ROZDZIAŁ 185
Z marsową miną poprawił usytuowany z tyłu głowy węzeł, zacieśniając pęk, który trzymał na czole chłopaka jego chustę z symbolem rodu Okuda. Jego twarz nie zdradzała już nawet cienia wątpliwości. Wszystkie światła już dawno pogasił. Umył po obiedzie talerze i odstawił je do szafki. Do niewielkiego plecaka, który przerzucił sobie przez ramię, spakował najpotrzebniejsze rzeczy, a tych przecież nie miał zbyt wiele. Jeszcze raz skierował dłoń do kieszeni krótkich, jeansowych spodni, znów poszukując znajomego kształtu, jakby w obawie przed jego nagłym zniknięciem... lub nawet całkowitym nieistnieniem.
Cienka karta z czarnego, przypominającego heracleum materiału nie miała w sobie nic nadzwyczajnego poza niebywale ciemną barwą, wskazującą na ten właśnie minerał. Sytuacja zmieniała się jednak za każdym razem, gdy odpowiednia osoba działała na nią swoją energią duchową. Na ten konkretny egzemplarz działała zaś tylko moc Yashiro, który okazał się być powiernikiem karty. Zielonooki kosiarz wlał w płaski przedmiot część swej aury, by jeszcze jeden raz spojrzeć na zapisaną nań wiadomość. Pojawiające się pod wpływem pobieranej energii litery ułożyły się w kilka podniosłych zdań, usytuowanych tuż pod jeszcze bardziej podniosłym napisem "ZAPROSZENIE DO LOŻY KŁAMCÓW".
-"Nie znasz nas, choć my znamy ciebie. Nie masz powodów, by nam ufać, a my nie mamy powodów, by zaufać dobie. Masz jednak marzenie, które szanujemy i przeszłość, której ci współczujemy. Jeśli jesteś skłonny spróbować urzeczywistnić swój cel w inny sposób, przyjmiemy cię z otwartymi ramionami. Jednego wizjonera nazywa się "szaleńcem". Grupę - "pionierami"... - odczytał ponownie treść wiadomości. Dostał szansę. Jedną i jedyną szansę. Mógł odejść jeszcze tej nocy i spróbować swoich sił w tajemniczej Loży, o której nie wiedział prawie nic lub pozostać w mieście, gdzie go nienawidzą i nie dają mu szans na zrehabilitowanie się. Decyzję podjął już podczas pamiętnego zabrania możnych w siedzibie Niebiańskich Rycerzy.
-Mam nadzieję, że zrozumiesz, Rin... - pomyślał z żalem Yashiro, trzymając w dłoni napisany przez siebie list, nad którym siedział aż trzy wieczory. Zamierzał pozostawić go na drzwiach, gdy będzie wychodzić. -Gdybym miał ci o tym teraz powiedzieć, nie zgodziłbyś się. Próbowałbyś mnie zatrzymać... i może nawet by ci się udało. Nie pozwolę ci osłabić mojej determinacji, braciszku... - wzdrygnął się zauważalnie, gdy nagle usłyszał otwierające się drzwi, do których stał odwrócony plecami. W jednej chwili zacisnął dłoń w pięść, zamykając swą pożegnalną wiadomość w jej wnętrzu. Odwrócił się powoli i niechętnie.
-Yashi? Czemu tu tak ciemno? - zdziwił się zmordowany całodniową pomocą w mieście Rinji, w bezczasie krzyżując misternie ułożony plan starszego brata. -Hej, po co ci ten plecak? Wybierasz się gdzieś? - zapytał albinos, a rudzielec wiedział już, że mógł w tej sytuacji zrobić tylko jedną rzecz...
-Mam nadzieję, że zrozumiesz, Rin... - pomyślał z żalem Yashiro, trzymając w dłoni napisany przez siebie list, nad którym siedział aż trzy wieczory. Zamierzał pozostawić go na drzwiach, gdy będzie wychodzić. -Gdybym miał ci o tym teraz powiedzieć, nie zgodziłbyś się. Próbowałbyś mnie zatrzymać... i może nawet by ci się udało. Nie pozwolę ci osłabić mojej determinacji, braciszku... - wzdrygnął się zauważalnie, gdy nagle usłyszał otwierające się drzwi, do których stał odwrócony plecami. W jednej chwili zacisnął dłoń w pięść, zamykając swą pożegnalną wiadomość w jej wnętrzu. Odwrócił się powoli i niechętnie.
-Yashi? Czemu tu tak ciemno? - zdziwił się zmordowany całodniową pomocą w mieście Rinji, w bezczasie krzyżując misternie ułożony plan starszego brata. -Hej, po co ci ten plecak? Wybierasz się gdzieś? - zapytał albinos, a rudzielec wiedział już, że mógł w tej sytuacji zrobić tylko jedną rzecz...
***
-Jesteś Kurokawa Naito, prawda? Słyszałem o tobie - spod kaptura płaszcza wydobył się męski, młody głos, lecz intruz najwyraźniej nie planował ani zbliżyć się do nastolatka, ani pokazać mu swojej twarzy. Jego słowa mieszały się z szalejącym w częściowo zniszczonym tunelu, łączącym ze sobą dwa segmenty mieszkania Kawasakiego.
