sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział 39: W drodze do Morriden

ROZDZIAŁ 39

     -Znów? - wymamrotał sam do siebie Kurokawa, otwierając zmęczone oczy. Leżał we własnym łóżku w pełnej garderobie, która powinna być przecież czerwona od krwi. Po posoce jednak nie został nawet ślad. Zawroty głowy i wszelkie bóle odeszły w niepamięć - tak samo, jak ostatnim razem. Zielonooki zastanawiał się, jak długo tym razem był pogrążony we śnie, przypominając sobie ostatnie wydarzenia. Nastały wakacje, ponad dwa miesiące czasu wolnego... który to miał spożytkować w sposób bardzo niecodzienny. W pewnym momencie z rozmyślań wyrwało go głośne pikanie jego telefonu. Wyciągnął sprzęt z kieszeni, powoli domyślając się, o co może chodzić. Nadawcą wiadomości był Matsu, a jej treść brzmiała: "Pakuj się. Musimy zachować pozory. Zajmę się resztą".
-No tak. Udało nam się wykonać zadanie, więc mogę ruszać do Morriden razem z innymi. Tylko w jaki sposób wytłumaczę to mamie i Nanami? Sensei powiedział, że się tym zajmie, ale nie tak łatwo jest nagle zniknąć na dłuższy czas... - z taką oto myślą podniósł się z łóżka i stanął na równe nogi. Odchylił drzwi szafy, sięgając na półkę. Szybko wymacał nań walizkę na kółkach, którą to osadził na podłodze i otworzył. Zaczął pakować jakieś rzeczy. Chciał, żeby sytuacja wyglądała na wiarygodną. Spodnie, jakieś koszulki, bluza. Wkrótce dołączyła do nich również ładowarka, szczoteczka do zębów i dezodorant. Nie był pewien, jaką wersję wydarzeń przedstawi jego nauczyciel i tylko to go niepokoiło. W każdej chwili plan mógł spalić na panewce.
     -Naito! - matka nastolatka sama zagadnęła go, gdy przechodził obok kuchni. W jej dłoni wciąż widniała słuchawka telefonu stacjonarnego, a kobieta wyglądała na nieco poirytowaną. Szatyn uniósł brwi, przelotnie spoglądając na przysłuchującą się z salonu starszą siostrę. Nanami leżała na sofie plecami do góry, spokojnie wpatrując się w wydarzenia, jakie miały miejsce w kuchni. Młody Kurokawa westchnął lekko. Czuł się, jakby miano go ukarać za jakąś zbrodnię.
-Przed chwilą dzwonił do mnie pan Kawasaki! Do tej pory nie otrzymał od ciebie kartki ze zgodą na wyjazd. Co gorsza, nic mi nie powiedziałeś o żadnym wyjeździe! - zaczęła kobieta, kiedy nastolatek posłusznie zajął miejsce przy stole. Zdziwienie na jego twarzy było odruchowe, a drugoklasista opamiętał się wystarczająco szybko, by jego rodzicielka nie spostrzegła chwilowego zawahania.
-Ach, wyjazd! Faktycznie. Bardzo cię przepraszam, całkowicie zapomniałem. Przypomniało mi się wczoraj, ale byłem już zbyt zmęczony, żeby z tobą o tym porozmawiać. Naprawdę mi przykro - wymyślił na szybko odpowiednio wiarygodną... wiarygodną jego zdaniem reakcję. Okłamywanie rodziny nie było dla niego chlebem powszednim, ale przyzwyczaił się już do tego, że wszystko, co robił, robił dla wspólnego dobra.
-Ale przecież on jest dzisiaj! Za godzinę masz być na miejscu! Poza tym nigdy nie interesowałeś się piłką ręczną! Sama przekonywałam cię do uprawiania sportów, ale tak nagle... I jeszcze wyjeżdżasz na cały tydzień... - kobieta powiedziała już chyba wszystko, co jej ślina na język przyniosła, więc spuściła głowę z głośnym westchnięciem. Kiedy jej krew zaczęła na powrót płynąć w normalnym tempie, można było kontynuować rozmowę.
-Wiem, wiem. Przepraszam, że tak znienacka. Po prostu to nie jest zwyczajny wyjazd. Tylko osoby z średnią minimalną 4.5 mogły ubiegać się o miejsce. Wybrani uczniowie i uczennice spośród tego grona za nic nie płacą. Dostajemy nocleg, wyżywienie i opiekę. Wiem, że masz prawo się gniewać, ale pozwól mi jechać... - sam się sobie dziwił, jak łatwo zdołał wzbogacić sztuczną sytuację o tak realne szczegóły. Swą mowę zakończył błagalnym tonem, sprawiając wrażenie, jakby naprawdę bardzo mu zależało.
