czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 94: Koncert Salw

ROZDZIAŁ 94

     -Niedobrze. Dałem się rozproszyć. Matsu-san nie zginie tak łatwo, a Bachir-san mimo wszystko nie wydaje mi się zbyt żądny krwi. Muszę się skupić... Jeśli obaj nie będziemy walczyć na pełnych obrotach, ten człowiek nas pokona - Naito podparł się rękoma o mokrą już ziemię, powoli się podnosząc. Kciukiem otarł cieknącą mu z ust krew, skupionym wzrokiem spoglądając na Senshoku. -Nie wygląda to dobrze. Nawet, gdy nie wzmacnia swoich ciosów jest sporo silniejszy ode mnie. Musimy spróbować go zaszachować. Tak, to najlepszy sposób. Jeśli ustawimy go w sytuacji podbramkowej, będziemy mogli albo go pokonać, albo zmusić do zmarnowania większej ilości mocy... - z taką myślą wystrzelił przed siebie, ładując obydwie pięści energią duchową. W tym samym czasie Rikimaru opuścił ostrze swojej katany, by wydostać ją spod nacisku ręki Naizo i zaraz po tym ciąć skośnie przez gardło mężczyzny. Katana bez najmniejszego trudu przebiła się przez nie, rozwierając je na szerokość prawie dwóch centymetrów. Szermierz uniósł brew w zaniepokojeniu, gdy nie ujrzał krwi. Jego sokole oko dojrzało minimalne drgania naciętej skóry, przywodzące na myśl unoszoną przez wiatr pościel.
-Coś wyleciało ze środka... - natychmiast wywnioskował, starając się niezauważalnie wstrzymać oddech. Widział bowiem to, co przytrafiło się jego białowłosemu towarzyszowi, choć nie znał żadnych szczegółów. Nie chciał jednak ryzykować, więc momentalnie obmyślił własny plan działania. Postanowił odwrócić uwagę przeciwnika od swoich dróg oddechowych. Zrobiwszy jeden krok do tyłu, naparł na Połykacza Grzechów całym ciałem, godząc wysuniętym mieczem w brzuch czerwonookiego. Tym samym potwierdził swoje podejrzenia, gdyż momentalnie przeniknął przez przeciwnika, którego naruszony fragment ciała zmienił się w gaz. Nie napotkawszy żadnej przeszkody, rozpędzony szermierz zachwiał się na mokrej ziemi do tego stopnia, że wręcz zanurkował ku ziemi, stojąc jedynie na lewej stopie. Ewidentnie zmierzał na spotkanie z podłożem... a przynajmniej tak się wydawało. Właśnie te pozory skłoniły Senshoku do szybkiego obrócenia się na pięcie z zamiarem ugodzenia w plecy chylącego się ku upadkowi nastolatka.. Wtedy jednak okazało się, że ten był o krok przed nim.
     Rikimaru dokładnie to zaplanował. Korzystając z faktu, że jego pochylone ciało zasłaniało miecz, odwrócił katanę powierzchnią tnącą ku górze. W mgnieniu oka napiął mięśnie lewej nogi tak mocno, że jego skóra niemalże zatrzeszczała. Natychmiast wbił prawą stopę w ziemię paręnaście centymetrów za jej bliźniaczą, by ze wszystkich sił się nią podeprzeć. Wtedy nastąpiło coś, czego nie oglądało się codziennie nawet na polach walki. Szermierz bowiem zaczął... cofać swój upadek, nim jeszcze dobiegł on końca. Najzwyczajniej w świecie pokonał tę samą drogę, którą zdążył przebyć do tego momentu... jednak kierował się w stronę atakującego Naizo. Czerwonooki ze zdziwieniem zaobserwował zmianę w ułożeniu wrażej katany. Zaniżający pułap chłopak uderzył zza głowy w całkiem innym kierunku, niż zawsze się to robiło. Był to jeden z powodów, dla których Senshoku nie zmienił swojego ciała w gaz, by uniknąć obrażeń - brak czasu. Ostrze Rikimaru gwałtownie uderzyło w otwartą dłoń Połykacza Grzechów, wzmocnioną maksymalnie przez energię duchową. Zamach szermierza nie był bowiem na tyle mocny, by zmusić oponenta do zmarnowania większej ilości mocy.
