wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 50: Nienawiść kontra zrozumienie

ROZDZIAŁ 50

     W mgnieniu oka jego stopy dotknęły stałego gruntu. Ot tak, bez żadnego uprzedniego ruchu, jakby zostały wręcz teleportowane. Kurokawa stał teraz w sporej, kwadratowej komnacie, nie posiadającej żadnego widocznego wyjścia. Zdawało się, że wzory na płytkach w tym miejscu świeciły jeszcze mocniej, niż w pozostałej części grobowca. W pomieszczeniu nie było praktycznie nic poza dużą, zdobioną rycinami trumną na samym jego środku. Zdawało się, że ową trumnę wykonano już ze zgoła innego materiału, niż całą resztę twierdzy. Gimnazjalista z podekscytowaniem ruszył w stronę wiadomego punktu. Mimo całkowitego zamknięcia komnaty, ta wypełniona była świeżym powietrzem. Co więcej nawet - wiał w niej najprawdziwszy wiatr! Naito był już pewien, gdzie wylądował. I ta świadomość ekscytowała go jeszcze bardziej, niemal wodząc za nos.
     Nagle rozległ się głośny, niepohamowany huk, a w ślad za nim seria trzasków. Już po chwili kolejny huk sprawił, że duża część sufitu rozpadła się na kawałki, które rozleciały się po komnacie, niesione siłą uderzenia. Tatsuya wyskoczył z otworu we własnej osobie, chamsko lądując na samym środku trumny. Bez ostrzeżenia, z tej właśnie pozycji wymierzył niskiego kopniaka w bok głowy drugoklasisty, lecz ten... zablokował go swoim nadgarstkiem, uprzednio wzmocnionym energią duchową. Heterochromik spojrzał na niego z gniewem, lecz spotkał się z chłodnym opanowaniem zielonych oczu.
-Wiedziałem, że się tu spotkamy, Tatsuya-san. Czy mógłbyś, proszę... zejść z tej trumny? Byłbym wielce zobowiązany, gdybyś to zrobił... - rzekł bez lęku niedawno pokonany chłopak. Czempion jeszcze przez chwilę popatrzył na niego z furią w oczach, po czym prychnął lekceważąco i... faktycznie odskoczył od grobu, lądując parę metrów dalej.
-Skoro całe to gówno jest już za nami... możemy się napierdalać? - mówiąc to, mistrz areny przechylił głowę na prawą stronę, wypadając jeszcze bardziej psychopatycznie, niż zwykle. Kurokawa jedynie kiwnął głową i... natychmiastowo wybił się z miejsca przy użyciu mocy duchowej, bez zbędnych ceregieli rzucając się na Tatsuyę.
***
     Młody Okuda z przerażeniem przypatrywał się temu, co działo się właśnie na jego oczach. Opętany rządzą krwi i oderwany od rzeczywistości towarzysz chłopaka masakrował bezlitośnie ciało martwego Połykacza Grzechów. Strumień fioletowej energii duchowej był tak silny i gwałtowny, że niemalże wprawiał piasek w ruch wirowy. Ciśnienie, jakie wywierała owa moc nie pozwalało posoce wypłynąć z ponad 40 ran ciętych. Każde cięcie katany  rozrywało mięso atakowanego, chlustając krwią i miotając wokół kawałkami skóry. Rinji przez dłuższą chwilę próbował zebrać myśli, nim w ogóle zdołał ruszyć się z miejsca. Z kosą w ręku ruszył w stronę szermierza, zwiększając swoją prędkość dzięki mocy duchowej. Im bliżej białowłosego udało mu się znaleźć, tym trudniej było mu oddychać, czy chociaż się poruszać. Ostatecznie jednak udało mu się dostać za plecy czarnoskórego. Zdecydowanie i gwałtownie chwycił go od tyłu za ramię, chcąc odciągnąć go od ciała Nailguna.
-Rikiii! Ogarnij się! On już nie żyje, widzisz?! Umarł! Wystarczy tego! Odsuń się od niego! - krzyczał z całych sił, by móc przezwyciężyć presję emanującej z szermierza mocy. Wtem, chwilę po odcięciu głowy, nastolatek zamarł na moment. Albinos już miał wrażenie, że mu się udało. Już chciał odetchnąć z ulgą... gdy nagle jego towarzysz zamachnął się mieczem w pełnym obrocie. Niebieskooki cudem zdołał przechylić się do tyłu, przez co ostrze przeleciało kilka milimetrów nad jego nosem. Mimo wszystko energia, jaką wyzwoliło cięcie rzuciła nim, jak piłką do tenisa, pozostawiając go kilkanaście metrów dalej. Kosiarz zadrżał wyraźnie, zlany potem. Nigdy wcześniej tak bardzo się nie przestraszył. Z trudem zdołał w ogóle usiąść, przełykając ślinę raz po raz, jakby próbował zwilżyć swoje gardło. 
-Riki... Twoja opaska! To przez nią, tak?! Gdzie... gdzie ona jest?! - wykrzyknął głośno, próbując dodać sobie odwagi. Z trudem udało mu się w ogóle podnieść, a i tak po chwili upadł. Jego nogi trzęsły się, jakby były z waty.
-Tego szukasz? - usłyszał nagle czyjś głos gdzieś niedaleko. Odwrócił się z niepewnością, dostrzegając właściciela męskiego głosu, całkiem okrytego przez długi, czarny płaszcz. Spod płaszcza wyzierała jednak jego ręka, w której zaciśnięta była osłona oka Rikimaru. Okuda nie mógł dostrzec twarzy przybysza, lecz zaraz wyciągnął dłoń w jego stronę.
-Daj... mi... ją... - wychrypiał białowłosy, lecz jego rozmówca nagle... rozpłynął się w powietrzu, zostawiając za sobą tylko wzbity w powietrze tumany pyłu. W tym właśnie momencie tajemniczy mężczyzna stał już za nim. Uderzenie kantem dłoni w kark kosiarza było niebywale szybkie. Nim Rinji w ogóle zorientował się, że przybysz się poruszył, leżał już nieprzytomny na rozgrzanym piasku. Tymczasem odziany w płaszcz mężczyzna skierował się w stronę szermierza. "Potwór" jakby instynktownie wyczuł obecność przybysza, momentalnie odwracając się od rozczłonkowanego ciała, które zaczęło się już rozpadać. Białowłosy bez ostrzeżenia wybił się w stronę uznanego za wroga mężczyzny, niemalże zasypując piaskiem pozostawione truchło. Nadzwyczajna prędkość agresora miała zapewnić mu szybkie zwycięstwo. Nie zapewniła nawet trafienia. Tajemniczy osobnik najzwyczajniej w świecie ominął pionowe cięcie Madnessa. Jego otwarta dłoń poruszyła się jeszcze szybciej, niż szermierz, uderzając prosto w sczerniałą twarz chłopaka. Rikimaru momentalnie zatrzymał się. Z jego dłoni wypadła trzymana katana, a on sam runął w piach, całkowicie nieprzytomny. Madman Stream rozpłynął się w kilka chwil. Przybysz najzwyczajniej w świecie zamocował opaskę z powrotem na lewym oku chłopaka, po czym udał się w stronę piramidy. Jednym, delikatnym susem uniósł się pod samą jej podstawę. W tym właśnie momencie dało się dostrzec, jak spod płaszcza wyciąga katanę. Trzy niebywale szybkie cięcia pozwoliły mu wyciąć w grubym na ponad pół metra materiale trójkątne wejście do środka twierdzy.
***
     Prawą pięść Kurokawy otoczyła poświata z energii duchowej. Korzystając z pędu, który wytworzył ostatnim wybiciem, zamachnął się w obszernym sierpowym, coraz bardziej zbliżając do zniesmaczonego tym widokiem Tatsuyi.
-Chyba sobie kpi... Niczego się nie nauczył ostatnim razem? - pomyślał w gniewie czempion, wyrzucając przed siebie szybki i silny lewy prosty. Już miał trafić nim w podbródek pędzącego gimnazjalisty, gdy... poczuł bolesne uderzenie w okolicach brzucha. Z zaskoczeniem spostrzegł, jak lewy prosty drugoklasisty wbił się w jego żołądek, momentalnie powstrzymując przygotowany przez mistrza areny kontratak. Tak "zablokowany" Połykacz Grzechów przyjął nadlatujący cios bezpośrednio na twarz, choć zdążył ją wzmocnić energią duchową. Drugie z rzędu trafienie zielonookiego odsunęło Tatsuyę na trzy metry, jednak nie wytrąciło go z równowagi.
-Dałem się nabrać temu gnojowi? Zaczął sierpem, żeby mnie zmylić, a gdy chciałem skontrować, uderzył mnie w brzuch, korzystając ze zwężonego pola widzenia. Ten skurwiel naprawdę wyciągnął wnioski z ostatniej walki! - bezgraniczna wściekłość wstąpiła na odrobinę zaczerwienioną twarz heterochromika. W furii łypnął oczyma na swojego wroga, a jego pięści zacisnęły się tak mocno, że prawie powbijały paznokcie w skórę.
-Tym razem to już całkiem inna walka, Tatsuya-san. Obiecuję, że już nigdy więcej cię nie zlekceważę, więc... ty również tego nie rób - obywatel Akashimy mówił spokojnie, lecz stanowczo, z pewnością siebie.
-Nie bądź taki zarozumiały, śmieciu tylko dlatego, że udało ci się mnie uderzyć! - warknął heterochromik. -Naprawdę nienawidzę takich zadufanych w sobie gnojów, które myślą, że mogą tak po prostu wpierdolić się tam, gdzie nikt ich nie chce. Kurokawa... zabiję cię - ostatnie zdanie wypowiedział nadspodziewanie stoicko, co jednak tylko podkreśliło makabryczną atmosferę, którą tworzył czempion.
     Pięści mistrza areny otoczyła buzująca aura mocy duchowej. Nastolatek momentalnie ruszył w kierunku gimnazjalisty, gotując się do szybkiego natarcia na opanowaną twarz zielonookiego. Naito przystanął w lekkiej, chwiejnej pozycji, przygotowany do natychmiastowego przemieszczenia się. Lewy prosty furiata przeszył powietrze, zdając się kierować prosto w zęby chłopaka. Drugoklasista nie myśląc wiele wykonał szybkiego, dość wysokiego kopniaka z wymachem, jakby wybijał lecącą piłkę. Tatsuya był jednak na to przygotowany. Momentalnie oparł wcześniej lecącą rękę na poruszanej nodze, zakleszczając ją w stawie łokciowym. Czempion w jednej chwili wymierzył niskiego kopniaka w kostkę drugiej dolnej kończyny, powalając Kurokawę na podłogę. Wtedy właśnie mistrz areny puścił zablokowaną nogę, kucając. Podczas tego manewru wyrzucił prawy prosty w stronę twarzy zielonookiego. Drugoklasista z trudem pochwycił pięść otwartą dłonią, zauważając kolejną, która już zmierzała w jego stronę. Niewiele myśląc wyciągnął przed siebie wolną dłoń, wykorzystując emisję. Całkiem silna fala uderzeniowa odrzuciła na kilka sekund Połykacza Grzechów.
     Te kilka sekund nie wystarczyło, by podopieczny Kawasakiego zdążył się podnieść. Targany gniewem Tatsuya zdołał natomiast natychmiastowo odbić się w stronę przeciwnika. Otoczona mocą duchową stopa uniosła się w górę, mając za moment spaść na klatkę piersiową Madnessa, gruchocząc mu żebra. Nie trafiła. Zielonooki bowiem najszybciej, jak potrafił przeturlał się na bok, a gdy znalazł się na brzuchu, podparł się obydwiema dłoniami o posadzkę. Jednocześnie wypuścił z obydwu niewielkie fale uderzeniowe, które doprowadziły do pęknięcia uciskanych kafli. Pozwoliło to jednak atakowanemu na natychmiastowe uniesienie się w powietrze i szybie wylądowanie na równych nogach. Gdy jednak zdążył odwrócić się do czempiona, ten był już przed nim. Wzmocnione energią prawe kolano uderzyło w mostek Naito, chcąc go od razu połamać. Minimalna ilość mocy, którą ofiara wykorzystała do wzmocnienia klatki piersiowej powstrzymała ten stan rzeczy przed zaistnieniem. Mimo wszystko chłopak syknął z bólu, a sam atak odepchnął go do tyłu. 
     Nie zdążył w porę utrzymać równowagi. Sławny lewy prosty Tatsuyi wbił się w jego szczękę, aż zatrzeszczały zęby. Pierwszy atak bólu był zawsze najgroźniejszy i właśnie ten spróbował przezwyciężyć Kurokawa, jednocześnie tworząc oburącz gardę. Połykacz Grzechów uniósł brew na ten widok. Tym razem obywatel Akashimy krzyżował ze sobą przedramiona, zapobiegając tym samym łatwemu rozbiciu bloku. Miejsce, w którym kończyny nastolatka stykały się zostało nasączone dużą dozą mocy duchowej, co mistrz areny potraktował, jak wyzwanie. Brutalnie wbił się z prawą pięścią w tenże punkt z niekontrolowaną siłą. Naito postanowił natomiast zadziałać sprytem. Gdy poczuł, że uderzenie przeciwnika może zachwiać jego równowagą, sam odskoczył, pozwalając sile ciosu rozejść się. Manewr ten ponowił jeszcze trzy razy, gdyż czempion bez wytchnienia podążał za nim, napierając z coraz większą mocą. Za którymś razem Kurokawa zaczął odczuwać ból - ataki przeciwnika przebijały się przez jego osłonę, a ich częstotliwość nie pozwalała gimnazjaliście na kontrę.
-Walczy, jak prawdziwy potwór, a mimo to... nie czuję w tym żadnych uczuć. Zupełnie, jakby prawdziwy Tatsuya wciąż czekał na właściwy moment, by się ujawnić. Myślałem, że uda mi się go poznać poprzez walkę z nim, ale... to jak na razie do niczego nie prowadzi. To zupełnie, jakby żaden z nas nie był sobą... - przedramiona gimnazjalisty były coraz bardziej zmęczone nieustającymi uderzeniami. Czempion zdawał się być niemal nieobecny. Jego przerażający wyraz twarzy nie ulegał zmianie, lecz... to wciąż nie było to.