-Niech będzie... - matka Naito zgodziła się niespodziewanie łatwo, wywołując zdziwienie na twarzy gimnazjalisty. -No dalej, pakuj się zanim zmienię zdanie - zbyła szybko ewentualne pytania, pozwalając szatynowi wrócić do jego pokoju. Nie odezwała się przez dłuższy czas, czując na sobie wzrok starszego dziecka.
-Poszło trochę za łatwo, wiesz? - dziewczyna o kasztanowych włosach jako pierwsza przerwała milczenie.
-Wiem. Ale to cały tydzień, prawda? - kobieta zmarkotniała momentalnie. -Nie chcę, żeby tu był, kiedy zjawią się komornicy... - nastolatka odwróciła głowę w milczeniu. Jej matka również nie powiedziała już nic więcej.
***
     Pożegnawszy się w mniej lub bardziej czuły sposób z rodziną, Kurokawa ruszył przed siebie, ciągnąc za sobą walizkę. Gdy tylko zniknął z zasięgu wzroku osób, które mogły go dojrzeć z okien, zdjął z siebie powłokę duchową. W ruch poszedł srebrny telefon. Kciukiem wyszukał numer swojego Mentora. Odczekał chwilę.
-Ohayo, sensei - przywitał się jako pierwszy, gdy tylko usłyszał oddech swojego rozmówcy. Słuch chłopaka, podobnie jak inne zmysły również wyostrzyły się w chwili, gdy odebrano mu "prawdziwe" życie.
-Konnichiwa! Rozumiem, że wszystko przebiega zgodnie z planem, co? W tej chwili jestem zajęty pewną sprawą, ale bagaż możesz zostawić w moim domu. Zaraz wyślę ci adres. Drzwi są otwarte. Najprawdopodobniej ruszamy około 17. O tej godzinie wszyscy spotykamy się w parku. Przepraszam, ale muszę kończyć - i rozłączył się. Sprawa załatwiona szybko i zwięźle? Może. Ale także podejrzanie.
     Zielonowłosy prawą ręką schował swój telefon do kieszeni spodni. Lewa pochłonęła energię z wabika, którego wielkość oscylowała w granicach piłki do koszykówki. Zmniejszona kulka została wrzucona za pazuchę, całkowicie uwalniając Kawasakiego od podstawowych ograniczeń. Prawie natychmiast w dłoni Matsu pojawiła się naginata, praktycznie w ogóle nie marnując czasu na formowanie kształtu. Brązowe oczy mężczyzny przeleciały dookoła najbliższe otoczenie. Wokół "prawej ręki Generała" kłębiły się całe zastępy Spaczonych różnej maści. Od najmniejszych, nie przekraczających wzrostem przedszkolaków, do największych, przywodzącym na myśl ciężarówki. Niektóre latały, niektóre pełzały, niektóre warczały, niektóre syczały, niektóre były rozdrażnione, niektóre spokojnie... lecz wszystkie miały jeden cel - dorwać tego, kto zebrał je w tym jednym miejscu. 
-Dziesiątki... setki... Powyżej trzystu przeciwników, co? Zabawne. Skoro mam zniknąć na tydzień, chciałem oczyścić z brudu całą Akashimę, by nie narobić problemów. Wygląda jednak na to, że nawet się nie zmęczę. Naito, Sora, Rinji i Rikimaru... Cała czwórka odwalała naprawdę dobrą robotę, skoro zostało was tylko tyle - pomyślał Arab, uśmiechając się pewnie. Nawet nie próbował skupić wokół siebie mocy duchowej. Przeszedł do niskiej postawy poprzez rozsunięcie nóg. Prawa ręka, która dzierżyła broń została wystawiona na bok, kierując ostrze do przodu. Lewa dłoń została skierowana w stronę przeciwników, po czym w geście zaproszenia kilkakrotnie zagięła wszystkie palce.
-Jeśli jest was tylko tylu, nie dacie mi nawet szansy, bym się rozgrzał... - mruknął mężczyzna... a demoniczna fala krwiożerczych bestii dosłownie go zalała, pochłaniając go, niczym Lewiatan nieostrożnego żeglarza.
