ROZDZIAŁ 35
14 czerwca widniał na zawieszonym obok drzwi pokoju kalendarzu. Przez otwarte okno wlewały się promienie słońca z towarzyszącym im świeżym powietrzem. Pomieszczenie wypełniały miarowe oddechy czarnowłosego nastolatka, robiącego pompki z nogami położonymi na ramie łóżka. Dzięki kontroli nad cyrkulacją powietrza, na którą pozwalała specyficzna technika oddechowa, zielonooki nie sprawiał wrażenia zmęczonego. Jego skóra nie czerwieniała od wysiłku i prawie się nie pocił, co było sporym sukcesem w porównaniu do stanu rzeczy sprzed dwóch miesięcy.
-50... - zakończył w myślach liczenie, ściągając nogi na podłogę i podskokiem stawiając ciało w pozycji pionowej. Powoli, lecz w jego przypadku zauważalnie nabierał formy. Chuderlawa postura minimalnie rozszerzyła się o tkankę mięśniową, miejscami mniej, miejscami bardziej widoczną. Gimnazjalistę wciąż czekało dużo pracy, jednak z uśmiechem obserwował efekty swoich treningów. Dwa razy w tygodniu prowadził sesję razem ze swoim Mentorem na sali gimnastycznej w liceum, na których mężczyzna sprawdzał postępy podopiecznego. Cel był jasny, jak słońce - Morriden, ojczyzna Madnessów.
-Te wszystkie sytuacje, w które pakował mnie Matsu-san... Robił to z czystym sumieniem, choć przejawiało się to trochę drastycznie. A mimo to nie chce od tak zabrać mnie ze sobą. Czy to miejsce jest naprawdę aż tak niebezpieczne? - po jego plecach przebiegł dreszcz. Zarówno lekkiego niepokoju, jak i swoistej ekscytacji. W miarę, jak zagłębiał się w tajniki swojej pracy, coraz bardziej interesowała go sama geneza takich, jak on. Kawasaki jednak uporczywie trzymał się wytłumaczenia, że jest jeszcze za wcześnie na takie rzeczy. Trudno się zatem zdziwić, że drugoklasista był tym faktem lekko zniesmaczony.
-Teoria, historia i tego typu rzeczy powinny być na pierwszym miejscu... albo chociaż równomiernie z praktycznymi sprawami - skomentował w duchu szatyn, podchodząc do lustra wmontowanego w drzwi dębowej szafy z ubraniami. Przez chwilę przyjrzał się samemu sobie.
Czarne włosy, wciąż nie ścięte smagały już ramiona nastolatka, całkowicie pokrywając uszy niezależnie od siły wiatru. Bujna grzywa często również zachodziła za oczy chłopaka, jednak jemu to nie przeszkadzało - kosmyki były za długie, by go ukłuć, więc przechodziły nad oczodołem. Czupryna ukrywała nieco delikatną budowę twarzy. Chłopak prędko założył na siebie biały t-shirt i pierwsze lepsze spodnie, po czym - wykonawszy obowiązujące go czynności poranne - zszedł na dół. Gdy przechodził obok salonu, zauważył własną matkę, śpiącą na kanapie w towarzystwie włączonego telewizora. Pilot leżał obok sofy, zapewne upadłszy kobiecie, kiedy udała się w objęcia Morfeusza. Chłopak popatrzył na nią ze współczuciem.
-Coś się dzieje, wiem to. Ciężko nie zauważyć. A mimo wszystko nie chce mi nic powiedzieć. Nanami też sprawia wrażenie, jakby o niczym nie miała pojęcia, ale czy aby na pewno...? Zawsze, kiedy pytam, o co chodzi, jedna i druga mnie zbywa, a zaraz potem zmienia temat. Jaki mamy problem, mamo? - rozczulił się na chwilę nastolatek, jednak już po chwili opamiętał się i wyszedł z domu. Ściągnąwszy powłokę duchową i zamknąwszy za sobą drzwi, ruszył przed siebie z dużą prędkością. Kolejny raz z zadowoleniem przenikał przez stojących mu na drodze ludzi. Trudno byłoby opisać uczucie, które towarzyszyło czemuś takiemu. Tego trzeba było po prostu doświadczyć.
Sygnał telefonu zatrzymał go przed skrzyżowaniem. Chwycił szybko za srebrną komórkę, otworzył klapkę i ujrzał numer *00000000*. Znał go doskonale, odbierał połączenia od tego nadawcy dziesiątki razy. Dźwięk dzwonka również wyróżniał tego abonenta. Był niepokojący, niejednostajny, przerywany. Trochę jak dźwięk szpitalnych mierników akcji serca. Kurokawa czym prędzej przyjął połączenie, po czym przyłożył słuchawkę do ucha.
