ROZDZIAŁ 46
Dochodziła 1 w nocy. W dużej, wyłożonej kamiennymi płytami i bogato zdobionym dywanem komnacie przebywało kilkadziesiąt osób. Zdecydowana ich większość zasiadała na pięknie wyrzeźbionych krzesłach po obu stronach dwóch podłużnych stołów. Stoły te, pozbawione obrusów zastawiono najróżniejszymi potrawami i napitkami, podkreślając przepych. Za nimi znajdowała się druga część komnaty, usytuowana nieco wyżej - dokładnie dwa stopnie schodowe. Na samym brzegu owych miniaturowych schodów usytuowany był wysoki, szeroki tron z mocarnymi oparciami. Jego siedzisko oraz oparcie obite zostało czerwonym, miękkim materiałem, a liczne brzegi, rogi, czy zagłębienia wzbogacał złoty kruszec. Tron zajmowała jedna osoba.
Ktoś gwałtownie, notabene przy użyciu emisji, otworzył dwuczęściowe drzwi wejściowe o wysokości trzech metrów. Kilkanaście par oczu zawiesiło wzrok na wchodzącym do środka przybyszu, który całkowicie ich zignorował, z wyższością udając się prosto przed siebie. Heterochromik zbliżył się do tronu, by zaraz paść na jedno kolano i pochylić głowę przed osobą, która zajmowała siedzisko. Białowłosy mężczyzna opierał podbródek na ręce.
-Bachir-sama! - rzekł od razu Tatsuya, a ciemnoskóry przywódca Połykaczy Grzechów zwrócił ku niemu swoje zielone, mądre oczy. -Słyszałem, że w Miracle City odnaleźli kolejny grobowiec. Czy to prawda? - spytał, ośmielony spojrzeniem przywódcy.
-Tak, Tatsuya, to prawda - odrzekł bez zastanowienia mulat, cierpliwie czekając na sedno niespodziewanej dyskusji.
-Wiem, że proszę o wiele, ale... pozwól mi iść! - czempion areny juniorów uniósł głowę w determinacji. -Jest ktoś, z kim muszę wyrównać rachunki. I jestem pewny, że ta osoba się pojawi. Pojawi się wśród piątki naszych przeciwników. Błagam, Bachir-sama... pozwól mi iść! - wielu obecnych przy tej rozmowie było oburzonych zachowaniem młodzieńca. Niektórzy chcieli nawet natychmiast doprowadzić go do porządku, lecz kiedy już chcieli wstawać, przerażała ich możliwość rozgniewania na ogół przyjaznego lidera. Białowłosy gestem dłoni nakazał chłopakowi wstać, po czym powiódł wzrokiem po twarzach przy prawym stole.
-Thomasie... - zwrócił się do osobnika, który siedział na samym brzegu, najbliżej niego. Mężczyzna podniósł się posłusznie, w oczekiwaniu spoglądając na Bachira. -...czy zgodzisz się ustąpić miejsca naszemu przyjacielowi? - dokończył mulat, a wywołany podwładny skłonił się głęboko.
-Jeśli takie jest twoje życzenie, Panie... zrobię to bez wahania - odparł tonem oficjalnym, wielbiącym, wręcz fanatycznym.
-Nie mogę w to uwierzyć. Bachir-sama naprawdę weźmie mnie zamiast niego? Gdyby go wysłał... byłoby pozamiatane. Zdobylibyśmy twierdzę bez trudu. Aż tak we mnie wierzy? - heterochromik był zdumiony, lecz szybko skłonił się swojemu "poprzednikowi", a zaraz potem przywódcy. Wśród Połykaczy Grzechów nie znajdowało się zbyt wiele osób, które szanował. Ci dwaj należeli do nielicznych wyjątków i każdy o tym wiedział.
-Jesteś jednym z pięciu, Tatsuya. Wiem, że mnie nie zawiedziesz. Nas nie zawiedziesz. Pamiętaj tylko o jednym... - lider na chwilę zawiesił głos, a jego podwładni w mig pojęli powód, milknąc natychmiast. -Nie używaj swojej lewej ręki, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne - dokończył wreszcie, a mistrz areny wyszczerzył zęby w psychopatycznym uśmiechu. Przy tym człowieku mógł to zrobić bez zniewagi.