***
     Czuł się dziwnie, pakując się do cudzego domu jednocześnie nie zastając w nim nikogo. Odnosił wrażenie, jakby dokonywał włamania, choć nie miało to wcale zbytniego sensu. Tego rodzaju "nieśmiałość" nakazała mu położyć walizkę metr za drzwiami wejściowymi i szybko się cofnąć, by zamknąć wejście. W tym właśnie momencie Kurokawa usłyszał gwałtowne gwizdnięcie za swoimi plecami. Odwrócił się zlękniony, jednak zaraz na jego twarz zawitał uśmiech. Jego oczom ukazał się szczerzący zęby Rinji i o wiele mniej entuzjastyczny Rikimaru. Właściwie to złotooki wyglądał na bardziej poirytowanego zaistniałą sytuacją.
-Ohayo! - przywitał się Naito, podchodząc bliżej. -Coś się stało, Rikimaru-kun? Wydajesz się przygnębiony - natychmiast napomknął drugoklasista, nie mając zamiaru kryć się ze swoimi spostrzeżeniami.
-Zostałem zmuszony do przyjścia tutaj... - odparł czerwonowłosy z tak zimną i beznadziejną powagą, jakby co najmniej skazano go na śmierć przez powieszenie. Okuda natomiast wyszczerzył się jeszcze bardziej, zarzucając rękę na barki fechmistrza. Gimnazjalista uniósł brew, oczekując choćby pomniejszych wyjaśnień.
-Odwołałem się do poczucia honoru Rikiego - zaczął niebieskooki, niebywale z siebie dumny. -Jako że wyświadczyliśmy mu przysługę, jest on zobowiązany do odpłacenia się nam. Mamy naprawdę dużo czasu, zanim ruszymy, więc uderzmy w miasto! Riki stawia! - błyskawice. Prawdziwe błyskawice chlustały z całej stałości duszy szermierza, gotowe rozerwać gardło albinosa, niczym spuszczone ze smyczy dobermany. Mimo wszystko widać było bezsilność czerwonowłosego, stojącą mu na drodze do osiągnięcia celu.
-Właściwie to... czemu nie? Chodźmy! - rzucił ochoczo szatyn, podchwyciwszy pomysł. -Nie martw się, Rikimaru-kun. Na pewno nie pożałujesz...
***
     Pożałował. Żałował już od momentu, gdy z przedmieścia przeszli do bardziej skoncentrowanej części miasta. O ile wygląd Okudy raczej nie raziłby nikogo, o tyle szermierz prezentował się dość niecodziennie. Z niebywałym trudem nakłoniono go do zapięcia koszuli i założenia starych tenisówek Kurokawy. Mimo wszystko za nic w świecie nie zgodził się do pozostawienia swojego miecza i pasa w bezpiecznym miejscu. Nikt zatem nie powinien się dziwić, że ilekroć trójka Madnessów mijała kogoś na ulicy, ta osoba najczęściej odwracała się w stronę Rikimaru. Zielonooki z zażenowaniem kroczył wraz ze swoimi kompanami, modląc się, by nikt nie okazał się na tyle głupi, żeby ich zaczepić. Wiedział, że dwóch na raz nie da rady opanować i że taka sytuacja przyniosłaby obowiązkową wycieczkę na komisariat policji... lub spacyfikowanie oddziału policjantów.
     Rinji za nic brał sobie problemy z szermierzem, "mając go na widelcu", jak sam mówił. Sam jednak parał się z większymi problemami, które w tym wypadku potrafiły go całkowicie stłamsić. Każda mijana przez drużynę antyspołecznych dziwolągów dziewczyna zawieszała wzrok tylko i wyłącznie na czerwonowłosym, oblewając się rumieńcem. Z tego też względu Okuda gotował się ze złości i dochodził do temperatury wrzenia, widząc jak Rikimaru całkowicie ignoruje zalotne spojrzenia niewiast. Tylko uspakajające gesty Naito usadzały albinosa w miejscu.
-Musimy znaleźć jakieś miejsce, w którym nie wywołamy ani żadnych zamieszek, ani ataku fanek Rikimaru... - postanowił w duchu Kurokawa, pakując się pomiędzy towarzyszy i powoli żałując faktu, że zgodził się na całą tę eskapadę.