-Ohayo, Michelle-san - przywitał się już na wstępie, będąc stuprocentowo pewnym, z kim się połączył.
-Witaj ponownie, Naito - usłyszał przyjazny, kobiecy głos zarazem pośredniczki, jak i obserwatorki.
-Czy coś się stało? - zapytał prędko zielonooki, wznawiając już odrobinę wolniejszy bieg.
-Zgadza się. Tym razem to większe zadanie. Zrozumiem, jeśli nie zgodzisz się... - zaczęła "sekretarka", jednak nie miała wystarczająco dużo czasu, by dokończyć usprawiedliwienie ewentualnej odmowy.
-Przyjmuję je, jakiekolwiek by nie było - przerwał natychmiast drugoklasista głosem stanowczym i niezawisłym. Jasne było, że całkowicie różnił się od chłopaka, który jeszcze niedawno odbywał pierwszą rozmowę z Centralą. Głównie z tego powodu kobieta po drugiej stronie linii zaśmiała się delikatnie, lecz przy tym serdecznie.
-No dobrze - podjęła niewiasta po chwili. -W takim razie słuchaj. Twoim celem jest rozwinięty na wysokim poziomie Spaczony. Poza faktem, iż ukrywa się gdzieś na terenie Akashimy, nie wiemy o nim praktycznie nic. Możliwe, że przewodzi stadu lub watasze pomniejszych stworów. Co ciekawe, wygląda na to, że nie ma na swoim koncie żadnych ofiar... lub takowe umknęły nawet naszemu wywiadowi - kobieta podała wystarczająco dużo szczegółów, by dać początkującemu Madnessowi do myślenia.
-Sądzę, że nie jest to wcale takie proste. Zwykłe "alfy" z tego, co mówił mój Mentor, mają całkowicie inny sposób działania. Właściwie to tego typu grupy są aż zbyt łatwe do wytropienia. Wydaje mi się, że to coś może być odstępstwem od reguły - nastolatek dokonał szybkiej analizy faktów.
-Ale jeśli nie było ofiar, w jaki sposób mógł się rozwinąć do jakiegoś znaczącego stopnia? To się nie trzyma kupy... - pomyślał jednocześnie gimnazjalista, jednak nie powiedział tego na głos, chcąc zachować ułudę spokoju.
-Tak, czy inaczej... liczymy, że wyniki twoich działań będą tak zadowalające, jak zawsze. Dodatkowo wybierzemy jeszcze dwie inne osoby spośród Madnessów o rangach zbliżonych do twojej. Badając sprawę z trzech różnych źródeł, a potem uzupełniając między sobą informacje, powinniście osiągnąć najlepsze efekty - dokończyła naprędce Michelle, oczekując ostatecznego potwierdzenia.
-Przyjąłem. Nie zawiodę was - odrzekł Naito, po czym rozłączył się. Schowawszy telefon do kieszeni, ruszył przed siebie.
-50... - zakończył w myślach liczenie, ściągając nogi na podłogę i podskokiem stawiając ciało w pozycji pionowej. Powoli, lecz w jego przypadku zauważalnie nabierał formy. Chuderlawa postura minimalnie rozszerzyła się o tkankę mięśniową, miejscami mniej, miejscami bardziej widoczną. Gimnazjalistę wciąż czekało dużo pracy, jednak z uśmiechem obserwował efekty swoich treningów. Dwa razy w tygodniu prowadził sesję razem ze swoim Mentorem na sali gimnastycznej w liceum, na których mężczyzna sprawdzał postępy podopiecznego. Cel był jasny, jak słońce - Morriden, ojczyzna Madnessów.
-Te wszystkie sytuacje, w które pakował mnie Matsu-san... Robił to z czystym sumieniem, choć przejawiało się to trochę drastycznie. A mimo to nie chce od tak zabrać mnie ze sobą. Czy to miejsce jest naprawdę aż tak niebezpieczne? - po jego plecach przebiegł dreszcz. Zarówno lekkiego niepokoju, jak i swoistej ekscytacji. W miarę, jak zagłębiał się w tajniki swojej pracy, coraz bardziej interesowała go sama geneza takich, jak on. Kawasaki jednak uporczywie trzymał się wytłumaczenia, że jest jeszcze za wcześnie na takie rzeczy. Trudno się zatem zdziwić, że drugoklasista był tym faktem lekko zniesmaczony.