-Dobra próba... - pochwalił "jednookiego" mężczyzna, bez wahania uderzając go pięścią w odsłonięty mostek. Przechylony władca miecza pod wpływem siły przeciwnika upadł na plecy, jednak nie wypuścił ostrza. Z uwagi na swoją pozycję, on pierwszy zauważył zbliżającego się Naito. Czerwonooki dostrzegł go jedynie kątem oka, gdy był już naprawdę blisko. Mimo wszystko zdecydował się przyjąć nadchodzące uderzenie, będąc pewnym swojej wyższości. Kurokawa wyskoczył w powietrze tuż przed swoim wrogiem, by uderzyć zza głowy obydwiema pięściami, niczym kowalskim młotem. Cios opadł na skroń Senshoku, przechylając go na bok, jednak nie ruszając nim z miejsca.
-To nie było zbyt mądre... - mruknął Naizo, raz jeszcze popisując się swą inwencją. Bez żadnego zawahania skorzystał z faktu, że jego lewa dłoń wciąż blokowała ostrze Rikimaru. W ułamku sekundy wymierzył niskie kopnięcie w nadgarstek szermierza, jednak jego celem nie było wcale wytrącenie mu broni. Siła uderzenia sprawiła bowiem, że miecz został gwałtownie wypchnięty do przodu... prosto w brzuch opadającego na ziemię gimnazjalisty. Innymi słowy, Połykacz Grzechów bez trudu wymierzył morderczy atak w swojego przeciwnika... rękami jego towarzysza.
-Szlag! Miałem zbyt długą przerwę od walk... - "krzyżooki" zmarszczył czoło, z maksymalną prędkością ustawiając krzyżową gardę przy pomocy przedramion i wzmacniając ją energią duchową. Wymuszone dźgnięcie kataną sprawiło, że jej czubek wbił się w skórę chłopaka na jakiś centymetr, jednak ani milimetra dalej. Widać było, że czerwonowłosy odetchnął z ulgą. On również nie spodziewał się takiego zagrania.
-Gdybym wiedział, że tak chce to rozegrać, wypuściłbym miecz z rąk... - pomyślał zły na siebie "jednooki".
-Teraz się już nie obronisz... - uśmiechnął się przeraźliwie Naizo. Momentalnie prawy hak mężczyzny ominął ustawioną przez chłopaka blokadę, uderzając go w sam czubek podbródka. Atak wymiótł nastolatka na kilka metrów, odciągając go przy okazji od ostrza katany. Posiadacz Przeklętych Oczu przejechał plecami po ziemi, jednak zanim się zatrzymał, Senshoku przygotował już kolejne natarcie. Ponad powierzchnią jego dłoni utworzyła się wypełniona metanem bańka z energii duchowej. Wypchnąwszy rękę do przodu, Połykacz Grzechów wystrzelił kulę w przeciwnika, który nie miał możliwości zrobienia jakiegokolwiek uniku.
-Naito! - puszczony czerwonowłosy prędko przeturlał się na brzuch, klękając na lewym kolanie i chwytając swą broń za sam czubek rękojeści. Zamachnął się nią z całej siły, w porę decydując się na przelanie mocy do wnętrza brzeszczotu. Oręż został momentalnie miotnięty naprzód, kręcąc się, niczym bumerang. To był prawdziwy cud, że szermierz dał radę zrobić to wszystko w tak krótkim czasie, gdyż tylko dzięki temu ostrze dotarło do lecącej bańki. Powierzchnia tnąca przebiła się przez pocisk, uwalniając cały zebrany weń gaz, który w połączeniu z tlenem eksplodował z dużą siłą. Wybuch miotnął kataną "jednookiego" na kilkanaście metrów, wbijając ją w ziemię.