***
     Niespodziewanie nieznajomy mężczyzna w płaszczu przebył cały korytarz, docierając do wysokiego pomieszczenia, na końcu którego spoczywali Arab i Włoch. Obaj mężczyźni spojrzeli na przybysza ze zdziwieniem, podczas gdy ten zatrzymał się na samym środku sali. Spod materiału wysunęła się jego dłoń, trzymająca mały mieszek. Niemal natychmiast druga ręka pochwyciła dwie, cudem pozostające po walce z aniołami duszę i schowała je do mikrego woreczka. Pakunek momentalnie zniknął pod połami odzienia. Nieznajomy miał już ruszyć w stronę korytarza, którym udał się wcześniej Tatsuya i Naito, lecz w tym momencie usłyszał szczęk broni. Giovanni mierzył do niego z obydwu glocków, celując nimi dokładnie w jego głowę. Zielonowłosy tymczasem przykładał czubek swojej naginaty do karku nieznajomego. Obaj wyglądali na nieco spiętych.
-Czyżbyście mieli zamiar mi je odebrać? Przykro mi, ale nie mam zamiaru oddać żadnej z nich. Walka z wami również nie leży w moim interesie, więc... - odezwał się przybysz, po czym zareagował momentalnie. Spod płaszcza wysunęła się jego katana, którą mężczyzna wykonał nieprawdopodobnie szybkie, okrężne cięcie, poruszając ostrzem po skosie. Obydwaj zastępcy Generałów wyczuli niebezpieczeństwo, odskakując momentalnie... co było ich błędem. Efekt "ataku" nieznajomego zapierał dech w piersiach. Calutka podłoga pękła wzdłuż linii cięcia, a pęknięcie rozciągnęło się na całej płaszczyźnie podłoża, przechodząc również przez ściany i sufit. Poprzez jedno machnięcie miecza Przybysz przeciął cały olbrzymi grobowiec, odrąbując z niego fragment od rogu do przeciwległego punktu. Gigantyczny kawałek budowli odpadł w jednej chwili wraz z pozostałymi w niej Madnessami. Część twierdzy zsunęła się majestatycznie, doprowadzając zalegające na zewnątrz masy powietrza do środka pomieszczenia. Nieznany szermierz schował broń i skłonił się na pożegnanie dwóm mężczyznom. Następnie spokojnie udał się w ślad za nastolatkami.
***
     Nienawiść napędzała brutalne poczynania Tatsuyi. Gdy tylko czempion spostrzegł, że garda jego przeciwnika słabnie, szybkim kopniakiem wbił czubek buta w jego brzuch. Uderzenie było na tyle silne, że Kurokawa splunął krwią. Metalowa płytka wzmocniła cios na tyle, że gimnazjalista został wręcz podrzucony w powietrze plecami do góry. Zielone oczy z zaskoczeniem spostrzegły triumfalny, piekielny uśmiech na twarzy mistrza areny. Heterochromik świdrował wzrokiem każdy, bezwolny w tym momencie, fragment ciała Naito, ostatecznie decydując się na pochwycenie go oburącz za potylicę. Tatsuya dosłownie nadział sobie czoło nastolatka na swoje kolano, śmiejąc się przy tym, jak prawdziwy diabeł. Jedynie szybkie utwardzenie skóry przez początkującego Madnessa uratowało go przed ponownym rozbiciem nosa. Drugoklasista odzyskał kontrolę nad ciałem dopiero przy zderzeniu. Gwałtownie objął dłoniami kostkę wroga, po czym ze wszystkich sił osadził swoje nogi na posadzce, zmieniając środek ciężkości. Przelawszy energię do stóp i rąk, wykonał szybki, gwałtowny obrót. Na finezyjny ruch nie zdążył zareagować Tatsuya, który to został rzucony  w dal przy trzecim piruecie. Tracąc zmysł równowagi, z zawrotami głowy uderzył o ścianę, pokasłując głośno. Kilka chwil zajęło mu dojście do siebie. Podparł się rękami o podłogę, klęknął na jedno kolano, po czym ostatecznie poderwał się do góry.
-Rozerwę cię na kawałki... - zaczął roztrzęsionym głosem. Jego drgawki nie były wywołane przez ból, czy strach. Głos chłopaka drżał z powodu furii. Prawdziwej, bladej furii. -Zapierdolę, jak szmatę... Już nie żyjesz, Kurokawa! - własnoręcznie stworzona nienawiść do gimnazjalisty dodawała sił odrobinę sponiewieranemu Połykaczowi Grzechów. Jego źrenice zwężyły się, nadając różnokolorowym oczom upiorny wyraz. W chwili, gdy Tatsuya wykrzyczał ostatnie zdanie, agresywnie kotłująca się poświata mocy duchowej otoczyła całe jego ciało. Wywierana przez nią presja doprowadziła podłogę do gwałtownego pęknięcia. 
     Spora część poświaty skupiła się wokół stóp czempiona w - jak się okazało - dwóch celach. Furiat ze zwiększoną prędkością puścił się przed siebie, szarżując w stronę gotowego do obrony Naito. W ostatnim momencie swojej drogi zahamował jednak gwałtownie, wymierzając bocznego kopniaka prosto w brzuch zaskoczonego zielonookiego. Uderzenie wygięło nastolatka, miotając nim, niczym automat do piłek. Kurokawa tylko częściowo uniknął obrażeń, chroniąc jedynie swoje organy wewnętrzne. Mimo wszystko jednak uderzył w ścianę całymi plecami, wypluwając kałużę krwi.
-Widziałem to już kiedyś w "Air Gear"... Cała siła, którą wyzwolił w pędzie została skumulowana w jednym punkcie, kiedy zahamował, co pozwoliło mu uwolnić ją w tym kopnięciu. W dodatku wzmocnił go jeszcze swoją własną energią. Tatsuya-san ma naprawdę duże doświadczenie... ale to jeszcze nie koniec walki - gimnazjalista w mig pojął specyfikę uderzenia, dziwiąc się samemu sobie. Mistrz areny nie walczył fair. Nie miał zamiaru czekać, aż jego przeciwnik się podniesie. Od razu ruszył do przodu, w dalszym ciągu korzystając ze zwiększonej prędkości. Zwierzęcy ryk wyzwolił się z jego ust podczas biegu. Jego prawy sierpowy celował prosto w opartą o ścianę głowę drugoklasisty. Zielonooki ponownie wykazał się sprytem. Wiedział, że nie zdąży wykonać uniku, więc wystawił otwartą dłoń na lewą stronę i wytworzył przy jej pomocy falę uderzeniową. Ta z kolei odepchnęła go w przeciwnym kierunku, podczas gdy oponent trafił w ścianę. Wzbogacony mocą duchową sierp Tatsuyi utworzył dziurę w konstrukcji, zakleszczając się w niej.
     Kurokawa zatrzymał się natychmiast po tym, jak znalazł się plecami do góry. W pozycji podobnej do startującego sprintera rzucił się do przodu, uderzając czempiona wzmocnionym lewym sierpowym. Heterochromik przyjął na swój policzek czyste, niczym nie zmącone trafienie, a z racji swego "zakotwiczenia", rąbnął o ścianę ruchem wahadłowym. Grymas gniewu na jego twarzy poprzedził niemal natychmiastowy kontratak. Korzystając z pozornie niekorzystnej sytuacji, wykorzystał prawą rękę, jak dźwignię, której użył do zadania lewego prostego tuż pod nosem Naito. Siła uderzenia odsunęła zielonookiego, a pogrążony w furii Tatsuya ryknął głośno, ładując prawą pięść mocą duchową. Jednym szarpnięciem wyrwał ją z dziury razem z kawałkami ściany. Jego dłoń została nieco pokaleczona ostrymi krawędziami otworu.
-Zabiję. Zabiję, zabiję, zabiję! - powtarzał w myślach czempion, pozwalając swej czystej nienawiści poskromić wszelkie bóle. Wybił się z dużą prędkością dzięki mocy duchowej, zmiatając płytkę z miejsca, w którym stał. Dopadł natychmiastowo do swojego oponenta, wyciągając przed siebie uniesione wnętrzem do góry dłonie. Przyjąwszy lewy i prawy prosty na twarz, parł dalej. Przerzucił swoje ramiona za gimnazjalistę, jakby miał go zaraz objąć, po czym zagiął stawy łokciowe ku górze tak bardzo, jak potrafił. W ten sposób uwięził barki drugoklasisty między swoimi ramionami, a łokciami. Zaskoczony zielonooki nie zdążył nawet zareagować, gdyż uścisk przeciwnika nie pozwolił mu poruszyć kończynami górnymi w odpowiednim stopniu. Tatsuya naparł całą swoją siłą na oponenta, w niezmienionej pozycji uderzając o ścianę jego plecami. Tym razem Naito zdołał zamortyzować niemal całość obrażeń dzięki energii duchowej. Czempion miał jednak chytry i brutalny plan. Jego kolano w mig spotkało się z brzuchem obywatela Akashimy, zmuszając całe jego ciało do wygięcia się przy akompaniamencie wypluwanej krwi. W tym właśnie momencie Tatsuya... naskoczył stopami na ugięte kolana drugoklasisty. Gdy tylko mu się to udało, z całej siły pociągnął swe ręce w górę, nadal obejmując barki nastolatka. Kurokawa pierwszy raz krzyknął z bólu, uświadamiając sobie cel Połykacza Grzechów.
-Cholera! Jeśli go nie zatrzymam, wyłamie mi obie ręce za jednym zamachem... - pomyślał z przerażeniem zielonooki, szukając w głowie jakiegokolwiek pomysłu na oswobodzenie się... i to właśnie pomogło mu w kontrze. Olśniony Madness skupił duże ilości mocy duchowej we własnym czole, wzmacniając zarówno jego właściwości ofensywne, jak i defensywne. Prawie natychmiast uderzył "z główki" w zakończenie mostka, a co za tym idzie w żebra przeciwnika. Mistrz areny ze zdziwieniem odebrał cały impet ataku, zupełnie bezwolnie opuszczając swe ręce i szybując w tył. Upadł na podłogę, ciężko dysząc, jakby zdarł sobie gardło. Gimnazjalista w tym czasie rozmasowywał bolące barki, cudem ratując je przed straszliwym losem.
-Nie może być... Nie może być, kurwa! Jeszcze kilka dni temu wytarłem tą szmatą podłogę! Jakim cudem stał się tak bardzo zaradny w tak krótkim czasie?! - furiat nie posiadał się ze złości, masakrując oponenta wzrokiem.
-Czego ty, kurwa, chcesz?! - wydarł się w końcu, gdy tylko ustabilizował oddech. Kurokawa uśmiechnął się półgębkiem, ocierając płynącą z ust posokę.
-Zrozumieć cię... i pomóc, jeśli dam radę - odpowiedział praktycznie bez zastanowienia, całkowicie wierząc w to, co mówił. Tatsuya zamarł na chwilę, puszczając ręce wzdłuż ciała. Milczał jeszcze przez moment, po czym zachichotał cicho. Potem głośniej, aż do przerażającego, szaleńczego śmiechu. Naito poczuł mimowolne ciarki na plecach.
-Nienawidzę cię... Tak potwornie cię nienawidzę... Nienawidzę ludzi, którzy wpierdalają się w cudze sprawy, wiesz?! To ja wiem najlepiej, czy potrzebuję pomocy, więc przestań udawać mojego kumpla, szmato! Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc... umrzyj wreszcie, do diabła! - wydarł się przeszywająco Połykacz Grzechów. Jednym ruchem zdarł w całości nienaturalnie długi lewy rękaw. Było tak, jak sądził gimnazjalista. Całą rękę chłopaka okrywała warstwa bandaży. Heterochromik bez zastanowienia rozerwał zębami materiał, wypluwając strzępy. Pociągnął za resztę prawą dłonią, szybko pozbywając się irytującej "drugiej skóry". Zachichotał opętańczo, czując niezdrową wręcz ulgę. Zielonooki z zaskoczeniem spojrzał na kończynę oponenta.
     Cała skóra na lewej ręce Tatsuyi miała kruczoczarną, przejmującą barwę. Jej wierzchnia warstwa zdawała się być grubsza od tej na reszcie ciała. Dłoń chłopaka nie posiadała paznokci, lecz w ich miejscu nie widniała wcale standardowa tkanka, która powinna tam być. Na jej zewnętrznej części dało się widzieć małą szramę, czy też szparę nieznanego pochodzenia. Przez całą powierzchnię kończyny czempiona ciągnęły się blade, lecz doskonale widoczne, tajemnicze znaki, przywodzące na myśl jakiś nieznany rodzaj pisma runicznego. Heterochromik wciągnął przez nozdrza błogie powietrze, zaciskając tajemniczą rękę w pięść. Nim Kurokawa zdążył połapać się w sytuacji, jego wróg ze zwiększoną prędkością pojawił się tuż przy nim. Wolna od bandaży ręka uderzyła w jego twarz lewym prostym. Zielonooki miał wrażenie, że całe jego ciało zatrzęsło się dogłębnie, aż do najbardziej skrytej komórki. Silny, miażdżący ból zdawał się być wyczuwalny w całym ciele chłopaka, a potęga ciosu puściła go ruchem niekontrolowanym w stronę pobliskiej ściany. Nastolatek w locie odbijał się od podłogi, rotując i rozbijając kolejne kafle, jakby były zrobione ze szkła. Ostatecznie grzmotnął o ścianę, robiąc w niej plecami potężne wgłębienie. Upadł na brzuch. Oczy niemal wyszły mu z orbit, a ciało zadrżało silnie. Nie miał siły unieść głowy. Słyszał tylko przerażający, psychopatyczny śmiech Tatsuyi.

