ROZDZIAŁ 92
W powietrzu unosił się zapach krwi, gdy kolejne zastępy gwardzistów rozbijały się o niepowstrzymany mur, jaki stanowili dobrze usytuowani Połykacze Grzechów. Nietrudno było zauważyć różnicę - śmierć jednego poplecznika Bachira okupywana była trzema zgonami po stronie Hariyamy. Miażdżone energią duchową, cięte i przebijane ciała padały na ziemię, by zaraz zostać zdeptane przez własnych towarzyszy, którzy nie mieli już możliwości zatrzymania się. Wąski wlot do wąwozu był powodem, dla którego Matsu i Lilith ugrzęźli pomiędzy żołnierzami, niezdolni do wydostania się z powstałego w ten sposób kotła. Na całą tę scenę batalistyczną spoglądał z rozciętej formacji skalnej sam przywódca dawnych Kantyjczyków, niewzruszony i opanowany.
-Co jeszcze będę musiał uczynić, żebyś tu do mnie przyszedł, Hariyama? Jak długo wytrzymasz napięcie? Nawet najsłabsi z was idą walczyć, podczas gdy ty czekasz na "odpowiedni moment". Pogódź się z myślą, że taki moment nigdy nie nadejdzie. Nie jesteś człowiekiem, któremu łatwo jest się powstrzymywać. Każda kolejna chwila zwłoki oddala cię od zwycięstwa... - z pewnością siebie i zamkniętymi oczyma... odzywał się telepatycznie do stojącego na murach stolicy brodacza. Choć Bachir nie mógł tego dostrzec, twarz Shigeru wykrzywiał coraz większy grymas zdenerwowania. Coraz bardziej napinały się jego mięśnie i coraz mniejsza była jego cierpliwość.
-Witaj ponownie, Naito-kun... - odezwał się nagle mulat, przerywając swój kontakt z Naczelnikiem, lecz nawet nie odwracając się ku chłopakowi.
-Bachir-san... Wiesz, dlaczego tu jestem, prawda? - zapytał twierdząco nastolatek, który posłusznie odstąpił od walki Generała Zhanga. Białowłosy zagiął palec wskazujący w geście proszącym gimnazjalistę o zbliżenie się. "Krzyżooki" posłusznie stanął obok swego rozmówcy, choć nie był tym razem kontrolowany, jak to było przy ich pierwszym spotkaniu.
-Nie pytałbyś się o to, gdybyś nie miał zamiaru samodzielnie udzielić odpowiedzi - zauważył logicznie i pewnie przywódca Połykaczy Grzechów. -Jeśli jednak mam zgadywać, przybyłeś tu... by myśleć - zaskakująca puenta wywołała widoczne zdziwienie na twarzy szatyna.
-Jak to? - roli nie grała tu już elokwencja, czy umiejętność perswazji. Nawet obdarzony oczami Pierwszego Króla, drugoklasista... nie rozumiał intencji swego rozmówcy. Białowłosy uśmiechnął się pod nosem, wskazując dłonią na zaklinowaną u wejścia wąwozu armię Gwardii Madnessów.
-Popatrz na nich! Przyszli walczyć, będąc opanowanymi i pewnymi siebie. Wierzyli w potęgę, jaką dawała im przewaga liczebna i posunęli się do paskudnych zagrywek... bezskutecznie. Wiesz, dlaczego tak jest? Bo są, jak zwierzęta! Nienawiść i pogarda, jaką nas darzyli przeżyła wiele stuleci... ale powody już dawno umarły. Rozumiesz? Ci ludzie chcieli nas poniżać i tłamsić, bo się do tego przyzwyczaili! Nie mają żadnego powodu! - mulat przemawiał ponad mordującymi się tysiącami żołnierzy, chcąc swym tokiem rozumowania omotać również nastolatka. Nie spojrzawszy na jego twarz, nie zauważył również wgniatającego w glebę zdziwienia, jakie się na niej malowało.
-"Nie mają powodu"? Jak to? Przecież Giovanni-san został zamordowany... Jasno orzeknięto, że to sprawka Połykaczy Grzechów, ale... czy Bachir-san naprawdę o niczym nie wie? Ta wojna zaczęła się od jednego wydarzenia, które zaogniło konflikt. Jeśli to wydarzenie nie było wcale winą żadnej ze stron... to znaczyłoby, że ci wszyscy ludzie walczą o nic! - przerażający wniosek, do którego doszedł Kurokawa, sprawił, że jego rozeznanie w sytuacji okazało się być jedynie ułudą.
-Ty jesteś inny, Naito-kun. Ty próbujesz cokolwiek zrozumieć. Nie robisz niczego bez powodu. Na dodatek... jestem prawie pewny, że poznałeś już naszą historię. Właśnie dlatego tak bardzo chcę mieć cię po naszej stronie! - głos złotookiego siłą wytrącił go z zamyślenia.
-Nie! Tu nie chodzi o żadne "strony"! Nic nie rozumiesz, Bachir-san! Shigeru-san nie robi tego wszystkiego z braku szacunku! On... - spojrzenie, jakim obdarował go przywódca Połykaczy Grzechów sprawiło, że zamilkł. Nastolatek widział już dokładnie to, czego wcześniej nie był pewny. Białowłosy nie miał już nawet cienia wątpliwości. W ogóle nie czuł, że jego metody były niewłaściwe. W dodatku nie miał też zamiaru być pouczanym przez tego, kogo chciał zwerbować.
-Jesteś absolutnie pewny, że powinieneś ucinać sobie ze mną pogawędki? Boskie Oczy jeszcze "tego" nie zauważyły? - odezwał się mężczyzna, ruchem głowy wskazując odpowiedni kierunek, na którym zaraz skupił się zaskoczony Naito. Wtedy właśnie dostrzegł kucającego przed nieprzytomnym Rinjim Rikimaru... oraz odepchniętego na długość miecza Naizo. Zacisnąwszy w irytacji zęby, momentalnie skupił energię duchową w swoich stopach, by zaraz z całych sił wybić się naprzód. Pociemniałe chmury naraz zaczęły zraszać mokre od krwi i potu pole bitwy.
-Jak to? - roli nie grała tu już elokwencja, czy umiejętność perswazji. Nawet obdarzony oczami Pierwszego Króla, drugoklasista... nie rozumiał intencji swego rozmówcy. Białowłosy uśmiechnął się pod nosem, wskazując dłonią na zaklinowaną u wejścia wąwozu armię Gwardii Madnessów.
