ROZDZIAŁ 113
Kyuusuke nie miał zamiaru w żaden sposób oszczędzać gotówki, dopóki robił coś dla swojej wybranki serca. Jak zwykle nie mógł się nadziwić, do jakiego stopnia odmienił go związek z dziewczyną. Tym niemniej jednak zyskiwał przez to jeszcze większą satysfakcję życiową. Właśnie dlatego zabrał młodą kobietę do czterogwiazdkowej restauracji. Mówiąc szczerze, nie przykładał nawet wagi do jej nazwy - a nazywała się "Rivaile" - gdyż polecił mu ją Ryan. Wszystko zaś wskazywało na to, że szef miał bardzo dobry gust, więc nr. 98 nie musiał nawet brać na nic poprawki. Para usiadła przy niewielkim, okrągłym stoliku, w samym kącie sali. Pomalowane nieinwazyjną czerwienią ściany z powodzeniem starały się budować odpowiedni nastrój. Długi, biały obrus wykończony koronkami obłożony został srebrną zastawą - choć możliwe, że w rzeczywistości była tylko posrebrzana. Złotooki chłonął każdy szczegół tych chwil, tego spotkania. Zapamiętał nawet wzór ozdobny, wygrawerowany na sztućcach i kształt dwóch bliźniaczych, zapalonych na środku blatu świec. Ann zajmowała miejsce naprzeciwko niego, praktycznie cały czas spoglądając ukradkiem w jego stronę. Raz po raz uśmiechała się pod nosem, rozbawiona sposobem, w jaki mężczyzna lustrował całe swoje otoczenie. Każde z nich miało swój własny, wysoki kieliszek, wypełniony mniej-więcej do połowy czerwonym, wytrawnym winem. Francuskim oczywiście. Butelka, którą czarnowłosy z powodzeniem ponownie zakorkował - gołymi rękami, co należy nadmienić - stała tuż obok nogi stołu. Tercet muzyczny na scenie, pod główną ścianą, przygrywał wolną, głęboką melodię, również przywołującą wizerunek francuskich bulwarów.
-Jest idealnie. Dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałem. Dokładnie tak, jak powinno być... Czy powinienem jej powiedzieć, że to wszystko zasługa Ryana? W końcu gdybym się go nie poradził, ten wieczór nie byłby taki wspaniały... Nie, nie musi wiedzieć! Przynajmniej jeszcze nie... Jeszcze trochę. Parę minut. Nie, zrobię to, kiedy już podadzą nam nasze zamówienia. Nie, lepiej kiedy zjemy. Cholera, o to też mogłem go zapytać. Właściwie to jakim cudem ktoś taki, jak on zna się tak dobrze na zwyczajach i savoir-vivrze? - rozmyślał szatyn, odrobinę zażenowany swoim poziomem obycia. Wcześniej wywyższał się nim przy Aaronie, który obycia nie miał nawet w najmniejszym stopniu, lecz dopiero teraz okazało się, że bez pomocy szefa sam nie dałby sobie rady. Tym bardziej jednak był mu wdzięczny. Nie traktował go zresztą, jak zwierzchnika, czy kogokolwiek w tym guście. Był dla niego przede wszystkim przyjacielem - i to naprawdę dobrym. Być może nawet najlepszym. Dzięki niemu bowiem jeden z najważniejszych dni w życiu Kyuusuke przebiegał lepiej, niż w jego najśmielszych snach.
-Planujemy wracać na noc? - zapytała nagle Ann, figlarnie bawiąc się kosmykami swoich rudych włosów. To pytanie w jednej chwili sprowadziło jej wybranka na ziemię. Jak się bowiem okazało, o jednej rzeczy, o jednym przedmiocie - bardzo ważnym podczas nocnych przedstawień przedmiocie - na śmierć zapomniał.
-To... zależy tylko i wyłącznie od ciebie - wybrnął najlepiej, jak umiał, uśmiechając się do dziewczyny. Miał nadzieję, że ta nie zauważy, iż był to nerwowy, a nie zalotny uśmiech. Bez względu jednak na to, co robił, pewna część weterana wojennego podpowiadała mu, że w żadnym razie nie uda mu się oszukać rudowłosej, choćby i w tym pomagał mu Ryan.
