ROZDZIAŁ 90
-Nareszcie nie muszę się nimi przejmować - pomyślał Wilkołak, spoglądając na swoje porośnięte sierścią nogi, których odcięte fragmenty zrosły się w ciągu kilkunastu sekund. Podobnie zachowały się inne, pomniejsze rany na innych partiach ciała. Zdolność do regeneracji osobliwego gatunku Spaczonych wspomagała teraz również Carvera, pozwalając mu na wyjątkowo szybki podział komórek, a co za tym idzie - całkowite wyleczenie zranionego ciała. Niezdolny do użycia ludzkiej mowy, z największym wysiłkiem kontrolujący zwierzęcy zew krwi Generał stał w miejscu, wpatrzony w machającego skrzydłami "smoka". Ośmiogłowa maszkara najwyraźniej nie pojmowała sposobu, który umożliwił Bruce'owi metamorfozę i próbowała odnaleźć odpowiedź, jednak jej zasoby inteligencji na to nie pozwalały. Wieloletnie zwiększanie masy, wytrzymałości i umiejętności gojenia ran skutkowało brakami w szarych komórkach. Właśnie ta różnica sprawiała, że dwa mierzące się spojrzeniami potwory były równe sobie... a przynajmniej tak się zdawało.
Czerwonooki niespodziewanie podkurczył nogi, napinając w nich wszystkie mięśnie. Jego organizm zareagował odruchowo, wtłaczając do ich wnętrza energię duchową. Wilkołak nagle odbił się od ziemi z taką siłą, że wytworzył pod sobą lej o głębokości kilku metrów. Z wielką siłą dolnych kończyn przychodziła również niesamowita prędkość. Choć przeciwników dzieliło jakieś dwadzieścia metrów, pęd Carvera nie zdążył zmaleć nawet odrobinę. Podekscytowany walką Madness zupełnie zignorował lecącą w jego stronę kulę fioletowego śluzu, która momentalnie zalała ciało Generała, z miejsca zaczynając wypalać jego sierść, a zaraz później skórę. Atak Arcariosa nijak nie wpłynął na odbitego od gruntu Bruce'a, który z diabelską zajadłością wgryzł się w szyję oponenta z takim impetem, że dosłownie oderwał ją razem z głową, używając samej szczęki. Ten sam impet sprawił, że przez kilka chwil Spaczony chylił się nawet ku upadkowi, by ostatecznie z głośnym rykiem zamachnąć się lewym skrzydłem. "Kończyna lotna" straszydła uderzyła całą masą - swoją i powietrza - w Wilkołaka, odbijając go - zdawało się - jak piłeczkę. Nieoczekiwanie jednak pazury mężczyzny wbiły się w powierzchnię błony w momencie zderzenia. W tym samym momencie Bruce szarpnął ramionami z całych sił, co w połączeniu z użytą przeciwko niemu mocą sprawiło, że... oderwał olbrzymi fragment skrzydła. Choć zamach Arcariosa raptownie wbił Generała w ziemię, Spaczony w jednej chwili sam na nią trafił, a fala uderzeniowa rozniosła się na kilkadziesiąt metrów. Gigantyczna chmura pyłu osłoniła miejsce, w którym ścierały się ze sobą dwie bestie.
***
-Niesamowity. Generał Carver jest naprawdę niesamowity. Użył siły ataku potwora przeciwko niemu i powalił go w jednym natarciu. Jak długo musiałbym trenować, by chociaż zbliżyć się do jego poziomu? - wniebowzięty Rinji oczywiście wyolbrzymiał sytuację, jednak umiejętności niedawnego skazańca faktycznie robiły ogromne wrażenie. To właśnie pod ich wpływem stojący obok Naczelnik Gwardii drastycznie zwiększył swoją pewność siebie. Był dumny z siły swoich ludzi. Cieszył go fakt, że najsilniejszych z nich rekrutował osobiście i - prawdę mówiąc - chciał się tą radością podzielić z najmłodszymi członkami swojej "rodziny".
-A zatem, dzieciaki... po czyjej jesteście stronie? - zapytał niespodziewanie Hariyama, nawet kątem oka nie spoglądając na stojących przy nim nastolatków. W tym momencie jasnym stał się fakt, że przywódca wiedział o wszystkim, a nagłe ujawnienie tej wiedzy wzbudziło niepokój w sercach młodzików. Okuda zacisnął zęby, niepewnie spoglądając na Kurokawę, który w pewnym sensie został jego osobistym zwierzchnikiem.
-Po obu. Albo po żadnej, jeśli brzmi to dla ciebie lepiej, Shigeru-san - odparł bez zastanowienia Naito. Po raz kolejny trudno było określić, jak bardzo na jego wypowiedź wpłynęły wewnętrzne oddziaływania Shuuna, jednak "krzyżooki" brzmiał, jak zawodowy mówca. -Ale pozwól nam walczyć, a osobiście zatrzymamy tę głupią wojnę - zapewnił chłopak, co sprawiło, że rudy brodacz roześmiał się z politowaniem.
-Zatrzymać, co? Od wielu lat nikt nie widział jedynego człowieka, który potrafiłby to zrobić. Myślisz, że dasz radę dokonać tego, co on, chłopcze? Próbuj! - zachęcił go Naczelnik, starając się w wielkiej chmurze pyłu dostrzec choćby zarys sylwetki Carvera.
-A zatem, dzieciaki... po czyjej jesteście stronie? - zapytał niespodziewanie Hariyama, nawet kątem oka nie spoglądając na stojących przy nim nastolatków. W tym momencie jasnym stał się fakt, że przywódca wiedział o wszystkim, a nagłe ujawnienie tej wiedzy wzbudziło niepokój w sercach młodzików. Okuda zacisnął zęby, niepewnie spoglądając na Kurokawę, który w pewnym sensie został jego osobistym zwierzchnikiem.
