poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 186: Trzy tragedie

ROZDZIAŁ 186

     -Co? - wyrwało się z ust Rinji'ego głosem pełnym niedowierzania. Albinos patrzył z oburzeniem i wytrzeszczonymi oczyma na starszego brata. -Uciekasz? Spierdalasz z podkulonym ogonem?! - warknął groźnie młodszy Okuda, gwałtownie trzaskając pięścią o ścianę. Nie zrobiło to wrażenia na markującym swoje emocje za beznamiętną maską Yashiro. Rudzielec po prostu stał naprzeciw białowłosego, który zastawiał mu drzwi wyjściowe, z obojętnością przyjmując na siebie jego pretensje i gniew.
-Czas na wątpliwości już dawno minął, Rin... - powiedział sam do siebie w duchu, stawiając krok do przodu. Lewą dłoń zaciskał na ramiączku przerzuconego przez bark plecaka. Planował opuszczenie Miracle City po cichu i bez rozmowy z kimkolwiek, lecz już kilka minut temu okazało się to niemożliwe do zrealizowania.
-Niczego tu nie osiągnę, Rinji! MY niczego tu nie osiągniemy. Nie w tych czasach, nie pośród tych ludzi... i nie w tym kraju! Nie każę ci ze mną iść. Wręcz przeciwnie. Zostań tutaj i poczekaj na mnie. Nie wiem, ile to potrwa, ale odtworzę ród Okuda na swój własny sposób. Daleko stąd! Z pomocą Loży Kłamców! - powiedział bratu prosto w twarz, emanując zdecydowaniem i determinacją. Nie spodziewał się jednak... że zostanie spoliczkowany wierzchem dłoni. Odgłos plaśnięcia rozszedł się po pustym domu, a uderzone lico Yashiro odskoczyło na bok w szoku.
-Jeden z tych gości zniszczył pół miasta! Zabił tysiące ludzi! Wszyscy przez nich cierpią, a ty im ufasz?! I ty niby masz być "dorosły"? Ja mam z ciebie brać przykład? Chyba śnisz, jeśli myślisz, że pozwolę ci odejść! - wydarł się na całe gardło Rinji, szarpiąc brata za jego bluzę baseballową. Na twarzy nastolatka malowała się furia i niepojęta wręcz gorycz. Kolejny raz w bardzo krótkim czasie jego największy idol zawiódł go na całej linii.
-Nie mam już więcej czasu. Przykro mi... - to powiedziawszy, rudzielec trzasnął kantem dłoni w nadgarstek albinosa, oswabadzając się z jego uścisku. Ominął go wąskim łukiem, w pełnym gracji piruecie, momentalnie znajdując się przy drzwiach, które zaczął już otwierać.
-Jeśli wyjdziesz teraz na zewnątrz... nie będziemy już braćmi, słyszysz?! - krzyknął nastolatek, trzymając się za uderzoną rękę. Jego podbródek drżał, jakby chłopak starał się zatrzymać łzy. Na kilka chwil udało mu się zatrzymać brata w bezruchu, kiedy to zielone oczy zaszkliły się, a beznamiętną twarz pokrył ból. Żaden z odwróconych do siebie plecami członków rodu Okuda nie był jednak w stanie spojrzeć na oblicze drugiego.
-W takim razie... żegnaj, Rin - szepnął cicho Yashiro, przerywając bolesną ciszę. Drzwi zaczęły się powoli odsuwać, wpuszczając do wypełnionego półmrokiem holu srebrne światło księżyca. Starszy z braci postawił na zewnątrz tylko jedną stopę...
-Nigdzie nie idziesz! - zalany łzami Rinji obrócił się na pięcie z dzikim spojrzeniem, rzucając się w stronę osoby, którą podziwiał najbardziej na świecie. Nie miał innego pomysłu, aniżeli powstrzymać rudowłosego siłą. Nie mógł pomyśleć o niczym innym, aniżeli o zmaterializowaniu kosy i przy jej pomocy wbiciu bratu rozumu do głowy.
     Wallenrod wynurzył się znikąd trzy razy szybciej od albinoskiego Makbeta. Wygięta kosa o dwóch "orlich" ostrzach i z żądłem na końcu drzewca znalazła się w dłoni atakowanego od tyłu Yashiro. W mgnieniu oka rudzielec pochylił głowę. Świst powietrza oznajmił mu, że oręż brata przefrunął tuż nad jej czubkiem... a wtedy wszystko się skończyło. Wszystko dokoła umarło - dźwięk, wiatr, chmury na niebie, wszelkie oddechy... Wszystko zamilkło, jakby w oczekiwaniu, kiedy starszy Okuda odwrócił się twarzą ku pozbawionemu równowagi albinosowi... i ciął. Ciął skośnie, od lewego barku, aż po prawy pas, pomijając ważniejsze organy wewnętrzne. Krew białowłosego trysnęła spod rozciętego błękitnego t-shirta i czarnej bluzy. Szkarłatne krople, zmierzające ku górze kontrastowały z przezroczystymi... pędzącymi z obu par oczu - zielonych i niebieskich - ku dołowi. Sekunda, która minęła od momentu cięcia do momentu upadku Rinji'ego była ostatnią sekundą, gdy bracia mogli spojrzeć sobie w twarz. I żaden nie wiedział, którego z nich bolało to bardziej...