-Uspokój się. Uspokój się... - powtarzał sobie w myślach Kurokawa, podczas gdy krew w jego żyłach wrzała. Nie pamiętał, kiedy ostatnio towarzyszyło mu uczucie gniewu. Nie pamiętał również, kiedy ostatnio było ono aż tak silne. Nie mógł pojąć, czemu tak strasznie wzburzył nim widok nieprzytomnej różowowłosej, przewieszonej przez przedramię mężczyzny, niczym worek kartofli. -Nie możesz działać nierozważnie. Dopóki Alice jest w jego rękach, każdy twój ruch może doprowadzić do tego, że stanie jej się krzywda. Musisz to dobrze rozegrać. Możliwie jak najbardziej polubownie... - starał się oddychać głęboko, by poradzić sobie z emocjami. Nie mógł zaryzykować. Za bardzo bał się tego, co mogłoby się stać z dziewczyną, gdyby popełnił błąd. Zbyt wiele osób straciło życie pomimo jego starań, by pozwolił sobie w takiej chwili na nieostrożność.
-Tak, to ja. Pewnie nie dowiem się, kto ci o mnie powiedział... więc kim TY jesteś? - odpowiedział mu pytaniem Naito z tonem ostrzejszym, niż planował. Stojący na szalejącym wietrze osobnik wydawał się na szczęście niewzruszonym.
-Jesteś inteligentny. Tak, jak słyszałem. Nie mam już jednak powodów, by to przed tobą ukrywać. Szczątkowe informacje na twój temat przekazał mi Joseph. Mieliście już chyba okazję się poznać, prawda? - tego nie spodziewał się brunet. Jak na najeźdźcę, intruza i agresora... przybysz był niezwykle spokojny, a nawet... kulturalny i grzeczny. Z tego też powodu Kurokawa nie potrafił go rozgryźć, nie mówiąc już o zrozumieniu jego intencji. -Mówią na mnie "Tora". Jestem założycielem Loży Kłamców i przyszedłem tutaj po nią - młody mężczyzna potrząsnął nieprzytomną Alice, czym niemal sprowokował czarnowłosego do ataku.
-Nigdy o was nie słyszałem... - wycedził przez zęby Naito, z niewysłowionym trudem markując spokój w całkiem nieudany sposób. -...i nawet nie myśl, że pozwolę ci ją zabrać, Tora! - krzyknął na mężczyznę, który zdawał się... patrzeć mu w oczy. Kurokawa rzecz jasna tego nie widział, ale czuł na sobie jego spojrzenie.
-Mam wrażenie, że rozmowa, której pragniesz to nie wymiana zdań... - westchnął z delikatnym zawodem w głosie przybysz, wolnym krokiem zbliżając się do nastolatka. -Posiadasz najcenniejszy dar, jaki tylko mógł dać ci jakikolwiek Król. Nie rozumiem, czemu z niego nie korzystasz. Czemu nie zajrzysz do mojej duszy i nie spróbujesz mnie zrozumieć, Naito? Przecież możesz... - Tora uśmiechnął się blado, choć młodzieniec tego nie dostrzegł. -Złość nigdy w niczym nie pomaga. Gdybym mógł mieć twoje oczy, na pewno wykorzystałbym je najlepiej, jak tylko bym umiał. Ty też powinieneś tak zrobić. Zacznij od zapanowania nad nerwami... - podczas wypowiadania ostatniego zdania, stanął już twarzą w twarz z Kurokawą, na którego twarz wstąpiły już kropelki potu.
-Rozpracował mnie w kilka sekund? Co to za człowiek? Czym jest Loża Kłamców? Po co im Alice? Czy to możliwe, że wiedzą o niej coś, czego my nie wiemy? - zestresował się dziedzic Pierwszego, próbując jednak robić dobrą minę do złej gry.
-Zapanuję, jeśli zostawisz Alice. Dobrze wiesz, że nie zaatakuję cię, kiedy trzymasz ją przy sobie! - Naito oddychał krótko i z arytmią, gotując się od buzujących w nim emocji. Miał nieruchomą różowowłosą na wyciągnięcie ręki... lecz bał się, że coś mogłoby się jej stać, gdyby teraz spróbował uwolnić ją od Tory.
-Nie słuchasz mnie... - odparł z pełnym politowania westchnięciem mężczyzna. -Dlaczego w ogóle musisz ze mną walczyć? Czemu zakładasz, że to ty masz rację, a nie ja? - dopytywał się, schowany wewnątrz kaptura, ale rozjuszonego Kurokawę nakręciło to jeszcze mocniej. Zaciśnięte pięści trzęsły mu się, jakby wystawił je na mróz.