-Wydaje mi się, że chcesz mi coś... - zaczęła ciekawskim tonem niebieskooka, lecz przerwała, gdy poczuła chłodny wiatr na odkrytych ramionach - dopasowane sukienki przeważnie trzymały się na ramiączkach, a kreacja Ann nie była odstępstwem od tej reguły. Ktoś musiał właśnie wejść do restauracji. Z pewnością zatrzymał się w holu, przez co para nie była w stanie go jeszcze dojrzeć. Sala, w której się znajdowali usytuowana była w końcu na lewo od wejścia, na przeciwko jej bliźniaczej wersji - ta druga miała jednak charakter bardziej imprezowy.
-...zaproponować? Powiedzieć? Podarować? A może wszystko na raz? - Kyuusuke dokończył pytanie za niewiastę, w widoczny sposób odwracając jej uwagę od podmuchu i ponownie skupiając ją na sobie. Fakt, zrobił to z nagłego przypływu stresu, lecz z drugiej strony liczył na to, że Ann zachowa bezpieczny dystans od tematu, by pozwolić mu zabłysnąć w odpowiednim momencie. Jak się jednak okazało, nr. 98 nie miał zabłysnąć ani w odpowiednim, ani w jakimkolwiek momencie...
Wysoki, szczupły mężczyzna w pełnym, zapiętym, czarnym garniturze, białej koszuli i okularach przeciwsłonecznych wkroczył na salę z rękoma trzymanymi przy nogach. Spod czarnych szkieł nie było nic widać. W ruchu zza głowy tajemniczego osobnika wyłaniał się również czarny kucyk. Dziwnym zbiegiem okoliczności nieznajomy wywołał nagłą falę niepewności u "żołnierza na wypożyczenie". Kolejnym dziwnym zbiegiem okoliczności, przybysz ten zdawał się kierować w stronę stolika kruczej pary. Ostatni zbieg okoliczności sprawił już, że tętno złotookiego przyspieszyło niemal dwukrotnie.
-Japończyk? - pomyślał zszokowany chłopak. Nie był w stanie ukryć swoich obaw przed wybranką, w związku z czym i ta odwróciła się ku nadchodzącemu mężczyźnie. W tamtym momencie Kruki jeszcze go nie znały. Jeszcze nie znały Takashi'ego...
-Sezon polowań na kruki rozpocznie się i zakończy dzisiejszej nocy... - powiedział płynną japońszczyzną, z zimną krwią, kłaniając się do samego pasa ze złożonymi, jak do modlitwy rękoma. Kyuusuke wytrzeszczył oczy z niedowierzaniem, lecz zanim w ogóle zareagował na nagły gest członka yakuzy, tamten odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia. Oczy wszystkich skierowały się na siedzącą przy stoliku parę, dogłębnie lustrując autentyczne przerażenie na twarzy szatyna. Rudowłosa była nieco bardziej zdezorientowana, niż on.
-Wychodzimy - powiedział stanowczo nr. 98, gwałtownie podnosząc się z krzesła i dziko spoglądając to w jedną, to w drugą stronę, niczym zaszczute zwierzę.
-Co? Dlaczego? Co on powiedział? - zdziwiła się Ann, lecz gdy tylko zauważyła całkowitą powagę chłopaka, sama poczuła swoje własne przyspieszone tętno. -Czy coś się stało? - zapytała bez przekonania, nie będąc pewną, czy rzeczywiście chciała odpowiedzi.
-Nie ma czasu. Wyjaśnię ci potem. Chodź, szybko! - zarządził nadczłowiek, opierając dłoń na plecach niewiasty i delikatnie ją popychając. Nie obchodziło go już, ilu nieznajomych ludzi widziało w nim jakiegoś szaleńca. Liczyła się tylko tajemnicza, złowróżbna wiadomość Japończyka i to, by jak najszybciej dostać się do kryjówki Kruków. Widząc nadbiegającego kelnera, chcącego zapewne powstrzymać gości przed wyjściem bez płacenia, złotooki natychmiast rzucił mu w twarz swój cały portfel, kiwając w jego stronę głową. Szatyn zdawał się być niemalże nieobecny. Wszystkie jego zmysły wyostrzyły się, a różne partie mięśni rozluźniały się i napinały w zależności od pozycji młodego mężczyzny - wszystko po to, by umożliwić mu natychmiastową reakcję. Sęk w tym, że organizm nadczłowieka reagował w ten sposób... tylko w sytuacji ekstremalnego zagrożenia.
