czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział 129: Niesprawiedliwość

ROZDZIAŁ 129

     -Wypuścicie mnie, tak? Kiedy dojdziemy na miejsce, to będę mógł odejść... prawda? - zapytał kilkunasty raz pojmany przez Tatsuyę bandyta. Czempion areny wykręcił mu na plecach jego zdrową rękę, pozwalając złamanej na bezwiedne kręcenie się w powietrzu. Cała piątka wysłanników Miracle City przemierzała właśnie gęsty, połowicznie zacieniony las, w którym - jak zapewniał jeniec - koczowali jego towarzysze. Ich pozycja miała sprzyjać kontrolowaniu i ciągłemu nękaniu przyleśnej wioski. Wszystko jednak wskazywało, że tym razem sprowadzi na nich zgubę.
     Kurokawa kroczył zaraz obok heterochromika, nie odzywając się zbyt często. Nadal nie mógł się pogodzić z pozostawieniem dogorywającego starca samopas, lecz z drugiej strony słowa i pięści Naizo dały mu dużo do myślenia. Rozumiał konieczność przedłożenia jednej rzeczy nad inną. Rozumiał także, że jego obecność pośród wieśniaków niczego by nie zmieniła, a jedynie pogorszyła sytuację. Mimo wszystko jednak nagła zmiana perspektywy nie należała do najłatwiejszych rzeczy. Szczególnie w jego w przypadku. W przypadku wierzącego w jedność i zrozumienie, honorowego idealisty, zawsze próbującego znaleźć rozwiązanie dobre dla wszystkich. "Krzyżooki" był przecież właśnie taką osobą, co z oczywistych względów bardzo utrudniało mu funkcjonowanie w świecie Madnessów. Nie był w końcu Shuunem ani nawet tym tajemniczym "Mędrcem Znikąd". Oni potrafili wykorzystać takie same cechy charakteru, jakie posiadał chłopak, dążąc do tego samego, czego on sam pragnął.
-Jeszcze długa droga przede mną... - zauważył w duchu obywatel Akashimy, bezwiednie spoglądając na swą zaciśniętą pięść. Monotonna podróż w ciszy w towarzystwie setek drzew i czarnego nieba wyciszyła go, tłumiąc wcześniejszy gniew. -Jeśli skrzywdzę kogoś, kto wcześniej skrzywdził inną osobę... to ile będzie w tym sprawiedliwości? I czy naprawdę mogę potępić ludzi takich, jak on? - w milczeniu spojrzał na prowadzonego przez Tatsuyę bandytę. -Nie wiem nawet, jak mają na imię. Nie znam powodów, przez które czynią to wszystko. Nie znam ich przeszłości ani tego, co zostawili za sobą, z czego zrezygnowali. I mimo to idę "wymierzyć sprawiedliwość"... - szatyn uśmiechnął się gorzko, prawie wybuchając ironicznym śmiechem.
-Ci ludzie, których uprowadziliście... - odezwał się nagle do jeńca. -Co z nimi zrobiliście? - młody Okuda spojrzał z niepokojem na twarz przyjaciela, słysząc jego zimny głos. Po raz kolejny widział Naito w sytuacji podobnej do tej z domu aukcyjnego, gdy zainterweniował w obronie niewolnicy. Niebieskooki albinos przełknął ślinę, podchodząc jak najbliżej do dziedzica Pierwszego Króla. Gotował się do powstrzymania kompana w razie, gdyby jego obawy się sprawdziły.
-Zależy od ludzi... - zaczął ostrożnie zagadnięty mężczyzna, nerwowo spoglądając na posiadacza Przeklętych Oczu. Trzymający go heterochromik dźgnął jeńca kolanem w plecy, gdy tylko minimalnie zwolnił. Pojmany jęknął nieznacznie. Rozważywszy różne możliwe wersje przyszłych wydarzeń, zdecydował się na szczerą odpowiedź. -Niektórzy znali się na wielu rzeczach. Nie było wśród nas porządnego kucharza, więc chcieliśmy nawet zatrzymać jednego takiego gościa. Ostatecznie jednak poszedł z większością. Nie mieliśmy zamiaru ryzykować. Mógłby nas przecież zdradzić albo zabić któregoś z nas w nocy. Dzieciaki z miejsca dołączyliśmy do standardowych zdobyczy, bo żaden z nas nie był aż tak niewyżyty, a za wsióry nikt by okupu nie zapłacił... - widział, że Kurokawa słucha uważnie. To wypełniło go nadzieją. Stał się bardziej pewny siebie w tym, co mówił. Na własne nieszczęście... -Wzięliśmy do nas parę panienek, no to akurat ich sobie trochę poużywaliśmy. Wśród nas nie ma żadnych kobiet, więc szybko zaczynają wybuchać konflikty. Trzeba było temu jakoś zaradzić... - białowłosy był wręcz pewny, że tym razem Naito nie utrzyma nerwów na wodzy... ale mylił się. Cień grzywki zasłaniał Przeklęte Oczy, nie pozwalając na przewidzenie jakichkolwiek działań nastolatka... jednak nic nie wskazywało na to, że czuł on gniew.
-Co z nimi? Z tymi kobietami i... z "większością"? - naprawdę zdawało się, że powiało chłodem, gdy obywatel Akashimy zadał to pytanie. Kaleki mężczyzna spojrzał na niego niepewnie, po czym nerwowo przełknął ślinę, obawiając się najgorszego. Rozumiał jednak, że brak odpowiedzi z jego strony oznaczałby to samo, co podanie niewygodnej.
-Co tydzień pod wschodnią część lasu podjeżdżali ludzie. Jacyś handlarze niewolników, ale nic więcej o nim nie wiem. Oddaliśmy im wszystkich, a oni dali nam kasę. Dużo za dziewczyny, trochę mniej za mężczyzn, najwięcej za dzieci. Mieliśmy oskubać tę wioskę do zera, a potem poszukać jakiegoś miasta i zrobić użytek z pieniędzy... ale wtedy zjawiliście się wy i cały nasz plan legł w gruzach. Musieliśmy jakoś was wypłoszyć, jakoś zmusić do niereagowania na to, co się działo... nie udało się. Byliście za głupi, by pojąć ostrzeżenie... - "krzyżooki" nawet nie spojrzał na rozmówcę, gdy ten posłał w jego stronę obelgę. Wiedział bowiem, że okaleczony osobnik miał rację.
-Ilu zostało? Ilu niewinnych ludzi trzymacie teraz w obozie? A może jest wśród nich wnuczka zarządcy wioski? - pytał nieustannie dziedzic Pierwszego Króla, mając nadzieję na jakąkolwiek dobrą wiadomość. Po tym, jak wioska ucierpiała z jego powodu, chciał zrobić coś, by odkupić swoje winy i tym razem pomóc osadnikom.
-W sumie... - zawahał się mężczyzna. Miejsce, do którego prowadził swoich ciemiężców było coraz bliżej, lecz wciąż za daleko, by pozwolić mu skutecznie grać na czas. -...była taka jedna. "Inna", mam na myśli. Pyskowała, gryzła, kopała, nie wykonywała poleceń... Chłopakom raz po raz puszczały przy niej nerwy, więc dostawała po mordzie. W pewnym momencie uznaliśmy, że jej stan znacznie obniżyłby stawkę i postanowiliśmy jej nie sprzedawać. Kiedy się dowiedziała, że mamy zamiar ją zatrzymać, dostała szału. Na moich oczach odgryzła kutasa jednemu z naszych! Facet szybko się wykrwawił, a laskę musieliśmy ubić. Była zbyt niebezpieczna. Zdecydowaliśmy się na skręcenie karku, by dało się... jeszcze jej poużywać. Szkoda, bo fajna była... Gdyby tylko znała swoje miejsce, może pewnego dnia stałaby się jedną z nas - Kurokawa przestał słuchać. Niespodziewanie, nie dając wcześniej nawet najmniejszego sygnału ostrzegawczego, uderzył faceta w twarz. Lewą pięścią, nie wykorzystując mocy duchowej... ale mimo wszystko siarczyście. Tatsuya w ostatniej chwili puścił jeńca, by impet ciosu przypadkiem nie porwał i jego. Bandyta grzmotnął plecami o pień jednego z drzew, po czym zaryczał pełnym bólu jękiem, gdy jego złamana ręka wygięła się o ziemię.
-Jak śmiesz... mówić o czymś takim bez cienia skruchy? Czy krzywdzenie innych naprawdę jest dla was czymś normalnym?! - wycedził przez zęby Naito, dysząc. Młody Okuda w ostatniej chwili wystawił rękę przed siebie, blokując przyjaciela. Rikimaru chwycił "krzyżookiego" za ramię, a jako szermierz, chwyt miał nieporównywalnie mocniejszy, niż zwykły Madness. Senshoku z rękoma w kieszeniach zaśmiał się pod nosem, dotychczas nie odzywając się ani słowem. W pewnym sensie bawiło go, jak bardzo udało mu się wstrząsnąć sercem gimnazjalisty.
-Ciekawe, czy zrobiłby to samo, gdybym nie powiedział mu tego wszystkiego... - zastanawiał się, pogardliwie patrząc z góry na pojękującego bandytę. Uderzone miejsce na jego twarzy pulsowało, opuchnięte i zaczerwienione.
-Gdzieś ty się urodził, szczylu?! To miejsce to nie żaden raj! Tutaj każdy pojawia się, nie mając nic! Myślisz, że wszyscy mogą się legalnie dojebać do koryta? Nie, nie mogą! Otwórz oczy i zejdź na ziemię! Albo rządzisz sam, albo ktoś rządzi tobą! Takie jest prawdo dżungli, kretynie! - zaczął krzyczeć, nie myśląc już o konsekwencjach, wyprowadzony z równowagi przez idealistyczną mowę Kurokawy. Częściowej racji nie można mu było odmówić. -Tacy, jak ty wkurwiają mnie najbardziej... Myślisz, że masz prawo gadać o wyrzutach sumienia, jak ostatni sprawiedliwy? Gdyby nie układy, znajomości i szczęście, niczym nie różniłbyś się ode mnie! Ja nie mam żadnej z tych rzeczy. Czego ode mnie wymagasz? Płacenia podatków? Z czego? Znalezienia pracy? Gdzie? Niczego nie rozumiesz, a plujesz się, jakbyś wszystko wiedział najlepiej! - posiadacz Przeklętych Oczu patrzył skonsternowany na prawiącego mu kazanie bandziora. Słowa, które usłyszał rozbiły go jeszcze bardziej. Miał ochotę zostawić wszystkich i pobiec przed siebie, w las. Gdzieś, gdzie mógłby w spokoju się zastanowić, przemyśleć parę spraw. Gdzieś, gdzie mógłby poukładać sobie w głowie swoje ostatnie doświadczenia i przyjąć odpowiednie stanowisko.
-Zamknij już ryj, bo cię zabiję... - zwrócił się heterochromik do mężczyzny tak swobodnie, jakby zabicie kogoś równało się dla niego z pokrojeniem chleba. Gdy tylko jeniec umilkł lękliwie, czempion areny postawił go na nogi i kopniakiem w plecy nakłonił do kontynuowania wędrówki. Tym razem jednak Naito pozostał z tyłu, czując się pusty w środku.
-Co... - zaczął cicho, a stojący najbliżej niego Rikimaru zwrócił swój wzrok w jego stronę. -Co, jeśli to on ma rację? Nie wiem. Ja już nic nie wiem... Ciągle próbuję znaleźć rozwiązanie dobre dla wszystkich i zarzekam się, że chcę zrozumieć każdego z osobna... a mimo to zawsze biorę czyjąś stronę. Czy ktoś taki, jak ja powinien w ogóle kogokolwiek oceniać? Przecież wszystko, co powiedział ten człowiek... to prawda. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Nie wiem, co mam robić. Czego bym nie zrobił, obojętnie w jakiej wierze, zawsze wyrządzam tym komuś krzywdę. Teraz z kolei idę do siedliska bandytów, mówiąc sobie, że chcę "wymierzyć sprawiedliwość"... ale dobrze wiem, że... oni wszyscy dzisiaj zginą - wyrzucał z siebie swoje przemyślenia. Potrzebował pomocy. Stabilizacji. Z każdą chwilą coraz bardziej zauważał, jak mało wiedział o świecie, w którym chciał żyć. Nie był gotowy na to, czego się podjął. Nie spodziewał się, że już na samym początku doświadczy czegoś takiego. Czuł się tak samo, jak wtedy, gdy pozwolił umrzeć panu Gato. Tak samo, jak wtedy, gdy na jego oczach zginął Haruki wraz z Shizuką. Tak samo, jak wtedy, gdy Sora umierał na jego rękach.
-Nie wiem o tym zbyt dużo... -  podjął niespodziewanie czerwonowłosy. -...ale w tej kwestii wcale nie różnisz się od nas. Zobowiązaliśmy się do podejmowania trudnych decyzji, bo ktoś musi je podejmować. My mamy na tyle dużo szczęścia, by samodzielnie wybierać kierunek, w jakim potoczą się wydarzenia. Nie możemy przewidzieć tego, jakie konsekwencje przyniosą nasze decyzje. Możemy tylko wybierać mądrze i szukać właściwych rozwiązań. Taka jest nasza rola. Nie został jeszcze mędrcem człowiek, który nigdy nie popełnił błędu. Nie został jeszcze mistrzem ktoś, kto nigdy nie poniósł klęski - złotooki zwykle mówił mało lub wcale się nie odzywał. Czasem jednak przychodziły takie momenty, w których mówił znacznie więcej, niż inni. Gdy jednak szermierz otwierał usta, okazywało się, że jego słowa są często warte więcej, niż jakiekolwiek inne. Taki moment właśnie nastąpił i Naito to zauważył. -Wystarczająco trudno jest podjąć decyzję, która nie zrani ani jednego z twoich najbliższych. Ty próbujesz wybrać tak, by nie zranić nikogo. Nie muszę chyba mówić, że jest to jeszcze trudniejsze, prawda? Chcesz postąpić "sprawiedliwie", jak kiedyś Pierwszy Król. Jak lata temu Mędrzec. Musisz być przygotowany na to, że w drodze do twojej "sprawiedliwości" potkniesz się setki razy. Tysiące razy. Wystarczy, że będziesz się uczył na błędach. Swoich, naszych, czyichkolwiek. Jeśli teraz jest ci ciężko, ulżyj sobie myślą, że pewnego dnia możesz osiągnąć swój cel... - Przeklęte Oczy wpatrywały się w Rikimaru z niedowierzaniem. Czarnowłosy nie spodziewał się usłyszeć aż tak głębokich słów od osoby, która zdawała się być największym odludkiem i samotnikiem, jakiego kiedykolwiek spotkał. "Jednooki", dostrzegłszy pełne podziwu spojrzenie przyjaciela, odwrócił głowę, świdrując wzrokiem plecy stąpającego przed nim kosiarza.
-Rikimaru-kun... dziękuję. Muszę się nad tym wszystkim zastanowić, kiedy załatwimy już sprawy w wiosce. Cieszę się, że chociaż ty nie tracisz swojego opanowania niezależnie od sytuacji. Może kiedyś się tego od ciebie nauczę... - trzecioklasista uśmiechnął się nieśmiało. Ulżyło mu po tym, jak wypowiedział na głos swoje myśli i wysłuchał mowy przyjaciela. Tłumienie w sobie swoich zmartwień nigdy nie przynosiło niczego dobrego. Dziedzic Pierwszego Króla pojął to, gdy taił przed rodziną swoje szkolne problemy. Dopiero odkąd poznał Matsu, Rinji'ego, Rikimaru i całą resztę, zrozumiał, jak ważne jest posiadanie kogoś, komu zawsze można się zwierzyć.
-Wahający się szermierz to martwy szermierz - wyjaśnił krótko posiadacz katany, urywając rozmowę i wracając do swojego cichego, niemego "ja".
***
     Gdy dało się już dostrzec słup dymu z rozpalonego ogniska, wiarygodność obitego jeńca została potwierdzona. Z każdym kolejnym krokiem maniakalny uśmiech skryty pod lekarską maską Naizo poszerzał się, wprawiając biały materiał w ruch. Zastępca Generała miał wreszcie dostać okazję na wyładowanie się, na wrócenie do dawnych zwyczajów choćby na moment. Tylko jego tak potwornie cieszyła perspektywa dokonania brutalnego mordu na słabszych od niego przeciwnikach. Cała reszta - poza Tatsuyą, któremu życia niezrzeszonych Madnessów były obojętne - nie miała tak dobrego nastawienia.
-Hej, moment, stójcie! - warknął w którymś momencie prowadzony przez grupę mężczyzna, którego poziom stresu zwiększał się proporcjonalnie do poszerzanego uśmiechu czerwonookiego. -Wskazałem wam miejsce, o które prosiliście, więc wypuśćcie mnie! Przecież jeśli ktoś z nich mnie zobaczy, to będę pierwszym, którego ubiją! Zdradę w naszych szeregach karzemy śmiercią! - przestraszony osobnik wyrwał się z uścisku heterochromika, obracając się twarzą do niego. Niespokojnym wzrokiem przeskakiwał z jednej twarzy na drugą, choć w mroku nocy nie widział ich zbyt dobrze.
-Racja, bardzo nam pomogłeś... - przytaknął jako jedyny czempion areny... po czym znienacka uderzył wzmocnioną przez energię duchową pięścią w mostek rozmówcy. Lewą pięścią. -...ale nikt nie powiedział, że cię oszczędzimy, śmieciu - resztę wycedził przez zęby, widząc jak siła jego ciosu łamie niechronione żebra mężczyzny, powalając go na ziemię, tuż pod pniem jakiejś sosny. Pokruszone kawałki kości zapewne zaczęły wbijać się w organy wewnętrzne, bo z ust przerażonego bandyty popłynęła gruba struga szkarłatnej cieczy.
-Dla...cze...go? - wycharczał zaatakowany, nie mogąc złapać powietrza. Wyglądało na to, że również jego płuca zostały podziurawione. W odpowiedzi Tatsuya kucnął przed leżącym więźniem, uśmiechając się niewinnie, jakże nieadekwatnie do sytuacji.
-"Takie jest prawo dżungli"... - jadowicie przypomniał mu jego własne słowa, po czym z lubością zaczął przyglądać się iskrom życia, uchodzącym z oczu mężczyzny. Spoglądał prosto w te przerażone, gasnące oczy, aż w końcu powieki bandyty zamknęły się. -Dobra, możemy iść dalej. Miejmy to już z głowy... - rzucił znudzonym głosem do reszty kompanii. Odkąd przestał pożerać dusze pokonanych, walka ze słabszymi od niego w ogóle nie przynosiła mu satysfakcji. Wielokrotnie żałował podjętej przez siebie decyzji, ale nie miał zamiaru jej anulować. Nie chciał dać Callebowi tej satysfakcji ani też powodu do ubliżania swojej osobie. Drugi Król z niesłychaną lubością wypominał mu bowiem różne rzeczy i rozliczał go z - jego zdaniem - błędnych decyzji.
-To już ten moment... Choćbym poruszył niebo i ziemię, nie dam rady powstrzymać Naizo przed zabiciem tych ludzi. Nie będziemy w stanie postawić ich przed żadnym sądem, skoro technicznie nie są nawet obywatelami Morriden. Tacy, jak oni mają najgorzej, gdy w jakikolwiek sposób złamią prawo. Ech... chciałbym móc spojrzeć na nich obiektywnie, ale nadal nie potrafię tego zrobić. Wciąż się jeszcze nie uspokoiłem. Wygląda na to, że na mojej "drodze" potknę się właśnie dzisiaj... - pomyślał z goryczą Kurokawa, kiedy kroczący jako pierwszy Senshoku zaczął tworzyć w powietrzu bańki z mocy duchowej, po brzegi wypełnione metanem.
     Obóz renegatów składał się tylko z dziesięciu kilkuosobowych namiotów, ustawionych w dwóch równoległych rzędach. Przed nimi umiejscowione było duże, obłożone dookoła kamieniami ognisko, którego potężny płomień unosił się prawie na dwa metry. Przy źródle ciepła siedziała trójka mężczyzn, rozmawiających ze sobą o niezbyt interesujących sprawach i popijających jakiś trunek z metalowych, niezgrabnych kubków. Oni zginęli pierwsi. Jedna z baniek metanu przefrunęła bowiem ponad krzakami, docierając prosto do ognia. Gdy powłoka z mocy duchowej pękła, gaz został uwolniony. Choć do wybuchu normalnie potrzebował on tylko odpowiednio dużo tlenu, tym razem zadziałały na niego również płomienie. Wielka eksplozja objęła świetlistym żarem niczego nie spodziewających się bandytów, w jednej chwili rozrywając ich wszystkich na strzępy i zabierając ze sobą również dwa najbliższe namioty. Zmieszany z oderwanymi igłami pył wypełnił przestrzeń. Co najmniej dwa drzewa upadły z praktycznie przerwanymi w połowie pniami. Roześmiany psychopata rzucił się pędem w stronę obozu w tym samym momencie, w którym przerażeni, wybudzeni ze snu renegaci zaczęli wybiegać ze swoich namiotów. Naizo w ruchu ściągnął swoją maskę, wieszając ją sobie na szyi. Był w swoim żywiole. Nareszcie mógł poczuć swąd spalonego, ludzkiego mięsa. To wystarczyło, by odegnać wszelkie negatywne myśli, które opętywały jego głowę od wielu miesięcy oficjalnej działalności.
-Przerażający... Ciężko mi uwierzyć, że taki wariat jest w stanie utrzymać się na stanowisku zastępcy Generała - rzucił Rinji, przełykając ślinę. Nie chciał się w to mieszać. Nie chciał przykładać ręki do dzieła zniszczenia, dokonywanego przez mężczyznę o poszerzonym uśmiechu.
-Ludzie tacy, jak on nie mają budzić zaufania. Mają być skuteczni. To nie żadne kółko wzajemnej adoracji. Zaczniesz tolerować takich, jak oni, spróbujesz się z nimi dogadać, a pojawi się ich znacznie więcej. Trzeba bezlitośnie miażdżyć tych, którzy ci się sprzeciwiają. Nie siedzimy za biurkiem i nie bombardujemy się sarkazmem. To jest jedyny sposób załatwiania spraw, który nie może nas zawieść. Mówi się, że aby stuprocentowo powstrzymać więźnia przed ucieczką, trzeba mu uciąć nogi... - odezwał się nagle Tatsuya, z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej opierając się o pień drzewa. Jego ostry, surowy sposób myślenia był jednocześnie bardzo praktyczny. Dopóki ktoś, kto żył według tych zasad mógł powstrzymać swoje wyrzuty sumienia i poradzić sobie z konsekwencjami, dopóty niemożliwym było znalezienie lepszej "drogi".
     Atakujący Naizo ludzie upadali, dławiąc się i krztusząc. Ich oczy łzawiły, a gardła zdzierał kaszel. Tracąc równowagę, bandyci w bezruchu przyjmowali kopniaki na twarz. Żaden z nich nie był jednak wart wytoczenia naprawdę ciężkich dział. Oczywiście korzystali z mocy duchowej, ale w bardzo wąskim zakresie, zwiększając swoją wytrzymałość lub wzmacniając ataki. Nie byli żadnymi przeciwnikami dla doświadczonego zabijaki, który przez kilka lat dopracowywał formę swojej syntezy. Lała się krew z rozbitych nosów i miażdżonych głów. Gałki oczne pękały pod naciskiem podeszew lub palców czerwonookiego, roześmianego mężczyzny. Makabryczny uśmiech wykrzywiał usta o naciętych kącikach. Ktoś próbował uciekać. Jeden z dwóch ostatnich przeciwników. Popędził z krzykiem w stronę drzew, podczas gdy Senshoku ocierał twarz wyjącego z bólu wroga o gorący żar paleniska. Spalone lico wbitego w ognisko osobnika odrywało się od kości policzkowych, niczym kawałki stopionego wosku. Ostatecznie zastępca Kawasakiego z obrzydzeniem puścił ciało martwego bandyty... by natychmiastowo przemienić się od pasa w dół w obłok fioletowego gazu.
     Wystrzelił w kierunku uciekającego, niczym pocisk. Strumień dymu wił się za nim, przypominając w swoich ruchach pędzącego za ofiarą, jadowitego węża. Niezwykła prędkość dana mężczyźnie przez "dopalacz" pozwoliła mu dorwać oponenta w ciągu czterech sekund, chociaż ten uciekał tak szybko, jak tylko umiał. Szczerząc zęby, były zwolennik Bachira zatoczył łuk z prawej strony, wylatując renegatowi naprzeciw i gwałtownie chwytając go za gardło prawą dłonią. Nie tracąc swojej szybkości nawet na chwilę, wzleciał ku górze wraz z szamocącą się ofiarą, pozostawiając za sobą fioletową, rzednącą wstęgę. Przerażonego, lecz niemogącego krzyczeć wroga porwał ponad czubki iglaków, prawie trzydzieści metrów nad powierzchnię ziemi. Tam właśnie zatrzymał się, podpierany produkowanym przez siebie gazem. Czerwone oczy wejrzały w zielone, pozbawione resztek nadziei tęczówki.
-Co? Pewnie mnie teraz nienawidzisz, hm? Dobre sobie! Gdybym ja tego nie zrobił, dorwałby was ktoś inny. To jak? Mam darować ci życie, czy nie? - zapytał z szyderstwem Naizo, ledwo powstrzymując śmiech, gdy mężczyzna próbował coś z siebie wydusić. Dłoń Senshoku trzymała go zbyt pewnie, zbyt mocno. Ani jedno słowo nie mogło przejść przez gardło bandyty, a szatyn dobrze o tym wiedział. Lubił po prostu bawić się ze swoją zdobyczą. -Nie możesz się zdecydować? No to podejmę decyzję za ciebie... - uśmiechnął się makabrycznie zastępca Generała, po czym... puścił wroga. Krzyczący z przerażeniem zbój zapikował w kierunku ziemi, przebierając rękami i nogami, jakby nieudolnie próbował nauczyć się pływać. Nie miał żadnych szans na przetrwanie, gdy jego kręgosłup złamał się podczas zetknięcia z podłożem.

