środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 100: Coś się kończy, coś zaczyna

ROZDZIAŁ 100

     Jedna z czterech bram głównych do Miracle City rzadko kiedy otwierana była w całości. Na samym jej dole znajdowały się bowiem drzwi. Zwykłe drzwi, mierzące niecałe dwa metry. Przez nie zawsze wchodzono i wychodzono, gdy sytuacja nie wymagała otwarcia całości wrót. Tego dnia jednak było inaczej. Dla człowieka, który samotnie kroczył w kierunku stolicy, stojący na szczycie muru, dławiący w swych gardłach szloch strażnicy, otworzyli na oścież wielką bramę. Jej skrzydła skierowały się do zewnątrz, ukazując pozostających na ulicy Połykaczom Grzechów ich zakrwawionego, lecz dumnie kroczącego przywódcę. Jasnym był jednak fakt, że milczący Bachir po prostu tłumił towarzyszący mu ból. Nikt z obecnych nie mógł sobie wyobrazić, co wydarzyło się w zawalonej kotlinie, lecz każdy usłyszał huk wybuchu. Kantyjczycy rozstąpili się przed swoim liderem, pozwalając mu przejść przez nich. Gdy zaś złotooki stanął w miejscu, rzucił niepewnym podwładnym jedno tylko spojrzenie. Każdy zaś pojął w mig intencje mulata. 521 osób, raptem trzecia część zebranej przez Bachira armii, podniosła się na równe nogi i w ciszy zaczęła kroczyć za wodzem. Naito miał już wybiec białowłosemu na spotkanie, lecz Rikimaru natychmiast położył rękę na jego ramieniu, wymownie kręcąc głową. Bezgłośny, żałobny wręcz marsz Połykaczy Grzechów był bowiem czymś, w czym nie można było przeszkodzić. Nie chodziło tu o żadne zasady, tajemne układy, czy tajemnice. Najzwyczajniej w świecie każdy, kto spojrzał na twarze tych ludzi wiedział, że nie powinien ingerować w przebieg pochodu. Choć bowiem cała wojna zawierała w sobie wiele symbolicznych nawiązań do poprzedniej, Połykacze Grzechów mieli zamiar dodać do nich jeszcze jeden. Dlatego właśnie szli przez główną ulicę - bo prowadziła do centralnego placu. Tego samego, w którym ostatnio wszystko się zakończyło.
***
     -Czyli jednak umarłeś, Shigeru-san... Nie wiem, dlaczego, ale mam dziwne wrażenie, że sam pragnąłeś takiej śmierci. Choć w porównaniu z innymi, ja praktycznie cię nie znałem, myślę, że... byłeś szczęśliwy - zadumał się Kurokawa, krocząc poboczem za sporym pochodem Połykaczy Grzechów. Jego rozmyślania ukróciło jednak stopniowe pojawianie się ludzi. Cywile bowiem, poinformowani o zakończeniu oraz wyniku wojny, opuścili wszelkie schrony, również schodząc się na ulice Miracle City. Im więcej ich było, tym bardziej narastał niepokój Naito. Rikimaru z ręką na katanie rzucał ukradkiem ostrożne spojrzenia w twarze postronnych. Im bliżej głównego placu byli milczący Kantyjczycy, tym gorsze przeczucia mieli nastolatkowie. Czuli bowiem to dziwne, przerażające napięcie. Nikt z nikim nie rozmawiał, nikt nie cieszył się z zakończenia krótkotrwałej wojny. W sercach tych ludzi gnieździło się tylko oburzenie i nienawiść. Reszta zniknęła. 
     -Nie... - wyrzucił z siebie razem z powietrzem gimnazjalista, brzmiąc przy tym tak beznadziejnie, jak jeden człowiek, stojący naprzeciw całej armii. Połykacze Grzechów dotarli już bowiem na główny plac, gdzie... zostali otoczeni. Nie przez Gwardię, nie przez Niebiańskich Rycerzy... ale przez cywili. Tysiące osób, które zebrały się w jeden, wielki tłum, blokując wszystkie ulice i powoli zacieśniając swe kleszcze na cichych Kantyjczykach. Wszyscy ci ludzie mieli gniew wypisany na twarzy. Pomniejsze powody były różne. Niektórzy byli pracownikami zakładów, czy fabryk, które zamknięto z racji zbierania środków na wojnę. Inni byli żonami, mężami, braćmi, siostrami, rodzicami... poległych w walce gwardzistów. Każdy miał jednak jeden powód, by pojawić się na placu. Jedną, wspólną pretensję do zakonu Rycerzy, do Gwardii Madnessów, do całego świata. Nie mogli znieść myśli, że ich najwięksi wrogowie zostali tak po prostu wpuszczeni do miasta. Dlatego właśnie przynieśli ze sobą broń. Pistolety, strzelby, pałki, noże, łańcuchy, piły... Mieli wszystko, czego