czwartek, 10 kwietnia 2014

Rozdział 91: Pokonać dystans

ROZDZIAŁ 91

     -Marnowanie energii? - zdziwił się Kurokawa, siedząc po turecku naprzeciwko Shuuna. Białowłosy z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej, pokiwał głową.
-Zgadza się. To jest właśnie twój główny problem. Kiedy atakujesz, najczęściej zwiększasz siłę ciosu dzięki skupieniu w danym punkcie twojej mocy duchowej. Nie posiadasz jednak odpowiedniego wyczucia, przez co kumulujesz jej więcej, niż zużywasz, wskutek czego cała nadwyżka z ciebie ulatuje. O ile w pojedynczej, niezbyt długiej walce nie stanowi to dla ciebie zbytniego zagrożenia, o tyle podczas dłuższego pojedynku mogłoby cię to zgubić. Ilość energii, którą posiadasz jest bardzo ważna i często pełni kluczową rolę w bitwie. Jeśli twój oponent jest od ciebie silniejszy, ale ty masz więcej mocy, możesz wykorzystać odpowiednią jej ilość i się przed nim obronić. Ostatecznie to jemu pierwszemu zacznie brakować "paliwa". W przeciwnym wypadku wszystko działa analogicznie. Jeśli jednak walczysz z silniejszym od siebie, mając jednocześnie mniej energii, niż on, twoje szanse na zwycięstwo są bardzo mizerne. Rozumiesz? - wyjaśniał szczegółowo Pierwszy, upewniając się, że jego "uczeń" utrzymuje z nim kontakt wzrokowy. Właśnie w tym celu nie zdecydował się na stworzenie wokół nich żadnego terenu, pozostawiając jedynie białą, bezkresną pustkę. Naito zmarszczył brwi w skupieniu.
-Jak więc mogę zmniejszyć ilość zużywanej energii? - zapytał chłopak, pokiwawszy uprzednio głową. Król zaśmiał się cicho.
-To nie jest aż takie proste. Minimalizowanie ubytku mocy to dla obecnego ciebie wyższa szkoła jazdy. Tocząc dziesiątki walk, sam się tego nauczysz. Ja mam tylko zamiar dać ci pewną radę. To swego rodzaju trik, który przyda ci się podczas dłużej wymiany ciosów. Dodatkowa energia, którą wydalasz z siebie podczas ataku przez kilka chwil zostanie w pobliżu, nim zdąży ulecieć. Wtedy też będziesz mieć szansę, by ponownie wchłonąć ją do swojej pięści. Nie oznacza to wcale, że nie dasz już rady normalnie skumulować swojej siły. Wręcz przeciwnie. Nawet pomimo przejęcia wcześniejszej nadwyżki, skup w pięści tyle samo mocy, ile wykorzystałbyś normalnie. Dzięki temu twój następny atak będzie silniejszy od poprzedniego - zamilkł na chwilę, pozwalając młodzikowi na poukładanie sobie w głowie nowo-poznanego sposobu. -Wykonawszy drugi cios, ponownie zbierz ubytek, który tym razem będzie większy, niż poprzednio. Potem raz jeszcze zbierz taką samą ilość mocy... i tak w kółko. Taka strategia nie sprawdzi się przy mniej dynamicznej walce, jednak w pojedynczym natarciu da ci ogromną przewagę. Oczywiście musisz liczyć się z tym, że wprawiony przeciwnik zauważy regułę w twoich poczynaniach... - dokończył, obrzucając gimnazjalistę badawczym wzrokiem.
-Ale z tego, co mówisz, Shuun-san... wynika, że mógłbym używać tego manewru w nieskończoność, prawda? - na to pytanie Pierwszy uśmiechnął się szeroko. Niezmiernie cieszył go fakt, że jego protegowany potrafił myśleć i dochodził do dobrych wniosków.
-Dokładnie. Jeśli odpowiednio kontrolujesz duże ilości mocy, możesz w krótkim czasie zacząć wyprowadzać uderzenia o kolosalnej sile. Pamiętaj jednak, że każdy ma swoje granice. Na pewnym poziomie zauważysz, że twoja ręka nie wytrzyma już większego przepływu energii. Sam musisz znaleźć swój górny pułap...