-Popatrz na nich! Przyszli walczyć, będąc opanowanymi i pewnymi siebie. Wierzyli w potęgę, jaką dawała im przewaga liczebna i posunęli się do paskudnych zagrywek... bezskutecznie. Wiesz, dlaczego tak jest? Bo są, jak zwierzęta! Nienawiść i pogarda, jaką nas darzyli przeżyła wiele stuleci... ale powody już dawno umarły. Rozumiesz? Ci ludzie chcieli nas poniżać i tłamsić, bo się do tego przyzwyczaili! Nie mają żadnego powodu! - mulat przemawiał ponad mordującymi się tysiącami żołnierzy, chcąc swym tokiem rozumowania omotać również nastolatka. Nie spojrzawszy na jego twarz, nie zauważył również wgniatającego w glebę zdziwienia, jakie się na niej malowało.
-"Nie mają powodu"? Jak to? Przecież Giovanni-san został zamordowany... Jasno orzeknięto, że to sprawka Połykaczy Grzechów, ale... czy Bachir-san naprawdę o niczym nie wie? Ta wojna zaczęła się od jednego wydarzenia, które zaogniło konflikt. Jeśli to wydarzenie nie było wcale winą żadnej ze stron... to znaczyłoby, że ci wszyscy ludzie walczą o nic! - przerażający wniosek, do którego doszedł Kurokawa, sprawił, że jego rozeznanie w sytuacji okazało się być jedynie ułudą.
-Ty jesteś inny, Naito-kun. Ty próbujesz cokolwiek zrozumieć. Nie robisz niczego bez powodu. Na dodatek... jestem prawie pewny, że poznałeś już naszą historię. Właśnie dlatego tak bardzo chcę mieć cię po naszej stronie! - głos złotookiego siłą wytrącił go z zamyślenia.
-Nie! Tu nie chodzi o żadne "strony"! Nic nie rozumiesz, Bachir-san! Shigeru-san nie robi tego wszystkiego z braku szacunku! On... - spojrzenie, jakim obdarował go przywódca Połykaczy Grzechów sprawiło, że zamilkł. Nastolatek widział już dokładnie to, czego wcześniej nie był pewny. Białowłosy nie miał już nawet cienia wątpliwości. W ogóle nie czuł, że jego metody były niewłaściwe. W dodatku nie miał też zamiaru być pouczanym przez tego, kogo chciał zwerbować.
-Jesteś absolutnie pewny, że powinieneś ucinać sobie ze mną pogawędki? Boskie Oczy jeszcze "tego" nie zauważyły? - odezwał się mężczyzna, ruchem głowy wskazując odpowiedni kierunek, na którym zaraz skupił się zaskoczony Naito. Wtedy właśnie dostrzegł kucającego przed nieprzytomnym Rinjim Rikimaru... oraz odepchniętego na długość miecza Naizo. Zacisnąwszy w irytacji zęby, momentalnie skupił energię duchową w swoich stopach, by zaraz z całych sił wybić się naprzód. Pociemniałe chmury naraz zaczęły zraszać mokre od krwi i potu pole bitwy.
***
-Drastycznie powiększył dystans dzięki sile wystrzału... Myśli, że może mnie zatrzymać i, co gorsza, nie wygląda na nierozważnego. Musi mieć jakiś powód, żeby tak sądzić. Nie powinienem go lekceważyć. Bądź, co bądź... to on pierwszy dał radę mnie zranić - zauważył trafnie Tao, wspominając przebitą podczas swego brawurowego natarcia piętę. Cztery pociski zbliżały się ku niemu od frontu, w związku z czym Chińczyk przez ułamek sekundy zastanawiał się nad wykonaniem uniku. -Nie. Zajął pozycję, więc tylko na to czeka. Jeśli bezmyślnie wybiegnę w którymkolwiek kierunku, wystrzeli tak, by trafić w miejsce, w którym się pojawię. Muszę to zrobić inaczej... - otoczone mocą duchową tonfy wystawił poziomo przed sobą, po czym zamaszyście przejechał nimi z góry do dołu. Poruszająca się broń rozproszyła energię w powietrzu, tworząc twardą, prostokątną tarczę balistyczną o grubości kilku centymetrów. Wszystkie cztery kule wbiły się w nią ze sporą siłą, penetrując ją, lecz nie przeszywając jej. Te kule były jeszcze prawdziwe.
-Dobrze... Dokładnie tego spodziewałem się po jednym z Generałów. Świetnie kontroluje swoją moc duchową, przez co marnuje jej śladowe ilości. Widziałem jednak wszystko, co zrobił dzięki niej od początku bitwy. To niemożliwe, żeby wytrzymał dłużej ode mnie. Do tej pory wykorzystywałem prawdziwe naboje, więc prawie nie obniżyłem moich pokładów energii. Teraz nie mogę tego robić, gdyż ten człowiek zdjąłby mnie podczas przeładowywania... - każda z pięciu luf snajperki Sionisa zajarzyła się od otaczającej ją mocy duchowej. W dodatku cztery boczne rozłożyły się na wszystkie strony, tworząc swego rodzaju krzyż. To właśnie dzięki temu ustawieniu każdy wystrzelony pocisk mógł skierować się w całkiem inny punkt, niż pozostałe.
Huk wystrzału obwieścił rozpoczęcie wrażej salwy. Zielonowłosy momentalnie wypuścił ze swojego karabinu pięć kul, z których każda powędrowała w całkiem inną stronę. Dolna lufa posłała swą zawartość - pocisk uformowany z czystej energii - bezpośrednio w ziemię, drążąc w niej swego rodzaju tunel. Dwie boczne "rury" wypuściły ołowianą śmierć na boki, jednak obydwa ładunki... zatoczyły łuki. Łuki te skierowały naboje po skosie w stronę stawów kolanowych Chińczyka. Główna lufa wycelowana była bezpośrednio w obojczyk mężczyzny, podczas gdy górna wystrzeliła w niebo. Skierowana ku czarnym chmurom kula zaczęła gwałtownie opadać na wysokości parunastu metrów... idealnie w stronę czubka głowy Tao. Generał musiał skupić energię w swoich oczach, by móc w porę dostrzec każdy zbliżający się atak. Od samego początku widać było, że jego oponent chce mu narzucić mordercze tempo. Długowłosy momentalnie skierował swe tonfy w stronę ziemi, a te jednocześnie zaczęły się wydłużać... unosząc swego właściciela w górę, jakby na szczudłach. W ten sposób boczne kule ominęły kolana i mostek szatyna, jednak nagle... jeden z nabojów wyłonił się spod nawierzchni, wyżłobiwszy pod nią głęboki tunel. W tej samej chwili Zhang dostrzegł również przeciwległy pocisk, zmierzający na niego od góry. Mężczyzna momentalnie odseparował "nadwyżkę" swych tonf, by zaraz pionowo złożyć je ze sobą. Obydwa brzegi jego oręża wydłużyły się w zastraszającym tempie... czołowo zderzając się z dwustronnym atakiem i odbijając kule snajperskie.
-Genialny... Jest naprawdę świetny. Tak wspaniała podzielność uwagi... i ta zaradność... Szkoda tylko... że zawisł teraz w powietrzu! - uśmiechnął się pod nosem strzelec. Wszystkie lufy jego snajperki wycelowane były w oderwanego od ziemi ciemnookiego.