potrzebowali, by osobiście wymierzyć sprawiedliwość. Najgorsze jednak było to, że żaden z gwardzistów nie próbował ich powstrzymać. Było tak dlatego, że nie potrafili tego zrobić. Respektowali i rozumieli wolę poległego przywódcy... jednak do tego stopnia się z nią nie zgadzali, że nie mieli pewności... czy byliby w stanie powstrzymać się od walki, gdyby wtrącili się do samosądu. Właśnie dlatego ani jeden podwładny Hariyamy wolał nie opowiadać się za żadną ze stron konfliktu. Pozwolili, by ludność cywilna sama poradziła sobie z otoczonymi, stroniącymi od walki Połykaczami Grzechów. Były to dwa dowody... paradoksalnie świadczące o byciu ludźmi.
     Bachir spokojnym spojrzeniem rozejrzał się wokół, wglądając w twarze burzących się ludzi. Nie słuchał nawet ich krzyków. Był całkiem pewny, że krzyczeli coś w stylu "Zabić ich! Jeśli wy nie daliście rady, my to zrobimy! Zasłużyli sobie na to! Niech nie patrzą na nas z góry!". Złotooki uśmiechnął się pod nosem, zdając sobie sprawę, że właśnie czegoś takiego się spodziewał. Jednocześnie jednak spojrzał w niebo, przez kilka chwil błądząc myślami tam, gdzie pozostał jego syn... i matka jego syna.
-Więc jednak tak to się skończy? Moi bracia i siostry... oni na pewno rozumieją. Wierzę w to, że przyszli ze mną gotowi na coś takiego. Wierzę, że poradzą sobie z własną nienawiścią... nawet, gdy doświadczą nienawiści innych. To twoja zasługa, Naito. Pierwszy Król musiał być naprawdę niezwykłym człowiekiem, skoro codziennie dokonywał takich rzeczy, jak ty dzisiaj... Nieważne, co się stanie, nie pozwolę na kolejną wojnę. Choćbym miał nawet umrzeć, przekażę swą wolę tym, których zostawiliśmy w domach. Nie dopuszczę do kolejnych błędów ani do kolejnych łez... - w ten właśnie sposób mulat pogodził się z nadchodzącą śmiercią i z brzemieniem, które dźwigał. Miał ochotę się zaśmiać, gdy zauważył, że jeszcze parę dni temu nie zachowałby się w taki sposób. W pewnym sensie denerwował go fakt, że i to zawdzięczał Kurokawie.
-Przyjaciele... przeszliśmy razem długą drogę... która teraz się kończy. Czy jesteście w stanie zaakceptować to miejsce, jako wasz cmentarz? - ozwał się głośno białowłosy, odwracając się do swoich podwładnych. Pełen entuzjazmu, jednomyślny krzyk Kantyjczyków był tak samo nieprawdopodobny, jak i piękny. Do tego stopnia zawierzyli swojemu przywódcy i rozumieli jego motywy... Do tego stopnia oczyścił ich deszcz krwi i potu, który wcześniej nastąpił.
-Jak śmiesz nas ignorować, ty psie?! - ryknął niespodziewanie ktoś z tłumu, na co złotooki z grobową miną zwrócił ku niemu swą twarz. W tej samej chwili miarka się przebrała. W kierunku niewzruszonego mulata wystrzelił prawdziwy grad kamieni, ocierających się o każdy fragment jego ciała. Jeden z ostrzejszych odłamków rozciął skroń mężczyzny, który nawet nie utwardzał swej skóry. Był przygotowany na to, co się działo. ON był przygotowany, akceptując furię mieszkańców miasta. Naito jednak nie posiadał wystarczającej siły, by stać i patrzeć na to wszystko. Bez ostrzeżenia zostawił Rikimaru samego, pędem rzucając się przez tłum w stronę otoczonych Połykaczy Grzechów. W tym właśnie momencie ktoś rzucił szklaną butelką w głowę syna Konana.
-Stooop! - ryknął przeciągle i z desperacją rozchwiany emocjonalnie nastolatek. Bez zastanowienia stanął pomiędzy przywódcą Kantyjczyków, a pociskiem, do tego pierwszego odwracając się plecami. Jednocześnie rozstawił stopy i rozłożył ręce w geście obrony. Sekundę później poczuł silny, piekący ból i usłyszał trzask. Butelka rozbiła się na jego twarzy, a jej odłamki pocięły skórę gimnazjalisty, wbijając się w nią w wielu miejscach. Cieknąca po czole drugoklasisty krew skleiła jego czarną grzywkę. By nie okazać słabości, chłopak mocno zacisnął zęby. Starał się stępić własny ból z pomocą adrenaliny. Z zaszklonymi oczyma zadyszał głośno. Jego pojawienie się na kilka chwil przerwało proces kamienowania, powstrzymując trwających w zaskoczeniu obywateli.