***
     -Tak, pamiętam... - mruknął w duchu obywatel Akashimy, przywołując wspomnienia treningu pod okiem Shuuna. -7 uderzeń to dla mnie maksimum. Wystarczy, że trafię go chociaż raz, a... nie! Nie mogę z góry zakładać, że tak łatwo da się pokonać. Inny plan, szybko! Wiem! Jego broń... Jeśli dam radę złamać jego broń, nikomu już nie zagrozi! - zauważył "krzyżooki". Będąc w powietrzu po użyciu swej ostatniej techniki, natychmiast odbił się od płytki z mocy duchowej, na której wcześniej stał snajper. Pięść drugoklasisty otoczyła poświata energii, a on sam cofnął łokieć do tyłu, zbliżając się do zepchniętego z platformy strzelca.
     Sionis miał jasnozielone, dość długie włosy, związane z tyłu w długi, sięgający prawie do pasa, koński ogon. Jeden jedyny, falujący kosmyk, który wymknął się reszcie, zwisał przed twarzą mężczyzny, idealnie pomiędzy jego oczami... a raczej okiem. Tylko jedno z nich - lewe - było bowiem widać, a miało ono fioletową barwę. Prawy oczodół całkowicie zakrywało coś w rodzaju celownika. Niezbyt duża, skórzana łata, pośrodku której widniała wysunięta do przodu, długa na kilka centymetrów, zwężająca się "soczewka". Łudząco przypominała ona rozłożony obiektyw aparatu cyfrowego, jednak ewidentnie pełniła funkcje namierzające, co nie dziwiło ani trochę, gdy wzięło się pod uwagę profesję właściciela. Połykacz Grzechów miał na sobie ciemnawy prochowiec z rękawami podwiniętymi za łokcie oraz czarne, sięgające do połowy kostki buty snajperskie. Największe wrażenie robiła jednak broń mężczyzny. Jego karabin snajperski swoją budową nie przypominał żadnej znanej serii, przywodząc je na myśl jedynie kształtem. Nawet to ostatnie w pewnym momencie zaczynało się znacznie różnić od większości "marek". Równolegle do głównej lufy przymocowane były bowiem... cztery inne. Umieszczone na ruchomych, teraz złożonych stelażach wyjaśniały sposób, w jaki strzelec mordował po kilka osób na raz.
     Naito w mgnieniu oka dopadł zepchniętego w eter mężczyznę. Prawy prosty chłopaka natychmiastowo uderzył w końcówkę kolby wrogiej broni, mając znikomą nadzieję na wytrącenie jej z rąk strzelca. Nic podobnego jednak nie nastąpiło. Zdawało się nawet, że Sionis nie czuł nawet konieczności reakcji, spokojnie wpatrując się w poczynania swojego przeciwnika. Uwolniona w poprzednim ataku moc gimnazjalisty została momentalnie wessana przez lewą, przygotowaną do ataku pięść. Ta z kolei zdążyła już wcześniej zebrać odpowiednie pokłady "paliwa", toteż od razu wystrzeliła do przodu - tym razem w zawias jednej z dodatkowych luf. Nastolatek postępował logicznie - chciał przede wszystkim znaleźć słaby punkt w snajperce Połykacza Grzechów i podświadomie trafił w ten, który robił takie wrażenie. Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy... stelaż nawet nie wygiął się pod wpływem ciosu!
-Strasznie twarde. Knykcie już zaczęły mnie boleć, chociaż nie zrobiłem nic wielkiego... Może gdybym stale atakował to samo miejsce, dałbym radę złamać mu jego karabin? - pomysł został od razu wprowadzony w życie. Osłaniający się swą bronią snajper ze spokojem pozwalał, by kolejne ciosy jego przeciwnika odpychały go coraz bardziej do tyłu, jednocześnie spowalniając upadek. Trzecie, czwarte i piąte uderzenie spadły przed środkowym punktem broni - na fragment z cynglem. Posiadacz Przeklętych Oczu sądził bowiem, że nawet, jeśli nie zniszczy oręża nieprzyjaciela, zdoła przynajmniej uczynić go bezużytecznym. Z taką właśnie myślą wyprowadził szósty już atak, na widok którego Sionis uniósł z zaciekawieniem brew.