***

     -Z tym chłopakiem nijak nie da się rozmawiać. W niczym nie przypomina osoby, o której opowiadał mi Joseph. To przykre. Miałem nadzieję wyciągnąć ją stąd bez wdawania się w niepotrzebną walkę. Nie mam też zbyt wiele czasu. Nie mogę kazać Yashiro na siebie czekać. Z drugiej jednak strony byłoby to niewłaściwe, gdybym odmówił Naito walki o to, co dla niego ważne... - takie oto myśli przeleciały pobieżnie przez głowę młodego mężczyzny, który przedstawił się Kurokawie jako Tora. Sam brunet stał z rozłożonymi rękami na swoim miejscu, własnym ciałem zasłaniając złożoną pod ścianą różowowłosą. Na jego twarzy nadal malowała się furia i arogancki gniew, nie pozwalający mu na poprawną ocenę zagrożenia.
-Przypominam ci, że chciałem rozmowy. Nie zgodziłeś się na nią, więc nie wiń mnie za to, co może ci się stać... - odezwał się lider Loży Kłamców, a roztopione srebro jego włosów załopotało z tyłu na wietrze. Naito nie odpowiedział. Najzwyczajniej w świecie zacisnął pięści, stawiając przed twarzą gardę, którą wzmocnił energią duchową. Zdawało się, że buzujące w chłopaku emocje, których pochodzenia nawet on sam nie rozumiał, nie pozwalały mu na roztropne przeanalizowanie zaistniałej sytuacji.
-Nic ci nie jest, Alice? Nic ci nie jest, prawda? On cię tylko ogłuszył. Włos ci z głowy nie spadł, tak? Kiedy się obudzisz, nic ci nie będzie. Będziesz taka, jaka byłaś pół godziny temu. Obronię cię przed nim. Wytrzymam aż do powrotu Matsu-san'a, a wtedy go pokonamy. Pokonamy go, na pewno. Nic ci się nie stanie. Nie zabiorą mi cię. Nie teraz. Nie po tak długich oczekiwaniach. Dam radę. Dam radę. Dam mu radę! - chaotyczne myśli rodziły się i mnożyły w umyśle Kurokawy, który dyszał ciężko, urywając każdy oddech, jakby miał problemy z oddychaniem. Stres sprawiał, że cały się trząsł. Jego Przeklęte Oczy przypominały teraz bardziej oczy obłąkanego... ale z całą pewnością nijak nie dało się ich połączyć ze spokojnym, łagodnym i pokojowym nastolatkiem, którym od zawsze był Naito.
-Uważaj. Zaraz zostaniesz uderzony. Prosto w twarz - zapowiedział z piorunującą pewnością siebie Tora, wyrywając Kurokawę z jego małego świata i ściągając na siebie jego rozgniewany wzrok. Młody mężczyzna zacisnął lewą dłoń w pięść, po czym ta... zniknęła. W każdym razie właśnie tak wyglądało to z perspektywy nastolatka. Chłopak widział tylko, że ręka przeciwnika w bezczasie pojawia się wyprostowana i zwrócona w jego kierunku... a potem młodzieńcze przedramiona odskoczyły na boki, promieniując bólem.
     Naito zatoczył się nagle, z trudem powstrzymując się przed upadkiem, gdy nagle na jego twarzy pojawiło się zagłębienie... w kształcie pięści. Zamroczony czarnowłosy poczuł się, jakby przyjął właśnie wyjątkowo potężny cios... ale niczego nie zauważył. Dostrzegł tylko cieknącą po jego podbródku strużkę krwi, wypływającą z ust. Kurokawa spojrzał na prezentującego epicki spokój oponenta z osłupieniem i całkowitym brakiem zrozumienia. Nie potrafił zebrać myśli. Nie potrafił przeanalizować tego, co się właśnie stało ani wysnuć jakichkolwiek wniosków. W ogóle nie był w stanie logicznie myśleć ani ułożyć jakiejkolwiek strategii. Stał tylko z lekko rozsuniętymi nogami, odczuwając pulsujący ból w rozbitych na boki rękach, których przedramiona czerwieniły się, jakby uderzono w nie czymś bardzo twardym oraz przeszywający ból w szczęce.
