wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział 124: Specjalny Korpus Ekspedycyjny

ROZDZIAŁ 124

     -Kawasaki! - krzyknął ze swojej ambony Bachir, kiedy zielonowłosy Generał zwrócił się w kierunku lewego wyjścia z sali obradowej. Podczas gdy wszyscy inni radni opuścili swoje stanowiska w standardowy sposób - zwyczajnie kierując się ku korytarzom - białowłosy przeskoczył przez osłaniającą go, drewnianą barierkę, lądując na podłodze. Żwawym krokiem dopędził Matsu, który spoglądał na niego kątem brązowego oka. Wspólnie ruszyli w stronę wyjścia, nie wymieniając między sobą jakichś specjalnych wyrazów szacunku. Nie umieli zachowywać się względem siebie tak oficjalnie, mając w pamięci ich krótką, lecz treściwą potyczkę podczas wojny.
-Pomogłeś mi przegłosować tych krótkowzrocznych starców. Jestem ci wdzięczny - odezwał się jako pierwszy Arab, oficjalnie i nieco ozięble. Odkąd został Generałem, jego sposób bycia nie tyle zmienił się z nieprzymuszonej woli mężczyzny, co raczej musiał ulec pewnym zmianom. Wspiąwszy się o szczebel wyżej w hierarchii Gwardii Madnessów, zmuszony był do wypracowania pewnych nawyków i zaakceptowania często niechlubnych zwyczajów. Jako że często obracał się w sferach politycznych, nie miał innego wyboru, niż przymykać oko na hipokryzję, zepsucie i korupcję "reprezentantów wyższej klasy społecznej". Tym niemniej jednak było to niebywale trudne dla kogoś takiego, jak on. Z tego też względu zielonowłosy nie mógł pojąć, jakim cudem radził z tym sobie jego były zwierzchnik, Generał Noailles. Jego zdaniem był w końcu najbardziej klasycznym przykładem NONkonformisty.
-Zrobiłem to, co należało zrobić. Ministrowie mogą być krótkowzroczni, ale mają środki, władzę i wpływy. "Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać tak, jak one", pamiętasz? Poza tym zajęcie się destabilizacją Morriden to również konieczność. Nawet jeślibyśmy nie musieli zająć się tymi, którzy powiedli nas za nos, ten kraj mimo wszystko potrzebowałby pomocy - oświadczył słusznie złotooki, prezentując z kolei lekko konformistyczne poglądy. Urząd Rzecznika Praw Mniejszości bardzo zmienił jego postrzeganie świata i rządzących nim praw. Odkąd zaczął dzień w dzień nieść pomoc, czyli innymi słowy tworzyć, zamiast niszczyć, jego zawiść i żądza zemsty wyparowały. Ludzie, których stracił, gdy ostatnim razem dał się ponieść nigdy nie zniknęli z jego pamięci. Właśnie przez wzgląd na nich - na Sionisa, Juliusa i Thomasa - a także wielu innych wpoił sobie nieco inne podejście do życia.
-To intrygujące, nieprawdaż? Jeszcze niedawno chciałeś zniszczyć kraj, który dzisiaj próbujesz ochronić... - skomentował Kawasaki. Starał się brzmieć tak neutralnie, jak tylko potrafił, lecz nie zdołał pozbyć się całego jadu, pobrzmiewającego w jego słowach.
-Istotnie... - przytaknął niewzruszony zaczepką mulat. -...chociaż to nie kraj chciałem zniszczyć, a raczej pewną grupę społeczną - nie mówił bezpośrednio, ale jego rozmówca w lot pojął, co miał na myśli białowłosy. -Tak, czy owak, kiedy wyszedłem z propozycją utworzenia "grupy specjalnej", miałem już pewien pomysł, dotyczący jej składu. Mimo wszystko to ty zajmiesz się jej tworzeniem, więc ciekawi mnie, czy powołasz do niej tych ludzi, o których sam myślałem... - zmienił temat, przechodząc do bardziej pilnych i ważnych kwestii.