-Nieważne, jak na to spojrzę, nie mogę sobie wyobrazić innego wyjaśnienia. Ten człowiek z całą pewnością należał do yakuzy. Ale czy mówił poważnie? Może chciał mnie tylko nastraszyć? To przecież niemożliwe, żeby taki gang, jak nasz został zniszczony w jedną noc... prawda? - bił się z myślami Kyuusuke. Rudowłosa starała się nie zadawać pytań. Czuła bowiem, jak palce obejmującego ją mężczyzny zaciskają się coraz mocniej na jej ramieniu. Niebieskooka nie mogła w to uwierzyć. Nr. 98 bał się. Naprawdę się bał. Kobieta jeszcze nigdy wcześniej nie widziała "nieudanego" eksperymentu w takim stanie. Siedziała cicho, gdy czarnowłosy sięgał po telefon, dzwoniąc po tego samego członka gangu, który dowiózł ich do restauracji.
-Nie spodziewałam się, że wrócimy tak szybko... - powiedziała w duchu, sama do siebie. Chciała choć myślami odrzucić od siebie swoje złe przeczucia. Bez efektów...
-Jest idealnie. Dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałem. Dokładnie tak, jak powinno być... Czy powinienem jej powiedzieć, że to wszystko zasługa Ryana? W końcu gdybym się go nie poradził, ten wieczór nie byłby taki wspaniały... Nie, nie musi wiedzieć! Przynajmniej jeszcze nie... Jeszcze trochę. Parę minut. Nie, zrobię to, kiedy już podadzą nam nasze zamówienia. Nie, lepiej kiedy zjemy. Cholera, o to też mogłem go zapytać. Właściwie to jakim cudem ktoś taki, jak on zna się tak dobrze na zwyczajach i savoir-vivrze? - rozmyślał szatyn, odrobinę zażenowany swoim poziomem obycia. Wcześniej wywyższał się nim przy Aaronie, który obycia nie miał nawet w najmniejszym stopniu, lecz dopiero teraz okazało się, że bez pomocy szefa sam nie dałby sobie rady. Tym bardziej jednak był mu wdzięczny. Nie traktował go zresztą, jak zwierzchnika, czy kogokolwiek w tym guście. Był dla niego przede wszystkim przyjacielem - i to naprawdę dobrym. Być może nawet najlepszym. Dzięki niemu bowiem jeden z najważniejszych dni w życiu Kyuusuke przebiegał lepiej, niż w jego najśmielszych snach.
-Planujemy wracać na noc? - zapytała nagle Ann, figlarnie bawiąc się kosmykami swoich rudych włosów. To pytanie w jednej chwili sprowadziło jej wybranka na ziemię. Jak się bowiem okazało, o jednej rzeczy, o jednym przedmiocie - bardzo ważnym podczas nocnych przedstawień przedmiocie - na śmierć zapomniał.
-To... zależy tylko i wyłącznie od ciebie - wybrnął najlepiej, jak umiał, uśmiechając się do dziewczyny. Miał nadzieję, że ta nie zauważy, iż był to nerwowy, a nie zalotny uśmiech. Bez względu jednak na to, co robił, pewna część weterana wojennego podpowiadała mu, że w żadnym razie nie uda mu się oszukać rudowłosej, choćby i w tym pomagał mu Ryan.
-Wydaje mi się, że chcesz mi coś... - zaczęła ciekawskim tonem niebieskooka, lecz przerwała, gdy poczuła chłodny wiatr na odkrytych ramionach - dopasowane sukienki przeważnie trzymały się na ramiączkach, a kreacja Ann nie była odstępstwem od tej reguły. Ktoś musiał właśnie wejść do restauracji. Z pewnością zatrzymał się w holu, przez co para nie była w stanie go jeszcze dojrzeć. Sala, w której się znajdowali usytuowana była w końcu na lewo od wejścia, na przeciwko jej bliźniaczej wersji - ta druga miała jednak charakter bardziej imprezowy.
-...zaproponować? Powiedzieć? Podarować? A może wszystko na raz? - Kyuusuke dokończył pytanie za niewiastę, w widoczny sposób odwracając jej uwagę od podmuchu i ponownie skupiając ją na sobie. Fakt, zrobił to z nagłego przypływu stresu, lecz z drugiej strony liczył na to, że Ann zachowa bezpieczny dystans od tematu, by pozwolić mu zabłysnąć w odpowiednim momencie. Jak się jednak okazało, nr. 98 nie miał zabłysnąć ani w odpowiednim, ani w jakimkolwiek momencie...
Wysoki, szczupły mężczyzna w pełnym, zapiętym, czarnym garniturze, białej koszuli i okularach przeciwsłonecznych wkroczył na salę z rękoma trzymanymi przy nogach. Spod czarnych szkieł nie było nic widać. W ruchu zza głowy tajemniczego osobnika wyłaniał się również czarny kucyk. Dziwnym zbiegiem okoliczności nieznajomy wywołał nagłą falę niepewności u "żołnierza na wypożyczenie". Kolejnym dziwnym zbiegiem okoliczności, przybysz ten zdawał się kierować w stronę stolika kruczej pary. Ostatni zbieg okoliczności sprawił już, że tętno złotookiego przyspieszyło niemal dwukrotnie.
