyć oręż pojawiła się duża, czarna wyrwa w przestrzeni. Identyczna powstała dokładnie na wysokości karku atakującej asystentki Fletchera. Młódka nie miała już czasu na powstrzymanie zamachu, choć pojęła momentalnie, czym miał się zakończyć jej atak. Nic, co chociaż trochę przypominałoby strach nie pojawiło się na tej jej zimnej, kamiennej twarzy. Ani w chwili, w której zdała sobie sprawę z porażki, ani w chwili, gdy ostrze topora zaczęło wnikać w jedną dziurę i wydostawać się z drugiej. Nie przejęła się wcale tym, że za moment zginie w nieudanej próbie ocalenia swojego pana. Nie myślała o niczym. Życie nie przeleciało jej przed oczami, po policzkach nie popłynęły łzy, w sercu nie zagościł żal. Tylko Rael wzdrygnął się zszokowany, kiedy nagle jego przeciwniczka stanęła, jak wryta, zatrzymując się w bezczasie - w połowie zamachu, bez cienia wysiłku... i nieświadomie.
-Co jest, do cholery?! - zdziwił się władca. Topór nie odciął dziewczynie głowy, choć miał to zrobić. Musiał to zrobić. Nie było nawet cienia szans, by stało się inaczej... a jednak się stało. -Ona... Nie... To nie ona się zatrzymała. To JĄ zatrzymano! - spojrzał w stronę asystentki Josepha tylko na moment, bo w następnej chwili poczuł bolesny ucisk na swoim nadgarstku. Dłoń, którą trzymał za głowę wgniecionego w ziemię aukcjonera pochwycona została bez ostrzeżenia przez niego samego. Szyderczy chichot wypełnił powietrze.
Z przerażeniem na twarzy zaobserwował, jak trzymająca go dłoń Fletchera z upiornym chrupotem zaciska się w pięść, z zaskoczenia miażdżąc mu nadgarstek i natychmiast zwalniając uścisk. Młodzieniec zaryczał z bólu. Cudem zachował wystarczająco duże opanowanie, by instynktownie odskoczyć jak najdalej od - zdawałoby się - unieszkodliwionego aukcjonera. Dyszał ciężko i arytmicznie, spoglądając na swoją bujającą się na wszystkie strony dłoń. W miejscu, w którym wcześniej znajdował się całkiem zdrowy nadgarstek pozostała zbita, zgrubiała masa tkanek i pogruchotanych kości - najpotworniejszy dowód na arogancję przypartego do muru władcy. Rael chciał zrozumieć to, co zdarzyło się przed chwilą, ale ból nie pozwalał mu racjonalnie myśleć. Chciał utrzymać Madman Stream, lecz ból podjął odmienną decyzję, cofając przemianę szybko i bez kompromisów. Chciał zachować stworzone przez siebie portale, jednak nawet one się rozpłynęły pod wpływem bólu, który zachwiał młodym królem.
-Już jej nie użyję. Mogę pożegnać się z tą ręką. Oboje moich przeciwników jest nadal w grze, a ja mogę z nimi walczyć przy użyciu tylko jednej ręki! - uświadomił sobie Rael, zaciskając zęby tak mocno, że zdawało mu się, iż słyszał ich trzeszczenie.
Joseph podniósł się powoli, lecz z gracją, najpierw zgrabnie opierając dłonie o podłoże, a potem przeskakując przy ich pomocy na nogi. Wyprostował się, jakby nigdy nic mu się nie stało, poprawił cylinder, który nawet mu nie spadł podczas ataku władcy, po czym odwrócił się twarzą do niego. Kolejny raz posiadacz Przeklętej Duszy osłupiał. Spodziewał się on ujrzeć co najmniej pobrudzone, może zakrwawione lico i ubrania Fletchera, a tymczasem... dostrzegł tylko pokrywającą cały przód jego ciała powłokę z energii duchowej, na której ów brud się osadził. Na domiar złego, wyglądało na to, że "tarcza" całkowicie zniwelowała obrażenia, jakie mężczyzna powinien był otrzymać. Szyderczy uśmiech aukcjonera tylko to przypuszczenie potwierdził.
-Obawiam się, że wciąż jesteś za młody, by bawić się z dorosłymi, Wasza Wysokość - zadrwił z rozbawieniem Joseph, gestem powstrzymując asystentkę przed ruszeniem na zranionego króla. -Zobacz, chłopcze. Nawet mnie nie tknąłeś... - dodał, by w tym samym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, bariera oddzieliła się od jego ciała, zabierając ze sobą również pył i grudy ziemi. Rozpadająca się tarcza rozproszyła drobiny na wietrze, rozpraszając również i tak już wyprowadzonego z równowagi Raela.
