poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 128: Płonące dziedzictwo

ROZDZIAŁ 128

     -Bardzo dziękujemy za gościnę! Nie musiał pan... nie musiałeś tego robić, Edmund-san - skłonił się kulturalnie Kurokawa, robiąc za przedstawiciela swojej grupy. Wszyscy poza Tatsuyą siedzieli na starych, obdrapanych, drewnianych krzesłach wewnątrz domostwa starca, który zaprosił ich do siebie na noc. Prawdopodobnie wpływ na jego decyzję wywarła dedukcja Naito, jednak mężczyzna nie odezwał się na ten temat ani słowem. Milczący, znużony i poddenerwowany Naizo zajmował miejsce w kącie, opierając łokieć na parapecie najbliższego okna. Nastolatkowie odetchnęli z ulgą, nie dostrzegając u niego chęci do rzezi, czy nawet zwykłej burdy. Czerwonooki był w końcu na tyle nieprzewidywalny, że mógł łatwo wybuchnąć w każdej chwili. Pod tym względem przypominał nieco dorosłą wersję Tatsuyi, choć tamten wbrew własnej woli złagodniał nieco po przegranej z Kurokawą. Rinji i Rikimaru, którzy zobowiązali się do pilnowania Senshoku nie mieli wcale łatwego zadania. Praktycznie w ogóle się nie odzywali, by nie obudzić jego wewnętrznej bestii, nie mówiąc już o stoczeniu kolejnej walki między sobą. Zastępca Generała Kawasakiego nie roztaczał wokół siebie zbyt przyjaznej atmosfery, a wręcz zachowywał się bardziej, jak wróg, niż sprzymierzeniec.
-Ale chciałem. Mam tutaj dużo miejsca, a wy pewnie jesteście zmęczeni po podróży. Niebezpiecznie i niewygodnie jest spać pod gołym niebem... a poza tym nie widzi mi się, żeby ktokolwiek inny was przyjął. Szczególnie niektórych z was... - powiedział staruszek, a oko z bielmem aluzyjnie wbiło półpusty wzrok w warującego pod oknem mężczyznę. Czerwonooki burknął coś pod swoją maską, co mogło oznaczać, że pojął przytyk, ale nie odezwał się ani słowem. Cały czas jego myśli błądziły wokół Matsu, który cały czas coraz bardziej zostawiał go w tyle pod względem umiejętności. Największy rywal użytkownika gazu wygrywał prawie każdy sparing, a Naizo nie mógł nawet nic z tym zrobić, ponieważ jego zdolność była zbyt niebezpieczna, by rozwijać ją w mieście. Nawet bez tych zmartwień miałby ochotę pozabijać wszystkich dookoła, ale one po prostu przelewały czarę goryczy. Tylko więzy obowiązku powstrzymywały czarnowłosego przed rozpętaniem piekła w wiosce... a przynajmniej on zauważał tylko tą jedną przyczynę.
     -Jakieś pomysły? - zapytał w duchu Tatsuya, swoje myśli kierując do Calleba. Z rękoma w kieszeniach kroczył środkiem wioski, każde nieprzychylne spojrzenie zbywając swoim groźnym wzrokiem. Jego zdolności siania terroru nie wytępiły się ani trochę, chociaż powoli postępowały w nim nieodwracalne zmiany, których nawet czempion nie umiał zatrzymać.
-Gdybym nie zdawał sobie sprawy z twojego całkowitego braku zdolności interpersonalnych, poleciłbym ci popytać mieszkańców wioski. Skoro jednak cię znam... to pozostaje ci polegać na intuicji. Miej oczy i uszy szeroko otwarte, a być może coś zauważysz... - odezwał się w jego głowie Drugi Król, raz jeszcze wywyższając się ponad swego dziedzica.
-Gdybyś tylko mógł na moment wyjść stamtąd i stanąć obok, to już dawno wgniótłbym cię w gówno - odpyskował heterochromik z psychopatycznym wyrazem twarzy. Wyglądający przez okno na strychu chłopiec odskoczył od swojego "gniazda snajperskiego", gdy tylko dostrzegł grymas agresywnego intruza. Oderwany od kłótni z martwym od wielu wieków Madnessem, Tatsuya roześmiał się pełnym satysfakcji, diabolicznym śmiechem.