-Sam na to wpadłeś? - dziwnie spokojny czerwonooki spojrzał z wyższością na klęczącego, bezbronnego przeciwnika. -Gdybyś nie użył energii, powierzchnia bańki zdążyłaby się zrosnąć... Nie jesteś taki słaby, jak sądziłem. Naprawdę mam ochotę cię zmieść... - złowroga aura Naizo sprawiła, że przezorny szermierz momentalnie odskoczył do tyłu, wywołując u wroga złowieszczy chichot.
-Nie słuchaj go, Rikimaru... - rozległ się głos Kurokawy. Wtedy właśnie w przebijanym przez krople deszczu obłoku dymu dało się dostrzec jego zbliżającą się powoli sylwetkę. -Blefuje. Ma za mało energii, by użyć przeciwko nam silniejszych technik. Możemy go pokonać! - gdy wyłonił się z wnętrza chmury, jego skóra była już czarna, jak smoła, a włosy śnieżnobiałe. Praktycznie niezauważenie aktywował swój Madman Stream. -Raporty Niebiańskich Rycerzy były wystarczająco dokładne. Od początku bitwy zmarnowałeś ogromne ilości mocy. Jeśli przekroczysz swój limit, stracisz przytomność. Już zacząłeś ją oszczędzać. Użyłeś mocniejszego ataku dopiero wtedy, gdy nie mogłem go uniknąć. W dodatku ten cios sprzed chwili był słabszy od tego pierwszego. To jeszcze nie wszystko. Najprawdopodobniej... nie możesz zamienić się w gaz, gdy czegoś dotykasz! - brwi czerwonookiego uniosły się w zdziwieniu, na co białowłosy uśmiechnął się z satysfakcją. -Dziękuję, że to potwierdziłeś. Zabiłeś dzisiaj wielu ludzi, ale nie odbierzesz życia już nikomu więcej... - na dźwięk tych słów Senshoku opuścił głowę. Zaśmiał się. Najpierw cicho, potem coraz głośniej i głośniej. Maniakalnym, szaleńczym, psychopatycznym śmiechem. Zasłonił nawet twarz rękoma, nie mogąc wytrzymać z rozbawienia, jednak... jego widok wcale nie był śmieszny. Naizo wyglądał bowiem o wiele bardziej przerażająco, niż można się było spodziewać.
-Niesamowite. Jesteś niesamowity. Nie dość, że nabrałeś mnie na coś tak prostego... to jeszcze zupełnie odebrałeś mi chęć do zabawy - mamrotał pod nosem mężczyzna. -Mam dosyć. To już nie jest fajne. W dupę z bitwą! Was dwóch... po prostu muszę pozabijać! - poświata energii duchowej, która otoczyła krzyczącego mężczyznę rozwiała jego czarne włosy.
***
     -"Technik Giovanniego"? To było niemiłe, Generale... - pięć luf rozłożyło się minimalnie, w jednej chwili wypuszczając pociski. Zdawało się, że wycelowano je w stronę Zhanga, jednak... minęły ze wszystkich stron jego i ścianę energii duchowej, do której przylegał. -Wszystkie te ataki... stworzyliśmy razem! - po raz pierwszy twarz wyluzowanego Sionisa rozświetlił grom gniewu. 
-Minęły mnie... Z takiej pozycji celuje w żołnierzy? - długowłosy instynktownie odwrócił głowę, by potwierdzić prawdziwość swojej teorii, jednak szybko okazało się, iż była ona błędna. Cztery naboje zdążyły bowiem zawrócić w locie i skierować się prosto w plecy uczepionego "tarczy" Tao. Chińczyk nie miał zbyt wiele czasu na zastanawianie się. Najszybciej, jak umiał odbił się od przezroczystego prostokąta, wyskakując w górę. Pociski przebiły się przez ścianę, rozbijając ją w świetlisty pył.
-Jednego brakuje! - zauważył w duchu ciemnooki. Tajemnica piątej kuli szybko się wyjaśniła. Ona bowiem zatoczyła zwyczajnie znacznie szerszy łuk od pozostałych, by w późniejszym czasie i pod innym kątem dotrzeć do celu. Dotarła bez trudu. Pędząc po skosie ku górze, przebiła się przez zdrową piętę mężczyzny, dziurawiąc ją na wylot. 