Koniec Rozdziału 50
Następnym razem: Przeklęte Oczy

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział 49: Lewe oko

ROZDZIAŁ 49

     -Nie jest taki, jak większość, co? - podjął raz jeszcze Giovanni. Zarówno on, jak i Kawasaki siedzieli oparci o ścianę ze wzrokami wbitymi w korytarz - ten sam, do którego wcześniej posłali Naito. -Właśnie dlatego go wybrałeś, tak? - drążył temat Włoch. Zielonowłosy wlepił wzrok w sufit, przypominając sobie z przykrością, że nie mógł aktualnie spojrzeć w niebo. 
-Między innymi dlatego... ale nie jestem pewny, jak rozumiesz inność... dumny dziedzicu majątku rodu Boccia - odparł nieco uszczypliwie brązowooki, lecz w żaden sposób nie zraził tym okularnika... i liczył się z tym, że strzelec może mu się odgryźć znacznie zajadlej. Na szczęście albo nie miał nastroju, albo zwyczajnie pochłonął go główny temat dysputy.
-Jesteś. Po prostu mnie zbywasz. Chcesz po prostu, żebym ja ci to powiedział. Żebyś mógł wymusić ewolucję na niedopieszczonym ego, tak? Okej! - niebieskowłosy zamyślił się przez chwilę, po czym raczył kontynuować. -Ten chłopak to rażące, stuprocentowe przeciwieństwo wojownika... a jednocześnie potrafi pociągnąć za sobą ludzi. Zjednał osoby o całkowicie sprzecznych charakterach, by poszli za nim. Po co? O ironio! By walczyć! Lepiej ci? - delikatny uśmieszek wygiął kąciki ust Araba, irytując tym samym Włocha. -Myśl sobie, co chcesz, ale to rzadka umiejętność. Dodaj do tego posiadanie trzech ogniw zaraz po śmierci i masz oczywistą anomalię. Trzymasz pod swoimi skrzydłami nieoszlifowany diament, który nigdy nie powinien był wydostać się spod ziemi! A jednak się wydostał. I co chcesz zrobić? Planujesz coś? - kontynuował wywód. Ciągnął za język niemiłosiernie. Prowokował i nastrajał. Nic. Jak zawsze, gdy rozmawiał z Matsu.
-Nic a nic - odrzekł krótko właściciel naginaty. -Nie chcę kierować go gdziekolwiek. Niech sam zdecyduje, kim chce być i w jaki sposób chce się tym kimś stać. Jeśli będzie zadowolony, może zostać nawet sklepikarzem - okularnik nie wytrzymał. W złości zmaterializował glocka i wystrzelił w sufit. Duży kawałek stropy upadł na podłogę.
-Postradałeś zmysły?! - krzyknął dziedzic Bocciów, a zielonowłosy odwrócił wzrok, jakby zdawał sobie sprawę, że cały wykład, którego miał zaraz wysłuchać... był prawdą. -Nie widzisz, co się dzieje? Sytuacja robi się coraz bardziej napięta, człowieku! Połykacze Grzechów coraz częściej łamią ustalone prawa. W Miracle City coraz częściej muszą reagować Rycerze. Jeden Generał chla, drugi siedzi w ciupie, a trzeci? Trzeci spierdolił, ot co! - Matsu uniósł brwi. Jego towarzysz mówił o własnym przełożonym. -Rozejrzyj się, do diabła! Te dzieciaki, które tu dzisiaj przyprowadziłeś, nigdy nie dostaną prawa wyboru. Rozpęta się wojna! Jedna, wielka, pieprzona wojna! Pamiętasz, co było ostatnim razem? Gdyby wtedy wszystko potoczyło się inaczej, nie byłoby ryzyka, ale teraz... kolejny konflikt zbrojny przyniesie jeszcze więcej ofiar! Następne pokolenie nie zdecyduje nawet, co się dla nich najbardziej liczy, a kolejne? Kolejne się nie narodzi... - zamilkł na chwilę, zniżając ton, jakby ostatnim zdaniem zranił sam siebie. -Przepraszam... - mruknął w końcu Giovanni, a Kawasaki dał mu do zrozumienia kręceniem głową, że się nie gniewa. -...ale jak ty na to patrzysz? Naprawdę nie widzisz, jaka szykuje nam się przyszłość? - Arab nareszcie spojrzał na niebieskookiego z pełną powagą i budującym wyrazem twarzy.
-To się dla mnie nie liczy, Gio. Bo ani ja, ani ty też nie będziesz o niej decydował. Te dzieciaki, którym nikt nie da wyboru... właśnie one będą tym najbardziej zdenerwowane. I z tego powodu postanowią same zbudować przyszłość. Tacy, jak my mogą ich już tylko wspierać. Właśnie dlatego tak bardzo chciałem, by Naito przyjął moją pomoc, jako Mentora. Bo widzę jego świeże spojrzenie na świat... a jednocześnie coś, co kiedyś widziano często. To nie jest standardowy, odciśnięty od szablonu uczniak. On pod każdym względem różni się od jakiejkolwiek innej osoby w miejscu, z którego pochodzi. Może właśnie dlatego... czasem brzmi trochę patetycznie... - odetchnął głęboko, przeczesując ręką zielone włosy. -...ale chyba wolę tą patetyczność od tego, co się zanosi - w tym momencie Włoch zaczął się śmiać. Prosto i serdecznie, rozbawiony do łez postawą, jaką zaprezentował jego stary przyjaciel.
-Naprawdę gadasz, jakbyś miał już setkę na karku. Tak sobie myślę, co ja wolę... i chyba wolę, żebyś miał rację... - przyznał szczerze okularnik. Zapadła naprawdę długa cisza, paradoksalnie pozbawiona niezręczności.
***
     Rotująca obręcz bez trudu przecięła lewą piętę razem z jednym z rzemyków drewnianego sandała. Była to już piętnasta rana cięta na ciele Rikimaru - razem z ostatnimi dwoma na brzuchu. Na szczęście tamte nie okazały się na tyle poważne i głębokie, by utrudniały zatamowanie przez energię duchową. By w ogóle móc odbijać nadlatujące kręgi, czerwonowłosy musiał cały czas pozostawać w ruchu. Cały czas wykonywał kolejne cięcia, by odpędzić od siebie coraz zajadlejsze koła. Jednocześnie każde takie zderzenie utrudniało mu utrzymanie równowagi, gdy stawał już w jednym miejscu. Na domiar złego z każdą chwilą musiał się coraz bardziej wysilać podczas używania katany.
-Długo tak nie wytrzymam. Zmarnowałem już naprawdę dużo energii. Railgun gra na czas. Chce, żebym opadł z sił. Dalej używa tylko siedmiu obręczy... a ja nie mam żadnego pomysłu na wygraną. Jeśli spróbuję po prostu ruszyć w jego stronę, potnie mnie na kawałki, zanim do niego dotrę. Nie mam wystarczająco dużo mocy, by bawić się w jakiekolwiek podchody, bo muszę skupiać się na zasklepieniu wszystkich ran. W takim tempie... - rozmyślania złotookiego przerwał następny atak. Dwa nadlatujące okręgi zaatakowały z dwóch stron. Jeden miał na celu rozcięcie prawego ramienia, a drugi... ewidentnie celował w linki, które podtrzymywały opaskę na oku. Nastolatek był w patowej sytuacji. Wiedział, że zdoła obronić tylko jeden punkt. Gdyby cofnął się do tyłu, oba "dyski" pocięłyby jego korpus. Gdyby ruszył przed siebie, otrzymałby takie same rany na plecach. Nie miał zamiaru ryzykować. Bez chwili wahania ciął od boku w lecące z lewej ostrze śmierci. W tym samym momencie poczuł, jak 16 rana pojawia się na jego ramieniu. Krew chlusnęła gęsto, zanim zdążył ją zasklepić.
-Popierdoliło cię?! - zaśmiał się różowooki chudzielec, widząc reakcję szermierza. -Poświęcasz ramię... i to w dodatku to sprawniejsze tylko po to, by ochronić ślepe oko? Jesteś chooorym człowiekiem, Riiikimaru-kuuun! - przeciągał wyrazy, kręcąc głową w sposób cokolwiek przerażający. Po chwili jednak drgnął zauważalnie, jakby nad jego głową rozbłysła lampka natchnienia. -Coś tam chowasz, co? - zachichotał chudzielec. Im więcej szlaków krwi odbijało się na piasku, tym bardziej sprawiał wrażenie psychopatycznego mordercy. -Uwieeelbiam niespodzianki... Pokaż mi swoje oczkooo! - nieprzyjemny grymas pojawił się na twarzy Rikimaru. Jednocześnie poczuł, jak metalowy okrąg przejeżdża mu w poprzek pleców, cudem nie uszkadzając kręgosłupa. "Pocisk" przy okazji zrzucił sponiewieraną, czarną kurtkę złotookiego. W tym czasie Połykacz Grzechów praktycznie wydał wyrok na chłopaka. Ostatnie trzy obręcze wystrzeliły w powietrze. Cała dziesiątka metalowych kręgów otoczyła szermierza w taki sposób, że on sam nie miał sposobu, by uciec z "klatki". Bez względu na wszystko, siedem wirujących ostrzy tworzyło mur nie do przebicia, a trzy atakowały. Gdy któryś trafiał, kreślił na piasku krwawą linię i powracał do "struktury", będąc zastępowanym przez inny. Wyczerpany chłopak oddychał coraz ciężej. Miał też coraz mniej sił. A obręcze trafiały. Coraz częściej.
     -Nie jestem w tym dobry... Właściwie jestem tragiczny. Dlatego tym bardziej muszę uważać - Okuda postanowił wprowadzić w życie swój plan, choć opierał go na nie sprawdzonych przez siebie domysłach. Wziął głęboki oddech, kumulując wokół swojego ciała spory strumień mocy duchowej, który otoczył go, jak płomień świecy. Powoli i skrupulatnie... a w zasadzie gwałtownie i bez pohamowania przesłał całą zebraną energię przez nogi pod powierzchnię ziemi. W ten sposób utworzył tam przestrzeń o średnicy kilku metrów, przez którą całkowicie przesiąkała jego moc.
-Piasek tam pod spodem raczej nie rusza się sam z siebie, więc jeśli poczuję, że coś zaburzyło przepływ energii, powinienem móc wyczuć to coś. Riki pewnie zrobiłby to lepiej... ale ja nie mogę dać się tak po prostu roznieść. Jeśli zacznę się ruszać, poruszę także piaskiem i samego siebie złapię w mój "sonar". W takim razie muszę czekać aż do ostatniej chwili. To trochę niebezpieczne, ale chyba nie mam wyboru, co? - albinos próbował dodać sobie otuchy i cierpliwości w oczekiwaniu. Utrzymanie stworzonego pod ziemią obszaru było dla niego rzeczą niebywale trudną. Nigdy nie był dobry w tego rodzaju "użytkowym" korzystaniu z mocy duchowej. W tym jednak momencie pojął, że jest to nieodzowny element prawdziwego Madnessa... a prawdziwie docenił tę naukę już w następnej chwili. Wtedy to poczuł, jak coś z dużą szybkością rozprasza skupianą przez niego energię. Był gotów. Doskonale wiedział, w którym miejscu wynurzy się wróg, choć nie miał pojęcia, jak zaatakuje. To go jednak nie zraziło. Obarczona kastetem pięść gwałtownie wyskoczyła spod powierzchni piasku, wysuwając się coraz bardziej i bardziej, aż w końcu pociągnęła za sobą również łysą, ciemną głowę. Kosiarz tylko na to czekał. Zwinnie przeskoczył nad lecącą ręką, by już w następnym momencie złapać oburącz głowę Tankmana. Kucnął przy tym, natychmiast uderzając przeciwnika z główki i odskakując. Zdezorientowany i wściekły murzyn ponownie schował się w piachu, myśląc pewnie, że albinos miał farta. Mylił się. I mylił się również, co do istoty jego ataku.
-Połknął przynętę. Myśli, że po prostu przywaliłem mu z gonga, ale to była tylko przykrywka. Nie pomyślałbym nigdy, że "Pierwsza Pomoc Duchowa" może służyć czemuś więcej, niż ratowaniu życia - pomyślał nastolatek, czekając kilka magicznych sekund. Nagle Tankman wytoczył się spod ziemi, dysząc i sapiąc. Próbował złapać oddech, a jednocześnie wypluwał z ust resztki piasku, łapiąc się przy tym za gardło. Z furią w oczach spojrzał na uśmiechniętego od ucha do ucha niebieskookiego.
-Ty mały skurwysynu! Zrobiłeś mnie w konia! - wyklinał w duchu swojego mikrego przeciwnika. -Żeby wpaść na taki szalony pomysł... Przesłał swoją moc do mojego ciała, by zakłócić przepływ energii. Z tego powodu nie byłem w stanie wytworzyć przed swoją twarzą osłony magazynującej tlen. Pomyśleć, że taki szczyl mógł być tak cwany... - Połykacz Grzechów był pod wrażeniem poczynań swojego oponenta, lecz nie miał zamiaru stać się pobłażliwym.
-Niech ci się nie wydaje, że na powierzchni mniej cię zaboli. Rozgniotę cię, jak robaka kilkoma ciosami! - krzyknął z dala czarnoskóry, a białowłosy uśmiechnął się tajemniczo, wykonując gest zapraszający.
-Jeśli tak sądzisz, to spróbuj... ale tutaj, na ziemi... ja również mogę ci pokazać moją prawdziwą siłę - w dłoni chłopaka pojawiła się kosa. -Lepiej się pilnuj, bo w tej chwili... jestem już trochę wkurzony - nie trzymały się go przechwałki. Mówił całkowicie poważnie, a Połykacz Grzechów wyczuł to momentalnie.