-Muszę zachować zdrowy rozsądek... Nie dam rady stawić im czoła w moim obecnym stanie. Cokolwiek by się nie wydarzyło, muszę uciekać! - młody władca próbował uspokoić sam siebie, ale kiedy miał już wprowadzić swój plan w ruch... zamarł. Kolejny raz poczuł strach i zwątpienie, gdy zorientował się, że... nie może się ruszyć. Stał w miejscu, jak słup soli, podczas gdy jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Usta nie drgnęły ani o milimetr, kiedy król próbował wydobyć z siebie głos. Nawet luźno zwisający nadgarstek przestał się poruszać.
-Zastanawiasz się pewnie, jak to się stało, że tak strasznie dałeś dupy, Wasza Wysokość... - zaczął drwiąco Joseph, poprawiając krawat i zmierzając w stronę sparaliżowanego Raela. Dziewczyna z toporem, która jakimś sposobem zdążyła już odzyskać kontrolę nad swoim ciałem ruszyła za nim. -Mógłbym oczywiście stwierdzić, że to dlatego, iż jestem tak niewyobrażalnie silny. Albo dlatego, że brak ci doświadczenia. Albo okazałeś się arogancki i lekkomyślny. Mógłbym... ale prawda jest taka, że po prostu przewidziałem to, co zrobisz i cię zaszachowałem - przerwał na moment, by podwinąć prawy rękaw swojej koszuli. Zgiął wszystkie palce odkrytej dłoni poza wskazującym... którym to raptownie przebił brzuch zastygłego króla. Błysk w zielonych oczach młodzieńca pozwalał się tylko domyślać, jak głośno zaryczałby chłopak, gdyby w ogóle mógł poruszyć ustami. -To najstarsza sztuczka na świecie. Pozwalasz wrogowi myśleć, że cię dopadł i w ten sposób usypiasz jego czujność. Ja tylko rozszerzyłem to o dodatkowe pozory w postaci mojej kochanej dziewczynki, która niby ruszyła mi na ratunek - Fletcher mówił dla samej przyjemności słuchania swego własnego głosu. Lubił dominowanie i kombinowanie, lecz nienawidził, gdy ktoś nie dostrzegał lub nie rozumiał jego starań. Z tego właśnie względu w ten niedorzeczny sposób wyjaśniał wszystko niememu Raelowi, raz po raz tworząc palcem wskazującym kolejne dziury w jego korpusie. Strużki krwi ciekły na zieloną trawę, stopniowo pozbawiając króla życia. -Cieszę się, że tak łatwo mi z tobą poszło, ale z drugiej strony trochę się na tobie zawiodłem. Trzeba być skończonym głupcem, by myśleć, że ukradziona mi energia duchowa znajduje się poza moją kontrolą... - wyszczerzył się jadowicie Joseph. Szok, ból i przerażenie w zielonych oczach władcy były dla niego najwspanialszym darem z możliwych. -Zrozumiałeś, co? Nawet jeśli ty chcesz się ruszyć, moja energia, którą wessałeś nie rusza się z miejsca i powstrzymuje cię przed ruchem. Dzięki temu samemu zabiegowi ta dziewczynka nie straciła główki. Co sądzisz? Nazbyt skomplikowane dla koronowanej głowy? - nic więcej Fletcher nie powiedział. Zauważył bowiem, że podziurawiony w kilkunastu miejscach chłopach stracił już przytomność z powodu utraty zbyt dużej ilości krwi.
-Sprowadzić pomoc, panie? - wtrąciła się dziewczyna z warkoczami. Ogromny topór w jej dłoniach rozpłynął się w mgnieniu oka. Zawiedziony aukcjoner pokręcił przecząco w głowach, wzdychając przy tym ciężko. Nie zdążył zaspokoić swoich chorych potrzeb ani też nie dokończył swojej rozmowy ze zmiażdżonym na całej linii królem i to właśnie było powodem pogorszenia jego humoru.
-Nie, sam to zrobię. Ty zostań i go przypilnuj - polecił krótko Joseph. Zalany krwią młodzieniec padł na twarz, kiedy tylko mężczyzna wyzwolił swoją moc duchową. -Król Morriden! Syn Klausa i "Vivi" Vanderheimów! Posiadacz Przeklętej Duszy! Dziedzic Czwartego Króla! Jestem cholernie zawiedziony... - wycedził przez zęby aukcjoner. Ręce mu się trzęsły, jak kilka dni wcześniej, gdy stał nad zmasakrowanym ciałem Sebastiana. Również i teraz z trudem powstrzymywał się od wybuchu. W końcu tylko dwie rzeczy pozwalały mu zwalczyć stres...