-Połóż Alice na podłodze! Nie pozwolę ci jej zabrać! Nie zabierzesz mi jej! - chłopak nawet nie zauważył, kiedy desperacko chwycił rozmówcę za połę płaszcza. Wzdrygnął się, gdy już się zorientował i wtedy dopiero zwolnił uścisk. -Proszę cię. Nie będę w stanie z tobą walczyć bez powstrzymywania się, dopóki ją trzymasz! - w ogóle nie dopuszczał do siebie wypowiadanych przez mężczyznę słów. W ogóle nie myślał już ani rozsądnie, ani logicznie. Nie przypominał tego łagodnego, unikającego walki młodzieńca, który zawsze szukał drogi porozumienia poprzez słowa. Do tego stopnia przerażała go myśl, że więź i bliskość, które łączyły go z ledwie poznaną dziewczyną zostaną nagle zerwane.
-Nie jesteś w stanie rozmawiać przy pomocy słów... - stwierdził zawiedziony Tora. -Dziwi mnie również fakt, że naprawdę sądzisz, iż mógłbyś zrobić mi krzywdę. Jeśli nie widzisz różnicy poziomów, jaka nas dzieli i nie chcesz mnie wysłuchać, będę musiał spełnić twoje życzenie. Oczekiwałem po tobie czegoś więcej, Naito... - wygarnął chłopakowi z wyrzutem, a potem nagle... zniknął. Oczy Kurokawy w ogóle nie zarejestrowały momentu, w którym się poruszył... i nagle stanął za nim, odwrócony do niego plecami, składając pod ścianą nieprzytomną dziewczynę. Zaskoczony brunet odwrócił się dziko, ale tylko przez moment dostrzegł przed sobą plecy oponenta, który raz jeszcze dostał się za jego plecy - zbyt szybko, by chłopak mógł zareagować. W chwili, gdy Tora znów go minął, Naito przechylił się do tyłu, jakby zaraz miał upaść. Jego twarz skrzywiła się z bólu, czerwieniejąc w okolicach grzbietu nosa.
-Co się stało? Co on zrobił? Uderzył mnie? Jak? Kiedy? Czym? W ogóle... niczego nie zauważyłem! - spanikował Kurokawa, łapiąc się za nos i ponownie odwracając ku mężczyźnie w płaszczu, który tym razem czekał na niego ze spokojem.
-Już rozumiesz? Walka ze mną to najgłupszy wybór z możliwych. Dwa razy z rzędu zaszedłem cię od tyłu i szybciej dostałeś łokciem w twarz, niż zaobserwowałeś jakikolwiek ruch. Twoja... Alice jest nam potrzebna. Nie mam czasu, żeby wyjaśniać. Mam zamiar zabrać ją ze sobą i liczę na to, że uda mi się z tobą doga... - mówiącemu Torze przerwano brutalnie, gdy otoczone wirującym płaszczem z energii duchowej ramię Naito wcisnęło mu do wnętrza kaptura jego zaciśniętą pięść. Fala mocy wystrzeliła w tym samym momencie, a potężne Rengoku Taihou odrzuciło mężczyznę na dobre dziesięć metrów, w powietrzu obracając nim chyba z kilkanaście razy. Ku zaskoczeniu Kurokawy, Tora wylądował jednak na równych nogach, prostując się przed samym uderzeniem w posypaną szkłem podłogę tunelu.
-Z tobą nie będę gadał! Alice jest ze mną, słyszysz?! Nigdzie jej nie zabierasz! - ryknął młody brunet, zaciskając zęby. Nigdy wcześniej, nie licząc pierwszej aktywacji Madman Stream, jego twarz nie wyrażała tak niekontrolowanej furii, przypominającej bardziej dziecko, któremu ktoś próbował odebrać zabawkę, niż dojrzałego osobnika.
Cios w twarz ściągnął kaptur z głowy Tory, odkrywając nareszcie jego poważną, owalną twarz. Na zewnątrz wysypały się długie do łopatek, proste włosy w kolorze roztopionego srebra. Boki jego grzywy zasunięte były za uszy mężczyzny, a tylko te najbardziej niesforne kosmyki zwisały przed linią uszu w postaci długich baczków. Grzywka osobnika opadała mu na czoło, kończąc się minimalnie powyżej linii brwi. Te zaś - wyraziste i mocno zarysowane - dodawały jego aparycji swoistej dojrzałości. Zarost młodego mężczyzny ogolony został co do milimetra, ukazując delikatnie zarysowaną szczękę i cienkie wargi ust. Pełne głębi oczy Tory miały błękitną barwę, a ten, kto w nie patrzył, miał wrażenie spoglądania w otchłań oceanu. W prawej małżowinie usznej intruza znajdowały się dwa małe, czarne kolczyki w kształcie okręgów. Trzeci, identyczny, wprawiony był u góry lewego ucha.
-Nie jesteś dla mnie żadnym zagrożeniem, kiedy tak miotasz się w gniewie. Nie jesteś też jednak żadnym partnerem do rozmowy... - oświadczył chłodno Tora. Jego blada, gładka cera zdawała się świecić w blasku księżyca.