-Quarta Sinfonia! - zabrzmiała nazwa techniki, która sprawiła, że Generał o mało nie wyszedł z siebie ze zdziwienia. Każdy z pięciu otworów wypuścił ponad piętnastocentymetrowy... pocisk do haubicy uformowany z mocy duchowej. Osobliwy "nalot" został skierowany przeciwko Chińczykowi, który nie miał czasu na unik. Z desperacką miną zamachnął się wydłużonymi, nieporęcznymi tonfami w taki sposób, by choć dwa naboje zostały przez nie wybite na bok. Pozostałe trzy uderzyły jednak prosto w klatkę piersiową mężczyzny, jednoczesnym wybuchem odrzucając go do tyłu. Sam fakt, że pomimo tego nie wypuścił oręża był już czymś niesamowitym. Otoczony dymem Tao prędko stworzył kilka metrów za sobą ścianę z energii duchowej, do której w porę zdążył przyczepić powierzchnie swoich stóp. Szatyn spojrzał zawistnie w stronę oponenta, który z kolei przyglądał się efektom wykonanego ataku. Te jednak nie były dla niego zbyt satysfakcjonujące. Rozdarta koszula z czarnego jedwabiu ukazywała zadbane, umięśnione ciało. Na nim widać było jednak tylko kilka mniejszych i większych otarć - Zhang w porę utwardził swój tors do odpowiedniego poziomu.
-Ty... - po raz pierwszy od kilku lat ktokolwiek miał szansę zobaczyć gniew na twarzy stoickiego wręcz Generała. -Skąd znasz techniki Giovanniego? Dlaczego używasz tych samych ataków, co mój zastępca?! - zapytał z podniesionym głosem.
***
-Co za wrzód na dupie... Żeby zmusić mnie do myślenia podczas walki... Nie ma wstydu! Rozniosę go! Jeśli tak bardzo pragnie odejść stąd nogami do przodu... to odejdzie bez nóg! - głośny trzask obwieścił ponowne usytuowanie dolnej szczęki w zawiasach. Również połamana czaszka Wilkołaka powróciła do początkowego stanu. Carver kucał, opierając swe przednie kończyny o podłoże, podczas gdy jego oponent spoglądał na niego entuzjastycznie. Rozgniewany czerwonooki obrał sobie za punkt honoru, by mu tę satysfakcję jak najszybciej odebrać. Nogi Generała instynktownie nasączyły się mocą duchową, by on sam mógł odbić się... w prawą stronę. W samym środku niezwykle szybkiego ruchu obrócił się przodem do przeciwnika, by zaraz z tych samych członków wystrzelić potężną falę uderzeniową, która ot tak zmieniła kierunek pędu mężczyzny. Gdyby nie jego potężne, zahartowane ciało, z pewnością pękłoby mu kilka kości. Teraz jednak nie to było ważne. Liczyło się zaatakowanie wroga w plecy. Mocarna łapa wilkołaka zamachnęła się raptownie, chcąc rozerwać od tyłu kręgosłup Fausta. On jednak miał inny plan. Dwumetrowy ogon, niczym wąż boa owinął się wokół atakującego ramienia, by ostatecznie wbić swą ostrą końcówkę w szyję Bruce'a. Tak pochwycony członek Gwardii... był już gotowy do "rzutu". Julius praktycznie bez większego zaintrygowania obrócił się o 360 stopni, wykorzystując prędkość Carvera przeciwko niemu samemu. Tym ruchem zmienił bowiem kierunek owej prędkości, co pozwoliło mu na... uderzenie całą masą Wilkołaka o glebę. Jednocześnie dało się słyszeć potężne chrupnięcie, pod którego wpływem Połykacz Grzechów uśmiechnął się przeraźliwie.
-Ups, chyba złamałem ci łopatkę... a może nawet obie - zaśmiał się złowrogo, odwracając się do czerwonookiego i splatając nad głową trzy pary dłoni. Bez ostrzeżenia pierwszy "młot" uderzył w klatkę piersiową Generała, sprawiając, że jego żebra gwałtownie zatrzeszczały. Mimo wszystko po przejściu w Madman Stream, były wystarczająco silne, by oprzeć się takiemu atakowi. Dlatego właśnie kolejne uderzenie wzmocnione zostało energią duchową. Trafiło w ten sam punkt, lecz tym razem było na tyle silne, że wcisnęło ciało Bruce'a na jakieś kilkanaście centymetrów w ziemię. "Człowiek-wilk" wypluł krew, gdy pięć żeber załamało się pod wpływem potęgi Juliusa. Sam łysol stawał się coraz bardziej zapatrzony w siebie, oglądając efekt swej transformacji. Nie powstrzymało go to jednak przed opuszczeniem trzeciego "młota" - również "zmodernizowanego" - na brzuch przeciwnika. Cios sprawił, że Generał dosłownie zgiął się do pozycji siedzącej, a jego oczy wyglądały, jakby zaraz miały opuścić czaszkę. Głowa rozgniewanego, milczącego Wilkołaka opadła na ziemię, nie ruszając się.
-Ojojoj! Czyżby to było dla ciebie za wiele? - zląkł się Faust, odwijając swój ogon i kucając przy leżącym nieruchomo przeciwniku. W tym właśnie momencie drgnął z zaskoczeniem. Spuściwszy wzrok, zauważył lewą rękę Carvera wbitą w swój muskularny brzuch. Po czarnych pazurach płynęła krew Połykacza Grzechów. Choć kończyna nie przebiła się przez niewiarygodnie twarde mięśnie, Faust ryknął z bólu, jakby co najmniej rozdzierano go na strzępy. Targnęło nim, pobladł i zadrżał, niczym jesienna, umierająca gałąź, smagana melancholijnym wiatrem. Nawet jego blade, prawie białe oczy... zaszkliły się. Ciężko było stwierdzić, który z walczących doznał większego szoku, lecz wyglądało na to, że zawsze kruchy i delikatny Julius zupełnie nie radził sobie z bólem. W mgnieniu oka chamska wręcz buta Bruce'a powróciła. Odnalazł on bowiem potworną słabość swojego przeciwnika.
-Ty brudny śmieciu! Jak śmiałeś uszkodzić moje wspaniałe ciało?! - wydarł się piskliwie zestresowany i rozgniewany Faust. Łysy momentalnie uderzył dwiema pięściami z różnych stron prosto w nadgarstek ramienia Generała, miażdżąc jego kość. Nie przerywając wywierania nacisku, kantami pozostałych czterech dłoni począł uderzać ramię Wilkołaka na całej jego długości, jakby rąbał siekierą w pień drzewa. Wykrzywiana, chrzęszcząca ręka była łamana w kolejnych miejscach przez potworną siłę przemienionego Juliusa. Nie było w kończynie czerwonookiego ani jednej nienaruszonej kości. Gdy zaś nekromanta skończył robić z nich sieczkę, gwałtownie wbił ostrą końcówkę ogona w sam środek wrogiego mostka. Kolec podziałał, jak dłuto, wywołując pęknięcie na całej długości żebrowej "klamry". Faust zamachnął się mocno skrzydłami, odlatując do tyłu i utrzymując się jakiś metr nad ziemią. Wciąż krzywił się z bólu, jednak przezwyciężał go powoli poprzez zatamowanie krwawienia mocą duchową.