-Mam nadzieję, że Tora będzie się bawił lepiej, niż ja...
***
Zmęczony Rikimaru ledwo stąpał, wracając do domu po kolejnym ciężkim dniu torowania dróg i uprzątania gruzów - pozostałości po niedawnej symfonii wybuchów. Jako nisko postawiony członek Gwardii, musiał się zajmować właśnie takimi rzeczami, zamiast identyfikować ofiary i zlecać poszukiwanie ich najbliższych, celem wręczenia im swoistych "odpraw". Szermierzowi to jednak nie przeszkadzało. Cieszył go fakt, że mógł w jakiś sposób się przysłużyć. Za każdym razem, gdy robił coś dla Gwardii - a przynajmniej od zakończenia II Wojny Ideałów - miał wrażenie, że wyświadczał przysługę swojemu Mentorowi. Naczelnik Zhang nie miał dla niego tyle czasu, co kiedyś, a nastolatek nawet nie próbował mu w niczym przeszkadzać, jednak taka forma wyrażania wdzięczności bardzo chłopakowi odpowiadała. Nie należał przecież ani do przesadnie gadatliwych, ani do preferujących pracę przy "nadzorowaniu" cudzej roboty. Z fizyczna pracą wiązał się też jeszcze jeden profit - usprawnianie ciała. Jako że czerwonowłosy już dawno natrafił na straszliwą barierę w swoim rozwoju, mógł przynajmniej w ten sposób stać się minimalnie silniejszy i wytrzymalszy. Nadal bolała go jego "klątwa" i nadal przeklinał znienawidzonego ojca, lecz nie zdecydował jeszcze, co uczynić z problematycznym okiem.
-Gdybym tylko mógł jakoś to opanować. Zacząć to kontrolować... Albo... mógłbym żyć z jednym okiem. I tak nigdy nie zdejmuję opaski. Nie byłoby tak dużej różnicy. Choć teraz przynajmniej mogę żyć z nadzieją, że można mi jeszcze pomóc, a wtedy takowa przepadłaby bezpowrotnie... - wiele razy już o tym myślał, lecz zawsze kończyło się na samym myśleniu. Z dyskusji z samym sobą nigdy nie wychodziło konkretne postanowienie.
Srebrzysta tarcza księżyca jaśniała między plątaniną gęstych, czarnych chmur, spowijających nocne niebo. Była pełnia, choć wspomniane obłoki niweczyły nieco pełen efekt. Choć jeszcze niedawno Rikimaru odczuwał duchotę, teraz zauważał przyjemny, rześki chłód. Miał wrażenie, że za chwilę może rozpętać się burza i to głównie z tego powodu postanowił skrócić drogę do domu, idąc przez zamknięty dla gości park. Otaczający go murek zburzony został w wielu miejscach przez eksplozje lub połamane drzewa na niego upadające. Zarówno w alejkach między trawnikami, jak i w samych trawnikach nadal widniało wiele kraterów o różnych średnicach. Szermierz nie miał pojęcia, cóż za głupiec mógłby mieć jakąś korzyść w wysadzaniu zieleni.
-Zupełnie tak, jakby grał w jakąś durną grę... Nienawidzę, kiedy ktoś robi cokolwiek bezcelowo - wyraził w duchu przekonanie, towarzyszące mu od wczesnej młodości. Jego zdaniem wszystko miało zawsze jakąś przyczynę i wszystko dało się w logiczny sposób wyjaśnić. Jeśli ktokolwiek nazywał coś "niemożliwym do wytłumaczenia", to w odbiorze chłopaka zwyczajnie nie potrafił on odnaleźć odpowiedzi i wzbraniał się przed tą świadomością.
W centrum parku znajdowała się pięciokątna fontanna z heracleum, stanowiąca znak rozpoznawczy jednej z wielu "oaz zieleni" w Miracle City. Wodna dekoracja była od środka skonstruowana na kształt wysokiej wieży, w której co kawałek widniały odpływy, posyłające ciecz na dół, niczym niewielkie wodospady. Największe wrażenie robiły jednak umiejscowione ze wszystkich stron wieży balkony. Na każdym z nich znajdował się mały trębacz z wywiniętym rogiem większym od niego. Każdy zwieszony z balustrady instrument, którego ustnik znajdował się w czarnych ustach grającego posyłał wodne łuki na samo dno fontanny. Tej nocy tylko Rikimaru powinien był ujrzeć największą ozdobę parku. Tylko on powinien był przez niego przechodzić i również on - jako jeden z niewielu - powinien znajdować się poza domem po wprowadzonej poprzedniego dnia "godzinie policyjnej". Szermierz dostrzegł jednak kogoś jeszcze...