-Po obu. Albo po żadnej, jeśli brzmi to dla ciebie lepiej, Shigeru-san - odparł bez zastanowienia Naito. Po raz kolejny trudno było określić, jak bardzo na jego wypowiedź wpłynęły wewnętrzne oddziaływania Shuuna, jednak "krzyżooki" brzmiał, jak zawodowy mówca. -Ale pozwól nam walczyć, a osobiście zatrzymamy tę głupią wojnę - zapewnił chłopak, co sprawiło, że rudy brodacz roześmiał się z politowaniem.
-Zatrzymać, co? Od wielu lat nikt nie widział jedynego człowieka, który potrafiłby to zrobić. Myślisz, że dasz radę dokonać tego, co on, chłopcze? Próbuj! - zachęcił go Naczelnik, starając się w wielkiej chmurze pyłu dostrzec choćby zarys sylwetki Carvera.
***
Z perspektywy wielkiego, ciężkiego potwora, sytuacja wyglądała beznadziejnie. Pozbawiony jednego ze swoich skrzydeł, padł otumaniony na prawy bok. Żadne z jego czternastu już oczu nie mogło dojrzeć przeciwnika, gdyż kurz, wdarłszy się do nich, zaburzył zdolność widzenia. Właśnie z tego powodu Arcarios nie mógł zauważyć, jak potworne poparzenia wilkołaka zmieniają się w zdrową żywą tkankę, jak jego wypalone mięśnie na nowo splatają się ze sobą i jak czarna sierść raz jeszcze porasta ciało Madnessa. Wszystko to bowiem stało się w ciągu tych niespełna dziesięciu sekund, podczas których Carver nie ruszał się z miejsca, przyzwyczajając własny wzrok do sytuacji. "Przyzwyczajanie" nie było zresztą właściwym określeniem. Obarczona licznymi odruchami i wyuczonymi wzorcami zachowań postać otoczyła bowiem swe gałki oczne cienką warstwą energii duchowej, blokującą latający wokół pył. Natychmiast po zakończeniu "przygotowań", Bruce raz jeszcze wybił się w stronę podnoszącego się przeciwnika, atakując go znienacka.
Spaczony zauważył go dopiero wtedy, gdy był już kilka metrów od niego. Podczas gdy skrzydło, które straszydło obrało za priorytet, odrastało, rana po oderwanej głowie została jedynie zredukowana do formy kikuta. Inny z czerepów gwałtownie wyprostował szyję, odruchem wymiotnym wystrzeliwując z pyska prawdziwy wodospad fioletowej mazi. Niestety zrobił to zbyt późno. Pomimo bycia w pełnym pędzie, wilkołak zahamował w ułamku sekundy, tworząc tym samym przed sobą niewielki lej w ziemi. Generał gwałtownie wybił się w powietrze, powiększając otwór co najmniej dwukrotnie i unosząc się ponad wysuniętą głowę Arcariosa. Opadł na niego ciężko, z ogromnym impetem wbijając obydwie ręce w czaszkę potwora aż po same łokcie. Rażone szokiem cielsko zadrżało gwałtownie, chlustając strumieniem kwasu na wszystkie strony, co poskutkowało wypaleniem sporego fragmentu ziemi. Czerwonooki nawet nie wyciągnął swych kończyn - po prostu rozłożył je gwałtownie... rozrywając głowę "smoczego króla" na dwie połowy, tym samym wylewając z jej wnętrza gorącą papkę, która musiała być wcześniej mózgiem. Momentalnie jedna z szyi wystrzeliła w stronę Generała, a monstrualna szczęka rozwarła się w celu jego rozszarpania. Mimo wszystko splamiony krwią Wilkołak nadal był dla niej zbyt szybki. Bruce odbił się od rozpołowionego czerepu z taką siłą, że wgniótł go w ziemię, jednocześnie zamachując się swoimi pazurami i... odcinając w locie atakującą go paszczę.
Spaczony nie miał najmniejszych szans z 190-oma życiami, które wzmocniły Madman Stream mężczyzny. Choć stopień ewolucji Arcariosa rzeczywiście był niezwykły, samo straszydło nie zostało przystosowane do tak szybkich ruchów. Jego ogrom i siła, pomagające mu zapanować nad swoją częścią ekosystemu nie sprawdzały się w nowym. I właśnie dlatego walka dwóch potworów przypominała starcie kota z myszą. Czerwonooki bowiem najzwyczajniej się bawił. Mógł od razu wykończyć wroga, jednak chciał go przetestować. Zobaczyć, na co było go stać. Z chwilą, gdy pozbawił go aż trzech głów bez zbędnego wysiłku, zweryfikował swoje plany. Bez najmniejszego trudu odbił się od ziemi z wystarczającą mocą, by wylądować na czubku pleców "smoczego króla". Kucając w nieco psim stylu, rękoma przebił się przez grube, twarde, czarne łuski na głębokość własnych łokci. Wtedy właśnie raz jeszcze rozłożył "dłonie", wspomagając się również wewnętrznym użyciem emisji. Utworzona w mięsie szczelina była wystarczająco duża, by wilkołak mógł bez trudu w nią wniknąć, poszukując tylko jednego... serca przeciwnika. Instynktownie czuł, że pozbawienie go narządu, który wpływał na pracę całego organizmu zakończy walkę. Pięć paszcz ryczało gniewnie, gdy Carver swymi ostrymi szponami przebijał się przez kolejne tkanki, łamał kości i niszczył wszystko, co stało mu na drodze do celu. Z tego powodu Spaczony, którego skrzydło zdążyło się w międzyczasie zregenerować, nie był w stanie wzlecieć w przestworza. W rzeczywistości mógł już tylko czekać na śmierć... i doczekał się.