-Już wystarczy... Wojna się skończyła, rozumiecie? To koniec walki! Nie jesteśmy potworami, by dobijać rannych i bezbronnych! - krzyknął w nagłym przypływie odwagi nastolatek. Korzystając z tego faktu, zdecydował się prędko kontynuować, póki jeszcze miał do tego odpowiednie nastawienie. -Myślicie, że dlaczego Bachir-san i Shigeru-san zdecydowali się walczyć jeden na jednego? Nie chcieli wplątywać w swój konflikt innych ludzi! Naprawdę chcecie sprzeciwić się ostatniej woli Naczelnika?! - mówił to, co mówić musiał, byleby tylko uspokoić rozwścieczony tłum. Jego nadzieja jednak malała coraz bardziej, gdy spoglądał na ich pozbawione zrozumienia twarze. Nie potrafił wykorzystać potęgi swoich oczu - nie mógł tak po prostu odnaleźć sposobu na przekonanie uzbrojonych mieszkańców.
-Nie słuchajcie go! Ten dzieciak to jakiś pierdolony zdrajca! Nim też trzeba się zająć! Broni te ścierwa, jak własnych towarzyszy broni, więc niech zginie, jak oni! - podniosły się różne głosy, doprowadzając serce nastolatka do działania w rytmie salwy z karabinu maszynowego. Najgorsza w tym wszystkim była jednak obojętność obecnych przy nadchodzącej rzezi członków Gwardii. Choć niewielu zdało sobie z tego sprawę, postawa cywili stanowiła kolejne nawiązanie do wydarzeń z przeszłości - do pogromu Kantyjczyków.
     Emocje wzburzonych obywateli sprawiły, że do rozpoczęcia brutalnej masakry potrzebny był tylko jeden bodziec. Ten bodziec nastąpił prawie natychmiast, gdy młody mężczyzna z grubym kijem rzucił się na obwołanego zdrajcą Kurokawę. Drewniana broń przeszyła powietrze, wycelowana prosto w skroń chłopaka. Rozwścieczony agresor chciał zabić. Ból i niesprawiedliwość, które odczuwał skłoniły go do zrobienia czegoś, o czym w normalnych warunkach nigdy by nie pomyślał. "Krzyżooki" dokładnie widział atak już w jego przedbiegach, jednak nie próbował zareagować. Nie opuścił nawet rozłożonych rąk ani nie utwardził skóry, eksponując swoją niechęć do kontynuowania aktów przemocy. Nikogo to jednak nie obchodziło. Gdy bowiem człowiek napotykał na swojej drodze przeszkodzę, której nie mógł pokonać, nadmiar stresu musiał w końcu zostać przez niego wyładowany.
-Ani kroku dalej... - usłyszał niespodziewanie gimnazjalista, gotując się na przyjęcie ciosu. Nim zdołał jednak ujrzeć właściciela głosu, atakujący mężczyzna... upadł. Jego kij został bowiem przecięty i skrócony o pół metra. Nie trafiwszy swojego celu, jegomość natychmiastowo stracił równowagę, czego konsekwencje były oczywiste. Odrąbany kawałek broni odbił się z pustym dźwiękiem od podłoża. W następnej chwili o ziemię uderzyło drzewce kosy. Kosy trzymanej przez młodego Okudę, którego pochylona głowa nie pozwalała Naito na dojrzenie jego twarzy. Rinji bowiem starał się zrobić wszystko, by tylko nie dać po sobie poznać, jak paskudnie się czuł. Nie mógł sobie wybaczyć tego, jak łatwo wyeliminowany został podczas ostatniej walki. Nie potrafił spojrzeć w oczy ludziom, którym chciał przede wszystkim zaimponować... przed którymi chciał się popisać. Dodatkowo zdrowy rozsądek całkowicie zabraniał mu stawać po stronie Połykaczy Grzechów po tym wszystkim, co się stało. Mimo wszystko jednak nie był on w stanie stać i patrzeć, jak jego pierwszy w życiu przyjaciel zostaje pobity. Pomimo hańby, jaką przyniósł swojemu rodowi i z jaką nie umiał sobie poradzić, w pewnym stopniu cieszył się, że wreszcie to on mógł pomóc szatynowi.
-Kiedy kazano wam siedzieć na dupach i obiecano, że włos wam z głowy nie spadnie, żaden z was nie miał nic przeciwko. Teraz jednak, kiedy walka się skończyła, a wasi wrogowie, ranni i zmęczeni, nie chcą jej kontynuować, wy nagle poczuliście cię pewni siebie. Wszyscy... jesteście żałośni - wciąż rozbity psychicznie, pozbawiony swojego wrodzonego optymizmu, brzmiał śmiertelnie poważnie. W przypadku kosiarza, każdy rodzaj powagi potrafił przerazić słuchaczy. Tym bardziej, jeśli on sam ignorował fakt wagi wypowiedzianych przez niego słów. Ogromny harmider narósł do niespotykanych rozmiarów, potwierdzając wszelkie przewidywania.