-To nie do końca tak, że "nie mogę" tego zrobić... - mruknął tylko chór dziesiątek głosów, ale dawny władca nie próbował ciągnąć tego tematu. -Z tego, co powiedział ten starzec wynika, że bandyci napadają wioskę w nieregularnych odstępach czasu. Powiedziałbym nawet, że przychodzą wtedy, gdy roztrwonią poprzedni haracz... a skoro ostatnio otrzymali tylko jedzenie, to pewnie pojawią się już niedługo. Może to być kwestia zaledwie paru dni - znużony poczynaniami swojego dziedzica, Calleb postanowił podzielić się z nim swoimi spostrzeżeniami, choć nawet nie łudził się, że dumny i arogancki szczeniak doceni jego wysiłki.
-Więc co? Mówisz mi, że mam kimać w trawie przez kilka dni i mieć nadzieję, że te gównojady łaskawie się tutaj pofatygują? Wielkie dzięki za radę! - zadrwił z Drugiego naburmuszony mistrz areny, krzywym okiem patrząc na widniejący kawałek od wioski las. Tam również mogli kryć się wrogowie. Szczególnie tam. Mimo wszystko "iglasta forteca" była tak rozległa, że szukanie w niej oponentów okazałoby się zapewne fatalnym pomysłem.
-Edmund zaoferował ci przecież miejsce u siebie. Nikt ci nie każe spać pod gołym niebem... - burknął podirytowany towarzysz Shuuna, ale nie liczył na to, że wyperswaduje cokolwiek upartemu chłopakowi.
-Wolę się tarzać w gnoju, niż spać pod jednym dachem z tymi frajerami. Jeszcze się zarażę kretynizmem... - Tatsuya zawsze miał na wszystko odpowiedź, choć nie zawsze dbał o to, by była ona choć trochę przekonywująca, nie mówiąc już o kulturze.
-A jednak przyjąłeś ofertę Generała Kawasakiego i przyleciałeś tutaj właśnie z tymi frajerami - Król znowu ukąsił posiadacza Przeklętej Ręki, sprawiając, że lewa pięść heterochromika wbiła się w drewnianą ścianę biednego, kruchego domostwa. Gniew wykrzywił twarz urażonego czempiona.
-Zamknij w końcu tą mordę! Mam wpływ na to, czy będę cię słuchać, czy nie, więc w każdej chwili mogę cię odłączyć, pieprzony dziadzie! - wydarł się już na głos, rażony nagłym napadem agresji. -Czego się, kurwa, gapisz?! Wydłubać ci te ślepia, dziwko?! - ryknął w stronę spoglądającej na niego z otwartego okna kobiety. Blondynka wycofała się natychmiast, znikając w ciemnym pokoju. -A ty przestań mnie naprowadzać na te twoje niedojebane teorie! Zapisz je sobie na kartce, zwiń w tubkę i wsadź w dupę! Ach, no tak! Nie możesz tego zrobić... bo nie żyjesz od setek lat! Jesteś martwy, więc zachowuj się, jak dobry trup i nie otwieraj pyska niepytany! - skierował całą swoją furię przeciwko umiejscowionym w jego głowie władcy, nie czując przy tym nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. Na kilka chwil zapanowała całkowita cisza.
-Jednej lekcji udzielił ci już Naito. Jeśli ja nie mogę dać ci następnej, to mam nadzieję, że on się tym zajmie. Kiedyś będziesz musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Nie potrafisz już nienawidzić bez powodu, dziecko i dawny ty już nie wróci, dopóki pamiętasz słowa Kurokawy... - tylko tyle powiedział Calleb. Oschle i nieprzyjaźnie, jakby wyjątkowo zabolały go słowa jego dziedzica. Wydawało się nawet, że martwy Król obraził się na chłopaka, choć jego dostojność oraz opanowanie teoretycznie niwelowały taką możliwość. Tatsuya został pozostawiony samemu sobie.
