ROZDZIAŁ 41
Gabinet, choć równie dobrze można by go nazwać salą operacyjną, nie prezentował się zbyt okazale. Ot, zwykły pokój 5 na 5 metrów z nieskazitelnie białymi ścianami, paroma szafami... i łożem szpitalnym na samym środku. Na ruchomej półce obok łóżka znajdowały się rozmaite przyrządy chirurgiczne, od prostych skalpeli przez szczypce aż do zacisków. Obecnie oporządzany pacjent schowany został całkowicie pod folią ochronną. Materiał był uniesiony z jednej strony, a operujący lekarz... najzwyczajniej w świecie wściubiał głowę pod spód, jakby nic sobie nie robił z kiepskiej widoczności. Chirurg jedną tylko dłoń trzymał nad folią. Jego ręka była zagięta w specyficzny sposób i jasnym był fakt, że to właśnie ona rzuciła w chłopaka skalpelem.
-Przecież... w ogóle na mnie nie spojrzał - pomyślał ze zgrozą nastolatek, nie mogąc wydusić z siebie słowa. W tym momencie lekarz wynurzył się spod ochronnej pierzyny, a pierwszym, co rzuciło się w oczy gimnazjalisty był drugi skalpel dzierżony przez drugą rękę. Dopiero, gdy mężczyzna spojrzał w kierunku szatyna, młody Madness był w stanie dobrze mu się przyjrzeć. Chirurg był wysoki i szczupły. Miał brązowe włosy z wyraźnie rozdzielonymi, długimi kosmykami. Te z kolei sterczały w różnych kierunkach, ostatecznie sprawiając, że fryzura znajdowała swój koniec daleko na karku mężczyzny. Również dość długie pukle plasowały się przed uszami. Lekarz miał cienkie, ostre brwi, a jego oczy również posiadały barwę głębokiego brązu. Na prostym nosie zawieszono okulary w ciemnych oprawkach. Usta mężczyzny były zakryte. Nie użył on jednak standardowej maski lekarskiej, a dwóch kawałków taśmy izolacyjnej, nałożonych na siebie w znaku X. Długi, rozpięty, biały płaszcz brązowookiego wyróżniał się podwiniętymi po łokcie rękawami. Pod płaszczem widniała ładna, wpuszczona w spodnie, czarna koszula z białym krawatem, na końcu którego namalowano znak czerwonego krzyża. Eleganckie buty, ciemne spodnie oraz pasek z prostokątną klamrą dopełniały całości. Białe rękawiczki chirurga nie miały na sobie śladów krwi, choć zdawało się, że na pewno rozpoczęła się już operacja.
-Buaghakhkawkhgakoag! - wymamrotał nagle lekarz, gestykulując przy tym energicznie, a Kurokawa z niepokojem spojrzał na swojego rozmówcę. Niepewnie wskazał kilkakroć na swoje własne usta, dając mężczyźnie do zrozumienia, że nie ten nie ściągnął izolacji. Okularnik pacnął się w twarz, jakby dopiero zauważył problem, po czym jednym ruchem oderwał całą taśmę. Nieludzki wrzask wypełnił cały gabinet i zapewne musiał on być dźwiękoszczelny, gdyż krzyk nie wywołał paniki wśród stojących w kolejce. Brązowowłosy z czerwonym śladem na szczęce ewidentnie nie pomyślał o tym, że taki sposób zasłaniania ust wiązał się z przymusową depilacją twarzy.
-Co jest nie tak z tym dziwakiem? - pomyślał nastolatek, całkiem zapominając, że ów dziwak prawie go zabił.
-Primo: czego tu szukasz, gnoju?! Secundo: podaj mi, proszę, ten skalpel, dobrze? - zaczął lekarz całkowicie irracjonalnie, unosząc kolejne palce podczas wymawiania swych żądań. Zielonooki niepewnie wyciągnął przyrząd z drzwi i rzucił go w stronę rozmówcy, bojąc się do niego podejść. To, co się stało, całkiem przeszło jego oczekiwania. Dosłownie w ułamku sekundy nożyk znalazł się między palcami wolnej ręki chirurga. Szatyn w ogóle nie zauważył tego, co się stało. Ręka mężczyzny tylko na moment rozmazała się, by zaraz zakończyć swój ruch. Gimnazjalista wytrzeszczył oczy w milczeniu.
-Niemożliwe. Jak on może być tak piekielnie szybki? - przełknął ślinę, co nie umknęło uwadze okularnika.
-Możesz mi z łaski swojej wyjaśnić, po jaką cholerę włączyłeś to światło? Zdekoncentrowałeś mnie. Prawie rozciąłem na pół tego człowieka - zaczął się uskarżać brązowooki, niespecjalnie przejmując się faktycznym losem pacjenta.