-Interesujące... Każdy kolejny cios jest coraz silniejszy, co? Chyba jednak widzę pewną regułę. Następujące po sobie uderzenia są potężniejsze od poprzednich za każdym razem o średnio 49%. Idąc tą drogą, musiałby trafić jeszcze jakieś... 15 razy, żeby móc wytworzyć choćby maleńkie pęknięcie. Ten chłopak może i ma potencjał... ale za bardzo się spieszę, by się z nim teraz bawić... - pomyślał Połykacz Grzechów, gdy znajdował się już jakiś metr nad najbliższą formacją skalną. Wtedy to właśnie siódmy cios kombinacji Kurokawy ruszył w ten sam punkt, co wcześniejsze. Niestety nie dane mu było dotrzeć do celu...
-Riposare in pace... - rzucił po włosku Sionis, momentalnie poważniejąc. Ton, z jakim kazał Naito "spoczywać w pokoju" na swój sposób mroził krew w żyłach. Choć strzelec wcześniej nie okazywał szczególnej sprawności fizycznej, w jednej chwili obrócił swój karabin, celując główną lufę w sam środek czoła zaskoczonego nastolatka. Palec mężczyzny od razu szarpnął za spust, popisując się niebywałymi umiejętnościami - snajper użył bowiem swej broni... jedną ręką. Huk wystrzału przeszył powietrze. Atakujący obywatel Akashimy nie miał czasu na podjęcie jakiejkolwiek próby zrobienia uniku. Już zdawało się, że kula uśmierci chłopaka, gdy nagle... coś w nią uderzyło. Wydłużony o kilka metrów trzonek czarnej tonfy musnął nabój od dołu, odpychając go w taki sposób, że przeleciał on tuż nad czubkiem głowy Kurokawy.
-Och! - mruknął ze zdziwieniem "Włoch", gdy pomiędzy nim, a jego przeciwnikiem stanął czarnowłosy Chińczyk. Znacznie bardziej zaskoczony był jednak sam Naito, gdyż niespodziewanie... zatrzymał się w locie, całkiem zastygając w powietrzu. Minęło kilka chwil, nim zorientował się... że czyjaś energia duchowa otoczyła jego ciało tak ciasno, że nie był w stanie poruszyć się nawet o milimetr. Niemniej jednak instynkt chłopaka przekonał go, że właśnie tajemniczy długowłosy z naciągniętym aż po oczodoły kawałkiem materiału stał za tym wszystkim.
-Hm... Dotąd nie zwracałem na to uwagi, ale... ten dzieciak wymiótł mnie całkiem daleko tymi swoimi atakami - zauważył w duchu Sionis, rozglądając się dookoła. Zrzucony ze swojej platformy, został bowiem odepchnięty na kilkanaście metrów w tył. Niedaleko przed sobą widział stojącego na jednej ze ścian wąwozu Bachira. W dole, kilka metrów od siebie dostrzegał oczekujących na rozkaz do ataku towarzyszy. Miejsce, w którym wylądował było jednocześnie miejscem, w którym naturalne granice "doliny" rozszerzały się znacznie, tworząc swego rodzaju "scenę", przedzieloną pośrodku "korytarzem".
-Nie wiem, kim jesteś... ale wykonałeś kawał dobrej roboty, przyjacielu. Od tego momentu... pozwól mi się tym zająć. Wracaj robić, co musisz - nakazał Generał Zhang, wciąż odwrócony plecami do zastygłego w powietrzu nastolatka.
***
     Podczas podniebnej przepychanki pomiędzy Sionisem, a Naito, Naizo wraz z Rinjim byli w trakcie ich własnego pojedynku. Z bezpośredniej odległości, oddzielony od oponenta jedynie o długość kosy, Połykacz Grzechów na własne oczy mógł dojrzeć przemianę nastolatka. Otoczony poświatą fioletowej mocy duchowej, młody Okuda z bezwzględną determinacją na twarzy wpatrywał się w rywala, który oburącz ściskał jego ostrze. Smoliście czarna skóra kosiarza w połączeniu z błyszczącymi, zdecydowanymi oczyma robiła bardzo osobliwe wrażenie. Widniejący w dole gwardziści przekrzykiwali się nawzajem, obwieszczając niespodziewane pojawienie się sprzymierzeńców... pośród których znajdował się członek znienawidzonego przez nich, prawie wymarłego rodu. Białowłosy miał niepowtarzalną okazję. Skupiwszy uwagę "widzów" i zasiawszy wątpliwości w ich sercach, mógł się wykazać. Mógł nareszcie pokazać, w jak wielkim byli błędzie przez te wszystkie lata. Mógł i chciał udowodnić przydatność oraz lojalność swojego klanu... swojej rodziny. 