Koniec Rozdziału 129
Następnym razem: Niewdzięczność

poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 128: Płonące dziedzictwo

ROZDZIAŁ 128

     -Bardzo dziękujemy za gościnę! Nie musiał pan... nie musiałeś tego robić, Edmund-san - skłonił się kulturalnie Kurokawa, robiąc za przedstawiciela swojej grupy. Wszyscy poza Tatsuyą siedzieli na starych, obdrapanych, drewnianych krzesłach wewnątrz domostwa starca, który zaprosił ich do siebie na noc. Prawdopodobnie wpływ na jego decyzję wywarła dedukcja Naito, jednak mężczyzna nie odezwał się na ten temat ani słowem. Milczący, znużony i poddenerwowany Naizo zajmował miejsce w kącie, opierając łokieć na parapecie najbliższego okna. Nastolatkowie odetchnęli z ulgą, nie dostrzegając u niego chęci do rzezi, czy nawet zwykłej burdy. Czerwonooki był w końcu na tyle nieprzewidywalny, że mógł łatwo wybuchnąć w każdej chwili. Pod tym względem przypominał nieco dorosłą wersję Tatsuyi, choć tamten wbrew własnej woli złagodniał nieco po przegranej z Kurokawą. Rinji i Rikimaru, którzy zobowiązali się do pilnowania Senshoku nie mieli wcale łatwego zadania. Praktycznie w ogóle się nie odzywali, by nie obudzić jego wewnętrznej bestii, nie mówiąc już o stoczeniu kolejnej walki między sobą. Zastępca Generała Kawasakiego nie roztaczał wokół siebie zbyt przyjaznej atmosfery, a wręcz zachowywał się bardziej, jak wróg, niż sprzymierzeniec.
-Ale chciałem. Mam tutaj dużo miejsca, a wy pewnie jesteście zmęczeni po podróży. Niebezpiecznie i niewygodnie jest spać pod gołym niebem... a poza tym nie widzi mi się, żeby ktokolwiek inny was przyjął. Szczególnie niektórych z was... - powiedział staruszek, a oko z bielmem aluzyjnie wbiło półpusty wzrok w warującego pod oknem mężczyznę. Czerwonooki burknął coś pod swoją maską, co mogło oznaczać, że pojął przytyk, ale nie odezwał się ani słowem. Cały czas jego myśli błądziły wokół Matsu, który cały czas coraz bardziej zostawiał go w tyle pod względem umiejętności. Największy rywal użytkownika gazu wygrywał prawie każdy sparing, a Naizo nie mógł nawet nic z tym zrobić, ponieważ jego zdolność była zbyt niebezpieczna, by rozwijać ją w mieście. Nawet bez tych zmartwień miałby ochotę pozabijać wszystkich dookoła, ale one po prostu przelewały czarę goryczy. Tylko więzy obowiązku powstrzymywały czarnowłosego przed rozpętaniem piekła w wiosce... a przynajmniej on zauważał tylko tą jedną przyczynę.
     -Jakieś pomysły? - zapytał w duchu Tatsuya, swoje myśli kierując do Calleba. Z rękoma w kieszeniach kroczył środkiem wioski, każde nieprzychylne spojrzenie zbywając swoim groźnym wzrokiem. Jego zdolności siania terroru nie wytępiły się ani trochę, chociaż powoli postępowały w nim nieodwracalne zmiany, których nawet czempion nie umiał zatrzymać.
-Gdybym nie zdawał sobie sprawy z twojego całkowitego braku zdolności interpersonalnych, poleciłbym ci popytać mieszkańców wioski. Skoro jednak cię znam... to pozostaje ci polegać na intuicji. Miej oczy i uszy szeroko otwarte, a być może coś zauważysz... - odezwał się w jego głowie Drugi Król, raz jeszcze wywyższając się ponad swego dziedzica.
-Gdybyś tylko mógł na moment wyjść stamtąd i stanąć obok, to już dawno wgniótłbym cię w gówno - odpyskował heterochromik z psychopatycznym wyrazem twarzy. Wyglądający przez okno na strychu chłopiec odskoczył od swojego "gniazda snajperskiego", gdy tylko dostrzegł grymas agresywnego intruza. Oderwany od kłótni z martwym od wielu wieków Madnessem, Tatsuya roześmiał się pełnym satysfakcji, diabolicznym śmiechem.
-To nie do końca tak, że "nie mogę" tego zrobić... - mruknął tylko chór dziesiątek głosów, ale dawny władca nie próbował ciągnąć tego tematu. -Z tego, co powiedział ten starzec wynika, że bandyci napadają wioskę w nieregularnych odstępach czasu. Powiedziałbym nawet, że przychodzą wtedy, gdy roztrwonią poprzedni haracz... a skoro ostatnio otrzymali tylko jedzenie, to pewnie pojawią się już niedługo. Może to być kwestia zaledwie paru dni - znużony poczynaniami swojego dziedzica, Calleb postanowił podzielić się z nim swoimi spostrzeżeniami, choć nawet nie łudził się, że dumny i arogancki szczeniak doceni jego wysiłki.
-Więc co? Mówisz mi, że mam kimać w trawie przez kilka dni i mieć nadzieję, że te gównojady łaskawie się tutaj pofatygują? Wielkie dzięki za radę! - zadrwił z Drugiego naburmuszony mistrz areny, krzywym okiem patrząc na widniejący kawałek od wioski las. Tam również mogli kryć się wrogowie. Szczególnie tam. Mimo wszystko "iglasta forteca" była tak rozległa, że szukanie w niej oponentów okazałoby się zapewne fatalnym pomysłem.
-Edmund zaoferował ci przecież miejsce u siebie. Nikt ci nie każe spać pod gołym niebem... - burknął podirytowany towarzysz Shuuna, ale nie liczył na to, że wyperswaduje cokolwiek upartemu chłopakowi.
-Wolę się tarzać w gnoju, niż spać pod jednym dachem z tymi frajerami. Jeszcze się zarażę kretynizmem... - Tatsuya zawsze miał na wszystko odpowiedź, choć nie zawsze dbał o to, by była ona choć trochę przekonywująca, nie mówiąc już o kulturze.
-A jednak przyjąłeś ofertę Generała Kawasakiego i przyleciałeś tutaj właśnie z tymi frajerami - Król znowu ukąsił posiadacza Przeklętej Ręki, sprawiając, że lewa pięść heterochromika wbiła się w drewnianą ścianę biednego, kruchego domostwa. Gniew wykrzywił twarz urażonego czempiona.
-Zamknij w końcu tą mordę! Mam wpływ na to, czy będę cię słuchać, czy nie, więc w każdej chwili mogę cię odłączyć, pieprzony dziadzie! - wydarł się już na głos, rażony nagłym napadem agresji. -Czego się, kurwa, gapisz?! Wydłubać ci te ślepia, dziwko?! - ryknął w stronę spoglądającej na niego z otwartego okna kobiety. Blondynka wycofała się natychmiast, znikając w ciemnym pokoju. -A ty przestań mnie naprowadzać na te twoje niedojebane teorie! Zapisz je sobie na kartce, zwiń w tubkę i wsadź w dupę! Ach, no tak! Nie możesz tego zrobić... bo nie żyjesz od setek lat! Jesteś martwy, więc zachowuj się, jak dobry trup i nie otwieraj pyska niepytany! - skierował całą swoją furię przeciwko umiejscowionym w jego głowie władcy, nie czując przy tym nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. Na kilka chwil zapanowała całkowita cisza.
-Jednej lekcji udzielił ci już Naito. Jeśli ja nie mogę dać ci następnej, to mam nadzieję, że on się tym zajmie. Kiedyś będziesz musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Nie potrafisz już nienawidzić bez powodu, dziecko i dawny ty już nie wróci, dopóki pamiętasz słowa Kurokawy... - tylko tyle powiedział Calleb. Oschle i nieprzyjaźnie, jakby wyjątkowo zabolały go słowa jego dziedzica. Wydawało się nawet, że martwy Król obraził się na chłopaka, choć jego dostojność oraz opanowanie teoretycznie niwelowały taką możliwość. Tatsuya został pozostawiony samemu sobie.
***
     Do snu ułożyli się bez kolacji. Nikt nawet nie pytał dziadka o użyczenie jakichkolwiek zapasów, ponieważ jego postura przemawiała sama za siebie. W długiej chacie Edmunda znajdowały się tylko dwa łóżka, zatem jedyne wolne zostało bezapelacyjnie zajęte przez Naizo. Nastolatkowie zgodnie uznali jednak, że Senshoku nie może pozostać bez "opieki", w związku z czym Naito rozłożył się na podłodze obok jego łóżka, wpatrzony w tworzące strop, przecięte bale. Rikimaru i Rinji koczowali w pierwszym, największym pomieszczeniu, zaraz przed drzwiami. Usadowienie ich razem również nie było zbyt dobrym pomysłem, ale zwiastowało lepsze efekty, niż pozostawienie czerwonookiego pod kuratelą kogoś innego, niż Kurokawa. Ostatecznie chłopcy mieli na tyle rozumu, by nie wszczynać bójek w środku nocy, gdy wszyscy inni spali. Użytkownik gazu oddalił propozycję poszukania Tatsuyi, tłumacząc to w jakiś pokrętny i niemający większego sensu sposób. "Krzyżooki" ani jego kompani nie nalegali. Kto, jak kto, ale czempion na pewno umiał sobie poradzić, a wieśniacy niezbyt często opuszczali swoje domy, w związku z czym nie wystawiali się na żadne zagrożenie ze strony heterochromika.
     Obudziły ich krzyki. Histeryczne krzyki wieśniaków, wypełniające całą wioskę i nie zwiastujące niczego dobrego. Był środek nocy, około trzeciej nad ranem, gdy dziedzic Pierwszego Króla otworzył oczy i z gwałtownie podniósł się z podłogi. Leżący na twardym, skrzypiącym łóżku Naizo jedynie otworzył lewe oko, jakby oceniając, czy opłaca mu się wstać. Obywatel Akashimy nie tracił czasu na rozbudzenie go, czy zaaferowanie sprawą. Wybiegł tylko z pokoju, od razu za jego progiem dostrzegając wskakujących w buty towarzyszy. Zarządca osady powoli podnosił się ze swojego posłania, dygocąc lekko. Po jego umęczonej, starczej twarzy przepływał cień lęku. Z pewnością miał złe przeczucia, skoro ostatnimi czasy w jego miejscu zamieszkania nie działo się nic dobrego.
-Edmund-san, pobiegniemy przodem i zobaczymy, co się dzieje. Proszę nie wychodzić z domu, jeśli nie będzie takiej potrzeby! - przykazał mężczyźnie gimnazjalista, po czym ruszył w stronę otwartych przez Rikimaru drzwi. Natychmiastowo uderzył go przerażający swąd spalenizny - smród palonego drewna... W ciemności biegli z lampami przekrzykujący się wieśniacy, pędząc... w stronę domu ich mentalnego przywódcy. Naito poczuł ucisk na gardle. Najczarniejsze scenariusze pojawiły się w jego głowie. Domyślał się, co się stało, ale nie potrafił tego powiedzieć na głos.
-Chodź... Pewnie będzie trzeba pomóc im w gaszeniu "pożaru" - albinos klepnął go w plecy, przechodząc obok. Słychać było w jego głosie i widać na twarzy - pomyślał o tym samym. Mimo wszystko jednak żywił nadzieję, że się myli. Równie mocno liczył też na to, że intuicja Edmunda była słabsza, niż jego. Że da radę jeszcze na kilka chwil odsunąć starca od sprawy.
     Gdy nastolatkowie dotarli na miejsce, dziesięciometrowa Gehenna była już przemieniona w istny słup ognia. W pobliżu trawnika zarządcy wioski stał zwarty tłum ludzi, którzy wcale nie kwapili się do ratowania dziedzictwa staruszka. Członkowie Gwardii Madnessów mieli nie lada problem z przedostaniem się przez ciżbę, ale cudem udało im się tego dokonać. Wtedy właśnie uderzający żar zaczerwienił ich twarze, grzebiąc jednocześnie nadzieje na ocalenie srebrnego drzewa. "Bolce" na gałęziach zamieniły się w zwęglone, wykręcone igiełki, a kawałki sczerniałej kory zniknęły pomiędzy źdźbłami trawy, wypalając wokół korzeni okrąg martwej, popękanej ziemi. Jedynej pamiątki po wnuczce Edmunda nie dało się uratować, choćby ktoś zaprzęgł do pomocy wszystkich mieszkańców wioski. Było już po prostu zbyt późno. Rozgoryczony Kurokawa rzucił zawiedzionym spojrzeniem w stronę obserwujących płomienie wieśniaków. Nie spodziewał się, że relacje pomiędzy osadnikami były aż tak kiepskie, że żaden z nich nie chciał nawet pomóc staremu człowiekowi bez perspektywy odniesienia wymiernych korzyści.