Stał wpatrzony w fontannę i nasłuchujący odgłosów chlupiącej wody. Ubrany był tylko w czerwone, rozchełstane przez prawie całą klatkę piersiową kimono, którego każdy brzeg zdobił wzór w kształcie czarnych języków płomieni. Głęboki, rozległy sakkat widniał na głowie nieznajomego, kryjącego bose stopy w trzcinowych, cienkich sandałach. Po jednej i drugiej stronie pasa podtrzymującego kimono znajdowała się katana. Niedbały, niedostrzyżony zarost porastał nieco wysunięty podbródek nieznanego szermierza. Rikimaru dostrzegł również, że włosy mężczyzny zaplecione zostały w krótką kitkę, lecz w mroku nocy nie zdołał rozpoznać ich koloru, choć usilnie starał mu się w tym pomóc połyskujący księżyc.
-Nie znam cię, chłopcze. Kim jesteś? - zapytał nieznajomy, nie spoglądając na chłopaka. Zwyczajnie gapił się na lejących wodę trębaczy, jakby zapomniał o bożym świecie. Czerwonowłosy wzdrygnął się na dźwięk jego głosu. Jakimś sposobem zdawał mu się on być niepokojącym. Z tego właśnie powodu nastolatek podchodził do mężczyzny z dłonią opartą o rękojeść własnej katany. Zatrzymał się trzy metry od rozmówcy.
-Mógłbym zapytać o to samo. Kim ty jesteś? Nie można tu wchodzić, dopóki park nie zostanie odrestaurowany. Przed każdym wejściem umieszczono tabliczkę informacyjną - zaczął uprzejmie, ale stanowczo Rikimaru, bacznie przyglądając się drugiemu szermierzowi. Szczególnie zainteresowały go jego miecze, ale nie był jeszcze w stanie dobrze się im przypatrzeć ani też nawet ocenić ich jakości.
-A jednak ty tu wszedłeś... - uśmiechnął się pod nosem drugi szermierz, po czym po raz pierwszy odwrócił twarz w stronę chłopaka. To również w pewien sposób zaniepokoiło "jednookiego", choć na pozór nic się za tym nie kryło. -Tym niemniej jednak przepraszam za to. Widzisz... nie mogłem przeczytać zakazu - w tym właśnie momencie osobnik w kimonie podniósł kciukiem brzeg sakkatu. Biały bandaż otaczał jego głowę na linii oczu.
-Jesteś... ślepy - zauważył nieco nietaktownie Rikimaru, lecz szybko zauważył swój błąd. -Przepraszam - dodał wtedy, by nie urazić swojego rozmówcy. Wciąż jednak zastanawiało go, jakim cudem ślepiec poruszał się po mieście dość sprawnie, by odnaleźć park, wejść do niego przez bramę i alejką udać się prosto do fontanny, nie depcząc po trawie.
-Nie, nic się nie stało. Przecież faktycznie jestem ślepy, jak kret. Czekam tutaj na przyjaciół. Czy mógłbyś udać, że mnie tu nie widziałeś? Chciałbym też prosić cię o zostawienie mnie tutaj samego. To będzie... prywatna sprawa - poprosił grzecznie posiadacz dwóch katan, obracając się już całym ciałem w kierunku czerwonowłosego. Nastolatek uniósł brew, gdy przyjrzał się starszemu od siebie szermierzowi. Zauważył bowiem coś niespodziewanego...
-Przykro mi, ale chyba coś ci się pomyliło. O tej godzinie nikt już nie wychodzi z domów, a do miasta mają wstęp tylko upoważnieni. Żaden z twoich przyjaciół NIE MA PRAWA tu do ciebie przyjść... - oświadczył podejrzliwie i chłodno Rikimaru, po cichu wystawiając przed siebie prawą nogę. Jego dłoń jeszcze mocniej zacisnęła się na rękojeści miecza. Na wszelki wypadek - nie podejrzewał, by ślepiec chciał z nim walczyć. -A poza tym... twoje kimono. Czy taki ubiór nie był przypadkiem znakiem rozpoznawczym Srebrnego Kręgu? - przypomniał sobie chłopak. Uprzejmy mężczyzna wydawał mu się z sekundy na sekundę coraz bardziej podejrzany.