***
     Do snu ułożyli się bez kolacji. Nikt nawet nie pytał dziadka o użyczenie jakichkolwiek zapasów, ponieważ jego postura przemawiała sama za siebie. W długiej chacie Edmunda znajdowały się tylko dwa łóżka, zatem jedyne wolne zostało bezapelacyjnie zajęte przez Naizo. Nastolatkowie zgodnie uznali jednak, że Senshoku nie może pozostać bez "opieki", w związku z czym Naito rozłożył się na podłodze obok jego łóżka, wpatrzony w tworzące strop, przecięte bale. Rikimaru i Rinji koczowali w pierwszym, największym pomieszczeniu, zaraz przed drzwiami. Usadowienie ich razem również nie było zbyt dobrym pomysłem, ale zwiastowało lepsze efekty, niż pozostawienie czerwonookiego pod kuratelą kogoś innego, niż Kurokawa. Ostatecznie chłopcy mieli na tyle rozumu, by nie wszczynać bójek w środku nocy, gdy wszyscy inni spali. Użytkownik gazu oddalił propozycję poszukania Tatsuyi, tłumacząc to w jakiś pokrętny i niemający większego sensu sposób. "Krzyżooki" ani jego kompani nie nalegali. Kto, jak kto, ale czempion na pewno umiał sobie poradzić, a wieśniacy niezbyt często opuszczali swoje domy, w związku z czym nie wystawiali się na żadne zagrożenie ze strony heterochromika.
     Obudziły ich krzyki. Histeryczne krzyki wieśniaków, wypełniające całą wioskę i nie zwiastujące niczego dobrego. Był środek nocy, około trzeciej nad ranem, gdy dziedzic Pierwszego Króla otworzył oczy i z gwałtownie podniósł się z podłogi. Leżący na twardym, skrzypiącym łóżku Naizo jedynie otworzył lewe oko, jakby oceniając, czy opłaca mu się wstać. Obywatel Akashimy nie tracił czasu na rozbudzenie go, czy zaaferowanie sprawą. Wybiegł tylko z pokoju, od razu za jego progiem dostrzegając wskakujących w buty towarzyszy. Zarządca osady powoli podnosił się ze swojego posłania, dygocąc lekko. Po jego umęczonej, starczej twarzy przepływał cień lęku. Z pewnością miał złe przeczucia, skoro ostatnimi czasy w jego miejscu zamieszkania nie działo się nic dobrego.
-Edmund-san, pobiegniemy przodem i zobaczymy, co się dzieje. Proszę nie wychodzić z domu, jeśli nie będzie takiej potrzeby! - przykazał mężczyźnie gimnazjalista, po czym ruszył w stronę otwartych przez Rikimaru drzwi. Natychmiastowo uderzył go przerażający swąd spalenizny - smród palonego drewna... W ciemności biegli z lampami przekrzykujący się wieśniacy, pędząc... w stronę domu ich mentalnego przywódcy. Naito poczuł ucisk na gardle. Najczarniejsze scenariusze pojawiły się w jego głowie. Domyślał się, co się stało, ale nie potrafił tego powiedzieć na głos.
-Chodź... Pewnie będzie trzeba pomóc im w gaszeniu "pożaru" - albinos klepnął go w plecy, przechodząc obok. Słychać było w jego głosie i widać na twarzy - pomyślał o tym samym. Mimo wszystko jednak żywił nadzieję, że się myli. Równie mocno liczył też na to, że intuicja Edmunda była słabsza, niż jego. Że da radę jeszcze na kilka chwil odsunąć starca od sprawy.