-To jest to... Może być silny, ale mimo wszystko jest tylko piskliwą łajzą! Jeśli znowu pozwoli mi się zregenerować, urządzę go tak, że zesra się z bólu... - ustawiony w sytuacji, której się nie spodziewał, Julius zrezygnował jednak z testowania swojej siły. Natychmiast po tym, jak połatał swoje rany, gwałtownie wystrzelił do przodu. Prędkość, jaką nadawały mu dwie pary skrzydeł była niesamowita. Całe jego ciało sprawiało wrażenie wielkiego, strzelistego grotu, który przecinał powietrze i rozpychał je we wszystkie strony. Tymczasem ramię Carvera zdążyło się zróść jedynie w połowie, nie mówiąc już o mostku, który nawet nie rozpoczął tego procesu.
-Zasraniec stracił nad sobą kontrolę. Szlag by go! Gdyby nie te pazury i zmiana w budowie kończyn, mógłbym go teraz nieźle pokiereszować, ale... jeśli przestanę korzystać z Madman Stream, stanę się łatwym celem. Kurwa mać, nigdy nie musiałem się zastanawiać nad takimi rzeczami! - korzystając z jednej ręki, wilkołak przewrócił się na brzuch, podpierając się po chwili zdrową łapą. -Zaraz tu będzie. Pierdolę robienie uników, nie mam zamiaru uciekać! No dalej, zbliż się... Mam tu dla ciebie prawdziwą bombę! - to pomyślawszy, zebrał w płucach tak dużo powietrza, jak tylko potrafił, mieszając je ze swą mocą duchową. Rzadko kiedy musiał w jakiś sposób manipulować energią, gdy już ulegał przemianie - wszystko odbywało się instynktownie. Walka z Faustem była jednak zupełnie inna.
Pędzący przed siebie Julius z dzikim rykiem i szałem w bladych oczach planował ponowne uderzenie w Bruce'a całą masą ciała. Nie wiedział jednak, że Wilkołak tylko czekał na taką okazję. On umiał bowiem ignorować ból. Był na niego tak odporny, jak nikt inny. Dlatego nie przeszkadzało mu kumulowanie powietrza pod zniszczonymi żebrami. Dlatego mógł w całości skupić się na zbliżającym się celu. Trzy metry. Metr. Niespełna pół metra. Z tego właśnie dystansu Generał... zawył. Głośno, przenikliwie i przeciągle, niczym jego odpowiedniki z dziesiątek filmów, czy gier. Ryk ten był tak przeszywający, że nawet walczący kilometr dalej żołnierze słyszeli go, jakby stali obok. Równocześnie z tym dźwiękiem, z gardła mężczyzny wydobyła się również przepotężna, wyrywająca ziemię w metrowych grudach fala uderzeniowa. Ta właśnie fala grzmotnęła prosto w twarz sześciorękiego, ciskając nim w dal. Czerwonooki przestał się ruszać. To była jego ostatnia szansa na pełną regenerację.
-Co się... stało? Co on zrobił? Moja głowa... moja głowa zaraz pęknie! - wyhamowawszy w locie, Połykacz Grzechów próbował kontynuować natarcie, lecz nie był w stanie nawet utrzymać kierunku. Obracał się niekontrolowanie, w zamaszystych beczkach obijając się o ziemię, aż w końcu całkiem w nią zarył, lądując na plecach. Z jego ust, nozdrzy, uszu, a nawet oczu ciekły strugi krwi. Wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, co się stało. Nie miał pojęcia o tym, że anormalnie głośny dźwięk wywołał... eksplozję jego bębenków.
-Co jest, do diabła? Nie mogę stanąć na nogach! - drżący łysogłowy przewrócił się na kolana, podejmując próbę podniesienia się. Próba ta jednak zakończyła się stratą równowagi i ponownym upadkiem. Kręciło mu się w głowie. Cała czaszka bolała go, jakby ktoś przebijał mu ją wiertarką. Miał mroczki przed oczami. Nie to jednak przerażało go najbardziej. Prawdziwym powodem do strachu była dla niego... cisza. Przenikliwa, nieustająca cisza. Nie słyszał absolutnie nic, nawet własnego oddechu, czy też pracy organów wewnętrznych.
-Co mi jest, ty brudna szmato?! Co mi się stało?! - ryknął, nim zwymiotował. Naruszenie pracy ucha wewnętrznego zablokowało czasowo jego zmysł równowagi. Najgorszym jednak był fakt, że nie słyszał nawet własnego krzyku, choć był pewien, że do granic możliwości wykorzystał swoje struny głosowe. W przypływie złości uderzył o ziemię wszystkimi sześcioma pięściami, zagłębiając się w metrowym kraterze.
-Mam cię... Zanim dasz radę się podnieść... będzie już po tobie! - gdyby nie fakt, że zamiast ust miał teraz pysk, Carver z pewnością uśmiechnąłby się w swoim przerażającym stylu. Siedząc nieruchomo na ziemi, czekał na zrośnięcie połamanych kości, przygotowując się już do szarży. Wielokrotne korzystanie z Madman Stream dało mu pewne pojęcie o własnych zdolnościach. W myślach odliczał czas do zakończenia regeneracji... i wiedział, że proces ten zakończy się, nim przeciwnik zdąży dojść do siebie.
-Ty brudny śmieciu! Jak śmiałeś uszkodzić moje wspaniałe ciało?! - wydarł się piskliwie zestresowany i rozgniewany Faust. Łysy momentalnie uderzył dwiema pięściami z różnych stron prosto w nadgarstek ramienia Generała, miażdżąc jego kość. Nie przerywając wywierania nacisku, kantami pozostałych czterech dłoni począł uderzać ramię Wilkołaka na całej jego długości, jakby rąbał siekierą w pień drzewa. Wykrzywiana, chrzęszcząca ręka była łamana w kolejnych miejscach przez potworną siłę przemienionego Juliusa. Nie było w kończynie czerwonookiego ani jednej nienaruszonej kości. Gdy zaś nekromanta skończył robić z nich sieczkę, gwałtownie wbił ostrą końcówkę ogona w sam środek wrogiego mostka. Kolec podziałał, jak dłuto, wywołując pęknięcie na całej długości żebrowej "klamry". Faust zamachnął się mocno skrzydłami, odlatując do tyłu i utrzymując się jakiś metr nad ziemią. Wciąż krzywił się z bólu, jednak przezwyciężał go powoli poprzez zatamowanie krwawienia mocą duchową.