Raz po raz, z całą swą siłą i prędkością wbijał szpony w trzy razy większe od niego serce oponenta. Z furią rozrywał naczynia wieńcowe i kroił otaczające organ mięśnie, niszcząc jakiekolwiek połączenia z resztą ciała. Zębami odcinał zarówno żyły, jak i tętnice, całkiem barwiąc na czerwono swą czarną sierść. Milczący, brutalny i bezlitosny potwór - tym stawał się Bruce po użyciu Madman Stream. Odrywane raz po raz kawałki umierającego serca latały we wszystkie strony przez paręnaście sekund, po upływie których mężczyzna odbił się od podłoża z gigantyczną siłą. Jego lot pokierował nim w stronę najbliższej "ściany", którą Generał przebił bez trudu całą potęgą swojego ciała. Tak dawno nie używał tej mocy. Tak dawno nie czuł tak przytłaczającej żądzy krwi. Teraz z kolei mógł dać jej upust w tak niezwykły sposób...
-Koniec. Szybko poszło... - pomyślał Wilkołak, gdy wyskoczył przez własnoręcznie stworzoną dziurę w klatce piersiowej potwora, jednak... stało się coś niespodziewanego. Nim jeszcze zdążył dotknąć ziemi, uderzył go fakt, że Arcarios był... zdecydowanie mniejszy, niż wcześniej. Wtedy to właśnie zauważył, jak małe, czarne drobinki ogromnym, rozległym sznurem ciągną się od niego w stronę armii Połykaczy Grzechów. Wyglądało to tak, jakby ktoś dosłownie wysysał zbitki atomów z pozbawionego życia Spaczonego. Czerwonooki nie wiedział jednak, kto to robił... ani w jakim celu.
Spaczony zauważył go dopiero wtedy, gdy był już kilka metrów od niego. Podczas gdy skrzydło, które straszydło obrało za priorytet, odrastało, rana po oderwanej głowie została jedynie zredukowana do formy kikuta. Inny z czerepów gwałtownie wyprostował szyję, odruchem wymiotnym wystrzeliwując z pyska prawdziwy wodospad fioletowej mazi. Niestety zrobił to zbyt późno. Pomimo bycia w pełnym pędzie, wilkołak zahamował w ułamku sekundy, tworząc tym samym przed sobą niewielki lej w ziemi. Generał gwałtownie wybił się w powietrze, powiększając otwór co najmniej dwukrotnie i unosząc się ponad wysuniętą głowę Arcariosa. Opadł na niego ciężko, z ogromnym impetem wbijając obydwie ręce w czaszkę potwora aż po same łokcie. Rażone szokiem cielsko zadrżało gwałtownie, chlustając strumieniem kwasu na wszystkie strony, co poskutkowało wypaleniem sporego fragmentu ziemi. Czerwonooki nawet nie wyciągnął swych kończyn - po prostu rozłożył je gwałtownie... rozrywając głowę "smoczego króla" na dwie połowy, tym samym wylewając z jej wnętrza gorącą papkę, która musiała być wcześniej mózgiem. Momentalnie jedna z szyi wystrzeliła w stronę Generała, a monstrualna szczęka rozwarła się w celu jego rozszarpania. Mimo wszystko splamiony krwią Wilkołak nadal był dla niej zbyt szybki. Bruce odbił się od rozpołowionego czerepu z taką siłą, że wgniótł go w ziemię, jednocześnie zamachując się swoimi pazurami i... odcinając w locie atakującą go paszczę.
Spaczony nie miał najmniejszych szans z 190-oma życiami, które wzmocniły Madman Stream mężczyzny. Choć stopień ewolucji Arcariosa rzeczywiście był niezwykły, samo straszydło nie zostało przystosowane do tak szybkich ruchów. Jego ogrom i siła, pomagające mu zapanować nad swoją częścią ekosystemu nie sprawdzały się w nowym. I właśnie dlatego walka dwóch potworów przypominała starcie kota z myszą. Czerwonooki bowiem najzwyczajniej się bawił. Mógł od razu wykończyć wroga, jednak chciał go przetestować. Zobaczyć, na co było go stać. Z chwilą, gdy pozbawił go aż trzech głów bez zbędnego wysiłku, zweryfikował swoje plany. Bez najmniejszego trudu odbił się od ziemi z wystarczającą mocą, by wylądować na czubku pleców "smoczego króla". Kucając w nieco psim stylu, rękoma przebił się przez grube, twarde, czarne łuski na głębokość własnych łokci. Wtedy właśnie raz jeszcze rozłożył "dłonie", wspomagając się również wewnętrznym użyciem emisji. Utworzona w mięsie szczelina była wystarczająco duża, by wilkołak mógł bez trudu w nią wniknąć, poszukując tylko jednego... serca przeciwnika. Instynktownie czuł, że pozbawienie go narządu, który wpływał na pracę całego organizmu zakończy walkę. Pięć paszcz ryczało gniewnie, gdy Carver swymi ostrymi szponami przebijał się przez kolejne tkanki, łamał kości i niszczył wszystko, co stało mu na drodze do celu. Z tego powodu Spaczony, którego skrzydło zdążyło się w międzyczasie zregenerować, nie był w stanie wzlecieć w przestworza. W rzeczywistości mógł już tylko czekać na śmierć... i doczekał się.