-To było dziesięć metrów, a ty nic nie zauważyłeś. Jeszcze chcesz walczyć? - upewnił się srebrnowłosy, ale w odpowiedzi otrzymał tylko gwałtowną, szaleńczą szarżę. Kurokawa bez zastanowienia rzucił się w stronę młodego mężczyzny, kumulując energię duchową w prawym przedramieniu, wykorzystując ją do wzmocnienia kończyny i zwiększenia siły ataku. Jasny, wirujący "płaszcz" mocy nie zdążył się jednak nawet wytworzyć.
     Twarz chłopaka znowu została wciśnięta do wewnątrz, jakby jakaś niewidzialna ręka właśnie w nią uderzyła. Bieg nastolatka został momentalnie powstrzymany, a on sam zatoczył się do tyłu... lecz tym razem nie utrzymał się na nogach. Zdecydował się po prostu upaść. Padając zaś, przekoziołkował do tyłu, przez plecy, by natychmiast podnieść się i ponownie popędzić w stronę przeciwnika. Zanim jednak w ogóle wstał, kolejny niewidzialny cios wbił się w jego policzek, jeszcze mocniej i szybciej, niż ostatnim razem, powalając bruneta na kolano. Z ust Naito obficie spływała krew, a czerwone miejsca po uderzeniach zaczynały puchnąć. Tora zdążył zaś w międzyczasie postawić trzy... może pięć kroków naprzód. Czekał z zaciśniętą lewą pięścią. Czekał na swojego niechcianego oponenta, aż ten znów zacznie działać, by kolejny raz przerwać i zniweczyć jego starania - zaprezentować mu ogromną przepaść, jaka ich dzieliła.
-Jego ręka wcale nie znika... - uświadomił sobie oszołomiony Kurokawa. Kręciło mu się w głowie. Nie mógł wstać bez przewracania się. -On nią uderza. Uderza tak szybko, że jej nie widzę. Tak szybko... Tak strasznie szybko... - poczuł ucisk w żołądku, gdy na tę myśl przypomniała mu się jego beznadziejna walka przeciwko Thomasowi. Wtedy bowiem czuł się tak samo. Wtedy, gdy walczył z nieznanym, potężnym wrogiem, pragnąc pomścić zmarłego Sorę. Tym razem jednak czuł się z tą świadomością o wiele gorzej. Bo tym razem walczył dla kogoś o wiele ważniejszego od Sory. -Jak to się dzieje, że mnie uderza? Jakim cudem obrywam? Nie wiem... Nie mogę myśleć. Nic nie rozumiem. Nie wiem, nie wiem, nie wiem! Alice... On zabierze mi Alice, jeśli go nie pokonam. Zabierze ją. Już jej więcej nie zobaczę! Myśl, myśl, myśl! MYŚL! - nic. Pustka. Jego umysł odpowiedział mu ciszą. Pustką. Strach tym stanem wywołany jeszcze bardziej zniweczył wszelkie próby zebrania myśli. Naprzeciw Tory nie stał Naito z opowieści...
     Ryknął. Po prostu. Niezidentyfikowany okrzyk bojowy wyrwał się z piersi chłopaka, który wytworzył za swoimi plecami ściankę z mocy duchowej, podnosząc się z klęczek. Przy jej pomocy chciał utrzymać się w miejscu, gdyby srebrnowłosy uderzył go jeszcze raz. Przy jej pomocy próbował nieudolnie przechylić szale zwycięstwa na swoją korzyść. Znów rzucił się w stronę oczekującego go Tory, żałośnie zamachując się pięścią. Oddychał ciężko. Pocił się. Po spuchniętej twarzy wciąż ściekała krew...