-Myślę, że czas najwyższy dać się wykazać naszym najmłodszym członkom. Nie wspomnę oczywiście o tym, że przecież brali udział w wojnie, zdołali coś zdziałać, a na dodatek wrócili z niej prawie nietknięci. Wiesz już chyba, o kim mowa... - w tym momencie Bachir uśmiechnął się bezbarwnie, znajdując w słowach Generała potwierdzenie swoich przypuszczeń. Choć tej konkretnej sprawy nie skomentował, nie omieszkał napomknąć o czymś innym.
-Skoro już na tym stoimy, to chyba dzisiaj jest "ten dzień", prawda? "On" powinien się niebawem pojawić, czyż nie? - bacznie przyglądał się przy tym wyrazowi twarzy brązowookiego, który to wyrażał głęboką zadumę, a także coś na pograniczu nostalgii i sentymentalizmu.
-Zaskakuje mnie, że do tego stopnia interesujesz się życiem prywatnym mojego ucznia... - wytknął mulatowi zielonowłosy, jednak były przywódca Kantyjczyków był niewrażliwy na zaczepki i zapewne nawet pijany Noailles nie byłby w stanie o niczym poruszyć.
-Pragnę przypomnieć, że twój uczeń dał mi w twarz na oczach pięciu tysięcy ludzi - uśmiechnął się nieznacznie białowłosy. -To chyba wystarczający powód, bym skierował na niego moją uwagę, nie sądzisz? - wtem właśnie znaleźli się w holu siedziby Gwardii Madnessów. W momencie, w którym wyszli z korytarza odchodzącego od gabinetu Naczelnika, po swojej prawej stronie dojrzeli opartego o marmurowe schody Naizo. Senshoku, który ani trochę nie zmienił się z wyglądu, niejawnie przysłuchiwał się ostatnim zdaniom rozmawiających, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Czerwone oczy szatyna o gęstych włosach spoczęły zarówno na Generale, jak i na byłym przywódcy.
-Kurokawa wraca, co, Ahmed? - zwrócił się do zielonowłosego użytkownik gazu. Można było przysiąc, że pod jego lekarską maską pojawiło się coś na kształt wyjątkowo chorego uśmiechu. Po tym, jak Połykacze Grzechów zostali włączeni do ogółu społeczeństwa Miracle City, a Generałem został Arab, na swojego zastępcę wybrał on właśnie Naizo. Właśnie tego socjopaty tak przestraszyli się ministrowie i właśnie on miał wyruszyć w podróż jako członek SKE. Choć jednak czarnowłosy nie wypierał się swojej funkcji, jego relacje z "przełożonym" były najbardziej "swobodne", przewyższając pod tym względem relacje między Generałem Carverem i Lilith. Zmuszony do życia według przepisów, a także do społecznie akceptowalnych zachowań, Senshoku w ciągu pierwszych miesięcy swojej pracy przeżywał prawdziwe katusze. Jeszcze bardziej zaś irytował go fakt, że nawet pomimo urzędu generalskiego, Kawasaki miał czas, by jeszcze bardziej urosnąć w siłę, podczas gdy czerwonooki nie dał rady poczynić większych postępów. 
-Też się cieszę, Naizo. Będziemy mieć parę spraw do obgadania w najbliższym czasie. Cały czas narzekasz na konieczność przebywania u mojego boku, więc powinien cię ucieszyć fakt, że już niedługo wyrwiesz się stąd na dłuższy czas... - oświadczył spokojnie zielonowłosy, gdy jego zastępca skłaniał się w stronę Bachira.
***
     Upokorzony i wściekły Rinji udał się do jedynego miejsca, w którym naprawdę mógł być sam. Był to niewielki, wypukły mostek nad pędzącym wgłąb parku strumykiem - ten sam, na którym ostatni raz widział on Naito. Oparty ramionami o czerwoną, obłą barierkę albinos mógł tam w spokoju ronić łzy, w ciszy wpadające do wodnej wstęgi i wnikające w nurt wody. Niebieskooki przede wszystkim musiał poukładać sobie w głowie to, co się stało. Wszystkie wydarzenia, których był świadkiem w ciągu zaledwie kilku minut okazały się zbyt wielkim szokiem dla młodego kosiarza.