-Moje kimono? Tak, to prawda. Coś nie tak? - zdziwił się zbity z tropu facet, łapiąc za fałdy swego odzienia, jakby w obawie, że się z niego za chwilę zsunie.
-Nie, nic. Oczywiście poza faktem, że wszyscy jego członkowie zostali wybici... - odparł Rikimaru. Porywisty wicher uderzył nagle i bez ostrzeżenia, zrywając z drzew setki liści, tarmosząc korony w jednym kierunku oraz skłaniając źdźbła trawy do tańca. Niczym flaga, załopotały również długie, czerwone włosy nastolatka. Wiatr zawył głośno i przeciągle, wypełniając ulice miasta. Niósł ze sobą złowrogą nutę, tak samo niepokojącą dla młodzieńca, jak jego nieznajomy rozmówca.
-Zupełnie tak, jakby grał w jakąś durną grę... Nienawidzę, kiedy ktoś robi cokolwiek bezcelowo - wyraził w duchu przekonanie, towarzyszące mu od wczesnej młodości. Jego zdaniem wszystko miało zawsze jakąś przyczynę i wszystko dało się w logiczny sposób wyjaśnić. Jeśli ktokolwiek nazywał coś "niemożliwym do wytłumaczenia", to w odbiorze chłopaka zwyczajnie nie potrafił on odnaleźć odpowiedzi i wzbraniał się przed tą świadomością.
W centrum parku znajdowała się pięciokątna fontanna z heracleum, stanowiąca znak rozpoznawczy jednej z wielu "oaz zieleni" w Miracle City. Wodna dekoracja była od środka skonstruowana na kształt wysokiej wieży, w której co kawałek widniały odpływy, posyłające ciecz na dół, niczym niewielkie wodospady. Największe wrażenie robiły jednak umiejscowione ze wszystkich stron wieży balkony. Na każdym z nich znajdował się mały trębacz z wywiniętym rogiem większym od niego. Każdy zwieszony z balustrady instrument, którego ustnik znajdował się w czarnych ustach grającego posyłał wodne łuki na samo dno fontanny. Tej nocy tylko Rikimaru powinien był ujrzeć największą ozdobę parku. Tylko on powinien był przez niego przechodzić i również on - jako jeden z niewielu - powinien znajdować się poza domem po wprowadzonej poprzedniego dnia "godzinie policyjnej". Szermierz dostrzegł jednak kogoś jeszcze...
Stał wpatrzony w fontannę i nasłuchujący odgłosów chlupiącej wody. Ubrany był tylko w czerwone, rozchełstane przez prawie całą klatkę piersiową kimono, którego każdy brzeg zdobił wzór w kształcie czarnych języków płomieni. Głęboki, rozległy sakkat widniał na głowie nieznajomego, kryjącego bose stopy w trzcinowych, cienkich sandałach. Po jednej i drugiej stronie pasa podtrzymującego kimono znajdowała się katana. Niedbały, niedostrzyżony zarost porastał nieco wysunięty podbródek nieznanego szermierza. Rikimaru dostrzegł również, że włosy mężczyzny zaplecione zostały w krótką kitkę, lecz w mroku nocy nie zdołał rozpoznać ich koloru, choć usilnie starał mu się w tym pomóc połyskujący księżyc.
-Nie znam cię, chłopcze. Kim jesteś? - zapytał nieznajomy, nie spoglądając na chłopaka. Zwyczajnie gapił się na lejących wodę trębaczy, jakby zapomniał o bożym świecie. Czerwonowłosy wzdrygnął się na dźwięk jego głosu. Jakimś sposobem zdawał mu się on być niepokojącym. Z tego właśnie powodu nastolatek podchodził do mężczyzny z dłonią opartą o rękojeść własnej katany. Zatrzymał się trzy metry od rozmówcy.
-Mógłbym zapytać o to samo. Kim ty jesteś? Nie można tu wchodzić, dopóki park nie zostanie odrestaurowany. Przed każdym wejściem umieszczono tabliczkę informacyjną - zaczął uprzejmie, ale stanowczo Rikimaru, bacznie przyglądając się drugiemu szermierzowi. Szczególnie zainteresowały go jego miecze, ale nie był jeszcze w stanie dobrze się im przypatrzeć ani też nawet ocenić ich jakości.