-Jednak też jestem idiotą... idioto - powiedział w duchu, myśląc o Kurokawie. -Nie umiem tak po prostu zignorować tego wszystkiego... - przyznał sam przed sobą. Miał rację. Brak życiowego doświadczenia Rinji'ego skutkował również brakiem dostatecznej samokontroli. Nie był on w stanie oddzielić od siebie tego, co było łatwe... i tego, co było słuszne. Choć starał się zignorować swoje poczucie żalu, nie dawał sobie z nim rady. Dlatego też przestał myśleć rozsądnie. Dlatego podjął szereg niebywale ryzykownych decyzji. -Jeśli go teraz pokonam... to będzie dowód dla tych wszystkich ludzi. Każdy nas widzi. Każdy to zapamięta i przekaże dalej. Żeby odzyskać zaufanie i szacunek, którymi nas kiedyś darzono... rozerwę tego człowieka na kawałki! - niebieskooki postradał zmysły. Nawałnica emocji, zmieszana z bezsilnością i smutkiem skłoniła go do narażenia własnego życia. Nie umiał czekać. Nie miał okazji nauczyć się cierpliwości.
    Ostrze kosy w mgnieniu oka otoczyła fioletowa poświata. Nim jednak nastolatek cokolwiek przedsięwziął, Senshoku profilaktycznie puścił jego oręż, oddalając się o kilka metrów do tyłu. Mimo wszystko jednak nadal byli w powietrzu... a ruch Połykacza Grzechów trwał odrobinę dłużej, niż ruch albinosa. Rinji bez zastanowienia wykonał gwałtowny piruet, obracając się o 360 stopni... i wystrzeliwując zebraną w kosie energię pod postacią cienkiego, poziomego "sierpa", który od razu poszybował ku odlatującemu szatynowi. "Lecące cięcie" bez trudu go dogoniło... przebijając się przez jego ciało i rozcinając je w pasie na pół. Na ułamek sekundy górna i dolna część Naizo oddzieliły się od siebie, a w czerwonych oczach mężczyzny pojawił się blask zdziwienia. Nie wydarzyło się jednak to, co powinno było się wydarzyć - nie pojawiła się ani krew, ani wnętrzności, ani też kwasy trawienne. Zamiast nich, z wnętrza Połykacza Grzechów ulotnił się gaz. Prawie niezauważalny, bezbarwny gaz nieznanego pochodzenia. Gdyby w tamtym momencie Okuda panował nad swoimi emocjami, z pewnością zwróciłby na to uwagę. Nieubłagany los sprawił jednak, że rozgniewany kosiarz kontynuował błyskawiczne natarcie. Cały czas wlewając ogromne ilości energii do swego oręża, wykonywał bezmyślnie kolejne cięcia, posyłając spłaszczone fale uderzeniowe pod różnymi kątami. Każda jednak skierowana była przeciwko Senshoku. Jedna z nich odcięła jego lewą rękę w stawie łokciowym. Inna momentalnie gruchnęła w oddzieloną kończynę, przebijając się przez nadgarstek. Naizo był dosłownie rozczłonkowywany, a rozjuszony kosiarz nie pozwalał nawet opaść "trupowi". Bezbarwny gaz ulatniał się z wnętrza ciała Połykacza Grzechów z każdą otrzymaną raną. Młody Okuda musiał nawet wytworzyć pod sobą platformę z mocy duchowej, by ta nie mogła przerwać nawałnicy lecących cięć.