-Uspokój się. Uspokój się... - powtarzał sobie w myślach Kurokawa, podczas gdy krew w jego żyłach wrzała. Nie pamiętał, kiedy ostatnio towarzyszyło mu uczucie gniewu. Nie pamiętał również, kiedy ostatnio było ono aż tak silne. Nie mógł pojąć, czemu tak strasznie wzburzył nim widok nieprzytomnej różowowłosej, przewieszonej przez przedramię mężczyzny, niczym worek kartofli. -Nie możesz działać nierozważnie. Dopóki Alice jest w jego rękach, każdy twój ruch może doprowadzić do tego, że stanie jej się krzywda. Musisz to dobrze rozegrać. Możliwie jak najbardziej polubownie... - starał się oddychać głęboko, by poradzić sobie z emocjami. Nie mógł zaryzykować. Za bardzo bał się tego, co mogłoby się stać z dziewczyną, gdyby popełnił błąd. Zbyt wiele osób straciło życie pomimo jego starań, by pozwolił sobie w takiej chwili na nieostrożność.
-Tak, to ja. Pewnie nie dowiem się, kto ci o mnie powiedział... więc kim TY jesteś? - odpowiedział mu pytaniem Naito z tonem ostrzejszym, niż planował. Stojący na szalejącym wietrze osobnik wydawał się na szczęście niewzruszonym.
-Jesteś inteligentny. Tak, jak słyszałem. Nie mam już jednak powodów, by to przed tobą ukrywać. Szczątkowe informacje na twój temat przekazał mi Joseph. Mieliście już chyba okazję się poznać, prawda? - tego nie spodziewał się brunet. Jak na najeźdźcę, intruza i agresora... przybysz był niezwykle spokojny, a nawet... kulturalny i grzeczny. Z tego też powodu Kurokawa nie potrafił go rozgryźć, nie mówiąc już o zrozumieniu jego intencji. -Mówią na mnie "Tora". Jestem założycielem Loży Kłamców i przyszedłem tutaj po nią - młody mężczyzna potrząsnął nieprzytomną Alice, czym niemal sprowokował czarnowłosego do ataku.
-Nigdy o was nie słyszałem... - wycedził przez zęby Naito, z niewysłowionym trudem markując spokój w całkiem nieudany sposób. -...i nawet nie myśl, że pozwolę ci ją zabrać, Tora! - krzyknął na mężczyznę, który zdawał się... patrzeć mu w oczy. Kurokawa rzecz jasna tego nie widział, ale czuł na sobie jego spojrzenie.
-Mam wrażenie, że rozmowa, której pragniesz to nie wymiana zdań... - westchnął z delikatnym zawodem w głosie przybysz, wolnym krokiem zbliżając się do nastolatka. -Posiadasz najcenniejszy dar, jaki tylko mógł dać ci jakikolwiek Król. Nie rozumiem, czemu z niego nie korzystasz. Czemu nie zajrzysz do mojej duszy i nie spróbujesz mnie zrozumieć, Naito? Przecież możesz... - Tora uśmiechnął się blado, choć młodzieniec tego nie dostrzegł. -Złość nigdy w niczym nie pomaga. Gdybym mógł mieć twoje oczy, na pewno wykorzystałbym je najlepiej, jak tylko bym umiał. Ty też powinieneś tak zrobić. Zacznij od zapanowania nad nerwami... - podczas wypowiadania ostatniego zdania, stanął już twarzą w twarz z Kurokawą, na którego twarz wstąpiły już kropelki potu.
-Rozpracował mnie w kilka sekund? Co to za człowiek? Czym jest Loża Kłamców? Po co im Alice? Czy to możliwe, że wiedzą o niej coś, czego my nie wiemy? - zestresował się dziedzic Pierwszego, próbując jednak robić dobrą minę do złej gry.
-Zapanuję, jeśli zostawisz Alice. Dobrze wiesz, że nie zaatakuję cię, kiedy trzymasz ją przy sobie! - Naito oddychał krótko i z arytmią, gotując się od buzujących w nim emocji. Miał nieruchomą różowowłosą na wyciągnięcie ręki... lecz bał się, że coś mogłoby się jej stać, gdyby teraz spróbował uwolnić ją od Tory.
-Nie słuchasz mnie... - odparł z pełnym politowania westchnięciem mężczyzna. -Dlaczego w ogóle musisz ze mną walczyć? Czemu zakładasz, że to ty masz rację, a nie ja? - dopytywał się, schowany wewnątrz kaptura, ale rozjuszonego Kurokawę nakręciło to jeszcze mocniej. Zaciśnięte pięści trzęsły mu się, jakby wystawił je na mróz.
-Połóż Alice na podłodze! Nie pozwolę ci jej zabrać! Nie zabierzesz mi jej! - chłopak nawet nie zauważył, kiedy desperacko chwycił rozmówcę za połę płaszcza. Wzdrygnął się, gdy już się zorientował i wtedy dopiero zwolnił uścisk. -Proszę cię. Nie będę w stanie z tobą walczyć bez powstrzymywania się, dopóki ją trzymasz! - w ogóle nie dopuszczał do siebie wypowiadanych przez mężczyznę słów. W ogóle nie myślał już ani rozsądnie, ani logicznie. Nie przypominał tego łagodnego, unikającego walki młodzieńca, który zawsze szukał drogi porozumienia poprzez słowa. Do tego stopnia przerażała go myśl, że więź i bliskość, które łączyły go z ledwie poznaną dziewczyną zostaną nagle zerwane.