-Pomyślałem, że może ciężko pracuje się w całkowitych ciemnościach. Wiesz, jakieś... 100% ludzi, których znam tak ma - mruknął chłopak z niezaprzeczalnym, choć również niezamierzonym przytykiem. Chirurg parsknął śmiechem.
-Daj spokój! Jestem tą jedną milionową procenta, którą możesz śmiało nazywać geniuszem. Nie potrzebuję tego całego gówna! - wyrzekł dumnie, w epickim rozmachu odgarniając lewą ręką wyimaginowane "gówno". Niestety najwyraźniej zapomniał, że w tejże ręce znajdował się jego skalpel. Nożyk rotując swobodnie w powietrzu, jak gdyby nigdy nic wbił się gdzieś w leżącego pacjenta z nieprzyjemnym plaśnięciem.
-Kurwa... - westchnął z irytacją lekarz. Zrobił to jednak tak dosadnie i tak naturalnie, że wręcz porażał. Naito również został porażony... strachem. Chłopak zbladł ze swego rodzaju "niemym wrzaskiem", emanując oburzeniem. Tymczasem właściciel kliniki schował łeb pod folię, sprawdzając najwyraźniej wyrządzone szkody. Po chwili jednak wrócił na powierzchnię z uniesionym w górze kciukiem - na szczęście tym bez skalpela.
-Przebiłem mu tylko krtań... - skwitował bez zbędnego przejęcia brązowooki.
-To chyba jednak poważne, co?! - wydarł się całkowicie zbity z pantałyku Madness, a okularnik spojrzał na niego bez zrozumienia.
-Ależ skąd! Mogę mu ją łatwo naprawić, a gdy się obudzi, powiem mu, że wykryłem u niego nowotwór i od razu go zoperowałem... za co będzie musiał dopłacić, rzecz jasna - postanowił bez zbędnych ceregieli lekarz, wtryniając podbródek między kciuk, a palec wskazujący w teatralny sposób.
-To jakiś potwór... - westchnął nastolatek, całkowicie się poddając. W tym momencie jednak spostrzegł, że chirurg jakimś dziwnym trafem nagle znalazł się tuż przed nim. Mężczyzna pochylił się, by zrównać swoją twarz z twarzą młodzieńca.
-Hej... Przecież ja cię znam - doszedł w końcu do wniosku, uderzając pięścią w otwartą dłoń. -To do ciebie wzywał mnie Matsu. Szyłem cię już kilka razy. Zdaje się, że nawet wczoraj. Miło widzieć, że nie zostawiłem ani razu igły wewnątrz twojego ciała. To mi się już kiedyś zdarzyło. Operowałem wtedy oko. Wprawiłem nerw na swoje miejsce i nagle spostrzegłem, że ciało szkliste wpływa do oczodołu... Piękne czasy... - podsumował mężczyzna, wzdychając z przejęciem, przez co szatyn niemalże przykleił się do drzwi.
-Kim... ty jesteś? - zapytał wreszcie zielonooki w przypływie zdrowego rozsądku. Jednocześnie zablokował lekarzowi dostęp do jakże pięknych i wspaniałych wspomnień, przepełnionych patologią oraz syfilisem.
-Ach, faktycznie. Nazywam się Miyamoto Tenjiro - brązowowłosy uścisnął nastolatkowi dłoń, uśmiechając się. I to był jedyny moment, w którym ekscentryczny adept sztuki lekarskiej wydał się chłopakowi normalny.
-Kurokawa Naito - przedstawił się drugoklasista, po czym sięgnął do kieszeni, wyjmując z niej mały pakunek. -Matsu-sensei poprosił mnie, żebym ci to przyniósł... panu - poprawił się szybko. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas ani razu nie pomyślał o tym, że chirurg był od niego sporo starszy. Raczej...
-Daj spokój, nie jestem żadnym "panem". Nawet dzieci nie nazywają mnie "panem". To niepotrzebne. Chociaż... "Panie, oto twoja kawa". "Panie, zostałeś wytypowany do nagrody Nyte'a". "Panie, bij mnie, byłam niegrzeczna"... - wyszczerzył zęby, dając się ponieść własnej wyobraźni. Po chwili jednak wrócił do postawy "profesjonalnej". Nim szatyn zdążył się w czymkolwiek połapać, przestał wyczuwać cokolwiek wewnątrz swojej dłoni. Okularnik stał już obok umiejscowionego pod ścianą biurka, usadzając się na stołku z paczuszką w ręku. To wszystko wydarzyło się w ciągu chwili. Gimnazjalista w ogóle nie zauważył najmniejszego ruchu ze strony swojego rozmówcy. To przerażało... lecz jednocześnie wprawiało w zdumienie.