Raz po raz, z całą swą siłą i prędkością wbijał szpony w trzy razy większe od niego serce oponenta. Z furią rozrywał naczynia wieńcowe i kroił otaczające organ mięśnie, niszcząc jakiekolwiek połączenia z resztą ciała. Zębami odcinał zarówno żyły, jak i tętnice, całkiem barwiąc na czerwono swą czarną sierść. Milczący, brutalny i bezlitosny potwór - tym stawał się Bruce po użyciu Madman Stream. Odrywane raz po raz kawałki umierającego serca latały we wszystkie strony przez paręnaście sekund, po upływie których mężczyzna odbił się od podłoża z gigantyczną siłą. Jego lot pokierował nim w stronę najbliższej "ściany", którą Generał przebił bez trudu całą potęgą swojego ciała. Tak dawno nie używał tej mocy. Tak dawno nie czuł tak przytłaczającej żądzy krwi. Teraz z kolei mógł dać jej upust w tak niezwykły sposób...
-Koniec. Szybko poszło... - pomyślał Wilkołak, gdy wyskoczył przez własnoręcznie stworzoną dziurę w klatce piersiowej potwora, jednak... stało się coś niespodziewanego. Nim jeszcze zdążył dotknąć ziemi, uderzył go fakt, że Arcarios był... zdecydowanie mniejszy, niż wcześniej. Wtedy to właśnie zauważył, jak małe, czarne drobinki ogromnym, rozległym sznurem ciągną się od niego w stronę armii Połykaczy Grzechów. Wyglądało to tak, jakby ktoś dosłownie wysysał zbitki atomów z pozbawionego życia Spaczonego. Czerwonooki nie wiedział jednak, kto to robił... ani w jakim celu.
***
-Doprawdy imponujące... - rzucił beznamiętnie Faust. Rzucany przez jego kaptur cień nie pozwalał na ujrzenie wyrazu jego twarzy, jednak z pewnością irytowała go "jego" porażka. -Nie spodziewałem się jego przybycia. Niełatwo było odnaleźć leże Arcariosa, nie mówiąc już o nałożeniu na nim pieczęci przywołującej... a on zabił mojego pupila, jakby był nikim. W dodatku przy jego pomocy ograniczyłem liczbę żołnierzy przeciwnika raptem o kilka setek. Wybacz mi moją niekompetencję, Bachir-sama! - mężczyzna padł na lewe kolano, podpierając się kosturem. Złoty kryształ energii, który znajdował się na samym środku drzewca - to właśnie on absorbował przybywające z daleka cząsteczki wielkiego Spaczonego.
Mulat ruchem ręki nakazał Juliusowi powstanie z klęczek, choć jego oczy utkwione były w murach Miracle City. Szybko dało się zauważyć, że ich powierzchnię otaczała rzadka mgiełka mocy duchowej, wzmacniająca zasięg widzenia przywódcy. Największy z Połykaczy Grzechów uśmiechnął się pod nosem na widok kogoś, kto właśnie stał u boku Naczelnika Gwardii.
-Czy to ten chłopiec, panie? Ten, którego przybycie wyczułem jakiś czas temu? - zapytał w nagłym przypływie zainteresowania przywoływacz. Chmura ciemnych cząstek absorbowana przez umieszczony w lasce kryształ stawała się coraz rzadsza. Widoczny z daleka zarys Arcariosa ledwo przerastał już dorosłego człowieka i jasne było, że zaraz zniknie całkowicie. Gdy bowiem jakakolwiek istota duchowa umierała, na kilka chwil pozostawiała po sobie duszę, a jej ciało zmieniało się w czystą moc, ulatując w nieznanym, czasami losowym kierunku. Faust należał do ludzi przezornych, więc zadbał o to, by niebywale trudny do zdobycia okaz Spaczonego nie został zmarnowany. Od kilku chwil wchłaniał bowiem do wnętrza kryształu całe jestestwo potwora.
-Tak. Udało mu się wydobrzeć po starciu z Thomasem... ale nie mogę powiedzieć, że się tego po nim nie spodziewałem. Ma potencjał i siłę woli. Byłby z niego dobry Połykacz Grzechów. Co o tym sądzisz, Juliusie? - zapytał z tajemniczym wyrazem twarzy białowłosy, nic sobie nie robiąc ze zbliżającej się coraz bardziej armii gwardzistów. Faust bez zastanowienia zamknął oczy, wyszukując duszę wspomnianego nastolatka pośród setek innych. W tym sprawdzał się najlepiej. W wykrywaniu i zbieraniu informacji z bardzo daleka. To właśnie on oceniał bowiem wartość tych, którzy pierwszy raz pojawiali się w Morriden - zaraz po przejściu przez Czyściec.
-Hm... Wypełnił swoje pierwsze ogniwo w jakichś... 70-ciu procentach. Och, to ciekawe. Podobnie, jak u Tatsuyi-kun'a, "obcy fragment" jego duszy ma inny kolor, niż pozostała jej część. Wygląda na to, że nawet tak mały skrawek Króla nie może zostać zdominowany przez cudzą energię... - skomentował to, co wyczuł i dojrzał nekromanta. Jego przywódca bardzo sobie cenił opinie przywoływacza. Był on najlepszy w tym, co robił, a Bachir lubił zbierać wokół siebie specjalistów różnego rodzaju. Takim specjalistą był również odstrzeliwujący wrogów Sionis.