-Jak sobie życzysz, Bachir-sama - mruknął i skłonił się ostatni raz. Jego dusza śmiała się, wrzała z podniecenia. Już za kilka godzin miał przystąpić do kolejnej walki z tym, który go "pokona". Jednocześnie podświadomie czuł, że zostanie zmuszony do ostateczności. Że jego lewa ręka zostanie użyta nie raz i nie dwa razy.
***
Choć nie próbował nawet liczyć, był pewien, że Kawasaki posiadał co najmniej trzy duże sypialnie. Mnogość i wystrój pomieszczeń na każdym kroku podkreślały pozycję nauczyciela, co intrygowało Kurokawę coraz bardziej i bardziej. Obudził się już o 4 w nocy. Nie mógł dłużej spać. Nie potrafił. A mimo to był rozluźniony i wypoczęty, jak nigdy. Prawdopodobnie jego łóżko miało coś z tym wspólnego. Szerokie, dwuosobowe leże miało bowiem jakieś dwadzieścia centymetrów do podłogi, co kilkakrotnie mnożyło "lekkość", jaką odczuwał użytkownik. Podczas snu nad łóżkiem roztaczała się swoista kopuła z mocy duchowej, która przepuszczała świeże powietrze, a wydalała i oddzielała dwutlenek węgla. Zapewne odganiała również najróżniejsze pasożyty i owady, ale tego Naito nie miał szansy sprawdzić. Łoże zdawało się być jedną bryłą wraz z podparciem pod głowę, które automatycznie regulowało swoją miękkość.
-Jeśli sensei ma aż tak dobre warunki, to jak wygląda dom Generała? W końcu Matsu-san jest tylko zastępcą jednego... - pomyślał nastolatek, podnosząc się i schodząc z łoża. Podszedł do przeszklonej ściany pokoju, bezmyślnie wpatrując się w niebo. Zbliżał się czas walki i ponownego spotkania z Tatsuyą. Na myśl o przeciwniku, szatyn momentalnie przypomniał sobie swój sen. W jego głowie zadźwięczały słowa wiatru.
-Nie pozwolę mu upaść, cokolwiek to znaczy... - mruknął sam do siebie w ciemność. Zaśmiał się lekko przez własne zachowanie. -Chyba to miejsce ma na mnie taki wpływ... - wymamrotał w ciemność, po czym poszedł się przebrać.
***
Rikimaru siedział po turecku na drewnianej podłodze z obnażonym mieczem na kolanach. Jego lewe oko nadal zakrywała trójwęzłowa opaska. Czerwone włosy łagodnie unosiły się w powietrzu, unoszone lekkimi podmuchami wiatru. Szermierz odziany był w czarne, ćwiczebne kimono. Seria głębokich, spokojnych wdechów chłopaka bawiła się płomieniami stojących tuż przed nim świec. Jego dłoń w jednej chwili zacisnęła się na rękojeści katany, prawie z miejsca wykonując poziome cięcie z dużą siłą. Złote oko goniło za ostrzem.
-Tylko pięć... - natychmiast policzył ilość zgaszonych świec. Jego miecz na szczęście odciął tylko czubki ich knotów - tak, jak planował chłopak. Niewielki sukces w ogóle nie równał się z ostatecznym celem szermierza. Całe pomieszczenie bowiem wypełniało kilkaset zapalonych świec, a jedyny obszar, na którym nie stała żadna tworzył drogę do drzwi wyjściowych. Szermierz westchnął delikatnie, chowając katanę do pochwy. Jeszcze przez jakiś czas przyglądał się tańczącym płomieniom, popadając w melancholijny, nostalgiczny nastrój.
-Czyżbym znów zgodził się walczyć tylko ze względu na tego człowieka? To dziwne... Ja sam nie rozumiem powodów swoich działań. Jeszcze nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się coś takiego. Co jest w nim takiego niezwykłego, co zmusza mnie do pójścia tam, gdzie on? Nie jest silniejszy ode mnie. Nie jest również inteligentniejszy ani bardziej doświadczony. A jednak podświadomie kroczę za nim, nie bacząc na konsekwencje. Czy to właśnie "przyjaźń"? Czy bezmyślna lojalność jest jej częścią? Znałbyś odpowiedzi na te pytania, prawda? Naito... - powstał i opuścił dojo w mgnieniu oka. Pewną ręką dzierżył swój oręż.