***
     Zielonooki jako miejsce do zatrzymania się wybrał mijany przez nich salon gier. Krótkie schody prowadziły w dół aż do sporych rozmiarów kwadratowego pomieszczenia wspartego grubymi, kanciastymi słupami z betonu. Dla znudzonych nastolatków był to prawdziwy raj, o czym świadczyła liczba wspomnianych. Zalegający tu i ówdzie uczniowie gimnazjów, czy liceów usadawiali się przy stolikach do mini-koszykówki, flippera, czy hokeja stołowego. Rzecz jasna wewnątrz znajdywali się też ochroniarze lokalu, którzy jednak nie mieli zbyt wiele do roboty. Do czasu... Pierwszym, co rzuciło się w oczy Okudy były automaty do gier. Zrobione w starym stylu, ustawione parami, gdzie jeden stykał się z drugim tyłami. Idealne warunki do partii jeden na jednego oraz sposób na uwolnienie nagromadzonych złych emocji - tudzież dowartościowanie się.
     To było nieuniknione. Przy jednym terminalu usadził się niebieskooki, strzelając splecionymi palcami, niczym maestro chwilę przed rozpoczęciem kolejnej zdumiewającej melodii. Palec wskazujący albinosa wskazał na czerwonowłosego i zagiął się kilkakroć w geście zaproszenia. Zielonooki westchnął z ulgą.
-To się chyba nie może źle skończyć... - pomyślał, stając z boku i przyglądając się reakcjom szermierza.
-No dawaj! Załatwmy to, jak mężczyźni... oddzieleni od siebie ścianą metalu i kabli - wykrzyknął zdeterminowany kosiarz, a beznamiętny Rikimaru podszedł do swojego terminalu. Nietrudno było się domyślić, jaki rodzaj gry wybrał Okuda - bijatykę. Była to zdaje się któraś z dwuwymiarowych części Street Fightera. Rinji z radością wybrał tryb dla dwóch graczy, z pewnością siebie używając gałek do wybrania swojej postaci - Ryu. 
-Co ja robię? Co to do diabła jest? - pytał w duchu czerwonowłosy, zewnętrznie nie dając po sobie poznać, że jego znajomość "nowinek" technologicznych sięga dna. Bo nawet dno plasowało się wyżej. Złotooki bezwiednie naciskał to jeden to drugi przycisk, z dezorientacją spoglądając na ekran. Minęło kilka chwil, jednak jakimś cudem znudzeni bogowie Olimpu połączyli swe moce, by pomóc mu w zrobieniu tego, co musiał zrobić. A już po chwili naprzeciw Ryu stanął Akuma, umiejscawiając obu wojowników na tle jakiegoś lasu. "Walka" rozpoczęła się. Okuda z rykiem determinacji pchnął swego zawodnika w stronę wroga i zaczął uskuteczniać znane na pamięć i wyuczone bezbłędnie ataki specjalne, comba i inne takie, nie dając znienawidzonemu wrogowi szans choćby na chwil wytchnienia. Rikimaru z zimną pustką na twarzy patrzył na to, co się działo, co kilka sekund naciskając jakiś przypadkowy przycisk. I tak przez kolejną rundę... i jeszcze jedną. Aż do zakończenia walki na korzyść Rinji'ego bez najmniejszej straty punktów zdrowia.
-Waaaaaaa! - ryknął na całe gardło białowłosy, wznosząc triumfalnie pięści w kierunku nieba, czym wywołał ogólne zainteresowanie. Szermierz wpatrywał się niemo w napis na środku ekranu - "Przegrałeś". Zupełnie, jakby nie miał pojęcia, dlaczego jego postać leży na ziemi, a potężny Ryu pręży mięśnie zadowolony z siebie. I prawdopodobnie faktycznie nie rozumiał. Mimo szalejącej w jego sercu zawiści, jego twarz pozostała posągowa.
***
     Po kilku partiach wygranych bez najmniejszego trudu połową dostępnych w grze postaci, Rinji zrezygnował z dalszego męczenia zniszczonego psychicznie, lecz stabilnego fizycznie szermierza. Zdawało się, że gdy wychodzili z salonu gier, czerwonowłosy myślał tylko o tym, jak ubarwić okolicę krwią albinosa. Mimo wszystko powstrzymywał się, siłą wiązany przez swój własny honor... i coś jeszcze. Coś więcej. Milcząc kroczył za towarzyszami, analizując swoje przegrane potyczki i próbując własnym umysłem rozgryźć sterowanie tajemniczej gry oraz sposób tworzenia ataków. Nie miał zamiaru prosić kogoś o wyjaśnienie. Był na to za dumny. Sam karcił się w myślach za to, że przejmuje się jakąś durnowatą zabawą dla ćwierćinteligentów.