***
     Spadał coraz niżej i niżej, powoli zatapiając się w mroku, który kłębił się u dołu pomieszczenia. Jego jedyna deska ratunku mogła paradoksalnie okazać się również grobową deską. W pewnym momencie Kurokawa przestał widzieć cokolwiek. Została już tylko bezgraniczna czerń. I swoim wzrokiem za nic w świecie nie mógł dopatrzeć się dna albo chociaż bloków czarnej materii, które przed chwilą runęły w to samo miejsce. Gimnazjalista machnął ręką raz i drugi, jakby próbował pływać. Otworzył usta i chyba miał krzyczeć, ale krzyku nie usłyszał. Co dziwne, nie czuł również pędu powietrza, kiedy spadał. A wszystko po to, by ostatecznie uderzyć kolanami w jakąś stałą powierzchnię. Dłonie chłopaka szybko przyległy do owej "płyty" i po chwili oględzin okazało się, że nastolatek upadł na poziome drzwi. Nie widział absolutnie nic, ale dotykiem wyczuł klamkę, po czym przyciągnął ją gwałtownie do siebie. Ościeżnica otworzyła się na zewnątrz, pozwalając Madnessowi raz jeszcze wskoczyć w pustkę. Tym razem jednak nie wypadł już z drugiej strony.
***
     41 rana pojawiła się w poprzek klatki piersiowej Rikimaru. Czerwonowłosy był w opłakanym stanie. Ledwo miał siłę, by utrzymać się na nogach. Niemalże cała jego energia została wykorzystana do tamowania krwotoków. Obręcze tańczyły wokół niego, uderzając raz za razem, a szermierzowi udawało się odbić zaledwie jedną trzecią ataków. Dyszał ciężko, a całe jego ciało drżało, słabnąc w wyniszczającym tempie. Jego skóra stawała się powoli coraz bledsza. Zasklepiająca rany energia duchowa zaczynała się przerzedzać w niektórych miejscach, pozwalając strużkom krwi spłynąć po skórze chłopaka. Prawdziwa czerwona pajęczyna rozciągała się pod nogami złotookiego. 41 linii przerażało swoim układem. Szermierz uśmiechnął się gorzko, spoglądając na lewą dłoń. Wszystkie widniejące na niej linie posiadały swoje idealne odbicie uwiecznione na piasku.
-To koniec. Nie dam rady dłużej... Z trudem zachowuję przytomność. Coraz trudniej jest mi utrzymać miecz... Dziwne. Kiedyś w podobnej sytuacji skarciłbym samego siebie, myśląc o niepowodzeniu misji, ale... teraz jest inaczej. Teraz czuję się źle, bo nie uda mi się spełnić jego życzenia. Naito... Czy człowieka można aż tak zmienić w tak krótkim czasie? - przez chwilę zdawało mu się, że Kurokawa stoi tuż przed nim, czekając na niego. Czekał, by czerwonowłosy mógł do niego dołączyć. I by mogli po drodze zabrać ze sobą również Rinji'ego. Złotooki otworzył zaschnięte usta, lecz nie mógł wydobyć z siebie głosu. Tymczasem szatyn oddalał się coraz bardziej. Szermierz ze zdenerwowaniem wyciągnął dłoń przed siebie, jakby chciał zatrzymać towarzysza... i w tedy wizja się rozpadła. Rikimaru upadł ciężko na kolana. Przed jego twarzą stał nie Naito, a uśmiechnięty lekko Nailgun z jednym ze swoich okręgów między zębami. Nastolatek opuścił głowę, drżącymi rękoma chowając do pochwy swoje ostrze.
-Och! Poddajesz się w końcu? Mogę już rzucić okiem na to, co chowasz pod opaską? - zapiszczał obłąkańczo blondyn, wyciągając dłoń w stronę lewego oka chłopaka. Czerwonowłosy tylko na to czekał, przygotowując pozostałe siły.
-Iai: Otogami! - wykrzyczał gwałtownie. Jego "natychmiastowe dobycie miecza" było o wiele szybsze, niż należało się spodziewać. W mgnieniu oka pochwycił rękojeść ostrza, jednocześnie wyciągając je i wykonując naprawdę potężne cięcie... które zostało zablokowane przez trzymany w zębach Połykacza Grzechów okrąg. Różowooki zachichotał głośno, widząc jak wciąż zaciśnięta na orężu dłoń nastolatka opada bezwładnie na piasek. W tym samym momencie jednak... zamarł. Jego obręcz pękła na dwoje z głośnym trzaskiem, a odłamki metalu wystrzeliły we wszystkie strony. Entuzjazm chudzielca wrócił dość szybko w towarzystwie śmiechu.
-A więc miałeś jeszcze tyle sił, co? Chciałeś mnie załatwić tym ostatnim atakiem? Urocze... Gdybym był bezbronny, przeciąłbyś mi czaszkę prawie że na pół. Nie jesteś taki zły, ale to o parę lat za wcześnie, żebyś się na mnie rzucał... A teraz moja nagroda... - Nailgun z nieukrywaną radością pochwycił pęknięty w jednym miejscu okrąg, zamachując się. Rikimaru nie miał już nawet sił wypowiedzieć słowa. Bezwiednie machał głową na boki, próbując nakłonić wroga, by nie robił tego, co zamierzał. Połykacz Grzechów okazał się być nieugiętym... Jednym ruchem przerąbał się przez dwie linki, które utrzymywały w ryzach opaskę chłopaka.
     Umięśnione i zaopatrzone w kastety łapska murzyna zostały dodatkowo wzmocnione przez poświatę mocy duchowej. Tankman bez chwili wahania ruszył przed siebie, podczas gdy albinos zgiął nogi w rozstawionych kolanach. Kosa chłopaka została oparta o jego bark ostrzem na lewą stronę, czekając na odpowiedni moment do ataku. Pozbawiony przewagi Połykacz Grzechów uznał, że jego czysta siła wystarczy przeciwko Okudzie. Mylił się potwornie. Szeroka pięść runęła w stronę nastolatka w druzgocącym prawym prostym. Nim dotarła do swojego celu, cel ów stał już obok wysuniętego ramienia mężczyzny. Sendo no Tatsumaki rozpoczęło swoje żniwa. Oparta o obojczyk kosa została zmuszona do pełnego gracji cięcia w pełnym piruecie. Ostrze oręża rozcięło calutką rękę czarnoskórego - od nadgarstka po obszar poprzedzający pachę - by w końcu wydrążyć zakrwawiony szlak w poprzek mięsistej klatki piersiowej. Kosa Rinji'ego nie zatrzymała się ani na moment. Tuż po oderwaniu się od ciemnego lica, została oparta na drugim ramieniu, podczas gdy niebieskooki uchylił się przed atakiem lewej pięści. Obracał się przy tym, jak małe tornado, sukcesywnie przemieszczając się bąkowatym ruchem najpierw pod ramieniem Tankmana, a zaraz potem za jego plecy. Tam ostrze kosy zostało zdjęte z obojczyka, tnąc od prawej do lewej na wysokości nerek. Gdy tylko wykonało cięcie, drzewce przechwyciła lewa ręka albinosa. Ta z kolei zmieniła położenie oręża, kierując sam czubek ku górze. Wtedy to właśnie w jednej chwili utworzyła równe, głębokie półkole na całych łopatkach mężczyzny. Raz jeszcze polała się krew. Murzyn ryknął z furią i bólem, chcąc wykonać kopnięcie w tył, korzystając z masywności butów i ciężaru nogi. I właśnie w tym momencie Okuda zatrzymał się.
-Mam nadzieję, że nie brałeś mnie za słabego, co? - zapytał zimno, wyciągając przed siebie prawą dłoń, otoczoną obszerną poświatą energii oraz dodatkowo utwardzoną. Otwarta ręka chłopaka przyjęła pełną siłę i ciężar kopnięcia, jedynie drgając przez kilka chwil. Nie ugięła się jednak nawet przez chwilę. Natomiast, gdy chwila minęła, Rinji wypuścił mocną falę uderzeniową prosto w trzymaną kończynę. W sekundę powalił Połykacza Grzechów na brzuch, po czym rzucił się do przodu. Z potężną siłą pociągnął za sobą zgiętą w kolanie nogę, aż do granic możliwości przykładając ją piętą do kości ogonowej faceta. Mężczyzna zaskomlał żałośnie. Albinos nie miał wcale zamiaru łamać kości przeciwnika, lecz bez chwili wahania skręcił staw w stopie Tankmana, upewniając się tym samym, że już nie wstanie. Gdy już osiągnął swój cel, jakby nigdy nic otrzepał ręce, po czym stanął przed wbitą w ziemię twarzą czarnoskórego mięśniaka.
-Zabij mnie... - poprosił stanowczo i z opanowaniem zielonooki, nim kosiarz w ogóle się odezwał. -Gówno mnie obchodzi, co o tym myślisz. Chcę tylko móc zakończyć walkę z honorem. Pozwól mi na to. Wiesz, co to znaczy żyć w hańbie, chłopcze. Twój ród pogrąża się w niej już od wielu lat. Jeśli cokolwiek znaczy dla ciebie cały ten ból, którego doświadczyli twoi pobratymcy, wypełnij moją prośbę. Jeśli choć trochę szanujesz mnie, jako swojego przeciwnika... zabij mnie! - w jego słowach nie było widać lęku ani też złości. Nie czuł smutku ani niczego nie żałował. Choć przegrana ze zlekceważonym przeciwnikiem z pewnością musiała go boleć, już się z tym pogodził. Niebieskooki nie byłby skory do wypełnienia prośby mężczyzny, gdyby ten nie wspomniał o samym rodzie Okuda. Na te właśnie słowa chłopak zmarkotniał, w milczeniu następując na poranione plecy leżącego. W jego dłoniach opuszczona została kosa.
-Dziękuję. Cieszę się, że mogłem przegrać z kimś tak rzadkim... - to były ostatnie słowa, jakie wypowiedział wielki Tankman. Już w następnej chwili ostrze kosy przeszyło jego rdzeń kręgowy, w mig pozbawiając życia. Albinos stał tak nieruchomo jeszcze przez długi czas, aż ciało murzyna całkowicie się rozpadło.
     Biała opaska zsunęła się z oka czerwonowłosego, czemu towarzyszył grymas wściekłości na jego zwykle beznamiętnej twarzy. Blondyn szczerzył się tylko przez kilka chwil, gdy zaglądał w oczodół szermierza, lecz już w następnym momencie zbladł. W absolutnym, niewyjaśnionym i niezrozumiałym przerażeniu odskoczył gwałtownie do tyłu, trzęsąc się, jak osika. Lewe oko nastolatka było całkowicie czarne, bardziej nawet, niż smoła. Ciało szkliste również dzieliło z nim tę barwę, rozsiewając aurę tajemniczości i bojaźni, której po prostu nie dało się opisać. Rikimaru poczuł się, jakby nagle rozbito go na kawałki. Jego ciało odmówiło posłuszeństwa, a umysł całkowicie się wyłączył. Jedynie przez pierwszą sekundę był jeszcze świadom tego, co się działo. I przez cały ten czas miał ochotę krzyczeć ze złości. Całym klękającym nastolatkiem zatrzęsło gwałtownie. Szeroka na półtora metra poświata jadowitej, fioletowej mocy duchowej otoczyła go w całości, rozganiając piasek na wszystkie strony i przerywając krwawe szlaki. Presja, jaką wywierała energia była wręcz niepojęta. Różowooki trząsł się coraz bardziej w miarę, jak wcześniej blada skóra stawała się teraz czarna, jak noc, a czerwone włosy zmieniały swą barwę na śnieżną biel. Prawe, złote oko zaczęło lśnić szaleńczym blaskiem. Pozbawiona sił prawa dłoń zacisnęła się na rękojeści miecza. Nieświadomie korzystający z Madman Stream chłopak podniósł się z łatwością. Wszystkie jego rany przestały być tamowane, lecz kotłująca się wokół energia sprawiała, że posoka była wręcz wciskana na swoje miejsce. Nailgun oprzytomniał dopiero teraz. Natychmiast zmusił wszystkie dziewięć kręgów do morderczego ataku z pełną siłą i prędkością... bezskutecznie. Będący gdzieś poza światem Rikimaru zamachnął się ostrzem z niewiarygodną potęgą, jakby przecinał nawet powietrze. Jednocześnie bestialska wręcz fala uderzeniowa grzmotnęła we wszystkie "pociski", łamiąc je na kawałki.
Już białowłosy chłopak rzucił się w stronę przerażonego blondyna. Jego prędkość porażała tak bardzo, że zdawało się, iż na moment zniknął. Chudzielec wydarł się w całkowitej panice, wyciągając przed siebie rękę, jakby chciał odepchnąć nieświadomego szermierza. Nie miał na to szansy. Ostrze katany poruszyło się znacznie szybciej. W mgnieniu oka odrąbało prawe ramię Połykacza Grzechów tuż przed barkiem. Kończyna poszybowała w powietrze na kilkanaście metrów. Rikimaru chwycił przeciwnika za twarz palcami wolnej ręki, dosłownie wgniatając go w piach, po czym ciął ku dołowi. Głęboka rana ciągnęła się od pępka do obojczyka, obficie brocząc krwią. Różowooki darł się wniebogłosy, niemalże odchodząc od zmysłów. Jego potworny strach zwyciężał nad adrenaliną. Blondyn nie potrafił nawet drgnąć, nie mówiąc już o wyrywaniu się. Kolejne cięcie połamało bez trudu pięć prawych żeber leżącego, jednocześnie wywołując kolejną fontannę krwi. Następne odrąbało boczny kawałek szczęki, a jeszcze jedno czubek głowy nieszczęśnika. Dało się już dostrzec tkankę mózgową pod zerwaną kopułą czaszki. Chyba właśnie w tym momencie Nailgun wyzionął ducha, lecz szermierz dawno już przestał nad sobą panować. Jednym cięciem rozchlastał calutki brzuch martwego wroga w taki sposób, że jego wnętrzności wypłynęłyby od razu, gdyby tylko przewrócić ciało na którąś stronę. Ostrze przeszło jednocześnie przez oba kolana, odseparowując większą część nóg od reszty truchła. Następne uderzenie miecza zamieniło oczy w wypełnione krwią i białkiem kratery. Po nim nadchodziły kolejne.

