ROZDZIAŁ 45
Tatsuya budził olbrzymie zainteresowanie na ulicach Akashimy. Trudno było stwierdzić, czy działo się to za sprawą jego heterochromii, ubioru, czy po prostu aury, którą wokół siebie rozsiewał. Niezależnie jednak od powodów, niezliczone ilości ludzi odwracały się za nim, gdy przechodził obok nich. Ciemnowłosy z pewnymi problemami znosił irytujących gapiów. Miał ochotę ich wszystkich pozabijać. Nacieszyć się ich bólem. Wiedział jednak, że nie mógł. Pakt między Połykaczami Grzechów, a resztą społeczności Madnessów zabraniał mu takich wyczynów. Każde naruszenie postanowień aktu mogło prowadzić do wywołania wojny.
Kroczył przed siebie, rażony brzydotą i żałosnością niewielkiego miasta. Nie miał bladego pojęcia, dokąd właściwie powinien się udać, by odnaleźć swój cel. Nie mógł zapamiętać krzyżujących się ulic, a ogólne zacofanie technologiczne doprowadzało go do szewskiej pasji. Mimo wszystko liczył na łut szczęścia. Na coś, co pozwoliłoby mu pójść na skróty. I z tym zamiarem dotarł do szerokiej, dwupasmowej drogi. Stanął na pasach w oczekiwaniu na zapalenie się zielonego światła, coby nie wzbudzić podejrzeń. I w pewnym momencie jego twarz wykrzywił grymas zdziwienia. Osoba, która sterczała dokładnie po drugiej stronie ulicy była mu znajoma.
Również go zauważył, Tatsuya był tego pewien. Ruszył przed siebie idealnie z rozbłyśnięciem zieleni na sygnalizatorze. Jego znajomy uczynił to samo, idąc po jednej linii z heterochromikiem. I w końcu spotkali się na samym środku pasów, mogąc spojrzeć sobie w oczy. Chłopak nie wyglądał na wiele starszego od czempiona areny. Właściwie zdawał się mieć nie więcej, niż jakieś 18 lat. Jego czarne włosy ze splątanymi ze sobą kosmykami, sprawiające wrażenie przepoconych, opadały swobodnie na barki. Osobnik ten miał czerwone, rzadko spotykane oczy, niczym u laboratoryjnego szczura. Nosił na sobie spodnie w kolorze moro schowane w wojskowych butach i podobną, rozpiętą kurtkę, której rękawy zostały podwinięte prawie do łokci. Pod morówką widniała czarna koszulka z czerwonych, stylizowanym na plamę z krwi napisem: "You Die Everyday". Na szyi "żołnierza" zawieszony był nieśmiertelnik. Promienie słoneczne rozświetlały jego górny fragment - ten z imieniem i nazwiskiem - Ichiro Saotome. Mimika twarzy czerwonookiego dodawała mu wrażenia socjopaty.
-Znowu się spotykamy, co? Przyszedłeś po repetę? - zapytał jadowitym, wężowym tonem Ichiro, a Tatsuya wyszczerzył zęby w złości. Obie jego pięści zacisnęły się złowróżbnie, jakby przygotowane do zadania ciosu. Cios nie nadszedł.
-Nie wpierdalaj się w nieswoje sprawy... albo porąbię cię na szczapy - odparł groźnie mistrz areny, jednak jego rozmówca w ogóle się tym nie przejął, chowając nawet ręce do kieszeni na znak zlekceważenia chłopaka.
-Jeśli myślisz, że skończy się inaczej, niż wtedy... chodź - "żołnierz" stał się całkowicie poważny. Atmosfera wokół niego zmieniła się diametralnie, zagęszczając do granic możliwości. Wzrok czerwonookiego nie znał litości. Nie czuł wahania. Był gotów w każdej chwili zabić przeciwnika. Lecz ta postawa jednocześnie zachwiała postawą heterochromika. Tatsuya praktycznie skamieniał w jednej chwili. Na jego czoło wstąpiły kropelki potu. Tętno zaczęło trzaskać, niczym salwa z karabinu automatycznego, a ręce zatrzęsły się.
-Ja? Ja się boję? Ten gnój... co to za pierdolony potwór?! Jest jeszcze silniejszy, niż wtedy. Bez względu na to, jak go zaatakuję, czuję się, jakbym miał zostać zmieciony jednym ciosem. Nie wierzę... kurwa, nie! Nic się nie zmieniło? - nie umiał się przemóc. Nie umiał się poruszyć choćby o milimetr, a jego gardło zaschło natychmiast. Saotome minął go z pogardą, potrącając ramieniem i udał się w swoją stronę, zostawiając rozmówcę w osłupieniu.