-To całkiem sporo, biorąc pod uwagę, że jednocześnie z treningiem, przechodził również przez rehabilitację. Miyamoto Tenjiro... To pewnie jego zasługa - podjął temat złotooki. -Wygląda jednak na to, że zakończyłeś już swoje przygotowania, prawda? - rzucił po chwili, widząc, że całe ciało Arcariosa zostało już pochłonięte przez kryształ w kosturze podwładnego. Kamień pod wpływem zaabsorbowanej mocy zmienił kolor na smolisty.
-Zgadza się. Zrobię, co w mojej mocy, by odciągnąć tego potwora od udziału w bitwie. Niestety nie będę wtedy w stanie ci pomóc, Bachir-sama - skłonił się z szacunkiem i uniżeniem zakapturzony chudzielec. Jego przywódca spojrzał tylko w niebo, widząc zbierające się w jedno miejsce, szarzejące chmury. Zanosiło się na deszcz.
-Nie przejmuj się. Nieważne, ilu wrogów po nas przyjdzie i jak silni będą, my mamy coś, co pozwoli nam zwyciężyć. Każdy Połykacz Grzechów, który przybył tu ze mną jest po zęby uzbrojony we własną przeszłość i pragnienie sprawiedliwości. Nie ma takiej siły, która dałaby radę zniszczyć choć jedną z tych rzeczy. Nie znajdą żadnej z nich, gruchocząc nasze kości, czy taplając się w naszej krwi. Przyszliśmy tutaj tylko w jednym celu i nie mamy już możliwości odwrotu! W ciągu kilku najbliższych godzin Gwardia Madnessów padnie przed nami na kolana! - płomienna, rozpalająca ogień determinacji w sercach słuchaczy mowa mulata była jednocześnie odpowiedzią na wątpliwości Juliusa. Półtora tysiąca podwładnych białowłosego poderwała w powietrze swego ducha, umieszczając go w chóralnym, bojowym okrzyku. -Poza tym... - podjął po chwili złotooki, tym razem już tylko do Fausta. -...wygląda na to, że Naizo-kun zaraz do nas dołączy - wskazał ruchem głowy na chmurę fioletowego gazu, unoszącą się kilkanaście metrów nad ziemią. Rozwścieczony sposobem, w jaki go upokorzono Senshoku nadciągał z pełną prędkością, wspomagając się strumieniami dymu, które wypuszczał z rękawów. Nekromanta milczał przez chwilę, lecz zaraz cień uśmiechu pojawił się na jego bladych, cienkich ustach.
-Bez względu na wszystko, panie, chcę, żebyś wiedział... że nie potrafię sobie wyobrazić lepszego przywódcy. Nawet jeśli już nie wrócę, bycie Połykaczem Grzechów to moja największa duma. Przykro mi, że nie jestem czystej krwi Kantyjczykiem... ale będę walczyć jako jeden z nich! - krzyknął w uniesieniu Julius, łapiąc oburącz swoją laskę i z całej siły... łamiąc ją na swoim kolanie. Tym samym zniszczył on również przestrzeń, wewnątrz której zawieszony był czarny już kryształ. Chudzielec pochylił się momentalnie, łapiąc go w zęby... i połykając.
Zrzucony przez Fausta płaszcz poszybował w górę. Złamany kostur legł na ziemi. W tym momencie można było przyjrzeć się obliczu nekromanty. Jego chuda twarz była częścią całkiem łysej głowy, którą w całości pokrywały popękane z niewiadomego powodu naczynia krwionośne. Podkrążone oczy przywoływacza były tak jasne, że przy odpowiedniej grze światła zdawałoby się, że nie posiada tęczówek. Mimo wszystko ten słaby, fizycznie nic nie warty osobnik miał powstrzymać prawdziwą maszynę do zabijania. W jednej chwili wszystkie mięśnie Juliusa napięły się do granic możliwości, by zaraz się rozkurczyć. Cykl ten powtórzył się kilkakroć, jakby Połykacz Grzechów sam w sobie był jednym, wielkim sercem. To jednak nie był koniec niepojętości całej sytuacji, bowiem zaraz po serii drgań, ciało chudzielca... zaczęło rosnąć. Wraz z nim rosła również tkanka mięśniowa. Rosła do nieporównywalnie większych rozmiarów, niż na początku. Czarna bluzka została dosłownie rozerwana na strzępy z powodu tego właśnie rozrostu. Skóra mężczyzny minimalnie... poszarzała. W wielu jej punktach pojawiły się formacje siwych, niezbyt grubych łusek. Coś rozepchnęło bok Fausta... od środka. Wewnętrzny ruch powtórzył się kilkakroć, przypominając nieco kopiące dziecko w brzuchu matki. Niespodziewanie jednak z okolic żeber nekromanty zaczęły się wysuwać... ręce. Najpierw małe i chude, później coraz dłuższe i mocniejsze. Cztery dodatkowe ręce wzbogaciły rozwinięte już ciało Połykacza Grzechów... nie kończąc na tym. Wydłużający się kręgosłup rozepchnął skórę, dobudowując wokół siebie tkankę mięśniową i tworząc długi na dwa metry, cienki i zakończony igłowym szpikulcem... ogon. Transformujący się Madness pochylił się gwałtownie, raptownie wyrzucając przed siebie ręce, co naprężyło mięśnie jego pleców. Z nich właśnie wynurzyły się dwie pary błoniastych skrzydeł, kształtem przywodzących na myśl "kończyny lotne" ważki. Na podbródku Fausta pojawiły się dwa małe, ćwiekowate kolce. Podobne, choć o kilka centymetrów dłuższe i zakrzywione, wysunęły się z czoła Połykacza Grzechów.