***
-Zawsze wpakujesz się w największy kocioł, Naito. Mówiłem, żebyś zostawił tą kartkę. Ktoś inny by ją znalazł... - Rinji leżał na dachu budynku, używając rąk jako poduszki. Obok niego otwarty był świetlik. Z wnętrza pomieszczenia mógł słyszeć chrapanie brata, który zapewne kolejny raz rozwalił się na obydwu posłaniach, pozwalając swojej części ogonowej zwisać nad podłogą. Niebieskooki zaśmiał się lekko na samą myśl o tym.
-Dlaczego cały czas idziesz do przodu, chociaż nie masz jasno postawionego celu? Czy widzisz coś, czego ja nie widzę? Jakim cudem? Czy aż tak bardzo się różnimy? Jesteś taki bezmyślny, a jednocześnie wszystko traktujesz poważnie. Z Tatsuyą też tak było, co? Przeczucia mówią ci, co masz robić. Intuicja, tak? To się chyba tak nazywa... Wiem, że to głupie, ale trochę się boję. Uważam cię za przyjaciela, idę za tobą, żeby ci pomóc. A jednocześnie naprawdę się boję... że wyprzedzisz mnie i zostawisz z tyłu. I że ja nie będę miał odwagi krzyknąć ci, byś się zatrzymał. Bo tak bardzo zapiera dech w piersiach twoje parcie do przodu... - nie wiedział, czemu się tak zachowywał. Atmosfera, jaką stwarzała zorza i gwieździste niebo przytłaczała go. Bezwiednie poczuł, jak łza spływa po jego policzku. Tego też nie rozumiał.
***
-Rinji. Rikimaru. Naito. Wszystkich was czeka prawdziwy chrzest ognia. Czy jesteście na to tak gotowi, jak wam się wydaje? - Kawasaki przeskakiwał z dachu na dach, ruszając w stronę przedmieścia. Jego sercem targały wątpliwości, lecz z drugiej strony wiedział, że nie mogli się wycofać. Prawo stawiało sprawę jasno, a Połykacze Grzechów doskonale znali swoje prawa. Zielonowłosy wiedział, że oni nie będą się wahać. Wiedział, że oni mają całkiem inną psychikę od rekrutów, których posyłał do walki. Brązowooki doskonale zdawał sobie sprawę, że nie mogą dać przewagi swoim wrogom. Że muszą zatrzymać grobowiec dla siebie.
-Tym razem będzie inaczej. Tym razem nam się uda - pomyślał Arab na wspomnienie swojej ostatniej bitwy o twierdzę. -Dajcie z siebie wszystko, odłóżcie na bok wątpliwości, a będzie dobrze. Nic nie zatrzyma nas przed obroną tego miejsca. A każdy grobowiec w rękach nieprzyjaciela przybliża je ku upadkowi - jeszcze bardziej utwierdził się w przekonaniu, które mu towarzyszyło.
***
Jedna z bram prowadzących do Miracle City malowała się przed zielonymi oczyma Kurokawy. W zdumieniu dostrzegał jej ogrom. Mierzyła zapewne jakieś trzydzieści metrów wysokości, a wykonano ją z podobnego czarnego materiału, który widział wcześniej na pustyni. Po bliższym przyjrzeniu się wrotom, dało się dostrzec, że wewnątrz nich znajdują się jeszcze jedne drzwi - o wiele mniejsze, rozmiarów przeciętnego człowieka. Bramy nikt nie strzegł, a przynajmniej tak się wydawało. Gimnazjalista miał jednak wrażenie, że jej strażnicy obserwują wszystko z ukrycia.
Atmosfera wśród czwórki kroczących na spotkanie z przeznaczeniem dawała się we znaki. Szatyna wręcz porażała panująca wokół nich cisza. Nikt się nie uśmiechał, nikt z nikim nie rozmawiał ani nawet nie rozglądał się. Wszyscy wbijali swoje spojrzenia w wrota bądź ewentualnie w idącego na przedzie Araba. Drugoklasista przełknął ślinę. Miał wrażenie, jakby tylko on nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, jednak wcale tak nie było. Najzwyczajniej w świecie nie czuł on żadnych obaw przed tym, co mogło się wydarzyć. Jedynie zniecierpliwione uniesienie zaglądało mu przez ramię, oczekując rozpoczęcia bitwy. Historia grobowców bardzo go pochłonęła. Przez ostatnie dwie godziny, odkąd tylko się przebrał, wertował książkę nauczyciela, która traktowała właśnie o nich. Podświadomie cieszył się z okazji poznania wieloletniej historii, sprawdzenia prawdziwości legendy.