-Nigdy mi nie dorównasz, choćbyś nie wiem, jak próbował... - te słowa były, jak gwóźdź do trumny. Jak młot kowalski, uderzający prosto w duszę czempiona. Przerażony i trzęsący się heterochromik całkiem zerwał kontakt ze świtem. Do czasu, aż rozległ się głośny dźwięk klaksonu. Światło na sygnalizatorze zdążyło już dawno zmienić barwę na czerwoną, a jakiś mężczyzna w samochodzie uporczywie próbował odegnać zawalidrogę. Nieszczęśliwie właśnie Tatsuya był tym zawalidrogą. Gdy ustąpił strach, nadszedł gniew. Niepohamowana wściekłość, potworna i niemożliwa do zmierzenia furia. Kierowca jeszcze kilkakroć użył klaksonu, lecz tym razem heterochromik odwrócił się gwałtownie z obłąkanym wyrazem twarzy.
-Czego się gapisz, chuju?! Wypierdalaj z drogi, bo przetrącę! - krzyknął facet, wystawiając głowę przez otwartą szybę. To okazało się być czynnikiem zapalnym dla wybuchu ciemnowłosego. W mgnieniu oka lewa pięść Połykacza Grzechów przebiła się przez przednią szybę auta, zasypując wnętrze odłamkami szkła. Przerażony kierowca zasłonił się rękoma, chcąc chronić twarz przed pocięciem. Tatsuya jednak nie powstrzymał pięści z momentem uderzenia, a po prostu rozłożył palce swojej dłoni, chwytając nią białą koszulę mężczyzny. Z pełną siłą wywlekł panikującego faceta na samą maskę samochodu, rozdzierając jego ubrania wystającymi pozostałościami szyby.
-Nie szczekaj, jeśli nie umiesz gryźć... - warknął groźnie Tatsuya, po czym dezaktywował powłokę duchową, chcąc szybko ulotnić się z miejsca "wypadku". Jasne było, że nikt nie uwierzy przerażonemu kierowcy w jego wersję wydarzeń.
***
Słońce nad Miracle City powoli zachodziło, kiedy Rinji i Naito powoli kierowali się w stronę apartamentu Kawasakiego. Wciąż jednak prawdziwe tłumy ludzi zwalały się na nich ze wszystkich stron i choć wielu z nich mówiło w całkiem innych językach, nastolatkowie mogli ich łatwo zrozumieć. Wszystko za sprawą przypiętego najczęściej przy kołnierzu urządzenia, swą budową przywodzącego na myśl swoistą muszlę. Przedmiot wtłaczał energię duchową pomiędzy fale dźwiękowe głosu danej osoby, dostrajając je do tych, które chcieli przyjmować inni ludzie. Tak też właśnie Kurokawa oraz Okuda przyjmowali wszelkie komunikaty w postaci japońszczyzny. Szczęśliwie niebieskooki miał akurat przy sobie dodatkowy sprzęt, zapewne przekazany mu specjalnie dla gimnazjalisty. Zapewne właśnie przez Matsu.
Stolica Morriden wydawała się być najprzyjemniejszym i najlepiej zorganizowanym miastem, jakie widział świat. Czyste powietrze, będące skutkiem rezygnacji z ludzkich sposobów zdobywania energii, a także stabilny układ prawny, ogólnodostępny dla obywateli i osobno dostosowany do danej grup społecznej... Tak zbudowany ustrój graniczył z cudem. Tak doskonale ułożone normy zachowywały względny spokój między ludźmi. I choć niejednokrotnie dochodziło do konieczności interwencji, praktycznie każda z nich zakończona była sukcesem, co pozwalało mieć dobre zdanie na temat pracy Niebiańskich Rycerzy.
-Rinji-kun... - zaczął nieśmiało zielonooki. -...nie wiesz może, gdzie jest teraz Rikimaru? Tylko jego nie miałem okazji dzisiaj spotkać... - faktycznie martwił go charakter szermierza. Tym bardziej obawiał się skutków swojego ostatniego wyznania. Złotooki należał do osób, których zachowań nie dawało się przewidzieć.