Koniec Rozdziału 49
Następnym razem: Nienawiść kontra zrozumienie

niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 48: Braterstwo

ROZDZIAŁ 48

     -Niech ci się nie wydaje, że te schody mnie zatrzymają, Kurokawa! Rozerwę cię na kawałki, choćbym miał się zesrać! - wydarł się Tatsuya z szaleństwem w głosie, co gimnazjalista kompletnie zignorował. Nie musiał reagować. Wiedział, że co do jednego heterochromik ma całkowitą rację. Wiedział, że BĘDĄ walczyć. Czempion nie czekał na odpowiedź, tylko ruszył przed siebie w stronę umieszczonych do góry nogami schodów. Schody dosłownie unosiły się pod sufitem. Wydawało się, że Połykacz Grzechów runie w dół. Musiał runąć. Wstąpił w pustkę, w eter. Powinien upaść w bezkresną ciemność, która rozciągała się w tamtym miejscu. Powinien. Zamiast tego jednak tajemnicza siła przyciągnęła go ku schodom i posadziła na stopnie do góry nogami. Nie zaczerwienił się ani nawet nie skrzywił. Po prostu pobiegł naprzód, całkowicie zaprzeczając prawą fizyki.
-Czym ono jest? To pomieszczenie... wydaje się nie mieć końca - pomyślał drugoklasista, spoglądając w dół. Nie dostrzegł nic. Tylko ciemność. -Spodziewałem się, że grobowiec będzie niezwykły, ale... to całkiem przeszło moje oczekiwania - zielonooki zacisnął zęby. Wiedział, że nie może tak po prostu sterczeć, gdy jego oponent szuka właściwej drogi. Tatsuya otworzył umieszczone w powietrzu drzwi, przeskakując przez otwór, lecz Naito odwrócił wzrok. Wziął głęboki oddech i ruszył w swoją stronę. Boczne schody znajdowały się bezpośrednio na ścianie. Nie miały pod sobą żadnej stałej powierzchni i... ciągnęły się wgłąb płytek. Wyglądało to tak, jakby dosłownie przechodziły przez ścianę. Początkujący Madness przestał się zastanawiać. Im więcej myślał, tym bardziej się bał. Rzucił się przed siebie, zdawałoby się - w przepaść. Nic podobnego. Niewidzialna siła przytwierdziła go do stopni, a on czuł się, jakby cały ten czas stał prosto. Zupełnie, jakby grawitacja oddziaływała w bocznym kierunku. Ruszył schodami, które kolejnymi stopniami wnikały w litą ścianę. Czuł ją. Czuł po drodze, że jest prawdziwa. A mimo to, gdy postawił kolejny krok... jego noga przeszyła powierzchnię. Ośmielony wykonał sus do przodu, całkiem zagłębiając się w bloku.
***
     -Cóż za ironia, nieprawdaż? - zagadnął Giovanni Araba, przyglądając się latającym przeciwnikom. -My dwaj, reprezentujący stronę względnie dobrą kontra osławieni Kain i Abel, z naszej perspektywy gruntownie źli. A mimo to, właśnie nad nami odbywa się sąd. Czarny anioł śmierci i biały anioł życia debatują o naszym losie w koszmarnej batalii. Iście poetyckie, hm? - ton okularnika świadczył o tym, że naprawdę wczuwał się w to, co mówił. Gestykulował przy tym w dość specyficzny sposób, gdyż nadal dzierżył swoje dwa glocki. Zielonowłosy westchnął lekko, przypominając sobie stare czasy.
-Znów dajesz się ponieść, co? Tak, jak wtedy, w stanie Ohio? - Kawasaki uśmiechnął się przelotnie, widząc gniew w oczach braci.
-My dwaj, zalewani przez całe zastępy Spaczonych... "Nazywaj mnie Legion, bo jest nas wielu". Tak, to dobre wspomnienia. Ale... - niebieskowłosy zawiesił głos na moment, a z jego twarzy wyparowała beztroska. -...kim są ci dwaj w obliczu całej kohorty? - jego słowa wypełniła złowroga, stoicka pewność siebie. Nim "anioł życia", Kain zdążył zauważyć ruch mężczyzny, ten dwukrotnie pociągnął za spust. Dwa pociski przeszyły powietrze, a zaraz później lewe skrzydło Połykacza Grzechów, tworząc w nim niewielkie wyrwy. Kule przebiły się, lecz nie dotarły do ściany, tylko upadły na posadzkę. "Rana" zadana przeciwnikowi natychmiast zasklepiła się.
-Używają "6 ścieżki", by utworzyć całkiem materialne skrzydła. Ale żeby je odnowić, poświęcają wiele energii... - analizował na głos Matsu, podczas gdy dwóch oponentów, jak wygłodniałe sępy zapikowało w ich kierunku. W dłoniach Kaina momentalnie zmaterializowały się długie drzewce jednostronnego, katowskiego topora. Jednocześnie Abel wytworzył mocarną włócznię z szerokim ostrzem. Pierwszy z nich - blondyn - zmierzał w kierunku Włocha. Giovanni ani myślał kazać mu czekać. Poruszył się do przodu giętkim, tanecznym ruchem, w mgnieniu oka znajdując się tuż pod nadlatującym wrogiem. W czerwonych oczach Kaina pojawiło się zdziwienie, gdy okularnik skierował lewą lufę w górę i wystrzelił. Jakimś cudem biały anioł zdołał przechylić głowę i wykonać unik. Szybkim ruchem przyciągnął w swoją stronę topór w taki sposób, by zawracające ostrze przecięło kark strzelca. Nie udało mu się. Niebieskooki nawet nie spojrzał na oręż blondyna. Najzwyczajniej w świecie skierował drugi pistolet za swoją głowę i strzelił. Otoczona energią kula odbiła topór w bok, a impet uderzenia pociągnął Kaina za sobą. Połykacz Grzechów z trudem uniknął zderzenia ze ścianą.
     Kruczoczarny Abel skierował się przeciw zielonowłosemu z wysuniętą włócznią. W jego oczach nie gościł nawet cień wątpliwości, gdy zbliżał się do stojącego w spokoju Araba. Jednocześnie nie mógł dostrzec, jak mężczyzna przygotowuje się do zadania natychmiastowego ciosu. I właśnie ten cios, a raczej pchnięcie wyszło naprzeciw "aniołowi śmierci". Matsu momentalnie dźgnął powietrze swoją naginatą bez żadnego wymachu, czy uprzedniego cofnięcia broni. Ot tak wykonał nią gwałtowny wypad, dokonując czegoś nieprawdopodobnego. Sam czubek jego oręża zderzył się idealnie z czubkiem ostrza włóczni, co niemalże graniczyło z cudem. Naginata w jednej chwili powstrzymała napierającego przeciwnika, w ogóle nie tracąc kontaktu z jego bronią. Abel nie odezwał się wcale. Jedynie cień zaskoczenia zmieszanego z niepokojem zagościł na jego twarzy. W tej karkołomnej pozycji Kawasaki postanowił kontratakować. Natychmiastowo przesunął dłoń w taki sposób, by łapać jedynie samą końcówkę drzewca. Już w następnym momencie gwałtownie obrócił oręż, zmieniając go w swoisty świder. Nim czarny anioł zdążył zorientować się w sytuacji, jego włócznia również zaczęła rotować, lecz Połykacz Grzechów stracił nad nią kontrolę. Wrogi oręż wymknął się spod kontroli, odskakując na bok. Abel z trudem zdołał utrzymać go w dłoni... a zielonowłosy wykorzystał to bezlitośnie. Natychmiast doskoczył do oponenta ze swą naginatą, już z daleka tnąc z góry na dół. Niemy grymas bólu pojawił się na twarzy szatyna, gdy ostrze Araba odcięło mu kciuk.
-Interesujące. Dwa ciała, które pozostają ze sobą w kontakcie, łączy swoista więź oddziaływań. Kiedy więc naginata Matsu zaczęła wirować, włócznia Abla przyjęła taką samą częstotliwość ruchu, odpowiadając tym samym. Niestety nasz przyjaciel nie chwytał broni w sposób przystosowany do takich obrotów, a gdy próbował je powstrzymać, włócznia zmieniła swój kierunek. Nauka w szkole obudziła w tobie ukrytego fizyka? - pomyślał z uśmieszkiem Giovanni, obserwując walkę towarzysza. Zraniony Abel wzleciał w stronę sufitu, by dać sobie odpór z przegrywaną walką. Przytłoczony szybkością reakcji Włocha Kain szybko do niego dołączył.
-Więc ci dwaj naprawdę nie potrafią mówić... Myślałem, że to tylko plotka - stwierdził spokojnie Kawasaki.
-Żadna plotka nie jest stuprocentowym kłamstwem. Anielscy bracia nie urodzili się bez głosu. To twój znajomy naukowiec podczas walki wyciął im struny głosowe. Tak przynajmniej mi powiedziano... - niebieskowłosy nie omieszkał skomentować półprawdy, wychodzącej z ust kamrata. Brązowooki z zainteresowaniem, aczkolwiek bez zaskoczenia spojrzał na zasklepiającego swą ranę Abla. Czarny anioł rzucił mu gniewne spojrzenie.
-To byłoby przykre, gdybym teraz ja wyciął im całą resztę gardeł. Gio... - nie zdążył dokończyć nauczyciel.
-"...wykończ ich za mnie" - podjął zamiast niego Włoch, naśladując jego ton głosu. -Dlaczego zawsze zostawiasz mi same ochłapy? Rozniesiemy ich razem, ale to ja mam robić za kata, tak? Twoje poczucie godności jest beznadziejne... - mruknął poirytowany niebieskowłosy, na co Arab zaśmiał się z zakłopotaniem.
***
     -Tam w środku każdy daje z siebie wszystko. Nie mogę być gorszy. Matsu-sama, Giovanni-sama, Naito-kun... oni wszyscy mi zaufali. Jeśli dam się załatwić temu czarnemu wieprzowi, złamię obietnicę, którą ci dałem, Nai... Żaden Okuda nie wyjdzie na wiarołomcę. Ani dzisiaj, ani kiedykolwiek! - białowłosy dodał sobie otuchy, by już w następnym momencie doprowadzić swoją kosę do ponownego rozpadu. -Muszę to przeczekać. Jeśli wytrzymam jego ataki do momentu, aż przestanie kręcić mi się w głowie, będę mógł kontratakować. Skupię się na jego słabych punktach... - postanowił chłopak, po czym upadł na kolana. Natychmiastowo wzmocnił całe swoje nogi, a chwilę później ramiona i przedramiona. Obie górne kończyny zagiął w łokciach, zakleszczając w nich swoją głowę. Musiał ochronić skronie przed kolejnym uderzeniem.
     Nadeszło niespodziewanie, bez ostrzeżenia. Pięść czarnoskórego mężczyzny zwyczajnie wystrzeliła z piasku, wbijając się w szczękę Rinji'ego. Okuda z całej siły zacisnął zęby, by oszczędzić sobie poważniejszych urazów, jednak uderzenie mimo wszystko rzuciło nim w dal. Albinos toczył się po piasku, lecz jego ręce nie zmieniły pozycji. Czekał cierpliwie, opanowując ból i z trudem podnosząc się bez użycia górnych kończyn. W tym czasie Tankman zdążył już ponownie zejść pod ziemię.
-Myśl, Rinji! Myśl! Spędza w piasku tyle czasu, ile chce. Nie ma tam żadnych pustych miejsc. Do poruszania musi używać emisji. Ale w takim razie... skąd bierze tlen? W jaki sposób ja bym to zrobił...? Maska! Maska tlenowa! Muszę się upewnić... Muszę pozwolić mu się zaatakować - wydedukował chłopak, stojąc na równych nogach. Zawroty głowy minęły. Z ulgą pożegnał również odruchy wymiotne.
-Niech ci się nie wydaje, że cię nie zauważyłem! - krzyknął kosiarz. Połykacz Grzechów stał jakieś dziesięć metrów za nim. -Zabawa się skończyła! Albo zaczniesz atakować mnie wszystkim, co masz... albo to będzie twój koniec! - niebieskooki sprowokował swojego przeciwnika. Już po chwili usłyszał basowy chichot. Obrócił się przez ramię w stronę muskularnego łysola, który przyglądał mu się z uśmiechem. Mężczyzna pokazowo schował obie ręce do kieszeni, grzebiąc w nich przez kilka sekund. Gdy tylko je wyjął, dało się na nich dojrzeć czarne, połyskujące kastety, zdumiewająco grube i szerokie w stosunku do standardowych.
-Dzieciaku, jesteś strasznie uparty, wiesz? Jeśli oberwiesz takim czymś w nieosłonione miejsce, będzie już po walce. Rozumiesz to, nie? - zakrzyknął z daleka czarnoskóry. Kosiarz spojrzał na niego z powagą, bez cienia strachu w oczach. -Dobrze. Czuj się ostrzeżony... - mruknął Tankman, po czym zapadł się pod ziemię.
     Rikimaru wykonał kolejne cięcie, jednocześnie odskakując do tyłu. Odbił tym samym jedną z atakujących go obręczy, a zwiększenie dystansu pozwoliło mu na kolejną kontrę. Tym razem obrócił się wokół własnej osi z opuszczoną przy boku kataną. Dwa kolejne okręgi odbiły się od chłodnej stali miecza. W tym samym momencie czerwonowłosy syknął z bólu. Aż dwa pierścienie przecięły jego skórę. Jeden uderzył w połowie lewej kostki, drugi nad lewym nadgarstkiem. Oba pofrunęły dalej, tworząc pod sobą kolejne krwawe linie na piasku. Złotooki nie mógł w to uwierzyć. Jak dotychczas wszystkie rozlane szlaki idealnie zbiegały się z liniami na jego lewej dłoni. A czerwona pajęczyna miała już 12 linii... Tym samym szermierz został zmuszony, by zasklepić mocą duchową dwunastą już ranę. Aż cztery zranienia dało się dostrzec na żebrach chłopaka. Niegdyś ładna, biała koszula, teraz wyglądała, jak podarta szmata o szkarłatnej barwie. Najpoważniejsza rana była w pionie, na plecach, na lewo od kręgosłupa. Jej głębokość kosztowała szermierza spore ilości mocy duchowej.