-Teoria, historia i tego typu rzeczy powinny być na pierwszym miejscu... albo chociaż równomiernie z praktycznymi sprawami - skomentował w duchu szatyn, podchodząc do lustra wmontowanego w drzwi dębowej szafy z ubraniami. Przez chwilę przyjrzał się samemu sobie.
Czarne włosy, wciąż nie ścięte smagały już ramiona nastolatka, całkowicie pokrywając uszy niezależnie od siły wiatru. Bujna grzywa często również zachodziła za oczy chłopaka, jednak jemu to nie przeszkadzało - kosmyki były za długie, by go ukłuć, więc przechodziły nad oczodołem. Czupryna ukrywała nieco delikatną budowę twarzy. Chłopak prędko założył na siebie biały t-shirt i pierwsze lepsze spodnie, po czym - wykonawszy obowiązujące go czynności poranne - zszedł na dół. Gdy przechodził obok salonu, zauważył własną matkę, śpiącą na kanapie w towarzystwie włączonego telewizora. Pilot leżał obok sofy, zapewne upadłszy kobiecie, kiedy udała się w objęcia Morfeusza. Chłopak popatrzył na nią ze współczuciem.
-Coś się dzieje, wiem to. Ciężko nie zauważyć. A mimo wszystko nie chce mi nic powiedzieć. Nanami też sprawia wrażenie, jakby o niczym nie miała pojęcia, ale czy aby na pewno...? Zawsze, kiedy pytam, o co chodzi, jedna i druga mnie zbywa, a zaraz potem zmienia temat. Jaki mamy problem, mamo? - rozczulił się na chwilę nastolatek, jednak już po chwili opamiętał się i wyszedł z domu. Ściągnąwszy powłokę duchową i zamknąwszy za sobą drzwi, ruszył przed siebie z dużą prędkością. Kolejny raz z zadowoleniem przenikał przez stojących mu na drodze ludzi. Trudno byłoby opisać uczucie, które towarzyszyło czemuś takiemu. Tego trzeba było po prostu doświadczyć.
Sygnał telefonu zatrzymał go przed skrzyżowaniem. Chwycił szybko za srebrną komórkę, otworzył klapkę i ujrzał numer *00000000*. Znał go doskonale, odbierał połączenia od tego nadawcy dziesiątki razy. Dźwięk dzwonka również wyróżniał tego abonenta. Był niepokojący, niejednostajny, przerywany. Trochę jak dźwięk szpitalnych mierników akcji serca. Kurokawa czym prędzej przyjął połączenie, po czym przyłożył słuchawkę do ucha.
-Ohayo, Michelle-san - przywitał się już na wstępie, będąc stuprocentowo pewnym, z kim się połączył.
-Witaj ponownie, Naito - usłyszał przyjazny, kobiecy głos zarazem pośredniczki, jak i obserwatorki.
-Czy coś się stało? - zapytał prędko zielonooki, wznawiając już odrobinę wolniejszy bieg.
-Zgadza się. Tym razem to większe zadanie. Zrozumiem, jeśli nie zgodzisz się... - zaczęła "sekretarka", jednak nie miała wystarczająco dużo czasu, by dokończyć usprawiedliwienie ewentualnej odmowy.
-Przyjmuję je, jakiekolwiek by nie było - przerwał natychmiast drugoklasista głosem stanowczym i niezawisłym. Jasne było, że całkowicie różnił się od chłopaka, który jeszcze niedawno odbywał pierwszą rozmowę z Centralą. Głównie z tego powodu kobieta po drugiej stronie linii zaśmiała się delikatnie, lecz przy tym serdecznie.
-No dobrze - podjęła niewiasta po chwili. -W takim razie słuchaj. Twoim celem jest rozwinięty na wysokim poziomie Spaczony. Poza faktem, iż ukrywa się gdzieś na terenie Akashimy, nie wiemy o nim praktycznie nic. Możliwe, że przewodzi stadu lub watasze pomniejszych stworów. Co ciekawe, wygląda na to, że nie ma na swoim koncie żadnych ofiar... lub takowe umknęły nawet naszemu wywiadowi - kobieta podała wystarczająco dużo szczegółów, by dać początkującemu Madnessowi do myślenia.
-Sądzę, że nie jest to wcale takie proste. Zwykłe "alfy" z tego, co mówił mój Mentor, mają całkowicie inny sposób działania. Właściwie to tego typu grupy są aż zbyt łatwe do wytropienia. Wydaje mi się, że to coś może być odstępstwem od reguły - nastolatek dokonał szybkiej analizy faktów.