-Ech... Zniknął, jak tylko dotarliśmy do miasta. Złożył raport i więcej go nie widziałem. Ale nie martw się! On już taki jest. Udaje gościa z kamienia... i nieźle mu to wychodzi... ale w głębi serca nas lubi. Chyba... oby... - uspokoił przyjaciela białowłosy, poprawiając czapkę na swojej głowie. -Ach, byłbym zapomniał! Właściwie to nie tylko jego nie widziałeś... bo przybyłeś tutaj wczoraj. Po prostu po twojej walce "przysnąłeś" na trochę dłuższy okres czasu. Leżałeś tam całą noc i prawie cały dzisiejszy dzień - kosiarz wyjaśnił wszystko tak, jakby to była najzwyklejsza zwykłość, jaka tylko mogła mieć miejsce.
-Co? Czy to znaczy, że... siedzieliście tam ze mną cały ten czas? - zdziwił się czarnowłosy, a Okuda speszył się lekko.
-Ta... Powiedzmy - przytaknął nieśmiało, udając że skupia wzrok na czymś szalenie ciekawym. -To zresztą nie takie dziwne. Regularnie rozwalałeś coś przez sen, więc musieliśmy cię pilnować, żebyś nikogo nie rozbił o ścianę - dodał po chwili, śmiejąc się. W głębi duszy on sam nie wiedział, jak powinien zachowywać się względem kogoś, kogo uznawał za przyjaciela. Tak naprawdę Naito był pierwszą osobą, którą świadomie określił tym mianem. I to właśnie sprawiało, że robiło mu się lżej, ilekroć to sobie uświadamiał.
Dom, a w zasadzie apartament Kawasakiego znacznie wyróżniał się spośród standardowych miejsc zamieszkania. Po pierwsze, był on wykonany z białego, z daleka podobnego do marmuru materiału i w zasadzie składał się z dwóch budynków. Wydzielone części mieszkania łączył swoisty kryty most z zadaszeniem, bocznie zakryty przez krystaliczne szyby. Pierwszy fragment budynku był zdecydowanie szerszy, ale i mniejszy od drugiego. Dostrzec dało się w nim częściowo przeszklone ściany i całkiem płaski dach. Druga część całkiem górowała nad pierwszą, a na jej szczycie widać było barierkę, co sugerowało posiadanie tarasu przez Araba. Tereny, które otaczały cały apartament pokrywała równo przycięta i zadbana trawa. Ostatecznie fundament domostwa wznosił się na jednej, naprawdę dużej turbinie. Gdy tylko chłopcy znaleźli się pod budynkiem, prosto z niego opuściła się w ich kierunku - a właściwie zleciała - okrągła platforma. Ona również zaopatrzona była w odpowiedni dolny napęd i kilkanaście maleńkich, ustawionych na jej osi.
-Wygląda na to, że nas zauważył i wysłał ci transport. Ja powinienem się już zbierać. Yashi prosił, żebym odwiedził Lidera i tak chyba zrobię. Zobaczymy się jutro, pa! - pożegnał się albinos, poklepując Kurokawę po plecach i ruszając w swoją stronę. Zielonooki pomachał mu jeszcze, po czym niepewnie stanął na lewitującej platformie, która to natychmiast porwała go do góry.
***
Kopniak Nakamury Taigo rzucił metalowym koszem na śmieci o pobliską ścianę. Z pojemnika wysypała się góra śmieci, a okolice zalał smród zgnilizny. Wściekły nastolatek odpalił papierosa, gniewnie pakując go sobie do ust. Plastikową zapalniczkę również rzucił na ziemię i gwałtownie przygniótł stopą, miażdżąc jej zewnętrzną warstwę. Ken i Baku w milczeniu opierali się o ścianę, nie mając już chęci na komentowania zachowania przywódcy.
-Zniszczył nas! Ten skurwiel ośmieszył nas przed całą szkołą i połową miasta! Rozumiecie? To koniec! Jebany koniec! Już nikt nas nie traktuje poważnie! I to wasza wina! - darł się chłopak z blizną, lecz ostatniej kwestii już mu nie darowano. Ken gwałtownie doskoczył do niego, chwytając za bluzkę z furią w oczach.
-Chyba sobie, kurwa, kpisz! Cały czas pakujemy się w te twoje gówniane intrygi i chuja z tego mamy! Jesteś najgorszym liderem, o jakim słyszałem! Nie dziwię się, że Naito cię pokonał! - wygarnął mu prosto w twarz. I w tym momencie rozwścieczony przywódca bandy pochwycił go mocno za nadgarstek ręki, którą sam był trzymany.