-A jednak ty tu wszedłeś... - uśmiechnął się pod nosem drugi szermierz, po czym po raz pierwszy odwrócił twarz w stronę chłopaka. To również w pewien sposób zaniepokoiło "jednookiego", choć na pozór nic się za tym nie kryło. -Tym niemniej jednak przepraszam za to. Widzisz... nie mogłem przeczytać zakazu - w tym właśnie momencie osobnik w kimonie podniósł kciukiem brzeg sakkatu. Biały bandaż otaczał jego głowę na linii oczu.
-Jesteś... ślepy - zauważył nieco nietaktownie Rikimaru, lecz szybko zauważył swój błąd. -Przepraszam - dodał wtedy, by nie urazić swojego rozmówcy. Wciąż jednak zastanawiało go, jakim cudem ślepiec poruszał się po mieście dość sprawnie, by odnaleźć park, wejść do niego przez bramę i alejką udać się prosto do fontanny, nie depcząc po trawie.
-Nie, nic się nie stało. Przecież faktycznie jestem ślepy, jak kret. Czekam tutaj na przyjaciół. Czy mógłbyś udać, że mnie tu nie widziałeś? Chciałbym też prosić cię o zostawienie mnie tutaj samego. To będzie... prywatna sprawa - poprosił grzecznie posiadacz dwóch katan, obracając się już całym ciałem w kierunku czerwonowłosego. Nastolatek uniósł brew, gdy przyjrzał się starszemu od siebie szermierzowi. Zauważył bowiem coś niespodziewanego...
-Przykro mi, ale chyba coś ci się pomyliło. O tej godzinie nikt już nie wychodzi z domów, a do miasta mają wstęp tylko upoważnieni. Żaden z twoich przyjaciół NIE MA PRAWA tu do ciebie przyjść... - oświadczył podejrzliwie i chłodno Rikimaru, po cichu wystawiając przed siebie prawą nogę. Jego dłoń jeszcze mocniej zacisnęła się na rękojeści miecza. Na wszelki wypadek - nie podejrzewał, by ślepiec chciał z nim walczyć. -A poza tym... twoje kimono. Czy taki ubiór nie był przypadkiem znakiem rozpoznawczym Srebrnego Kręgu? - przypomniał sobie chłopak. Uprzejmy mężczyzna wydawał mu się z sekundy na sekundę coraz bardziej podejrzany.
-Moje kimono? Tak, to prawda. Coś nie tak? - zdziwił się zbity z tropu facet, łapiąc za fałdy swego odzienia, jakby w obawie, że się z niego za chwilę zsunie.
-Nie, nic. Oczywiście poza faktem, że wszyscy jego członkowie zostali wybici... - odparł Rikimaru. Porywisty wicher uderzył nagle i bez ostrzeżenia, zrywając z drzew setki liści, tarmosząc korony w jednym kierunku oraz skłaniając źdźbła trawy do tańca. Niczym flaga, załopotały również długie, czerwone włosy nastolatka. Wiatr zawył głośno i przeciągle, wypełniając ulice miasta. Niósł ze sobą złowrogą nutę, tak samo niepokojącą dla młodzieńca, jak jego nieznajomy rozmówca.
***
Kurokawa uciekł z dachu domu swojego Mentora, gdy tylko zerwał się wiatr, który głośno i nieustępliwie starał się zabrać ze sobą w podróż wszystko i wszystkich. Napierające zewsząd masy powietrza świszczały przerażająco, owiewając ubranego w piżamę nastolatka i wywołując u niego gęsią skórkę. Naito nie miał zamiaru zostać na zewnątrz ani chwili dłużej. Z rozwianymi włosami, które tworzyły teraz swego rodzaju gniazdo na jego głowie, skierował się w stronę pokoju gościnnego, gdzie sypiali on i Alice. Zadrżał z zimna, kiedy już stanął w korytarzu domostwa Generała Kawasakiego.
-Jeszcze nie wróciła? Absolutnie nic o sobie nie wie, ale chyba instynkty są silniejsze, niż pamięć. To mimo wszystko dziewczyna - stwierdził w duchu młodzieniec, gdy uchylił drzwi i nie dostrzegł w pomieszczeniu różowowłosej. -Nanami też spędzała w łazience mnóstwo czasu... - przypomniał sobie, zatęskniwszy nieco za denerwującą go starszą siostrą. Podczas ostatniego pobytu w Morriden nie miał zbyt wiele czasu, by tęsknić, ale tym razem było inaczej. Tym razem nie poświęcał się w całości rehabilitacji i odzyskiwaniu sprawności. -Będę musiał do niej zadzwonić. Do niej i do mamy. Na pewno się martwią, że nie dzwonię od... kilku dni? Chyba jakoś tak - nie mógł się przyzwyczaić do tego, że czas w Morriden biegł w całkowicie innym tempie, niż w prawdziwym świecie. Z perspektywy rodziny jego miesiąc był zaledwie trzema dniami, więc Naito musiał się pilnować, by przypadkiem nie wzbudzić podejrzeń.