-Gdybym nie nawalił podczas wojny... Gdybym nie dał się wtedy ponieść emocjom, może teraz nie traktowaliby nas w taki sposób. Nie musielibyśmy płaszczyć się przed takimi zasmarkanymi szczeniakami, jak ten obesrany błazen! Co jeśli to moja wina? Jeśli to ja zmusiłem Yashiro do płaszczenia się i mimo wszystko zwaliłem wszystko na niego? Przecież to niemożliwe, żeby mój brat zachowywał się w taki sposób! Prawda? - nie mógł dojść ze sobą do ładu. Z jednej strony chciał mieć do kogo otworzyć usta, lecz z drugiej nie życzył sobie, by ktokolwiek widział go zalanego łzami. Czuł, że musi po prostu ochłonąć. Że bez tego nie da rady spojrzeć na sprawę z dystansem. Pewnie miał rację, ale który nastolatek tak dobrze umiał kontrolować swoje emocje? W dodatku przy takim charakterze, jak ten albinosa? Nie było takiej osoby. -Cholera... co ty byś zrobił, Naito? Ty na pewno zrozumiałbyś mojego brata... - członek rodu Okuda nie po raz pierwszy przyłapał się na błądzeniu myślami wokół dawno niewidzianego przyjaciela. Ze względu na swoje własne porażki, w niesamowitym szatynie dostrzegał osobę godną najwyższego podziwu. W końcu podczas, gdy Rinji dał się pobić, jak dziecko, Kurokawa zdołał praktycznie samodzielnie odwrócić przebieg wojny. Co gorsza jednak - przynajmniej z perspektywy białowłosego - nawet Rikimaru bardziej przysłużył się zwycięstwu, niż on. Wszystko to w połączeniu z "problemami" z Yashiro wywołało w sercu niebieskookiego prawdziwą erupcję.
-Czego się nie dotknę, zawsze wszystko spieprzę... Chciałem wywalczyć uznanie dla moich bliskich, a zamiast tego tylko ośmieszyłem siebie i ich. Chciałem zachować swoją dumę i honor, a zamiast tego naraziłem brata na ich utratę. Naprawdę... jestem nieudacznikiem - kiedy rozbity wewnętrznie albinos wycierał mokrą twarz w swoją błękitną koszulkę, coś niespodziewanego wyrwało go z tej całej rozpaczy. Niespodziewanie bowiem mały mostek zatrząsł się, czemu towarzyszył głośny huk, dochodzący dokładnie zza pleców kosiarza. Autentycznie przestraszony chłopak wzdrygnął się widocznie, jednym ruchem dokańczając ocieranie łez i obracając się przez ramię. Właśnie w tym momencie przestał wierzyć w to, że w ogóle podniósł się z łóżka. Tuż przed nim, na ugiętych nogach i z grymasem bólu na twarzy stał nie kto inny, niż właśnie czarnowłosy obywatel Akashimy.
-Naito-kun... - wydukał Okuda, nie wierząc własnym oczom. Z otwartymi ustami patrzył, jak jego wierny druh, spod którego stóp wydobywał się dym, rozmasowywał swoje kostki, postękując donośnie i przeklinając się za pomysł lądowania w takim miejscu. Minęło kilka sekund, nim "krzyżooki" podniósł głowę, zauważając Rinji'ego, a białowłosy odzyskał zdolność mowy.
-Ohayo! - machnął w stronę przyjaciela Kurokawa, szczerząc zęby w uśmiechu. -Kopę lat, co? Nie mogłem się powstrzymać przed wypadnięciem nad tym mostem. Teraz to zupełnie tak, jakbym w ogóle nie ruszał się z Morriden! - rozgadał się entuzjastycznie dziedzic Pierwszego Króla, prostując swe obolałe kończyny.
-Co ty odwalasz, kretynie?! Zaraz cię aresztują! - kosiarz zdobył się w końcu na krzyk, całkowicie rujnując koleżeńską atmosferę. Jego reakcja była tak niespodziewana, że zaskoczony trzecioklasista aż się cofnął, unosząc dłonie przed sobą na znak poddania się.