-Co się stało? Jak mogliśmy dopuścić do czegoś takiego? Przecież to wszystko działo się pod naszym nosem! Jakim cudem nikt nie zauważył bandytów? A może... nikt "nie chciał" ich zauważyć? Wiedziałem, że dbają tylko o siebie, ale żeby aż tak? Cholera! Popełniłem błąd... Co zrobi Edmund-san, kiedy to zobaczy? - grymas niezadowolenia wykrzywił lico "krzyżookiego". Potwornie sfrustrowała go ta sytuacja. Był zły - na siebie, na wieśniaków, na bandytów... na wszystko i wszystkich. Jeszcze gorzej się poczuł, gdy mieszkańcy wioski zaczęli rozchodzić się do swoich domów, upewniwszy się, że im samym nic nie groziło. Dopiero gdy tłum się przerzedził, odsłonił on pomarszczonego, chudego, słabego człowieczka, który w blasku ognia wyglądał na jeszcze starszego, niż w rzeczywistości. Z delikatnie otwartymi, spierzchniętymi ustami zaczął chybotliwie deptać w stronę swojego największego skarbu, mijając milczących, pogrążonych w poczuciu winy gości.
     Edmund zwany dziadkiem sprawiał wrażenie, jakby wszystko wokół niego straciło sens. Jakby nagle wyparowali mieszkańcy wioski, budynki obróciły się w perzynę, a wszystkie myśli uleciały z jego głowy. Wpatrywał się tylko w dogorywającą Gehennę, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Drżał - bardziej, niż zwykle, już nie ze starości. Był wstrząśnięty bardziej, niż można było przypuszczać. Nic sobie nie robił z uderzającego go żaru. Powieki szarych oczu nie chciały opaść, niemalże sparaliżowane. Osiwiały staruszek w pewnym momencie ugiął się pod własnym ciężarem, uderzając kolanami o spaloną ziemię. Dźwięk upadku przypominał nieco tarcie kości o kość, ale nie wydawało się, że mężczyzna doznał jakichś obrażeń. Pomarszczone dłonie o pokrzywionych palcach dotknęły podłoża pozbawione sił. Starzec żył bardzo długo. Być może nawet dożył dziewiątej dekady w skali ludzkiej. Z pewnością widział wiele i doświadczył wiele. Prawie nic nie mogło go zaskoczyć ani go zasmucić. Prawie... Dolina zmarszczek zaczęła się zapełniać rzewnymi łzami, bezgłośnie torującymi sobie drogę do podbródka i opadającymi na grunt, jakby chciały go zrosić i ożywić. Edmund rozpłakał się w ciszy, wbijając pokrytą przebarwieniami twarz w coraz mocniej nasiąkniętą glebę.
-Jak śmiali... Jak mogli zrobić coś takiego? - wycedził przez zaciśnięte zęby "krzyżooki", z trudem zatrzymując łzy. Połączona z sympatią do starca empatia nastolatka wywołała u niego paskudne uczucie. -Edmund-san... - zaczął cicho, pochylając się nad dławiącym się szlochem mężczyzną. Wyglądał tak słabo. Tak mizernie i żałośnie, pozostawiony samemu sobie i zignorowany przez sąsiadów. -Proszę wrócić do łóżka. Przeziębi się pan... - dziedzic Pierwszego Króla nie mówił już do gospodarza na "ty". Czuł, że nie miał już do tego prawa. Czuł się odpowiedzialny za wszystko, czego był świadkiem w ciągu ostatnich kilku minut. By odciążyć innych, całą winę przypisywał tylko i wyłącznie sobie. -Proszę... - gdy położył dłoń na chudym ramieniu starca i ujrzał jego łzy, ledwo zdławił swój własny płacz. Głos ugrzązł mu w gardle, ale mimo wszystko z pomocą Rinji'ego postawił mężczyznę na nogi. Zarządca byłby zapewne blady, jak kartka papieru, gdyby nie fakt, że ciepło płomieni zaczerwieniło jego skórę. Tym niemniej jednak jego twarz... Jego twarz była najgorsza. To ta "martwa" aparycja wycieńczonego, zestresowanego Edmunda najbardziej zabolał Kurokawę. Naito nie odezwał się ani słowem do swoich przyjaciół. Nie potrafił się na to zdobyć. Miał wrażenie, że każda próba nawiązania rozmowy przygnębiłaby go jeszcze bardziej. Zarówno biało- jak i czerwonowłosy doskonale to rozumieli. Uszanowali decyzję swojego uczuciowego kompana.
***
     Pogrążony we śnie starzec leżał na swoim łóżku przykryty kołdrą, dysząc ciężko i bełkocząc coś nieprzytomnie. Na jego naznaczonym zakolami czole widniała mokra, biała chusta. Mężczyzna gorączkował, a w połączeniu z ogólnym wycieńczeniem stanowiło to niebezpieczne połączenie. Nie pijąc i nie jedząc od dłuższego czasu, bardzo obniżył odporność swojego organizmu. Nie wróżyło to dobrze, ale Naito robił, co mógł, by pomóc starcowi i uśpić swoje wyrzuty sumienia choćby na parę chwil. Nie odrzucał oczywiście pomocy Rinji'ego, czy Rikimaru, ale starał się jak najwięcej zrobić sam. Senshoku tymczasem siedział na krześle w kącie, wyjątkowo cierpliwie trzymając nogi na stole. Nikt nie wątpił w to, że czerwonooki nie odczuwał żadnego współczucia względem "dziadka", lecz z drugiej strony każdy był pewien, że akcję bandytów potraktował jako osobistą zniewagę.
-Nie możesz zostawić tego starego próchna i wziąć się za coś ważniejszego, jak na przykład... to, po co tutaj przylecieliśmy? - warknął w którymś momencie do Kurokawy, który poprawiał właśnie pościel śpiącego starca. Przeklęte Oczy zwróciły się w stronę nieczułego psychopaty, lustrując go zawiedzionym spojrzeniem pełnym politowania.
-Dopóki mogę mu pomóc, mam zamiar to robić. Pogoń za bandytami może poczekać. Ludzkie życie jest dla mnie ważniejsze, niż paru wyrzutków, nie mających odwagi, by stawić nam czoła... - powiedział całkiem poważnie, rzucając w niepamięć swój przyjazny i przepełniony optymizmem ton głosu. Mimo to jednak nie uniósł się gniewem. Nie on.
-Jesteś pojebany... - westchnął zdegustowany Naizo, sprawiając wrażenie, jakby tylko on wiedział coś, czego nie zauważył trzecioklasista. -Temu staruchowi już nie pomożesz... a przynajmniej nie tak. To, że przykryjesz go kołderką, podasz mu herbatkę i wsadzisz czopa w dupę nic nie da. Chcesz mu się przysłużyć, to dorwij tych skurwysynów, którzy zagrali nam na nosach - nie miał skrupułów i nie przebierał w słowach. Mówił tak dosadnie, jak tylko mógł, w chamski i bezczelny sposób wyśmiewając starania nastolatków. "Jednooki" szermierz zauważył, jak dziedzic Pierwszego Króla zacisnął pięści, ale przemilczał ten fakt.
-W czym mu to pomoże, jeśli umrze wtedy, gdy będziemy gonić zbójów po lesie? Może mam ożywić zwłoki? Zawołać nekromantę, żeby pozwolił mi z nim porozmawiać? O to ci chodzi? Będziesz wtedy zadowolony? Jeśli aż tak bardzo bawi cię ludzka krzywda, to możesz wracać do robienia tego, co ci wychodzi najlepiej, bo do pomocy się NIE NADAJESZ! - ryknął Naito, gwałtownie podnosząc się na równe nogi. Rozgniewanym wzrokiem mierzył mężczyznę od stóp do głów. Po policzkach gimnazjalisty płynęły łzy. Nic nie poszło po jego myśli. Nie zjednał sobie mieszkańców wioski. Nie uratował wnuczki Edmunda ani jego dziedzictwa. Nie znalazł wspólnego języka z Senshoku. Wszystko to wywołało wewnątrz posiadacza Przeklętych Oczu reakcję łańcuchową.
     Reakcja byłego zwolennika Bachira okazała się gwałtowna, niczym wybuch, nie pozwalając ani kosiarzowi, ani szermierzowi na odpowiednio szybką interwencję. W mgnieniu oka elegant od pasa w dół zamienił się w obłok fioletowego gazu. Wężowa chmura popchnęła wściekłego mężczyznę do przodu z maksymalną prędkością. Nogi czerwonookiego zmaterializowały się z powrotem w powietrzu, tuż przed rozgniewanym Kurokawą. Bez kontaktu z podłogą Naizo wykonał szybki obrót. Czarny but z impetem uderzył w lewą skroń "krzyżookiego", napierając na niego w taki sposób, że został on dosłownie ciśnięty o podłoże. Użytkownik gazu wylądował bezpośrednio na swojej ofierze, wbijając stopę w brzuch nastolatka. Nim ktokolwiek podjął próbę powstrzymania Senshoku, dawny rywal Matsu zaczął okładać pięściami chłopaka, którego przysiągł zamordować. Twarz wziętego z zaskoczenia, zamroczonego obywatela Akashimy przeskakiwała z lewej na prawą i z powrotem pod wpływem wrażych ciosów. Choć młody Okuda rzucił się na Naizo, oplatając rękoma jego lewe ramię, a Rikimaru zahaczył pochwą miecza o gardło mężczyzny, by oburącz odciągnąć go do tyłu... nie dali rady nic zrobić. Przynajmniej dopóty czerwonooki nie wyładował pierwszego gniewu. Wtedy bowiem sam podniósł się na równe nogi, gwałtownie rzucając niebieskookim o ścianę, a czerwonowłosego przerzucając nad głową i trzaskając nim w podłogę.
-Smakuje, szmaciarzu? - zakpił z pokonanego Senshoku. Z nozdrzy Naito ciekła strużka krwi, docierająca powoli do jego warg. Ciepło szkarłatnej cieczy posiadacz Przeklętych Oczu poczuł również na rozciętym łuku brwiowym - prawym. -Jesteś o wiele lat za mną. Ty i reszta tobie podobnych szczurów. Nie masz nawet czwartej części mojego doświadczenia, więc oczywiście gówno wiesz... ale nie martw się. Powiem ci coś. Jak myślisz, dlaczego podpalono drzewko? Bo stary postanowił nas wspaniałomyślnie przekimać w swojej ruderze. To było ostrzeżenie. Im dłużej będziesz tu siedział, tym bardziej wkurwisz nasze przyszłe ofiary... dlatego nie próbuj mi więcej pyskować ani mnie pouczać. Chuja wiesz i chuja jesteś wart. A reszta tak samo... - obrzucił gniewnym spojrzeniem rozłożonych na deskach chłopaków. -Poza tym ten pierdziel i tak zaraz wyzionie ducha. Nie masz nawet po co mu podcierać dupy. Ja tu jestem od tego, żeby was pilnować przed byciem idiotami... A nie, przepraszam! Przed byciem SOBĄ! Jeszcze jeden raz któryś zacznie się do mnie rzucać, to was połamię i będą ciągnął za sobą na sznurku! - to powiedziawszy, wytarł brudne od cudzej krwi knykcie w ubranie leżącego przed nim Kurokawy.
-On... ma rację. Tak bardzo przejmowałem się tym, żeby pomóc tej wiosce... że nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem jej szkodzić. Szlag! Ale ze mnie idiota... Uznałem Naizo-san'a za niekompetentnego z powodu jego charakteru, a tak naprawdę to on cały czas miał rację. Pomyślał o tym już na samym początku. Już na samym początku powstrzymywał nas od spoufalania się z mieszkańcami wioski. Obiecałem sobie, że nie będę oceniał go pochopnie, a i tak to zrobiłem. A teraz... Edmund-san umiera, bandyci przygotowują się do następnego ataku, a ja siedzę i płaczę, próbując naprawić swoje błędy... Cholera! - drgający raz po raz Naito zasłonił twarz przedramieniem, udając, że chce się pozbyć krwi. Tymczasem z jego Przeklętych Oczu wydostały się kolejne, pełne frustracji łzy. Zła decyzja, jaką podjął była kolejną, której miał nigdy nie zapomnieć. Była kolejnym błędem na drodze do stania się choć w połowie takim, jak jego Mentor. Do stania się godnym następcą Shuuna i do zrozumienia zasad rządzących Morriden.
-Przepraszam... - wydukał rozedrganym głosem chłopak. -Nie powinienem był tak się zachowywać. Nie powinienem był w ciebie wątpić, Naizo-san... Ja... chyba wiem już, dlaczego Matsu-san tak ci ufa - wyznał z zasłoniętymi oczami. W odpowiedzi usłyszał tylko pełne dezaprobaty prychnięcie Senshoku, które tylko pozornie było przesiąknięte wrogością.
-Zapamiętaj sobie jeszcze jedną rzecz... Kiedy próbujesz się komuś sprzeciwić, bądź przynajmniej w stanie obronić się przed nim, jeśli go to wkurwi - z tymi słowami czerwonooki miał już pociągnąć za klamkę, gdy nagle drzwi sama się otworzyły, odsłaniając widok na spowitą mrokiem noc. Spojrzenia wszystkich spoczęły na stojącym na progu Tatsuyi, którego ręka zaciskała się na włosach odzianego w połataną wiatrówkę mężczyzny. Poza podbitym okiem, złamaną ręką i wybitymi obydwoma "jedynkami", tajemniczemu osobnikowi nie dolegało nic poważnego. Pozbawione przytomności ciało zwisało bezwładnie z dłoni czempiona areny.
-Złapałem kutasa! Przy odrobinie szczęścia zaprowadzi nas do swoich kolegów - obwieścił dumnie posiadacz Przeklętej Ręki, rzucając zdobycz na podłogę.