     Gdy nastolatkowie dotarli na miejsce, dziesięciometrowa Gehenna była już przemieniona w istny słup ognia. W pobliżu trawnika zarządcy wioski stał zwarty tłum ludzi, którzy wcale nie kwapili się do ratowania dziedzictwa staruszka. Członkowie Gwardii Madnessów mieli nie lada problem z przedostaniem się przez ciżbę, ale cudem udało im się tego dokonać. Wtedy właśnie uderzający żar zaczerwienił ich twarze, grzebiąc jednocześnie nadzieje na ocalenie srebrnego drzewa. "Bolce" na gałęziach zamieniły się w zwęglone, wykręcone igiełki, a kawałki sczerniałej kory zniknęły pomiędzy źdźbłami trawy, wypalając wokół korzeni okrąg martwej, popękanej ziemi. Jedynej pamiątki po wnuczce Edmunda nie dało się uratować, choćby ktoś zaprzęgł do pomocy wszystkich mieszkańców wioski. Było już po prostu zbyt późno. Rozgoryczony Kurokawa rzucił zawiedzionym spojrzeniem w stronę obserwujących płomienie wieśniaków. Nie spodziewał się, że relacje pomiędzy osadnikami były aż tak kiepskie, że żaden z nich nie chciał nawet pomóc staremu człowiekowi bez perspektywy odniesienia wymiernych korzyści.
-Co się stało? Jak mogliśmy dopuścić do czegoś takiego? Przecież to wszystko działo się pod naszym nosem! Jakim cudem nikt nie zauważył bandytów? A może... nikt "nie chciał" ich zauważyć? Wiedziałem, że dbają tylko o siebie, ale żeby aż tak? Cholera! Popełniłem błąd... Co zrobi Edmund-san, kiedy to zobaczy? - grymas niezadowolenia wykrzywił lico "krzyżookiego". Potwornie sfrustrowała go ta sytuacja. Był zły - na siebie, na wieśniaków, na bandytów... na wszystko i wszystkich. Jeszcze gorzej się poczuł, gdy mieszkańcy wioski zaczęli rozchodzić się do swoich domów, upewniwszy się, że im samym nic nie groziło. Dopiero gdy tłum się przerzedził, odsłonił on pomarszczonego, chudego, słabego człowieczka, który w blasku ognia wyglądał na jeszcze starszego, niż w rzeczywistości. Z delikatnie otwartymi, spierzchniętymi ustami zaczął chybotliwie deptać w stronę swojego największego skarbu, mijając milczących, pogrążonych w poczuciu winy gości.
     Edmund zwany dziadkiem sprawiał wrażenie, jakby wszystko wokół niego straciło sens. Jakby nagle wyparowali mieszkańcy wioski, budynki obróciły się w perzynę, a wszystkie myśli uleciały z jego głowy. Wpatrywał się tylko w dogorywającą Gehennę, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Drżał - bardziej, niż zwykle, już nie ze starości. Był wstrząśnięty bardziej, niż można było przypuszczać. Nic sobie nie robił z uderzającego go żaru. Powieki szarych oczu nie chciały opaść, niemalże sparaliżowane. Osiwiały staruszek w pewnym momencie ugiął się pod własnym ciężarem, uderzając kolanami o spaloną ziemię. Dźwięk upadku przypominał nieco tarcie kości o kość, ale nie wydawało się, że mężczyzna doznał jakichś obrażeń. Pomarszczone dłonie o pokrzywionych palcach dotknęły podłoża pozbawione sił. Starzec żył bardzo długo. Być może nawet dożył dziewiątej dekady w skali ludzkiej. Z pewnością widział wiele i doświadczył wiele. Prawie nic nie mogło go zaskoczyć ani go zasmucić. Prawie... Dolina zmarszczek zaczęła się zapełniać rzewnymi łzami, bezgłośnie torującymi sobie drogę do podbródka i opadającymi na grunt, jakby chciały go zrosić i ożywić. Edmund rozpłakał się w ciszy, wbijając pokrytą przebarwieniami twarz w coraz mocniej nasiąkniętą glebę.