-Widzicie? Okuda jest z nimi w zmowie! Mówiłem, że nie można im ufać! Król był głupcem, pozwalając nadal istnieć ich rodowi! - wielu ludzi podchwyciło oburzenie jednego. Krąg, jaki tworzył tłum, zawęził się jeszcze bardziej. Było duszno. Nie dało się jednak stwierdzić, czy powodem była faktyczna parność, czy może napięcie. Pozbawiony kija, upadły mężczyzna podniósł się gwałtownie, z furią w oczach nacierając na nieruchomego, pochylonego kosiarza. Zamachnąwszy się pięścią, mierzył w jego twarz, lecz niespodziewanie ktoś zagrodził mu drogę. Nieoczekiwanie rękojeść katany wbiła się w brzuch obywatela, odpychając go z zaskakującą łatwością. Miecz ten należał do Rikimaru, którego kamienna twarz momentalnie uspokoiła furiata, powstrzymując go od ponowienia natarcia. Niestety jednak sam fakt "zaatakowania" mężczyzny jeszcze bardziej zaognił trudną sytuację. "Zabić!" - słychać było raz po raz. Psychologia tłumu sprawiała jednak, że nikt nie działał w nim samodzielnie. Wszyscy czekali na tę jedną osobę, która zmotywuje ich do wzięcia sprawy w swoje ręce.
-Te dzieciaki naprawdę chcą walczyć za przegraną sprawę... Choć wszyscy przygotowaliśmy się na śmierć, żaden z nas nie chce, by ginęli niewinni. Mimo wszystko jednak, kiedy patrzę na tę trójkę, nie widzę żadnego sposobu na odwiedzenie ich od pomocy nam. Jeśli tak dalej pójdzie, pociągniemy ich ze sobą do grobu... - pomyślał niemy Bachir, prawie zatraciwszy zdolność mówienia z racji połamanej większości żeber.
-Czego się boicie, głupcy?! To tylko dwóch gówniarzy więcej! Naprzód! - rzucił ktoś na całe gardło. Już się zdawało, że rozpocznie się masakra, gdy nagle rozległy się odgłosy zdziwienia. Tłum w pewnym punkcie zaczął się rozstępować. Cichy stukot dochodził do uszu trójki nastolatków. Nie minęło pół minuty, a spomiędzy ciżby wyłonił się... Matsu. Zielonowłosy szedł o kulach, z brzuchem ciasno opatulonym wieloma warstwami bandaży. Choć widać było, że poruszał się z trudem, nikt nie śmiał spojrzeć na niego krzywym okiem.
-Czterech, ale... nazwanie nas gówniarzami to chyba lekka przesada - rzucił Arab, szczerząc zęby. Wtedy właśnie rozległy się kolejne serie zdziwionych okrzyków. Za brązowookim kroczyła bowiem Lilith, której koszula została podwinięta do samej linii piersi, a rękawy do łokci. Odsłonięte fragmenty jej ciała pokrywały bandaże, jednak okularnica nie potrzebowała pomocy w chodzeniu. Dwójka zastępców Generałów dołączyła do młodzieńców. Kawasaki stanął rzecz jasna przy swoim uczniu. Mentor po raz pierwszy od bardzo dawna miał okazję zobaczyć się z nim twarzą w twarz. Uśmiechnąwszy się, Ahmed oparł się o ramię gimnazjalisty, by ustabilizować swoją pozycję. Nie potrzebowali słów, by móc przekazać sobie nawzajem swoje uczucia. Arab skierował twarz w stronę nieba, zaciskając zęby. Jego oczy zaszkliły się delikatnie.
-Naito... nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo jestem z ciebie dumny - powiedział mężczyzna, nie spoglądając nawet na lico "krzyżookiego". -Cieszę się... że przynajmniej ty nie masz już problemów z chodzeniem - zaśmiał się cicho, uśmiechając się ciepło. Śmiech przerwał jednak jego jęk bólu - rozerwany bok nie goił się tak szybko... nawet, gdy zajmował się nim najlepszy lekarz w Miracle City.
    Przybycie wysokich rangą gwardzistów znacząco osłabiło bojowe nastroje uzbrojonych cywili. Szczególne wrażenie wywarł jednak na nich sam Matsu, który przecież powinien mieć ich zdaniem dodatkowy motyw, by stanąć po stronie większości. W końcu mieszkańcy stolicy w ogóle nie poznali drobniejszych szczegółów przebiegu bitwy. Poza głównymi wydarzeniami, nie mieli oni pojęcia o niczym... a mimo wszystko chcieli sądzić.
-Kto ma nam pomóc, jeśli nawet Gwardia odwraca się od nas plecami?! Nasi bliscy, nasze rodziny... Wszyscy oni byli waszymi towarzyszami! Jak możecie odrzucać pamięć o własnych kompanach?! Jak możecie stać naprzeciw nam? Przecież mieliście walczyć w naszej obronie! - nim ktokolwiek udzielił odpowiedzi na zarzuty zdesperowanych, rozchwianych emocjonalnie ludzi, rozległy się kolejne okrzyki... przerażenia.