-Ale jeśli nie było ofiar, w jaki sposób mógł się rozwinąć do jakiegoś znaczącego stopnia? To się nie trzyma kupy... - pomyślał jednocześnie gimnazjalista, jednak nie powiedział tego na głos, chcąc zachować ułudę spokoju.
-Tak, czy inaczej... liczymy, że wyniki twoich działań będą tak zadowalające, jak zawsze. Dodatkowo wybierzemy jeszcze dwie inne osoby spośród Madnessów o rangach zbliżonych do twojej. Badając sprawę z trzech różnych źródeł, a potem uzupełniając między sobą informacje, powinniście osiągnąć najlepsze efekty - dokończyła naprędce Michelle, oczekując ostatecznego potwierdzenia.
-Przyjąłem. Nie zawiodę was - odrzekł Naito, po czym rozłączył się. Schowawszy telefon do kieszeni, ruszył przed siebie.
***
Rikimaru kroczył wzdłuż jednej z ulic Akashimy, niezauważony przez mijanych mieszkańców. Złotooki szermierz wyglądał na pogrążonego w zadumie i faktycznie tak było, jednak nie chodziło bynajmniej o tematy egzystencjalne.
-Czym może być ta istota? - zastanawiał się. -Jeżeli nie zaatakowała ani jednej duszy, nasz wywiad faktycznie mógł jeszcze jej nie dostrzec. Ale w takim razie... Czy to możliwe, że robi to umyślnie? Czy to możliwe, żeby Spaczony zrobił coś tak sprytnego? Nie atakuje, więc nie może być wytropiony. Chowa się. A jednak rośnie w siłę... Jak? - nawet tak bystry umysł, jak ten czerwonowłosego nie był w stanie wyjaśnić zagadki, nie mając ani jednej poszlaki. Niespodziewanie rozległ się pikający dźwięk. Wyrwany z transu Rikimaru sięgnął po swój telefon. Nie było to regularne połączenie - takie uznawano za zbyt czasochłonne - a samo zlecenie. Blisko, w okolicach parkingu dwie ulice dalej.
-Atak, co? - na ekranie pojawiało się kilka standardowych informacji, czyli miejsce, rodzaj zajścia, przewidywana ilość przeciwników oraz ich siła. W tym wypadku wyglądało na to, że złotookiemu przyjdzie zmierzyć się z siedmioma regularnymi Spaczonymi, co nie było zbyt dużym wyczynem. W jednej chwili chłopak wcisnął lewy, zielony przycisk, przyjmując zgłoszenie. Tak to właśnie działało.
Szermierz biegł we wskazane miejsce na skróty. Miast poruszać się chodnikiem i okrężną drogą dostać się na parking, przeszył skrzyżowanie po skosie. Z łatwością wskakiwał na dachy samochodów, które były bliskie staranowania go, po czym przedostawał się na kolejne lekkim, delikatnym krokiem. Ostatecznie wbiegł w uliczkę między budynkami, trzymając już dłoń na ostrzu katany. Z jakiegoś powodu czuł zaniepokojenie tym, co mógł spotkać na miejscu, choć zdawał sobie sprawę, że to z pewnością nie będzie jego główny cel.
Rikimaru wydostał się na drugą stronę, stając już na samym parkingu. Widok, który go spotkał ciężko był opisać. Dostrzegał resztki obżartego do cna człowieka, leżące na brudnym asfalcie. Truchło zaczęło się już rozpadać i za kilka chwil miało przejść do historii, jednak nie to było ważne. Choć poinformowano go o siedmiu wrogach, Madness dostrzegał tylko dwóch. Humanoidalnych, bardzo do ludzi podobnych, jednak zgarbionych i poskręcanych. Jeden z nich dodatkowo posiadał długi, cienki ogon zakończony czubem, przywodzącym na myśl nóż kuchenny. To właśnie ten osobnik tak zadziwił szermierza, gdy bez ostrzeżenia odciął głowę swojego kompana wspomnianym ostrzem, po czym pochłonął ją jeszcze w locie, rozwierając paszczę do niesamowitych rozmiarów. Złotooki stał i patrzył, wiedząc, że i tak nikomu już nie pomoże. Z tego względu nie chciał się spieszyć. Wolał obserwować. Analizować. Ten tak zwany "regularny" Spaczony wcale takim regularnym nie był... a wnioski analizy również nie przedstawiały się zbyt zachęcająco.