-Pięć metrów - mruknął lider Loży Kłamców, a jego lewa ręka rozmazała się na chwilę, by nagle pojawić się ponownie... wskazując na twarz bruneta. Tym razem cios był jeszcze silniejszy, niż wcześniej... Znajdujący się w środku skoku Naito został dosłownie zmieciony. Wyglądało to tak, jakby latającą w powietrzu muchę uderzył ktoś z całych sił kijem baseballowym. Kurokawa wystrzelił do tyłu z taką siłą, że na nic się zdała jego prowizoryczna ścianka, którą rozbił z taką łatwością, jakby wykonano ją ze styropianu. Niekontrolujący lotu nastolatek przebił się przez najbliższą ścianę, za którą znajdował się salon. Huk pękających i walących się cegieł stanowił tło dla chmury pyłu, która powstała tuż przed wyrwą.
-Koniec? Czyżbym przesadził? W ogóle nie chronił twarzy. Ten atak z pięciu metrów naprawdę mógł go zabić... - pomyślał z lekką goryczą Tora. Nie chciał wcale walczyć z młodzieńcem, a z pewnością nie planował wyrządzać mu większej krzywdy. -Nie mogę się nim teraz przejmować, prawda? Muszę ją stąd zabrać, póki nikt nas nie zwęszył... - odgonił od siebie niepotrzebne myśli, kucając przy nieprzytomnej Alice, którą miał już właśnie wziąć na ręce, gdy nagle... ściana wystrzeliła w jego kierunku. Blok połączonych ze sobą cegieł został niespodziewanie wybity z większej całości, kierując się od boku, prosto ku niemu.
-Teraz cię mam... TERAZ CIĘ MAM! Nie zabierzesz mi jej, rozumiesz?! - pomyślał triumfalnie Naito... z nogami nad ziemią chowając się za posłaną w ruch ścianą. Manewru tego nie wymyślił sam. Już go gdzieś widział. Już kiedyś zobaczył osobę, która go zastosowała, choć ta nigdy tak naprawdę nie istniała. Kopiowanie mu jednak nie przeszkadzało... dopóki wierzył, że jego oponent nie oglądał tej samej serii, co on.
-Amator. Zwykły amator. Zbyt późno zaczynasz myśleć, Naito. Przebiłeś się z pomieszczenia, do którego cię posłałem do pomieszczenia obok mnie, żeby mnie wykiwać, ale to nadal o wiele za proste. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, że energię duchową można z łatwością wyczuć? - zauważył z beznamiętnym znużeniem Tora. Czekał do ostatniej chwili, aż ceglany kształt zbliżył się do niego na odległość kilkudziesięciu centymetrów.
-I mniej, niż metr... - mruknął pod nosem. Nie miał okazji ujrzeć szoku, jaki pojawił się na twarzy młodzieńca. Po prostu raz jeszcze uderzył powietrze... celując prosto w ukrytą za lecącą przeszkodą twarz oponenta. Ściana rozprysła się na kawałeczki, które wystrzeliły dookoła. Uderzony Kurokawa również poszybował z powrotem do pomieszczenia, z którego przybył, zostawiając w powietrzu rozbryzgującą się fontannę krwi.
-Co ja robię? Dlaczego nie mogę się skupić? - zastanawiał się w letargu, plecami boleśnie przebijając się przez drewniany stół. -Jestem taki wściekły. Tak strasznie wściekły... ale czemu? Teraz powinienem być oazą spokoju. Powinienem myśleć i zachowywać wzmożoną ostrożność... ale tego nie robię. To z powodu Alice? - przekoziołkował kilka razy po podłodze, zrywając z niej drewniane panele i kalecząc się w głowę, a z kolan oraz łokci zdzierając skórę. -Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje. Nie powinienem był tak zareagować. Miałem zachować spokój, więc czemu to takie trudne? Czy to przez tę... "więź"? - zatrzymał się w chwili, gdy wbił się w ścianę na końcu pomieszczenia. -Przecież... wcale nie musieliśmy walczyć - pomyślał z żalem i gniewem, lecz tym razem obydwa uczucia kierował w samego siebie.