     Fioletowe rozbłyski towarzyszyły dopadającym do brzegu wąwozu gwardzistom. Armia Bachira czekała cierpliwie, gotując się do walki i nie opuszczając strategicznej pozycji. Sam jej przywódca stał w miejscu ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękoma, obserwując raz imponującego albinosa, raz nadbiegających przeciwników. To oni pierwsi dotarli do celu, jednak wąski przesmyk nie pozwalał im na wykorzystanie ich przewagi liczebnej. W mgnieniu oka popłynęła pierwsza krew, która należała do jednego z członków Gwardii. Krzyki wojujących uniosły się chóralnie w powietrze, odbijając echem wewnątrz wąwozu i docierając pod samo niebo. Na samym początku nie dało się tego stwierdzić, jednak to Połykacze Grzechów mieli przewagę. Mieli przewagę, która rosła jeszcze bardziej, gdy malało morale oponentów. A malało. Malało, gdyż tysiące żołnierzy nie mogło w żaden sposób rozbić zwartego szyku znienawidzonych "odmieńców". W Gwardię każdy wierzył. Gwardia miała więcej ludzi. Gwardia miała przepotężnych Madnessów w swoich szeregach... jednak prawie żaden z nich nie brał udziału w starciu. Oddziałom Naczelnika brakowało bowiem... doświadczenia. Doświadczenia... w walce z ludźmi. To poplecznicy Bachira toczyli boje z renegatami, z bandytami, a nierzadko również z gwardzistami - słusznie i "przypadkiem". Wiedzieli dokładnie, jak powinni się zachowywać podczas takich starć, a w dodatku przodowali też na innym polu. Potomkowie Kantyjczyków uznawali byli bowiem za słabych - pożerali cudze dusze, rosnąc w siłę "za darmo". Niewielu jednak zdawało sobie sprawę, że pomimo tej siły, która równała ich z Gwardią, zwolennicy Bachira rozwijali ją też we własnym zakresie, wybijając się ponad wrogów. Dodatkowo nawet ci z nich, którzy nigdy nie mieli okazji ujrzeć Kanty, dzielili odczucia i motywację pozostałych.
     W tamtym momencie, podczas swej "walki" z Naizo, Rinji był teoretycznie najsilniejszy z całej trójki nastolatków. Jego stopień wykorzystywania pierwszego ogniwa osiągał bowiem próg 80-ciu %, podczas gdy potencjał bitewny Rikimaru sięgał 78-miu. Rzekome przodownictwo kosiarza na nic się jednak zdało z powodu jego rozchwiania. Niebieskooki nie znał się bowiem na technice, której w ciągu ostatnich kilkunastu sekund użył tak wiele razy. Jego lecące cięcie było bardzo słabe, niedoskonałe... a wykorzystywana przy jego użyciu moc duchowa znacząco przekraczała dopuszczalną w walce na śmierć i życie ilość. By zrekompensować te straty, młody Okuda marnował jeszcze więcej energii, nie biorąc w ogóle pod uwagę, że jego przeciwnik mógłby oprzeć się natarciu. Kilkanaście fioletowych "sierpów" rozdzieliło ciało Senshoku na członki, lecz albinos nie miał zamiaru na tym poprzestać. Póki był jeszcze w stanie utrzymać Madman Stream, chciał dokonać jak najwięcej.
-Szkoda, że tego nie widzicie, Yashiro, liderze... - pomyślał chłopak, dysząc ciężko i unosząc swą kosę nad głowę. Bez zastanowienia zaczął wtłaczać w nią ogromne ilości mocy, której natężenie było na tyle silne, że wokół ostrza pojawiła się długa na dobre trzy metry poświata o kształcie samego brzeszczotu. Kosiarz z dzikim rykiem wykonał swój ostatni atak. Ostateczne lecące cięcie, którego rozmiar ponad pięciokrotnie przekraczał wszystkie poprzednie. Pionowa, spłaszczona fala uderzeniowa o fioletowej barwie przerąbała w poprzek całe ciało Naizo - od czubka głowy po samo krocze... pędząc dalej. "Pocisk" wymierzony został bowiem bezpośrednio w obserwującego wszystko Bachira. Kilku przerażonych Połykaczy Grzechów chciało już rzucić się na ratunek przywódcy, jednak wszyscy zweryfikowali swe zamiary... gdy ujrzeli jego ducha.
-Cóż za głupiec... Gdy udało mu się zatrzymać Naizo, byłem pewny, że się do czegoś nadaje, ale teraz... całkiem straciłem zainteresowanie jego osobą. Nie wysłałbyś umyślnie kogoś tak słabego psychicznie, Hariyama... Coś knujesz? A może ta trójka jest tutaj wbrew twej woli? Okuda, prawda? Zniszczony niemal doszczętnie ród mistrzów kosy... Miałem nadzieję zobaczyć osławione Sendo no Tatsumaki, ale wygląda na to... że to już koniec tego dzieciaka - bez lęku pogrążył się we własnych myślach. Jego złote oczy wpatrzone były w zbliżającą się falę, jednak mężczyzna w ogóle nie wziął pod uwagę choćby rozłożenia rąk. Nagle bowiem nad jego głową pojawił się jasny, zalewający okolicę blaskiem... dysk światła. Dysk o średnicy jednego metra - tak cienki, że nawet wprawne oko miałoby problem z zauważeniem go, gdyby patrzyło nań z boku. Ten właśnie "parasol" był jedynym, czego mulat potrzebował do zatrzymania ataku, w który Rinji włożył prawie całą energię, jaka mu pozostała. Fioletowy "sierp" z ogromną mocą uderzył w białowłosego, wcinając się w skałę na głębokość kilku metrów - zupełnie, jakby wykonano ją ze styropianu. Jedynie obszar, nad którym unosił się dysk pozostał nietknięty. Lecące cięcie Okudy nie zrobiło nawet najmniejszej rysy na tajemniczej tarczy Bachira.