-Coś powiedział? Mam i tobie obić ryj? Gdybyście mi wtedy pomogli, byłoby po nim! W ogóle to od kiedy jesteście ze sobą po imieniu, co? Jebany zdrajco, zamorduję cię! - konflikt między nastolatkami docierał do punktu kulminacyjnego, gdy nagle cała trójka usłyszała ciche, ponure oklaski od jednej, wchodzącej właśnie do uliczki osoby. Dopóki nie podeszła bliżej, cienie ciasnego wejścia przysłaniały jej twarz. Wkrótce jednak na własne oczy ujrzeli szczerzącego się po diabelsku Tatsuyę, którego oczy łypały na nich niepokojąco.
-Kłótnia w grupie? Wewnętrzne spory? Wydaje mi się, że słyszałem imię "Naito", tak? - zaczął wcale spokojnie, podchodząc bliżej. Ken puścił niedawnego przywódcę, w przypływie złości odwracając się do przybysza.
-Po coś tu przylazł? Wypierdalaj w podskokach, zanim stanie ci się krzyw... - krzyknął groźnie, jednak przerwano mu w połowie zdania. W tym właśnie momencie czempion wsadził mu rękę do ust, kneblując go jednocześnie. W ułamku sekundy pociągnął dłoń w dół tak gwałtownie, że natychmiast wybił dolną szczękę z zawiasów chłopaka.
-Nie otwieraj ryja, jak cię nikt nie prosi... - skomentował krótko, po czym zawiesił wzrok na przypatrującemu się sytuacji Baku. -Czego się gapisz, śmieciu? - przeskoczył w jego stronę z taką sprawnością, że niemal wcale nie ugiął kolan. W mgnieniu oka jego wskazujący i środkowy palec wystrzeliły przed siebie. Wciąż nabuzowany po wcześniejszych wydarzeniach mistrz areny poczuł gęsty, letni płyn na swoich opuszkach. Oba paliczki przebiły się przez gałki oczne, zalewając oczodoły krwią i wypływającym ciałem szklistym. Oślepiony chłopak wydarł się przeraźliwie, gdy Tatsuya oswobodził rękę. Już w następnym momencie machnął nią gwałtownie, pryskający obydwiema cieczami do ust miotającego się Kena. Następnie wymierzył celnego, potężnego kopniaka między nogi "oniemiałej" ofiary. Metalowa płytka na czubku buta nieporównywalnie wzmocniła uderzenie. Można było przysiąc, że kopnięcie dosłownie zmiażdżyło jądra nastolatka, który upadł, próbując skowyczeć. Z jego oczu obficie płynęły łzy. Taigo był zbyt przerażony tym, co się działo, by chociaż pomyśleć o pomocy kompanom. Stał tylko w miejscu, dygocząc mocno.
-Znasz Naito... - zaczął Tatsuya z potwornym uśmiechem na twarzy. Z krwią na palcach i swoją heterochromią wyglądał, jak seryjny, psychopatyczny morderca. I właśnie czynił kroki, by rzeczywiście nadać mu to miano.
-Tak - przytaknął drżącym głosem Nakamura, pociągając nosem. W jego nozdrzach widać było wypływający śluz.
-To nie było pytanie, szmato! - kopnął nisko, w goleń. Zrobił to jednak na tyle mocno, że "słynny" gimnazjalista zwalił się na ziemię. -Wiem, że znasz. Mów. Wszystko, co o nim wiesz. Jak się nazywa, gdzie mieszka, gdzie teraz jest, jaki jest i każdy inny szczegół, jaki o nim wiesz. Jeśli odmówisz... będę cię bił - przerażał. Przerażał każdym słowem, każdym, najdrobniejszym nawet ruchem. Przerażał całym sobą.
-Na... nazywa się Kurokawa Naito. Chodzi do tej samej szkoły, co my, ale jest w innej klasie... Nie wiem, gdzie mieszka. Jest... tchórzem. Pierdolonym tchórzem, który boi się własnego cienia. Czasem ma jakieś przebłyski, ale... - w tym momencie gwałtownie kopnięto go w brzuch, zmuszając krew do wylania się przez usta.