***

     Rikimaru nie zauważył ruchu - z taką szybkością ślepiec sięgnął wolną ręką po katanę, drugą wciąż ściskając ostrze młodzieńca. Nastoletni szermierz nie miał czasu zareagować, gdy nagle, znienacka przebiła go klinga oponenta. Rzekomy członek Srebrnego Kręgu przedział skośnie swoim orężem brzuch czerwonowłosego, przebijając tym samym jego jelita i omijając kręgosłup. Zdawało się, że ślepiec nie chciał zabijać młodego Madnessa, pomimo oferty, którą sam mu zaproponował. Rikimaru wzdrygnął się, gdy najpierw poczuł chłód metalu, a później paraliżujący go ból. Nie miał odwagi, by spróbować się ruszyć... właśnie z obawy przed tym bólem.
-Widzisz? Wyciągnąłem miecz - uśmiechnął się tajemniczo mężczyzna w kimonie, po czym pociągnął do siebie swój oręż, "odkorkowując" przedziurawionego chłopaka i tym samym spuszczając z niego krew. Czerwień szybko zabarwiła młodzieńcowi jego białą koszulę. -Leż tu i nie ruszaj się, a najlepiej zatamuj krwawienie. Przy odrobinie szczęścia ktoś cię tu znajdzie i nic ci się nie stanie. Nie lubuję się w zabijaniu słabszych od siebie... a ty przecież napotkałeś już granicę, której nie potrafisz przekroczyć - rzekł ślepiec, wywołując zdziwienie na twarzy Rikimaru. Przejrzał go w lot, choć nic nie widział. Zrozumiał go momentalnie, walcząc z nim ledwie przez kilka sekund... i wcale go nie znając.
     Czerwonowłosy próbował mu coś na to odpowiedzieć, lecz z jego ust wyrwał się tylko bezkształtny świst, jakby chłopak nie mógł nabrać powietrza w płuca. Gdy tylko przeciwnik puścił jego ostrze, Gwardzista osunął się na mokrą od rosy trawę, zatapiając w niej swoją twarz. Czuł wyciekającą z jego ciała krew... i opuszczające go siły. Nie mógł poderwać dłoni, choć starał się, jak tylko umiał. Wiedział już jednak, że dla niego ten pojedynek się skończył. Tylko kątem złotego oka spoglądał na chowającego katanę nieznajomego, który ruszył w stronę wyjścia z parku.
-Niewykluczone, że jeszcze się kiedyś spotkamy, Rikimaru. Życzę ci szczęścia! - powiedział na odchodne ślepiec, a jego i tak już ciche kroki całkowicie zagłuszyła trawa, po której stąpał. Tym samym Rikimaru pozostał sam, za towarzysza mając tylko wiatr... i swoje myśli. Wkrótce potem dołączył do niego również deszcz, który zaczynał już powoli kropić, zraszając mu twarz.
-Mały chłopczyk przyszedł się bić z dorosłym i dostał po dupie... - skonkludował gorzko czerwonowłosy, obserwując dzierżoną w dłoni katanę. -Jak zawsze. Jak zawsze... - już od tak dawna zmagał się z "granicą", o której wspomniał jego przeciwnik. Od tak dawna tkwił w miejscu, podczas gdy wszyscy wokół stawali się coraz silniejsi... a wszystko to przez jedną tylko osobę. -Nienawidzę cię, ojcze. Nienawidzę szczerze i z całego serca tobą gardzę... - zacisnął zęby z tą myślą, dusząc w sobie gniew i smutek. Czuł się tak potwornie poniżony i słaby, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. -Przegrywam za każdym razem. Dostaję wciry od każdego. Każdego! Naito i Rinji od dawna są ode mnie silniejsi. Tatsuya też. Nie mam już żadnych rywali. Każdy