Z zamyślenia wyrwano go w bardzo brutalny sposób. Niespodziewanie do uszu bruneta dobiegł głośny huk, wstrząsający całym unoszącym się na niebie budynkiem. Dziedzic Pierwszego ledwie zdołał utrzymać się na nogach, słysząc równolegle z hukiem dźwięk tłuczonego szkła i jego odłamków, uderzających o bliżej nie zidentyfikowaną powierzchnię. Niepokój uderzył w niego o wiele mocniej, niż nagły hałas. Ani chwili się nie zastanowił, ruszając korytarzem przed siebie i kierując się ku schodom na dół.
-Dźwięk dochodził gdzieś spomiędzy budynków. Prawdopodobnie w tunelu, który łączy jedną część z drugą. To wiatr? A co jeśli... Alice! - jego obawy wymusiły na sercu kołatanie w dwukrotnie szybszym tempie. -W ogóle nie umie używać energii duchowej. Jeśli przechodziła przez tunel w chwili, w której został on uszkodzony... - wolał już więcej nie myśleć o możliwych następstwach takiego scenariusza. Natychmiast jednak skupił w stopach energię duchową, by móc znacząco przyspieszyć. Serpentynowe schody całkowicie ominął, przeskakując przez poręcz i spadając na sam dół przez środek "spirali".
Zawodzenie wiatru usłyszał już z daleka, co oznaczało, że wichura w jakiś sposób naruszyła albo ściany mieszkania, albo szyby, wpuszczając wicher do środka. Myślący o najgorszym Kurokawa nie pamiętał nawet, w jaki sposób pokonał całą drogę do tunelu o przeszklonych bokach, łączącego ze sobą wysoki i wąski budynek z niskim i szerokim. Tam właśnie już z daleka dojrzał scenę, która bynajmniej mu się nie spodobała. Kawałki potłuczonego szkła wywiewał na zewnątrz każdy kolejny poryw wiatru, tworząc coś w rodzaju tnącej zawieruchy. Dach tunelu został w jednym punkcie rozbity na kawałki, co wyjaśniało usłyszany przez Naito huk. Szok u nastolatka wywołał jednak widok, jakiego się nie spodziewał.
Osobnik w sięgającym do kostek, ciemnym płaszczu z kapturem stał w miejscu, odwrócony do niego bokiem. Poły odzienia spajały trzy rzepy, umieszczone jeden pod drugim, a kolejne kilkanaście pozostawało rozpiętymi, tworząc duże wcięcie, uwalniające czyjąś bladą rękę. Przez odsłonięte przez ramię przełożona została w pasie nieprzytomna Alice. Jej niemożliwe do rozczesania, różowe włosy powiewały na wlewającym się do wnętrza tunelu wietrze. Kurokawa nie widział twarzy przybysza ani też nie znał jego zamiarów. Wystarczyło mu jednak dostrzec malującą się przed nim scenę, by nie tylko uznać go za wroga, lecz również poczuć coś, czego nie czuł już od bardzo dawna - gniew. Zapomniana emocja wypełniła bruneta, gdy stawał naprzeciw obracającego się na pięcie najeźdźcy. Zestresowany, przerażony i wściekły Naito nie wiedział jeszcze wtedy, z kim miał do czynienia...
-Jeszcze nie wróciła? Absolutnie nic o sobie nie wie, ale chyba instynkty są silniejsze, niż pamięć. To mimo wszystko dziewczyna - stwierdził w duchu młodzieniec, gdy uchylił drzwi i nie dostrzegł w pomieszczeniu różowowłosej. -Nanami też spędzała w łazience mnóstwo czasu... - przypomniał sobie, zatęskniwszy nieco za denerwującą go starszą siostrą. Podczas ostatniego pobytu w Morriden nie miał zbyt wiele czasu, by tęsknić, ale tym razem było inaczej. Tym razem nie poświęcał się w całości rehabilitacji i odzyskiwaniu sprawności. -Będę musiał do niej zadzwonić. Do niej i do mamy. Na pewno się martwią, że nie dzwonię od... kilku dni? Chyba jakoś tak - nie mógł się przyzwyczaić do tego, że czas w Morriden biegł w całkowicie innym tempie, niż w prawdziwym świecie. Z perspektywy rodziny jego miesiąc był zaledwie trzema dniami, więc Naito musiał się pilnować, by przypadkiem nie wzbudzić podejrzeń.