-Och... Jednak pamięta o tym, jak bezczelne było jego ściąganie mnie setki kilometrów stąd dla jednego, małego gówniarza. To nic osobistego, tak tylko mówię! - usprawiedliwił się po chwili chirurg.
-Em... Tenjiro-san? - mężczyzna uniósł wzrok w kierunku zaciekawionego chłopaka. -Co to jest? Matsu-san nie pozwolił mi sprawdzać przed oddaniem tego tobie... - kontynuował nastolatek, widząc poświęcaną mu uwagę.
-Jeny, ale z ciebie głupek... - skomentował okularnik, po czym wybuchnął śmiechem, niemalże wbijając tym zielonookiego w ziemię. -Skoro naprawdę do tej pory tego nie zrobiłeś... nie powiem ci. Trzeba było rzucić okiem i zawinąć z powrotem. Nikt by nie zauważył... Jeśli będziesz miał szczęście, może kiedyś to zobaczysz. Jeśli to już wszystko, a ty nie jesteś połamany, pocięty, czy sparaliżowany... wypad mi stąd! Ja tu zarabiam. Everything for money, młody! - stłamsił szatyna bezlitośnie, po czym płynną angielszczyzną nakłonił go do opuszczenia sali w zdenerwowaniu i zawstydzeniu. Brązowowłosy jeszcze przez chwilę nasłuchiwał oddalających się kroków chłopaka, a gdy te ucichły, ściągnął materiał z przedmiotu, przyglądając się mu uważnie. Uśmiechnął się pod nosem, wyglądając przez okno.
-Żeby posyłać tego dzieciaka z czymś tak ważnym... Naprawdę musisz mu ufać, Matsu. A może raczej... Ahmed - mruknął sam do siebie okularnik.
-Przecież... w ogóle na mnie nie spojrzał - pomyślał ze zgrozą nastolatek, nie mogąc wydusić z siebie słowa. W tym momencie lekarz wynurzył się spod ochronnej pierzyny, a pierwszym, co rzuciło się w oczy gimnazjalisty był drugi skalpel dzierżony przez drugą rękę. Dopiero, gdy mężczyzna spojrzał w kierunku szatyna, młody Madness był w stanie dobrze mu się przyjrzeć. Chirurg był wysoki i szczupły. Miał brązowe włosy z wyraźnie rozdzielonymi, długimi kosmykami. Te z kolei sterczały w różnych kierunkach, ostatecznie sprawiając, że fryzura znajdowała swój koniec daleko na karku mężczyzny. Również dość długie pukle plasowały się przed uszami. Lekarz miał cienkie, ostre brwi, a jego oczy również posiadały barwę głębokiego brązu. Na prostym nosie zawieszono okulary w ciemnych oprawkach. Usta mężczyzny były zakryte. Nie użył on jednak standardowej maski lekarskiej, a dwóch kawałków taśmy izolacyjnej, nałożonych na siebie w znaku X. Długi, rozpięty, biały płaszcz brązowookiego wyróżniał się podwiniętymi po łokcie rękawami. Pod płaszczem widniała ładna, wpuszczona w spodnie, czarna koszula z białym krawatem, na końcu którego namalowano znak czerwonego krzyża. Eleganckie buty, ciemne spodnie oraz pasek z prostokątną klamrą dopełniały całości. Białe rękawiczki chirurga nie miały na sobie śladów krwi, choć zdawało się, że na pewno rozpoczęła się już operacja.
-Buaghakhkawkhgakoag! - wymamrotał nagle lekarz, gestykulując przy tym energicznie, a Kurokawa z niepokojem spojrzał na swojego rozmówcę. Niepewnie wskazał kilkakroć na swoje własne usta, dając mężczyźnie do zrozumienia, że nie ten nie ściągnął izolacji. Okularnik pacnął się w twarz, jakby dopiero zauważył problem, po czym jednym ruchem oderwał całą taśmę. Nieludzki wrzask wypełnił cały gabinet i zapewne musiał on być dźwiękoszczelny, gdyż krzyk nie wywołał paniki wśród stojących w kolejce. Brązowowłosy z czerwonym śladem na szczęce ewidentnie nie pomyślał o tym, że taki sposób zasłaniania ust wiązał się z przymusową depilacją twarzy.
-Co jest nie tak z tym dziwakiem? - pomyślał nastolatek, całkiem zapominając, że ów dziwak prawie go zabił.