-Wypierdalać z drogi, bo pozabijam! - rozległ się znajomy głos Generała Carvera. W jego przypadku ludzie dosłownie rzucali się na boki, miast zwyczajnie się odsunąć. Nie wiedzieli bowiem, jak przerażający mężczyzna zareaguje na ich bliskość. Bruce był całkiem biały z powodu otulających go bandaży od pasa po szyję. Wcześniej miał on również usztywnione ręce, nogi oraz kark, jednak zwyczajnie zerwał je z siebie, opuszczając szpital. Rzecz jasna nikt nie miał zamiaru go wypuszczać, więc drzwi do jego pokoju zamknięto na cztery spusty. Mając tego świadomość, czerwonooki został zmuszony do... przejścia przez ścianę, raptem pół metra od nienaruszonych przez niego drzwi.
-Oferowałam pomoc, Generale... - odezwała się z wyrzutem Lilith. Zdenerwowany Wilkołak mruknął coś pod nosem, zgarniając z ramieniem stojącego mu na drodze mężczyznę. Carver nie zdawał sobie jednak sprawy z własnej siły, przez co odepchnięty osobnik uderzył w grupkę innych. W konsekwencji tego piętnaście osób poprzewracało się na ziemię.
-Nie potrzebuję pomocy, nie widać?! Mogę chodzić sam, jasne?! Musiałem... coś załatwić... po drodze! - zwierzęcy instynkt Bruce'a w żadnym stopniu nie wspomagał jego zdolności do wymyślania przekonywujących kłamstw. -I żeby było jasne! Mam was wszystkich w dupie, śmiecie! - ryknął czerwonooki, wskazując palcem na Połykaczy Grzechów. -Ciebie! I ciebie! I ciebie też! - kontynuował nakierowując go na kolejne osoby. -Jestem tu tylko dlatego, że staruch sobie tego życzył! - pomimo swojej szczerej ordynarności, nie był w stanie nikogo przekonać swoimi słowami. Nie takie motywy nim kierowały i każdy dobrze o tym wiedział.
-Nawet Generał... Nie myślisz chyba, że powstrzymacie nas z tymi wszystkimi ranami?! - przerwał ktoś żałosny cyrk Wilkołaka. W mgnieniu oka jego przerażające źrenice wbiły się w twarze cywili, przeszywając je niepohamowanym strachem. Nieobliczalny, były więzień budził niemały respekt i jeszcze większy niepokój.
-A jak myślisz... ile tysięcy ludzi zabiję, zanim dacie radę mnie położyć? - warknął z beznamiętną miną, wymuszając na wszystkich obecnych przełknięcie śliny. Nie żartował. Kto, jak kto, ale ten człowiek nie żartował. I nie tylko on. Gwardziści, którzy zebrali się w obronie Kantyjczyków i którzy nade wszystko chcieli wypełnić ostatnią wolę Naczelnika byli jednomyślni. Bez względu na to, jak słabo znali siebie nawzajem, dzielili jednego ducha. Nie potrzebowali żadnych konkretnych powodów, by działać, a to za sprawą Pierwszego Króla... i jego dziedzica.
     Powolne, lecz energiczne odgłosy klaskania rozeszły się po głównym placu. Oklaski pochodziły od zaledwie jednej osoby, jednak dzięki groźbie Carvera i ciszy, jaka dzięki niej zapanowała, każdy mógł usłyszeć "owację". Setki, tysiące par oczu skierowało się w stronę osobnika, który pojawił się praktycznie znikąd. Ubrany był on w czarny, gustowny garnitur w wersji slim. Guziki na mankietach jego marynarki miały złoty kolor, a na ich powierzchni wygrawerowano... koronę. Z kieszeni wierzchniego okrycia mężczyzny wystawała czerwona, gładka chusta. Pod prawą pachą osobnika widniała biała, zapieczętowana koperta. Sam nieznajomy zaś miał czarne, opadające na ramiona włosy, których kosmyki niesfornie wywijały się na wszystkie strony. Jego błękitne oczy i gładka, choć wzbogacona ostrymi rysami twarz sprawiały wrażenie osoby niezwykle spokojnej. Choć sam Naito nie znał tego człowieka, najbardziej przytomni cywile momentalnie skłonili się mu po sam pas. Czarnowłosy skinął głową w ich kierunku, przechodząc pomiędzy nimi i zbliżając się do najodważniejszych z gwardzistów.
-Przyjaciele, macie nasze podziękowania za powstrzymanie linczu - rzekł kulturalnie niebieskooki, skłaniając się nisko, z ręką na brzuchu.