-Hę? - tylko tyle zdołał wyartykułować, zanim obawy niebieskookiego okazały się być słuszne.
***
     Rikimaru siedział po turecku na podłodze w dojo. Umiejscowione za jego plecami drzwi zostały zasunięte, a czerwonowłosy swoim prawym okiem wpatrywał się w płomyki na czubkach dziesiątek otaczających go świec. Na kolanach szermierza widniała jego obnażona już katana, gotowa do powtórzenia standardowego ćwiczenia Madnessa. Spokojne, powolne oddechy młodzieńca przygotowywały jego ciało i duszę do natychmiastowego pochwycenia za miecz. Panująca wokół cisza opróżniała umysł "jednookiego" z niepotrzebnych myśli, a tych było naprawdę wiele. Chłopak bowiem nie oszukiwał się. Od bardzo długiego czasu nie potrafił poczynić żadnego znaczącego postępu w swoim treningu. Niebywały wysiłek, jaki wkładał w opieraniu się mocy jego lewego oka nie pozwalał mu odpowiednio skoncentrować się na rośnięciu w siłę. Ta spaczona, czarna kula w jego oczodole, zasłonięta trójwęzłową, białą opaską napawała dumnego miecznika obrzydzeniem, a jednocześnie czymś, co z całą pewnością dało się nazwać strachem. Świadomość, że każdy błąd, każda utrata panowania nad sobą mogła przemienić go w bezmyślną, niszczącą wszystko na swojej drodze bestię... Dla Rikimaru było to potwornym ciosem. Tym bardziej nienawidził swojego przekleństwa, im bardziej skupiał się na jego pochodzeniu. Ci, przez których stał się taki zasługiwali na najgorszy los - tak sądził. 
     W mgnieniu oka pochwycił prawą dłonią za owiniętą materiałem rękojeść katany, momentalnie wykonując nią płaskie, poziome cięcie. Jego prawe oko podążało za przecinającym powietrze i czubki knotów ostrzem, by już wkrótce wypełnić się zawodem. Siedem. Tylko tyle świec zdołał zgasić młody szermierz, tym samym ani trochę nie oddalając się od swojego wyniku sprzed tygodnia... i sprzed miesiąca... i sprzed roku. Palce szermierza wpiły się w jego nogi, emanując niezadowoleniem.
-Co jeszcze mogę zrobić? Czy to już kres moich możliwości? Czy dopóki mam to oko, nie będę w stanie wznieść się wyżej? Ojcze... czy to naprawdę było konieczne? - w głowie zadawał pytania, które nie przedostały się przez usta. Nie robiło to jednak żadnej różnicy. Nie znał w końcu odpowiedzi na żadne z nich...
***
     Tao Zhang stał na samym szczycie Marsowych Pól - największego cmentarza dla Madnessów i zarazem jedynego w Miracle City. Odziany w chiński, zapinany złotymi sprzączkami, czarny kubrak o szerokich rękawach i wysokim kołnierzu, wpatrywał się w niebo. Jego krucze włosy łopotały na wietrze, niczym sztandar, napełniający żołnierzy nadzieją, wiarą i... dumą. Tę samą dumę czuł sam Chińczyk, gdy wpatrywał się w dwa, usytuowane tuż obok siebie, czarne nagrobki. Jeden z nich należał do jego byłego zastępcy, a drugi... do byłego Naczelnika Gwardii Madnessów, Hariyamy Shigeru. Otwierane na boki grobowce, których połowy dzieliła minimalna szczelina, w tym momencie udekorowane były kwiatami - ketmiami, chińskimi różami. Te sprowadzone przez czarnowłosego miały oczywiście czarną barwę, a ich pręciki mieniły się czerwienią - żałobnik wyjątkowo upodobał sobie kolor nocy, skoro i on sam sławił się mianem skrytego, cichego, tajemniczego człowieka.