-Japończyk? - pomyślał zszokowany chłopak. Nie był w stanie ukryć swoich obaw przed wybranką, w związku z czym i ta odwróciła się ku nadchodzącemu mężczyźnie. W tamtym momencie Kruki jeszcze go nie znały. Jeszcze nie znały Takashi'ego...
-Sezon polowań na kruki rozpocznie się i zakończy dzisiejszej nocy... - powiedział płynną japońszczyzną, z zimną krwią, kłaniając się do samego pasa ze złożonymi, jak do modlitwy rękoma. Kyuusuke wytrzeszczył oczy z niedowierzaniem, lecz zanim w ogóle zareagował na nagły gest członka yakuzy, tamten odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia. Oczy wszystkich skierowały się na siedzącą przy stoliku parę, dogłębnie lustrując autentyczne przerażenie na twarzy szatyna. Rudowłosa była nieco bardziej zdezorientowana, niż on.
-Wychodzimy - powiedział stanowczo nr. 98, gwałtownie podnosząc się z krzesła i dziko spoglądając to w jedną, to w drugą stronę, niczym zaszczute zwierzę.
-Co? Dlaczego? Co on powiedział? - zdziwiła się Ann, lecz gdy tylko zauważyła całkowitą powagę chłopaka, sama poczuła swoje własne przyspieszone tętno. -Czy coś się stało? - zapytała bez przekonania, nie będąc pewną, czy rzeczywiście chciała odpowiedzi.
-Nie ma czasu. Wyjaśnię ci potem. Chodź, szybko! - zarządził nadczłowiek, opierając dłoń na plecach niewiasty i delikatnie ją popychając. Nie obchodziło go już, ilu nieznajomych ludzi widziało w nim jakiegoś szaleńca. Liczyła się tylko tajemnicza, złowróżbna wiadomość Japończyka i to, by jak najszybciej dostać się do kryjówki Kruków. Widząc nadbiegającego kelnera, chcącego zapewne powstrzymać gości przed wyjściem bez płacenia, złotooki natychmiast rzucił mu w twarz swój cały portfel, kiwając w jego stronę głową. Szatyn zdawał się być niemalże nieobecny. Wszystkie jego zmysły wyostrzyły się, a różne partie mięśni rozluźniały się i napinały w zależności od pozycji młodego mężczyzny - wszystko po to, by umożliwić mu natychmiastową reakcję. Sęk w tym, że organizm nadczłowieka reagował w ten sposób... tylko w sytuacji ekstremalnego zagrożenia.
-Nieważne, jak na to spojrzę, nie mogę sobie wyobrazić innego wyjaśnienia. Ten człowiek z całą pewnością należał do yakuzy. Ale czy mówił poważnie? Może chciał mnie tylko nastraszyć? To przecież niemożliwe, żeby taki gang, jak nasz został zniszczony w jedną noc... prawda? - bił się z myślami Kyuusuke. Rudowłosa starała się nie zadawać pytań. Czuła bowiem, jak palce obejmującego ją mężczyzny zaciskają się coraz mocniej na jej ramieniu. Niebieskooka nie mogła w to uwierzyć. Nr. 98 bał się. Naprawdę się bał. Kobieta jeszcze nigdy wcześniej nie widziała "nieudanego" eksperymentu w takim stanie. Siedziała cicho, gdy czarnowłosy sięgał po telefon, dzwoniąc po tego samego członka gangu, który dowiózł ich do restauracji.
-Nie spodziewałam się, że wrócimy tak szybko... - powiedziała w duchu, sama do siebie. Chciała choć myślami odrzucić od siebie swoje złe przeczucia. Bez efektów...
***
-Szykujcie się, ludzie! - ryknął na całe gardło nr. 98, w drodze na dół przeskakując po trzy stopnie. Ann, nie do końca przyzwyczajona do chodzenia w butach na obcasach, została daleko w tyle. Tymczasem szatyn gwałtownie zeskoczył na podłogę, obłąkanym wzrokiem przyglądając się każdemu skrawkowi pomieszczenia. Zebrane w głównej sali Kruki patrzyły na niego z przerażeniem i niepewnością.