-Gówno prawda, kurwo! Nie kpij sobie ze mnie! Ten gość, z którym walczyłem miał większe jaja, niż wy wszyscy razem wzięci! Był tak głupi, że w ogóle się nie bał! Jeszcze raz mnie okłamiesz, dziwko... a powyrywam ci wszystkie zęby! - szaleństwo, które tańczyło na jego twarzy potęgowało wrażenie. Nakamura nie wytrzymał. Cały się trzęsąc, popuścił. Mała kałuża pojawiła się pod nim, mocząc nogawki leżącego. Tatsuya odskoczył szybko w bok, obrzydzony tym, co zobaczył i poczuł. Jego jedno spojrzenie dawało jasno do zrozumienia, że kolejny taki numer poskutkuje śmiercią. Ciemnowłosy pochwycił leżącego za gardło, lekko pociągając do góry jego głowę.
-GDZIE... ON... JEST?! - zapytał stanowczo, patrząc prosto w przerażone do granic możliwości oczy, z których zaczęły sączyć się łzy.
-Ja... nie wiem! Podobno wyjechał na jakiś obóz treningowy! Coś o piłce ręcznej... Ja naprawdę nic więcej nie wiem! - skomlał żałośnie zbir.
-Że co? Nadal jest w Morriden? Ale w takim razie... Niech cię szlag, Kurokawa! - zdenerwował się heterochromik, wgniatając głowę Taigo w ziemię z niekrytą przyjemnością. Zaśmiał się. Najpierw cicho zachichotał, by zaraz roześmiać się na całe gardło.
-Dobrze... dobrze! Było tak trudno? Teraz czeka was nagroda. Bo nawet takie śmieci, jak wy mogą stać się częścią czegoś wspaniałego! Itadakimatsu! - krzyknął na koniec, składając ręce, jak do pacierza. Jego maniakalny śmiech zagłuszył krzyki mordowanych, których dusze miały za chwilę zniknąć, jako pożywka dla Połykacza Grzechów.
-GDZIE... ON... JEST?! - zapytał stanowczo, patrząc prosto w przerażone do granic możliwości oczy, z których zaczęły sączyć się łzy.
-Ja... nie wiem! Podobno wyjechał na jakiś obóz treningowy! Coś o piłce ręcznej... Ja naprawdę nic więcej nie wiem! - skomlał żałośnie zbir.
-Że co? Nadal jest w Morriden? Ale w takim razie... Niech cię szlag, Kurokawa! - zdenerwował się heterochromik, wgniatając głowę Taigo w ziemię z niekrytą przyjemnością. Zaśmiał się. Najpierw cicho zachichotał, by zaraz roześmiać się na całe gardło.
-Dobrze... dobrze! Było tak trudno? Teraz czeka was nagroda. Bo nawet takie śmieci, jak wy mogą stać się częścią czegoś wspaniałego! Itadakimatsu! - krzyknął na koniec, składając ręce, jak do pacierza. Jego maniakalny śmiech zagłuszył krzyki mordowanych, których dusze miały za chwilę zniknąć, jako pożywka dla Połykacza Grzechów.
***
-Och... To jest... Mogę wiedzieć, skąd to masz? - brązowe oczy Matsu zalśniły w zdziwieniu, lecz również zaintrygowaniu, gdy wziął do rąk pozornie zwykłą, kwadratową karteczkę papieru. Zielonooki siedział naprzeciw niego w wygodnym fotelu, unoszącym się nad ziemią dzięki małym, umieszczonym w rogach turbinom. Znajdowali się w wyższej części domostwa Kawasakiego, której wnętrze robiło duże wrażenie. Nie chodziło tu tylko o schludność zmieszaną z elegancją, lecz również zaawansowanie technologiczne. Dom Araba był bowiem pierwszym użytkowym wnętrzem, które Kurokawa miał okazję zobaczyć w Morriden. Obecnie zielonowłosy unosił się na identycznym fotelu, co jego podopieczny. Tuż za nim znajdowało się coś w rodzaju kominka z kryształowych płytek. Wewnątrz niego huczał nie ogień, a najzwyklejsza poświata mocy duchowej, która bądź, co bądź wyglądała podobnie. Różniła się zaledwie bladym, białawym wyglądem. Ogrzewała zaś pomieszczenie dzięki intensywności oddziaływania. Cząsteczki energii poruszały się w różnych kierunkach tak szybko, że wytwarzały odpowiednie ilości energii cieplnej. Między dwoma rozmówcami znajdował się stolik z nieznanego chłopakowi materiału o czarnej barwie. Nogi stolika były spiralnie zakręcone w sposób, który wykluczał użycie drewna - przynajmniej takiego, do jakiego przyzwyczaił się gimnazjalista. Środek płyty stołowej był przeszklony kryształową, niemalże niewidzialną z racji swojej cienkości "wkładką".