     Nailgun szczerzył się, jak psychicznie chory. Wciąż jeszcze pięć obręczy wisiało na jego przedramionach. W powietrzu kołowało drugie pięć. Tylko pięć. Blondyn patrzył z zadowoleniem na opędzającego się od kręgów Rikimaru. Być może nastolatek nie zdawał sobie z tego faktu sprawy, ale z perspektywy Połykacza Grzechów wyglądał, jakby stał pośrodku małego tornada. Chudzielec zaśmiał się z satysfakcją. Uwielbiał upokarzać tych "wielkich" i "wspaniałych". Tych, którzy rzekomo niczego się nie bali. Tych pewnych swojego zwycięstwa.
-4 po lewej stronie żeber. Jedna nad lewym nadgarstkiem, jedna na lewej kostce. Dwie na lewym ramieniu i jedna na lewym kolanie. Jedna na wysokości lewej nerki. Jedna na lewym policzku i jedna, płytka na karku. Ekscytujące! Ile jeszcze wytrzymasz, chłopczyku? Ile linii znajduje się na twojej dłoni, hm? - Nailgun wyszczerzył się jeszcze bardziej na samą myśl o tym. Już po chwili, jak się zdawało, podpisał wyrok na czerwonowłosego. Jednym machnięciem ręki posłał w stronę złotookiego kolejne dwa pierścienie.
***
     Aniołowie górowali nad nimi, zataczając szybkie kręgi pod sufitem. Każdy wirował w inną stronę, by zniwelować szansę przewidzenia miejsce, w które zaatakują. Ani Matsu, ani Giovanni nie mieli zamiaru próbować Dwaj mężczyźni w jednej chwili skoczyli w swoim kierunku, złączając się ze sobą plecami. W tym samym momencie Abel ruszył w stronę Włocha, a Kain minął obydwu wrogów, zawracając ku Arabowi. Glocki w sprawnych rękach okularnika zareagowały natychmiast. Niebieskowłosy w niesamowitym tempie naciskał na spusty raz po raz, a kolejne, niczym nie wzmocnione pociski ruszały bezbłędnie w stronę czarnego anioła. Jedynie prędkość, jaką uzyskał podczas pikowania, pozwoliła blondynowi z trudem unikać ataków. Przed każdym trafieniem wykonywał szybką beczkę, przewracając się na bok w locie. Po jego skupionym wyrazie twarzy dało się poznać, że liczył. Liczył wystrzelone naboje. Licząc, czekał na moment, w którym mógłby szybko zaatakować. 17-te pociski obu pistoletów przeszyły jego włosy, odrywając kilka kosmyków, jednak salwa nie ucichła. W niepokoju poczekał na 19-tą parę... nic.
-Jesteś głupi? Twoje skrzydła stworzyła 6-ta ścieżka, nieprawdaż? Te kule... one również są zrobione z energii - Kaina zalała fala zdziwienia. Nie spodziewał się. Nie zauważył żadnej różnicy. Mógłby dać sobie uciąć głowę, że broń Włocha była prawdziwa. Nie była. Kilka naboi przeszyło czarne, nagie skrzydła.
    Kain ruszył w stronę Kawasakiego, gotując katowski topór do uderzenia. Poświata mocy duchowej otaczała jego ostrze, wzmacniając już i tak potężną broń. Z rozwianymi, złotymi włosami, biały anioł wyglądał prawdziwie majestatycznie. Rozpościerał opierzone skrzydła, zamachując się swoim orężem, podczas gdy zielonowłosy bez lęku przesunął swoją dłoń po drzewcu aż pod samo ostrze naginaty. Tym razem był zdecydowany walczyć na bardzo krótki dystans. Tonący w energii topór zderzył się z ostrzem broni Araba, wywołując niewielką falę uderzeniową, która zamieniła włosy obu walczących w dwie szalejące burze. Wywołane wysiłkiem krople potu pojawiły się na gładkim licu czerwonookiego. Tymczasem Matsu bez chwili wytchnienia szukał najsłabszego punktu w umięśnionym torsie Połykacza Grzechów. Paradoksalnie okazał się to być właśnie niesamowicie napięty w głębokim oddechu mięsień brzucha. Zastępca Generała zaatakował natychmiastowo. Jego lewa ręka zwinęła się w pięść. Nasączona energią duchową uderzyła w punkt styku licznych tkanek mięśniowych, otwierając się całkowicie tuż przed dotarciem do celu. I w tym właśnie momencie naprawdę potężny przykład emisji rzucił białym aniołem kilkanaście metrów do tyłu.
-Popełnił błąd. Gdy dotarła do niego fala uderzeniowa, jeszcze bardziej napiął mięśnie brzucha, chcąc ją zatrzymać. Z tego powodu naciągnąłem lub nawet rozerwałem co najmniej kilka tkanek. Ci dwaj nie są słabi, lecz przeciwko nam... to o wiele za mało - pomyślał zielonowłosy. Kain odzyskał równowagę jeszcze w powietrzu i pomimo bólu i cieknącej z ust krwi, rzucił się przed siebie z furią w oczach.
     W tym momencie Włoch i Arab wymienili momentalnie porozumiewawcze spojrzenia, gdyż rozgniewany Abel właśnie rozpoczął szarżę ze swoją włócznią. Obaj czekali. Czekali, aż ich przeciwnicy zbliżą się jeszcze bardziej. W ich głowach kłębiły się wspomnienia minionych dni i pamiętnej batalii, którą stoczyli niegdyś ramię w ramię.
-Zmiana! - wykrzyknęli jednocześnie, nie spóźniając się nawet o ułamek sekundy. Wszystko działo się niesamowicie szybko, jakby przez całe życie trenowali ten manewr. Włoch kucnął momentalnie i obrócił się o 180 stopni, po czym wysunął się w bok. Jednocześnie Kawasaki wykonał potężny piruet z wyciągniętą na pełną długość naginatą, której ostrze przeleciało nad głową Giovanniego. Oręż zielonowłosego dosłownie rozpruł gardło nadlatującego Abla, by uwolnić fontannę krwi. Tymczasem wysunięty niebieskowłosy wystrzelił dwukrotnie. Pierwszy pocisk trafił w prawy kącik ust Kaina, rozpruwając go i pędząc dalej, w konsekwencji czego całkowicie rozdarł policzek anioła. Zdruzgotał także zawias samej szczęki, która poczęła abstrakcyjnie zwisać z jednej strony. Drugi nabój doleciał przed nos mężczyzny i... rozprysł się na dwie połowy. Owe połowy bez ostrzeżenia wbiły się w czerwone oczy blondyna, jak nóż w masło. Trudno było sobie wyobrazić, jak potworny byłby teraz krzyk białego anioła, gdyby ten nadal posiadał swój głos. A nie posiadał.
     Giovanni zasalutował Matsu z pistoletem w dłoni, a ten posłusznie odskoczył w bok. Tymczasem Abel gorączkowo wysyłał całą moc, jaką posiadał, by zasklepić śmiertelną ranę na swoim gardle. Targany anemicznym szałem, pozbawiony zdrowego rozsądku, skupił ostatnie rezerwy energii w włóczni. Jednocześnie pozbył się skrzydeł, osiadając na podłodze. Potężny wymach bronią przywodził na myśl osławionych greckich oszczepników. Podobnie zresztą, jak oni, czarny anioł miotnął swym orężem przed siebie... lecz Włocha już tam nie było. Zatykający rękoma skaleczone oczy Kain wił się i miotał dziesięć centymetrów nad ziemią. Nawet nie wiedział, co się stało, kiedy lecąca włócznia przebiła się przez jego mostek, gruchocząc połowę żeber, a przez wzmocnienie odrywając również kawałek lewego płuca. Broń przeszyła na wylot ciało blondyna. Przerażony tym faktem Abel nie zauważył nawet, kiedy okularnik stanął tuż przed nim.
-Czyli jednak to Abel zabił Kaina! - wykrzyknął z uniesieniem. -Jak ironicznie... - nadal rozgrzana lufa glocka została przystawiona do czoła szatyna. Niebieskowłosy Włoch, kierując się sycylijskim poczuciem honoru, wpierw odgarnął włosy mężczyzny. Chwilę później ostatnia kula przebiła się przez czaszkę, mózg, a wkrótce potem potylicę Połykacza Grzechów, posyłając go martwego na kolana. Jednocześnie wcześniej zasklepiona rana znów się otworzyła. Po posadzce pociekła ogromna kałuża krwi, od której Giovanni natychmiast odskoczył. Jego pistolety zniknęły w mig. Włoch w ciszy usadził się obok siedzącego pod ścianą Kawasakiego.
-Nie wychodzisz z formy - zauważył zielonowłosy. -Odwdzięczę ci się za to - dodał zaraz, widząc wymowne spojrzenie niebieskich oczu.
-Zawsze tak mówisz. A to już co najmniej piąty raz... ale trzymam cię za słowo - odrzekł mężczyzna, po czym zamilkł na chwilę, zastanawiając się, czy poruszyć temat, który przyszedł mu na myśl. -Ten twój dzieciak... ma niezły potencjał. Chyba tylko on zauważył, że coś jest nie tak. Pamiętasz, wtedy, przed przywołaniem piramidy.
-Pojawiłeś się znikąd i jakby nigdy nic uścisnąłeś każdemu rękę, chcąc uśpić ich czujność jakimiś suchymi gadkami. Połapanie się w tym nie należało do trudnych wyczynów. Chciałeś po prostu sprawdzić ich poziomy mocy, tak? - wydedukował szybko Matsu. Włoch przytakiwał kilkakroć, lecz stanowczo pokręcił głową, gdy zabrzmiało ostatnie zdanie. Odetchnął lekko, jeszcze raz spoglądając na rozpadających się w pył braci.
-Sprawdzałem ich "potencjał" - Kawasaki uniósł brwi na dźwięk tych słów. -Jestem naprawdę zaskoczony. Nie wiem, czy to dlatego go wybrałeś i nie wnikam w to, ale... Do diabła! Przecież ten chłopak ma już trzy ogniwa! - niebieskowłosy faktycznie wydawał się być zdumionym, jednak Arab nie łączył się z nim w wybuchu.
-Zapewniam cię, że to czysty przypadek. Poza tym... co mu teraz dadzą te trzy ogniwa, jeśli nie wypełnił nawet jednego?
-Nie wierzysz we własnego uczniaka? Nieładnie... - Włoch pogroził kompanowi palcem, przyglądając się dwóm świetlistym kulkom, będącym jedynymi pozostałościami po "aniołach".
-Wierzę. Ale sam widziałeś Tatsuyę, prawda? A nawet jeśli nie, musiałeś o nim słyszeć. On ma "to" - Giovanni bardzo rzadko widział jakiekolwiek wątpliwości u Araba, a nawet wtedy nie miał do nich cierpliwości.
-Niech sobie ma! To nie oznacza, że wygra. Ponadto Naito również może "to" otrzymać. W końcu jesteśmy teraz w twierdzy jednego z Królów! - zaoponował twardo postawie zielonowłosego, gestykulując rozpostartymi rękoma.
-Tylko którego...? - mruknął Matsu, jakby w eter.
***
     Kurokawa dyszał ciężko, zmęczony ciągłym biegiem. Kolejne już drzwi stały przed nim otworem, a żeby się do nich dostać, musiał przebyć ustawione do góry nogami schody. Mimo odwrotnej postawy ciała, jego włosy wcale nie kierowały się ku dołowi. Na tych stopniach grawitacja działała ku górze. Zielonooki śmiało wskoczył w wypełnione ciemnością wrota, by nagle pojawić się w rogu tego ogromnego pomieszczenia, stojąc bokiem na progu następnych... przywartych do ściany. Tymczasem drzwi na suficie otworzyły się, uwalniając czerwonego ze złości Tatsuyę, który z obłąkanym wyrazem twarzy opadł na podłogę. Rzucił nienawistne spojrzenie w stronę gimnazjalisty, rozglądając się. Szukał drzwi, przez które jeszcze nie przechodził. Szukał czegoś, co zdążył już ominąć... i nagle uświadomił sobie, że nic takiego nie ma. Wiedział, że przeszedł już dosłownie przez każde wrota, jednak żadne z nich nie prowadziły do głównej komnaty. Obywatel Akashimy był w tym momencie w identycznej sytuacji.
-Kurwa maaaaać! - wydarł się przeciągle czempion, a jego krzyk przechodził przez jedne drzwi, by zaraz wydostać się z całkowicie innych po przeciwnej stronie pokoju. Furia chłopaka sięgnęła zenitu. Wolał pójść na łatwiznę, podczas gdy jego rywal stał i rozmyślał. Jednym susem Połykacz Grzechów znalazł się pod złączonymi z sufitem schodami, by zaraz zostać przez nie przyciągniętym. Stanął do góry nogami, klękając i zamachując się lewą pięścią. Co dziwniejsze, w jej wypadku nie użył ani krztyny mocy duchowej. Po prostu uderzył nią w powierzchnię stropu, uprzednio podwijając za długi rękaw. Naito mógł się upewnić, że ręka jego przeciwnika okryta została szczelnie bandażem. Zielonooki otworzył ze zdziwienia usta, gdy jego oponent dosłownie rozbił sufit tym jednym uderzeniem. Grube, niezwykle potężne bloki czarnego, kryształowego materiału runęły w ciemność. Tatsuya wystawił jeszcze środkowy palec na pożegnanie Kurokawie, po czym wyskoczył przez własnej roboty "świetlik". Szatyn tymczasem sterczał w miejscu, raz po raz spoglądając w mroki na samym dnie pomieszczenia. W mroki, które z tej perspektywy zdawały się nie mieć dna.
-Tylko tam nikt z nas nie zaglądał. Jakby się tak zastanowić, to miejsce nie może być pozbawione dna. W końcu i tak trafię na jakąś powierzchnię. W razie czego mogę osłonić swoje nogi. Muszę spróbować. Ten, kto wybudował to miejsce z pewnością nie myślał o zniszczeniu konstrukcji w drodze do komnaty... - pomyślał logicznie zielonooki... i skoczył w pustkę.