-Co tak szybko? - rzucił siedzący na fotelu, ogrywający w Tekkenie kolejnego gryzipiórka Owen. Skupiony na grze, nie zdawał sobie jeszcze sprawy z powagi sytuacji. To właśnie sprawiło, że pobladła twarz nr. 98 zaczerwieniła się ze złości.
-Wyrzuć to skurwysyństwo z ręki, cholerny debilu! - wydarł się z furią Kyuusuke, rozjuszony do tego stopnia, że nawet wrodzony "mamtowdupizm" blondyna z kitką musiał ustąpić, a sam odziany w niebieską kurtkę haker odłożył pada, kierując swe brązowe oczy w kierunku krzykacza. -Ryan... Gdzie jest Ryan?! - krzyknął w panice weteran wojenny, nie mogąc wyśledzić wzrokiem szefa gangu.
-Wyszedł niedługo po was. Któryś z naszych chłopaków zadzwonił. Podobno mieli jakieś problemy. Raczysz wyjaśnić, o co chodzi? - odezwał się niezwykle racjonalnie informatyk, jednak złotooki słyszał tylko to, co chciał usłyszeć.
-SAM?! PUŚCILIŚCIE GO SAMEGO?! - ani na chwilę nie obniżył tonu, gdy "wypluwał ogień" w stronę innych poruczników. Głównie przez swój stan emocjonalny nie zwrócił uwagi na Aarona, który już nawet nie siedział do góry nogami... lecz wisiał w tej pozycji, zahaczywszy stawami kolanowymi o żyrandol. Przysłuchujący się całemu zajściu zielonowłosy przypominał nieco jakiegoś nietoperza, krzyżując przedramiona na klatce piersiowej.
-Wyszedł... z naszymi - odparł beznamiętnie nr. 99, przez co jego towarzysz z Instytutu nareszcie podniósł głowę do góry. -Coś jest... nie w porządku? - zapytał głosem wypranym z emocji. Trudno powiedzieć, czy to jego "posągowość" uspokoiła Kyuusuke, czy może opadające na ramiona żołnierza dłonie zmartwionej rudowłosej, jednak efektem było głośne westchnięcie szatyna.
-Nie rozumiecie. Pamiętacie, o czym gadał Manson, zanim zarobił kulkę w łeb? Mówił prawdę. Yakuza już tu jest. Już są w Chicago! Jeden z nich przyszedł do tej samej restauracji, co ja i Ann. Powiedział, że mają zamiar pozbyć się nas wszystkich, nim nastanie ranek... - cisza, jak makiem zasiał wypełniła całe pomieszczenie. Nie było już ani jednej osoby - oczywiście poza Aaronem - której twarz nie wyrażałaby zaniepokojenia.
-Skąd masz pewność, że nie blefował? Yakuza to faktycznie bardzo potężna grupa, ale nie chce mi się wierzyć, że mogą mieć tak ogromne możliwości w zupełnie obcym kraju... - odezwał się od progu sceptyczny Dwane, wychodzący ze swojej pracowni razem z ludźmi, których wybrał do pomocy. Jeden głos rozsądku okazał się jednak być niewystarczającym. Zapewne dyskusja zostałaby pociągnięta dalej, gdyby głośne buczenie nie wydobyło się nagle z leżącego na stoliku do kawy laptopa Owena. Oczy wszystkich zwróciły się właśnie w jego kierunku.
-Zostawiłem go włączonego. Pewnie dostałem wiadomość... - wyjaśnił na spokojnie Spencer, biorąc swój sprzęt na kolana i otwierając go. W chwili, gdy jego brązowe oczy spoczęły na ekranie przenośnego komputera, blondyn... zamarł. Przez kilka sekund naprawdę wydawało się, że dostał zawału. Zbladł tak bardzo, że odcień jego skóry w niczym nie różnił się od kredy. Niepokojące tiki pojawiły się na twarzy mężczyzny z kitką. Jego usta drżały w taki sposób, jakby chłopak w niebieskiej kapocie chciał coś sylabicznie wyszeptać.