-Primo: czego tu szukasz, gnoju?! Secundo: podaj mi, proszę, ten skalpel, dobrze? - zaczął lekarz całkowicie irracjonalnie, unosząc kolejne palce podczas wymawiania swych żądań. Zielonooki niepewnie wyciągnął przyrząd z drzwi i rzucił go w stronę rozmówcy, bojąc się do niego podejść. To, co się stało, całkiem przeszło jego oczekiwania. Dosłownie w ułamku sekundy nożyk znalazł się między palcami wolnej ręki chirurga. Szatyn w ogóle nie zauważył tego, co się stało. Ręka mężczyzny tylko na moment rozmazała się, by zaraz zakończyć swój ruch. Gimnazjalista wytrzeszczył oczy w milczeniu.
-Niemożliwe. Jak on może być tak piekielnie szybki? - przełknął ślinę, co nie umknęło uwadze okularnika.
-Możesz mi z łaski swojej wyjaśnić, po jaką cholerę włączyłeś to światło? Zdekoncentrowałeś mnie. Prawie rozciąłem na pół tego człowieka - zaczął się uskarżać brązowooki, niespecjalnie przejmując się faktycznym losem pacjenta.
-Pomyślałem, że może ciężko pracuje się w całkowitych ciemnościach. Wiesz, jakieś... 100% ludzi, których znam tak ma - mruknął chłopak z niezaprzeczalnym, choć również niezamierzonym przytykiem. Chirurg parsknął śmiechem.
-Daj spokój! Jestem tą jedną milionową procenta, którą możesz śmiało nazywać geniuszem. Nie potrzebuję tego całego gówna! - wyrzekł dumnie, w epickim rozmachu odgarniając lewą ręką wyimaginowane "gówno". Niestety najwyraźniej zapomniał, że w tejże ręce znajdował się jego skalpel. Nożyk rotując swobodnie w powietrzu, jak gdyby nigdy nic wbił się gdzieś w leżącego pacjenta z nieprzyjemnym plaśnięciem.
-Kurwa... - westchnął z irytacją lekarz. Zrobił to jednak tak dosadnie i tak naturalnie, że wręcz porażał. Naito również został porażony... strachem. Chłopak zbladł ze swego rodzaju "niemym wrzaskiem", emanując oburzeniem. Tymczasem właściciel kliniki schował łeb pod folię, sprawdzając najwyraźniej wyrządzone szkody. Po chwili jednak wrócił na powierzchnię z uniesionym w górze kciukiem - na szczęście tym bez skalpela.
-Przebiłem mu tylko krtań... - skwitował bez zbędnego przejęcia brązowooki.
-To chyba jednak poważne, co?! - wydarł się całkowicie zbity z pantałyku Madness, a okularnik spojrzał na niego bez zrozumienia.
-Ależ skąd! Mogę mu ją łatwo naprawić, a gdy się obudzi, powiem mu, że wykryłem u niego nowotwór i od razu go zoperowałem... za co będzie musiał dopłacić, rzecz jasna - postanowił bez zbędnych ceregieli lekarz, wtryniając podbródek między kciuk, a palec wskazujący w teatralny sposób.
-To jakiś potwór... - westchnął nastolatek, całkowicie się poddając. W tym momencie jednak spostrzegł, że chirurg jakimś dziwnym trafem nagle znalazł się tuż przed nim. Mężczyzna pochylił się, by zrównać swoją twarz z twarzą młodzieńca.
-Hej... Przecież ja cię znam - doszedł w końcu do wniosku, uderzając pięścią w otwartą dłoń. -To do ciebie wzywał mnie Matsu. Szyłem cię już kilka razy. Zdaje się, że nawet wczoraj. Miło widzieć, że nie zostawiłem ani razu igły wewnątrz twojego ciała. To mi się już kiedyś zdarzyło. Operowałem wtedy oko. Wprawiłem nerw na swoje miejsce i nagle spostrzegłem, że ciało szkliste wpływa do oczodołu... Piękne czasy... - podsumował mężczyzna, wzdychając z przejęciem, przez co szatyn niemalże przykleił się do drzwi.
-Kim... ty jesteś? - zapytał wreszcie zielonooki w przypływie zdrowego rozsądku. Jednocześnie zablokował lekarzowi dostęp do jakże pięknych i wspaniałych wspomnień, przepełnionych patologią oraz syfilisem.
-Ach, faktycznie. Nazywam się Miyamoto Tenjiro - brązowowłosy uścisnął nastolatkowi dłoń, uśmiechając się. I to był jedyny moment, w którym ekscentryczny adept sztuki lekarskiej wydał się chłopakowi normalny.