-Nie jesteś w stanie rozmawiać przy pomocy słów... - stwierdził zawiedziony Tora. -Dziwi mnie również fakt, że naprawdę sądzisz, iż mógłbyś zrobić mi krzywdę. Jeśli nie widzisz różnicy poziomów, jaka nas dzieli i nie chcesz mnie wysłuchać, będę musiał spełnić twoje życzenie. Oczekiwałem po tobie czegoś więcej, Naito... - wygarnął chłopakowi z wyrzutem, a potem nagle... zniknął. Oczy Kurokawy w ogóle nie zarejestrowały momentu, w którym się poruszył... i nagle stanął za nim, odwrócony do niego plecami, składając pod ścianą nieprzytomną dziewczynę. Zaskoczony brunet odwrócił się dziko, ale tylko przez moment dostrzegł przed sobą plecy oponenta, który raz jeszcze dostał się za jego plecy - zbyt szybko, by chłopak mógł zareagować. W chwili, gdy Tora znów go minął, Naito przechylił się do tyłu, jakby zaraz miał upaść. Jego twarz skrzywiła się z bólu, czerwieniejąc w okolicach grzbietu nosa.
-Co się stało? Co on zrobił? Uderzył mnie? Jak? Kiedy? Czym? W ogóle... niczego nie zauważyłem! - spanikował Kurokawa, łapiąc się za nos i ponownie odwracając ku mężczyźnie w płaszczu, który tym razem czekał na niego ze spokojem.
-Już rozumiesz? Walka ze mną to najgłupszy wybór z możliwych. Dwa razy z rzędu zaszedłem cię od tyłu i szybciej dostałeś łokciem w twarz, niż zaobserwowałeś jakikolwiek ruch. Twoja... Alice jest nam potrzebna. Nie mam czasu, żeby wyjaśniać. Mam zamiar zabrać ją ze sobą i liczę na to, że uda mi się z tobą doga... - mówiącemu Torze przerwano brutalnie, gdy otoczone wirującym płaszczem z energii duchowej ramię Naito wcisnęło mu do wnętrza kaptura jego zaciśniętą pięść. Fala mocy wystrzeliła w tym samym momencie, a potężne Rengoku Taihou odrzuciło mężczyznę na dobre dziesięć metrów, w powietrzu obracając nim chyba z kilkanaście razy. Ku zaskoczeniu Kurokawy, Tora wylądował jednak na równych nogach, prostując się przed samym uderzeniem w posypaną szkłem podłogę tunelu.
-Z tobą nie będę gadał! Alice jest ze mną, słyszysz?! Nigdzie jej nie zabierasz! - ryknął młody brunet, zaciskając zęby. Nigdy wcześniej, nie licząc pierwszej aktywacji Madman Stream, jego twarz nie wyrażała tak niekontrolowanej furii, przypominającej bardziej dziecko, któremu ktoś próbował odebrać zabawkę, niż dojrzałego osobnika.
Cios w twarz ściągnął kaptur z głowy Tory, odkrywając nareszcie jego poważną, owalną twarz. Na zewnątrz wysypały się długie do łopatek, proste włosy w kolorze roztopionego srebra. Boki jego grzywy zasunięte były za uszy mężczyzny, a tylko te najbardziej niesforne kosmyki zwisały przed linią uszu w postaci długich baczków. Grzywka osobnika opadała mu na czoło, kończąc się minimalnie powyżej linii brwi. Te zaś - wyraziste i mocno zarysowane - dodawały jego aparycji swoistej dojrzałości. Zarost młodego mężczyzny ogolony został co do milimetra, ukazując delikatnie zarysowaną szczękę i cienkie wargi ust. Pełne głębi oczy Tory miały błękitną barwę, a ten, kto w nie patrzył, miał wrażenie spoglądania w otchłań oceanu. W prawej małżowinie usznej intruza znajdowały się dwa małe, czarne kolczyki w kształcie okręgów. Trzeci, identyczny, wprawiony był u góry lewego ucha.
-Nie jesteś dla mnie żadnym zagrożeniem, kiedy tak miotasz się w gniewie. Nie jesteś też jednak żadnym partnerem do rozmowy... - oświadczył chłodno Tora. Jego blada, gładka cera zdawała się świecić w blasku księżyca.
***
-Srebrny Krąg został doszczętnie wybity... - powtórzył starannie i dobitnie Rikimaru, po cichu wyciągając swoją katanę z pochwy. Nie miał już żadnych wątpliwości, że ślepego szermierza należało zatrzymać i oddać w odpowiednie ręce. Nie mógł zostawić go samemu sobie, gdy wiedział, że knuł on coś co najmniej podejrzanego. -Rzuć swoje miecze na ziemię. Zabieram cię do siedziby Gwardii Madnessów. Tam wszystko wyjaśnisz - nakazał mężczyźnie w kimonie chłopak, ale ten nie poruszył się nawet o centymetr.