-Nie ma... Nic już nie ma... Straciłem... wszystko - mówiąc to, rozpłakał się, jak dziecko. Pobladłą twarz zalał potok łez. Nikt nigdy nie widział tak potwornie rozstrojonego Owena - nawet Dwane. -Zhakowali mój komputer. Tak po prostu... przerąbali się przez wszystkie zabezpieczenia, jakbym był jakimś noobem. Wszystko mi zabrali... Efekt tylu lat ciężkiej pracy. Wszystkie nasze dane, moje programy, moje pliki, zdjęcia, adresy stron, hasła, numery telefonów. Zabrali i skasowali każdy bajt, przechowywany na dysku... - w tym momencie sytuacja zrobiła się naprawdę poważna. Jeśli wtedy była na miejscu choć jedna osoba, która nie zdawała sobie z tego sprawy, zaraz później pojęła. -Mają o nas wszystko, a my nie mamy nic... Wyruchali mnie, jak tanią dziwkę, a ja nawet nie zauważyłem! - ryknął zrozpaczony haker, którego duma i pewność siebie zostały roztrzaskane na miliardy kawałków. -Teraz... mogą znaleźć nas wszystkich. Wiedzą, gdzie mieszka każdy pojedynczy członek gangu. Mają imiona waszych rodziców, miejsce ich pracy, informacje o waszym rodzeństwie i godziny, w jakich ktoś jest w domu. Rozumiecie? Zaszachowali nas... Zniszczyli nas, kurwa! - załamany blondyn cisnął swoim laptopem o blat stołu, cudem ustawiając go w pionie. Cały mokry od łez otarł nos rękawem niebieskiej kurtki. Wtedy właśnie tło całkowicie pustego pulpitu zmieniło się, co nie potrwało nawet sekundy. Pod Kyuusuke ugięły się nogi. Czerwony napis wypełnił ekran. Wszystkie litery miały kształt, przypominający plamy krwi. Wszystkie łączyły się w jedną całość - w napisaną po japońsku wiadomość: "WYROK ZOSTAŁ WYKONANY. NIECH MU ZIEMIA LEKKĄ BĘDZIE". Pod tekstem widniał adres. Dokładny adres, który nie mógł oznaczać niczego dobrego.
-Jedziemy... Wy macie zostać! - nakazał niższym rangą Krukom, mając zamiar udać się w drogę jedynie z porucznikami gangu Adamsa. Gdy mówił, jego głos prawie się załamał. Im dłużej myślał o wiadomości, tym bardziej był przerażony możliwymi scenariuszami.
***
Czarna furgonetka - ta sama, którą Ann, Aaron i Kyuusuke wrócili z misji zniszczenia Hien - zawiozła ich na miejsce. Za kółkiem siedział Dwane - jedyny wciąż panujący nad sobą porucznik, któremu ufano w kwestii prowadzenia pojazdów. Zielonowłosy bowiem zbytniego zaufania nie budził, gdy wzięło się pod uwagę jego charakter. Koniec końców jednak, podany przez hakera yakuzy adres odnosił się do miejsca, w którym miał niedługo powstać nowy supermarket. Otoczony drewnianym płotem plac był póki co tylko kwadratowym kawałem ubitej ziemi. Jak się wkrótce potem okazało, japońska grupa przestępcza potrafiła wykorzystać ten obszar w makabryczny sposób...
Jako pierwszy z samochodu wysiadł nr. 98, pędem puszczając się wgłąb placu. Nie szukał nawet furtki, czy żadnego przejścia - po prostu przeskoczył nad płotem. Pozostali porucznicy wprawdzie pobiegli za nim, jednak mimo wszystko zostali w tyle. Złotookiego to nie interesowało. Z każdą sekundą obawiał się bowiem coraz bardziej. Z każdą sekundą jego serce zdawało się być coraz bliższe wyrwania się z piersi. Wszelkie granice zostały przekroczone, gdy w panującej wokół ciemności weteran wojenny zauważył niepokojący cień. Był to cień wbitej w glebę łopaty. Nadczłowiek przyspieszył wtedy jeszcze bardziej, docierając na miejsce w kilka sekund. Szpadel chował się w ziemi, otoczony szerokim na dwa i pół metra kręgiem z nieskazitelnie białych kwiatów lotosu. "Żołnierz na wypożyczenie" zamarł na kilka chwil, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Szybko jednak rzucił się na łopatę, drżącymi rękami rozrzucając na wszystkie strony kolejne kupy ziemi. Gdy pozostali porucznicy dotarli na miejsce, nie byli w stanie wypowiedzieć nawet jednego słowa. Po prostu stanęli w jednej linii, wahając się. Nie chodziło im o to, czy pomóc szatynowi, czy też nie. Zastanawiali się nad tym... czy zaznajomić go z prawdą.