-Ciekawe... który Król jest pogrzebany w tej twierdzy? - zastanawiał się, kiedy po kolei przechodzili przez małe drzwi. Naito szedł ostatni, a gdy tylko się wydostał... zamarł. Wokół Miracle City rozciągała się jedna wielka pustynia z setkami niesamowitych formacji skalnych. Kurokawa natychmiast przypomniał sobie spotkanie z Bachirem i natychmiast pojął, że odbyło się ono właśnie na tej pustyni. Szatyn nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad terenem otaczającym stolicę, ale nie pomyślałby, że może on wyglądać w taki sposób.
-Wygląda znajomo, prawda? - zapytał twierdząco Matsu.
***
Odeszli na kilkaset metrów od granicy miasta. Kolejne kilkaset metrów przed nimi malowała się wysoka, nieprawdopodobnie szeroka wydma. Wszyscy natychmiast skierowali spojrzenia w jej stronę, a gimnazjalista podążył za ich przykładem. W grobowej ciszy czekali przez prawie pół minuty, aż w końcu na samym brzegu piaskowej formacji pojawiła się piątka osób. Cztery z nich odziane były w jasne, nomadzkie wręcz szaty, lecz jedna - ta stojąca w środku - miała na sobie zwykłe, codzienne ubrania. Tą Naito rozpoznał od razu. A był nią Tatsuya. Jego tętno natychmiast przyspieszyło, a mięśnie napięły się delikatnie.
-Osobę, którą już znamy wysłali bez przebrania, ale pozostałych zakamuflowano. Najprawdopodobniej chcą nas tym zmylić, byśmy nie mogli wywnioskować, kto może sprawiać największe zagrożenie - natychmiastowo wyjaśnił Kawasaki, a reszta pokiwała w ciszy głowami. Zielonooki wiedział, co powinien zrobić. Od razu wyciągnął z kieszeni naznaczoną dawnymi zagięciami kartkę.
-Zaczynamy, tak? - zapytał jeszcze towarzyszy. Twierdząco kiwnęli głowami, jednak szatyn nie był tego taki pewny. Wciąż nie mieli ze sobą piątego walczącego, choć najwidoczniej zielonowłosy miał jakiś plan. Obywatel Akashimy zaczął powoli zginać kartkę wzdłuż pozostawionych śladów i już po kilku pierwszych ruchach wiedział, jaki kształt przyjmie "origami". Wszyscy czekali w napięciu, aż Kurokawa uformuje w swojej dłoni małą piramidę. W mgnieniu oka krawędzie ostrosłupa zalśniły przytłaczającym blaskiem, by dosłownie zasklepić się i utworzyć jedną, spójną figurę. W tym właśnie momencie jedna z oczekujących na wydmie postaci... rozprysła się. Napełniona powietrzem szata załopotała cicho, opadając na rozgrzany piasek.
Podłoże tuż za plecami zielonookiego zatrzęsło się na ułamek sekundy. Coś wystrzeliło z ziemi, rzucając piaskiem na prawo i lewo, by zaraz okazać się brakującym osobnikiem wrogiego zespołu. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, przeciwnik wprowadził w ruch swoją dłoń, kierując ją prosto w stronę gardła nastolatka. Rinji jako pierwszy rzucił się na ratunek zaskoczonemu przyjacielowi, lecz i on nie zdążył. Połykacz Grzechów skupił energię w swoich paznokciach, chcąc jednym ruchem rozerwać krtań chłopaka. Prawie mu się udało. Prawie. Prawie robi wielką różnicę. Dźwięk wystrzału z pistoletu przeszył powietrze, zaskakując wszystkich wokół. Nim ktokolwiek zdążył połapać się w sytuacji, zrobiony z mocy duchowej pocisk... oderwał ucho atakującego wroga.
Mężczyzna - co dało się rozpoznać po głosie - odskoczył, jak oparzony, w kilku susach oddalając się od swoich rywali. Jego krzyk niemalże zerwał chustę z jego twarzy, choć nomadzka szata nadal się go trzymała, pomimo wypełnienia jej piaskiem. W tym momencie pozostała czwórka Połykaczy Grzechów zeskoczyła z wydmy, w szybkim tempie dołączając do zranionego towarzysza. Jednocześnie tajemniczy strzelec rzucił się z pobliskiej, kilkunastometrowej skały, lądując obok Kurokawy.