-Niezwykłe... Co za cudowna moc! Czuję się tak silny... Tak porażająco potężny... Mój chimeryzm naprawdę zadziałał! Nigdy nie miałem nawet okazji go przetestować, ale udało mi się nad nim zapanować! Nie wierzę... Rozpiera mnie energia! Co za wspaniałe ciało. Nareszcie nie muszę się chować za moimi towarzyszami - to pomyślawszy, zacisnął wszystkie sześć pięści, szczerząc zęby sam do siebie. Pochłaniając całą energię duchową martwej bestii, uniknął jakichkolwiek, związanych z tym faktem powikłań... wykorzystując ją do pobudzenia podziału własnych komórek. Tym samym zmultiplikował swoje własne możliwości co najmniej dziesięciokrotnie.
Z dzikim śmiechem zamachnął się wszystkimi czterema skrzydłami, jednocześnie odbijając się nogami od podłoża. Wystrzelił przed siebie z takim impetem, że praktycznie rozbił w pył wielki fragment formacji skalnej. Niesamowita była również prędkość, z jaką poruszał się w powietrzu. Była zupełnie nieadekwatna do zwiększonej masy ciała. Julius leciał bowiem z taką łatwością, jakby zupełnie nic nie ważył. Bez jakiejkolwiek ingerencji przeciął powietrze tuż nad głowami formacji gwardzistów. Wyostrzony wzrok przywoływacza "namierzył" biegnący w stronę przesmyku cel ze znacznej odległości. Carver, który nadal korzystał z Madman Stream, w ogóle nie spodziewał się tego, co się stało. Pędzący w eterze Połykacz Grzechów zmiótł go, jak kupkę liści. Dwie dłonie przepoczwarzonego białookiego chwyciły z gromiącą siłą nadgarstki wilkołaka, momentalnie je wykręcając. Inna para rąk z pełną mocą zacisnęła palce na jego szyi, podczas gdy pozostałe kończyny zaczęły w locie bombardować pysk wroga, wzmocnione sporą dozą energii duchowej. Zdezorientowany i wystawiony na działanie ogromnego pędu powietrza Bruce zauważył tylko, że jego ciemiężyciel skręca w bok, wypychając go daleko od toczącej się bitwy. Nie to było jednak jego prawdziwym problemem. To umięśnione, wytrzymałe i niebywale twarde pięści Fausta stanowiły poważne zagrożenie. Stopniowo pozbawiany powietrza czerwonooki czuł każdy wzmocniony cios. Czuł i słyszał, jak pękają kości jego czaszki, jak kruszą się jego zęby, jak krew napływa mu do głowy. Jego potwornie masakrowana i wykrzywiana głowa nie nadążała nawet z regeneracją. Posoka pozostawała na knykciach roześmianego Juliusa, który ani myślał się zatrzymywać.
***
Rinji, Naito i Rikimaru walczyli z czasem, próbując jak najszybciej dotrzeć do armii, które lada moment miały się ze sobą zderzyć. Ich stopy otaczały poświaty mocy duchowej, nastawionej na zwiększenie szybkości użytkowników. Pędzące powietrze zaburzało zmysł słuchu nastolatków. Czerwonowłosy, którego długa grzywa powiewała na wietrze, niczym flaga na maszcie, zaciskał palce na rękojeści swojej katany. W pewnym stopniu czuł ulgę. O wiele bardziej wolał rzucić się w wir walki, niż przebywać wśród Niebiańskich Rycerzy, których obecność groziła ujawnieniem jego bolesnej przeszłości. Okuda, u którego przypływ adrenaliny zepchnął temat starszego brata na boczny tor, przygotowywał się do szybkiego zmaterializowania swojej kosy. Kurokawa początkowo łudził się, że da radę z daleka wypatrzeć znane mu osoby i rozeznać się w ich sytuacji, jednak szybko się przekonał, że było to niemożliwe. Im bardziej zbliżał się do miejsca, w którym zobowiązał się dokonać cudu, tym bardziej odczuwał wzmożone uderzenia serca. Nawet pomimo całej swojej pewności siebie i zmian w swoim myśleniu, perspektywa wzięcia udziału w wojnie stopniowo napawała go strachem. Nie był to strach, którego nie mógł przezwyciężyć, jednak wiedział o tym, że najgorsze dopiero na niego czekało. Obawiał się tego, jak zareaguje na dziesiątki umierających w ścisku i szale ludzi. Obawiał się, jak na jego przybycie zareagują teoretyczni sojusznicy, a jak teoretyczni wrogowie. Przede wszystkim jednak obawiał się tego... że nadal nie miał żadnego planu. Nadal nie miał pojęcia, jak zatrzymać konflikt, którego korzenie sięgały setek lat wstecz. Jego uznanie i respekt do Shuuna, jak i tajemniczego "mędrca znikąd" skłoniły go do rozmyślań, których konkluzja nie nastrajała "krzyżookiego" zbyt pozytywnie.
-W porównaniu do nich... jestem tylko małym, słabym człowieczkiem. Każdy z nich był żywą legendą, prawdziwym cudotwórcą... a ja nie dorastam do pięt nawet Shigeru-san'owi, czy Bachirowi. Umiem przemawiać, bo tego nauczył mnie Shuun. Mogę chodzić, bo pomogli mi Tenjiro-san i Tatsuya-kun. Żyję, bo uratował mnie Jean-san. Jestem członkiem Gwardii Madnessów, bo namówił mnie do tego Matsu-san. Wszystko, co mam, zawdzięczam komuś innemu. Każdą rzecz, która wpływa na to, kim jestem, otrzymałem od kogoś, komu wszedłem w drogę. Tak naprawdę nic nie osiągnąłem sam... więc może... może najwyższy czas to zmienić? Rinji-kun, Rikimaru-kun... jesteście ze mną, bo ja w was to wciągnąłem. Pomagacie mi w zrobieniu czegoś, czego pozornie zrobić się nie da, bo jesteście moimi przyjaciółmi. Co byście powiedzieli, gdybym teraz w siebie zwątpił? - rozmówił się z samym sobą obywatel Akashimy, uspokajając swoje rozchybotane emocje. Uśmiechnął się pod nosem, kątem oka spoglądając na zaskoczonych towarzyszy.