-Niemożliwe. Te chuchra ledwo zaczęły żerować. Nie powinno być po nich znać ani śladu inteligencji. Tymczasem ten tutaj zapolował z całym stadem, poczekał na zakończenie uczty i pożarł wszystkich towarzyszy, asymilując całą ich energię... wraz z energią napadniętego. Ale to nie może być On. Ten, którego szukam miał być rozwinięty, silny, wystarczająco potężny, by posłać przeciwko niemu trzy osoby - czerwonowłosy nie czuł się zbyt dobrze z tym, że w ogóle nie rozumiał sytuacji. Wpatrując się w proces zamiany martwego człowieka w świetlisty pył, pozwalał ostatniemu żywemu wrogowi na pożarcie kompana. Tu pojawiał się kolejny problem. Bo o ile wielu Spaczonych nie wykazywało oznak inteligencji wyższej, niż inteligencja przeciętnego kurczaka, o tyle każdym z nich kierował ich instynkt.
-Powinien już odczytać moje zamiary. W normalnych warunkach zostałbym zaatakowany. Istniałaby też możliwość, że bestia zacznie uciekać natychmiast po ujrzeniu mnie. Coś tu jest naprawdę nie tak. Tak duże odstępstwa od reguł zdarzają się... prawie nigdy - doszedłszy do takiegoż wniosku, Rikimaru uznał, że starczy już czekania. Natychmiastowo wyciągnął ostrze z pochwy, co wydarzyło się tak szybko, że z pewnością wzbudzało podziw. Miecz przeciął powietrze, opuszczony przy ciele szermierza, którego wzrok gwałtownie wbił się w pochylonego Spaczonego. Wtem jednak stwór oderwał się od martwego towarzysza, który już po chwili się rozpadł i odskoczył w bok z dużą prędkością.
Czerwonowłosy zareagował błyskawicznie, ruszając ku niemu z przygotowanym do ataku ostrzem, lecz w tym właśnie momencie łapska potwora oplotły przytwierdzony obok niego parkomat i jednym pociągnięciem wyrwały go. Wróg zamachnął się oburącz, trzymając kurczowo przyrząd. Złotooki instynktownie zrobił unik, pewny tego, że poczwara rzuci przedmiotem w jego kierunku. Przeliczył się. W zaskoczeniu spostrzegł, że była to tylko zmyłka. Spaczony nie przerwał bowiem zamachu, a puścił parkomat dopiero po chwili. Madness, zdenerwowany swoim naiwniactwem, zirytował się jeszcze bardziej, zauważając kierunek, w którym poszybował przyrząd. Metalowy przedmiot zmierzał prosto w stronę przejeżdżającego ulicą samochodu.
-Niech to szlag! - pomyślał czerwonowłosy, zmuszony do pozostawienia Spaczonego samemu sobie. Więcej go już nie widział. Miast tego, w pełnym pędzie ruszył za parkomatem, dodając sobie prędkości przy użyciu mocy duchowej. Z pewnym trudem wyprzedził pocisk, po czym precyzyjnie wymierzył cięcie z góry do dołu, przecinając metal tak, że dwie części przyrządu minęły pojazd, upadając kawałek dalej i nie czyniąc nikomu krzywdy. Złotooki odetchnął z ulgą, odwracając się w poszukiwaniu Spaczonego, lecz już go nie było. Zrezygnowany schował katanę do pochwy, wzdychając ciężko.
-Zachowywał się, jakby w ogóle nie przejmował się moją obecnością. Ale to, co zrobił było zaskakująco sprytne, jak na Spaczonego. Dodając do tego sposób, w jaki zbiera energię... Co jeśli w rzeczywistości kontrolował go ktoś znacznie bardziej kompetentny? - wniosek, do jakiego doszedł był równie odważny, co niepokojący. W rzeczywistości sam miał nadzieję, że jednak się myli, lecz ta myśl nie dawała mu spokoju.
Czerwonowłosy zareagował błyskawicznie, ruszając ku niemu z przygotowanym do ataku ostrzem, lecz w tym właśnie momencie łapska potwora oplotły przytwierdzony obok niego parkomat i jednym pociągnięciem wyrwały go. Wróg zamachnął się oburącz, trzymając kurczowo przyrząd. Złotooki instynktownie zrobił unik, pewny tego, że poczwara rzuci przedmiotem w jego kierunku. Przeliczył się. W zaskoczeniu spostrzegł, że była to tylko zmyłka. Spaczony nie przerwał bowiem zamachu, a puścił parkomat dopiero po chwili. Madness, zdenerwowany swoim naiwniactwem, zirytował się jeszcze bardziej, zauważając kierunek, w którym poszybował przyrząd. Metalowy przedmiot zmierzał prosto w stronę przejeżdżającego ulicą samochodu.