-Następnym razem nie zauważy nawet, co go trafiło... - sam nie mógł uwierzyć we własne myśli, które naszły go, gdy przestał się pilnować. W samą porę zaczął kontrolować swe odczucia, by przez przypadek nie dojść do wniosku, że seria - co prawda przegranych - walk była w rzeczywistości na swój sposób przyjemna.
***
     Tym razem to Okuda postawił na swoim, prowadząc wszystkich do wybranej przez niego niewielkiej knajpki na skrzyżowaniu pomniejszych ulic. "Umegami", bo tak nazywał się ów lokal, nie miał może zbyt wysokiego poziomu pod względem poprawności gramatycznej nazwy, jednak to nie zrażało niebieskookiego. Ochoczo wprowadził kompanów do środka. Wszystkie stoliki przysunięte były wąskimi bokami do ściany i z obu stron osłonięte długimi, obitymi w czerwoną skórę "kanapo-ławkami". Kosiarz bez ostrzeżenia porwał z lady trzy karty dań, dosłownie rzucając je na stół, niczym ninja shurikeny. Co dziwne, trafił bezbłędnie, ustawiając je tak, by starczyło tylko usiąść i czytać. A i czytanie nie miało większego znaczenia.
     W ciągu paru minut przed każdym pojawiła się miska ładnie pachnącego ramenu z dodatkiem wieprzowiny i czymś, co wyglądało na ser. Rikimaru z politowaniem spoglądał na siedzącego obok białowłosego, który błądził wzrokiem po stole, szukając sztućców. Sam pomysł usadzania kosiarza obok niego był mu cierniem w oku, tym bardziej, że blokował szermierzowi wyjście. Mimo wszystko jednak złotooki zachował wysoki poziom kultury przy jedzeniu, po czym rozdarł brzeg maleńkiej, papierowej otoczki, wyciągając z niej dwie pałeczki. Ustawiwszy je między złączonymi ze sobą na linii wzroku dłoniami, skłonił delikatnie głowę.
-Itadakimatsu - mruknął wyniośle. Jasne było, że złotookiemu nie obca była etykieta i że przykładał do niej dużą wagę. I może to z powodu wyćwiczonych w fechtunku palców, jednak perfekcyjnie operował pałeczkami, bez trudu nabierając na cokolwiek miał ochotę. Białowłosy nie był aż tak zaradny w tej kwestii. Najzwyczajniej w świecie nabił na "oszczep" pływający kawałek wieprzowiny, odgryzając jego kawałek, niczym wygłodniały kundel. Tak też został potraktowany. Czysta pogarda biła w jego kierunku ze strony Rikimaru.
     Na tragedię nie trzeba było czekać długo. Kurokawa z niepokojem zauważył, jak Rinji stara się naśladować ruchy szermierza, jak chwyta pałeczkami plaster czegoś, co przywodziło na myśl ryżowy krokiet... i jak tenże łup wyślizguje mu się gwałtownie, szybując w powietrzu. Wynik był jednak jeszcze gorszy. Kawałek jedzenia upadł bowiem dokładnie na sam środek głowy czerwonowłosego. Jego towarzysze z przerażeniem spostrzegli, jak na ułamek sekundy zamiera w bezruchu, by zaraz odetchnąć z ulgą, gdy kontynuował jedzenie. Właściwie został mu już tylko ostatni łyk bulionu, który natychmiast uskutecznił i odstawił miskę z wdzięcznością. W jednej chwili z miejsca chwycił trzymany dotychczas na kolanach miecz, smagając ostrzem w kierunku albinosa tak dynamicznie, że dosłownie podrzucił stół do góry. W złotym oku płonął żywy ogień. 
***
     Gdy tylko Kurokawie udało się zatrzymać bójkę, wszyscy trzej zostali wyrzuceni z lokalu... po uprzednim zapłaceniu rachunku oraz zapłaceniu za wyrządzone szkody. Do tych zaś wliczał się połamany stół, zniszczona zastawa, a także dosłownie urwany stołek barowy. Czarnowłosy westchnął głęboko i ciężko.
-Właściciel i tak był miły, że zgodził się na ugodę. Byłem pewny, że zadzwoni na policję - pomyślał gimnazjalista. Powoli zbliżał się czas spotkania, zatem to do szermierza należało tym razem wybranie miejsca podróży. Decyzja ta była błędem z jednego, acz rażącego powodu... Czerwonowłosy nie miał bladego pojęcia o atrakcjach Akashimy. Po chwili zastanowienia wskazał tylko palcem kierunek, w którym mają się udać. Poszli.