-Co tak stoicie?! - krzyknął Kyuusuke, dysząc ciężko. Ann odwróciła od niego wzrok. Ledwo powstrzymywała łzy. Dłonią udawało jej się powstrzymywać szloch. -Kurwa, ruszcie się, ludzie! Pomóżcie mi kopać, do diabła! - kontynuował czarnowłosy, nie mogąc uwierzyć w to, że jego towarzysze, jego przyjaciele... jego rodzina stała bezczynnie w miejscu. -Co z wami, do kurwy nędzy?! Jeśli się nie pospieszymy, to może umrzeć! - nie było żadnej reakcji. Dwane Spencer spuścił głowę. Owen zaciskał pięści, mrużąc swe brązowe oczy. -Przecież on zrobiłby to samo dla każdego z nas! Dlaczego nie chcecie go uratować, wy niewdzięczne szmaty?! - płakał. Teraz już płakał. Złotooki przestał myśleć racjonalnie. Łudził się, nie mogąc zaakceptować oczywistej prawdy, ale - co gorsza - uważał przy tym, że wszyscy inni się mylą. -KURWA MAĆ, POMÓŻCIE MI! - zawył, niczym maltretowany pies. W tym właśnie momencie Aaron klęknął na gołej ziemi, tuż obok niego. Gołymi rękami zaczął odgarniać ziemię na bok, wbijając palce w grunt i wciskając piach pod paznokcie. Nr. 99 nie zastanawiał się nad racjonalnością swoich działań. Osoba, która nazywała go "przyjacielem" poprosiła go o pomoc. Był to jedyny powód, dla którego zareagował na daremne starania weterana wojennego.
Nie musieli nawet długo kopać. Już na głębokości jednego metra metalowy czubek łopaty Kyuusuke uderzył w coś twardego. Tym czymś było wieko. Wieko potężnej, dębowej trumny... Złotooki, którego potok łez wysechł po tym, jak Aaron zdecydował się mu pomóc, momentalnie odrzucił szpadel, wskakując do dołu. Z pomocą zielonowłosego wyciągnął grób na powierzchnię, pochylając się nad nim. Zauważywszy przy trumnie zamek na kłódkę, bez chwili zastanowienia naparł na przedmiot całą stopą, wykorzystując swą nadludzką siłę. Z drewnianej ścianki odłupał fragment z blokadą. Światło podręcznej latareczki Owena padło na dębowe wieko. Haker, który sam był załamany, czuł, że tylko w taki sposób mógł jeszcze wspomóc równie załamanego szatyna. Nr. 98 spojrzał na niego z wdzięcznością... i nadzieją. Zaraz po tym otworzył "pudło"... i zamarł. Kolejny raz odkąd zaszło słońce.
Zielone, pozbawione życia oczy Adamsa nawet się nie zamknęły. Ubranie młodego mężczyzny mieniło się czerwienią jego własnej krwi. Duża ilość posoki kołysała się na dnie trumny, opływając całe ciało szefa Kruków - lodowate ciało. Nie to poruszało jednak najbardziej. Wszystkie kończyny Ryana zostały bowiem połamane w kilku miejscach. Kawałki pękniętych kości przebiły skórę, rozszarpując tkanki wytatuowanego. Ciało zielonookiego wygięte było w nienaturalny sposób. Zmasakrowane ręce i nogi również zastygły w dziwnej pozie. Porucznicy Kruków pojęli powód takiego stanu rzeczy dopiero wtedy, gdy zobaczyli na spodnią część wieka trumny. Widniały na niej liczne ślady paznokci pogrzebanego żywcem, poplamione krwią i rozmaitymi wgnieceniami. Choć bowiem kończyny ofiary zostały brutalnie połamane tuż przed złożeniem do grobu, yakuza iście bestialsko wykorzystała znajomość ludzkiej psychiki. Choć normalnie człowiek, który doznał takich obrażeń, starał się unikać nadwerężania zranionych partii ciała, pod wpływem adrenaliny przestawał myśleć o oszczędzaniu się. Duszący się metr pod ziemią Adams pod wpływem paniki kopał i drapał złamanymi rękami i nogami wieko trumny, zadając sobie ból tak potworny, że nie był go w stanie pojąć rozum człowieka. Japoński gang zamknął go w pętli, z której mężczyzna nie mógł się wydostać. W pętli, w której zielonooki sam zadawał sobie ból, był tego w pełni świadomy i jednocześnie nie umiał tego zatrzymać, dopóki nie... umarł.