Z boku dało się dojrzeć spiralne schody, prowadzące na piętro, a stamtąd zapewne na sam szczyt budynku. Ich barierka tworzyła odstępy na każdej kondygnacji, pozwalając na znalezienie się w wybranym przez siebie miejscu. Zielonooki widział pod ścianą kilka regałów z książkami. Po prawej stronie stała kremowa kanapa, sprawiająca wrażenie niesamowicie miękkiej i wygodnej. Była szeroka i rozłożysta o budowie cokolwiek futurystycznej, zaokrąglonej. Za kanapą widniały drzwi do łazienki, a zarazem toalety, których uroków nie miał dane zaznać szatyn.
-Yashiro-san... To znaczy brat Rinji'ego-kuna przyniósł mi to w prezencie od kogoś. Mówił, że nie pamięta, kto chciał mi to przekazać, ale to podobno bardzo ważne. Wygląda mi na zwykłą kartkę, ale wolałem ją zatrzymać na wszelki wypadek... - odpowiedział szybko nastolatek, dając się zaciekawić nastawieniem senseia.
-Istotnie, bardzo dobrze, że tego nie wyrzuciłeś. Pewnie nie udało ci się tego dostrzec, ale to wcale nie jest zrobione z papieru. Wyjaśniłbym od razu, ale obawiam się, że muszę cofnąć się w czasie... - rzekł zielonowłosy wstając i podchodząc do półek. Po chwili szukania wyciągnął jedno opasłe tomisko, z którego zdmuchnął kurz, ponownie zasiadając na swoim miejscu. -Powiedz mi, Naito... Znasz historię Morriden? Historię powstania Miracle City i całej naszej społeczności? - zapytał właściwie z przyzwyczajenia, gdyż mina drugoklasisty mówiła sama za siebie. Ta właśnie mina kazała nauczycielowi kontynuować. -To miasto zostało zbudowane ponad 1000 lat temu przez Ośmiu Królów. Królowie wcześniej byli przywódcami ośmiu pomniejszych miast-państw, jednak ze względu na okoliczności zdecydowali się zjednoczyć. To właśnie oni stworzyli to miejsce i większość praw, które obecnie w nim funkcjonują. Mimo to, jak w każdym państwie konieczne było wybranie jednego, stałego przywódcy. Był nim Pierwszy Król, Shuun - posiadacz "Boskich Oczu". Nie wiadomo, czy faktycznie w jego oczach było coś boskiego lecz posiadał on niezwykłą umiejętność. Potrafił swoim wzrokiem wejrzeć w duszę, przeszłość i zdarzenia targające emocjami drugiej osoby. Właśnie ta cecha pozwoliła mu utworzyć stabilny system rządów, dbający o potrzeby każdego, bez względu na religię, płeć, wiek, czy rasę. Każdy z Królów posiadał oczywiście pewną autonomię, własnych ludzi... Każdy też zasiadał w jednej radzie z Shuunem, mając wpływ na losy Morriden. Jak nietrudno jest się domyślić, cała ósemka już nie żyje. W istocie jednak nie jest to wcale aż tak proste. Każdy Król przed śmiercią wzniósł swoją twierdzę - potężny, zaawansowany technologicznie grobowiec. W każdym z ośmiu grobowców została zamknięta część dobytku ósemki, jak również... po jednej duszy władców. Obecnie wszystkie twierdze zostały w jakiś sposób ukryte, a znalezienie ich graniczy z cudem. Do tej pory otworzono dwa z ośmiu grobowców, lecz to, co w nich znaleziono przekracza ludzkie pojęcie. Wszystkie nagromadzone tam skarby, wiedza i artefakty są pożądane przez Madnessów na całym świecie. Gdy ujawnia się grobowiec, strona, która go odnalazła ma obowiązek odczekania pełnej doby, nim przystąpi do jego przejęcia. Po tym czasie najczęściej następują walki między rywalizującymi ze sobą stronami. Jak nietrudno się domyślić, podczas przejmowania twierdzy zerwany zostaje pakt o nieagresji między nami, a Połykaczami Grzechów... - Kurokawa słuchał z zapartym tchem, czując się niesamowicie ze świadomością, że tak nieprawdopodobna historia rzeczywiście jest prawdą. Dopiero, gdy jego mistrz zawiesił głos, gimnazjalista przypomniał sobie o czymś ważnym.