-To jest to... Może być silny, ale mimo wszystko jest tylko piskliwą łajzą! Jeśli znowu pozwoli mi się zregenerować, urządzę go tak, że zesra się z bólu... - ustawiony w sytuacji, której się nie spodziewał, Julius zrezygnował jednak z testowania swojej siły. Natychmiast po tym, jak połatał swoje rany, gwałtownie wystrzelił do przodu. Prędkość, jaką nadawały mu dwie pary skrzydeł była niesamowita. Całe jego ciało sprawiało wrażenie wielkiego, strzelistego grotu, który przecinał powietrze i rozpychał je we wszystkie strony. Tymczasem ramię Carvera zdążyło się zróść jedynie w połowie, nie mówiąc już o mostku, który nawet nie rozpoczął tego procesu.
-Zasraniec stracił nad sobą kontrolę. Szlag by go! Gdyby nie te pazury i zmiana w budowie kończyn, mógłbym go teraz nieźle pokiereszować, ale... jeśli przestanę korzystać z Madman Stream, stanę się łatwym celem. Kurwa mać, nigdy nie musiałem się zastanawiać nad takimi rzeczami! - korzystając z jednej ręki, wilkołak przewrócił się na brzuch, podpierając się po chwili zdrową łapą. -Zaraz tu będzie. Pierdolę robienie uników, nie mam zamiaru uciekać! No dalej, zbliż się... Mam tu dla ciebie prawdziwą bombę! - to pomyślawszy, zebrał w płucach tak dużo powietrza, jak tylko potrafił, mieszając je ze swą mocą duchową. Rzadko kiedy musiał w jakiś sposób manipulować energią, gdy już ulegał przemianie - wszystko odbywało się instynktownie. Walka z Faustem była jednak zupełnie inna.
Pędzący przed siebie Julius z dzikim rykiem i szałem w bladych oczach planował ponowne uderzenie w Bruce'a całą masą ciała. Nie wiedział jednak, że Wilkołak tylko czekał na taką okazję. On umiał bowiem ignorować ból. Był na niego tak odporny, jak nikt inny. Dlatego nie przeszkadzało mu kumulowanie powietrza pod zniszczonymi żebrami. Dlatego mógł w całości skupić się na zbliżającym się celu. Trzy metry. Metr. Niespełna pół metra. Z tego właśnie dystansu Generał... zawył. Głośno, przenikliwie i przeciągle, niczym jego odpowiedniki z dziesiątek filmów, czy gier. Ryk ten był tak przeszywający, że nawet walczący kilometr dalej żołnierze słyszeli go, jakby stali obok. Równocześnie z tym dźwiękiem, z gardła mężczyzny wydobyła się również przepotężna, wyrywająca ziemię w metrowych grudach fala uderzeniowa. Ta właśnie fala grzmotnęła prosto w twarz sześciorękiego, ciskając nim w dal. Czerwonooki przestał się ruszać. To była jego ostatnia szansa na pełną regenerację.
-Co się... stało? Co on zrobił? Moja głowa... moja głowa zaraz pęknie! - wyhamowawszy w locie, Połykacz Grzechów próbował kontynuować natarcie, lecz nie był w stanie nawet utrzymać kierunku. Obracał się niekontrolowanie, w zamaszystych beczkach obijając się o ziemię, aż w końcu całkiem w nią zarył, lądując na plecach. Z jego ust, nozdrzy, uszu, a nawet oczu ciekły strugi krwi. Wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, co się stało. Nie miał pojęcia o tym, że anormalnie głośny dźwięk wywołał... eksplozję jego bębenków.
-Co jest, do diabła? Nie mogę stanąć na nogach! - drżący łysogłowy przewrócił się na kolana, podejmując próbę podniesienia się. Próba ta jednak zakończyła się stratą równowagi i ponownym upadkiem. Kręciło mu się w głowie. Cała czaszka bolała go, jakby ktoś przebijał mu ją wiertarką. Miał mroczki przed oczami. Nie to jednak przerażało go najbardziej. Prawdziwym powodem do strachu była dla niego... cisza. Przenikliwa, nieustająca cisza. Nie słyszał absolutnie nic, nawet własnego oddechu, czy też pracy organów wewnętrznych.
-Co mi jest, ty brudna szmato?! Co mi się stało?! - ryknął, nim zwymiotował. Naruszenie pracy ucha wewnętrznego zablokowało czasowo jego zmysł równowagi. Najgorszym jednak był fakt, że nie słyszał nawet własnego krzyku, choć był pewien, że do granic możliwości wykorzystał swoje struny głosowe. W przypływie złości uderzył o ziemię wszystkimi sześcioma pięściami, zagłębiając się w metrowym kraterze.
-Mam cię... Zanim dasz radę się podnieść... będzie już po tobie! - gdyby nie fakt, że zamiast ust miał teraz pysk, Carver z pewnością uśmiechnąłby się w swoim przerażającym stylu. Siedząc nieruchomo na ziemi, czekał na zrośnięcie połamanych kości, przygotowując się już do szarży. Wielokrotne korzystanie z Madman Stream dało mu pewne pojęcie o własnych zdolnościach. W myślach odliczał czas do zakończenia regeneracji... i wiedział, że proces ten zakończy się, nim przeciwnik zdąży dojść do siebie.
***
-Ty mały robalu... - wycedził przez zęby Naizo, zaraz po odskoczeniu od czerwonowłosego na odległość pięciu metrów. Lewą dłonią zasłaniał ranę pomiędzy swoim nosem i okiem. Twarz Połykacza Grzechów wykrzywiła się z żądzą mordu, lecz tętno mężczyzny przyspieszyło... gdy ujrzał minę szermierza. "Jednooki" sprawiał bowiem wrażenie, jakby w ogóle nie wzruszała go sytuacja. Wyglądał tak, jakby nie widział walczącej kilkanaście metrów dalej armii, jakby nie słyszał krzyków umierających i nie czuł roszącego jego ciało deszczu. Rikimaru skupiony był tylko i wyłącznie na osobie, która przed nim stała. Właśnie ta postawa sprawiła, że dłonie Senshoku zaczęły drżeć w uniesieniu.
-O tak... To właśnie ta twarz! Myślałem, że skoro przyszedł tu z tym słabeuszem, będzie taki, jak on... ale jego spojrzenie jest inne. Od bardzo dawna nie nakręciłem się tak na zabicie kogoś słabszego ode mnie! Tak jest... Patrz na mnie właśnie w ten sposób! - lico Połykacza Grzechów wyglądało w tamtym momencie, jakby należało do psychopaty.