Koniec Rozdziału 128
Następnym razem: Niesprawiedliwość

piątek, 25 lipca 2014

Rozdział 127: Stary człowiek i drzewo

ROZDZIAŁ 127

     -Naizo-san! - krzyknął Kurokawa, zakłopotany zachowaniem wyższego rangą Madnessa. -Nie powinieneś odnosić się w taki sposób do ludzi, którym mamy pomóc! - pouczył czerwonookiego, który spojrzał w jego stronę z obłąkańczym wzrokiem. Nim ktokolwiek zdążył coś zrobić, użytkownik gazu znalazł się już bezpośrednio przed chłopakiem, pochylając się nad nim. Zimna dłoń mężczyzny gwałtownie chwyciła nastolatka za gardło. Początkowe zaskoczenie szybko uciekło z twarzy Naito, który bez żadnej reakcji obronnej spojrzał psychopacie prosto w oczy. Nie chciał walczyć z tymi, którzy rzekomo byli po jego stronie. Nie chciał też jednak słuchać, jak zastępca jego Mentora miesza z błotem tych wszystkich biednych, przerażonych wieśniaków.
-Naizo-san, Naito ma rację. Nie ma potrzeby wyrabiania sobie złej opinii już przy pierwszym kontakcie... - Rinji próbował uratować sytuację. Kątem oka widział, jak ze wszystkich okien spoglądały na nich beznamiętne twarze wieśniaków. Widzieli stamtąd wszystko, co się działo, co raczej nie nastrajało ich pozytywnie względem przybyszów, próbujących pozabijać siebie nawzajem.
-Morda... - rzucił niedbale Senshoku, kierując słowa do Okudy, nawet na niego nie spojrzawszy. -A ty... - zwrócił się do Kurokawy. -...nie zapominaj, co ci obiecałem na wojnie. Powiedziałem, że cię zabiję i zrobię to. Dla mnie to bez różnicy, czy zajmę się tym już teraz, czy odłożę to na później. Dlatego radzę ci nie wystawiać moich nerwów na próbę... - w czerwonych oczach zastępcy Generała tańczyły płomyki najprawdziwszego szaleństwa... a mimo to chwycony przez niego szatyn nie ugiął się. Obywatel Akashimy nie próbował się bronić, lecz jednocześnie nie odczuł strachu z powodu groźby rozgniewanego mężczyzny. Wyraz jego twarzy pozwalał raczej przypuszczać, że trzecioklasista rozmyślał nad czymś uporczywie, poświęcając temu większość swojej uwagi.
-Naizo robi słabe pierwsze wrażenie. Drugie też... i prawdopodobnie dziesiątki kolejnych. Mimo to jednak Matsu-san zadecydował o uczynieniu go swoją prawą ręką. Mój mistrz nie jest kimś, kto popełniłby tak oczywisty błąd, co świadczy o jego zaufaniu względem Naizo. Z jakiegoś powodu w niego wierzy i pozwala mu na robienie wszystkiego tego, do czego mają prawo również inni zastępcy. Niezależnie od tego, jak spojrzeć na sprawę, oznacza to, że Naizo-san skrywa w sobie coś więcej, niż my wszyscy możemy zobaczyć. Chcę się dowiedzieć, czym jest to coś. Chcę poznać prawdziwą twarz człowieka, który grozi mi śmiercią... - postanowił ostatecznie Kurokawa, po czym niespodziewanie chwycił zaciśniętą na swoim gardle dłoń byłego Połykacza Grzechów, gwałtownie ją z siebie ściągając. Już wydawało się, że zaskoczony Senshoku wybuchnie gniewem, gdy nagle gimnazjalista skłonił przed nim głowę, wprawiając go w konsternację.
-Wybacz - rzekł ze szczerze brzmiącą skruchą. Przechadzający się między domami Tatsuya spojrzał z zaciekawieniem na rozwój wypadków. Rinji niepewnie czekał w pogotowiu, zdziwiony tak samo, jak Naizo. Rikimaru ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami zaśmiał się w duchu. Jego kamienna twarz nie drgnęła jednak nawet o milimetr. Po tym, jak kilka miesięcy wcześniej próbował wykonać wyrok na pewnym kłopotliwym budowniczym, w każdej problematycznej sytuacji oczekiwał od obywatela Akashimy czegoś nietuzinkowego i abstrakcyjnego. -Nie powinienem był podważać twojego autorytetu, Naizo-san. Niezależnie od twojego stosunku do tych ludzi, zobowiązałeś się do udzielenia im pomocy. Wybranie tego, co słuszne zamiast tego, co łatwe nie jest niczym łatwym, dlatego twoja irytacja nie powinna mnie dziwić. Przepraszam - potok słów wypłynął z ust chłopaka tak pewnie i stanowczo, że po raz kolejny wydawał się być innym człowiekiem, niż zazwyczaj. Czerwonowłosy szermierz w żaden sposób na to nie zareagował, lecz przez chwilę miał wrażenie, że złote wzory w oczach jego towarzysza zalśniły. Wyglądało to tak, jakby dziedzic Pierwszego Króla faktycznie wejrzał w duszę czerwonookiego, co pozwoliło mu odpowiednio się zachować.
-Phi! Na drugi raz znaj swoje miejsce. W dalszym ciągu mam zamiar cię zabić. Zarobiłeś po prostu dodatkowy dzień swojego życia... - burknął mężczyzna z maską lekarską, odwracając się od ukorzonego przed nim nastolatka. -Przydajcie się na coś i znajdźcie kogoś ważnego w tym burdelu! - niedbale i arogancko ozwał się do Rinji'ego oraz Rikimaru, podczas gdy czempion areny przystawiał twarz do okna jednego z domów, różnokolorowymi oczyma poszukując jego mieszkańców.
-Widziałeś? Zrobił to. Skorzystał z oczu Shuuna, żeby ugłaskać Naizo... - rozbrzmiewający chóralnym echem głos wypełnił umysł posiadacza Przeklętej Ręki. W pierwszej chwili heterochromik drgnął lekko, zaskoczony nagłym kontaktem z "tą osobą", jednak uspokoił się, gdy u odbijających się w szybie towarzyszy podróży nie dostrzegł zdziwienia.
-Widziałem, że gówno zrobił - odparł impertynencko młody mistrz, również w myślach. Nie uznawał Calleba, Drugiego Króla za kogoś, komu należał się jego szacunek. Traktował go w taki sam sposób, jak każdą inną osobę z tą tylko różnicą, że nie mógł go zabić ani otwarcie z nim rozmawiać bez wzbudzania podejrzeń. -Ma farta, to wszystko. Podobno na wojnie zrobił to samo i to też był fart. Gdybym walczył tak często, jak kiedyś, też obudziłbym moc tego twojego przeszczepu, więc przestań go chwalić! - zbulwersował się chłopak, wciąż dotykając twarzą zimnej, szklanej powierzchni. Nie był aż taki pewny tego, o czym poświadczył w duchu, a Calleb doskonale o tym wiedział. Drugi Król - ten, o którego prawej ręce krążyły legendy - stanowił bowiem nieodłączną część czarnowłosego.
-Jeśli zechcesz, wciąż mogę ci pomóc. Nadal mogę nauczyć się, jak użyć tego, co po mnie odziedziczyłeś. Obaj wiemy, jak bardzo pragniesz dorównać temu chłopcu. Twoja siła jest moją siłą, więc w każdej chwili możesz poprosić mnie o moją wiedzę i doświadczenie... - pierwszy towarzysz wielkiego Shuuna złożył propozycję korzystną dla niego i dla jego dziedzica... ale nie łudził się, że przesadnie dumny czempion przyjmie jego ofertę.
-Już mówiłem, zapomniałeś? Jeśli Kurokawa może sięgnąć po moc swoimi własnymi rękoma, ja zrobię to samo. Koniec dyskusji! Jesteś tylko cieniem tego, kim byłeś kiedyś, więc nie próbuj mnie pouczać! Gdyby nie ja, to nadal królowałbyś "niczym"! - heterochromik uciął rozmowę z martwym od setek lat mężczyzną, zdenerwowany jego nastawieniem. Były zwolennik Bachira nienawidził, gdy ktoś próbował się nad nim litować.
-Nadal nie wiele widzę, kiedy na ciebie patrzę... - zripostował ostro Calleb, lecz Tatsuya wyjątkowo mu nie odpowiedział. Umilkli obaj. Posiadacz Przeklętej Ręki odkleił twarz od szyby, dopiero uświadamiając sobie, jak długo trwał w tej pozycji i jak dziwnie wyglądał.
***
     -"Zajmij się wszystkim, co nie jest związane z zabijaniem" - powtórzył pod nosem zrezygnowany Naito. Powinien był spodziewać się podobnego nastawienia ze strony Senshoku. Powinien był się nawet cieszyć, że Naizo nie spróbuje nawiązać jakiegokolwiek werbalnego porozumienia z wieśniakami. Każdy z wysłanych do "wioski Gehenny" podróżników wiedział doskonale, co by z tego wynikło. -Witajcie - skłonił się sztywno na widok wychodzących z kolejnej chaty ludzi. Nie był pewny, w jaki sposób zachować się względem nich. Zdawał sobie sprawę ze swojej dominującej pozycji, lecz właśnie ona utrudniała mu dogadanie się z ludźmi. Idąc przez coraz bardziej zapełnioną mieszkańcami osadę, uświadomił sobie, że nie przepadał za posiadaniem autorytetu... a przynajmniej nie w takim sensie. Wolał być na równi z tymi, którzy go otaczali, lecz wydawało się, że nie miał żadnego wpływu na wzajemne stosunki między jego kompanami i wieśniakami. Rinji i Rikimaru zostali w pobliżu zastępcy Generała, by móc go pilnować i zażegnać ewentualne konflikty. Wychylający się z progów ludzie spoglądali na intruzów nieufnie i nerwowo. Nie podobała im się obecność członków Gwardii Madnessów, co było zrozumiałe ze względu na różnice sił obu grup społecznych. Jednocześnie jednak nie mogli nic zrobić. Wieśniacy bali się stawić czoła Gwardzistom tak samo, jak nękającym ich bandytom. Dlatego właśnie posiadacz Przeklętych Oczu kierował się do ostatniego, podłużnego domu, umiejscowionego na obrzeżach wioski. Dom ten należał do zarządcy, choć najstarszy mężczyzna w osadzie nigdy podobnego urzędu nie przyjął. Ze względu na życiowe doświadczenie i mądrość traktowano go jednak, jak przywódcę, ambasadora oraz reprezentanta szarego tłumu. Gimnazjalista liczył na to, że będzie w stanie z nim porozmawiać, że dojrzały starzec udzieli mu niezbędnych wyjaśnień i pozwoli dokonać wstępnych ustaleń.
     Zauważył je już z daleka. Drzewo, jakiego nastolatek jeszcze nigdy wcześniej nie widział wyłaniało się zza długiego domu zarządcy. Musiało mieć co najmniej dziesięć metrów wysokości i zapewne około pół metra szerokości. Jego kora miała barwę brudnego, matowego srebra, nie przypominając żadnego innego, znanego trzecioklasiście drzewa. Wszelkie odrastające na boki gałęzie zaczynały się pojawiać dopiero przed samym czubkiem "zielonej wieży", rozchodząc się we wszystkich kierunkach, niczym pokrzywione promienie słońca. O dziwo jednak dzieło matki natury nie było zaopatrzone ani w liście, ani w igły. Miast tego porastało je coś, co przypominało nieco niewielkie, gładkie bolce - poszarzałe, o płaskich czubkach. Zajmowały one miejsca analogiczne do swoich przedstawicieli w ludzkim świecie, choć nie rosły szczególnie gęsto.
-Nie wydaje mi się, żeby miały coś wspólnego z owocami - pomyślał Naito, a wziąwszy to pod uwagę, doszedł do wniosku, że tajemnicze drzewo nie dawało żadnych widocznych plonów. Wbrew pozorom nie wyglądało jednak na martwe, o czym chłopak miał się wkrótce przekonać.
     Zapukał do lekkich, pozostawiających centymetr przestrzeni nad drewnianym podłożem drzwi. Nikt nie zaszczycił go swoją uwagą, lecz niezrażony tym faktem ponowił "wezwanie" jeszcze kilka razy, nim zdecydował się na własną rękę poszukać wskazanego przez lud starca. Bez większego zawahania skręcił w lewo, po czym obszedł otoczony wysoką na paręnaście centymetrów trawą dom. Dostawszy się na coś, co można było nazwać podwórzem, mógł wreszcie dobrze przyjrzeć się widzianemu z daleka drzewu. Grube, poskręcane korzenie wnikały w ziemię, wyłaniając się z najniższego punktu w grubym pniu i tworząc kolejne "drewniane słońce", podobne do tego, które widać było u góry. "On" klęczał w trawie - po japońsku, do granic możliwości składając swoje nogi, niczym żywą harmonijkę. Niewielki, pokurczony staruszek, niższy o pół głowy od Kurokawy wpatrywał się w widniejący przed nim pomnik przyrody. Nie odzywał się. Jego chude, pomarszczone ciało ukryte było pod szarym, obszarpanym ze wszystkich stron kimonem. Choć strój mężczyzny mógł idealnie na niego pasować lata temu, teraz ledwo się na nim trzymał, luźny i nierzadko wypełniony bardziej powietrzem, niż ciałem. Na barkach staruszka widniała jeszcze kwiecista, wyblakła już narzuta, powiewająca na wietrze i raz po raz niemal ruszająca w jego objęcia. Starzec miał siwe, przerzedzone włosy, spięte z tyłu w raptem kilkucentymetrową "kitkę", której długość nie pozwalała nawet na żaden jej ruchy. Obwisłe policzki oraz twarz, pod skórą której dało się dostrzec każdą kość pokryte były ciemnymi przebarwieniami. Mądre, szare oczy tęsknie penetrowały pień drzewa swoim przeszywającym wzrokiem. Na prawym widać było dość duże bielmo. Czarnowłosy mógłby przysiąc, że staruszek prawie na nie nie widział. Kępka kilkudniowego, bardzo giętkiego zarostu pokrywała podbródek i okalała usta zestarzałego mężczyzny.