-To chyba nie było zbyt fair, prawda? - rzucił do skowyczącego z bólu mężczyzny. Przedstawiał się cokolwiek interesująco. Najbardziej rzucały się w oczy jego niebieskie, zadbane włosy, zasłaniające kark, jednak ukazujące uszy. Niebieskowłosy miał na nosie okulary w cienkich, czerwonych oprawkach. Za szkiełkami dało się dostrzec bystre oczy w morskim kolorze. Odziany był w białą, ewidentnie drogą koszulę z powiewającym na wietrze, czarnym krawatem. Do tego przyodział dobrze uszytą, zapewne wykonaną na zamówienie marynarkę oraz spodnie do garnituru. Jego lakierki lśniły w słońcu pustyni, a prawa ręka zaciskała się na kolbie srebrnego glocka.
-Nareszcie jesteś, Giovanni - uspokoił się Kawasaki. Zarówno Rikimaru, jak i Rinji sprawiali wrażenie zdumionych pojawieniem się tej osoby, jednak Naito nie widział w nim nic szczególnego.
-Zastępca jednego z Generałów powinien mieć dobre wejście, nieprawdaż? - rzekł nonszalancko strzelec, natychmiast wyjaśniając zagadkę. Rówieśnicy gimnazjalisty czuli widoczny respekty przed Giovannim i trudno było się im dziwić... Szczególnie, gdy brało się pod uwagę stosunek Okudy do samego Araba.
-Jesteś Naito, prawda? Miło mi cię poznać - niebieskowłosy natychmiast uścisnął rękę szatyna, chwilę wcześniej podrzucając w górę swój pistolet, który rotował w powietrzu przez kilka sekund. -A wy to "ten" Rikimaru i jeden z trzech członków rodu Okuda... Rinji, nie mylę się? - zwrócił się do pozostałych, czyniąc albinosowi olbrzymi honor. Czerwonowłosy od razu skłonił się, gdy o nim wspomniano, jednak kosiarz jeszcze przez kilka chwil nie mógł wydobyć z siebie słowa, charcząc coś bez ładu i składu. Giovanni przestał słuchać jego jąkania się, odwracając się do szatyna. Gimnazjalista mógł sobie tylko wyobrażasz, jak ogromny wstyd czuł w tym momencie bijący się dłonią po twarzy Rinji.
-Jeśli to już wszystko, a nasi goście okażą się grzeczni, powinniśmy zaczynać. Naito-kun, użyj energii duchowej na naszym kluczu - polecił okularnik, a drugoklasista natychmiast wykonał rozkaz. Gdy to zrobił, cała powierzchnia papierowej piramidy zapłonęła blaskiem takim samym, jak wcześniej krawędzie.
Kurokawa z wytrzeszczonymi oczami patrzył, jak przedmiot powoli unosi się w górę, jaśniejąc jeszcze bardziej. Jednocześnie maleńka piramidka zaczęła kręcić się wokół własnej podstawy, coraz bardziej zawyżając pułap i przyspieszając swój lot. Po kilkunastu sekundach dało się dostrzec już tylko migoczące światło, a po minucie kształt zanikł między chmurami. Z każdym niespokojnym, zniecierpliwionym oddechem zwiększało się napięcie, które sięgnęło zenitu, gdy coś monstrualnego rozerwało chmury. Powoli z nieboskłonu wynurzał się gigantyczny kształt o ciemnozłotym kolorze i segmentowanej budowie. Ogromna piramida opuściła się na wysokość dwudziestu metrów nad ziemią, swoim cieniem zasłaniając wszystkich zebranych pod nią Madnessów. Robiła kolosalne wrażenie, jednocześnie przerażając. Gdyby w tym momencie spadła na ziemię, zapewne większość oczekujących zostałaby zmiażdżona bez trudu. Nie dało się dokładniej określić, jak wysoki, czy rozłożysty był grobowiec. Jego pojawienie się jednocześnie przekreśliło szansę na dokonanie jakichkolwiek przemyśleń.
Niespodziewanie Rikimaru bez słowa wyciągnął z pochwy swoją katanę, opuszczając ją przy ciele i swobodnym krokiem ruszając w stronę grupy przeciwników. Już po chwili dołączył do niego młody Okuda.