-Chodź... - rzucił niespodziewanie czerwonowłosy, chwytając rękojeść katany w taki sposób, jakby dźgał kogoś nożem i ustawiając ją poziomo przed sobą. Z perspektywy nastolatka, linia ostrza przechodziła przez gardło czerwonookiego. Uśmiech, którym obdarował szermierza przeciwnik był jeszcze bardziej przerażający, niż jego mina. Poszerzone do samych zawiasów usta wygięły się karykaturalnie, niczym u postaci z kreskówek. Tym razem jednak zbliżająca się "audycja" nie była przeznaczona dla dzieci. Niespodziewanie Rikimaru uniósł brew, wpatrzony w jakiś punkt za plecami przeciwnika.
-Spójrz za siebie... - poradził beznamiętnie, wolną ręką wskazując wspomniany punkt. Naizo wyglądał, jakby ktoś kazał mu zamalować kolorowankę.
-No chyba śnisz, pieprzony szczonie! - warknął poirytowany szatyn, lecz... nic więcej nie powiedział. Nim bowiem zdążył cokolwiek zrobić, czyjaś pięść znienacka wbiła się w jego prawy bok, zaburzając jego poczucie równowagi. Nie zdołał nawet spojrzeć na winowajcę, bo przed tym z atakującej go ręki wystrzeliła fala uderzeniowa, która w mgnieniu oka wyrzuciła go w powietrze. Cios nie był na tyle mocny, by zranić Senshoku, lecz napastnik nawet nie miał takiego zamiaru. Odrzucony od szermierza Połykacz Grzechów mógł w końcu zauważyć drugiego przeciwnika.
-Co... Och... Nareszcie znowu się spotykamy... - początkowe zdziwienie czerwonookiego przerodziło się w ekscytację, gdy pod wpływem strumieni fioletowego gazu, wylatujących z nogawek spodni, powstrzymał on dalszy lot. Do czerwonookiego szermierza podbiegł bowiem nie kto inny, niż sam Kurokawa. "Krzyżooki" sprawiał wrażenie, jakby całkiem stracił zainteresowanie przeciwnikiem, jednak skrycie starał się go obserwować.
-Co to za dziwne uczucie? Zupełnie, jakbym już go kiedyś spotkał... - pomyślał obywatel Akashimy, wolno zbliżając się do Rikimaru i nieprzytomnego Rinji'ego.
-Rinji-kun... przepraszam. Gdybym nie był tak nierozważnym, nie musiałbyś mi pomagać. To moja wina... - powiedział cicho, klękając na kolanach i kładąc dłoń na ramieniu albinosa. Natychmiast wtłoczył w ciało wycieńczonego chłopaka swą moc duchową. Więcej nie mógł zrobić. -Rikimaru-kun... to ten człowiek mu to zrobił, prawda? - zapytał gimnazjalista, nawet nie spoglądając na przysłuchującego się tej scenie Senshoku. "Jednooki" pokiwał bezgłośnie głową. -Rozumiem... - mruknął pod nosem drugoklasista. Z zaciśniętymi pięściami podniósł się powoli, obracając się ku Połykaczowi Grzechów. Zdecydowane, śmiertelnie poważne spojrzenie w połączeniu z kamiennym wyrazem twarzy chłopaka budziły wspomnienia krytycznych sytuacji, podczas których się w ten sposób zachowywał. Zawsze były to takie momenty, w których dało się wyczuć niepokojącą presję w prezencji posiadacza Przeklętych Oczu.
-Rikimaru... czy myślisz, że możemy go pokonać? - zapytał nagle niedawno rehabilitowany młodzieniec.
-Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio robiliśmy coś, co "można" było zrobić... - odparł bez żadnego przejęcia czerwonowłosy.
-Racja... - przytaknął Naito, wciągając powietrze do płuc. -Przygotuj się, Połykaczu Grzechów! Za chwilę... ściągniemy cię na ziemię! - ryknął w kierunku Senshoku, który przyjrzał mu się z maniakalnym uśmieszkiem na makabrycznej twarzy.
-Chodź... - rzucił niespodziewanie czerwonowłosy, chwytając rękojeść katany w taki sposób, jakby dźgał kogoś nożem i ustawiając ją poziomo przed sobą. Z perspektywy nastolatka, linia ostrza przechodziła przez gardło czerwonookiego. Uśmiech, którym obdarował szermierza przeciwnik był jeszcze bardziej przerażający, niż jego mina. Poszerzone do samych zawiasów usta wygięły się karykaturalnie, niczym u postaci z kreskówek. Tym razem jednak zbliżająca się "audycja" nie była przeznaczona dla dzieci. Niespodziewanie Rikimaru uniósł brew, wpatrzony w jakiś punkt za plecami przeciwnika.
-Spójrz za siebie... - poradził beznamiętnie, wolną ręką wskazując wspomniany punkt. Naizo wyglądał, jakby ktoś kazał mu zamalować kolorowankę.
-No chyba śnisz, pieprzony szczonie! - warknął poirytowany szatyn, lecz... nic więcej nie powiedział. Nim bowiem zdążył cokolwiek zrobić, czyjaś pięść znienacka wbiła się w jego prawy bok, zaburzając jego poczucie równowagi. Nie zdołał nawet spojrzeć na winowajcę, bo przed tym z atakującej go ręki wystrzeliła fala uderzeniowa, która w mgnieniu oka wyrzuciła go w powietrze. Cios nie był na tyle mocny, by zranić Senshoku, lecz napastnik nawet nie miał takiego zamiaru. Odrzucony od szermierza Połykacz Grzechów mógł w końcu zauważyć drugiego przeciwnika.
-Co... Och... Nareszcie znowu się spotykamy... - początkowe zdziwienie czerwonookiego przerodziło się w ekscytację, gdy pod wpływem strumieni fioletowego gazu, wylatujących z nogawek spodni, powstrzymał on dalszy lot. Do czerwonookiego szermierza podbiegł bowiem nie kto inny, niż sam Kurokawa. "Krzyżooki" sprawiał wrażenie, jakby całkiem stracił zainteresowanie przeciwnikiem, jednak skrycie starał się go obserwować.
-Co to za dziwne uczucie? Zupełnie, jakbym już go kiedyś spotkał... - pomyślał obywatel Akashimy, wolno zbliżając się do Rikimaru i nieprzytomnego Rinji'ego.
-Rinji-kun... przepraszam. Gdybym nie był tak nierozważnym, nie musiałbyś mi pomagać. To moja wina... - powiedział cicho, klękając na kolanach i kładąc dłoń na ramieniu albinosa. Natychmiast wtłoczył w ciało wycieńczonego chłopaka swą moc duchową. Więcej nie mógł zrobić. -Rikimaru-kun... to ten człowiek mu to zrobił, prawda? - zapytał gimnazjalista, nawet nie spoglądając na przysłuchującego się tej scenie Senshoku. "Jednooki" pokiwał bezgłośnie głową. -Rozumiem... - mruknął pod nosem drugoklasista. Z zaciśniętymi pięściami podniósł się powoli, obracając się ku Połykaczowi Grzechów. Zdecydowane, śmiertelnie poważne spojrzenie w połączeniu z kamiennym wyrazem twarzy chłopaka budziły wspomnienia krytycznych sytuacji, podczas których się w ten sposób zachowywał. Zawsze były to takie momenty, w których dało się wyczuć niepokojącą presję w prezencji posiadacza Przeklętych Oczu.