-Chwileczkę... przecież ty jesteś... - zaczął nagle Matsu, rozpoznając w tajemniczym mężczyźnie kogoś, kogo przybycia nikt nie oczekiwał. Elegant nie zamierzał jednak poświęcać czasu na coś, do czego nie był zobowiązany przez rozkazy. Zamiast więc kontynuować rozmowy, odwrócił się w kierunku tłumu, wyjmując spod pachy kopertę. Pieczęć, która widniała na samym jej środku i zabezpieczała papier przed otwarciem z całą pewnością była herbem. Herb ten miał kolisty kształt, a jego wnętrze podzielone zostało na osiem części. Każde z tych pól zajmował jeden znak, całkiem różniących się od pozostałych. Znaki te symbolizowały poszczególne miasta-państwa, które zjednoczyły się za sprawą Królów. Innymi słowy, pieczęć na liście była niczym innym, niż herbem królewskim Morriden.
-Moje imię to Francis Lloyd II i - jak zapewne większość z was wie - jestem prawą ręką oraz osobistym ochroniarzem Jego Królewskiej Mości! Z rozkazu Jaśnie Panującego, przybywam do was, by obwieścić jego wolę. Jego Wysokość ogłasza, co następuje... - pomocnik władcy przerwał na chwilę, wprawiwszy Rinji'ego i Naito w osłupienie. Francis eleganckim ruchem odpiął pieczęć, wyjmując z koperty niewielką kartkę, którą natychmiast rozłożył. Odchrząknąwszy, kontynuował: -Dnia dzisiejszego nastąpił początek i następuje koniec wojny pomiędzy Połykaczami Grzechów, a Gwardią Madnessów! W związku z wydarzeniami, które miały miejsce w trakcie konfliktu oraz pewnymi nieścisłościami, dotyczącymi jego przebiegu, które ujawnione zostały podczas jego trwania... ogłasza się wszem i wobec, że prowadzeni przez Bachira, syna Konana, rdzenni Kantyjczycy, a także osoby z nimi przystające... zostają poddane amnestii. Każdy, kto ośmieli się podnieść rękę na któregoś z wymienionych wyżej obywateli Morriden, sądzony będzie z ramienia Jego Królewskiej Mości pod zarzutem zdrady stanu! Punktualnie w południe dnia jutrzejszego w komnacie królewskiej odbędzie się specjalne posiedzenie, podczas którego reprezentanci wszystkich grup społecznych Miracle City, a także sam Jaśnie Panujący, ustalą postanowienia układu powojennego. Niechaj wystąpi każdy, kto sprzeciwia się woli zrodzonej z królewskiej krwi! - nikt nie miał odwagi wystąpić. Wszyscy ci nienawistni obywatele naraz wypuścili broń, która z hukiem obiła się o podłoże. Nie chodziło tu już nawet o respekt względem władzy rządzącej. Wszyscy stanęli bowiem w obliczu sytuacji, która teoretycznie nigdy nie powinna była nastąpić. Wszakże Król, na mocy prawa pozostający stroną neutralną w konfliktach między ugrupowaniami, z własnej inicjatywy złamał to prawo. Każdy z szykujących się do linczu cywili jednomyślnie padł na kolana przed wysłannikiem władcy, respektując postanowienie namiestnika. W tamtej krótkiej chwili, stojący na wyprostowanych nogach Kurokawa uśmiechnął się szeroko, dostrzegając oddalające się plecy... Tatsuyi. Nie patrząc na niego, były Połykacz Grzechów unosił w górę swą prawą dłoń... ukazując znak victorii. Choć nie dało się określić, jak wielki był w tym wpływ "Boskich Oczu", gimnazjalista w mig pojął intencje udającego się w stronę bram miasta towarzysza.
-Już rozumiem, Tatsuya-kun... Interwencja Króla to twoja zasługa, prawda? - pomyślał bez zawahania nastolatek, wzdychając ciężko i nabierając do płuc czegoś innego, niż powietrze - nadziei.
-Przyjaciele... chyba jednak nie będę miał was wszystkich na sumieniu, co? Los nareszcie zaczął się do nas uśmiechać... więc może w końcu dacie mi szansę na odpoczynek? - nie dało się opisać ulgi, która wpłynęła na twarz oniemiałego wręcz Bachira. Przywódca Kantyjczyków i wszyscy jego podwładni zdążyli pogodzić się ze swoją śmiercią, by nagle dowiedzieć się, że los jest po ich stronie. Ta właśnie świadomość pozwoliła synowi Konana wreszcie poddać się ogarniającemu go zmęczeniu, przeciw któremu walczył od dłuższego czasu. Uśmiechnięty i wdzięczny lider Połykaczy Grzechów padł bez przytomności na twarz. Tak właśnie zakończyła się nie tylko II Wojna Ideałów... lecz również trwający od setek lat konflikt pomiędzy "potomkami Jadiira", a resztą kraju.