-Kiedy pierwszy raz przypadkiem pojawiłem się w Morriden, byłem na pustyni. Widziałem tam jakieś dziwne, czarne ruiny i... dopiero teraz uświadomiłem sobie, że były one wbite w ziemię... jakby spadły z bardzo wysoka - zagadnął zielonowłosego, poniesiony przez nurt myślowy. Czuł się, jakby naprawdę zgłębiał tajemnice świata.
-To właśnie jedna ze spenetrowanych już twierdz... a w zasadzie pozostałość po niej. Aż do teraz otwarto już grobowce Drugiego i Czwartego, jednak... być może właśnie odnaleźliśmy kolejny - wyraził się tajemniczo brązowooki.
-Masz na myśli... - zaczął Naito, patrząc na kartkę w ręku nauczyciela. Jego serce zaczęło bić coraz szybciej, trawione przez ogień zaciekawienia i zniecierpliwienia. Tymczasem mężczyzna otworzył grubą księgę, przerzucając po kilkadziesiąt stron, aż znalazł jakiś poszukiwany przez siebie fragment. W mgnieniu oka wokół jego dłoni pojawiła się poświata mocy duchowej, która zdawała się być pochłanianą przez "papier". Zielonooki ze zdziwieniem spojrzał na to, co działo się z "prezentem". Patrzył, jak zaczyna się wyginać, a na jego powierzchni pojawiają się tajemnicze, zaciemnione linie... Ślady po złożeniu w jakiś niewiadomy kształt.
-Tak... Wierzę, że ten przedmiot to właśnie jeden z grobowców. Nie wiem tylko, do którego Króla należy - wypowiedział te magiczne słowa, na które cały ten czas czekał szatyn. Emocje sięgnęły zenitu i nie zamierzały opaść.
-Czyli... jeśli złożę tą kartę według śladów po zagięciach... otworzę twierdzę? - zapytał jeszcze Kurokawa, a spojrzenie Araba potwierdziło jego domysły. Mężczyzna wręczył mu klucz do grobowca, gestem nakazując chłopakowi iść za sobą. Zielonooki posłusznie podążył wraz ze swoim mistrzem krętymi schodami. Kroczyli tak przez jakiś czas, mijając kolejne piętra i pomieszczenia, aż w końcu otworzył się przed nimi elipsoidalny właz. Obydwaj wyszli na dach. I w tym momencie Naito zamarł ze zdumienia. Piękne, ciemne niebo upstrzone było setkami, tysiącami gwiazd, tak widocznych, tak wyraźnych... Czarna kurtyna zsyłała w eter widok, którego nie dało się opisać. Ogromna, jaśniejąca zorza ciągnęła się przez cały horyzont, zdumiewając swym pięknem i wyniosłością. Rewia kolorów zdawała się płynąć, niby zawieszona na ramionach wiatru toń morza.
-Wspaniała... To jest... Nie wiem, co powiedzieć... - w zdumieniu zakrzyknął gimnazjalista, podchodząc do barierki dachu z rozdziawionymi ustami. Matsu uśmiechnął się przyjaźnie, zasiadając na krześle ogrodowym z nogą założoną na nogę.
-W tym miejscu niebo zawsze wygląda tak samo. Niezależnie od pogody za dnia. Niezależnie od deszczu, śniegu, gradu, czy największej wichury... nocne niebo zawsze uśmiecha się do nas w ten sam sposób - powiedział nostalgicznie zielonowłosy, poddając się magicznemu widokowi nieboskłonu.
-To dziwne... Jestem tu od dwóch dni, ale... mam wrażenie, że potrafiłbym tu żyć mimo wszystko... - ta jedna myśl krążyła po głowie drugoklasisty.
-Naito... Oni... Połykacze Grzechów na pewno dowiedzą się o naszej zdobyczy. A wtedy zacznie się walka o grobowiec. Odczekamy pełną dobę, po czym poczekamy jeszcze do świtu. Po każdej stronie konfliktu musi znajdować się maksymalnie i minimalnie pięć osób. Bardzo trudno będzie znaleźć odpowiednią ilość w obecnej sytuacji. Dlatego mam do ciebie prośbę. Nie musisz jej przyjmować, nie zmuszę cię do tego, ale... czy zechciałbyś zostać jednym z pięciu? - szatyn milczał przez kilka chwil, jednak wcale się nie zastanawiał. Coś mówiło mu, że tam Go spotka. Że tam jeszcze raz stanie oko w oko z Tatsuyą. Czuł całym sobą, że jego nemezis pojawi się w twierdzy. I całym sobą pragnął jeszcze raz spróbować go pokonać.