Koniec Rozdziału 48
Następnym razem: Lewe oko

sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 47: Kain i Abel

ROZDZIAŁ 47

     Rikimaru wybił się do przodu z pomocą energii duchowej. Złote oko lustrowało Połykaczy Grzechów, obierając za przeciwnika tego, który stał po lewej - chudszego i nieco wyższego. Szermierz z impetem uderzył w stojącego spokojnie rywala, jednak ten... zablokował ostrze katany swoim przedramieniem. Natychmiastowo dało się słyszeć głośny szczęk metalu - pod rękawem osobnika "coś" się znajdowało. Niezrażony niepowodzeniem czerwonowłosy w mgnieniu oka machnął orężem w górę, oswobadzając go. Lekkim ruchem ręki przeniósł klingę ku dołowi, zataczając przy tym lekki łuk. Już chwilę później ciął od dołu, również celując w ramię wroga. Tym razem jednak w momencie zetknięcia... przeciwnik został wyrzucony z dużą siłą na kilkanaście metrów w bok. Połykacz Grzechów wpił dłoń w piasek, by ostatecznie móc się zatrzymać.
-Ten gość skupił moc w mieczu i uwolnił ją dzięki emisji... To może być całkiem ciekawa walka... - pomyślał odrzucony wróg, gdy naprzeciw niego stanął z lodowatą stanowczością Rikimaru. Mężczyzna uniósł na moment palec wskazujący, nakazując szermierzowi zatrzymanie się, po czym jednym ruchem ściągnął z siebie zarówno szatę, jak i opończę, czy nawet chustę. Cała ta chmura materiału została porwana przez wiatr, ukazując postać osobnika.
     Drugi z pozostałych na miejscu Połykaczy Grzechów miał zamiar wspomóc towarzysza, gdy tylko ten został zaatakowany. Nie otrzymał takiej okazji, gdyż w jednej chwili tuż za nim znalazł się albinos, który zdążył obejść go łukiem, kiedy tylko się rozproszył. Wykorzystując korzystną pozycję, niebieskooki wyskoczył w powietrze, wykonując naładowane energią kopnięcie z półobrotu... prosto w bok głowy wroga. Impet uderzenia sprawił, że przeciwnik zarył plecami w piasek, ryjąc w nim kilkumetrowy szlak. Gdy ostatecznie się zatrzymał, kosiarz stał nad nim w oczekiwaniu.
-Wstawaj. Nie kopie się leżącego... - powiedział chłopak z pogodą ducha w głosie. Połykacz Grzechów wykorzystał okazję, wstając gwałtownie, jakby nie był pewny szczerości słów nastolatka. Przeliczył się ze swą podejrzliwością.
-To ogromny błąd, dzieciaku... Przekonasz się - zwrócił mu uwagę, lecz białowłosy tylko wyszczerzył zęby w głupawym uśmiechu. Zdeprymowany przeciwnik wyrzucił w powietrze swoje pełne piasku łachmany, pozwalając im odlecieć.
***
     Zarówno Matsu, jak i Giovanni sprawnie wylądowali na stabilnym fragmencie posadzki. Jedynie nieszczęsny Kurokawa musnął opuszkami palców brzeg kafli, po czym udał się w drogę powrotną na ziemię. W ostatnim momencie dłoń Włocha pochwyciła jego nadgarstek, wciągając go na górę. Zielonooki, który nawet nie zdążył się porządnie wystraszyć, odetchnął z ulgą. Miał już złożyć podziękowania mężczyźnie, gdy spostrzegł, że strzelec w ogóle nie patrzył na niego podczas swojej interwencji. Wydawał się być nad czymś niezwykle skupiony, o czym świadczyło jego zmarszczone czoło. Nastolatek zamilkł więc w oczekiwaniu, podobnie jak jego nauczyciel.
-Wylądowali. Cała trójka. Praktycznie po drugiej stronie budowli - zakomunikował niebieskooki, poprawiając okulary na nosie. Gimnazjalista spojrzał na niego z niekrytym zdziwieniem, podnosząc się z klęczek.
-Jak dobry słuch ma ten człowiek? I w dodatku jest zastępcą Generała, jak Matsu-sensei. Dopóki będę z nimi dwoma, nie powinno się stać nic złego. Tatsuya-san... za chwilę znów się spotkamy - pomyślał Naito.
-Giovanni jest w stanie przenosić swój zasięg słuchu w wybranym przez siebie kierunku. Jeśli słyszy wszystko w promieniu 20 metrów, obszar ten może zostać umieszczony tam, gdzie sobie tego zażyczy... - wyjaśnił Arab, kiedy ruszyli już w drogę.
-...lecz nie słyszę wtedy tego, co dzieje się bezpośrednio obok mnie. Dlatego rzadko stosuję tę umiejętność, gdy działam sam - wtrącił się okularnik, bacznie obserwując otaczające ich zabudowania. A te zapierały dech w płucach.
     Całe wnętrze składało się z kwadratowych płytek. Tak podłoga, jak i ściany, czy sufit. Płytki te były skośnie obcięte przy brzegach, przez co sprawiały wrażenie odseparowanych od siebie, co potrafiło zmylić. W każdej z nich znajdowały się wgłębienia - rowy i szlaki różnego rodzaju, z których każdy wypełniało rażące światło. Z pewnością w głównej mierze ryciny te nie miały żadnego głębszego znaczenia, jednak należało pamiętać o tym, że w grobowcach zawarte były również informacje. Wiedza ta stanowiła duży odsetek całego bogactwa twierdzy królewskiej.
     Poruszali się dość ciasnym i krętym korytarzem, który rozwidlał się raz po raz. Całą grupę niezmiennie prowadził Giovanni, który nie odzywał się ani słowem, skupiony na obieraniu odpowiednich ścieżek. Zielonooki przyglądał mu się bacznie. Nic a nic nie wiedział o Włochu poza faktem, że był zastępcą Generała... i zachowywał się cokolwiek dziwnie. Szatyn cały czas nie mógł się nadziwić jego wyluzowanej postawie podczas spotkania z przeciwnikami. Uznał, że to tylko jego domysły, jednak poczuł się, jakby niebieskowłosy jedynie grał.
-Wygląda na to, że ten grobowiec pod jednym względem nie różni się od pozostałych - Kawasaki uznał, że praca "w terenie" będzie idealną okazją, by doedukować podopiecznego. -W poprzednich dwóch główna sala po brzegi wypełniona była świeżym powietrzem. Na dodatek wiał w niej wiatr. Nie byłoby to niczym dziwnym, gdyby nie fakt, że twierdza została zamknięta prawie na 300 lat, a jej konstrukcja nie posiadała żadnych szczelin. Giovanni w tym momencie przenosi swój zasięg słuchu wgłąb każdego rozwidlenia z osobna i kieruje nas tam, gdzie słyszy ruchy wiatru - gimnazjalista pokiwał głową ze zrozumieniem, czując pewien rodzaj podziwu względem Włocha. Dalej jednak niepokoiło go jego zachowanie.
-Więc do dlatego Giovanni-san został wybrany do pomocy... To sprytne. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, dotrzemy do głównej komnaty i przejmiemy grobowiec bez konieczności walki - ucieszył się drugoklasista, jednak natychmiast zmarkotniał. Nie widział możliwości zakończenia sprawy pokojowo. Jakimś dziwnym trafem czuł, a nawet był pewien, że czeka go starcie z Tatsuyą... i że nic nie powstrzyma takiego obrotu wydarzeń.
***
     Naprzeciwko Rikimaru stał wysoki, młody mężczyzna o chudej, kościstej wręcz budowie ciała. Jego szpiczasty podbródek i podłużne rozstawienie kości policzkowych sprawiały, że przypominał trochę patyczaka. Miał małą, dookoła wygoloną, kozią bródkę  i po trzy złote kolczyki-spinki w każdym uchu. Jego krótkie włosy koloru blond zostały pokryte żelem w taki sposób, by sprawiać teraz wrażenie, jakby mężczyzna przykleił gwoździe do głowy. Uwadze szermierza nie umknęły również oczy przeciwnika, które miały... różowy kolor. Czerwonowłosy pierwszy raz widział coś takiego, lecz nie dał tego po sobie poznać. Chudzielec miał na sobie raptem białą podkoszulkę i krótkie, sięgające za kolana spodnie. Przyodział również solidnie wykonane sandały, lecz to nie one robiły największe wrażenie. Na całych jego przedramionach zawieszone były średniej wielkości metalowe obręcze z brzegami ostrymi, jak chińskie noże kuchenne. Połykacz Grzechów dokonywał czegoś nieprawdopodobnego. Sprawiał bowiem, że co drugi z kręgów kręcił się w prawą stronę, a pozostałe w lewą. Nie wyglądał jednak, jakby w jakikolwiek sposób go to męczyło. Jego ręce jedynie drgały delikatnie, kontynuując ruchy obręczy. Blondyn uśmiechnął się szeroko, widząc nieruchomego wroga.
-Nazywam się Rikimaru. Jak brzmi twoje imię? - zapytał nagle szermierz, uświadamiając różowookiemu, że nie ma w nim ani krztyny zaskoczenia. Mina chudzielca zrzedła, ustępując miejsca sporym pokładom irytacji.
-Nie używam imienia. Możesz mi mówić... Nailgun - złotooki natychmiast chwycił katanę oburącz, przyjmując odpowiednią postawę z prawą nogą wysuniętą do przodu, a lewą zagiętą i podpierającą całe ciało.
     Przeciwnik Okudy niechybnie przekroczył już granicę lat 30-tu. Był średniego wzrostu, mocno umięśnionym murzynem z charakterystycznie spłaszczonym nosem, lecz wargami normalnej grubości. Pozbawiony lewego ucha mierzył albinosa groźnym spojrzeniem zielonych oczu. Murzyn był całkiem łysy. W jego zlanej potem glacy odbijały się promienie słońca. Na całym karku miał coś w rodzaju czarnej obręczy, na końcu której plasował się dłuższy fragment metalu, obejmujący podbródek. Nawet pojedynczy skrawek materiału nie osłaniał górnych partii jego ciała, jakby chciał dodatkowo wyeksponować spocone mięśnie. Jedynie jego dłonie owinięte zostały bandażem, co świadczyło o ich wykorzystaniu w walce. Miał na sobie potężny pas z klamrą w kształcie tygrysiego łba. Ów pas trzymał w ryzach ciemne jeansy. Stopy Połykacza Grzechów skrywały masywne buciory o kanciastej budowie, prostokątnej podeszwie i grubymi, podłużnymi wypustkami na górze.
-Jesteś jednym z tych kosiarzy, co? Dużo was nie zostało, odkąd zostaliście wyrżnięci... - zaśmiał się czarnoskóry, a wesoły wyraz twarzy albinosa wyparował momentalnie. -Jestem Tankman... i zaraz zostawię cię 6 stóp pod ziemią - zielonooki mięśniak w jednej chwili... zapadł się pod ziemię. Zupełnie jakby pojawił się pod nim dół.
***
     Biegli w milczeniu, by nie przeszkadzać prowadzącemu ich okularnikowi. Mężczyzna sprawował się wyśmienicie, biorąc pod uwagę utrudnienia. Z czasem bowiem musieli wybierać pomiędzy trzema, a nawet pięcioma różnymi korytarzami. Z rosnącym zaniepokojeniem mijali prowadzące to w górę, to w dół schody, zsypy i rozpadliny. Trudno było uwierzyć w rozmiary piramidy, a jej wewnętrzna budowa sprawiała, że oszacowanie wysokości, na jakiej się znajdowali graniczyło z cudem. Serce zielonookiego przyspieszało coraz bardziej, jakby wyczuwał zbliżających się przeciwników. Jego dłonie powoli zaczynały się pocić. Instynktownie starał się odgonić przeczucia.
-Stop! - zarządził nagle niebieskowłosy. Miejsce, w którym się zatrzymali było kolejnym z rzędu rozwidleniem z trzema możliwymi ścieżkami do obrania. Mina Włocha wyglądała jednak, jakby coś mu w tym wszystkim nie pasowało. Raz jeszcze wytężył swój słuch, by po chwili odskoczyć delikatnie do tyłu. W jego dłoni kolejny raz pojawił się glock, choć szatyn nie zauważył nawet, skąd go wyciągnięto. Giovanni nacisnął na spust, uwalniając otoczoną duchową poświatą kulę. Pocisk w mgnieniu oka uderzył w przeciwległą ścianę, burząc ją z łatwością, jednak nie naruszając reszty okolicznej konstrukcji. W chmurze dymu dało się ujrzeć czwarty korytarz.
-Ta ściana zbytnio się wyróżniała. Była cienka i wykonana z innego materiału, przepuszczając fale dźwiękowe, jednak blokując powietrze. Zwyczajna, prosta do przejrzenia atrapa. Nie wiem, który Król został tu pochowany, ale nie postarał się zbytnio o środki bezpieczeństwa - wyjaśnił wyniośle elegant, poprawiając okulary. Jego mina otwarcie mówiła coś w rodzaju: "Wielbcie mnie", co potwierdzał delikatny uśmiech.
     Gimnazjalista był pod wrażeniem. Sporym wrażeniem. Giovanni praktycznie nic nie mówił, nie dawał się poznać ani nie zdradzał żadnych szczegółów, które go dotyczyły... a mimo wszystko sprawował się genialnie, jakby ćwiczył operację od wielu miesięcy. Nastolatek spojrzał na zielonowłosego, który uśmiechnął się przelotnie, rozumiejąc go dokładnie. Jeszcze jedne schody. Jeszcze jeden zakręt. Stanęli przed szerokimi, rozwartymi drzwiami. Bez zastanowienia wbiegli do środka, dostając się w samo centrum dużej, kwadratowej komnaty. Dwie różne drogi prowadziły dalej. Jedna usytuowana naprzeciw ich własnej, a druga z prawej strony. To właśnie z tej pierwszej musieli wyjść dwaj odziani w nomadzkie szaty Połykacze Grzechów, którzy w tym właśnie momencie stali przed nimi milczeniu. Okularnik jeszcze przez chwilę skupiał swój słuch na możliwych ścieżkach, po czym porozumiewawczo skinął na Matsu.
-Naito, idź! Ja i Giovanni się nimi zajmiemy. Tatsuya na pewno zostawił ich tutaj, żeby nas zatrzymali. Dogoń go, zanim przejmie twierdzę! - brązowooki nawet nie spojrzał na swojego ucznia, w napięciu lustrując dwóch wrogów. Kurokawa przełknął ślinę, po czym ze zrozumieniem skłonił głowę. W pełnym pędzie rzucił się w kierunku wskazywanego przez Włocha przejścia i nie oglądając się za siebie zniknął z oczu zebranym.
***
     Rikimaru wybił się z podpierającej nogi, w pełnym pędzie ruszając w stronę Nailguna. Odkrytym okiem lustrował każdy, nawet najmniejszy ruch przeciwnika. W biegu wykonał szybki zamach kataną, przygotowując się do cięcia. Wiedział, że ten atak nie odniesie sukcesu, ale musiał już od początku przyprzeć wroga do muru. Blondyn obserwował go z lekkim uśmiechem. Pozwalał mu podejść na kilkanaście, potem już zaledwie kilka metrów. Nagle gwałtownie zamachnął się prawą ręką, a znajdująca się na samym brzegu obręcz wystrzeliła w stronę szermierza, rotując w locie z cichym szumem. Czerwonowłosy nie miał problemów z odbiciem pocisku. Po prostu ciął skośnie w pędzące koło, miotając nim, jak bumerangiem gdzieś w bok. W tym czasie jednak mężczyzna wykonał drugi zamach, tym razem lewą ręką. Trzy okręgu przeszyły powietrze ruszając na złotookiego z przodu i z boków. Tym razem chłopak musiał odskoczyć do tyłu, by zdążyć się obronić. Złapawszy pewnym chwytem miecz, opuścił go ku dołowi z rękojeścią trzymaną na wysokości mostka. Zrobił to tak, by ostra część katany wystawiona została na zewnątrz. Gdy mu się to udało, drugą dłonią podparł tępą stronę oręża. Wykonał szybki obrót od lewej do prawej strony, wybijając w powietrze wszystkie trzy kręgi.
-Wystrzelił dopiero cztery a już przerwał mój atak. Jeśli tak dalej pójdzie, będzie miał doskonałe warunki do gry na czas. Spróbuje trzymać mnie na dystans tak długo, aż stracę siły... To chyba taki typ człowieka - szermierz przeanalizował sytuację dogłębnie. Jego wzrok raz jeszcze skupił się na odlatujących obręczach, jednak...zdołał dostrzec tylko trzy. W tym właśnie momencie po raz pierwszy dało się dostrzec zdziwienie na posągowej twarzy Rikimaru. Nim zdążył się rozejrzeć, usłyszał brzęczenie tuż obok siebie. Odchylił się, jednak bezcelowo. Poczuł silny ból z boku swojego ciała, a zaraz później dostrzegł mijający go okrąg, który zraszał piasek kroplami jego krwi. Połykacz Grzechów bez żadnego trudu złapał swą broń między zęby, gdy pozostała trójka krążyła nad jego głową. Czerwonowłosy syknął mimowolnie. Miał głębokie nacięcie w okolicach trzeciego żebra, a nieprzyjemne łupanie odbijało się w jego głowie upiornym echem.
-Użył tamtych trzech, żeby rozproszyć moją uwagę, by czwarty mógł mnie minąć? Ten gość nie jest amatorem! Rozciął moją kość żebrową, jak kawałek papieru. Gdybym się nie odchylił, przerąbałby ją na pół... - pomyślał z goryczą chłopak, widząc jak rozdarta koszula barwi się na czerwono. Nailgun zaśmiał się głośno.
-To jest właśnie powód, przez który nie masz ze mną szans... Lewe oko to twój martwy punkt. Dopóki będę cię podchodził od jego strony, za każdym razem utoczę z ciebie trochę krwi. A w końcu linie twojej dłoni zostaną wyryte w piasku. Jedną już widzisz. Możesz sobie policzyć, po ilu atakach padniesz martwy... - różowooki zagęścił atmosferę, a nastolatek spojrzał na niego spode łba.
     Potężny cios pięścią w plecy wyrzucił albinosa w powietrze na wysokość jakichś dwóch metrów. Odrobina posoki wystrzeliła z ust chłopaka, jednak udało mu się wylądować na nogach. Gdy jednak odwrócił się w stronę, z której nastąpiło uderzenie, Tankmana już nie było. Ponownie schował się pod ziemią, czekając na szansę uderzenia. Zachowywał się niczym wygłodniały rekin lub raczej... mrówkolew. Niebieskooki warknął z irytacją, a w jego dłoni uformowała się kosa.
-Tym razem atakuje znacznie szybciej, niż wtedy... - przypomniał sobie chwilę przed zesłaniem piramidy. -Zapewne dlatego, że nie ma już tych wszystkich szmat, które łapały piasek i spowalniały jego ruchy. Jest źle. Nie jestem w stanie określić, w którym miejscu się znajduje. Nie robi też hałasu, więc pewnie pozostaje dość głęboko aż do momentu wynurzenia. Jeśli magazynuje tlen z pomocą energii duchowej, może się tak ze mną bawić jeszcze przez długi czas. Myśl, Rinji, myśl! Co możesz zrobić? Co zrobiłby Yashiro? - jego analizę faktów przerwała ingerencja osoby trzeciej. Murzyn z niewiarygodną prędkością wynurzył się z piasku. Mocarna pięść, dodatkowo wzmocniona warstwą bandaży uderzyła w skroń nastolatka, rzucając nim na ziemię.
-Niech cię szlag! - krzyknął kosiarz, dziwiąc się samemu sobie, że do tej pory był w stanie utrzymać swą broń. -Niedobrze... Chciałem przeczekać do momentu, w którym zaatakuje, by znaleźć jakiś słaby punkt, ale... nic nie zauważyłem. Poza tym... - albinos poczuł, jak kręci mu się w głowie. Już po chwili rozpoczęły się odruchy wymiotne. Zacisnął zęby ze wszystkich sił, próbując się podnieść. Zachwiał się gwałtownie, prawie upadając.
-Pozbawił mnie najważniejszego elementu mojej strategii. Jeśli nie odzyskam równowagi, mój styl walki na nic się nie przyda... - irytacja mieszała się z czystą złością.
-Kurwa! - ryknął chłopak, musząc podeprzeć się na własnym orężu, by nie upaść.
***
     -Jak za starych, dobrych czasów, co? - rzucił Giovanni do Matsu, kiedy w komnacie pozostały już tylko 4 osoby.
-Co ty w tym widziałeś dobrego? - odparł zielonowłosy, po czym obaj zastępcy Generałów zaśmiali się nieadekwatnie do sytuacji. Czekający w milczeniu Połykacze Grzechów zrzucili z siebie zbędny balast. Obdarte szmaty upadły na posadzkę, ukazując dwie całkiem się od siebie różniące postacie. Różnice te działały właściwie na zasadzie przeciwieństw. Pierwszy z osobników był wysoki i zbudowany atletycznie. W oczy rzucały się jego długie aż do łopatek, proste włosy koloru blond. Prawe ich pasmo założone było za ucho, a lewe opierało się na barku. Czerwone oczy wyglądały zza grzywki. Blondyn miał na sobie jedynie czarne spodnie z butami do podróży w terenie.
     Drugi z mężczyzn, również wysoki i dobrze umięśniony, przedstawiał się nieco inaczej. Po pierwsze, jego długie włosy miały kruczoczarną barwę. Ich lewa strona zarzucona została za ucho, prawa zaś - spoczywała na barku. Spod ciemnej grzywki wyzierały złociste, władające nieprzyjaznym spojrzeniem. Podobnie, jak jego towarzysz, również brunet nie posiadał ubrań na górnych partiach ciała. Przywdziewał jednak białe spodnie i ciemne buty do wspinaczki górskiej. Dwaj Połykacze Grzechów nie sprawiali wrażenie skorych do pertraktacji.
-Kogóż my tu widzimy? Słyszałem o was, panowie. Kain i Abel, zgadza się? Bliźniaki dwujajowe. Byłem pewny, że Bachir wyśle do środka kogoś z doświadczeniem... - w dłoniach Giovanniego widniały już dwa glocki, podczas gdy ręka Matsu zaciskała się na jego naginacie. Dwaj zastępcy Generałów byli gotowi do bitwy.
     Niespodziewanie wokół obu braci zaczęła zbierać się energia duchowa, która natychmiastowo przenosiła się w okolice ich pleców. Już po chwili moc zaczęła formować się w niecodzienny kształt. W ciągu kilkunastu sekund jasnowłosy Kain został zaopatrzony w piękne, opierzone, niemalże anielskie skrzydła. W tym samym czasie będący szatynem Abel zaczął wymachiwać czarnymi, pozbawionymi upierzenia, niemalże nietoperzymi narządami ruchu. Bliźniaki unieśli się na wytwarzanym przez własne skrzydła prądzie powietrznym, zatrzymując się dopiero pod samym sklepieniem.
***
     Miejsce, w które trafił Kurokawa rządziło się własnymi prawami fizyki. Wysokie i rozległe pomieszczenie wypełnione było schodami i ciemnymi przejściami. Schody te ciągnęły się praktycznie na każdej płaszczyźnie i prowadziły we wszystkie strony. Jedne kierowały swe stopnie ku górze, drugie ku dołowi. Jedne były usytuowane na suficie, inne na ścianach. Niektóre nawet wybudowano całkowicie do góry nogami. Każde z nich prowadziły jednak ku innym drzwiom. Zielonooki zdał sobie sprawę, że jedne z tychże drzwi musiały prowadzić bezpośrednio do głównej komnaty. W tym samym momencie, w którym to sobie uświadomił, z wrót po drugiej stronie sali wyszedł rozgniewany Tatsuya. W jednej chwili złapali ze sobą wzrokowy kontakt. Szatański uśmiech pojawił się na twarzy heterochromika, kontrastując z zimnym spokojem gimnazjalisty.