-Hej, ludzie... Pewnie... myślicie, że jestem idiotą, co? Podejmuję same irracjonalne, głupie decyzje i miewam debilne pomysły... a w dodatku jestem diabelnie uparty. Mimo wszystko jednak brniecie w to wszystko razem ze mną... i za to chcę wam podziękować - jako idiota, rzecz jasna - rozczulił się posiadacz Przeklętych Oczu. -Wiem, że Tatsuya-kun nie jest dla was najlepszym materiałem na przyjaciela, ale... co wy na to, żebyśmy po tym wszystkim poszli gdzieś we czwórkę i spędzili razem trochę czasu? Może nawet przypadniecie sobie do gustu... - uśmiechnął się, lekko zawstydzony. Niemniej jednak tylko on potrafił mówić tak czyste, nieoberżnięte, "delikatne" rzeczy, nie brzmiąc przy okazji ani trochę sztucznie.
Nie otrzymał odpowiedzi przez kilka chwil i już miał wrażenie, że strzelił potworną gafę, lecz nagle obydwaj nastolatkowie gwałtownie przyspieszyli, stając z nim w jednej linii. Obydwaj położyli swoje dłonie na barkach Kurokawy w taki sam sposób, jak on sam zwykły to robić - Rinji po lewej, Rikimaru po prawej.
-Jutro... powinienem mieć wolne - powiedzieli jednocześnie, w tej samej chwili, tak zgodnie, jak nigdy wcześniej. Ta odpowiedź wystarczyła Naito aż nadto. Gdyby nie adrenalina, która ciągle krążyła w jego ciele, był pewny, że z miejsca by się popłakał. Po raz pierwszy od początku ich znajomości, kosiarz i szermierz... uśmiechnęli się do siebie nawzajem przez głowę gimnazjalisty. Te kilka chwil - tak spokojnych, tak swojskich i tak drogocennych pozwoliło całej trójce naładować baterię. Trwający od dłuższego czasu stres i wyrzuty sumienia wyparowały, przynosząc ulgę i gotowość do zrobienia tego, co zrobić należało.
***
Dziedzic Pierwszego Króla zauważył to jako pierwszy... i jako jedyny. Zauważył niedużą masę energii duchowej, stale kotłującą się w jednym punkcie, paręnaście metrów nad przesmykiem, w którym gnieździli się Połykacze Grzechów. Choć nie wiedział, czym była tajemnicza moc, w mig zawładnęło nim dziwne uczucie. Dziwna pewność, która w pewien sposób wpłynęła na to, co dostrzegł. A dostrzegł inne źródło energii, które majaczyło niewyraźnie... z wnętrza tej pierwszej.
-Tam... Ktoś jest w powietrzu! - wykrzyknął ze zdziwieniem chłopak, informując o spostrzeżeniu swoich towarzyszy. Popędzany adrenaliną, bez zastanowienia uniósł w górę jedną nogę, wystrzeliwując z niej falę uderzeniową, która podbiła go o pół metra w górę. Gdy był w powietrzu, poderwał zaraz drugą kończynę, czyniąc to samo i wzlatując wyżej o kolejne pół metra. Zabieg ten powtarzał raz za razem, wykonując swoisty bieg po schodach... których nie było. Posuwając się coraz dalej i wyżej, brnął do przodu, zbliżając się powoli do obiektu swych obserwacji. Jego "powietrzny krok", będący efektem nagłego przypływu inwencji i wykorzystujący jedną tylko ścieżkę manipulowania energią - emisję - wprawił w osłupienie zarówno kompanów chłopaka, jak i wielu żołnierzy. Nadciągający nastolatek momentalnie wzbudził zainteresowanie Naizo, który właśnie powrócił na pole bitwy.
-Nie może być... Zauważył?! - pomyślał, wytrzeszczając oczy. Niewiele myśląc, dwukrotnie zwiększył intensywność unoszących go strumieni gazu, z pełną prędkością ruszając ku "biegnącemu po niczym". Nie mógł pozwolić oponentowi na dokonanie tego, co planował. W całym swoim zdenerwowaniu nie przewidział jednak... że jego cel do eliminacji nie będzie sam.
-Riki, rzuć mną w niego! - krzyknął młody Okuda, gdy tylko spostrzegł mordercze intencje Senshoku. Widząc zaskoczenie szermierza, bez zastanowienia stanął na rękach, łącząc ze sobą stopy. Był to jednocześnie najbardziej błyskotliwy, jak i najbardziej idiotyczny, bezmyślny i nierozsądny pomysł w jego życiu. -Nie zastanawiaj się, rzucaj! - "jednooki" z irytacją wypisaną na twarzy, skoncentrował moc duchową w swych dłoniach, mocno chwytając towarzysza za kostki. Już w następnym momencie... zaczął się kręcić, obracając białowłosym, niczym strongman młotem. Gdy wirujący chłopak osiągnął już odpowiednią prędkość, szermierz... puścił go, co w połączeniu ze zwiększoną przy użyciu mocy duchowej siłą... zamieniło kosiarza w żywy pocisk balistyczny. Niebieskooki w powietrzu zmaterializował swą kosę, którą złapał oburącz i przy pomocy której momentalnie zaczął wykonywać coraz szybsze obroty, a może raczej salta. Manewr ten w szybkim tempie zmienił go w żywą piłę tarczową, która - zdawałoby się - znikąd opadła na zszokowanego Naizo.