-Cholera! Spieszy się. Chce obniżyć moją mobilność, by móc dobić mnie jednym atakiem... - szybko wydedukował Zhang. -Dopóki będzie kontynuować ostrzał, nie dam rady się do niego zbliżyć. Muszę zaatakować z dystansu, chociaż i to będzie trudne, zważywszy na sposób, w jaki ze mną walczy. Jeśli jednak trafię w niego natychmiast po wystrzale, nie powinien być w stanie zareagować. To spore ryzyko, ale przeciwnik tego kalibru wymaga jego podjęcia... - postanowił, gdy opadał. Zielonowłosy wystrzelił raz jeszcze, kiedy stopy jego przeciwnika dotknęły ziemi. Ponownie pięć kul, lecz tym razem bezpośrednio w cel, co z miejsca wydawało się podejrzane.
     Generał momentalnie zamachnął się lewą tonfą, tworząc przed sobą grubą ścianę z mocy duchowej, która miała zablokować pociski. Jednocześnie wysunął do przodu trzonek prawej, bliźniaczej broni. Ten zaś wydłużył się natychmiastowo z dużą prędkością, omijając naboje i kierując się w stronę wroga. Plan był prosty - trafić go w dowolny punkt dowolnej ręki i złamać jedną z kości. W ten sposób efektywność Połykacza Grzechów zostałaby gwałtownie zmniejszona. Jak to jednak bywało z planami, często nie wypalały. Ten był tego doskonałym przykładem. W momencie, gdy wydłużająca się tonfa miała uderzyć w jego nadgarstek, osobnik o fiołkowych oczach... przystawił lufy snajperki do ziemi. Wystrzelił z niej w ułamku sekundy, a siła wynikająca z przyłożenia okazała się wystarczająca... by wynieść go pięć metrów nad podłoże. Tam zaś pod jego stopami uformowała się okrągła platforma strzelecka. Nim Chińczyk zdążył cokolwiek zrobić, okrąg poruszył się gwałtownie, powoli zataczając koło w pewnej odległości wokół niego. Pięć pocisków skierowało się idealnie w bok Tao, choć snajper znajdował się w ruchu. Jasnym okazał się fakt, że nie zamierzał on próżnować. Kolejna seria ruszyła na plecy Generała, nim jeszcze poprzednia w ogóle dotarła do celu.
-Nie daje mi żadnego pola manewru! Czekał na dogodną okazję? Ale co nią było? Co takiego się stało, że zdecydował się na taką zmianę w taktyce? - poirytowany szatyn tak prędko, jak mógł, wytworzył wokół siebie gruby mur z mocy duchowej, a wraz z nim również odpowiednie zadaszenie jego małego "schronu". Dziesięć pocisków wbiło się weń na różną głębokość, a że były zrobione z energii, znikły natychmiast, by nie marnować zasobów "paliwa" na ich utrzymywanie.
-Fiu, fiu! Jak mogłem oczekiwać mniej od przełożonego mojego rywala? Przyjmij, proszę, moje przeprosiny! Nawiasem mówiąc, to zaskakujące, że nie tracisz koncentracji pomimo tego, co słyszysz. Teraz jednak, gdy widzisz, że nie atakuję, będziesz pewnie próbował pociągnąć rozmowę, jednocześnie szukając odpowiedniego wyjścia z sytuacji, zgadza się? - wydedukował z niebywałą dokładnością Sionis, wciąż wykonując okrążenia wokół przeciwnika. Wyraz twarzy Chińczyka tego nie zdradzał, jednak w duchu bardzo zaskoczyła go przenikliwość jego oponenta.
-Dlaczego nic o tobie nie wiedziałem? Udowodnij mi, że znałeś mojego zastępcę! - krzyknął do niego Tao, grając na czas. Zielonowłosy zamyślił się niefrasobliwie, jakby nie zważając na to, że w obecnej chwili walczył na śmierć i życie. Mówiąc szczerze, zdawało się, że całkiem dobrze się bawił.