-Kurokawa Naito - przedstawił się drugoklasista, po czym sięgnął do kieszeni, wyjmując z niej mały pakunek. -Matsu-sensei poprosił mnie, żebym ci to przyniósł... panu - poprawił się szybko. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas ani razu nie pomyślał o tym, że chirurg był od niego sporo starszy. Raczej...
-Daj spokój, nie jestem żadnym "panem". Nawet dzieci nie nazywają mnie "panem". To niepotrzebne. Chociaż... "Panie, oto twoja kawa". "Panie, zostałeś wytypowany do nagrody Nyte'a". "Panie, bij mnie, byłam niegrzeczna"... - wyszczerzył zęby, dając się ponieść własnej wyobraźni. Po chwili jednak wrócił do postawy "profesjonalnej". Nim szatyn zdążył się w czymkolwiek połapać, przestał wyczuwać cokolwiek wewnątrz swojej dłoni. Okularnik stał już obok umiejscowionego pod ścianą biurka, usadzając się na stołku z paczuszką w ręku. To wszystko wydarzyło się w ciągu chwili. Gimnazjalista w ogóle nie zauważył najmniejszego ruchu ze strony swojego rozmówcy. To przerażało... lecz jednocześnie wprawiało w zdumienie.
-Och... Jednak pamięta o tym, jak bezczelne było jego ściąganie mnie setki kilometrów stąd dla jednego, małego gówniarza. To nic osobistego, tak tylko mówię! - usprawiedliwił się po chwili chirurg.
-Em... Tenjiro-san? - mężczyzna uniósł wzrok w kierunku zaciekawionego chłopaka. -Co to jest? Matsu-san nie pozwolił mi sprawdzać przed oddaniem tego tobie... - kontynuował nastolatek, widząc poświęcaną mu uwagę.
-Jeny, ale z ciebie głupek... - skomentował okularnik, po czym wybuchnął śmiechem, niemalże wbijając tym zielonookiego w ziemię. -Skoro naprawdę do tej pory tego nie zrobiłeś... nie powiem ci. Trzeba było rzucić okiem i zawinąć z powrotem. Nikt by nie zauważył... Jeśli będziesz miał szczęście, może kiedyś to zobaczysz. Jeśli to już wszystko, a ty nie jesteś połamany, pocięty, czy sparaliżowany... wypad mi stąd! Ja tu zarabiam. Everything for money, młody! - stłamsił szatyna bezlitośnie, po czym płynną angielszczyzną nakłonił go do opuszczenia sali w zdenerwowaniu i zawstydzeniu. Brązowowłosy jeszcze przez chwilę nasłuchiwał oddalających się kroków chłopaka, a gdy te ucichły, ściągnął materiał z przedmiotu, przyglądając się mu uważnie. Uśmiechnął się pod nosem, wyglądając przez okno.
-Żeby posyłać tego dzieciaka z czymś tak ważnym... Naprawdę musisz mu ufać, Matsu. A może raczej... Ahmed - mruknął sam do siebie okularnik.
***
Wciąż nie wiedział, co ma myśleć, gdy opuszczał obskurną klinikę. Od bardzo dawna nie spotkał tak dziwnego człowieka, jak Tenjiro i powoli uświadamiał sobie, że w Morriden znajdzie takich na pęczki. Szatyn z mieszanymi uczuciami stanął na progu, mijając bokiem długi sznur oczekujących ludzi. Tam właśnie dostrzegł wyraźnie znudzonego Okudę, robiącego pompki dla zabicia czasu. Wtedy to Kurokawa przypomniał sobie zapewnienia swojego Mentora o wysłaniu mu kogoś do pomocy. Wychodziło więc na to, że obaj wywiązali się z obowiązków.
-Rinji-kun! Ohayo! - rzucił jeszcze z daleka zielonooki, a białowłosy uśmiechnął się lekko, po czym odbił się od ziemi, używając samych tylko rąk. Wylądowawszy na równych nogach, otarł czoło z potu i spojrzał na przyjaciela.
-Doktorek, co? - zapytał twierdząco, wskazując palcem na ranę na policzku gimnazjalisty. Ten tylko powoli pokiwał głową. -Nie lubi, kiedy przeszkadza mu się przy pracy. Nie miej mu tego za złe - usprawiedliwił lekarza kosiarz. Drugoklasista westchnął ciężko, dając towarzyszowi do zrozumienia, że nie podziela jego zdania.
-Przeszkadza? Ten człowiek pracuje całkiem po ciemku. To jakiś chory sadysta, który przypadkowo przebija ludziom organy i wyłudza tylko więcej pieniędzy. Nie wiem, co ty w nim widzisz, ale dla mnie to nie jest przykład idealnego lekarza... - wyrzucił z siebie swoje skołatane myśli. Okuda pomachał przecząco głową, podchodząc do Naito. Położył mu rękę na ramieniu, siłą zwracając go ku paskudnej klinice.