-Jak śmiali... Jak mogli zrobić coś takiego? - wycedził przez zaciśnięte zęby "krzyżooki", z trudem zatrzymując łzy. Połączona z sympatią do starca empatia nastolatka wywołała u niego paskudne uczucie. -Edmund-san... - zaczął cicho, pochylając się nad dławiącym się szlochem mężczyzną. Wyglądał tak słabo. Tak mizernie i żałośnie, pozostawiony samemu sobie i zignorowany przez sąsiadów. -Proszę wrócić do łóżka. Przeziębi się pan... - dziedzic Pierwszego Króla nie mówił już do gospodarza na "ty". Czuł, że nie miał już do tego prawa. Czuł się odpowiedzialny za wszystko, czego był świadkiem w ciągu ostatnich kilku minut. By odciążyć innych, całą winę przypisywał tylko i wyłącznie sobie. -Proszę... - gdy położył dłoń na chudym ramieniu starca i ujrzał jego łzy, ledwo zdławił swój własny płacz. Głos ugrzązł mu w gardle, ale mimo wszystko z pomocą Rinji'ego postawił mężczyznę na nogi. Zarządca byłby zapewne blady, jak kartka papieru, gdyby nie fakt, że ciepło płomieni zaczerwieniło jego skórę. Tym niemniej jednak jego twarz... Jego twarz była najgorsza. To ta "martwa" aparycja wycieńczonego, zestresowanego Edmunda najbardziej zabolał Kurokawę. Naito nie odezwał się ani słowem do swoich przyjaciół. Nie potrafił się na to zdobyć. Miał wrażenie, że każda próba nawiązania rozmowy przygnębiłaby go jeszcze bardziej. Zarówno biało- jak i czerwonowłosy doskonale to rozumieli. Uszanowali decyzję swojego uczuciowego kompana.
***
     Pogrążony we śnie starzec leżał na swoim łóżku przykryty kołdrą, dysząc ciężko i bełkocząc coś nieprzytomnie. Na jego naznaczonym zakolami czole widniała mokra, biała chusta. Mężczyzna gorączkował, a w połączeniu z ogólnym wycieńczeniem stanowiło to niebezpieczne połączenie. Nie pijąc i nie jedząc od dłuższego czasu, bardzo obniżył odporność swojego organizmu. Nie wróżyło to dobrze, ale Naito robił, co mógł, by pomóc starcowi i uśpić swoje wyrzuty sumienia choćby na parę chwil. Nie odrzucał oczywiście pomocy Rinji'ego, czy Rikimaru, ale starał się jak najwięcej zrobić sam. Senshoku tymczasem siedział na krześle w kącie, wyjątkowo cierpliwie trzymając nogi na stole. Nikt nie wątpił w to, że czerwonooki nie odczuwał żadnego współczucia względem "dziadka", lecz z drugiej strony każdy był pewien, że akcję bandytów potraktował jako osobistą zniewagę.
-Nie możesz zostawić tego starego próchna i wziąć się za coś ważniejszego, jak na przykład... to, po co tutaj przylecieliśmy? - warknął w którymś momencie do Kurokawy, który poprawiał właśnie pościel śpiącego starca. Przeklęte Oczy zwróciły się w stronę nieczułego psychopaty, lustrując go zawiedzionym spojrzeniem pełnym politowania.
-Dopóki mogę mu pomóc, mam zamiar to robić. Pogoń za bandytami może poczekać. Ludzkie życie jest dla mnie ważniejsze, niż paru wyrzutków, nie mających odwagi, by stawić nam czoła... - powiedział całkiem poważnie, rzucając w niepamięć swój przyjazny i przepełniony optymizmem ton głosu. Mimo to jednak nie uniósł się gniewem. Nie on.
-Jesteś pojebany... - westchnął zdegustowany Naizo, sprawiając wrażenie, jakby tylko on wiedział coś, czego nie zauważył trzecioklasista. -Temu staruchowi już nie pomożesz... a przynajmniej nie tak. To, że przykryjesz go kołderką, podasz mu herbatkę i wsadzisz czopa w dupę nic nie da. Chcesz mu się przysłużyć, to dorwij tych skurwysynów, którzy zagrali nam na nosach - nie miał skrupułów i nie przebierał w słowach. Mówił tak dosadnie, jak tylko mógł, w chamski i bezczelny sposób wyśmiewając starania nastolatków. "Jednooki" szermierz zauważył, jak dziedzic Pierwszego Króla zacisnął pięści, ale przemilczał ten fakt.