-Hej... - wykrztusił oniemiały nr. 98, dotykając dłonią policzka szefa. Był zimny. Tak przeraźliwie zimny, że jakikolwiek chłód nie mógłby się nawet zbliżyć do tej temperatury. Tak zimna mogła być bowiem tylko śmierć. -Ryan! Ocknij się, Ryan! HEJ! - postradawszy zmysły, złotooki zaczął potrząsać leżącym w trumnie szefem za ramiona. -Nie leć sobie ze mną w chuja, ty debilu! - wydarł się szatyn. Ann płakała. Po prostu ukucnęła na ziemi, chowając głowę między kolanami i płakała. Już dłużej nie potrafiła się powstrzymać. Światło latarki Owena drżało. Dwane, spod którego okularów powoli wypływały słone krople, trzymał rękę na ramieniu brata. -Budź się w tej chwili! - krzyknął znowu Kyuusuke. Nie godząc się z rzeczywistością, splótł ze sobą dłonie, ułożył je na mostku Ryana i przystąpił do wykonywana RKO. Ciężko dysząc, liczył na głos kolejne uciśnięcia, nie mogąc pojąć, że było to bezcelowe. W pewnym momencie poczuł szturchnięcie w plecy kolanem Aarona.
-Nie żyje - pozbawiony emocji heterochromik jako jedyny był w stanie powiedzieć kompanowi to, czego nie odważył się powiedzieć nikt inny. Czarnowłosy zadrżał wyraźnie, podkładając jedną rękę pod głowę szefa, a drugą pod jego plecy. Uniósłszy go do pozycji półleżącej, niczym manekina, spojrzał raz jeszcze w jego zimną, martwą, zhańbioną twarz... i zawył. Tym wyciem, którego nie można było podrobić. Które było jedyne w swoim rodzaju i docierało do najgłębszych zakamarków ludzkich dusz. Nieludzki krzyk rozpaczy nr. 98 zdawał się rozjaśniać mroki nocy. Młody mężczyzna szlochał, jak małe dziecko, nie dbając o to, czy ktoś to widzi. Z jego złotych oczu płynęły łzy, opadające na przygasłe lico Adamsa. Nie przestając płakać, Kyuusuke zetknął swoje czoło z czołem zmarłego jako ostateczny wyraz najprawdziwszej, braterskiej miłości, której nie można było zobrazować w filmach, czy książkach.
-Dlaczego, Ryan? Kto ci pozwolił, cwelu?! Przecież... to ja miałem umrzeć przed tobą, zapomniałeś?! - tego ostatniego zdania nie przetrzymał nawet najbardziej opanowany Dwane. Pod okularnikiem ugięły się nogi. Wbrew swojej woli upadł na ziemię, zapłakanymi oczyma wpatrując się w czarne, bezgwiezdne niebo. -Mieliśmy pokonać tych skurwysynów... Jak możesz być takim chujem, żeby zostawiać nas w takim momencie?! - czerwone, rozpalone czoło złotookiego ogrzewało nawet martwego już Adamsa, tak ironicznie i tragicznie. Śmierć miała katastroficzne poczucie humoru... -Wróć do nas, chuju... - zawył bezradnie czarnowłosy, ściskając ciało z całych sił. -Proszę cię, wróć... - nie powiedział już nic więcej.
-Kyuusuke... - rudowłosa z rozmytym makijażem potrząsnęła od tyłu swoim wybrankiem, sama słaniając się na nogach. Szatyn już nawet nie płakał. Po prostu klęczał na zimnej, zroszonej łzami ziemi, ściskając w rękach truchło najlepszego przyjaciela, jakby w nadziei, że gdy odda mu swoje ciepło, zmarły ożyje. Nie ożył. Nie miał ożyć. Życie mogło być niesprawiedliwe, jednak śmierć każdego traktowała tak samo... -...chodźmy już. Proszę... - głos Ann zadrżał. Równie drżąca dłoń dziewczyny przejechała po policzku weterana wojennego, lecz całkiem niespodziewanie ten... odtrącił ją. Nagle, bez ostrzeżenia... oschle i chłodno.
-Jedźcie beze mnie. Nie jestem dzieckiem, znam drogę... - powiedział pustym, bezdusznym głosem, nie rozumiejąc nawet, jak wielki ból zadał właśnie tej... której jeszcze godzinę wcześniej, we francuskiej restauracji pragnął się oświadczyć. Teraz wszystko było już inne. Dochodziła 23, kiedy porucznicy wrócili furgonetką do kryjówki, pozostawiając osamotnionego nr. 98 przed rozkopanym "grobem".
-Zabiję ich, Ryan. Zabiję ich wszystkich, obiecuję... - odezwał się ostatni raz do martwego Adamsa.
Koniec Rozdziału 113
Następnym razem: Niknące pióra
Wow! Ale dreszczyk poczułem! Mocny rozdział.
OdpowiedzUsuńMiałem nadzieję, że napiszesz coś podobnego ;) A to dopiero początek ^^
Usuń