-Powiem ci trzy rzeczy o "tym człowieku". Po pierwsze: widzisz ten budynek? Mały, paskudny i żałosny, nie? Tenjiro nigdy nie myśli o rozbudowie, gdyż prawie połowę tego, co zarobi przeznacza na fundowanie operacji i leków tym, którzy nie mogą za nie zapłacić. Po drugie: "ten człowiek" jest pierwszą osobą w historii, która całkowicie i bez skutków ubocznych wyleczyła Zespół Downa. Po trzecie: "ten człowiek" nie jest święty. Nigdy nie był. Nie znam szczegółów i mam je w dupie. A wiesz, czemu? Bo stworzył to miejsce nieproszony i zaczął robić wszystko, by zabić wyrzuty sumienia. Teraz to do niego przychodzą setki pacjentów dziennie i to jemu bezgranicznie ufają. "Ten człowiek" to Miyamoto Tenjiro i chciałbym, żebyś o tym nie zapominał... - zielonooki milczał. Spuścił głowę, ze wstydu zalewając się czerwienią. Był zły na siebie za to, jak pochopnie ocenił naukowca.
-Ja... Przepraszam, nie wiedziałem - wymamrotał po chwili, a albinos po przyjacielsku pacnął go w łeb.
-Mnie nie przepraszaj. Też nie byłem do niego zbyt przychylnie nastawiony, kiedy pierwszy raz go spotkałem. Wiem tylko, że drugiego takiego w Miracle City nie ma. Dobra, koniec smutów! Czekałem na ciebie i czekałem chyba z pięć minut! Niedługo zamkną arenę! - niebieskooki szybko przeszedł od zdeprymowania do zaaferowania... rzecz jasna czymś zgoła innym i nie mającym żadnego powiązania z poprzednim tematem.
-Arenę? Jaką arenę? - zielonooki nie nadążał za nurtem myślowym towarzyszącego mu kosiarza, lecz najwyraźniej tamten liczył na możliwość złożenia wyjaśnień. Ślepia białowłosego zalśniły w zdeterminowanej euforii.
-Arenę walk, oczywiście! Kto tylko chce może tam wpaść i zacząć okładać się po mordach z kimkolwiek innym! Bez zasad i ograniczeń, a także jakichkolwiek konsekwencji! - opis, jaki przedstawiono czarnowłosemu wcale nie przypadł mu do gustu. Raczej zniechęcił, przeraził i wywołał przyśpieszenie tętna.
-Ale ja nie chcę z nikim walczyć! - zaparł się zaraz gimnazjalista. -Poza tym z tego, co mówisz wynika, że to jakieś ciemne sprawki... - rzekł, co myślał, idąc ciągle w zaparte. Kosiarz jednak zdążył już uwalić mu swoją rękę na barkach i rozpocząć marsz w sobie tylko znanym kierunku. Nie zrezygnował rzecz jasna z wyjaśnień.
-Nie bój się. Wszystko jest legalnie i zgodnie z prawem. Takie walki pozwalają się nieźle podszkolić przed prawdziwą bitwą. A nawet oglądając cudze pojedynki można się wiele nauczyć. Zawsze lepiej jest zdobyć doświadczenie w przyjacielskich sparingach, niż rzucać się na głęboką wodę prosto do pyska Spaczonego. Czyż nie mam racji? Oczywiście, że mam! - tłumaczył Rinji, nie pozwalając Naito dojść do słowa ani na chwilę. Wyglądało to bardziej na próbę hipnozy. Zdawało się, że chłopak chce zrobić pranie mózgu swemu przyjacielowi i zapewne tak właśnie było. Mimo wszystko Kurokawa w którymś momencie przestał oponować.
***
Jedno było pewne - bez wsparcia Okudy, szatyn nie miałby najmniejszych szans trafić na miejsce. Albinos ciągnął go uliczkami, alejkami i różnorakimi skrótami, przez co - choć w pośpiechu - mógł podziwiać architekturę ogromnego miasta. Teoretycznie budynki wyglądały podobnie to tych, które widziało się w ludzkim świecie, jednak materiały, z których je wykonywano były całkiem inne. Nawet dachy sprawiały wrażenie ulepionych z jakiegoś tajemniczego, kryształowego tworzywa, a rogi ścian zaokrąglały się pozbawione krawędzi. Wiele budowli porażało swoją wysokością, a na dodatek niektóre umiejscowione były niemalże w powietrzu, kilkanaście metrów nad "uziemionymi". Te właśnie budynki miały coś w rodzaju napędów pod fundamentami. Napędy te wyglądały, jak metalowe obręcze. Kolejne kręgi, począwszy od największego, który zawsze był przytwierdzony do budynku, unosiły się w eterze, kilkanaście centymetrów pod wyższymi. Coraz niżej osadzone obręcze stawały się równie coraz węższe. Z całej tej struktury raz po raz wystrzeliwały swoiste fale uderzeniowe, których działanie prawdopodobnie oparte było na stosowaniu emisji.