-Okeeej! - uśmiechnął się strzelec. -Jak się pewnie domyśliłeś, nie ma takiego imienia, jak Sionis. Tak naprawdę nazywam się Marco Luciano i jestem Włochem, podobnie jak Giovanni. Podobnie, jak on jestem... byłem również dziedzicem pewnej włoskiej korporacji. Nie wiem nawet, czy ona jeszcze istnieje... - ujawniał kolejne fragmenty swojego życiorysu bez najmniejszego skrępowania, niewzruszony powagą sytuacji. -Mówiąc szczerze, to nie miała żadnych podstaw, by przetrwać. Zawsze tylko Boccia, Boccia, Boccia! Ciągle byliśmy w ich cieniu, ciągle ich goniliśmy. Robiliśmy dwa kroki do przodu? Oni robili cztery. Wykupywaliśmy jedną dodatkową filię? Oni zgarniali całą spółkę! Cholerne bufony, jak to mówił ojciec. Cóż... w zasadzie, to niewiele mnie to obchodziło... do czasu, gdy poznałem Giovanniego - choć mężczyzna wydawał się być całkiem beztroskim, jego prawe oko, wyposażone w tajemniczy przyrząd mierniczo-analizujący bacznie obserwowało osłoniętego Generała. -W pewnym sensie był taki, jak ja. W ogóle nie przejmował się rodzinnym interesem... ale była między nami jedna, zasadnicza różnica. Czego się nie dotknął, zawsze był w tym ode mnie lepszy. On wyrywał najładniejsze panienki, on łatwo uczył się języków obcych, on umiał bez problemu jeździć skuterem, motorem, czy samochodem... Ogółem - bezczelny gnój! W sumie to faktycznie - wszędzie łaziłem razem z nim i można było powiedzieć, że byliśmy kimś w rodzaju przyjaciół... ale pewna część mnie nienawidziła go najbardziej na świecie - dopiero gdy zakończył ostatnie zdanie, wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie, nabierając szorstkiego, mrocznego, poważnego wyrazu. -Wspólnie chodziliśmy nawet na strzelnicę odkąd skończyliśmy 10 lat. Zgadnij, co! Niszczył mnie! Niszczył mnie za każdym razem. Robiliśmy wszystko tak samo. Używaliśmy tej samej broni, staliśmy w tej samej pozycji, strzelaliśmy w tym samym momencie, celując w ten sam, jebany punkt! Żadnych szans. Nie miałem nawet najmniejszych szans z tym zasranym supermanem! I wiesz, co? Bardzo, ale to bardzo chciałem, żeby ktoś dał mu nauczkę. Tak bardzo, że aż wiele razy próbowałem go zastrzelić. Zresztą to nie była nawet próba. Zawsze miałem przy sobie broń. Zawsze trzymałem na niej rękę, gdy byłem obok niego... ale nigdy nie byłem w stanie do niego strzelić. Nawet tego nie umiałem zrobić dobrze! Nie mogłem zapakować temu uśmiechniętemu okularnikowi jednej, maleńkiej kulki w łeb! - mężczyzna do tego stopnia wczuł się we własną opowieść, że nawet jego nastrój zmieniał się w jej trakcie. -Nie miałem talentu, okej... ale miałem farta. Miałem pieprzonego farta! Nie tylko mi zaszedł za skórę Giovanni. Jakiś okoliczny don postanowił go usunąć, bo jego ojczulek wykupił mu połowę wspólników. Gnida jedna miała akurat wylatywać do Niemiec. Mieli go tam zawieść jego ludzie. Po drodze mieli "mieć wypadek". Oficjalnie mieli wypaść z zakrętu i roztrzaskać się o nadmorskie skały. Nieoficjalnie mieli zostać rozstrzelani po tym, jak rozbiją się o blokadę drogową. Mieli. Bo ja nie umiałem wykorzystać nawet własnego farta! No śmiej się, śmiej! Podesłałem po tego sukinsyna własną taksówkę, a sam wsiadłem do jego. On poleciał podpisać kontrakt z jakimś niemieckim trefnisiem, a ja? Ja podpisałem sobie cyrograf z diabłem... I wiesz co? Nie umiałem nawet przekląć tego palanta, gdy zrzucali auto z urwiska... - może była to zasługa nadmiaru emocji, ale ekstremalnie nadpobudliwy Włoch zdawał się być bliski płaczu, gdy zakończył historię, o opowiedzenie której nikt go nie prosił.