po kolei staje się dla mnie tylko niedoścignionym wzorem. Plecy... Mogę patrzeć tylko na ich plecy. Tym jednym okiem... - zapłakałby gorzko, gdyby nie to, że doskonale zdawał sobie sprawę, iż takie zachowanie nic by nie zmieniło. -A teraz? Wróg przechadza się po ulicach miasta. Miałem go na wyciągnięcie rąk, a on mnie zmiażdżył. Od samego początku był w zupełnie innej lidze, niż ja, ale... nie dane mi było nawet umrzeć z honorem. Ani przez chwilę nie stanowiłem dla niego wyzwania. Ani przez moment... nie byłem godny, by nazwał mnie swoim "przeciwnikiem"... - uderzywszy pięścią o mokrą trawę, spróbował się podnieść, lecz szybko padł na twarz, rażony bólem w przebitym na wylot brzuchu. -Jestem tak słaby. Tak strasznie słaby... ale czy to daje mi prawo, by tak po prostu puścić tego człowieka wolno? - znał odpowiedź. Znał ją doskonale. Jego duma, jego honor, jego zasady, jego zobowiązania - wszystkie one mówiły mu jedno i to samo. -NIE! - jednym, gwałtownym ruchem zerwał białą opaskę ze swojego znienawidzonego lewego oka.
     Po plecach ślepego szermierza przebiegły ciarki, gdy tylko poczuł on znajomą, szaleńczą energię duchową, z którą już raz miał do czynienia. Nieludzki, przeciągły ryk, niby z samego dna piekła rozległ się w całym parku. Długie, białe włosy załopotały na wietrze, zmoczone przez padający deszcz. Młody Madness o smoliście-czarnej skórze z rozdziawionymi ustami zamachiwał się znad głowy trzymaną oburącz kataną, wyskoczywszy nad głowę odzianego w kimono mężczyzny. Jego lewe oko całkowicie spowite było przez mrok.
-Już pamiętam - ślepiec zatrzymał się w miejscu, niewzruszony przerażającą żądzą mordu, która miała już wkrótce przepołowić jego sakkat razem z czaszką. -To byłeś ty. Wtedy, pod grobowcem Pierwszego... - przypomniał sobie, kiedy po drodze do wnętrza twierdzy obezwładnił dwójkę nastolatków, z których jednego miał okazję spotkać ponownie. -To zmienia postać rzeczy, co? Mogłeś po prostu tam leżeć i liczyć na to, że przeżyjesz, ale teraz... nie jestem już w stanie ci tego zagwarantować. Nie miej mi tego za złe, Rikimaru. To nie ja cię teraz zaatakowałem - rozmówił się w myślach ze swoim przeciwnikiem, po czym chwycił prawą dłonią za lewą katanę, obracając się na pięcie z porażającą prędkością, aż wwiercił się stopą w trawę.
-Iai... robi się tak - z perspektywy otumanionego ojcowską klątwą chłopaka ruch jego wroga wyglądał, jak atakująca go fala. Jak ogromne tsunami, opływające go całego i gniotące go hektolitrami wody. Ostrze mignęło tylko na ułamek sekundy, chowając się do pochwy w mgnieniu oka. Wystarczyło to jednak, by obezwładnić Rikimaru. Ucięte powyżej łokci ręce pofrunęły na boki, rozlewając na zroszoną deszczem trawę dwie fontanny krwi. Dzierżony przez te właśnie ręce miecz pękł z trzaskiem, tuż przed rękojeścią, wystrzeliwując w powietrze. Pozbawiony górnych kończyn nastolatek bez przytomności minął ślepca, padając mu za plecy, pozbawiony wymuszonego Madman Streamu. Krew lała się z niego strumieniami, a skóra bladła w zastraszającym tempie. Rikimaru umierał...