-Niech to szlag! - pomyślał czerwonowłosy, zmuszony do pozostawienia Spaczonego samemu sobie. Więcej go już nie widział. Miast tego, w pełnym pędzie ruszył za parkomatem, dodając sobie prędkości przy użyciu mocy duchowej. Z pewnym trudem wyprzedził pocisk, po czym precyzyjnie wymierzył cięcie z góry do dołu, przecinając metal tak, że dwie części przyrządu minęły pojazd, upadając kawałek dalej i nie czyniąc nikomu krzywdy. Złotooki odetchnął z ulgą, odwracając się w poszukiwaniu Spaczonego, lecz już go nie było. Zrezygnowany schował katanę do pochwy, wzdychając ciężko.
-Zachowywał się, jakby w ogóle nie przejmował się moją obecnością. Ale to, co zrobił było zaskakująco sprytne, jak na Spaczonego. Dodając do tego sposób, w jaki zbiera energię... Co jeśli w rzeczywistości kontrolował go ktoś znacznie bardziej kompetentny? - wniosek, do jakiego doszedł był równie odważny, co niepokojący. W rzeczywistości sam miał nadzieję, że jednak się myli, lecz ta myśl nie dawała mu spokoju.
***
-Tak nie może być! - Taigo z impetem trzasnął w boczną ścianę kosza na śmieci. Stojący obok niego Baku i Ken zdawali się być nieco mniej poruszeni, niż sam ich "przywódca". Nie chcieli po prostu go nakręcać. Znali Nakamurę wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że w gniewie wpada na naprawdę straszne pomysły.
-Odkąd ten biały eunuch zagrał nam na nosach, tracimy na poważaniu w całej szkole! Śmieją się z nas za plecami, chociaż nikt się do tego otwarcie nie przyzna. Rozumiecie? Kiedyś nawet bali się zaśmiać! Nawet Kurohade ma nas w dupie! - uderzył w ściankę raz jeszcze, po czym wymierzył potężnego kopniaka, wystarczająco silnego, by zrobić wgniecenie w blasze. Ken przełknął ślinę, Baku zapalił papierosa w zadumie. Obaj panowie w duchu zdawali sobie sprawę z tego, że Taigo mówi prawdę. Żaden z nich nie chciał jednak przyznawać mu werbalnie racji. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.
-Ten mały kutas! Wszystko przez niego! Znalazł sobie kolegę, który go obronił i zaczął zgrywać cwaniaka! Ale czy ktoś go widział od czasu tej całej "wymiany"? Nie! - warczał groźnie Nakamura, przy każdym zdaniu uderzając pięścią we wgniecioną blachę, aż w końcu ostatnie uderzenie sprawiło, że ta pękła. Nastolatek dosłownie zrobił dziurę w konstrukcji. I może ta z kolei była po prostu zbyt słaba, lecz i tak zrobiło to duże wrażenie. Ostre krawędzie metalu pocięły knykcie gimnazjalisty, który w furii całkiem zapomniał o bólu. Góra śmieci częściowo przesypała się przez niewielki otwór, zalewając okolicę nieprzyjemnym zapachem. Taigo podniósł się nagle w ciszy. Atmosfera stała się jeszcze cięższa. Coś wisiało w powietrzu.
-Idziemy! Pora wrócić na szczyt - rozkazał nastolatek, a jego podwładni kiwnęli głowami z niepokojem.
***
Kurokawa uniósł wzrok, zauważając nadchodzący komitet powitalny. Była przerwa. Roiło się od ludzi. On sam stał oparty o parapet, w zamyśleniu zrywając kontakt ze światem. Samym środkiem korytarza kroczył dumnie Taigo, mając po swojej lewicy Kena, a po prawej stronie Baku. Mina obciętego prawie na łyso chłopaka nie zwiastowała nic dobrego i Naito dobrze o tym wiedział. Spodziewał się kłopotów. Był ich pewien. Szczególnie, gdy cała trójka otoczyła go w milczeniu. To właśnie w tym momencie Nakamura wyszczerzył zęby w złowieszczym uśmiechu.
-Dam sobie radę. Jest ich tylko trzech. Jeśli któryś zaatakuje, zrobię unik i rzucę się na innego, żeby zrobić sobie więcej miejsca. Nie powinienem mieć problemu z wygraną... - szatyn szybko ocenił sytuację. Był pewny swego, a przynajmniej takie robił wrażenie. Nie umiał jednak przewidzieć tego, co miało nastąpić.