-Byłoby to wyrazem braku szacunku dla kling, które od wielu lat wiernie chronią moje życie. Mogę ci jednak obiecać, że nie sięgnę po żadną z nich, jeśli nie zostanę do tego zmuszony. Odstąp, proszę. Naprawdę nie szukam zwady - poprosił grzecznie ślepiec, ale praworządny i działając zgodnie z zasadami nastolatek nie mógł przystać na taki układ. Oszust i krętacz, który przed nim stał stanowił zagrożenie, łamał prawo, a także odmawiał poddania się. Nauczony doświadczeniem czerwonowłosy nie czekał już na żaden inny znak.
-W takim razie zmuszę cię do pójścia ze mną... - zapowiedział, zanim rzucił się w stronę stojącego przed fontanną szermierza. Ciąłby od góry, gdyby nie bał się odsłonięcia. Złapał więc swoje ostrze oburącz i zamachnął się poziomo, od lewej strony.
"Jednooki" zbladł zszokowany. Jego atak nie zrobił najmniejszego wrażenia... na ociekającym energią duchową palcu wskazującym mężczyzny. Najzwyczajniej w świecie zablokował on nim nadchodzące ostrze, nie ruszając się przy tym nawet o milimetr. Nawet więcej - kiedy zaraz po tym machnął ręką, odepchnął Rikimaru na dwa metry, niemalże wytrącając go z równowagi. Chłopak z niedowierzaniem patrzył na ślepca, który przecież nie powinien był w ogóle zauważyć zbliżającej się katany, nie wspominając już o tak absurdalnym sposobie jej zablokowania.
-Jest naprawdę silny! Może... rzeczywiście należy do Srebrnego Kręgu? Ale przecież oni wszyscy nie żyją! Poza tym... nie wyklucza go to z konieczności przestrzegania prawa. Czy jednak jestem w stanie go pojmać, jak zadeklarowałem? - niepewność wkradła się do serca nastolatka, który zawahał się przed kolejnym atakiem.
-Wyskakiwanie w stronę przeciwnika mija się z celem, kiedy atakujesz z boku. Tracisz punkt oparcia, przez co twoje cięcie staje się słabe. Coś takiego nie stanowi dla mnie wyzwania, chłopcze. ODSTĄP. TERAZ - skrytykował go doświadczony szermierz, tracąc swój miły ton głosu i momentalnie poważniejąc. Jego postawa wyrażała szacunek, jakim darzył sztukę walki mieczem. Szacunek, który nie pozwalał mu na bagatelizowanie takiej sytuacji, w jakiej się znalazł.
-Jeszcze nie skończyłem... - odparł poirytowany tą uwagą Rikimaru, przyjmując odpowiednią postawę. Nie umiał nie myśleć o tym, co powiedział mu przeciwnik, ale starał się nie pozwolić, by go to rozproszyło. Dlatego też tym razem... posłuchał jego rady, ruszając ku niemu w pełnym biegu, pochylając się maksymalnie ku ziemi. Ostrzem zamachnął się od lewej strony - znowu. Tym razem jednak zamach był tak głęboki, że katana wręcz ciągnęła się za chłopakiem, otoczona przez gęstą poświatę energii duchowej.
Tym razem ciął ukośnie, synchronizując ruch miecza z wyprostowywaniem pochylonych pleców. Klinga w zamierzeniu miała przejść od prawego boku mężczyzny do jego lewego barku, w jednym ataku czyniąc go bezsilnym. Z rozciętego kimona Srebrnego Kręgu miała wystrzelić czerwień. Nie wystrzeliła. W ostatniej chwili mężczyzna niemal niezauważenie cofnął się o kilka centymetrów do tyłu, by odsunąć swój brzuch od wrażego ostrza. Sam zaś zablokował je bez trudu tym samym palcem, co ostatnio, nawet się nie wzdrygając.Walczący zastygli na moment. Można by powiedzieć, że patrzyli sobie w oczy, gdyby nie fakt, że jeden z nich był ślepcem, a drugi miał do dyspozycji tylko prawy narząd wzroku.
Czerwonowłosy w pewnym momencie odbił się od palca przeciwnika, wykonując przy tym piruet przez prawe ramię, na końcu którego zamachnął się kataną na wysokości twarzy oponenta. Tak, jak się tego spodziewał, atak został z łatwością zablokowany, więc bez zwłoki obrócił się kolejne dwa razy - znów przez prawe ramię. Tym sposobem praktycznie w bezczasie znalazł się za plecami podejrzanego pozoranta, gdzie mógł od razu wykonać poziome cięcie na ścięgna kolanowe, co miało szybko wyłączyć silniejszego szermierza z gry. Kiedy jednak klinga Rikimaru miała już rozszarpać tkanki... przecięła samo tylko powietrze. Czerwonowłosy nie zauważył nawet, w którym momencie mężczyzna z sakkatem podskoczył w miejscu, uginając pod sobą nogi. Nie mógł jednak nie zauważyć tego, że własny nieudany zamach wyprowadził go z równowagi... a uniesiony w powietrze ślepiec obrócił się do niego twarzą.