-Nie może być... Użyłem całej mojej siły, a mimo wszystko... nie dałem rady chociaż go drasnąć? - stojący na stworzonej przez siebie płytce energii duchowej kosiarz był w opłakanym stanie. Jego Madman Stream rozpadł się chwilę wcześniej z powodu nagłego odpływu dużych ilości mocy. Zgarbiony nastolatek opuścił swą kosę, nie mając siły na podniesienie jej. I ona znikła po kilku sekundach. Niebieskooki zadrżał raptownie. Już wtedy dało się dojrzeć, że stało się coś niedobrego. Skóra Rinji'ego była bowiem blada, jak kreda, a on sam ledwo utrzymywał się na nogach. Jego oddech, płytki i urywany, sprawiał wrażenie, jakby kosiarz miał zaraz wyzionąć ducha. Wkrótce bowiem nastąpiło coś, co wyglądało bardzo podobnie. W jednej chwili platforma, na której stał... rozmyła się. Nie mogący nabrać powietrza Okuda runął w dół, widząc kątem oka, jak kawałki poćwiartowanego moment wcześniej mężczyzny... zamieniają się w fioletowy gaz. Kilkanaście małych chmurek połączyło się nagle w jedną większą, a z tej... dało się usłyszeć cichy, szyderczy chichot.
-To jakiś żart, prawda? Przecież rozerwałem go na strzępy... On nie powinien żyć! Jak to się mogło stać? To nie tak miało być! - zirytował się bezsilny albinos, nim uderzenie o ziemię pozbawiło go przytomności.
     Fioletowa chmura momentalnie zapikowała w stronę upadłego, jeszcze w locie formując humanoidalny kształt i nabierając odpowiednich barw. Gaz bez ostrzeżenia zamienił się w samego Senshoku, który swoim poszerzonym uśmiechem oraz szaleństwem w oczach przywodził na myśl najgorszego psychopatę. Przepełniała go euforia. Cieszył go fakt zabawienia się kosztem przeciwnika. Entuzjazmował się poniżeniem go i zniszczeniem jego ducha. Przede wszystkim zaś radowała go nadchodząca perspektywa dokonania na nim mordu.
-Co za żałosny śmieć! Zero wyszkolenia, zero rozumu, zero strategii... śmieszne. Nie zauważył, chociaż miał ku tak wiele okazji. Z każdym jego cięciem, produkowałem go coraz więcej... Tlenku węgla - czadu! - lekarska maska powiewała na wietrze, gdy wypuszczone z nogawek spodni strumienie gazu kierowały Naizo na spotkanie z jego ofiarą. W tamtym momencie zwyczajnie chełpił się swym sprytem. Żałował jedynie, że nie mógł dojrzeć bezsilności na twarzy przeciwnika. Bo to właśnie wyprodukowany przez szatyna czad powalił nastolatka. Bo to właśnie nim przez ostatnie minuty intensywnie oddychał Rinji... i to właśnie on zaburzył działanie hemoglobiny w organizmie kosiarza. Niedotlenienie komórek ciała w połączeniu z wycieńczeniem sprawiły, że młody Okuda stracił przytomność, nie połapawszy się nawet, co mu się stało.
-Daj mi ją... Swoją duszę! - ryknął w szaleńczym, perwersyjnym wręcz uniesieniu Senshoku, wyciągając już swą dłoń w kierunku nieświadomego albinosa. Nie spodziewał się jednak tego, co nastąpiło. Jedynie kątem oka dojrzał bowiem zbliżającego się w zawrotnym tempie szermierza. Czerwonowłosy nastolatek, zaciskający dłoń na schowanej w pochwie katanie, w ułamku sekundy przeskoczył poległego towarzysza, lądując na ugiętych kolanach. Dla Naizo było już wtedy zbyt późno na jakikolwiek unik ani też na przemianę w gaz. Mógł tylko z gniewem przyjrzeć się "jednookiemu".