-W czym mu to pomoże, jeśli umrze wtedy, gdy będziemy gonić zbójów po lesie? Może mam ożywić zwłoki? Zawołać nekromantę, żeby pozwolił mi z nim porozmawiać? O to ci chodzi? Będziesz wtedy zadowolony? Jeśli aż tak bardzo bawi cię ludzka krzywda, to możesz wracać do robienia tego, co ci wychodzi najlepiej, bo do pomocy się NIE NADAJESZ! - ryknął Naito, gwałtownie podnosząc się na równe nogi. Rozgniewanym wzrokiem mierzył mężczyznę od stóp do głów. Po policzkach gimnazjalisty płynęły łzy. Nic nie poszło po jego myśli. Nie zjednał sobie mieszkańców wioski. Nie uratował wnuczki Edmunda ani jego dziedzictwa. Nie znalazł wspólnego języka z Senshoku. Wszystko to wywołało wewnątrz posiadacza Przeklętych Oczu reakcję łańcuchową.
     Reakcja byłego zwolennika Bachira okazała się gwałtowna, niczym wybuch, nie pozwalając ani kosiarzowi, ani szermierzowi na odpowiednio szybką interwencję. W mgnieniu oka elegant od pasa w dół zamienił się w obłok fioletowego gazu. Wężowa chmura popchnęła wściekłego mężczyznę do przodu z maksymalną prędkością. Nogi czerwonookiego zmaterializowały się z powrotem w powietrzu, tuż przed rozgniewanym Kurokawą. Bez kontaktu z podłogą Naizo wykonał szybki obrót. Czarny but z impetem uderzył w lewą skroń "krzyżookiego", napierając na niego w taki sposób, że został on dosłownie ciśnięty o podłoże. Użytkownik gazu wylądował bezpośrednio na swojej ofierze, wbijając stopę w brzuch nastolatka. Nim ktokolwiek podjął próbę powstrzymania Senshoku, dawny rywal Matsu zaczął okładać pięściami chłopaka, którego przysiągł zamordować. Twarz wziętego z zaskoczenia, zamroczonego obywatela Akashimy przeskakiwała z lewej na prawą i z powrotem pod wpływem wrażych ciosów. Choć młody Okuda rzucił się na Naizo, oplatając rękoma jego lewe ramię, a Rikimaru zahaczył pochwą miecza o gardło mężczyzny, by oburącz odciągnąć go do tyłu... nie dali rady nic zrobić. Przynajmniej dopóty czerwonooki nie wyładował pierwszego gniewu. Wtedy bowiem sam podniósł się na równe nogi, gwałtownie rzucając niebieskookim o ścianę, a czerwonowłosego przerzucając nad głową i trzaskając nim w podłogę.
-Smakuje, szmaciarzu? - zakpił z pokonanego Senshoku. Z nozdrzy Naito ciekła strużka krwi, docierająca powoli do jego warg. Ciepło szkarłatnej cieczy posiadacz Przeklętych Oczu poczuł również na rozciętym łuku brwiowym - prawym. -Jesteś o wiele lat za mną. Ty i reszta tobie podobnych szczurów. Nie masz nawet czwartej części mojego doświadczenia, więc oczywiście gówno wiesz... ale nie martw się. Powiem ci coś. Jak myślisz, dlaczego podpalono drzewko? Bo stary postanowił nas wspaniałomyślnie przekimać w swojej ruderze. To było ostrzeżenie. Im dłużej będziesz tu siedział, tym bardziej wkurwisz nasze przyszłe ofiary... dlatego nie próbuj mi więcej pyskować ani mnie pouczać. Chuja wiesz i chuja jesteś wart. A reszta tak samo... - obrzucił gniewnym spojrzeniem rozłożonych na deskach chłopaków. -Poza tym ten pierdziel i tak zaraz wyzionie ducha. Nie masz nawet po co mu podcierać dupy. Ja tu jestem od tego, żeby was pilnować przed byciem idiotami... A nie, przepraszam! Przed byciem SOBĄ! Jeszcze jeden raz któryś zacznie się do mnie rzucać, to was połamię i będą ciągnął za sobą na sznurku! - to powiedziawszy, wytarł brudne od cudzej krwi knykcie w ubranie leżącego przed nim Kurokawy.