Nastolatek zatoczył się do tyłu w próbie uniku, kiedy palec wskazujący mężczyzny... odciął mu rękaw zarzuconej na ramiona, czarnej, skórzanej kurtki. Żeby zatrzymać się w dogodnej pozycji, czerwonowłosy musiał wbić swój miecz w ziemię i tym sposobem zahamować. Stworzył tym idealną szansę na to, by go zaatakować... ale ślepiec stał tylko i "patrzył" na niego.
-To bez sensu. Niezależnie od tego, jak bardzo będziesz się starać, nie masz teraz ze mną najmniejszych szans - powiedział bez arogancji i z pełną powagą przeciwnik. -Ty ze swoją kataną i ja z moim palcem... Nawet w takim układzie jesteśmy, jak niebo i ziemia. Oponentów powinieneś szukać pośród równych sobie, chłopcze - trudno było określić, czy w jakiś sposób wyczuł mieszankę frustracji i determinacji, jaka malowała się na twarzy młodzieńca. Z pewnością jednak zauważył, że chłopak podniósł się na równe nogi.
-Być szermierzem... to nie uciekać nawet przed najstraszliwszym przeciwnikiem! - krzyknął mu w twarz Rikimaru, zaciskając obie dłonie na rękojeści katany. To nie tak, że nie obawiał się ślepca, który okazał się przecież o wiele od niego potężniejszy. Wiedział jednak, że jeśli teraz przed nim ucieknie i ugnie kolan, nigdy już nie będzie w stanie stanąć naprzeciw kogoś takiego. I nigdy nie zdoła spojrzeć w twarz samemu sobie...
-Heh - parsknął ślepy, uśmiechając się delikatnie pod nosem. -Mówisz mądre rzeczy, chłopcze. Jak się nazywasz? - spytał mężczyzna, łagodniejąc na twarzy z każdą chwilą. Wciąż jednak pozostawał groźnym przeciwnikiem, z którym należało się liczyć.
-Rikimaru... - odparł po chwili zastanowienia chłopak, nie tracąc czujności ani kociej wręcz ostrożności. Jedną nogę wystawił przed drugą, by móc szybciej natrzeć na wroga, gdyby zaszła taka konieczność.
-No dobrze, Rikimaru... - mężczyzna, który należał rzekomo do Srebrnego Kręgu rozłożył ręce. -Pokaż mi swoje Iai. Jeśli uda ci się zmusić mnie do sięgnięcia po miecz, postaram się zrobić wszystko, byś w tej walce nie stracił życia - zaproponował i obiecał ślepiec, nie zdradzając przy tym ani odrobiny fałszu, czy kpiarstwa.
-Znieważa mnie? Żartuje? Jeśli stanowię dla niego zagrożenie, to niby czemu miałby pozostawiać mnie przy życiu? Czy nie zależy mu na dyskrecji, skoro chciał mnie stąd usunąć? Przecież nie jest tu sam... chociaż mógł kłamać o swoich "przyjaciołach" - zastanawiał się przez dłuższą chwilę czerwonowłosy, aż ostatecznie schował ostrze do pochwy, wbijając wzrok w przeciwnika.
-Przyjmuję wyzwanie! - krzyknął. Inaczej nie dałby mu rady. Duma szermierza nie kłóciła się z rozsądkiem. Wierzył w siebie... ale nie aż tak, by uważać siebie za godnego przeciwnika dla ślepego. Ruszył na niego z pełną prędkością, pochylając się w biegu i chwytając jedną ręką za pochwę, a drugą za rękojeść katany. Z atakiem czekał do ostatniej chwili. Przelał nawet energię duchową do swojego ramienia, by dobycie oręża stało się szybsze, niż normalnie.
-Otogami! - warknął z rozwianymi przez wichurę i pęd włosami. Wyciągnął miecz, jednocześnie wykonując nim pionowe cięcie od dołu. Chciał równie szybko schować go z powrotem, ale... nie mógł. Z przerażeniem ujrzał zaciśniętą bezpośrednio na ostrzu dłoń ślepca, trzymającą jego katanę tak pewnie, że nawet przy użyciu całej swojej siły, Rikimaru nie był w stanie jej wyszarpnąć. Na domiar złego... mężczyzna nawet się nie skaleczył.
-"...jak niebo i ziemia" - przypomniał sobie z goryczą młodzieniec, przeklinając w duchu samego siebie. -Czyli jednak zginę... - ta świadomość zalała go chłodem o wiele bardziej, niż deszcz, który właśnie zaczął padać...
Czerwonowłosy w pewnym momencie odbił się od palca przeciwnika, wykonując przy tym piruet przez prawe ramię, na końcu którego zamachnął się kataną na wysokości twarzy oponenta. Tak, jak się tego spodziewał, atak został z łatwością zablokowany, więc bez zwłoki obrócił się kolejne dwa razy - znów przez prawe ramię. Tym sposobem praktycznie w bezczasie znalazł się za plecami podejrzanego pozoranta, gdzie mógł od razu wykonać poziome cięcie na ścięgna kolanowe, co miało szybko wyłączyć silniejszego szermierza z gry. Kiedy jednak klinga Rikimaru miała już rozszarpać tkanki... przecięła samo tylko powietrze. Czerwonowłosy nie zauważył nawet, w którym momencie mężczyzna z sakkatem podskoczył w miejscu, uginając pod sobą nogi. Nie mógł jednak nie zauważyć tego, że własny nieudany zamach wyprowadził go z równowagi... a uniesiony w powietrze ślepiec obrócił się do niego twarzą.