-Otogami! - krzyknął bez chwili wahania Rikimaru, popisując się swoim Iai. Natychmiastowo wyszarpnął dłonią swój miecz, jednocześnie wyciągając go z pochwy i... wymierzając nim proste cięcie od góry do dołu. Cienka, czerwona linia pojawiła się między nosem i lewym okiem Połykacza Grzechów, wkrótce potem wystrzeliwując na zewnątrz strumień krwi.
***
     Kilometr. Odmieniony Faust przeleciał cały kilometr, trzymając, dusząc i bezlitośnie okładając Wilkołaka, który nie miał najmniejszych szans na obronę. Dwie spośród sześciu pięści Juliusa w całości pokryte zostały krwią. Był oszołomiony i poruszony mocą, którą zyskał. Jego potencjał bojowy sięgał wtedy trzech ogniw duchowych. Ostatnie z nich pękało w szwach, wykorzystywane i eksploatowane w stu procentach. Choć Generał Carver władał już dwunastoma procentami swojego czwartego ogniwa, wcześniejsze walki wymęczyły go do tego stopnia, że nie dawał rady obronić się przed wrogiem. Pomimo całej swojej zwierzęcej pewności siebie, ubezwłasnowolnienie pobudziło go do racjonalnego myślenia. Wniosek, do którego doszedł Bruce... był druzgocący.
-Jeśli w trakcie naszej walki otworzy czwarte ogniwo... ja naprawdę mogę zginąć - ta świadomość wstrząsała. Odkąd powstała legenda o Wilkołaku, czerwonooki ani razu nie stał przed tak poważnym zagrożeniem. Raniono go setki razy, bywał w stanie krytycznym... ale nigdy nie zauważał możliwości swojej przegranej. Teraz... teraz było inaczej.
     W pewnym momencie przepoczwarzony Połykacz Grzechów nagle poderwał się w górę z zawrotną prędkością. Różnica w kierunkach pędu powietrza sprawiła, że ogromna jego masa uderzyła na Generała z taką siłą, że momentalnie połamała mu łopatki. Julius wzleciał na wysokość raptem dziesięciu metrów. Wtedy bowiem gwałtowanie zapikował ku dołowi. Różnica pędów wyrwała z zawiasów dolną szczękę wilkołaka... lecz to nie był koniec. Sześcioręki wojownik z całą swą prędkością wbił oponenta w glebę głową w dół. Siła uderzenia okazała się tak silna, że ziemia popękała na obszarze kilkunastu metrów. Oskrzydlony Połykacz Grzechów zaśmiał się dziko. Euforia, jaką wywołała jego nowa moc sprawiała, że miał ochotę mordować ludzi dziesiątkami. Mimo wszystko jednak stanął na ziemi, krzyżując na potężnej klatce piersiowej wszystkie sześć ramion. Czekał cierpliwie. Czekał aż połamany, zalany krwią Carver się zregeneruje... by móc jeszcze raz go zmiażdżyć. Miał zamiar testować swą potęgę tak długo, aż przeciwnikowi zabraknie energii na regenerację.
-Twoja dusza, wilczku... na pewno będzie silna. Jeśli ją pożrę, z całą pewnością zyskam następne ogniwo. No dalej, podnoś się. Podnoś się i atakuj! Atakuj mnie tak zajadle, jak Arcariosa! - poziom adrenaliny, jak i zniecierpliwienie łysogłowego sięgały zenitu.
***
     -Generał Zhang, zgadza się? - spytał, a właściwie stwierdził Sionis, spokojnie i rozważnie kalkulując każdą zmienną zaistniałej sytuacji.
-Tak, to ja. Ty jesteś strzelcem, który pozabijał tak wielu moich towarzyszy, zgadza się? - dociął mu z kamienną twarzą czarnowłosy, opuszczając zaciągnięty pod same oczy, czarny materiał. Mężczyzna o fiołkowych oczach uśmiechnął się tajemniczo.
-Owszem. Pozwolisz, że zadam jeszcze jedno pytanie... Dlaczego wtedy nie zaatakowałeś mnie bezpośrednio? Zamiast odbijać pocisk, mogłeś zdjąć mnie jednym ruchem, prawda? - zwrócił Chińczykowi słuszną uwagę.