-Dawnośmy ze sobą nie rozmawiali, Naito-kun! - wykrzyknął "uradowany" Nakamura. -Przybijmy może żółwika, jak za starych, dobrych czasów, co? - dodał szybko. Bardzo szybko. Zakończył zdanie równocześnie z momentem, w którym jego pięść ruszyła w stronę Kurokawy. Prawy sierpowy. Wyćwiczony, mocny, ale nie niemożliwy do uniknięcia. Zielonooki miał już doświadczenie. Umiał się bronić przed czymś takim. Już miał się uchylić, gdy nagle... jego ciało całkiem odmówiło posłuszeństwa. Zatrząsł się. Zaskoczony tym faktem przyjął uderzenie na lewą część szczęki. Nie mógł uwierzyć w to, co się działo.
-Nie może być... Dlaczego tego nie uniknąłem. Mam dobry refleks. Pewnie lepszy, niż on. Czemu nie dałem rady się obronić? A co ważniejsze... dlaczego się boję? Moje nogi są, jak z waty. Nie chcą się ruszyć. Nie mogę złożyć dłoni w pięść. Przyśpiesza mi tętno. Gorąco. Jak gorąco! - opadł na parapet, całkowicie zamroczony zarówno ciosem, jak i własną nań reakcją. Błądzące, zielone oczy wbiły się w twarz uśmiechniętego napastnika. Strach. Strach powrócił. Ponownie zawitał w umyśle drugoklasisty, głośno pukając do jego drzwi. Stare wspomnienia, cienie przeszłości pochłonęły pewność siebie. Miał ochotę płakać...
-Ups! Nie trafiłem, przepraszam. Widzisz, dalej dochodzę do siebie po tym, jak pokłóciłem się z twoim ziomkiem. Ciężko u mnie z celowaniem od tamtego momentu... - miejscami nawet jego inscenizacja zamieniała się w słowa tak złowrogie i szalone, że szatyn ledwo przełykał ślinę. Widzący to uczniowie i uczennice jawnie bądź skrycie przyglądali się zdarzeniu. Beznamiętnie. Ot tak. Nie dziwił ich ten widok. Zawsze tak było. Słabszy był tłamszony przez silniejszego. A to ustawienie było jeszcze bardziej popularne i oczywiste. Kurokawa, a raczej Kurohade obrywał od Nakamury. Proste, jak konstrukcja cepa, prawda?
-Powinniśmy kiedyś znów spotkać się, jak starzy kumple. Pogadać, powspominać. Na przykład za tydzień, 21-go czerwca za szkołą zaraz po zakończeniu roku. Nie radzę uciekać. Wtedy byłoby mi bardzo przykro. Tak przykro... że chyba bym cię zabił - Naito zbladł. Nie mógł wydusić z siebie słowa. Pocił się, drżał. Bezwiednie błądził wzrokiem, szukając pomocy. Nie był gotowy, nie potrafił walczyć ze swoim nemezis. Nie mógł się przemóc. Strach i trauma były zakorzenione w nim tak bardzo, że nie umiał sobie nawet wyobrazić wygranej z Taigo. Lecz nie umiał również odmówić jego wyraźnemu rozkazowi...
-Do zobaczenia, Naito-kun! Liczę, że przyjdziesz. Wydaje mi się, że do tego dnia dam ci spokój. Wiem, że jesteś zajęty. Ach, no tak! Nie zapomnij o długu! Nawet przyjaciel musi oddać, co pożyczył, no nie? Też potrzebuję pieniędzy, chłopie! - powiedział Nakamura, gdy odchodzili. Kurokawa ześliznął się z parapetu. Padł na podłogę ociężale, podkurczając nogi.
-Nie! Nie, nie, nie! Kurwa, nie! - darł się w duchu. W przypływie frustracji z pełną siłą uderzył w ścianę, z której po chwili odpadł tynk. Tego nikt już nie zauważył.
***
-Aaaaaaargh! Gdzie ja mam go do diabła szukać?! - wrzasnął Rinji, stojący na szczycie jakiegoś bloku. Łapiąc się rękoma za głowę, podkreślał dramatyzm sytuacji i bolącą od myślenia głowę. Umiał myśleć w walce i to nawet całkiem dobrze. Głównie dlatego, że wtedy towarzyszyła mu adrenalina. Gdy jednak musiał rozwikłać jakąś zagadkę w normalnych okolicznościach, jego mózg wysiadał. Jak jednak nie bez przyczyny mawiano: "Głupi ma zawsze szczęście". Kto by pomyślał, że przysłowie to tak szybko znajdzie zastosowanie?