-Czy cieszycie się z tego, jak to wszystko się potoczyło? Ty, mistrzu, który zginąłeś, stojąc, choć dziesiątki ran znaczyły twoje ciało. I ty, mój przyjacielu, za którego pamięć dziesięć tysięcy ludzi ruszyło do walki... Jeśli wasze duchy krążą gdzieś wokół nas - w powietrzu, które nas otacza, w wodzie, którą pijemy, w ziemi, po której stąpamy albo nawet w nas samych - to czy radują się, gdy widzą miejsce, do którego doszliśmy? Czas idzie naprzód, stare rany zabliźniają się na dobre, nasze dzieci rodzą się, a nasze rodziny odchodzą na zawsze. Czy tam, gdzie teraz jesteście, pojęliście sens tego cyklu? Czy zmierzamy w jakieś konkretne miejsce, żyjąc tak długo, wyrządzając tyle zła i czyniąc tyle dobra? - mówił do zmarłych szatyn. Ciemne oczy mężczyzny błyszczały mądrością, a mądrość ta prowadziła do nostalgii.
     Po zakończeniu wojny, na wzgórzach Marsowych Pól pojawiły się setki nowych grobów. Po zawarciu pokoju pomiędzy Gwardią, a Połykaczami Grzechów, w geście dobrej woli zadecydowano o pochowaniu kantyjskich ofiar konfliktu na tym właśnie cmentarzu. Najsilniejsi i najbardziej zasłużeni członkowie armii Bachira otrzymali nawet "honorowe miejsca" - jeśli tylko można było tak mówić w przypadku punktów złożenia zwłok. Julius Faust, Marco Luciano i Thomas Riddler - oni wszyscy pochowani zostali na samym szczycie jednego ze wzgórz, jeden obok drugiego, jak jeden mąż. Pochówek był ostatnią łaską, jaką żywi mogli jeszcze dać zmarłym. Dlatego właśnie nawet ci, których zwłoki się rozpadły otrzymali swoje tablice nagrobkowe. Gest ten gwałtownie polepszył nastroje mieszkańców miasta, choć nikt już nawet nie wiedział, czyim był on pomysłem. Ludzie po prostu pamiętali o tym, o czym chcieli pamiętać i niczym innym się nie przejmowali. Było to dla nich wygodne... i w pewien sposób zbawienne.
-Panie Naczelniku! Szukałem pana od dobrej godziny! - krzyknął biegnący pod górę młodzieniec, zapewne poproszony przez kogoś o przekazanie informacji. -Otrzymaliśmy właśnie wiadomość, że Generał Carver wrócił ze swojej misji! - zaczął natychmiastowo, zapominając nawet o zasalutowaniu. Zaczerwieniona twarz młodzieńca i trzęsące się kolana świadczyły o tym, że za powiadomieniem kryło się jeszcze coś poważniejszego.
-Rozumiem. Cieszy mnie ta wieść, ale co sprawia, że musiano mi ją tak pilnie przekazać? - zapytał spokojnie Chińczyk, spoglądając na zestresowanego posłańca. Generał Zhang stał się Naczelnikiem Zhangiem dwa dni po zakończeniu obrad w pałacu królewskim. Spośród wszystkich Generałów to właśnie on cieszył się największym poparciem ludu, będąc przy tym najbardziej odpowiedzialnym, opanowanym i przygotowanym na sprawowanie władzy Madnessem w Miracle City. Nie przewyższał siłą takich indywiduów, jak Wilkołak, lecz wbrew temu, o czym świadczyła kadencja Hariyamy, to nie potęga decydowała o tym, kto otrzymywał stołek. Poza tym tylko na czarnowłosego nie było nigdy żadnych skarg, a jego bezsprzecznie nienaganne maniery jednały sobie szersze grono ludzi, gdy w grę wchodziło "bliższe poznanie". 
-On... On... - próbował z siebie wydusić młodzieniec, który ewidentnie sam ledwo był w stanie uwierzyć w to, co musiał przekazać. -...zabrał "to" ze sobą! Wszystko wskazuje na to, że chce "to" wytresować! - był bliski paniki gdy to mówił, ale z jakiegoś powodu ciemnooki Chińczyk nie był ani trochę zaskoczony tą informacją. Jego "kolega po fachu" często wpadał na absurdalne pomysły - nawet przed tym, jak trafił do Rainergardu. Co prawda pierwszy raz zdecydował się podjąć czegoś takiego, ale nie poruszyło to sercem i duszą Tao bardziej, niż opóźnienia w wysyłce przedmiotów aukcyjnych.