-Wtedy nie uratowałbym tego chłopaka. Nie jestem człowiekiem, który przedkłada cel misji nad dobro towarzyszy. Ty z kolei wyglądasz na takiego, który się spieszy... a mimo wszystko marnujesz czas - również i Generał wysnuł prawidłowy wniosek. W jednej chwili jego tonfy okryła poświata energii duchowej, a on sam stanął w gotowości do walki.
-Ależ skąd. Zakładam po prostu, że pokonam cię w czasie 24-ch minut, więc mam naprawdę dużo czasu - blefował. W rzeczywistości przez cały ten czas obmyślał różne możliwości poprowadzenia czekającej go walki, rozważając przy tym możliwe reakcje jego przeciwnika na podstawie rozmowy z nim. Tao zorientował się w porę o celu Połykacza Grzechów. Swoim nastawieniem nie zdradził niczego istotnego. Uspokoił również bicie serca, zniwelował zbędne ruchy ciała i uczynił swój głos maksymalnie beznamiętnym. Wszystko po to, by nie dać Sionisowi przewagi.
     Walka rozpoczęła się niespodziewanie. W jednej chwili wszystkie pięć luf wrażej snajperki wystrzeliło po jednej kuli. Cztery z nich, bez żadnych zmian w torze lotu, ruszyły bezpośrednio w stronę Generała. Piąta jednak - wyleciawszy z dolnego otworu - uderzyła w podłoże jakieś dwa metry przed strzelcem. Ona właśnie otoczona była grubą poświatą energii duchowej... i to jej wystrzał był na tyle mocny, że dosłownie wymiótł zielonowłosego do tyłu. Mężczyzna wykorzystał ogromną siłę wypuszczonego pocisku, by z łatwością oddalić się na kilkanaście metrów. W celu utrzymania równowagi, odskoczył wstecz w chwili pociągnięcia za spust.
-To nie była rozsądna decyzja, Generale. Dopóki odległość jest po mojej stronie, nie możesz nawet marzyć o walce ze mną na równi! - pomyślał pewny siebie Połykacz Grzechów, wykonując kolejne susy za siebie. Przyrząd na jego prawym oku rejestrował dosłownie wszystko. Odległość z dokładnością do dziesiątych części milimetra, prędkość wiatru z dokładnością w centymetrach na sekundę, tętno i puls wroga oraz wiele innych danych. Chińczyk, który musiał w ułamku sekundy obronić się przed czterema strzałami, był całkowicie monitorowany przez snajpera.

Koniec Rozdziału 91
Następnym razem: W ogniu walki

4 komentarze:

  1. To co zauważyłem dopiero teraz to to, że nie wciskasz niepotrzebnych rozmów co jedno uderzenie w walkach. Ucieszyło mnie to, gdyż rzadko się z tym spotykam.
    Podoba mi się, że Naito ma jakąś nową technikę walki, ale... ale czy to nie jest dla niego za szybko? Rozumiem, że już został wyleczony. ale przy takich szkodach jakie odniósł praktycznie niemożliwym jest żeby po tak długiej przerwie i "kontuzji" od razu walczyć jak przed nimi.
    W zasadzie, cały rozdział było o walkach, więc czytało się bardzo dobrze.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam po prostu, że nieznający się przeciwnicy nie mają żadnego powodu, by gadać do siebie o niczym ;) Rozmowy wplatam tylko, jeśli faktycznie są potrzebne ^^

      Jeśli chodzi o Naito, to nie do końca wygląda w sposób, jaki widzisz. Jego progres jest niewielki właśnie ze względu na rehabilitację. W międzyczasie pracował tylko nad tężyzną fizyczną w górnych partiach ciała, a wraz z Shunem pozbywał się swoich braków i obmyślał nowe zagrywki, których efekty widzisz ;) Naito wrócił po prostu "silniejszy w barach" i dysponujący większą wiedzą oraz doświadczeniem. Stąd pewnie wydaje się potężniejszy (a wiedza to JEST potęga).

      Pozdrawiam również ;)

      Usuń
    2. Co do Naito, to mimo wszystko zaskakuje mnie jej wspaniałe działanie. Nie mówiąc już o samej "kontuzji", jeśli przez długi czas nie używał nóg to ciężko żeby ich używał tak sprawnie jak wcześniej.

      Usuń
    3. Na ozdrowienie Naito poza jego własnym samozaparciem złożyły się DWA czynniki ;) Ale nic więcej nie mówię ^^

      Usuń