     Znaleźli się na placu z fontanną, na którym niegdyś dało się zobaczyć brzuchomówcę i jego lalkę. Teraz na obrzeżu placu znajdowała się nowo powstała budka ze zdjęciami. Albinos i szatyn spojrzeli po sobie, jednocześnie podchwytując pomysł. Natychmiast przeszli do jego realizacji, ciągnąc za sobą poirytowanego tym faktem złotookiego. Weszli we trójkę do wnętrza budki, zasuwając kotarkę. Mieścili się w środku z lekkim trudem. Białowłosy natychmiast wpadł na genialny pomysł udoskonalenia zdjęcia, więc bez ostrzeżenia pochwycił założony za pas oręż Rikimaru. Już miał go wyciągać, gdy czerwonowłosy położył rękę na rękojeści. W tym samym momencie nieświadomy zielonooki nacisnął przycisk odpowiedzialny za robienie zdjęć. 
     Szli w milczeniu. Szermierz złapał zdjęcie, przyglądając mu się z uwagą. Widział samego siebie, dobywającego miecza i wymierzającego cięcie w kierunku albinosa. Przerażony szatyn schylał się z miną tworu Edvarda Muncha, a kosiarz, chcą zrobić sobie miejsce, dodatkowo popychał go w stronę kotary, wystawiając środkowy palec w stronę złotookiego i złowrogo wykrzywiając twarz. Czerwonowłosy westchnął lekko.
-Obydwaj to idioci... choć Okuda przewyższa Kurokawę doświadczeniem. Bez powodu włażą z buciorami w moją sferę prywatną i traktują mnie, jak swojego. Są żałośni. Nigdy nie prosiłem o ich zainteresowanie ani o tak zwaną "przyjaźń". A mimo to... Co to za dziwne uczucie? Tam, w środku... - patrzył na pozbawione chmur niebo z wesoło spoglądającym na nich słońcem. -Jest mi ciepło... ale przecież wieje wiatr. Ja chyba... lubię to uczucie - podsumował wewnętrznie, a na jego twarzy, na jedną chwilę, po raz pierwszy od niewiadomego czasu pojawił się uśmiech. Prawdziwy, serdeczny i ciepły. Jego towarzysze zauważyli to w jednej chwili, sami szczerząc się jeden do drugiego, co zaraz zauważył Rikimaru. Opamiętał się natychmiast, wydymając wargi z wzrokiem terminatora.
-Co to niby za miny? - warknął, a obaj jego kompani unieśli ręce przed sobą na znak niewinności.
***
     Przekroczywszy granicę parku, wstąpili na brukowaną alejkę, udając się do jego centralnej części. Już na samym początku zdjęli z siebie powłoki duchowe. Wkrótce potem dało się zauważyć majaczącą w oddali sylwetkę zielonowłosego. Tętno gimnazjalisty przyśpieszyło gwałtownie w podnieceniu, ale i w niepokoju.
-Już dziś... Już za kilka chwil znajdę się wiele kilometrów stąd. Morriden. Ojczyzna ludzi takich, jak ja... Ciekawe, jak tam jest? - pomyślał Kurokawa, uśmiechając się nieznacznie sam do siebie.

Koniec Rozdziału 39
Następnym razem: Rycerz i naukowiec

2 komentarze:

  1. Rozdział mówiąc szczerze nudził mnie. Domyślam się, że spowodowane to było tym, że jest to chapter przejściowy. Mimo wszystko jakoś nie wkręciłem się w emocje Czerwonowłosego, jak w Kurokawy. A tak przy okazji naszła mnie myśl.... Skąd się wzięli Okuda i Rinji? Wiem, że brzmieć może to dziwnie, ale ciekawi mnie czy oni tak jak Naito zostali Madnessami po śmierci, czy byli nimi od początku? Mam takie wątpliwości, bo jak Zielonooki powrócił na "ziemię" to wrócił do rodziny, a oni nie.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby akcja była przez cały czas, to po pewnym czasie przestałaby być czymś wyjątkowym, a ja chcę tego uniknąć ;) Jeśli mam coś, o czym mogę napisać luźniej - piszę ^^

      A o Rikim i Rinjim dowiesz się sam, gdy będziesz czytał dalej. Nie śmiem ci spoilować :P

      Usuń