-Zostaję tutaj! - krzyknęli chórem stanowczymi, zdeterminowanymi głosami. Kawasaki uśmiechnął się zauważalnie, a Giovanni westchnął z lekką nostalgią.
-My ruszamy do środka. Odetniemy wrogowi drogę do Naito, podczas gdy on uda się do głównej komnaty! - zapowiedział zielonowłosy, chwytając podopiecznego za ramię. Szatyn jeszcze przez chwilę obejrzał się za przyjaciółmi.
-Rikimaru-kun, Rinji-kun! Kiedy to wszystko się skończy... chodźmy razem rozerwać się w mieście! Tak samo, jak wtedy... - krzyknął w stronę odwróconych do niego plecami rówieśników. W mgnieniu oka ich niedokończone przemyślenia, mające miejsce ostatniej nocy zostały całkiem odcięte. Albinos westchnął z ulgą, wznosząc kciuk do góry. Kąciki ust czerwonowłosego uniosły się w górę dopiero wtedy, gdy upewnił się, że nikt tego nie widzi.
-Jak mogłem być tak głupi?! Naito... ktoś taki, jak ty nigdy nie pozwoli mi zostać z tyłu. Niezależnie od tego, co się wydarzy, zaczekasz na mnie i na każdego, kto będzie chciał za tobą pójść. Bo taki już jesteś... Przepraszam, że w to zwątpiłem - kosiarz stanął w pozycji gotowej do walki, ustawiając się obok szermierza.
Po zakończeniu wstępnych ustaleń Arab skupił moc duchową w swojej stopie, by już sekundę później odbić się od ziemi z niesamowitą siłą, ciągnąc ze sobą podopiecznego. Pęd powietrza niemalże zrzucił szatyna, jednak mocny uścisk zielonowłosego utrzymał go w ryzach. Giovanni szybko dogonił obydwu w powietrzu, a zaraz później prześcignął, dobijając niemalże do podstawy piramidy. W mgnieniu oka wystrzelił z pistoletu kulę, którą otoczył grubą warstwą energii. Pocisk z rozmachem małej bomby stworzył dużą wyrwę w konstrukcji, pozwalając całej trójce wlecieć do środka. Niemal natychmiast trzech Połykaczy Grzechów ruszyło ich śladem z Tatsuyą na czele.
Naprzeciw szermierza i kosiarza stanęło dwóch wrogów - w tym jeden z oderwanym uchem. Jego ranę zasklepiała powłoka duchowa. Ewidentnie nie czuł już bólu, przez co mógł bezproblemowo zmierzyć się z którymkolwiek z nastolatków. Pary Madnessów ruszyły naprzeciw siebie, by zaraz zderzyć się ze sobą. Walka o przejęcie królewskiego grobowca rozpoczęła się.
Koniec Rozdziału 46
Następnym razem: Kain i Abel
Powiem Ci, że dziwnie zacząłeś rozdział. Mam na myśli opisy postaci. Mam tu na myśli kolejność opisów Tatsui. Zacząłeś od jego oczów, a dopiero potem użyłeś jego imienia. Nie powinno się tak robić. Najpierw należy dać imię danej postaci żeby czytelnik miał pewność o kogo Ci chodzi a dopiero potem najważniejsze cechy. To samo z Bachirem. Najpierw jego włosy, a dopiero potem imię.
OdpowiedzUsuńDrugą rzeczą, która za błąd nie uchodzi ale zwróciła moją uwagę jest to, że Naito i Tasuya mówią o sobie jak o największych rywalach po zaledwie jednej walce... Trochę to takie dziwne.
Pozdrawiam!
Pierwsza sytuacja to nawet w najmniejszym stopniu nie błąd, przyjacielu. To zabieg, mający trzymać czytelnika w niepewności i powszechnie się go stosuje w wielu powieściach ;)
UsuńA odnośnie rywalizacji, to również się trochę mylisz, choć nie do końca. Otóż Tatsuya w żadnym razie nie traktuje Naito jako rywala, lecz jako przeszkodę, którą trzeba anihilować, wypalić do gołej ziemi i rozerwać na strzępy. Naito podchodzi do sprawy jeszcze inaczej, ale to zobaczysz sam ^^
A to skoro mówisz, że tak się używa pospolicie no to wtedy nie będę dyskutował, bo za wielu książek na koncie nie mam ;)
Usuń