-Chodź, chłopcze. Usiądź obok mnie - wychrypiał dziadek, chyba nie spodziewając się nawet, że jego głos zabrzmi w taki sposób. Zarządca wioski musiał nie pić od dłuższego czasu, a nie wyglądał również na takiego, co jadł chociaż połowę dziennej normy dla dorosłego człowieka.
-Zauważył mnie? Nie wygląda mi na kogoś, kto choć trochę zna się na walce. Podobno starzy ludzie mają lepszą intuicję, niż tacy, jak ja... - pomyślał Naito, powoli podchodząc z boku do swojego gospodarza. Zawahał się tylko przez chwilę, bo już zaraz przycupnął wśród trawy, krzyżując nogi, jak na tureckim kazaniu. Nigdy nie przepadał za "tradycyjną" pozycją rodem z Japonii.
-Mam na imię Naito. Ja i czterej inni przedstawiciele Gwardii Madnessów przybyliśmy tutaj, żeby pomóc - zaczął od razu szatyn, ale przez prawie minutę nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Zastanawiał się nawet, czy aby staruszek nie był tak samo uprzedzony względem obcych, jak reszta wioski. Dopiero po upływie pewnego czasu zarządca westchnął lekko i spojrzał na nastolatka swoim przenikliwym, choć już nie tak dobrym, jak kiedyś wzrokiem.
-Moje imię brzmi Edmund, ale obecnie się go już prawie nie używa, więc wszyscy mieszkańcy tego miejsca mówią mi "dziadku". To w sumie nic dziwnego. Niektórzy z nich mogliby być moimi prawnukami, a może i pra-prawnukami... - siwowłosy Madness nie spieszył się z niczym. Nawet jego słowa były flegmatyczne i pozbawione werwy. Kurokawa jednak nie zrażał się. Zawsze szanował starszych i był dla nich wyrozumiały.
-Jak już mówiłem, Edmund-san, mamy zamiar wam pomóc z... - roztrzęsiona, pomarszczona dłoń raptownie wzniosła się w górę, bezkompromisowo przerywając słowotok "krzyżookiego". Trzecioklasista niepewnie spojrzał na mężczyznę, lecz nie odezwał się. Grzecznie czekał na niego, aż sam zabierze głos, skoro już go uciszył. Czekał kolejne pół minuty. Cierpliwie, jak nakazywały wyniesione z domu zasady.
-Czy wy, młodzi, naprawdę musicie się aż tak spieszyć? Mamy czas na rozmowę o obowiązkach. Przebyliście długą drogę. Nie wierzę, że macie zamiar skupić się tylko na tym, na czym musicie. A może to właśnie znaczy dzisiaj "być młodym"? - odezwał się z lekkim niezadowoleniem dziadek, ponownie obserwując skierowane w niebo drzewo. Zachowanie mężczyzny wprawiło jego gościa w zakłopotanie. Nie spodziewał się, że właśnie coś takiego będzie stanowiło problem, a tymczasem starzec zdawał się myśleć całkowicie innymi kategoriami, niż jego sąsiedzi.
-C... co to jest? Nigdy nie widziałem takiego drzewa... - ostatecznie gimnazjalista zdecydował się poprowadzić rozmowę właśnie w tym kierunku, jako że srebrny pomnik przyrody naprawdę absorbował jego uwagę. Coś na kształt gorzkiego uśmiechu przemknęło po wychudzonej, pomarszczonej twarzy Edmunda zwanego dziadkiem.
-To Gehenna - odparł krótko mężczyzna, a w głowie dziedzica Pierwszego Króla natychmiast pojawił się obraz owoców, jakimi poczęstował go kiedyś Paladyn Eronis. -Wytrzymałe, długowieczne drzewa. Rosną przez cały czas, dopóki coś im się nie stanie. Podobno gdzieś w Morriden, daleko na północy są Gehenny wysokie na kilometr. To tutaj ma raptem kilkanaście lat. Jego rozmiar robi na tobie wrażenie tylko dlatego, że podobnych drzew nie znajdziesz w tej części kraju - był ewidentnie zadowolony z obranego przez chłopaka tematu. To zadowolenie podczas rozmowy o "zwykłym" drzewie przypomniało Naito o kimś, kto lubował się w podobnych zagadnieniach.
-Gato-san... Pierwsza osoba, którą zawiodłem. Nigdy nie zapomnę tego uczucia... - posiadacz Przeklętych Oczu spochmurniał tylko na moment, gdyż prawie od razu się opamiętał. Wolał nie wciągać w swoje problemy ludzi, którzy mieli wystarczająco dużo własnych.
-Rzeczywiście... - mruknął nastolatek, by jego gospodarz nie pomyślał przypadkiem, że jest ignorowany. -...ale w takim razie jak to się stało, że jedno z nich rośnie w pańskim... w twoim ogrodzie? - zapytał zaraz. Spodziewał się znowu czekać dłuższy czas na odpowiedź, lecz jednak się przeliczył.
-Posadziłem je wspólnie z moją wnuczką... Miała wtedy nie więcej, niż pięć lat. Pamiętam to, jakby to było wczoraj. Dziecko zawsze umie dostrzec w pozornie nudnej czynności coś zjawiskowego, a ona nie była wyjątkiem. Strasznie się niecierpliwiła. Codziennie przez kilka miesięcy pytała mnie: "Długo jeszcze? Kiedy wyrośnie?". "Stworzenie" życia było dla niej czymś niezwykłym. Może to trochę za dużo powiedziane... ale kochała to drzewo. A ja kochałem ją. Zajmowaliśmy się nim razem przez te kilkanaście lat. Z czasem pasja przygasła. Zostało przyzwyczajenie. Obowiązek. Dlatego teraz nie wiem już, czy ostatecznie zajmowałem się tym drzewem, bo ją kochałem... czy może jednak było odwrotnie. Teraz jest już chyba zbyt późno, żeby się tego dowiedzieć... - starzy ludzie dużo mówili. Lubili opowiadać, lubili dzielić się swoją przeszłością i przeżyciami z tymi, którzy nie doświadczyli tego wszystkiego, co oni. Naito zaś umiał i lubił słuchać. Również opowieści staruszka słuchał z uwagą. Każde wypowiedziane przez niego zdanie pozwalało nastolatkowi lepiej go poznać... a przynajmniej Kurokawa tak to sobie tłumaczył. W pewnym sensie jego dziedzictwo i osobiste przyzwyczajenia sprawiły, że "poznawanie" ludzi stało się jego pasją.
-Jak to? Co się stało z pana... z twoją wnuczką, Edmund-san? - moment, w którym starzec przerwał opowieść i smętnie wpatrzył się w korę drzewa skłonił "krzyżookiego" do zadania tego niewygodnego pytania. Jeszcze przed otrzymaniem odpowiedzi miał złe przeczucia. Gdy zaś szare oko z bielmem spojrzało w jego stronę, widać w nim było ból.
-Nie ma jej - rzucił czerstwo zarządca wioski, znowu łapiąc "kontakt wzrokowy" z drzewem. -Ci ludzie zabrali ją kilka tygodni temu... - bolesne ukłucie zaogniło serce szatyna, gdy tylko to usłyszał. Momentalnie poczuł się źle. Jego własny, niewyparzony język momentalnie wypełnił go poczuciem winy, na kilka chwil odbierając zdolność mowy.
-Zabrali? Bandyci porwali twoją wnuczkę? - w myślach przeklinał samego siebie. Przecież doskonale znał odpowiedź, a mimo wszystko zadał tak głupie, krzywdzące pytanie. Tak już po prostu było, że w podobnych sytuacjach gubiło się jakikolwiek takt. Znikał on za zasłoną niedowierzania i "nienawiści do ciszy". Chciało się wtedy za wszelką cenę przerwać milczenie, często z negatywnym skutkiem.
-Porwali? Nic podobnego! - żachnął się ironicznie Edmund zwany dziadkiem. W jego głosie brzmiała gorycz. -To był przecież ten ich "haracz"... - zaciął się. Kilkanaście sekund przesiedzieli w ciszy, wpatrując się - starzec w drzewo, chłopak w ziemię. -To się zaczęło, kiedy zabrakło nam wszystkiego innego. Pieniędzy nie mieliśmy wiele. One skończyły się najwcześniej. Potem zabierali jedzenie, ubrania, narzędzia, materiały... Kilka osób usilnie próbowało skrystalizować energię duchową... ale robili coś takiego pierwszy raz w życiu. Starali się tak rozpaczliwie, by stworzyć jak najwięcej kryształów... że zabrakło im sił, by żyć. Znaleźliśmy ich martwych. Trzech mniej w wiosce... Trzech ludzi w zamian za ilość "towaru" raptem na jeden haracz. Rozsądna cena? - spytał retorycznie staruszek. Zachowywał się coraz bardziej zgorzkniale, im bardziej zapędzał się w swój wywód, złamany wspomnieniem ukochanej wnuczki. -Zabierali wszystko po kolei, ale nigdy w przesadnie dużych ilościach. Można by powiedzieć, że to dobrze... ale wcale nie. W końcu mieszkańcy wioski pojęli, że któryś z domów zostanie okradziony za każdym razem, jak przychodzili bandyci. Przestali sobie ufać, zaczęli kolaborować z wrogiem, namawiać do zajęcia się kimś innym... Nasze poczucie wspólnoty zostało zniszczone, a mimo wszystko każdy z nas stracił swoje dobra. Zostawili nam tyle jedzenia, byśmy mogli przeżyć i dalej im "płacić". Tak samo z niezbędnymi do życia rzeczami. Nie wzięli jednak pod uwagę, że taka mała wioska nie da rady tak szybko nadrobić strat... i właśnie wtedy zaczęli zabierać ludzi. Porywali najmłodszych. Uprowadzali dzieci, a także każdego z nas, kto posiadał jakieś ponadprzeciętne zdolności. Starych, chorych i brzydkich zostawili w spokoju. Moja wnuczka nie należała do żadnej z tych grup... a teraz już jej ze mną nie ma. Jej nie... ale wciąż mam to, co nas ze sobą łączyło. Mam to jedno, młode drzewo, które znaczyło dla niej tak wiele... i przynajmniej jego nie mogą ukraść - przysłuchujący się temu chłopak poczuł się żałośnie. Zawsze poruszała nim ludzka tragedia, ale rzadko kiedy miał okazję bezpośrednio porozumiewać się z pokrzywdzonym. Było mu żal. Dziadka, jego wnuczki i tych wszystkich ludzi, stłamszonych do tego stopnia, że nie ufali nawet sobie nawzajem.
-Odbijemy ją... - wymamrotał nagle, ściągając na siebie jedno, przeciągłe spojrzenie pokrytego bielmem oka. -Ukarzemy tych ludzi i uratujemy twoją wnuczkę. Uratujemy waszych przyjaciół i rodziny. Po to tutaj przyszliśmy - żeby pomóc. Powiedz mi tylko, gdzie mogę szukać bandytów, a od razu tam pójdziemy. Nie musisz się o nic... - jego entuzjazm i determinacja zgasły, gdy dostrzegł pełen politowania uśmiech na pomarszczonej twarzy.
-Nie. Jej już nikt nie pomoże... - powiedział smętnie mężczyzna, powoli podnosząc rozdygotane, osłabione ciało na równe nogi. -Możesz tego nie zrozumieć, bo nie masz nawet własnego dziecka... ale jako jej dziadek po prostu wiem... że jej życie zniknęło już z tego świata. Jej i zapewne wielu innych porwanych. Poza tym... czy naprawdę sądzisz, że bandyci trzymali jeńców przy sobie, karmili ich i o nich dbali? Nie. Nawet ja się nie łudzę. Zostali sprzedani, ot co. Ich rodziny już nigdy ich nie zobaczą, choćby nawet strącili niebo i wysuszyli oceany - szarooki starzec zaczął powoli, posuwistym krokiem iść w stronę drzwi wejściowych do swego domu. -A co do zbójów... Spóźniliście się o kilka dni. Byli tutaj, owszem... ale jakieś cztery doby wstecz. Zabraliby kolejną kobietę lub dziecko, ale zadowolili się jedzeniem. Jeśli chcecie ich dopaść, musicie zaczekać, aż znowu się pojawią. Jeśli nie, pozwólcie nam po prostu umrzeć... - powiedział gorzko, na moment opierając dłoń na ramieniu przygaszonego przez niego nastolatka. Później ruszył dalej. "Krzyżooki" w milczeniu spoglądał na plecy przeraźliwie chudego starca, zaciskając pięści. Zastanawiał się nad czymś. Miał bowiem wrażenie, że mężczyzna nie powiedział mu wszystkiego. Że za sprawą kryje się coś jeszcze. Coś wystarczająco przykrego, by skłonić Edmunda do opuszczenia swojego skarbu.
-Powiedziałeś, że zawsze zostawiali wam wystarczająco dużo jedzenia, żebyście mogli przeżyć, prawda? I że z powodu braku innych zamienników zaczęli zabierać zdatnych do sprzedania ludzi, czyż nie? W takim razie... oddałeś im swoje ostatnie zapasy, tak? Zrobiłeś to... bo chciałeś uchronić innych ojców i dziadków przed twoim cierpieniem. Mam rację? - wydedukował bez cienia wątpliwości Naito. Starzec nie odpowiedział. Starszy "wioski Gehenny" nie jadł i nie pił od czterech dni i czterech nocy...