Nastolatek zatoczył się do tyłu w próbie uniku, kiedy palec wskazujący mężczyzny... odciął mu rękaw zarzuconej na ramiona, czarnej, skórzanej kurtki. Żeby zatrzymać się w dogodnej pozycji, czerwonowłosy musiał wbić swój miecz w ziemię i tym sposobem zahamować. Stworzył tym idealną szansę na to, by go zaatakować... ale ślepiec stał tylko i "patrzył" na niego.
-To bez sensu. Niezależnie od tego, jak bardzo będziesz się starać, nie masz teraz ze mną najmniejszych szans - powiedział bez arogancji i z pełną powagą przeciwnik. -Ty ze swoją kataną i ja z moim palcem... Nawet w takim układzie jesteśmy, jak niebo i ziemia. Oponentów powinieneś szukać pośród równych sobie, chłopcze - trudno było określić, czy w jakiś sposób wyczuł mieszankę frustracji i determinacji, jaka malowała się na twarzy młodzieńca. Z pewnością jednak zauważył, że chłopak podniósł się na równe nogi.
-Być szermierzem... to nie uciekać nawet przed najstraszliwszym przeciwnikiem! - krzyknął mu w twarz Rikimaru, zaciskając obie dłonie na rękojeści katany. To nie tak, że nie obawiał się ślepca, który okazał się przecież o wiele od niego potężniejszy. Wiedział jednak, że jeśli teraz przed nim ucieknie i ugnie kolan, nigdy już nie będzie w stanie stanąć naprzeciw kogoś takiego. I nigdy nie zdoła spojrzeć w twarz samemu sobie...
-Heh - parsknął ślepy, uśmiechając się delikatnie pod nosem. -Mówisz mądre rzeczy, chłopcze. Jak się nazywasz? - spytał mężczyzna, łagodniejąc na twarzy z każdą chwilą. Wciąż jednak pozostawał groźnym przeciwnikiem, z którym należało się liczyć.
-Rikimaru... - odparł po chwili zastanowienia chłopak, nie tracąc czujności ani kociej wręcz ostrożności. Jedną nogę wystawił przed drugą, by móc szybciej natrzeć na wroga, gdyby zaszła taka konieczność.
-No dobrze, Rikimaru... - mężczyzna, który należał rzekomo do Srebrnego Kręgu rozłożył ręce. -Pokaż mi swoje Iai. Jeśli uda ci się zmusić mnie do sięgnięcia po miecz, postaram się zrobić wszystko, byś w tej walce nie stracił życia - zaproponował i obiecał ślepiec, nie zdradzając przy tym ani odrobiny fałszu, czy kpiarstwa.
-Znieważa mnie? Żartuje? Jeśli stanowię dla niego zagrożenie, to niby czemu miałby pozostawiać mnie przy życiu? Czy nie zależy mu na dyskrecji, skoro chciał mnie stąd usunąć? Przecież nie jest tu sam... chociaż mógł kłamać o swoich "przyjaciołach" - zastanawiał się przez dłuższą chwilę czerwonowłosy, aż ostatecznie schował ostrze do pochwy, wbijając wzrok w przeciwnika.
-Przyjmuję wyzwanie! - krzyknął. Inaczej nie dałby mu rady. Duma szermierza nie kłóciła się z rozsądkiem. Wierzył w siebie... ale nie aż tak, by uważać siebie za godnego przeciwnika dla ślepego. Ruszył na niego z pełną prędkością, pochylając się w biegu i chwytając jedną ręką za pochwę, a drugą za rękojeść katany. Z atakiem czekał do ostatniej chwili. Przelał nawet energię duchową do swojego ramienia, by dobycie oręża stało się szybsze, niż normalnie.
-Otogami! - warknął z rozwianymi przez wichurę i pęd włosami. Wyciągnął miecz, jednocześnie wykonując nim pionowe cięcie od dołu. Chciał równie szybko schować go z powrotem, ale... nie mógł. Z przerażeniem ujrzał zaciśniętą bezpośrednio na ostrzu dłoń ślepca, trzymającą jego katanę tak pewnie, że nawet przy użyciu całej swojej siły, Rikimaru nie był w stanie jej wyszarpnąć. Na domiar złego... mężczyzna nawet się nie skaleczył.
-"...jak niebo i ziemia" - przypomniał sobie z goryczą młodzieniec, przeklinając w duchu samego siebie. -Czyli jednak zginę... - ta świadomość zalała go chłodem o wiele bardziej, niż deszcz, który właśnie zaczął padać...
Koniec Rozdziału 186
Następnym razem: Trzy tragedie
A kolejny rozdział nazywa się "Trzy tragedie". Haha xD jakoś tak niezbyt dobrze to brzmi dla naszych protagonistów, patrząc po tym, co zapowiedział dzisiejszy rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Cóż... możesz tylko czytać dalej, żeby się przekonać :P
UsuńRównież pozdrawiam ^^