-Rikimaru... czy myślisz, że możemy go pokonać? - zapytał nagle niedawno rehabilitowany młodzieniec.
-Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio robiliśmy coś, co "można" było zrobić... - odparł bez żadnego przejęcia czerwonowłosy.
-Racja... - przytaknął Naito, wciągając powietrze do płuc. -Przygotuj się, Połykaczu Grzechów! Za chwilę... ściągniemy cię na ziemię! - ryknął w kierunku Senshoku, który przyjrzał mu się z maniakalnym uśmieszkiem na makabrycznej twarzy.
***
Wilkołak z ogromną mocą wystrzelił w stronę oszołomionego Fausta, przekonany o możliwości czystego trafienia przeciwnika. Nie miał on jednak pojęcia, że zachłyśnięty nowym ciałem Julius wrócił na ziemię, gdy zaczął tracić przewagę. Połykacz Grzechów, którego wzrok się rozmył, a mięśnie trzęsły, roztoczył wokół siebie na obszarze kilku metrów otoczkę mocy duchowej. By uniknąć odruchów wymiotnych i zminimalizować stratę równowagi, zamknął swe blade oczy, podczas gdy rozjuszony Carver miał zamiar rzucić mu się do gardła. Łysogłowy zachował się rozważnie, zareagował logicznie i z opanowaniem... a dzięki temu udało mu się wykryć zmianę w ruchu cząsteczek energii. W mgnieniu oka długi, giętki ogon z dużą siłą owinął się wokół grubego karku wilkołaka, zatrzymując go i wżynając się w jego skórę. Ot tak, bez chwili siłowania się zatrzymał pędzącego Bruce'a... i uniósł jego ciężkie cielsko w powietrze. Wtedy właśnie jego zmysł równowagi przestał szwankować, choć nie przywróciło mu to słuchu.
-Hej... Chyba najwyższa pora na rewanż, co nie? - wyszczerzył zęby sześcioręki, podnosząc się na równe nogi i jeszcze mocniej oplatając ogonem szyję czerwonookiego. Generał postawił wszystko na jedną kartę. Sądził, że to właśnie przez ubezwłasnowolnienie przeciwnika zaburzy jego zdolność logicznego myślenia, jednak okazało się, że ten zabieg tylko uczynił go bardziej rozważnym. W tym momencie Carver pojął, że sam sobie wykopał grób.
Wszystkie pięści Fausta otoczyła silna poświata energii duchowej, co było jeno preludium do nadciągającego przedstawienia. Cała szóstka poczęła bowiem w tym samym momencie uderzać w tors pochwyconego mężczyzny, jakby był on workiem treningowym. Każdy cios przywodził na myśl uderzający w kowadło młot, a mnogość kończyn Połykacza Grzechów sprawiała, że natarcie wyglądało jeszcze bardziej przeraźliwie. Knykcie Juliusa raz po raz zagłębiały się w skórze, mięśniach i kościach Wilkołaka, masakrując tułów, głowę, a nawet kończyny przeciwnika. Faust darł się przy tym tak głośno, jak tylko potrafił, mając jeszcze cień nadziei, że wróci mu słuch. Opleciony ogonem Generał niemalże tańczył w powietrzu i tylko te więzy powstrzymywały go przed pełnieniem roli piłki do baseballa. Czerwonooki dokładnie czuł łamiące się pod gradem ciosów kości, ulatujące z miażdżonych organów powietrze, krew, która bezsilnie próbowała przepłynąć przez ściśnięte żyły. Każdy oddech Bruce'a kończył się w połowie, gdyż któreś uderzenie trafiało zawsze w wilczy pysk. Łysogłowy maltretował tak swoją ofiarę przez kilka minut, aż w końcu nie miał już siły na zadanie kolejnych ciosów. Zauważył zresztą, że nie było to już potrzebne. Zamknięte oczy Generała jego zdaniem mówiły same za siebie. W ślad za zamkniętymi powiekami poszły opadające w stronę ziemi ręce. Czarna sierść Madnessa zabarwiona została niemal w całości na czerwono. Faust wiedział doskonale, że trzyma swoim ogonem zwykły worek z kośćmi.
-Huh... To już chyba koniec. Niech to szlag! Nie wiem nawet, czy w ogóle mówię, czy tylko mi się tak wydaje! Hej, ty, obudź się! Jeszcze mi nie przeszło! No dawaj! - wykrzykiwał poirytowany, zapatrzony w swą potęgę nekromanta. Wymachiwał nawet ciałem oponenta z pomocą ogona, chcąc ocucić go bólem, lecz na nic się to zdało. Po chwili natomiast masa Carvera zaczęła się gwałtownie zmniejszać, a sierść została wchłonięta przez cebulki włosowe. Wszystko wróciło do poprzedniego stanu, choć nie można było nazwać go idealnym. Bez butów i rozerwanego już dawno podkoszulka, a za to umazany we własnej krwi, czerwonooki wyglądał naprawdę żałośnie.
-Aaaaargh! I to ma być Generał? To jest ten sławny Wilkołak? Po co ja w ogóle tak się martwiłem? Zrobiłem z siebie głupka przed moim panem bez żadnego powodu! - niespodziewanie powieki "martwego" Generała uniosły się w górę.
-Nie drzyj już tego ryja, płotko... Zrobię to za ciebie - zachrypiały, cichy głos Bruce'a i sytuacja w jakiej się znajdował nijak nie sprzyjały takiemu zachowaniu. Mimo wszystko jednak wyraz jego twarzy sprawił, że serce Fausta przyspieszyło gwałtownie. Teraz bowiem nie widniała przed nim bestia, po której czegoś takiego należało się spodziewać. W tym momencie przemawiał do niego potwór w ludzkiej skórze. Przerażający, nieznający strachu, bólu ani klęski wzrok Carvera przyciągał spojrzenie Połykacza Grzechów, odwracając jego uwagę od czegokolwiek innego. Choć Julius sam nie mógł w to uwierzyć... nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.