-No dobrze... Gdzie on... Gdzie oni teraz są? - zmuszony pożegnać się ze zmarłymi i przełożyć rozmowę z nimi na późniejszy termin, długowłosy ruszył spokojnie za prowadzącym go chłopakiem.
***
     -Czego się, kurwa, drzesz? Jeszcze go przestraszysz! Mam ci urwać łeb? - zbulwersował się posiadacz gęstego i niesplamionego jakimkolwiek żelem, czy usztywniaczem irokeza. Czerwonooki Generał wykłócał się ze śmiertelnie przerażonymi strażnikami, strzegącymi zachodniej bramy Miracle City i ewidentnie oponującymi za wpuszczeniem  do miasta i Carvera, i jego "znaleziska". Osobnik, do którego zwrócił się nieokrzesany mężczyzna, momentalnie zbladł, nie wiedząc już, którego z "gości" powinien się bać najbardziej. Ostatecznie to nie on udzielił odpowiedzi na retoryczne "pytanie" Bruce'a, choć pełniła ona raczej funkcję sprostowania.
-Ją - odezwała się niewzruszona Lilith, zwracając na siebie niepodzielną uwagę swojego zwierzchnika. -To "ona", a nie "on" - wyjaśniła okularnica, widząc zaskoczone spojrzenie wyższego rangą Madnessa. Z dogłębnie przerażonymi strażnikami nie próbowała nawet dyskutować, gdyż żaden z nich nie potrafił nawet wydusić z siebie ani jednego słowa. "Pani szermierz" dziwiła się tym ludziom coraz mniej, ilekroć spoglądała za siebie, chcąc upewnić się, czy "to" nadal spokojnie czeka.
-Och... Czyli Buck jest kobietą... - zadumał się Carver, całkowicie tracąc zainteresowanie niesfornym strażnikiem zachodniej bramy. Nikt nawet nie ośmielił się zapytać go, dlaczego właściwie nazwał "to" Buck. Biorąc zaś pod uwagę to, co właśnie oświadczono Generałowi, imię "tego" miało za chwilę ulec zmianie w uroczysty i zapewne podniosły sposób. -W takim razie... Betty. Tak, to dobre imię - postanowił dumny z siebie czerwonooki, splatając ręce na klatce piersiowej. -Widzicie? Spodobało jej się - zwrócił się do strażników, kiedy wokół nich wszystkich zatrzęsła się ziemia, wprawiona w ruch przez Betty.
-Generale... czy jest pan... absolutnie pewny? Z tego, co mi powiedziano, miał pan go... przepraszam, ją... - drugi z służbistów powoli i ostrożnie dobierał kolejne wyrazy, szybko poprawiając się, gdy tylko widział gromiące spojrzenie Wilkołaka. -...zabić. Czy nie sądzi pan w takim razie, że... zabranie jej ze sobą byłoby trochę... niewłaściwe? - w tym momencie ziemia zatrzęsła się jeszcze raz, lecz tym razem z powodu krwistoczerwonej aury, otaczającej Generała. Tnąca podłoże na plasterki moc duchowa smagała po twarzach będących w jej pobliżu Madnessów, a przerażająca mina Carvera zmusiła strażników do cofnięcia się.
-Zamknij ryj - uciął krótko Bruce, rezygnując z jakichkolwiek przekomarzanek słownych, czy też prób przekonania rozmówców do swoich racji.