Połykacz Grzechów natychmiast zniwelował gaz, który wypływał z jego rękawów i zastąpił go strumieniami, wypuszczanymi z nogawek. Nie zdążył już jednak utwardzić swej skóry, więc z niemałym trudem "klasnął", zaciskając złożone, jak do pacierzu dłonie na ostrzu oręża Rinji'ego. Prędkość chłopaka sprawiła jednak, że Senshoku zatrząsł się z wysiłku, chcąc powstrzymać jego atak. Z tego względu okazało się, że na zajęcie się Kurokawą było już zbyt późno... "Krzyżooki" bowiem zebrał już wokół całego prawego przedramienia bardzo silną, wyraźną i niemalże białą energię duchową, która dosłownie wirowała wokół jego kończyny. Połączył tym samym trzy metody manipulowania mocą. Po pierwsze, powiększył czystą siłę uderzenia. Po drugie, utwardził skórę i otoczył kości ramienia powłoką energii, by zniwelować ryzyko odniesienia obrażeń. Momentalnie wyrzucił przed siebie swą pięść, która wbiła się w widoczną wcześniej w powietrzu poświatę.
-Rengoku Taihou! - wykrzyknął nazwę, którą ochrzcił swą autorską technikę. W momencie, gdy przeniknął przez tajemniczą aurę, ktoś, kogo wcześniej nie było widać pojawił się tuż przed nim z zaskoczoną miną. Ten ktoś, kto stał na wytworzonej przez własną energię płytce, trzymał w dłoniach karabin snajperski. Z braku lepszych rozwiązań, to właśnie przy jego pomocy zablokował atak... co ukazało "punkt trzeci". Siła niebagatelnie potężnego ciosu Kurokawy okazała się bowiem mieć działanie obszarowe... gdyż w momencie zderzenia wykorzystywana była emisja, która wypluwała cały impet do przodu - w stronę przeciwnika. Trafiony tym właśnie impetem snajper został momentalnie zepchnięty ze swojej własnoręcznie robionej platformy.
-Kurwa! - wrzasnął Naizo, gromiąc zabójczym wzrokiem kosiarza. -Zabiję cię, ty mały gnoju! - w odpowiedzi chłopak tylko się uśmiechnął.
-Nie dzisiaj... - rzucił. W tym właśnie momencie, pomimo faktu, że Senshoku oburącz trzymał ostrze jego broni... na dłoniach Połykacza Grzechów pojawiło się kilkanaście małych, ciętych ran, z których obficie trysnęła krew.
-Tu cię mam... Po przygodzie z Riddlerem przygotowałem się na taką możliwość. Przepuściłem emisję przez ostrze mojej broni, spłaszczając fale uderzeniowe tak bardzo, że były one, jak osobne ataki. To się właśnie nazywa "lecące cięcie" - młody Okuda wyszczerzył szyderczo zęby, po czym wytknął na przeciwnika język.
-Madman Stream! - krzyknął, a całe jego ciało otoczyła fioletowa moc duchowa.
-Chyba jednak nie doceniłem Boskich Oczu. Byłeś w stanie zauważyć moją energię, Naito? Imponujące. Nikt inny nie umiał tego zrobić... bo prawda była poza ich zasięgiem. Manipulując wiązkami świetlnymi i korzystając z różnic w gęstości powietrza, mogłem ukryć Sionisa przy użyciu fatamorgany. Właśnie dlatego każdy widział tylko pustą przestrzeń. Każdy... poza tobą. Czy to możliwe, że tak szybko opanowałeś swój dar? - sytuacja na polu bitwy, która zmieniała się, niczym kołyszące się wahadło, w żaden sposób nie zmniejszyła determinacji Bachira. Mężczyzna był nawet zadowolony z możliwości ujrzenia w pełnej krasie zdolności osoby, którą uznał za godną dołączenia do Połykaczy Grzechów.
Koniec Rozdziału 90
Następnym razem: Pokonać dystans
Zaraz, zaraz... Czy coś źle zrozumiałem czy na końcu Okuda aktywował Madman Streama? No, nie ważne. Bardzo przyjemny rozdział. Widać, że techniki stają się coraz bardziej rozbudowane i wymyślne. Podoba mi się to, ale te "powietrzne schody" były już tak wałkowane w innych mangach (Guy z Naruto, Sanji z One Piece),że trochę się zawiodłem. Fajnie, że Naito i ekipa wracają do walki. Dobrze ich znowu zobaczyć podczas wspólnych potyczek. I jeśli jest tak jak zrozumiałem (choć wątpię) i Okuda aktywował tego MS to będzie mocna rozwałka ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
1. Dobrze rozumiesz, to on aktywował Madman Stream ;)
Usuń2. Nie zgodzę się co do "schodów", ponieważ ani Guy, ani Sanji nie używali czegoś takiego ;) Oni odbijali się praktycznie od powietrza dzięki astronomicznej szybkości (w przypadku Guya) i nieznanych czynników (u Sanji'ego). U mnie użytkownik rzeczywiście formuje schody ze swojej energii ^^
3. Cieszę się, że się podobało i też lubię to trio razem ^^
4. Również pozdrawiam :P
A! I słowo w tytule jest dla mnie najtrudniejszym do zapamiętania pod względem ortograficznym :P
OdpowiedzUsuńA widzisz? Przyjemności też kształcą ;)
Usuń