Koniec Rozdziału 127
Następnym razem: Płonące dziedzictwo

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział 126: Cel - wioska Gehenny

ROZDZIAŁ 126

     -Ach... Tak dawno mnie tu nie było - westchnął Naito, jako pierwszy wbiegając po schodach na dach. Z rozgwieżdżonym niebem ponad głową przyjrzał się raz jeszcze kwaterze swojego Mentora. Znajdował się właśnie w drugim budynku, połączonym z pierwszym przez coś w rodzaju krytego mostu. Kurokawa zawsze był pod wrażeniem nowoczesnego wyglądu mieszkania Kawasakiego, które pomimo białej barwy nie sprawiało wcale wrażenia sterylności. 
     W ślad za szatynem na górę weszli również Rinji oraz Rikimaru. Naizo zrezygnował z przebywania w otoczeniu denerwujących go nastolatków i udał się w tylko sobie znanym kierunku - po uprzednim zapewnieniu swojego Generała, że nie wda się w kolejną walkę. Jak się bowiem okazało, Matsu dowiedział się o incydencie z Rycerzem jeszcze zanim Senshoku doprowadził chłopaków do jego gabinetu. Nie omieszkał też zrugać swojego zastępcy za problemy, które spowodował. Nie robił tego zresztą po raz pierwszy ani - bynajmniej - ostatni. Były zwolennik Bachira uchodził za jednego z głównych prowokatorów bójek i afer w Miracle City. Mawiano, że pod tym względem ustępował tylko Generałowi Carverowi. Do opartego o barierkę trzecioklasisty dołączyli jego rówieśnicy, podobnie jak on lustrując majaczące w nieosiągalnej dali. 
-Jesteście dziwnie małomówni, wiecie? - odezwał się w końcu "krzyżooki", wyrywając z zamyślenia obydwu towarzyszy. -Jeśli coś się stało, to chętnie was wysłucham i spróbuję pomóc... a jeśli nie, to nie zachowujcie się, jak na pogrzebie. Nie wiem, jak to wyglądało u was, ale mi was brakowało... - gimnazjalista podjął próbę ożywienia atmosfery i sprowadzenia przyjaciół na ziemię. Widział dokładnie, że obydwaj nastolatkowie czymś się zamartwiali. Nie czuł się zbyt swobodnie, gdy tylko on nie wiedział, o co chodziło. Podobnie też nie wyobrażał sobie bycia optymistycznie nastawionym do życia, kiedy jego bliscy zmagali się z problemami życiowymi.
-Powinienem powiedzieć? Powinienem wciągać ich w sprawy mojego rodu? Nie... Nie mogę tego zrobić. Jeśli coś pójdzie źle, oni zostaną wrzuceni ze mną do tego samego worka. Nie wolno mi decydować o ich losie. Poza tym, jeśli się o tym dowiedzą... nie będą w stanie pozostawić mnie samemu sobie. Nie. Nie zaryzykuję! - postanowił białowłosy, zagłębiając niebieskie oczy w ciemność nocy. Kawasaki do tej pory nie wrócił do domu, zajęty papierkową robotą. Zapasowy klucz powierzył jednak swojemu uczniowi, obdarzając zaufaniem jego i pozostałych dwóch chłopców. W normalnych warunkach Okuda nie posiadałby się z radości, uhonorowany w taki sposób. Teraz jednak nie był w nastroju, by robić dobrą minę do złej gry.
-Co mam zrobić? Wyżalić się im, bo jestem słaby? Co to zmieni? Mam pogrześć dla nich tę samą dumę, która nie pozwala mi prosić o pomoc kogokolwiek innego? Przecież to nie miałoby sensu. Sam muszę sobie radzić z moimi problemami. Ci dwaj robią zbyt wiele. Gdyby Naito się dowiedział, strąciłby samo niebo, byleby tylko mi pomóc. Nie zgodzę się na to. Nie przyjmę takiego wstydu ani nie narobię sobie długów względem niego. Nie... - zdecydował czerwonowłosy w tym samym momencie, co albinos. Gdy obaj doszli do praktycznie identycznych wniosków, jednomyślnie stuknęli w ramię stojącego pomiędzy nimi szatyna - jeden z jednej, drugi z drugiej strony. Wciąż ciężko było pojąć, jakim cudem ci, którzy cały czas darli ze sobą koty potrafili być aż tak podobni do siebie.
-Witaj w domu - wypowiedzieli w tym samym momencie i wcale nie przypadkowo. Oni również uważali, że miejsce dziedzica Pierwszego Króla było pośród nich - pośród Madnessów. 
-Hah! Myślałem, że się nie doczekam... - uśmiechnął się obywatel Akashimy. Jego kompani nie mieli pewności, czy to im udało się go bezczelnie oszukać, czy może ON dał im się oszukać.
***
     Wszystko działo się wyjątkowo szybko. Po tak długiej nieobecności Kurokawa przebywał w stolicy raptem przez jeden dzień, by już następnego opuścić ją na dłuższy czas. Dodatkowo niepokoiła go nieodzowna obecność Naizo, którego siła miała rzekomo "ochronić" nastolatków przed nieprzewidzianymi niebezpieczeństwami. Posiadacz Przeklętych Oczu obawiał się jednak, że Senshoku najchętniej zamordowałby ich wrogów... razem z nimi. Jak mu opowiedział Rinji, były zwolennik Bachira zmienił się nie do poznania po tym, jak został ubezwłasnowolniony przez Kawasakiego. Rzeczywiście wydawał się mniejszym psychopatą, niż podczas wojny, lecz jego charakter nie uległ większym zmianom. Dlatego właśnie za każdym razem, gdy się odzywał, napawał trzecioklasistę strachem. Dla ludzi takich, jak czerwonooki izolacja od przemocy była czynnikiem zapalnym. Mężczyzna z krawatem mógł wybuchnąć w każdej chwili, czego przedsmak pokazał podczas krótkiego starcia z Christopherem, kiedy to w wyniku wybuchu gazu ziemnego zniszczona została alejka, w której chowali się "uciekinierzy". Naito dobrze wiedział, że sam próbował uratować "gazowca", lecz z drugiej strony budził on w "krzyżookim" większe zaufanie, gdy pozbawiono go przytomności i połowy klatki piersiowej.
     Zielonowłosy Matsu był człowiekiem przezornym i dość dobrze znał się na ludziach. To on poczciwie zaproponował, by członek rodu Okuda oraz samotny szermierz zatrzymali się na noc w jego domu. Wyczuł bowiem wewnętrzny niepokój albinosa oraz jego niechęć do powrotu do własnej "rodziny". Trójka chłopaków siedziała w jednym pokoju do późna w nocy, dyskutując głównie o wichrze zmian, jaki przetoczył się przez Miracle City. Ten właśnie temat najbardziej interesował dziedzica Pierwszego Króla. Dowiedział się o nowym prawie, o ZBV, o zasiadającym w radzie Bachirze, o aferze z zastojem w domu aukcyjnym Josepha Fletchera... Nie omieszkano też powtórzyć plotek na temat turnieju, rzekomo zbliżającego się wielkimi krokami. Zawody, które miały odbyć się na głównej arenie, gdzie tajemnicza istota zwana "Bogiem" trzymała pieczę nad walczącymi wywołały oczywiście pewien entuzjazm u szatyna, ale na potwierdzeniu informacji najbardziej zależało białowłosemu. Nie chciał on jednak zagłębiać się w swoje motywy, a zamiast tego zbył Kurokawę, zwracając uwagę na niesamowity postęp jego Mentora. "Jednooki" szermierz nie komentował fałszywego zachowania kosiarza.
     -Naprawdę? - wykrzyknął z rana chłopak o "krzyżowych" oczach, wystawiając głowę z górnego poziomu piętrowego łóżka. -Król chciał się ze mną zobaczyć? - nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Z jakiegoś powodu jego tętno przyspieszyło. Choć nie miał on żadnego pojęcia o władcy Morriden, sam tytuł królewski brzmiał wystarczająco dumnie, by wywołać w nim silne emocje.
-Tak. Liczył na to, że pojawisz się na powojennym zebraniu jako gość honorowy, ale wróciłeś do domu - dla odmiany rozjaśnił sytuację Rikimaru, wpatrując się w swoje odbicie w ostrzu obnażonej katany. Siedział po turecku na przeciwległym łóżku, polerując brzeszczot białą, chłonną chustką. On sam nie był jednak zbytnio przejęty informacjami, które osobiście przekazywał.
-Nigdy bym nie pomyślał, że mogę wzbudzić zainteresowanie Króla... - wyrzucił z siebie przejęty Naito. W pewnym stopniu zaczął żałować swojego powrotu do domu, choć jeszcze wtedy nie miał zamiaru mieszać się w jakiekolwiek zagrywki polityczne.
-Żartujesz? Swoimi pięściami zmieniłeś przebieg wojny, a słowami i oczami ją powstrzymałeś! To chyba wystarczająco dużo, żeby rządzący uznał twoje działania za niecodzienne, nie? Nie przypominam sobie, żeby w ciągu paru ostatnich dni ktoś zapobiegał konfliktom zbrojnym... - zaśmiał się Okuda. Pewna część jego duszy nie była jednak szczęśliwa z tego powodu. Zazdrościł swojemu przyjacielowi jego zasług i nic nie mógł na to poradzić. Nastolatkowie mogli być ze sobą blisko, mogli sobie ufać i pomagać, ale wciąż pozostawali ludźmi.
-Hej... - odezwał się po dłuższej chwili posiadacz Przeklętych Oczu. Jego towarzysze zwrócili na niego swoje spojrzenia, podczas gdy on szukał odpowiednich słów, póki nikt inny nie przysłuchiwał się ich rozmowie. -...myślicie, że Naizo-san jest odpowiednią osobą na odpowiednim stanowisku? To znaczy... Wiem, że sam uratowałem mu życie, ale nie wydaje mi się, żeby jakoś się zmienił, odkąd walczyliśmy przeciwko niemu - powiedział na głos to, o czym myślał już od dłuższego czasu. Tym razem to on potrzebował czyjejś opinii, jak i również pomocy.
-Szczerze mówiąc... ciężko powiedzieć. Matsu-sama pilnuje go prawie przez cały czas i wdraża go w jego obowiązku w nieinwazyjny sposób... Oczywiście ten człowiek niezbyt nadaje się do siedzenia za biurkiem i ściskania czyichś rąk na powitanie, ale... chyba można go potraktować jako taką mniej kłopotliwą wersję Generała Carvera. On przynajmniej jest świadomy, że nawet jeśli MOŻE coś zrobić, to nie zawsze WOLNO mu to zrobić. Jeśli zaś chodzi o Generała Carvera... No cóż... W uproszczeniu, on się nad niczym nie zastanawia. Z dwojga złego lepiej się czuję w towarzystwie psychopaty, który grozi, że mnie zabije, ale wiem, że tego nie zrobi, niż przy kimś, kto niby jest po mojej stronie, ale może mi przypadkiem wyrwać bebechy - zarówno Rikimaru, jak i Naito pokiwali głowami - twierdząco i bezradnie - gdy tylko białowłosy wypowiedział się na ten temat. Kurokawa cieszył się, że przynajmniej nie był jedynym, który obawiał się Senshoku. Dodatkowo pocieszał go fakt, że jak do tej pory czerwonooki nie zabił nikogo niewinnego, co stawiało go w nieco bardziej pozytywnym świetle.
***
     -Już miałem po was pójść, bando fiutów! Niech wam się nie wydaje, że będę na was czekał chuj wie, jak długo tylko dlatego, że pomieszkaliście sobie u Generała... - warknął groźnie zniecierpliwiony Naizo. Kto, jak kto, ale akurat on lubił sobie ponarzekać, zająć się psychicznym maltretowaniem słabszych od siebie, czy po prostu robić wszystko, co choć minimalnie skłoniłoby kogoś do samobójstwa. Mówiąc krótko, zaopatrzony w krawat przedstawiciel męskiej braci był podręcznikowym przykładem sadysty. Na dodatek nieco niezrównoważonego, biorąc pod uwagę fakt, że walczył z każdą silną osobą, którą spotykał - nawet wtedy, gdy była ona o wiele silniejsza od niego. Nikt nie próbował zagadnąć Senshoku o cokolwiek, kiedy ruszył przodem, prowadząc trzech chłopaków w stronę najbliżej, południowej bramy Miracle City. Z tym człowiekiem po prostu nikt nie miał żadnych wspólnych tematów, w związku z czym podróż do wyjścia z miasta była niezwykle cicha. Bycie "ochranianym" przez czerwonookiego psychopatę nie zwiastowało zbyt wielu okazji do swobodnych rozmów, z czego Kurokawa aż do teraz nie zdawał sobie sprawy. Mógł tylko cicho westchnąć, ślepo podążając za "szerokoustym".
     -Spóźniony... Ty też masz zamiar mnie wkurwiać? - burknął nagle agresywny elegant, zatrzymując się tak raptownie, że idący za nim Rinji niemal wpadł na jego plecy. Okuda poczuł ulgę, gdy w ostatniej chwili udało mu się zatrzymać. Nie wyobrażał sobie reakcji wyjątkowo napompowanego gniewem zastępcy Generała, tak bardzo się od niego różniącego.
-W dupie to mam... Skoro jeszcze nie ruszyliście, to znaczy tylko i wyłącznie tyle, że wcale się nie spóźniłem. Rozluźnij zwieracze... - ten arogancki, bezczelny i nieszanujący nawet samego Boga głos mógł należeć tylko do jednej osoby. Naito rozpoznał go najszybciej, dlatego szybko wyrwał się przed szereg, zauważając wychodzącego z cienia bramy Tatsuyę. Splatający dłonie z tyłu głowy mistrz areny juniorów podszedł do czwórki Madnessów z obojętnym wyrazem twarzy. Nie chciał dać po sobie poznać, że w rzeczywistości zależało mu na odbyciu tej podróży.
-Tatsuya-kun! Cieszę się, że znowu cię widzę! Miałem nadzieję, że właśnie o tobie mówił Matsu-san - pozytywnie nastawiony Kurokawa zdążył się odezwać, zanim jeszcze Senshoku dostał ataku furii. Obywatel Akashimy uśmiechnął się przyjaźnie do osoby, którą osobiście nazywał przyjacielem, a która sama nigdy jego uczuć nie odwzajemniła.
-Phi! Co z tą pedalską gadką, do diabła? - prychnął czempion, niby z pogardą odwracając głowę od Naito. Dumny i szorstki heterochromik nie był zbyt dobry w wyrażaniu uczuć, ale nigdy nie przepuścił okazji, by chociaż przez chwilę zachować się opryskliwie, czy nieprzyjaźnie w stosunku do kogokolwiek.
-A tobie co znowu odbiło? - zbulwersował się Rinji, który przy każdej okazji darł koty z byłym Połykaczem Grzechów, chociaż pamiętał swoją rozmowę z "krzyżookim" na ten temat. Okuda jednak nie miał cierpliwości do ludzi takich, jak posiadacz Przeklętej Ręki, w związku z czym bez szczególnej zachęty włączył się do kolejnej potyczki słownej. -Nieźle się wozisz, jak na kogoś, kto bał się wziąć udział w wojnie! - uderzył niebieskooki, co nawet minimalnie nie zmieniło pogardliwego spojrzenia Tatsuyi.
-Nieźle się rzucasz, jak na kogoś, kto zszedł na strzała od tego gościa... - zripostował praktycznie bez żadnego namysłu chłopak o kolorowych oczach, kciukiem wskazując na Senshoku. Jakby tego było mało, zdawało się, że samo wspomnienie o tym w jednej chwili ugasiło płomień nienawiści, trawiący duszę użytkownika gazu. Cichy, szyderczy chichot wydobył się spod maski mężczyzny.
-Nie stawaj po jego stronie, do cholery! - zbulwersował się podwójnie zmieszany z błotem kosiarz, swą złość kierując nawet w stronę zastępcy Generała. Nie minęły trzy sekundy, a białowłosy znalazł się w krzyżowym ogniu - pomiędzy Naizo, Tatsuyą... i Rikimaru. Ostatecznie nie bronił się nawet ośmiu sekund, prawie natychmiast zostając spacyfikowanym.
***
     -Podlećcie bliżej, debile! Nie mam zamiaru zdzierać sobie przez was gardła! - paradoksalnie wydarł się Senshoku, gdy cała piątka znajdowała się już w Strumieniu. Nie interesowało go nawet, w jaki sposób "debile" mieli się domyślić, że ten miał zamiar coś im powiedzieć. Liczył się tylko fakt, że nastolatkowie zrobili coś nie tak, jak on sobie tego życzył, a to było dla czerwonookiego wystarczającym powodem do nerwów. Tylko porządna walka na śmierć i życie mogła ustabilizować stan emocjonalny Naizo, a na taką się - póki co - nie zanosiło.
-Wioska na północ stąd będzie naszym pierwszym przystankiem. Niektórzy nazywają ją "wioską Gehenny", ale tak naprawdę nigdy jej nie nazwano. Kilka razy otrzymywaliśmy raporty o kłopotach mieszkańców z renegatami, ale nie dysponowaliśmy odpowiednimi środkami, żeby zapewnić im skuteczną pomoc. Wygląda na to, że możemy mieć tutaj sporo do roboty... - mężczyzna o czarnych włosach wyraził się bardzo precyzyjnie, konkretnie i wyjątkowo nieordynarnie, w związku z czym przez kilka chwil zdawał się być całkowicie inną osobą. Nikt nie spodziewał się, że zastępca Generała Kawasakiego faktycznie mógł się na to stanowisko nadawać. -Czego się gapicie, bando śmieci? Myślicie, że nie mogę was wysadzić wewnątrz Strumienia? - krzyknął na niższych rangą Madnessów Senshoku, widząc ich zaskoczone spojrzenia. Speszony elegant wysunął się na prowadzenie i nie odezwał się już do nich ani słowem, dopóki nie zaczęli zbliżać się do celu.
     Za przykładem czerwonookiego wszyscy zaczęli wyskakiwać z ogromnej "duchowej autostrady", pikując w stronę ziemi. Na wysokości setek metrów ciężko było dostrzec niewielką, dość ubogą wioskę, lecz młodzieńcy postanowili zaufać swojemu "przewodnikowi". Niewzruszony Naizo pikował głową w dół, chowając przy tym ręce w kieszeniach. Nastolatkowie byli nieco bardziej ostrożni, czego głównym powodem mógł być fakt, że oni - w przeciwieństwie do użytkownika gazu - nie mogli zamienić się w fioletowy obłok przy lądowaniu. Z tego względu czwórka nieletnich zaniżała pułap pod pewnym kątem, mimowolnie rozchylając stawy kolanowe i łokciowe, by zmniejszyć opór powietrza i spowolnić upadek. Kurokawa przykładał do tego szczególną wagę, gdyż on najlepiej wiedział, jak bolesny potrafił być kontakt z ziemią po opuszczeniu Strumienia.
     "Wioska Gehenny" znajdowała się na środku stepowej równiny, sporadycznie naznaczonej niewielkimi wzniesieniami i wypełnionymi przez wodę pęknięciami w gruncie, udającymi prowizoryczne strumyki. Różne rodzaje trawy, stanowiące swoistą mozaikę kolorów i gatunków porastały okoliczne tereny. Kawałek za osadą znajdował się pozornie niewielki las iglasty, który - jeśli się w niego zapuszczano - rozrastał się coraz bardziej i bardziej, ostatecznie stając się ponad dziesięciokrotnie rozleglejszy, niż zdawało się na początku. Morze drzew niczym nie zaskoczyło Naito, który podobne rośliny widział również w normalnym świecie. Zastanawiał się tylko, czy regularne "organizmy zielone" występowały w Morriden naturalnie, czy też zostały tam sprowadzone przez podróżujących Strumieniem Madnessów. Wcześniej bowiem chłopak wyobrażał sobie rządzony niegdyś przez Ośmiu Królów kraj jako miejsce nieporównywalne z jakimkolwiek innym, posiadające własną faunę, florę i zapierające dech w piersiach krajobrazy. Póki co jednak wydawało mu się, że wszystko, co znajdowało się poza Miracle City było nadspodziewanie... pospolite. Nawet wspomniana wioska nie wyróżniała się niczym szczególnym - no może poza mizernym wyglądem. Piątka podróżników wylądowała dokładnie na samym środku krzyża, tworzonego przez dwie główne ulice miejscowości. Wzdłuż tych właśnie ulic znajdowały się niewielkie, drewniane chaty, zbudowane z porozcinanych belek i pokryte tanimi, niezbyt trwałymi dachówkami. Większość domów niezbyt się od siebie różniła, lecz nie było ich na tyle dużo, by mieszkańcy mieli jakieś problemy z trafieniem do swoich. W oczy przybyłych Madnessów rzuciły się tylko dwie rzeczy. Pierwszą z nich, najdziwniejszą była uderzająca cisza, panująca w wiosce. Ani nastolatkowie, ani mężczyzna nie słyszeli nawet pojedynczego głosu i nie ujrzeli choćby pojedynczej osoby. Zupełnie, jakby trafili do "miasta duchów", choć właściwie wszyscy obywatele Morriden byli przecież martwi. Zaniepokojony ciszą Kurokawa miał się właśnie odezwać, gdy nagle rozległ się cichy, szyderczy, spazmatyczny śmiech Senshoku.
-Naprawdę żałośni... - mruknął ze wzgardą. -Patrzcie i uczcie się. To jest właśnie sposób słabych na uniknięcie zagrożenia ze strony silnych. Nie wydaje wam się, że chyba jednak lepiej dać się zabić, niż chować się w kącie, jak jakiś karaluch? - mężczyzna rozłożył ręce, zwracając uwagę "podopiecznych" na okolicę. Dopiero wtedy "krzyżookiemu" udało się dostrzec pierwszą osobę - małego chłopca, skrycie podglądającego intruzów z okna na strychu. Dziecko z pewnością sądziło, że nie można go było dojrzeć, ale byłego Połykacza Grzechów nie mógł oszukać.
-Naprawdę aż tak się boją? Czy ci renegaci są aż tak straszni, że ludzie nie próbują się im sprzeciwić nawet będąc w większej grupie? - zapytał dziedzic Pierwszego Króla, wspominając swoje własne doświadczenia z czasów, gdy jeszcze on sam był ofiarą. Wtedy jednak wszystko przedstawiało się inaczej. Tylko jego bowiem gnębiono, zatem nikt nawet nie musiał myśleć o jednoczeniu się z nim. Mieszkańcy "wioski Gehenny" byli jednak inni. Oni wszyscy mieli wspólnego wroga, a mimo wszystko woleli zaniechać walki o swoje.
-Straszni? Nawet mnie nie rozśmieszaj. To niezorganizowana banda działających bez ładu i składu głupców. Popisują się siłą i brawurą, póki są w grupie. Wystarczy, że przyjdą, a bez przeszkód otrzymują haracz. Ktoś stąd pewnie miał kiedyś pieniądze. Kiedy ich zabrakło, renegaci zabierali inne rzeczy. Jedzenie, starą biżuterię, skrystalizowaną energię duchową, kobiety... Po prostu mieszkańcy tej dziury nie mieli i nadal nie mają jaj, żeby się za nich wziąć. Dlatego właśnie my tu jesteśmy. Myślę, że widzicie różnicę. Zarówno renegaci, jak i wioskowi działają w zwartej grupie. Dlaczego więc jedni żerują na innych, nie otrzymując przy tym żadnych ran i nie wywołując gniewu atakowanych? Dlatego, że te wsióry są zeżarte przez strach nawet w pojedynkę. Każdy z nich został sterroryzowany przez renegatów. Każdy z osobna. Nigdy nie było tak, żeby najeźdźcy brali wspólną własność. Po prostu okradali dany dom, daną rodzinę, całkowicie niszcząc tych ludzi. Kiedy przychodzili następny raz, niszczyli kolejnych mieszkańców i następnych, aż w końcu każdy dostał po ryju. Dopiero wtedy wieśniacy zaczęli trzymać się ze sobą. Dopiero wtedy, kiedy każdy z osobna został potraktowany, jak kupa gówna. Zlepili się w jedną wielką kulę gnoju, to prawda... ale nadal są tylko gównem. Ich przeciwnicy z kolei łoili ich za każdym razem, więc dla odmiany u nich węgiel zmienił się w diament. Rozumiecie? - Naizo wyjątkowo się rozgadał, otwarcie kpiąc z mieszkańców osady, mając nadzieję, że którykolwiek z nich pozostawił otwarte okno i był w stanie go usłyszeć. Szydził z nich, gardził nimi, poniżał ich. Dla tego człowieka była to zapłata za pomoc, której "zobowiązał się" udzielić.