     Za plecami Generała i jego zastępczyni znajdowało się... monstrum. Drugi z ośmiu najstarszych i najpotężniejszych Spaczonych w dziejach świata, a przy tym "kuzynka" siejącego postrach podczas wojny Arcariosa... czekała w spokoju na polecenie swojego nowego "właściciela". Gigantyczne, wężowate cielsko maszkary od góry pokrywał pancerz z jasnobrązowych, lśniących i gładkich łusek o owalnym kształcie. Spód ukazywał żółtą, wyjątkowo grubą skórę. Na końcu ogona widniał długi, obły kolec, przypominający trochę gigantyczną, przeszło dziesięciometrową igłę. Jej czubek zdawał się być minimalnie zagięty, a znajdujący się wewnątrz niej jad bez trudu doprowadzał do skrzepnięcia całej krwi prawie każdej ofiary w ciągu od trzech do siedmiu sekund. Wężowate ciało w pewnym momencie przechodziło w ogromny łeb, kształtem łączący w sobie kobrę z krokodylem. Tuż przed głowę umiejscowiony był zagięty do samych "pleców", zwinięty w trójkąt płat skóry, który po rozwinięciu zapewne tworzyłby coś w rodzaju wachlarza wokół potwornego czerepu. Sam pysk potwornej "piękności" zaopatrzony był w szczęki dość silne, by sam pęd powietrza wywołany ich zamknięciem potrafił burzyć domy. "Potworzyca" nie posiadała jednak zębów, a jedynie dwa, zaokrąglone kolce jadowe, których według legend i podań nie dało się złamać. Rozwidlony na trzy, a nie dwie - jak w przypadku zwykłych węży - części jęzor mógł rozciągnąć się na odległość trzydziestu metrów. "Nadwyżka" organu była "chowana" w mięsistym "worku" po wewnętrznej stronie gardła. Betty miała jedno, umiejscowione pośrodku czaszki, pozbawione powieki oko o jaskrawopomarańczowej barwie i pionowej, stosunkowo cienkiej źrenicy. Warstwa ochronna narządu wzroku składała się tak naprawdę z dwunastu cieńszych warstw, nachodzących na siebie pod zmieniającym się kątem. Przyprowadzona przez Carvera maszkara miała ponad trzysta metrów długości, a jej ogromne ciało obecnie zwinięte było w swoisty kłębek. Kolejne zwoje mięsa układały się jeden na drugim, tworząc kilkudziesięciometrową, żywą wieżę. Wieża ta czekała w ciszy na to, aż jej pan gdziekolwiek się ruszy, swą obecnością przerażając wszystkich, łącznie z tymi, którzy wbiegli na szczyt muru, by móc przyjrzeć się wężowej bogini.
-Nawet jeśli uda mu się przeforsować zatrzymanie Betty, to nie wiem, jakim cudem chce ją trzymać w mieście... Betty? Niech to! Miałam zachować profesjonalizm, a już zaczęłam się do niej przyzwyczajać - zganiła się za swą niekompetencję Lilith, licząc sekundy do przybycia Naczelnika Gwardii. To ona bowiem wysłała po niego jednego z rekrutów.

Koniec Rozdziału 124
Następnym razem: Z misją w nieznane

2 komentarze:

  1. Aaa... teraz sprawa z Rinjim się wyjaśniła! Nie przypuszczałem, nawet, że tak szybko ;)
    Rozdział czytało mi się bardzo miło, gdyż mogłem bardziej szczegółowo co zmieniło się u niektórych bardzo fajnych postaci. Jestem rad z obsadzenia Zhanga na posadzkę naczelnika. Uważam, że pod względem myślenia będzie najlepszy. Martwi mnie tylko jego siła. Jest dużo słabszy od Hariyamy i jeśli zrobi się gorąco to może mieć problem.

    Polubiłem Betty xD (mimo, że nic nie powiedziała)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to wspomniana sytuacja ma w sobie o wiele więcej, niż się obecnie wydaje ;) Tym niemniej mnie samemu równie przyjemnie pisało się o wichrze zmian w Morriden ^^ Cieszę się, że podoba się on również komuś poza mną. Jeśli zaś chodzi o czystą moc, to nie uważam jej za konieczność przy konkretnym stanowisku. Tym bardziej w Morriden, gdzie umiejętność wykorzystania mocy liczy się bardziej, niż sama moc.

      PS.
      Myślę, że trudno było nie polubić Betty ;)

      Również pozdrawiam ^^

      Usuń