-Jesteś niezwykle gadatliwy, Marco... - rzucił z mieszanymi odczuciami Generał, momentalnie ściągając jego umysł na ziemię.
-Jestem. W końcu osobiście wolę, żebyś w chwili śmierci nie pomyślał "Och, nie! Zabił mnie JAKIŚ Połykacz Grzechów!". Pragnę, żebyś pomyślał "Och, nie! Zabił mnie Marco Luciano, najlepszy włoski snajper, którego historia dogłębnie poruszyła moje zaśniedziałe serce!" - nawrzeszczał na niego zielonowłosy, brzmiąc niebywale ekscentrycznie, choć z początku wydawał się być względnie normalnym człowiekiem. -Ale wygląda na to, że masz już jakiś plan, co? Szkoda tylko, że prędko go nie wykonasz. Ten twój murek jest naprawdę imponujący, jednak ciekawi mnie... jak sobie poradzi z czymś, co zostało stworzone z myślą o niszczeniu murów! - poirytowany ekstrawertyk w mgnieniu oka wycelował w "domek" Chińczyka. Każda z pięciu luf zajaśniała bladą poświatą, by już po chwili wystrzelić z siebie pociski... o kształcie i rozmiarze kul armatnich! -Sesta Sinfonia! - ryknął Połykacz Grzechów. Ciężkie, potężne naboje ruszyły na schron Generała z różnych kierunków, bez najmniejszego trudu rozbijając wszystkie jego ściany. Wszystko wskazywało na to, że również Tao zostanie rozniesiony na kawałki, jednak w ostatniej chwili zdążył on wycelować obydwie tonfy w ziemię. Prawie natychmiast zaczęły się one wydłużać, by od razu wynieść go na paręnaście metrów w górę, niczym na szczudłach. Niesamowita równowaga i balans ciała mężczyzny pozwoliły mu utrzymać się w tej karkołomnej pozycji, gdy kule uderzyły w siebie nawzajem, znikając. Manewr ten sprawił jednak, że Zhang zmuszony został do zignorowania swego oponenta. O swoim błędzie przekonał się w momencie, gdy jego postawa została gwałtownie rozbita... z powodu pocisku, który przebił się przez lewy staw łokciowy czarnowłosego. Jego twarz wykrzywiła się z bólu, a dłoń prawie wypuściła oręż. Nadwyżka w długości tonf odczepiła się od reszty, pozostawiając dotkliwie zranionego Generała w powietrzu. Szatyn instynktownie łypnął okiem w miejsce, z którego nadleciał pocisk, jednak wroga wcale tam nie było. Platforma strzelecka stacjonowała bowiem... za plecami gwardzisty.
-Nawet, gdy ja byłem już w Miracle City od kilku miesięcy, a ty dopiero przybyłeś... i tak odnosiłeś większe sukcesy, niż ja! Prawie od razu stałeś się Mentorem! Stale rozwijałeś swoją zasraną firmę, zostając głównym finansistą tej twojej Gwardii. Ja nie chciałem w niej być. Nie chciałem być tam, gdzie ty. Nie chciałem, żebyś wciąż mnie ośmieszał. Udawałeś, że jesteśmy rywalami, żeby móc się ze mnie śmiać. Trenowałeś razem ze mną, by pokazać mi, że jesteś lepszy. Razem ze mną tworzyłeś nasz Koncert Salw, pomagając mi w obmyślaniu kolejnych symfonii... a wszystko po to, by być lepszym ode mnie! Dlatego dołączyłem do Połykaczy Grzechów. Bachir-sama zagwarantował mi moc. Zagwarantował mi postępy, rozwój, potęgę... To ON obiecał mi, że stanę się silniejszym od ciebie. Patrz teraz! Dzisiaj walczę z twoim szefem. Wygrywam z nim! I co teraz, hm? Dalej się wywyższasz? Dalej myślisz, że jestem lepszy? A może uważasz mnie za zbyt słabego, by marnować na mnie siły? W takim razie... może mnie zaakceptujesz, jeśli zabiję tego gnojka? - w duchu rozliczał się z własnymi problemami i wątpliwościami, wyimaginowanie rozmawiając ze swoim rywalem. Było to jego obsesją. Pokonanie młodego Boccii było dla Luciano obsesją i jedynym celem życia. Ta obsesja doprowadziła go do szaleństwa. Niezależnie jednak od tego, jak skrzętnie to ukrywał... pragnął po prostu możliwości wyrzucenia z siebie całej tej frustracji. Choć winą obarczał własną bezpośredniość, podzielił się swą historią z obcym człowiekiem... by poczuć się lepiej. Sama ta świadomość była dla niego równoznaczna ze wzmocnieniem poczucia słabości.