Koniec Rozdziału 100
Koniec arcu nr. VI
Następnym razem: Nadczłowiek

6 komentarzy:

  1. Przeczytałem już parę rozdziałów do przodu, ale pomyślałem, że skomentuje Ci wojnę.
    Ogólnie była spoko. Głównie co mi się nie podobało to jak szybko żołnierze zmieniali nastawienie. Gdy te białe potwory zaatakowały bardziej bym się spodziewał, że żołnierze obu stron uznają to za sztuczkę wroga. Takie natychmiastowe połączenie sił wypadło bardzo sztucznie moim zdaniem. Pod koniec też jak połykacze grzechów nic nie mieli przeciwko śmieci razem z Bahirem. W ogóle, że chciał on pozwolić na śmierć swoich ludzi. To też tak sztucznie wyszło. No i początek wojny trochę nudny był, bo walczyły postacie, o których nic zbytnio na tamtą chwile nie było wiadomo. Walka dwóch obojętnych mi osób nie była za ciekawa, ale na to raczej nie dało się nic poradzić.
    Tak to walki były całkiem niezłe. Szkoda mi tylko połykaczy grzechów co umarli. Liczyłem, że więcej przeżyje.
    Brakowało mi trochę działań jakiś pół-randomów. Przydały by się jakieś dwie-trzy akcje gości silniejszych z tłumu, żeby nie było podziału randomy-bogowie. (Jak w pewnej mandze o ninja). No i miałbyś kogo awansować później itp, chodziaż nie wiem jak planujesz akcję. (A w zasadzie już zaplanowałeś) No to taka luźna uwaga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam mam wiele zastrzeżeń do siebie względem wojny i cieszę się, że bardziej je potwierdziłeś, niż dorzuciłeś mi zmartwień ;) Głębia pobocznych postaci (np. Julius) pozostawiła wiele do życzenia i w obecnym arcu staram się, jak mogę, by do czegoś podobnego nie dopuścić.
      Sam Bachir na koniec nie miał już więcej sił, by walczyć o przegraną sprawę, mając wszystkich najsilniejszych ludzi pokonanych i będąc otoczonym przez wrogów. Do tego dochodzi fakt, że skoro wrogowie byli cywilami, to w razie walki Rycerze zwróciliby się przeciwko nim. Wszystko to było aktem porażki Bachira, czego oczywiście nie neguję, ale nie była ona do końca "bez podkładki".
      A jakiekolwiek dysproporcje siłowe, kwestie rozwoju, prędkości rozwoju itp. będą DOKŁADNIE wyjaśniane przeze mnie w przyszłych rozdziałach (większość autorów ma to... gdzieś).
      O awansach się nie wypowiem... bo nie mogę ;)

      Za wszelkie uwagi dziękuję i życzę miłego czytania ^^

      Usuń
  2. Uch! W końcu skończyłem ten arc ;) Długi był...
    ...ale bardzo mi się podobał! Może i nie był najlepszy, ale jakby połączyć go z arcem przedwojennym to uważam go za najlepszą część całego Madnessa.
    Nie chcę rozpisywać się szczegółowo, ale, mówiąc szczerze, z zapartym tchem czytałem tylko trzy walki podczas wojny, która oparta była głównie na walkach (walka Zhanga, Bachira i Carvera) oczywiście nie znaczy to, że poprzednie były słabe, ale nieraz zdarzyło mi się trochę znudzić. Co prawda, nie dziwię się temu, gdyż przy takim natłoku pojedynków nie prosto z każdego zrobić super potyczkę. A z niektórych jest to po prostu zbędne.

    Wprowadziłeś bardzo postaci, w których były naprawdę ciekawe (wszedł Carver, rozwinąłeś Shigeru), ale niektóre, w mojej opinii słabo się sprawdziły (ta, bodajże dwójka Połykaczy Grzechów, którzy siali największy zamęt. Ci dwaj, bez tego, który walczył z Tao) dla mnie byli to zwykli antagoniści, wprowadzeni po to by był "ktoś do walczenia". Zdaję sobię sprawę, że skoro mieli być pokonani w tym samym arcu co się pojawili, to nie da się ich za bardzo rozwinąć, ale już w samym sposobie bycia nie ciekawili mnie ani trochę. Przyczepić się też muszę do czegoś, co przeszkadza mi od jakiegoś czasu... Mianowicie, bardzo dużo osób u Cb ma ten sam sposób mówienia (Carver, Naizo, Tatsuya, Faust itp) wszyscy są po prostu... wulgarni. Może i pasuje to do nich, ale mam takie uczucie, że gdybym nie miał podpisu kto to mówi, to nie byłbym w stanie odróżnić.

    Moce były bardzo ciekawe. Nie licząc, typowych technik przywoławczych, czy strzeleckich, na podziw szczególnie zasługują bogate, rozbudowane techniki Bachira i Shigeru.