-Hej, robaczku... może lepiej to zatamuj? - ruchem głowy czerwonooki przypomniał przeciwnikowi o tym, gdzie się znajdował. Dopiero jego sugestia sprawiła, że strach łysogłowego ustąpił. Bo to oderwanie od rzeczywistości było właśnie uczuciem strachu, które przebiło wszystkie inne uczucia. Dlatego właśnie, gdy to uczucie dobiegło końca, sześcioręki z zaskoczeniem spostrzegł, jak w miejscu jego prawej, górnej ręki widnieje... bryzgający strumieniem krwi kikut z wystającym z niego kawałkiem wyłamanej kości. Dopiero wtedy Połykacz Grzechów zorientował się, że Bruce trzymał w lewej dłoni... jego oderwaną kończynę. To przez burzący rzeczywistość i blokujący zmysły oraz myśli strach, już pięcioręki Madness nie zauważył ani nie poczuł zupełnie nic. Nagle jednak cały odcięty od jego świadomości ból uderzył w niego w ułamku sekundy.
-Druga runda... START! - ryknął Bruce, a jego wiszące na ogonie wroga ciało otoczyła poświata krwistoczerwonej, morderczej wręcz mocy duchowej.
-Hej... Chyba najwyższa pora na rewanż, co nie? - wyszczerzył zęby sześcioręki, podnosząc się na równe nogi i jeszcze mocniej oplatając ogonem szyję czerwonookiego. Generał postawił wszystko na jedną kartę. Sądził, że to właśnie przez ubezwłasnowolnienie przeciwnika zaburzy jego zdolność logicznego myślenia, jednak okazało się, że ten zabieg tylko uczynił go bardziej rozważnym. W tym momencie Carver pojął, że sam sobie wykopał grób.
Wszystkie pięści Fausta otoczyła silna poświata energii duchowej, co było jeno preludium do nadciągającego przedstawienia. Cała szóstka poczęła bowiem w tym samym momencie uderzać w tors pochwyconego mężczyzny, jakby był on workiem treningowym. Każdy cios przywodził na myśl uderzający w kowadło młot, a mnogość kończyn Połykacza Grzechów sprawiała, że natarcie wyglądało jeszcze bardziej przeraźliwie. Knykcie Juliusa raz po raz zagłębiały się w skórze, mięśniach i kościach Wilkołaka, masakrując tułów, głowę, a nawet kończyny przeciwnika. Faust darł się przy tym tak głośno, jak tylko potrafił, mając jeszcze cień nadziei, że wróci mu słuch. Opleciony ogonem Generał niemalże tańczył w powietrzu i tylko te więzy powstrzymywały go przed pełnieniem roli piłki do baseballa. Czerwonooki dokładnie czuł łamiące się pod gradem ciosów kości, ulatujące z miażdżonych organów powietrze, krew, która bezsilnie próbowała przepłynąć przez ściśnięte żyły. Każdy oddech Bruce'a kończył się w połowie, gdyż któreś uderzenie trafiało zawsze w wilczy pysk. Łysogłowy maltretował tak swoją ofiarę przez kilka minut, aż w końcu nie miał już siły na zadanie kolejnych ciosów. Zauważył zresztą, że nie było to już potrzebne. Zamknięte oczy Generała jego zdaniem mówiły same za siebie. W ślad za zamkniętymi powiekami poszły opadające w stronę ziemi ręce. Czarna sierść Madnessa zabarwiona została niemal w całości na czerwono. Faust wiedział doskonale, że trzyma swoim ogonem zwykły worek z kośćmi.
-Huh... To już chyba koniec. Niech to szlag! Nie wiem nawet, czy w ogóle mówię, czy tylko mi się tak wydaje! Hej, ty, obudź się! Jeszcze mi nie przeszło! No dawaj! - wykrzykiwał poirytowany, zapatrzony w swą potęgę nekromanta. Wymachiwał nawet ciałem oponenta z pomocą ogona, chcąc ocucić go bólem, lecz na nic się to zdało. Po chwili natomiast masa Carvera zaczęła się gwałtownie zmniejszać, a sierść została wchłonięta przez cebulki włosowe. Wszystko wróciło do poprzedniego stanu, choć nie można było nazwać go idealnym. Bez butów i rozerwanego już dawno podkoszulka, a za to umazany we własnej krwi, czerwonooki wyglądał naprawdę żałośnie.
-Aaaaargh! I to ma być Generał? To jest ten sławny Wilkołak? Po co ja w ogóle tak się martwiłem? Zrobiłem z siebie głupka przed moim panem bez żadnego powodu! - niespodziewanie powieki "martwego" Generała uniosły się w górę.
-Nie drzyj już tego ryja, płotko... Zrobię to za ciebie - zachrypiały, cichy głos Bruce'a i sytuacja w jakiej się znajdował nijak nie sprzyjały takiemu zachowaniu. Mimo wszystko jednak wyraz jego twarzy sprawił, że serce Fausta przyspieszyło gwałtownie. Teraz bowiem nie widniała przed nim bestia, po której czegoś takiego należało się spodziewać. W tym momencie przemawiał do niego potwór w ludzkiej skórze. Przerażający, nieznający strachu, bólu ani klęski wzrok Carvera przyciągał spojrzenie Połykacza Grzechów, odwracając jego uwagę od czegokolwiek innego. Choć Julius sam nie mógł w to uwierzyć... nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.
-Hej, robaczku... może lepiej to zatamuj? - ruchem głowy czerwonooki przypomniał przeciwnikowi o tym, gdzie się znajdował. Dopiero jego sugestia sprawiła, że strach łysogłowego ustąpił. Bo to oderwanie od rzeczywistości było właśnie uczuciem strachu, które przebiło wszystkie inne uczucia. Dlatego właśnie, gdy to uczucie dobiegło końca, sześcioręki z zaskoczeniem spostrzegł, jak w miejscu jego prawej, górnej ręki widnieje... bryzgający strumieniem krwi kikut z wystającym z niego kawałkiem wyłamanej kości. Dopiero wtedy Połykacz Grzechów zorientował się, że Bruce trzymał w lewej dłoni... jego oderwaną kończynę. To przez burzący rzeczywistość i blokujący zmysły oraz myśli strach, już pięcioręki Madness nie zauważył ani nie poczuł zupełnie nic. Nagle jednak cały odcięty od jego świadomości ból uderzył w niego w ułamku sekundy.
-Druga runda... START! - ryknął Bruce, a jego wiszące na ogonie wroga ciało otoczyła poświata krwistoczerwonej, morderczej wręcz mocy duchowej.
Koniec Rozdziału 92
Następnym razem: Ja jestem światłem
Wow! Teraz to walki weszły na inny poziom! Żeby ktoś taki jak Bruce, czyli ktoś kto bez problemu jest w stanie zabić sześćdziesiąt Połykaczy Grzechów na raz, ktoś kto był stanie pokonać wielkiego, potężnego potwora, miał problem z jednym Połykaczem Grzechów. Jaka to musi być potęga ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Właśnie na tym polega rzekoma "wyższość" Połykaczy Grzechów, którzy rosną w siłę poprzez pożeranie dusz ^^ A dusza Arcariosa była na tyle potężna, by znacząco wzmocnić Juliusa ^^
UsuńRównież pozdrawiam ;)