-Giń! - krzyk Włocha rozległ się równocześnie z hukiem wystrzału, jednak Chińczyk, którego uwaga nie została skupiona na czymkolwiek innym, był w stanie uniknąć kuli. Pocisk, który z pewnością miał przebić jego prawy staw ramieniowy, lekko tylko musnął bark Tao. Dodatkowo głos strzelca poinformował Generała o jego pozycji. Szybko okazało się bowiem, że samo poleganie na dźwiękach wypuszczanych nabojów nie było możliwe. Pociski snajpera potrafiły w końcu poruszać się we wszystkich kierunkach, zataczając przy tym potężne łuki. Wzrok i intuicja ciemnookiego musiały więc pełnić kluczową rolę. Dlatego też jego spojrzenie nie odstępowało latającego na platformie Połykacza Grzechów aż do momentu, w którym stopy Zhanga dotknęły podłoża.
-Zanim umrzesz, odpowiedz mi na jedno pytanie, Generale. Dlaczego nigdzie nie widziałem Giovanniego? Z jego umiejętnościami powinien być ważnym czynnikiem, wpływającym na losy bitwy... - te niespodziewane słowa w mig rozbiły w proch i pył koncentrację długowłosego. Gdyby jego przeciwnik nie był równie zaabsorbowany rozmową, mógłby w tym ułamku sekundy bez trudu położyć Chińczyka trupem.
-Nie obchodzi mnie, jakim jesteś człowiekiem... ale nikt nie ma prawa kpić sobie ze zmarłych! W dodatku... to wasz przywódca zabił mojego zastępcę! Naprawdę nie macie za grosz wstydu, Połykacze Grze... - zdenerwowany Generał zamilkł momentalnie, gdy ujrzał wyraz twarzy snajpera. Szok, jakiego doznał zielonowłosy był tak nagły, jak uderzenie piorunem. Przez kilka chwil czas stanął dla niego w miejscu, a serce przestało pracować. W tym krótkim zderzeniu z rzeczywistością doświadczył on czegoś, czego nie mógł opisać. Nie mógł opisać swoich doznań, gdyż przekraczały one jego pojmowanie. Było tak, ponieważ czuł nierozerwalną więź między sobą... a człowiekiem, którego nienawidził. Zdaniem samego strzelca coś takiego było niemożliwe.
-Co...? - fiołkowe oczy Sionisa sprawiały wrażenie, jakby ich właściciel mówił przez sen. -Nie żartuj sobie ze mnie... Jak to... nie żyje? On... umarł? Nie. Na pewno nie. Na pewno żyje... Nic o tym... nie wiem. Nic a nic. Co się stało? Dlaczego? Bachir-sama... nic nie zrobił... więc musisz kłamać. No jasne. Przecież to... oczywiste - głos Połykacza Grzechów przypominał dźwięk zepsutej zabawki, której uszkodzone złącza raz po raz przerywały jej działanie.