Koniec Rozdziału 126
Następnym razem: Stary człowiek i drzewo

środa, 16 lipca 2014

Rozdział 125: Z misją w nieznane

ROZDZIAŁ 125

     Obaj nastolatkowie biegli środkiem jednej z ulic miasta, starając się jak najlepiej wmieszać w tłumy ludzi. Z parku, w którym wylądował Naito, wylecieli tak prędko, jak tylko mogli. Rinji nie miał czasu na jakiekolwiek wyjaśnienia ani chociażby na godne powitanie dawno nie widzianego przyjaciela. Szatyn posłusznie pędził za albinosem, choć sam wcale nie rozumiał powagi sytuacji. Abstrahując od tejże, trzecioklasista zupełnie niewskazanie zastanawiał się nad tym, kto mógłby dokonać jego aresztowania i jedynymi osobami, które przychodziły mu do głowy byli Niebiańscy Rycerze. "Krzyżooki" po drodze przyglądał się otaczającym ich budynkom. Poprzednim razem nie miał bowiem czasu na choćby połowiczne zaznajomienie się z architekturą stolicy Morriden. Właściwie nigdy nie był nawet w dzielnicy, przez którą przeprowadzał go zestresowany kosiarz. Zaciekawiony czarnowłosy skręcił jeszcze trzy razy, by wkrótce po tym razem z młodym Okudą zatrzymać się w wąskiej, bocznej alejce. Tam właśnie zmęczeni biegiem nastolatkowie przycupnęli obok siebie pod ścianą.
-Spadasz mi z nieba i od razu zaczynasz robić problemy... - odezwał się jako pierwszy albinos, wywołując tym samym bezsilny uśmiech na bladej twarzy szatyna. Niebieskooki westchnął na ten widok. -Posłuchaj. Jak sądzisz, dlaczego podczas poprzednich podróży Strumieniem lądowałeś zawsze w tym samym miejscu? - podjął po chwili Rinji, poprawiając swoją naciąganą czapkę.
-Właściwie to... nigdy się nad tym nie zastanawiałem. "Wysiadałem" w tym miejscu, bo wszyscy inni, którzy mnie mijali, robili tak samo... - odparł z zakłopotaniem gimnazjalista, drapiąc się z tyłu głowy.
-Okrągły obszar na środku placu centralnego jest przeznaczony do lądowania. TYLKO to miejsce. Zastanów się. Gdyby każdy wysiadał sobie ze Strumienia, gdzie by tylko chciał, mógłby nie tylko przez pomyłkę wyrządzić szkody materialne, ale również samemu sobie zrobić krzywdę. "Lądowisko" stworzono po to, by móc kontrolować podróże do miasta, a także po to, by zapewnić szybką pomoc medyczną dla tych, którzy nabawią się kontuzji podczas upadku. Innymi słowy... właśnie złamałeś prawo - wyjaśnił wyczerpująco białowłosy, wywołując tym samym niepokój u swojego rozmówcy. "Krzyżooki" pogrążył się w zadumie. Szczerze wątpił w to, by ich ucieczka z "miejsca zbrodni" cokolwiek zmieniła. Nie wierzył, że Niebiańscy Rycerze daliby się zmylić taką prostą i pospolitą zagrywką. Zastanawiał się nad możliwością samodzielnego oddania się w ich ręce, by uniknąć ewentualnych konsekwencji. Wszystkie te zaistniałe okoliczności sprawiły, że kamraci nie mogli nawet przywitać się ze sobą tak, jak należało.
-Szlag... - mruknął pod nosem dziedzic Pierwszego Króla. -Ale w takim razie ciebie też będą ścigać za pomoc przestępcy w ucieczce, co nie? - w tym momencie kosiarz sam siebie trzasnął w twarz otwartą dłonią. O tym nawet nie pomyślał.
-No to jesteśmy w dupie. Pierwsza interwencja od dłuższego czasu, a winnym jest oczywiście Okuda... - podsumował gorzko, świadomy problemów, jakie robił członkom swojego rodu. Znów chciał komuś pomóc i znów miał z tego powodu zhańbić najbliższych mu ludzi. Sama myśl o złamaniu prawa zaraz po tym, jak pozostawił swojego brata na pastwę szlachty sprawiała, że chciało mu się płakać - zarówno ze złości, jak i z bezsilności.
-"W dupie" to chyba dość dobre określenie, jeśli o mnie chodzi... - znudzony, spokojny głos dobiegł obu uciekinierów... z góry. Dwaj członkowie Gwardii Madnessów natychmiastowo spojrzeli w tym kierunku, dostrzegając siedzącego na krawędzi dachu budynku młodzieńca. Wysłany za nimi osobnik bez ostrzeżenia odepchnął się od ściany konstrukcji, by już po chwili z gracją wylądować tuż obok siedzących na ziemi nastolatków. 14-letni blondyn o poskręcanych w loki włosach spojrzał na nich swoimi srebrnymi oczami. Ten sam chłopak, przy którego pasie widniał majestatyczny, wykonany z wielkim kunsztem rapier, uratował Kurokawę podczas końcowego stadium wojny. Z tego właśnie powodu Przeklęte Oczy obywatela Akashimy rozszerzyły się ze zdziwieniem.
-To ty... - mógł powiedzieć tylko tyle, gdyż nagle zdał sobie sprawę, że do tej pory nie wiedział, jak nazywał się jego niedawny dobroczyńca i obecny prześladowca. Chłopiec w wiązanej koszuli i skórzanej kamizelce, który swoim sposobem ubierania oraz stylem walki bardzo przypominał francuskiego muszkietera, westchnął z irytacją, widząc nieporadność rozmówcy.
-Christopher Borne - przedstawił się sucho, po czym subtelnym ruchem... wyciągnął swój miecz, przykładając jego ostry czubek do gardła siedzącego "przestępcy". -Obserwowałem was przez ostatnie kilka minut, mając nadzieję, że czymś mnie zaskoczycie, a skończyło się na tym, że wbiegliście do miejsca odkrytego z trzech stron. Aż trudno uwierzyć, że jesteście ode mnie starsi... - mruknął zawiedziony blondyn, dmuchając w górę i odganiając niesforny lok sprzed oka.
-Chwileczkę, Chris-san! - wyrwał się białowłosy... prawie nadziewając się na oręż Rycerza, który z niesamowitą prędkością został skierowany w jego stronę. W srebrnych oczach pojawił się gniew, przywodzący na myśl zdenerwowane na rodziców dziecko. -Christopher-san... Christopher-sama? - szybko poprawił się niebieskooki, pojmując w lot swój wywołany emocjami brak taktu. -Naito nie miał pojęcia o zakazie, naprawdę. Jak dotąd tylko kilka razy poruszał się Strumieniem, a nikt mu nie wspomniał o zasadach! Proszę mu... Nie. Proszę nam darować, osobiście wytłumaczę mu wszystkie zasady rządzące miastem! - błagał Rinji, chcąc za wszelką cenę uniknąć aresztowania. Wiedział, że to tylko przypieczętowałoby los jego zhańbionego i wyśmiewanego przez wszystkich rodu, a na to chłopak po prostu nie mógł pozwolić.
-Ech... - westchnął znowu młody Borne. Najmłodszy z Niebiańskich Rycerzy był wyraźnie zmęczony. -Ty! - zwrócił się do Kurokawy, natychmiastowo zwracając na siebie jego niepewny wzrok. -Masz pewną taryfę ulgową w związku z tym, co zrobiłeś. Poza tym wygląda na to, że Eronis-sama ma na ciebie oko, a na dodatek Mi-chan naprawdę cię lubi, w związku z czym ja za tobą nie przepadam... ale przez wzgląd na to wszystko odpuszczam i tobie, i tej znajdzie - zasłonił się rzeczowymi, dojrzałymi argumentami, lecz jego ostatnie słowo sprowadziło markotny wyraz na twarz białowłosego. Gdyby miał do czynienia ze zwykłą osobą, pewnie uniósłby się gniewem i zaatakował ją... ale zdawał sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze: nie miał najmniejszych szans z młodszym od niego blondynem, a po drugie: do reszty pogrzebałby wtedy jakiekolwiek zaufanie względem rodu Okuda.
-Hej, pokurczu! Wypierdalaj od tych dwóch, zanim sprowadzę cię do parteru! - rozległ się głos kogoś, kto właśnie stanął przed wejściem do alejki. W mgnieniu oka na czole Chrisa pojawiła się pulsująca od gniewu żyłka, a on sam zacisnął z całej siły zęby. Był potwornie przewrażliwiony na punkcie swojego wzrostu, więc kiedy już ktokolwiek schodził na ten temat, nie potrafił utrzymać nawet pozorów etykiety, kultury i jakiegokolwiek obycia.
-Który brudny wieprz... - cedził przez zęby srebrnooki, lecz zamilkł, gdy ujrzał stojącego z rękami w kieszeniach zastępcę Generała Kawasakiego. W tej jednej chwili zaistniało najbardziej potworne nieporozumienie, jakie tylko był sobie w stanie wyobrazić widzący to wszystko Okuda. Nie wiedząc o "ułaskawieniu" czerwonooki szatyn ruszył powoli w stronę blondyna, roztaczając wokół siebie złowrogą, morderczą wręcz aurę.
-Ten wieprz - mężczyzna z maską lekarską na twarzy bezpruderyjnie wskazał na siebie kciukiem lewej dłoni. Atmosfera zaczęła się robić coraz bardziej napięta. -Masz z tym jakiś problem, dzieciaku? Zabieram tych dwóch ze sobą i robię to TERAZ. Nie będę odbierać ich z celi, więc zbieraj zabawki i wracaj do piaskownicy, bo z mężczyzną się nie pobawisz - nie miał najmniejszych skrupułów, czy zahamowań. Ciągła konieczność przestrzegania zasad, powstrzymywania swojej siły, pomagania ludziom, wypełniania formularzy i "godnego reprezentowania Generała" sprawiała, że wykorzystywał każdą okazję do "bycia sobą". Kiedy zaś jakaś się nadarzyła, "był sobą bardziej", niż zazwyczaj. Niemożność treningu w mieście, spowodowana jego niszczycielską mocą o dużym polu rażenia w połączeniu z brakiem czasu na opuszczenie stolicy czyniła Senshoku jeszcze bardziej rozjuszonym. Nie był on bowiem w stanie róść w siłę z taką prędkością, jak jego "przywódca", który trenować mógł praktycznie w każdym miejscu. Wojownicza natura czarnowłosego bardzo utrudniała życie jakimkolwiek służbom porządkowym.
-Naizo-san, nie! - wykrzyknął prawie pozbawiony nadziei Rinji, podczas gdy Kurokawa wciąż nie mógł uwierzyć w to, że ten człowiek próbował im pomóc. -Christopher-sama zgodził się nas wypuścić, więc proszę nie robić scen! Proszę... - próby pogodzenia Madnessów przerwał mu nagły świst powietrza, który na parę chwil odebrał prawemu uchu kosiarza zdolność do wyłapywania dźwięków. Jak się okazało, rapier wystrzelił do przodu, w potężnym dźgnięciu... wbijając się prosto w głowę byłego podwładnego Bachira. Szczęka niebieskookiego opadła wtedy prawie do samej ziemi, by już za chwilę poczuć ulgę. Cała czaszka Senshoku tuż przed zranieniem "rozpłynęła się" bowiem, tworząc mały obłok fioletowego dymu, unoszący się nad szyją mężczyzny.
-Zabiję cię... - wycedził przez zęby młody Borne z aktywowanym "trybem terminatora".
***
     -Pieprzeni gówniarze. Jebany chinol. Pewnego dnia pozabijam ich wszystkich... - myślał Naizo, idąc jako pierwszy, tuż obok wracającego od zachodniej bramy Naczelnika Gwardii Madnessów. Długie, czarne włosy przypominały pelerynę.
-Uff... Gdyby nie Zhang-sama, to Naizo-san i Christopher-sama roznieśliby kilka ulic... - pomyślał z ulgą Rinji, spoglądając na plecy kroczących przed nim mężczyzn. Po prawej stronie kosiarza kroczył młody Kurokawa, również zadowolony z niespodziewanego zwrotu wydarzeń.
-Całe szczęście, że Tao-san zatrzymał walkę. Wciąż nie mogę uwierzyć, że Naizo został zastępcą Generała. Nigdy nie wybrałbym go na takie stanowisko... - "krzyżooki" miał własne przemyślenia na temat zaistniałej sytuacji, w której prowadzący nieposłusznych podwładnych Chińczyk, narażał ich na subiektywne oceny obserwujących wszystko cywili. Pochód zatrzymał się dopiero w holu siedziby Gwardii Madnessów, po drodze pozwalając obywatelom na dowolną interpretacje niecodziennych widoków i - co było wielce prawdopodobne - na całkowite obsmarowanie nastolatków oraz byłego Połykacza Grzechów. Spięci chłopcy poczuli minimalną ulgę dopiero wtedy, gdy nie czuli już na sobie niczyich spojrzeń ani nie słyszeli cichego podśmiewania się nieznanych im osób. Dźwięk uderzających o białą posadzkę butów zdawał się rozsupływać im języki. Odkąd bowiem całą trójkę "zgarnął" ciemnooki mężczyzna, nikt nie odezwał się ani słowem, czego powodem było zapewne speszenie lub też strach przed możliwą reakcją nowego Naczelnika. Co, jak co, ale akurat ta osoba potrafiła budzić respekt bez niszczenia całej ulicy jednym tupnięciem stopy - w przeciwieństwie do poprzedniego zwierzchnika Gwardii.
-No dobrze. Ufam, że każdy z was zrozumiał już swój błąd, w związku z czym pozwalam wam odejść - odezwał się w końcu Tao. Wtedy właśnie okazało się, że całe upokorzenie, jakiego doznali w drodze na miejsce było częścią jego planu. Zapewne właśnie dlatego nawet Niebiański Rycerz zdecydował się odstąpić, kiedy długowłosy zainterweniował - wiedział, że "zbrodniarzy" czekała kara.
-Ach... Dziękujemy za cenną lekcję, panie Naczelniku! - albinos skłonił się do samego pasa, kiedy Chińczyk odwrócił się do nich plecami. Skorzystał z okazji, by wreszcie okazać szacunek osobie, którą podziwiał całym sobą. Nikt nie miał nawet chęci wspominać o tym, że kosiarz mógłby już robić listy z wypisanymi alfabetycznie imionami swoich idoli.
-Tao-san jest teraz Naczelnikiem?! - wydusił zaskoczony Kurokawa, kiedy Zhang zamknął już drzwi do swojego gabinetu. Senshoku tymczasem nadal milczał, licząc na to, że irytująca go "gówniarzeria" wreszcie przestanie się odzywać. Przeliczył się.