Z zamyślenia wyrwano go w bardzo brutalny sposób. Niespodziewanie do uszu bruneta dobiegł głośny huk, wstrząsający całym unoszącym się na niebie budynkiem. Dziedzic Pierwszego ledwie zdołał utrzymać się na nogach, słysząc równolegle z hukiem dźwięk tłuczonego szkła i jego odłamków, uderzających o bliżej nie zidentyfikowaną powierzchnię. Niepokój uderzył w niego o wiele mocniej, niż nagły hałas. Ani chwili się nie zastanowił, ruszając korytarzem przed siebie i kierując się ku schodom na dół.
-Dźwięk dochodził gdzieś spomiędzy budynków. Prawdopodobnie w tunelu, który łączy jedną część z drugą. To wiatr? A co jeśli... Alice! - jego obawy wymusiły na sercu kołatanie w dwukrotnie szybszym tempie. -W ogóle nie umie używać energii duchowej. Jeśli przechodziła przez tunel w chwili, w której został on uszkodzony... - wolał już więcej nie myśleć o możliwych następstwach takiego scenariusza. Natychmiast jednak skupił w stopach energię duchową, by móc znacząco przyspieszyć. Serpentynowe schody całkowicie ominął, przeskakując przez poręcz i spadając na sam dół przez środek "spirali".
Zawodzenie wiatru usłyszał już z daleka, co oznaczało, że wichura w jakiś sposób naruszyła albo ściany mieszkania, albo szyby, wpuszczając wicher do środka. Myślący o najgorszym Kurokawa nie pamiętał nawet, w jaki sposób pokonał całą drogę do tunelu o przeszklonych bokach, łączącego ze sobą wysoki i wąski budynek z niskim i szerokim. Tam właśnie już z daleka dojrzał scenę, która bynajmniej mu się nie spodobała. Kawałki potłuczonego szkła wywiewał na zewnątrz każdy kolejny poryw wiatru, tworząc coś w rodzaju tnącej zawieruchy. Dach tunelu został w jednym punkcie rozbity na kawałki, co wyjaśniało usłyszany przez Naito huk. Szok u nastolatka wywołał jednak widok, jakiego się nie spodziewał.
Osobnik w sięgającym do kostek, ciemnym płaszczu z kapturem stał w miejscu, odwrócony do niego bokiem. Poły odzienia spajały trzy rzepy, umieszczone jeden pod drugim, a kolejne kilkanaście pozostawało rozpiętymi, tworząc duże wcięcie, uwalniające czyjąś bladą rękę. Przez odsłonięte przez ramię przełożona została w pasie nieprzytomna Alice. Jej niemożliwe do rozczesania, różowe włosy powiewały na wlewającym się do wnętrza tunelu wietrze. Kurokawa nie widział twarzy przybysza ani też nie znał jego zamiarów. Wystarczyło mu jednak dostrzec malującą się przed nim scenę, by nie tylko uznać go za wroga, lecz również poczuć coś, czego nie czuł już od bardzo dawna - gniew. Zapomniana emocja wypełniła bruneta, gdy stawał naprzeciw obracającego się na pięcie najeźdźcy. Zestresowany, przerażony i wściekły Naito nie wiedział jeszcze wtedy, z kim miał do czynienia...
Koniec Rozdziału 184
Następnym razem: Jak niebo i ziemia
Ale niebezpiecznie się porobiło ;P fajnie, że nowi, charakterystyczni bohaterowie się pojawiają. Zawsze jest weselej.
OdpowiedzUsuńDużym zaskoczeniem był dla mnie sam Fletcher. Spodziewałem się bardziej, że jest on typem słabego, cwanego, czarnego charakteru. I o ile nie pomyliłem się co do dwóch ostatnich, to jego umiejętności połączone z intelektem robią z niego bardzo silnego zawodnika.
Pozdrawiam!
Cieszę się, że debiut nowych postaci przypadł ci do gustu ;) A co do Fletchera, to tutaj zademonstrował w zasadzie tylko intelekt, bo poziomu kontroli energii duchowej (notabene wysokiego) nie można uznać za jako-taką umiejętność :P
UsuńRównież pozdrawiam ^^