-On... ma rację. Tak bardzo przejmowałem się tym, żeby pomóc tej wiosce... że nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem jej szkodzić. Szlag! Ale ze mnie idiota... Uznałem Naizo-san'a za niekompetentnego z powodu jego charakteru, a tak naprawdę to on cały czas miał rację. Pomyślał o tym już na samym początku. Już na samym początku powstrzymywał nas od spoufalania się z mieszkańcami wioski. Obiecałem sobie, że nie będę oceniał go pochopnie, a i tak to zrobiłem. A teraz... Edmund-san umiera, bandyci przygotowują się do następnego ataku, a ja siedzę i płaczę, próbując naprawić swoje błędy... Cholera! - drgający raz po raz Naito zasłonił twarz przedramieniem, udając, że chce się pozbyć krwi. Tymczasem z jego Przeklętych Oczu wydostały się kolejne, pełne frustracji łzy. Zła decyzja, jaką podjął była kolejną, której miał nigdy nie zapomnieć. Była kolejnym błędem na drodze do stania się choć w połowie takim, jak jego Mentor. Do stania się godnym następcą Shuuna i do zrozumienia zasad rządzących Morriden.
-Przepraszam... - wydukał rozedrganym głosem chłopak. -Nie powinienem był tak się zachowywać. Nie powinienem był w ciebie wątpić, Naizo-san... Ja... chyba wiem już, dlaczego Matsu-san tak ci ufa - wyznał z zasłoniętymi oczami. W odpowiedzi usłyszał tylko pełne dezaprobaty prychnięcie Senshoku, które tylko pozornie było przesiąknięte wrogością.
-Zapamiętaj sobie jeszcze jedną rzecz... Kiedy próbujesz się komuś sprzeciwić, bądź przynajmniej w stanie obronić się przed nim, jeśli go to wkurwi - z tymi słowami czerwonooki miał już pociągnąć za klamkę, gdy nagle drzwi sama się otworzyły, odsłaniając widok na spowitą mrokiem noc. Spojrzenia wszystkich spoczęły na stojącym na progu Tatsuyi, którego ręka zaciskała się na włosach odzianego w połataną wiatrówkę mężczyzny. Poza podbitym okiem, złamaną ręką i wybitymi obydwoma "jedynkami", tajemniczemu osobnikowi nie dolegało nic poważnego. Pozbawione przytomności ciało zwisało bezwładnie z dłoni czempiona areny.
-Złapałem kutasa! Przy odrobinie szczęścia zaprowadzi nas do swoich kolegów - obwieścił dumnie posiadacz Przeklętej Ręki, rzucając zdobycz na podłogę.

Koniec Rozdziału 128
Następnym razem: Niesprawiedliwość

2 komentarze:

  1. Wiem, że rozdział był bardzo poważny i emocjonalny, ale uśmiech nie schodzi mi z twarzy po przeczytaniu tej końcówki xD Tatsuya zawsze w formie!
    Bardzo dobrze czytało mi się tę drugą część rozdziału. Sam poczułem, że robi się gorąco. Może trochę przez nostalgię jaką wywołała u mnie scena spalającej się Gehenny i patrzącego na to starca (przypomniało mi to akcję z One piece, gdy Robin patrzyła na spalającą się bibliotekę z książkami) Nie sądziłem, że Naizo tak wybuchnie, ale tym razem gadał z sensem.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjemnie właśnie dorzuca się takie maleńkie, niezobowiązujące wstawki pasujące do charakteru bohaterów, jak właśnie to z Tatsuyą ^^ Porównanie do historii Robin nader słuszne, w sumie sam na nie nie wpadłem.
      Naizo z kolei jest zbyt zaznajomiony z podobnymi mechanizmami zachowań. Naturalnie coś takiego nie umknie jego uwadze. Pozostaje oczywiście paskudne usposobienie, ale to przydatna zdolność po "dobrej" stronie barykady.

      Również pozdrawiam ;)

      Usuń