-Tak. Ktoś musiał zapełnić lukę po poprzednim, a jednocześnie musiał to być jeden z Generałów. Zhang-sama został wybrany jednogłośnie - wyjaśnił pokrótce niebieskooki. Naizo wciąż nie odzywał się ani słowem, choć powoli zaczynał tracić cierpliwość.
-No tak, to logiczne... - Naito przyznał rację młodemu Okudzie. Nie wyobrażał sobie Generała Noailles'a jako przywódcy, a Generał Carver, którego chłopak widział zaledwie raz w życiu, zbytnio go przerażał, by w ogóle zaczął o nim myśleć. -Ale w takim razie pojawiła się luka w kadrze generalskiej, prawda? A poza tym ktoś musiał zapełnić miejsce po Giovannim-san'ie... - wtedy właśnie dziedzic Pierwszego Króla doznał nagłego olśnienia. -Nie może być... - wydusił z siebie, dziko obracając się w kierunku czerwonookiego, co przywołało jego żądne krwi spojrzenie.
-Chyba wiem, co masz na myśli, więc może - oświadczył spokojnie Rinji. -Tak, jak Generał stał się Naczelnikiem, zastępca Generała stał się Generałem. Matsu-sama awansował o rangę w górę, a Naizo-san został jego zastępcą... - białowłosy potwierdził przypuszczenia swojego przyjaciela, wzbudzając w nim skrajne emocje. Z jednej strony gimnazjalista ucieszył się z awansu swojego Mentora, lecz z drugiej przerażała go myśl osadzenia użytkownika gazu na pozycji jego zastępcy. Mimo wszystko jednak obywatel Akashimy zdawał sobie sprawę, że ci dwaj byli ze sobą w pewien sposób powiązani, w związku z czym taki rozwój wypadków wydawał się logiczny.
-W takim razie co z brakującym zastępcą? Wygląda na to, że Jean-san nie ma żadnego... - Senshoku gotował się ze złości, podczas gdy nastolatkowie urządzali sobie quiz - na środku holu i tuż obok niego. Gęste, czarne włosy sprawnie ukrywały pulsujące żyłki na skroniach.
-Bo nie ma. Nie miał nawet okazji żadnego wybrać. Od razu po zakończeniu wojny wyruszył w podróż, żeby trenować. Nie znam jednak żadnych szczegółów i zdaje się, że nikt nie wie, kiedy wróci - z perspektywy czerwonookiego była to już przesada.
-Zamknijcie... mordy - wycedził przez maskę lekarską, znienacka chwytając nastolatków za głowy, jakby miał zamiar je zmiażdżyć. Obydwaj młodzieńcy przełknęli ślinę, widząc furię malującą się na jego twarzy. Ewidentnie nie uradował go fakt przerwanej walki, publicznego wyśmiania i podpadnięcia osobie, która dosłownie zmasakrowała go podczas wojny.
-Hai... - pisnęli w tym samym momencie chłopcy. Westchnąwszy głęboko, Naizo pchnął ich agresywnie w kierunku schodów. W takich chwilach żałował, że zgodził się na "zostanie przykładnym obywatelem", czy "godne reprezentowania Generała jako jego zastępca".
-Naprzód, wy kupy gówna! Wszyscy już pewnie czekają! - pogonił ich gniewnie, naprowadzając ich w stronę generalskiego gabinetu, niczym bydło. Kiedy zaś stanęli przed drzwiami, nie miał nawet chęci na bawienie się z klamką. Do środka pomieszczenia dostał się wraz z wyjątkowo silnym kopniakiem, który z hukiem utorował drogę jemu i jego "zdobyczom".
-Witam - rozległ się znajomy głos, gdy Naito i Rinji zostali brutalnie wepchnięci do pokoju. Z jakiegoś powodu tętno pierwszego z chłopaków przyspieszyło, gdy podnosił głowę. W pierwszym momencie zaskoczenie, w drugim szeroki i ciepły uśmiech - te dwie rzeczy kolejno przystroiły twarz szatyna, kiedy dostrzegł siedzącego za biurkiem zielonowłosego. -Dawno się nie widzieliśmy, Naito-kun - również odchylił ku górze kąciki ust najmłodszy z Generałów.
***
     -No cóż... Wygląda na to, że Naczelnikowi należą się podziękowania... - zagadnęła nieśmiało Lilith z trudem dopędzając sadzącego potężne kroki Bruce'a. Mijani przez Wilkołaka ludzie schodzili mu z drogi, śmiertelnie przerażeni, nie próbując nawet go powitać. Mieli rację. Choć bowiem teoretycznie zachcianka Carvera została spełniona, wyglądało to nieco inaczej, niż on to sobie wyobrażał. Z tego właśnie powodu był "odrobinę" rozwścieczony, dziwnym zbiegiem okoliczności nie wypuszczając jednak ze swojego ciała ani grama mocy duchowej, co zwykle miało miejsce, kiedy tracił nad sobą panowanie.
-A niby za co? Nie tak miało być! Powinienem urwać ci łeb? - burknął w stronę okularnicy naburmuszony, niczym małe dziecko, któremu odmówiono kupna wypatrzonej przez nie zabawki. Zielonooka westchnęła ciężko, rozpaczliwie szukając jakiegoś sposobu na dotarcie do swojego przełożonego. Ona sama sądziła bowiem, że mężczyzna powinien się cieszyć. Czarnowłosa nigdy nie pomyślałaby, że ktoś przy zdrowych zmysłach pozwoliłby czerwonookiemu na zatrzymanie Betty. Już sam fakt, że Zhang ustąpił powinien być powodem do radości. Jakiekolwiek postawione przez niego warunki powinny zostać przyjęte bez mrugnięcia okiem... lecz chyba tylko kobieta patrzyła na sprawę w ten sposób.
-Hm... W zasadzie to jedynym sposobem na wybicie mu z głowy "zwierzątka" byłoby stłuczenie go do utraty przytomności. Nie sądzę, by Naczelnik miał wystarczająco dużo siły. Skoro nawet jeden z ośmiu najpotężniejszych Spaczonych się poddał... - doszła do wniosku Lilith, spoglądając w bok. Ze stu metrów, jakie dzieliły ją i Generała od muru, niewiasta była w stanie dostrzec ogromny pysk Betty. Wężowate monstrum sunęło po ziemi poza granicami miasta, symbolicznie towarzysząc swojemu właścicielowi. Rzecz jasna ci, którzy w popłochu pierzchali przed Carverem już po paru sekundach prawie umierali na zawał, dostrzegając monstrualnego pupila Generała. Pełzająca Betty powoli tworzyła ogromny rów wokół murów stolicy.
-Ekhm! Proponuję udać się do pańskiej kwatery. Powinien się pan odprężyć i uspokoić, zanim komuś stanie się poważna krzywda... - zwróciła uwagę swemu zwierzchnikowi, nie żywiąc jednak większych nadziei. Czerwonooki nigdy nie był zbyt ugodowy, nie mówiąc już o sytuacjach, w których targały nim silne emocje.
-Nie mam ochoty na seks... - w tym momencie zawsze spokojna i opanowana okularnica zapłonęła czerwienią, w ciągu sekundy zawstydzona do tego stopnia, że zapragnęła zapaść się pod ziemię. Zielonooka nie próbowała nawet rozejrzeć się dookoła, nie chcąc przypadkiem dostrzec plotkujących na ten temat obywateli. Życie prywatne najważniejszych osób w mieście było w końcu najpopularniejszym tematem do rozmów i mało kto się czymś takim nie interesował.
-To nie tak! - zdenerwowała się kobieta, raz jeszcze pozostawiona w tyle przez zbulwersowanego posiadacza grzywiastego irokeza. Mówiła prawdę, ale ludzie i tak wierzyli tylko w to, w co chcieli wierzyć, zatem nikogo nie interesowały jej wyjaśnienia.
-Ech... Pójdę kogoś zmasakrować - oświadczył smętnie Generał, skręcając w prawo, w związku z czym również i Betty wykonała szybki ruch w tamtym kierunku, cudem omijając mur.
***
     -Cóż... Miała tu być jeszcze jedna osoba, ale zdecydowała ona, że nie potrzebuje żadnych wyjaśnień. Tym niemniej jednak wydaje mi się, że będzie chciała wyruszyć razem z wami... - podjął Kawasaki chwilę po tym, jak wspólnie z Rinjim wyjaśnił najważniejsze zmiany, jakie zaszły w Morriden podczas jego pobytu w Akashimie. Naburmuszony Naizo stanął w kącie gabinetu, oparty o ścianę, z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Zastany wewnątrz pomieszczenia Rikimaru, który przybył najwcześniej ze wszystkich zwołanych, zajmował miejsce na drewnianym krześle, Kurokawę powitawszy skinięciem głową. Szermierz był tak samo małomówny, jak zawsze, choć powszechnie wiadomo było, że raz na jakiś czas potrafił się rozgadać. Naito zaś zastanawiał się, czy powodem, dla którego Okuda i czerwonowłosy jeszcze nie zaczęli ze sobą walczyć była poprawa ich relacji, czy może obecność Generała. Subiektywnie jednak nie wierzył w możliwość zaistnienia tej pierwszej okoliczności.
-Jak już wspomniałem, od tej chwili wasza czwórka oraz jedna nieobecna na zebraniu osoba zostaje członkami Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego, wyselekcjonowanego przeze mnie. Waszym zadaniem przez najbliższe kilka miesięcy będzie udanie się na szereg misji pokojowych, mających na celu stabilizację sytuacji w różnorodnych ośrodkach. Mówiąc "ośrodki" mam tu na myśli głównie mniejsze lub większe wioski i miasteczka, lecz również kopalnie, świątynie, czy strefy niezasiedlone. Liczę oczywiście na to, że jak największa liczba wyznaczonych dla was miejsc nie będzie potrzebowała interwencji, jednak osobiście w to wątpię. Działania wojenne i przygotowania do nich sprawiły, że najgorsze szumowiny wyszły ze swoich nor, a żyjący na wolności Spaczeni zaczęli siać popłoch w pozbawionych ochrony miastach. Zaczęli się pojawiać wymuszający haracze bandyci, łowcy niewolników i nielegalni treserzy Spaczonych, co - lekko mówiąc - wywołało lekki chaos na terenie kraju. Morale ludzi osłabły gwałtownie, a rada Miracle City z trudem jest w stanie zająć się sprawami na terenie miasta. Z chwilą, gdy Połykacze Grzechów stali się częścią naszej społeczności, zapanowanie nad zwiększoną populacją stało się dla rządzących najwyższym priorytetem. Ze względu na pewne okoliczności nie możemy jednak pozwolić na zaniedbanie potrzeb tych, którzy żyją gdzie indziej. Właśnie dlatego liczę na to, że dzięki pomocy Naizo będziecie w stanie zaprowadzić porządek tam, gdzie was wyślę. Większość z was dobrze się zna i walczyła już ze sobą ramię w ramię, zatem mój wybór był prosty. Wiem, że wasze zadanie może okazać się dla was trudne, ale jednocześnie jestem pewien, że mnie nie zawiedziecie... - rozgadał się Arab. Nie przyzwyczaił się do wygłaszania mów motywacyjnych ani do barwnego opisywania zaistniałych sytuacji. Nie lubił tego robić. Nie lubił osobiście urządzać odpraw członkom Gwardii, choć często był do tego zmuszony.
-Zajmiemy się tym, Matsu-san! - zapewnił z uśmiechem na twarzy Kurokawa. Znowu był wśród ludzi, których mógł nazywać przyjaciółmi i właśnie z ich pomocą wysyłano go tam, gdzie mógł nieść pomoc potrzebującym. Świadomość ta motywowała nastolatka bardziej, niż cokolwiek innego. -To idealna okazja do zwiedzenia kawałka Morriden, prawda? - dodał jeszcze. Na tę właśnie okazję czekał od dłuższego czasu. Od pamiętnej rozmowy z Shuunem w odmętach swojego umysłu. Wtedy właśnie Pierwszy Król poprosił go o lepsze poznanie kraju, który sam umiłował najbardziej na świecie. Posiadacz Przeklętych Oczu czuł się zobowiązany do spełnienia tego żądania, a poza tym obiecał to władcy już dawno temu.
-Może być... zabawnie - jak dotąd milczący czerwonowłosy przez dłuższy czas szukał odpowiedniego słowa. Członek rodu Okuda zaśmiał się pod nosem z entuzjazmem i satysfakcją. Po tym, co spotkało go zaledwie dwie godziny wcześniej, znikąd pojawiała się okazja do odkupienia swoich win i ponownego rozsławienia klanu kosiarzy.
-Cholernie irytujący... Każdy z nich. Ahmed szczególnie. Z czego oni się tak cieszą? Idziemy wycierać dupy gościom, którzy nie umieją się nawet obronić przed Spaczonymi. Gdzie tu niby powód do radości? Gdyby to ode mnie zależało, zostawiłbym ich samych sobie. Z drugiej strony jednak będę miał okazję lepiej przyjrzeć się temu dzieciakowi... - Senshoku spojrzał badawczo na rozmawiającego z przyjaciółmi Kurokawę. Z jakiegoś powodu często myślał o "krzyżookim". Myślał o "przepowiedni", którą dawno temu usłyszał od Kawasakiego i o tym, jak rzekomo spełniła się ona pod koniec wojny. Często też wracał myślami do samego momentu, w którym odbył krótką sprzeczkę z pomagającym mu iść gimnazjalistą. Nawet czerwonooki nie mógł zaprzeczyć faktowi, że w trzecioklasiście było coś niezwykłego. Coś, co wyróżniało go spośród tysięcy innych Madnessów i pozwalało mu zjednywać sobie ludzi całkiem od niego innych. -Cały czas tłumaczę sobie, że chcę go po prostu zabić... ale czy faktycznie tak jest? Może opętał mnie tak samo, jak Tatsuyę? Walka z tym gówniarzem zmieniła go nie do poznania, więc może i mnie udało mu się omotać? Cholerny szczyl... Argh! Za dużo o nim myślę! Kurwa! Czuję się, jak jakiś pedofil... - Naizo zacisnął mocno zęby, odwracając wzrok od pleców królewskiego dziedzica. Czuł, że zbliżały się dla niego trudne czasy.

Koniec Rozdziału 125
Następnym razem: Cel - wioska Gehenny