Koniec Rozdziału 47
Następnym razem: Braterstwo

piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 46: Piramida

ROZDZIAŁ 46

     Dochodziła 1 w nocy. W dużej, wyłożonej kamiennymi płytami i bogato zdobionym dywanem komnacie przebywało kilkadziesiąt osób. Zdecydowana ich większość zasiadała na pięknie wyrzeźbionych krzesłach po obu stronach dwóch podłużnych stołów. Stoły te, pozbawione obrusów zastawiono najróżniejszymi potrawami i napitkami, podkreślając przepych. Za nimi znajdowała się druga część komnaty, usytuowana nieco wyżej - dokładnie dwa stopnie schodowe. Na samym brzegu owych miniaturowych schodów usytuowany był wysoki, szeroki tron z mocarnymi oparciami. Jego siedzisko oraz oparcie obite zostało czerwonym, miękkim materiałem, a liczne brzegi, rogi, czy zagłębienia wzbogacał złoty kruszec. Tron zajmowała jedna osoba.
     Ktoś gwałtownie, notabene przy użyciu emisji, otworzył dwuczęściowe drzwi wejściowe o wysokości trzech metrów. Kilkanaście par oczu zawiesiło wzrok na wchodzącym do środka przybyszu, który całkowicie ich zignorował, z wyższością udając się prosto przed siebie. Heterochromik zbliżył się do tronu, by zaraz paść na jedno kolano i pochylić głowę przed osobą, która zajmowała siedzisko. Białowłosy mężczyzna opierał podbródek na ręce.
-Bachir-sama! - rzekł od razu Tatsuya, a ciemnoskóry przywódca Połykaczy Grzechów zwrócił ku niemu swoje zielone, mądre oczy. -Słyszałem, że w Miracle City odnaleźli kolejny grobowiec. Czy to prawda? - spytał, ośmielony spojrzeniem przywódcy.
-Tak, Tatsuya, to prawda - odrzekł bez zastanowienia mulat, cierpliwie czekając na sedno niespodziewanej dyskusji.
-Wiem, że proszę o wiele, ale... pozwól mi iść! - czempion areny juniorów uniósł głowę w determinacji. -Jest ktoś, z kim muszę wyrównać rachunki. I jestem pewny, że ta osoba się pojawi. Pojawi się wśród piątki naszych przeciwników. Błagam, Bachir-sama... pozwól mi iść! - wielu obecnych przy tej rozmowie było oburzonych zachowaniem młodzieńca. Niektórzy chcieli nawet natychmiast doprowadzić go do porządku, lecz kiedy już chcieli wstawać, przerażała ich możliwość rozgniewania na ogół przyjaznego lidera. Białowłosy gestem dłoni nakazał chłopakowi wstać, po czym powiódł wzrokiem po twarzach przy prawym stole.
-Thomasie... - zwrócił się do osobnika, który siedział na samym brzegu, najbliżej niego. Mężczyzna podniósł się posłusznie, w oczekiwaniu spoglądając na Bachira. -...czy zgodzisz się ustąpić miejsca naszemu przyjacielowi? - dokończył mulat, a wywołany podwładny skłonił się głęboko.
-Jeśli takie jest twoje życzenie, Panie... zrobię to bez wahania - odparł tonem oficjalnym, wielbiącym, wręcz fanatycznym.
-Nie mogę w to uwierzyć. Bachir-sama naprawdę weźmie mnie zamiast niego? Gdyby go wysłał... byłoby pozamiatane. Zdobylibyśmy twierdzę bez trudu. Aż tak we mnie wierzy? - heterochromik był zdumiony, lecz szybko skłonił się swojemu "poprzednikowi", a zaraz potem przywódcy. Wśród Połykaczy Grzechów nie znajdowało się zbyt wiele osób, które szanował. Ci dwaj należeli do nielicznych wyjątków i każdy o tym wiedział.
-Jesteś jednym z pięciu, Tatsuya. Wiem, że mnie nie zawiedziesz. Nas nie zawiedziesz. Pamiętaj tylko o jednym... - lider na chwilę zawiesił głos, a jego podwładni w mig pojęli powód, milknąc natychmiast. -Nie używaj swojej lewej ręki, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne - dokończył wreszcie, a mistrz areny wyszczerzył zęby w psychopatycznym uśmiechu. Przy tym człowieku mógł to zrobić bez zniewagi.
-Jak sobie życzysz, Bachir-sama - mruknął i skłonił się ostatni raz. Jego dusza śmiała się, wrzała z podniecenia. Już za kilka godzin miał przystąpić do kolejnej walki z tym, który go "pokona". Jednocześnie podświadomie czuł, że zostanie zmuszony do ostateczności. Że jego lewa ręka zostanie użyta nie raz i nie dwa razy.
***
     Choć nie próbował nawet liczyć, był pewien, że Kawasaki posiadał co najmniej trzy duże sypialnie. Mnogość i wystrój pomieszczeń na każdym kroku podkreślały pozycję nauczyciela, co intrygowało Kurokawę coraz bardziej i bardziej. Obudził się już o 4 w nocy. Nie mógł dłużej spać. Nie potrafił. A mimo to był rozluźniony i wypoczęty, jak nigdy. Prawdopodobnie jego łóżko miało coś z tym wspólnego. Szerokie, dwuosobowe leże miało bowiem jakieś dwadzieścia centymetrów do podłogi, co kilkakrotnie mnożyło "lekkość", jaką odczuwał użytkownik. Podczas snu nad łóżkiem roztaczała się swoista kopuła z mocy duchowej, która przepuszczała świeże powietrze, a wydalała i oddzielała dwutlenek węgla. Zapewne odganiała również najróżniejsze pasożyty i owady, ale tego Naito nie miał szansy sprawdzić. Łoże zdawało się być jedną bryłą wraz z podparciem pod głowę, które automatycznie regulowało swoją miękkość. 
-Jeśli sensei ma aż tak dobre warunki, to jak wygląda dom Generała? W końcu Matsu-san jest tylko zastępcą jednego... - pomyślał nastolatek, podnosząc się i schodząc z łoża. Podszedł do przeszklonej ściany pokoju, bezmyślnie wpatrując się w niebo. Zbliżał się czas walki i ponownego spotkania z Tatsuyą. Na myśl o przeciwniku, szatyn momentalnie przypomniał sobie swój sen. W jego głowie zadźwięczały słowa wiatru.
-Nie pozwolę mu upaść, cokolwiek to znaczy... - mruknął sam do siebie w ciemność. Zaśmiał się lekko przez własne zachowanie. -Chyba to miejsce ma na mnie taki wpływ... - wymamrotał w ciemność, po czym poszedł się przebrać.
***
     Rikimaru siedział po turecku na drewnianej podłodze z obnażonym mieczem na kolanach. Jego lewe oko nadal zakrywała trójwęzłowa opaska. Czerwone włosy łagodnie unosiły się w powietrzu, unoszone lekkimi podmuchami wiatru. Szermierz odziany był w czarne, ćwiczebne kimono. Seria głębokich, spokojnych wdechów chłopaka bawiła się płomieniami stojących tuż przed nim świec. Jego dłoń w jednej chwili zacisnęła się na rękojeści katany, prawie z miejsca wykonując poziome cięcie z dużą siłą. Złote oko goniło za ostrzem.
-Tylko pięć... - natychmiast policzył ilość zgaszonych świec. Jego miecz na szczęście odciął tylko czubki ich knotów - tak, jak planował chłopak. Niewielki sukces w ogóle nie równał się z ostatecznym celem szermierza. Całe pomieszczenie bowiem wypełniało kilkaset zapalonych świec, a jedyny obszar, na którym nie stała żadna tworzył drogę do drzwi wyjściowych. Szermierz westchnął delikatnie, chowając katanę do pochwy. Jeszcze przez jakiś czas przyglądał się tańczącym płomieniom, popadając w melancholijny, nostalgiczny nastrój.
-Czyżbym znów zgodził się walczyć tylko ze względu na tego człowieka? To dziwne... Ja sam nie rozumiem powodów swoich działań. Jeszcze nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się coś takiego. Co jest w nim takiego niezwykłego, co zmusza mnie do pójścia tam, gdzie on? Nie jest silniejszy ode mnie. Nie jest również inteligentniejszy ani bardziej doświadczony. A jednak podświadomie kroczę za nim, nie bacząc na konsekwencje. Czy to właśnie "przyjaźń"? Czy bezmyślna lojalność jest jej częścią? Znałbyś odpowiedzi  na te pytania, prawda? Naito... - powstał i opuścił dojo w mgnieniu oka. Pewną ręką dzierżył swój oręż.
***
     -Zawsze wpakujesz się w największy kocioł, Naito. Mówiłem, żebyś zostawił tą kartkę. Ktoś inny by ją znalazł... - Rinji leżał na dachu budynku, używając rąk jako poduszki. Obok niego otwarty był świetlik. Z wnętrza pomieszczenia mógł słyszeć chrapanie brata, który zapewne kolejny raz rozwalił się na obydwu posłaniach, pozwalając swojej części ogonowej zwisać nad podłogą. Niebieskooki zaśmiał się lekko na samą myśl o tym.
-Dlaczego cały czas idziesz do przodu, chociaż nie masz jasno postawionego celu? Czy widzisz coś, czego ja nie widzę? Jakim cudem? Czy aż tak bardzo się różnimy? Jesteś taki bezmyślny, a jednocześnie wszystko traktujesz poważnie. Z Tatsuyą też tak było, co? Przeczucia mówią ci, co masz robić. Intuicja, tak? To się chyba tak nazywa... Wiem, że to głupie, ale trochę się boję. Uważam cię za przyjaciela, idę za tobą, żeby ci pomóc. A jednocześnie naprawdę się boję... że wyprzedzisz mnie i zostawisz z tyłu. I że ja nie będę miał odwagi krzyknąć ci, byś się zatrzymał. Bo tak bardzo zapiera dech w piersiach twoje parcie do przodu... - nie wiedział, czemu się tak zachowywał. Atmosfera, jaką stwarzała zorza i gwieździste niebo przytłaczała go. Bezwiednie poczuł, jak łza spływa po jego policzku. Tego też nie rozumiał.
***
     -Rinji. Rikimaru. Naito. Wszystkich was czeka prawdziwy chrzest ognia. Czy jesteście na to tak gotowi, jak wam się wydaje? - Kawasaki przeskakiwał z dachu na dach, ruszając w stronę przedmieścia. Jego sercem targały wątpliwości, lecz z drugiej strony wiedział, że nie mogli się wycofać. Prawo stawiało sprawę jasno, a Połykacze Grzechów doskonale znali swoje prawa. Zielonowłosy wiedział, że oni nie będą się wahać. Wiedział, że oni mają całkiem inną psychikę od rekrutów, których posyłał do walki. Brązowooki doskonale zdawał sobie sprawę, że nie mogą dać przewagi swoim wrogom. Że muszą zatrzymać grobowiec dla siebie.
-Tym razem będzie inaczej. Tym razem nam się uda - pomyślał Arab na wspomnienie swojej ostatniej bitwy o twierdzę. -Dajcie z siebie wszystko, odłóżcie na bok wątpliwości, a będzie dobrze. Nic nie zatrzyma nas przed obroną tego miejsca. A każdy grobowiec w rękach nieprzyjaciela przybliża je ku upadkowi - jeszcze bardziej utwierdził się w przekonaniu, które mu towarzyszyło. 
***
     Jedna z bram prowadzących do Miracle City malowała się przed zielonymi oczyma Kurokawy. W zdumieniu dostrzegał jej ogrom. Mierzyła zapewne jakieś trzydzieści metrów wysokości, a wykonano ją z podobnego czarnego materiału, który widział wcześniej na pustyni. Po bliższym przyjrzeniu się wrotom, dało się dostrzec, że wewnątrz nich znajdują się jeszcze jedne drzwi - o wiele mniejsze, rozmiarów przeciętnego człowieka. Bramy nikt nie strzegł, a przynajmniej tak się wydawało. Gimnazjalista miał jednak wrażenie, że jej strażnicy obserwują wszystko z ukrycia.
     Atmosfera wśród czwórki kroczących na spotkanie z przeznaczeniem dawała się we znaki. Szatyna wręcz porażała panująca wokół nich cisza. Nikt się nie uśmiechał, nikt z nikim nie rozmawiał ani nawet nie rozglądał się. Wszyscy wbijali swoje spojrzenia w wrota bądź ewentualnie w idącego na przedzie Araba. Drugoklasista przełknął ślinę. Miał wrażenie, jakby tylko on nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, jednak wcale tak nie było. Najzwyczajniej w świecie nie czuł on żadnych obaw przed tym, co mogło się wydarzyć. Jedynie zniecierpliwione uniesienie zaglądało mu przez ramię, oczekując rozpoczęcia bitwy. Historia grobowców bardzo go pochłonęła. Przez ostatnie dwie godziny, odkąd tylko się przebrał, wertował książkę nauczyciela, która traktowała właśnie o nich. Podświadomie cieszył się z okazji poznania wieloletniej historii, sprawdzenia prawdziwości legendy.
-Ciekawe... który Król jest pogrzebany w tej twierdzy? - zastanawiał się, kiedy po kolei przechodzili przez małe drzwi. Naito szedł ostatni, a gdy tylko się wydostał... zamarł. Wokół Miracle City rozciągała się jedna wielka pustynia z setkami niesamowitych formacji skalnych. Kurokawa natychmiast przypomniał sobie spotkanie z Bachirem i natychmiast pojął, że odbyło się ono właśnie na tej pustyni. Szatyn nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad terenem otaczającym stolicę, ale nie pomyślałby, że może on wyglądać w taki sposób.
-Wygląda znajomo, prawda? - zapytał twierdząco Matsu.
***
     Odeszli na kilkaset metrów od granicy miasta. Kolejne kilkaset metrów przed nimi malowała się wysoka, nieprawdopodobnie szeroka wydma. Wszyscy natychmiast skierowali spojrzenia w jej stronę, a gimnazjalista podążył za ich przykładem. W grobowej ciszy czekali przez prawie pół minuty, aż w końcu na samym brzegu piaskowej formacji pojawiła się piątka osób. Cztery z nich odziane były w jasne, nomadzkie wręcz szaty, lecz jedna - ta stojąca w środku - miała na sobie zwykłe, codzienne ubrania. Tą Naito rozpoznał od razu. A był nią Tatsuya. Jego tętno natychmiast przyspieszyło, a mięśnie napięły się delikatnie.
-Osobę, którą już znamy wysłali bez przebrania, ale pozostałych zakamuflowano. Najprawdopodobniej chcą nas tym zmylić, byśmy nie mogli wywnioskować, kto może sprawiać największe zagrożenie - natychmiastowo wyjaśnił Kawasaki, a reszta pokiwała w ciszy głowami. Zielonooki wiedział, co powinien zrobić. Od razu wyciągnął z kieszeni naznaczoną dawnymi zagięciami kartkę.
-Zaczynamy, tak? - zapytał jeszcze towarzyszy. Twierdząco kiwnęli głowami, jednak szatyn nie był tego taki pewny. Wciąż nie mieli ze sobą piątego walczącego, choć najwidoczniej zielonowłosy miał jakiś plan. Obywatel Akashimy zaczął powoli zginać kartkę wzdłuż pozostawionych śladów i już po kilku pierwszych ruchach wiedział, jaki kształt przyjmie "origami". Wszyscy czekali w napięciu, aż Kurokawa uformuje w swojej dłoni małą piramidę. W mgnieniu oka krawędzie ostrosłupa zalśniły przytłaczającym blaskiem, by dosłownie zasklepić się i utworzyć jedną, spójną figurę. W tym właśnie momencie jedna z oczekujących na wydmie postaci... rozprysła się. Napełniona powietrzem szata załopotała cicho, opadając na rozgrzany piasek.
     Podłoże tuż za plecami zielonookiego zatrzęsło się na ułamek sekundy. Coś wystrzeliło z ziemi, rzucając piaskiem na prawo i lewo, by zaraz okazać się brakującym osobnikiem wrogiego zespołu. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, przeciwnik wprowadził w ruch swoją dłoń, kierując ją prosto w stronę gardła nastolatka. Rinji jako pierwszy rzucił się na ratunek zaskoczonemu przyjacielowi, lecz i on nie zdążył. Połykacz Grzechów skupił energię w swoich paznokciach, chcąc jednym ruchem rozerwać krtań chłopaka. Prawie mu się udało. Prawie. Prawie robi wielką różnicę. Dźwięk wystrzału z pistoletu przeszył powietrze, zaskakując wszystkich wokół. Nim ktokolwiek zdążył połapać się w sytuacji, zrobiony z mocy duchowej pocisk... oderwał ucho atakującego wroga.
     Mężczyzna - co dało się rozpoznać po głosie - odskoczył, jak oparzony, w kilku susach oddalając się od swoich rywali. Jego krzyk niemalże zerwał chustę z jego twarzy, choć nomadzka szata nadal się go trzymała, pomimo wypełnienia jej piaskiem. W tym momencie pozostała czwórka Połykaczy Grzechów zeskoczyła z wydmy, w szybkim tempie dołączając do zranionego towarzysza. Jednocześnie tajemniczy strzelec rzucił się z pobliskiej, kilkunastometrowej skały, lądując obok Kurokawy.
-To chyba nie było zbyt fair, prawda? - rzucił do skowyczącego z bólu mężczyzny. Przedstawiał się cokolwiek interesująco. Najbardziej rzucały się w oczy jego niebieskie, zadbane włosy, zasłaniające kark, jednak ukazujące uszy. Niebieskowłosy miał na nosie okulary w cienkich, czerwonych oprawkach. Za szkiełkami dało się dostrzec bystre oczy w morskim kolorze. Odziany był w białą, ewidentnie drogą koszulę z powiewającym na wietrze, czarnym krawatem. Do tego przyodział dobrze uszytą, zapewne wykonaną na zamówienie marynarkę oraz spodnie do garnituru. Jego lakierki lśniły w słońcu pustyni, a prawa ręka zaciskała się na kolbie srebrnego glocka.
-Nareszcie jesteś, Giovanni - uspokoił się Kawasaki. Zarówno Rikimaru, jak i Rinji sprawiali wrażenie zdumionych pojawieniem się tej osoby, jednak Naito nie widział w nim nic szczególnego.
-Zastępca jednego z Generałów powinien mieć dobre wejście, nieprawdaż? - rzekł nonszalancko strzelec, natychmiast wyjaśniając zagadkę. Rówieśnicy gimnazjalisty czuli widoczny respekty przed Giovannim i trudno było się im dziwić... Szczególnie, gdy brało się pod uwagę stosunek Okudy do samego Araba.
-Jesteś Naito, prawda? Miło mi cię poznać - niebieskowłosy natychmiast uścisnął rękę szatyna, chwilę wcześniej podrzucając w górę swój pistolet, który rotował w powietrzu przez kilka sekund. -A wy to "ten" Rikimaru i jeden z trzech członków rodu Okuda... Rinji, nie mylę się? - zwrócił się do pozostałych, czyniąc albinosowi olbrzymi honor. Czerwonowłosy od razu skłonił się, gdy o nim wspomniano, jednak kosiarz jeszcze przez kilka chwil nie mógł wydobyć z siebie słowa, charcząc coś bez ładu i składu. Giovanni przestał słuchać jego jąkania się, odwracając się do szatyna. Gimnazjalista mógł sobie tylko wyobrażasz, jak ogromny wstyd czuł w tym momencie bijący się dłonią po twarzy Rinji.
-Jeśli to już wszystko, a nasi goście okażą się grzeczni, powinniśmy zaczynać. Naito-kun, użyj energii duchowej na naszym kluczu - polecił okularnik, a drugoklasista natychmiast wykonał rozkaz. Gdy to zrobił, cała powierzchnia papierowej piramidy zapłonęła blaskiem takim samym, jak wcześniej krawędzie. 
     Kurokawa z wytrzeszczonymi oczami patrzył, jak przedmiot powoli unosi się w górę, jaśniejąc jeszcze bardziej. Jednocześnie maleńka piramidka zaczęła kręcić się wokół własnej podstawy, coraz bardziej zawyżając pułap i przyspieszając swój lot. Po kilkunastu sekundach dało się dostrzec już tylko migoczące światło, a po minucie kształt zanikł między chmurami. Z każdym niespokojnym, zniecierpliwionym oddechem zwiększało się napięcie, które sięgnęło zenitu, gdy coś monstrualnego rozerwało chmury. Powoli z nieboskłonu wynurzał się gigantyczny kształt o ciemnozłotym kolorze i segmentowanej budowie. Ogromna piramida opuściła się na wysokość dwudziestu metrów nad ziemią, swoim cieniem zasłaniając wszystkich zebranych pod nią Madnessów. Robiła kolosalne wrażenie, jednocześnie przerażając. Gdyby w tym momencie spadła na ziemię, zapewne większość oczekujących zostałaby zmiażdżona bez trudu. Nie dało się dokładniej określić, jak wysoki, czy rozłożysty był grobowiec. Jego pojawienie się jednocześnie przekreśliło szansę na dokonanie jakichkolwiek przemyśleń.
     Niespodziewanie Rikimaru bez słowa wyciągnął z pochwy swoją katanę, opuszczając ją przy ciele i swobodnym krokiem ruszając w stronę grupy przeciwników. Już po chwili dołączył do niego młody Okuda. 
-Zostaję tutaj! - krzyknęli chórem stanowczymi, zdeterminowanymi głosami. Kawasaki uśmiechnął się zauważalnie, a Giovanni westchnął z lekką nostalgią. 
-My ruszamy do środka. Odetniemy wrogowi drogę do Naito, podczas gdy on uda się do głównej komnaty! - zapowiedział zielonowłosy, chwytając podopiecznego za ramię. Szatyn jeszcze przez chwilę obejrzał się za przyjaciółmi.
-Rikimaru-kun, Rinji-kun! Kiedy to wszystko się skończy... chodźmy razem rozerwać się w mieście! Tak samo, jak wtedy... - krzyknął w stronę odwróconych do niego plecami rówieśników. W mgnieniu oka ich niedokończone przemyślenia, mające miejsce ostatniej nocy zostały całkiem odcięte. Albinos westchnął z ulgą, wznosząc kciuk do góry. Kąciki ust czerwonowłosego uniosły się w górę dopiero wtedy, gdy upewnił się, że nikt tego nie widzi.
-Jak mogłem być tak głupi?! Naito... ktoś taki, jak ty nigdy nie pozwoli mi zostać z tyłu. Niezależnie od tego, co się wydarzy, zaczekasz na mnie i na każdego, kto będzie chciał za tobą pójść. Bo taki już jesteś... Przepraszam, że w to zwątpiłem - kosiarz stanął w pozycji gotowej do walki, ustawiając się obok szermierza.
     Po zakończeniu wstępnych ustaleń Arab skupił moc duchową w swojej stopie, by już sekundę później odbić się od ziemi z niesamowitą siłą, ciągnąc ze sobą podopiecznego. Pęd powietrza niemalże zrzucił szatyna, jednak mocny uścisk zielonowłosego utrzymał go w ryzach. Giovanni szybko dogonił obydwu w powietrzu, a zaraz później prześcignął, dobijając niemalże do podstawy piramidy. W mgnieniu oka wystrzelił z pistoletu kulę, którą otoczył grubą warstwą energii. Pocisk z rozmachem małej bomby stworzył dużą wyrwę w konstrukcji, pozwalając całej trójce wlecieć do środka. Niemal natychmiast trzech Połykaczy Grzechów ruszyło ich śladem z Tatsuyą na czele. 
     Naprzeciw szermierza i kosiarza stanęło dwóch wrogów - w tym jeden z oderwanym uchem. Jego ranę zasklepiała powłoka duchowa. Ewidentnie nie czuł już bólu, przez co mógł bezproblemowo zmierzyć się z którymkolwiek z nastolatków. Pary Madnessów ruszyły naprzeciw siebie, by zaraz zderzyć się ze sobą. Walka o przejęcie królewskiego grobowca rozpoczęła się.

Koniec Rozdziału 46
Następnym razem: Kain i Abel