-Może widziałeś na targu handlarzy kryształami? Te kryształy to skondensowana, posiadająca fizyczną formę postać mocy duchowej. Wykorzystuje się je w wielu urządzeniach codziennego użytku, jak te turbiny tam. To trochę tak, jak węgiel w piecu. Dorzucasz kolejne kryształy, które są pochłaniane przez kondensator. Kondensator wysyła moc do wszelkich maszyn. To przyjazne środowisku źródło energii, a ze względu na powszechność - całkiem tanie. Mimo wszystko utrzymanie domu w powietrzu kosztuje o wiele więcej, niż na ziemi. Dodatkowo jeśli musisz z jakiegoś powodu zmienić jego umiejscowienie, konieczne jest najpierw przymocowanie kolejnej turbiny z danej strony - wyjaśnił wyczerpująco niebieskooki. Był ewidentnie zadowolony z faktu, że to on wiedział na tym polu wszystko, a jego inteligentny kompan praktycznie nic. Zielonooki słuchał wszystkiego z rozdziawionymi ustami. Był naprawdę pod wrażeniem tego, co widział. Konstrukcja miasta, w którym tak wiele tak różnych osób mogło sprawnie funkcjonować bez strajków, buntów, czy konieczności ostrych represji... To było, jak sen.
Miejsce, przed którym w końcu stanęli robiło niesamowite wrażenie. Gigantycznych rozmiarów koloseum, łudząco podobne do rzymskiego, lecz świeże, nowe i nieskazitelnie białe, górowało nad okolicznymi obszarami. Obiekt sięgał pewnie 50 metrów wysokości, a do jego wnętrza prowadziły wielkie, dwuczęściowe bramy. Z daleka zdawały się być mosiężne, lecz z bliska jasnym stawał się fakt, że również tworzył je całkowicie nieznany materiał. Wokół kłębiły się prawdziwe tłumy. Setki, a może i tysiące osób. Wielu po prostu podziwiało piękną i wyniosłą budowlę, lecz niektórzy wkraczali do jej wnętrza przez solidne wrota. Dopiero gdy dwaj Madnessi podeszli bliżej, Naito dostrzegł, że drzwi są czymś ozdobione. Napisami. Napisami wyrytymi czymś ostrym. Napisami bardzo chaotycznymi i abstrakcyjnie rozstrzelonymi.
-To są... imiona? - zdziwił się zielonooki, przyglądając się lepiej rycinom. Albinos wyszczerzył zębiska.
-Ta. To imiona tych wszystkich, którzy zakwalifikowali się do udziału w turnieju. Każde napisane w ojczystym języku wojownika. Znajdują się na każdej z dwunastu bram koloseum, ale na wielu z nich jest jeszcze dużo miejsca. Zawsze można jeszcze ryć czempionów z drugiej strony drzwi... - wyjaśnił z przejęciem niebieskooki, po czym delikatnie popchnął towarzysza do przodu, by nie tarasować przejścia. Weszli do środka, znajdując się na środku korytarza, który zapewne biegł dookoła obiektu. Z sufitu zwieszane były swoiste żyrandole, swą strukturą przypominające gałęzie martwego drzewa. Owe gałęzie wykonano z podobnego materiału, co turbiny latających domów. Na nich zaś zamieszczone zostały większe i mniejsze... wabiki. Wabiki te jaśniały na żółto, dokładnie oświetlając dany fragment korytarza. Okrzyk podziwu wydarł się z ust Kurokawy. Powoli skierował się w stronę zamkniętej bramy z zasuwą, która prowadziła w jeszcze głębsze rejony koloseum. Wtedy jednak przystanął... i zamarł. Nad owymi drzwiami, które mierzyły na pewno jakieś dwa i pół metra, umiejscowione były otwory do wentylacji. Jak potem wyjaśniono szatynowi, otwory te były całkiem zakryte siatką z nici duchowej, jednak każda linka stworzona została tak cienką, iż nie dało się jej zauważyć gołym okiem. To, co ujrzał nastolatek przez otwór wprawiło go w osłupienie.