Świst powietrza dotarł do uszu albinosa, który natychmiast pochylił się do granic możliwości. Na wysokości jego głowy coś przeleciało. Coś na tyle ostrego, by móc ową głowę nieźle poharatać. By uzyskać maksymalne tempo, Okuda przeturlał się szybko bokiem, stając dokładnie za tym czymś, co go zaatakowało. Tuż przed sobą zauważył świeżo upieczonego Spaczonego z długimi ostrzami wyrastającymi bezpośrednio z nadgarstków w miejscu dłoni. Potwór stał do niego tyłem, w ogóle nie obserwując ruchów niebieskookiego, co samo w sobie wydało się kosiarzowi dziwne. Dziwniejszym jednak okazał się fakt, że bez zbadania sytuacji stwór rzucił się tyłem w jego stronę, zamachując się ostrzem, by rozciąć brzuch Madnessa. Nastolatek z zaciśniętymi zębami odsunął się w bok, przywołując w dłoni świetlistą poświatę, która przepoczwarzyła się po chwili w kosę.
Spaczony chybiając wbił szybko rękę w podłoże, okręcając się na niej z pełną siłą. Gdy zakreślany przez jego ciało łuk wskazywał dokładnie na białowłosego, potwór... złamał swoje ostrze, jakby nie martwił się w ogóle utratą kończyny. Tym samym wystrzelił się w stronę Okudy, chcąc zgotować mu gwałtowne strzyżenie. Zaskoczony chłopak zablokował drugą rękę stwora ostrzem kosy. Gdy energia kinetyczna Spaczonego opadła, Rinji gwałtownie nacisnął stopą staw kolanowy przeciwnika. Zrobił to od boku i wspomógł się w tym mocą duchową, skutkiem czego było głośne złamanie kości oponenta. Ku zdziwieniu niebieskookiego, wróg - zamiast paść w bólu - odbił się na złamanej nodze przecinając kikutem ręki ramię kosiarza.
-Co jest? Czy on w ogóle nie czuje bólu? Poświęcać się w taki sposób... Jego instynkt powinien zabronić mu wykonywania takich działań. Poza tym... - w tym momencie albinos zwrócił uwagę na oczy potwora. Maleńkie źrenice miotały się we wszystkie strony. Zupełnie, jakby tylko one reagowały w jakiś sposób na cierpienie, które "powinno" odczuwać ciało. Zainteresowaniu Okudy nie umknął również fakt, iż stworzenie w ogóle nie patrzyło w jego stronę, a mimo wszystko atakowało i celowało bezbłędnie. Porażająco bezbłędnie, jakby wodzone cudzą ręką.
Rinji miał już dość powstrzymywania się. W chwili, gdy poczuł ból w miejscu zranienia, wykonał kosą zamach tak gwałtowny, że Spaczony nie miał najmniejszych szans na unik. Ostrze weszło w ciało wroga, jak masło, dosłownie rozcinając go na pół. Dolna część upadła gdzieś dalej, jednak górna spoczęła przy nogach chłopaka, wbiwszy kikut ostrza w lity beton. Madness dostrzegł, że tym właśnie ruchem potwór złamał kość w swoim ramieniu. Na dodatek, zamiast zginąć, wróg zamachnął się drugą ręką w kierunku kostki kosiarza. Tego było już za wiele. Białowłosy uniósł stopę, przyciskając do ziemi pędzące ostrze, po czym wbił czubek kosy w głowę leżącego potwora. Dopiero teraz jego ciało przestało się ruszać.
-Cholernie problematyczna rzecz... - rzucił niebieskooki, wzdychając głośno, po czym schylił się w stronę truchła, które nie zdążyło jeszcze całkiem się rozpaść. Źrenice potwora były na powrót normalnej wielkości. Przestały się ruszać i spoglądały już w jednym kierunku, bez rozbieżności.
-Ciekawe, kto cię kontrolował... - głos chłopaka potwierdził to, co zalegało w jego głowie.
Koniec Rozdziału 35
Następnym razem: Strach się bać - ofensywa
O! Jak fajnie, że Taigo wrócił! Ciekawym pomysłem jest pokazanie, że ludzie się tak szybko nie zmieniają, bo już bałem się, że Naito jest teraz twardzielem, który nikogo się nie boi, ale cieszę, že masz zamiar ukazać, iż wcale tak nie jest ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
P. S.fajny numer *00000000* widać, że trudziłeś się z jego wymyśleniem ;)
No właśnie chciałem w miarę realistycznie podejść do sprawy. Trauma to jednak trauma i często dominuje nad charakterem, czy też zmianami, jakie w charakterze zaszły ;)
UsuńPS.
Numer nie miał być jakiś oryginalny, tylko nieużywany :P