-On nie żartuje... Nie wie? Ale jakim cudem ktoś o tak wysokiej randze miałby nie wiedzieć o czynach przywódcy? Jest autentycznie zaskoczony. Byliśmy pewni, że to Bachir zabił Giovanniego przez sposób, w jaki potraktowano jego ciało, ale... co, jeśli to wszystko oszustwo? Gdyby naprawdę ktoś inny zaaranżował ten konflikt... o nie. To nie może być prawdą! - zachowanie przeciwnika zasiało ogromne wątpliwości i jeszcze większy niepokój w sercu Tao. Jego rozważania przerwał dopiero nagły, przeciągły okrzyk rozbitego wewnętrznie strzelca.
-Już wiem. Już go mam. Mam dowód. Dowód na to, że kłamiesz. Chcesz po poznać? Chcesz? Chcesz! Kłamiesz, żeby usprawiedliwić swojego kumpla! Wasz Francuzik zabił Thomasa! Zabił go! Odebrał mu życie! Podle i zdradziecko! Przyniósł nam jego skórę i jego medalik! Tak! To jest dowód! Zrobiliście to bez powodu, więc teraz próbujecie go sobie zmyślić! Przejrzałem was, przejrzałem! Legato płakał, bo Thomas nie żyje! Nie lubię, gdy Legato płacze. To dobry dzieciak. Bachir-sama ukarze tego blondasa, a ciebie... ciebie ukarzę ja! - Marco, który bzikował już wcześniej, doznał nagle całkowitej destabilizacji emocjonalnej. Przypominał już prawdziwego szaleńca. Miał niepokojące tiki. Jego usta wykrzywiały się i prostowały, powieki drgały, a oczy błądziły we wszystkie strony.
-Niemożliwe. Nie wierzę, że mówi o Jeanie! Faktycznie, nie było go przez kilka dni, ale z całą pewnością nikogo nie zabił. Ich też oszukano? Kto? Kto byłby w stanie zrobić coś takiego? I po co? Komu na rękę mógłby być konflikt pomiędzy Gwardią, a Połykaczami? - uzdolniony analitycznie umysł Chińczyka starał się znaleźć rozwiązanie, tworząc całe wątki z możliwych zdarzeń, jednak ostatecznie jego praca została zatrzymana. Generał wiedział bowiem, że nie mógł stracić czujności nawet na moment. W duchu zbeształ się za to, że już to zrobił, lecz nie miał zamiaru ponawiać swego błędu.
-To nieprawda! Nie tknęliśmy nawet palcem żadnego z was. Przysięgam ci na tytuł Generała! - przeraźliwy krzyk wyrwał się z rozedrganych ust Luciano, gdy tylko usłyszał te słowa. Krzyk roznosił się przez prawie pięć sekund, nim zziajany Połykacz Grzechów odrobinę się uspokoił, powstrzymując przynajmniej tiki nerwowe.
-Nie wiem... Nie rozumiem... Nic nie rozumiem... Moja głowa... boli. Moje serce... też boli. To przez ciebie. Przez ciebie! Nie wiem, co mam robić. Ja... chyba po prostu cię zabiję! - ryknął nagle mężczyzna, a pięć luf ponownie zaogniło się od mocy duchowej. -Ottava Sinfonia! - wydarł się potępieńczo, nie mogąc poradzić sobie z ciężarem psychicznym.

Koniec Rozdziału 94
Następnym razem: Ostatni as

3 komentarze:

  1. Teraz mnie zaciekawiłeś... Kto tak zaaranżował tę wojnę. I w jakim celu? Mam nadzieję, że to nikt z szeregów Miracle City! Póki co, z aktualnie toczonych walk najmilej czyta mi się tę chińczyka i Sionisa. Mógłbyś zdradzić na czym polega to wydłużanie się jego tonf?
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, pierwsze pytania są czymś, na co odpowiedzieć mi nie wolno :) Ale co do tonf... to czy przypominasz sobie, żeby Tao faktycznie posiadał tonfy? Nie? A więc z czego je zrobił? Jeśli odpowiesz sobie na to pytanie, to powinieneś się domyślić ^^

      Usuń
    2. Aaa... Ok. Już rozumiem ;)

      Usuń