Jakieś dziesięć metrów nad najwyższym punktem trybun ujrzał to coś. Tajemniczy, zapierający dech w piersiach kształt, który lewitował w jednym miejscu, manifestując swą niesamowitość. Kształt ten zdawał się niemal w całości składać z czystego, jaśniejącego światła, jednak jego kontury były tak wyraźne, jak plama tuszu na kartce papieru. Tajemniczość unosiła się swobodnie, a długie, wijące się w powietrzu snopy promieni przywodziły na myśl swoiste szarfy. Wydawało się, że postać ta to żywa istota. Zbite grupy fotonów z daleka przypominały ostre, sterczące dumnie pióra. Zielonooki musiał naprawdę wytężyć wzrok, by móc rozwikłać pozę, na którą składały się kontury. Zdawało się, że postać na niebie krzyżuje nogi jakby w tureckim siadzie, a jej w pełni wyprostowane dłonie dotykają kolan. Mimo wszystko nie dało się policzyć ilości palców kształtu, gdyż ich mnogość porażała, a rozmiar sprawiał, że również zarys był ledwo widoczny. Szatyn z zaciekawieniem spostrzegł jeszcze jedną rzecz. Inne snopy światła wystawały spod rąk tworu. Mogły być one kolejnymi kończynami, bądź też "szarfami" podobnymi do poprzednich. Coś, co powinno być głową majestatycznego stworzenia nie posiadało żadnych narządów zmysłów... bądź ich kontury były zbyt drobne dla zauważenia. Mimo wszystko w pewnym momencie gimnazjalista w przerażeniu upadł na ziemię, w jednej chwili zalewając się potem. Zaskoczony Okuda prędko doskoczył do niego i pomógł mu wstać.
-Co się stało? Źle się czujesz? - zapytał zgorączkowany niebieskooki, naprawdę zmartwiony nagłym zasłabnięciem przyjaciela.
-Co to jest? - wymamrotał tylko wpatrzony w pustkę chłopak. Zdawał się być całkowicie nieobecny.
-Bóg - odparł bez chwili zastanowienia i z całkowitą, chłodną powagą kosiarz. W jednej chwili drugoklasista zbladł, jak kartka papieru i zadrżał nieznacznie. Dopiero teraz odwrócił się do umartwionego kompana.
-Tak go nazywamy - wyjaśnił pospiesznie Rinji, by uniknąć nieporozumień. -Nikt nie ma pojęcia lub nie chce powiedzieć, skąd się wziął. Każdy jednak pamięta go odkąd się tu pojawił. Musi być niesamowicie stary. Nie wiemy, co tu robi, ale jedno jest pewne. To właśnie dzięki niemu walki na arenie są tak bezpieczne. Nieważne, jak wielkie obrażenia się odniesie. Każdy może tu nawet zginąć, lecz Bóg wyleczy wszystkie jego rany i przywróci go do życia. To zapewne dzięki niemu koloseum nigdy nie wymaga odnowy i nigdy nie niszczeje... - skończył z lekkim niepokojem.
-Ja... Może to tylko moja wyobraźnia... To na pewno wyobraźnia, w końcu on nie ma oczu, ale... miałem wrażenie, że spojrzał prosto na mnie - powiedział Kurokawa, gdy albinos pomógł mu się podnieść. Okuda nie skomentował tych słów. Najzwyczajniej w świecie prowadził towarzysza zaraz za sobą.
Dotarli do szerokich schodów, wyglądających na zrobione z jakiegoś rodzaju marmuru. Schody obłożone zostały prawie do samych brzegów czerwonym, bogato zdobionym złotymi wzorami dywanem.
-Na głównej arenie koloseum odbywają się tylko walki turniejowe. Walki powszechne, w których każdy może wziąć udział, mają miejsce na arenie juniorów... czyli tutaj - rzekł dla zabicia ciszy białowłosy. Szatyn zdążył się już trochę uspokoić i z zainteresowaniem spoglądał na kolejne duże drzwi. Tuż nad nimi widniał zapis na tabliczce z jakiegoś rodzaju tutejszego metalu. Napis brzmiał: Witamy na arenie.
Koniec Rozdziału 41
Następnym razem: Niepokonany Tatsuya
Ale polubiłem tego lekarza! Szaleńcy są spoko. Bardzo pozytywnie oceniam rozdział, gdyż coraz bardziej podoba mi się świat jaki wykreowałeś. Jest taki... Inny, ale zarazem ciekawy. Zwracasz uwagę na wszystkie potrzebne aspekty.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Sam uwielbiam wszelkich szaleńców i psycholi w m/a, a w pewien sposób interesująco komponuje się to z zawodem lekarza/chirurga/doktora ;)
UsuńŁohoho! Szalony doktorek zawsze na propsie!
Usuń