-Zgadzam się. Będę zaszczycony, mogąc wam pomóc - nie wiedział, co mu podsunęło tego typu słowa. Chyba po prostu dał się ponieść chwili...
-Połykacze Grzechów również nie wyślą swoich najlepszych ludzi. Nie zdążą. To daje nam szansę na wygraną. Chciałbym, żebyś to ty udał się do głównej komnaty, podczas gdy kto inny będzie cię ubezpieczał. Coś mi mówi, że ktokolwiek dał ci ten przedmiot... na taki rozwój sytuacji właśnie liczył... - rzekł Arab i nie powiedział już nic więcej. Wspólnie ze swoim podopiecznym wpatrywał się z płonącą na niebie zorzę.
Koniec Rozdziału 45
Następnym razem: Piramida
Ale dlaczego ten, kto odnalazł klucz nie zebrał ekipy, przed otworzeniem grobowca? I czemu ten koleś sam go sobie nie wziął?
OdpowiedzUsuńNo i skąd wszyscy wiedzą, że odkryto grobowiec? Nie można go odkryć po "cichu"? W dodatku trochę głupie to prawo, skoro zostało zawarte z połykaczami. Prędzej bym się spodziewał w przypadku takiego wielkiego łupu wojny totalnej.
Zadajesz pytania, na które w większości nie wolno mi udzielić odpowiedzi :P Część poznasz, gdy będziesz czytał dalej, ale z innymi już spieszę. Czemu oczekiwanie i "zasady gry"? Ponieważ takie ustanowiono prawo. Cóż to za prawo, w jakim celu i kiedy powstało? Poczekaj, a dowiesz się na własną rękę.
UsuńCzemu uważasz to prawo za głupie? Mógłbyś to rozwinąć?
Żeby było prawo musi być jakaś siła, która sprawuje kontrole. Jakoś nie widzi mi się coś co mogło by zmasakrować zarówno połykaczy jak i zwykłych madnessów.Nawet jak to prawo ma charakter umowy międzynarodowej, to myślę, że w przypadku takiego łupu raczej nikt by się tym nie przejmował. Jedyne wyjaśnienia jakie przychodzą mi do głowy to to, że w przypadku odkrycia grobowca wszyscy się o tym dowiadują i mogą szybko tam przybyć dzięki tym autostradą z energii, ale to raczej bez sensu skoro trudno im zebrać dobrą ekipę w przeciągu dnia. Innym rozwiązaniem tej zagadki wydaje mi się już tylko to, że pokój ma większą wartość dla obu stron niż rzeczy z grobowca.(Domyślam się, że to zerwanie pokoju to tylko na tą walkę, a nie ogólnie). Choć to trochę dziwne, zważywszy na charaktery połykaczy grzechów. No chyba, że Bahir ich trzyma za dupę.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze pan kombinujesz, panie Budzyn ^^ Niestety znów w sposób, przy którym nie mogę prawie na nic odpowiedzieć, nie spoilerując. Ale o tym, że zainteresowani dowiadują się o otarciu grobowca powiedzieć mogę. Bo dowiadują się ;) Okoliczności ustalenia takiego stanu rzeczy poznasz może nie wkrótce, ale w przyszłości ^^
UsuńBardzo bogacie wykreowałeś Morriden. Ciekawią mnie te twierdze. Kojarzą mi się z tymi z Magi. Słusznie?
OdpowiedzUsuńNajbardziej wciągnęła mnie akcja Tatsui. Mimo wszystko żal mi Taigo. Tak jak go nie lubiłem, tak chciałem jeszcze zobaczyć jego "przygody" w Madnessie.
Pozdrawiam!
Co do Taigo... to życie bywa okrutne :P Nie każdy dostaje drugą szansę i doświadcza happy endu. A za pochwałę świata dziękuję. Powtarzam raz jeszcze, że na niczym się świadomie nie wzorowałem ^^ Nie ukrywam, że coś mogło mnie zainspirować, ale przez "przypadek" :P
Usuń