***

     -Zaczekaj! - Tora usłyszał za sobą krzyk, gdy miał już wziąć na ręce dziewczynę, po którą przybył. Zaraz po krzyku dobiegł go pełen bólu jęk, posłany ku niemu przez ten sam głos. -Nie rób... tego... - przez wyrwę w ścianie przechodził ociekający wydobywającą się z ust krwią Naito. Jego dolna szczęka zwisała bezwiednie, wybita z zawiasów i to ona sprawiała mu niebywały ból, gdy tylko próbował się odezwać. Okropnie zapuchnięta twarz przyjęła czerwoną barwę zarówno od ciosów, jak i od cieknącej ze zmiażdżonego nosa krwi. Podbite prawe oko było praktycznie nie do użycia. Pozdzierane łokcie i kolana również ociekały czerwienią. W zgiętych plecach z pewnością przestawieniu uległo co najmniej kilka kręgów, a żuchwa pękła tak paskudnie, że chrzęszczała ilekroć tylko Kurokawa nią ruszał.
-Czy już ochłonąłeś? Mam nadzieję, że nie będziesz próbował ze mną walczyć, co? - zwrócił się do pokiereszowanego bruneta Tora, a ten zaczął powoli kuśtykać w jego stronę, ledwie oddychając.
-Zostaw ją - mruknął jękliwie Naito, chwytając srebrnowłosego za płaszcz. Lider Loży Kłamców westchnął ciężko, jakby zawiedziony bezcelowym i nieroztropnym uporem chłopaka... lecz zaraz potem spojrzał na niego ze zdziwieniem. -Błagam cię, zostaw ją... - do jednej dłoni dołączyła również druga. Po policzkach nastolatka płynęły łzy. -Nie zabieraj mi jej. Nie rób... tego. Porozmawiajmy... Porozmawiajmy! - ukorzył się obolały chłopak, szlochając przy tym i zanosząc się płaczem. Patrzył wyższemu od niego mężczyźnie prosto w oczy, ani trochę nie wstydząc się swojej słabości.
-Ten chłopak... jest gotów zrobić wszystko, bylebym tylko zostawił ją z nim. Czy on... nie. Na pewno nie wie. Dlaczego więc tak mu na niej zależy? Co łączy tę dwójkę? - zastanawiał się Tora, odwzajemniając spojrzenie. W bezkresnym błękicie jego oczu jaśniało coś na wzór smutku i żalu. Srebrnowłosy sprawiał wrażenie, jakby wręcz żałował realizacji swojego własnego celu.
-Jest już za późno na rozmowę, Naito. Przykro mi... - odparł ostatecznie Tora, powstrzymawszy swoje wyrzuty sumienia. W jednej chwili zamachnął się od dołu palcem wskazującym, niepozornie uderzając nim w podbródek nastolatka. Dolna szczęka podskoczyła raptownie, z trzaskiem wbijając się na powrót w zawias. Palec mężczyzny uderzył jednak z taką siłą, że niespodziewanie poderwał Kurokawę na kilka metrów w górę, częściowo go tym ogłuszając.
-Jeśli dojrzejesz do rozmowy ze mną, znajdź mnie - odezwał się z pełną powagą Tora do wyrzuconego w górę przeciwnika. -Każdy powinien otrzymać szansę, by móc zawalczyć o to, co dla niego ważne. Nie mam prawa ci jej odbierać... - Naito spadł dokładnie w chwili, gdy mężczyzna skończył mówić... nabijając się brzuchem na jego otwartą dłoń. Z ust chłopaka wystrzeliła strużka krwi. -Masz silne oczy, Naito... - stwierdził tajemniczo Tora, po raz ostatni nawiązując z młodzieńcem kontakt wzrokowy.
     Z przyłożonej do brzucha Kurokawy ręki wydobył się... wiatr. Potężny, wąski wir powietrza, który uderzył w bruneta z ogromną siłą na praktycznie zerowym dystansie. Miniaturowa trąba powietrzna uniosła się w górę, niby wijący się wąż, wypychając również zawieszonego na niej chłopaka. Naito wirował bez jakiejkolwiek kontroli razem z wiatrem, ledwie powstrzymując się od wymiotów. Wynoszony w górę z ogromną prędkością, przebijał się przez kolejne fragmenty serpentynowych schodów plecami, pokonując tym sposobem kilkanaście metrów. W końcu zaś rozbił sam dach wysokiego budynku, unosząc się jeszcze wiele metrów wyżej, ku zachmurzonemu niebu. Lało, jak z cebra - jak zawsze, gdy Kurokawa ponosił porażkę. Jak zawsze, gdy zawodził i tracił coś szalenie ważnego.
-Wiatr... - przeszło półprzytomnemu nastolatkowi przez myśl. -On ma władzę nad wiatrem... - pojął, choć było już na to zbyt późno. Zamazany wzrok nie dostrzegał już domu Mentora, a zdrętwiałe ciało nie czuło zimnych kropel deszczu ani równie chłodnego wiatru, który zmieniał jego tor lotu, gdy nieświadomie spadał z wysokości dziesiątek metrów.
-Straciłem ją... Straciłem Alice - pomyślał bezwiednie... i stracił przytomność, uderzając głową o krawędź któregoś z budynków.

Koniec Rozdziału 186
Następnym razem: "Pani szermierz"

2 komentarze:

  1. Niee... to niemożliwe by w takim słabym momencie Rikimaru miał umrzeć. To niemożliwe... kurde, obym miał rację. Głupio by było jakby po takiej rzezi Riki miał paść :/

    Faktycznie trzy tragedie. Rinji ranny, Riki umierający i Naito ranny. I to wszystko w jednym rozdziale.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie nazwałbym tego "słabym" momentem, choć może mówisz z jego perspektywy :P No zostali panowie przytłoczeni i niestety zniszczeni przez swoich przeciwników. Taka kolej rzeczy, że nie zawsze "ten dobry" wygrywa.

      Również pozdrawiam ;)

      Usuń