    Pod względem postaci, które już znamy to masz u mnie dużego plusa za wstawienie pogadabek Generała Jeana i tego lekarza. Bardzo fajnie wymyśliłeś ich stosunki! Szkoda, że Jean nie walczył, ale liczę na jego powrót. O Bachirze nie ma się co wypowiadać, bo pewnie san dobrze wiesz jak Ci wyszedł! Co do Naito miałem małe zgrzyty pamiętając jaki był na początku, a jaki jest teraz, ale można to tłumaczyć jego oczami

    Teraz wojna. Prowadziłeś ją bardzo profesjonalnie i pożądnie. Było wszystko, co powinno w niej być. Od szyków bojowych, po bunty powojenne. To jedna z najmocniejszych stron tego Arcu.

    Oczywiście nie mogę niewspomnieć o rozterkach psychologicznych, których było co nie miara. W tym jesteś mistrzem. Nie wiele dzieł zmusiło mnie do takiego zastanawiania się nad nimi jak Madness!!

    Mam nadzieję, że kolejny arc będzie równie dobry albo nawet lepszy!

    Pozdrawiam, mistrzu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow! Jestem w szoku. Nie spodziewałem się na tyle pełnej i bogatej oceny tego arcu i cieszę się w sposób niewysłowiony z tego, o czym przeczytałem ^^ Pozwolę sobie odpowiedzieć na różne zagadnienia kolejno ;)

      1. Tylko te trzy wspomniane przez ciebie walki były faktycznie pełnoprawnymi pojedynkami, toteż cieszę się, że akurat je wymieniłeś, bo oznacza to, że spełniły swą rolę ^^ Dążę oczywiście do tego, by każda walka była w jakiś sposób warta zapamiętania, co oczywiście nie będzie proste. I fakt, część krótkich starć poprowadziłem w taki sposób celowo, jak np. nieudany "debiut" Rinji'ego, czy próba zatrzymania Bachira przez Matsu i Lilith ;)

      2. Wspomniana dwójka mocniejszych PG rzeczywiście nie wypadła najlepiej pod względem charakterologicznym i starałem się wyciągać z tego wnioski (choć niestety w obecnym arcu też się na czymś takim złapałem :c ). W pewnym sensie jest to związane z ich epizodyczną rolą, lecz nie traktuję tego jako usprawiedliwienie i będę nad tym pracował. Każda postać powinna coś sobą reprezentować - z takiego wychodzę założenia.

      3. W Morriden, czy może po prostu w świecie Madnessów, bo i poza nim występują, realia i założenia sprzyjają kreowaniu takich charakterów, jak wymienieni przez ciebie "pyskacze". Zgodzę się, że kiedy takowych pojawiło się więcej, przestali oni być tak wyjątkowi i jest to moim błędem, jednakże staram się rozwinąć ich w taki sposób, by przynajmniej swoimi osobowościami się od siebie różnili. Nie zgodzę się jednak w sprawie Fausta. Czemu? Faust nie zachowywał się w tak impertynencki i paskudny sposób na początku. To poczucie pewności siebie i wyższości wpłynęło na niego w taki sposób, kiedy zaabsorbował duszę Arcariosa. W pewnym sensie zadziałała "woda sodowa". Zmienił się też pod wpływem przyjęcia dużej ilości obcej energii duchowej (ryzyko PG).

      4. Typowe techniki, jak np. różnorakie dysponowanie energią duchową, tworzenie podestów, odbijanie się, czy absorbowanie to rzeczy, które prawie każdy Madness potrafi. Te, które ty wspomniałeś są wyjątkowe, bo "odautorskie", to jest już Synteza (zwana też "szóstą ścieżką", bazując na metodach nauczania Matsu w treningu Naito).

      5. Również podobały mi się relacje chirurga z pijakiem, aczkolwiek ja po prostu lubię postać samego Miyamoto, przez co być może podświadomie lepiej mi się pisze akcje z jego udziałem. Jeśli chodzi o powrót Jeana... to chyba zaraz się czegoś o tym dowiesz ^^

      6. Naito nie zmienia się tak szybko, jak mogłoby się zdawać. Przemiany w jego charakterze i osobowości są nieco wolniejsze, aczkolwiek wpływ na to ma zarówno rezydowanie w nim Króla, jak i oczy, które posiadł. Barwna przemowa podczas wojny była połączeniem jego pacyfizmu, wpływu samego Króla i PRZYPADKOWEJ aktywacji oczu ;)

      7. Założę się, że wojna nie byłaby tak dobra, gdybym zrobił z niej kilka bitew, aczkolwiek na pewno byłaby mniej chaotyczna. Cieszę się jednak, że ci się ona spodobała, bo był to (jest) bardzo przełomowy arc tak samo dla mnie, jak i dla świata przedstawionego ^^

      8. Uwielbiam psychologiczne rozterki, więc staram się jak najwięcej ich wplatać. Lubię planowanie i badanie przemian w bohaterach, aczkolwiek często zaniedbuję pewne postaci, przez co wypadają blado (dużo ich, to trochę usprawiedliwia, ale niedostatecznie). Dziękuję za miłe słowa ;)

      Również liczę, że dalsza przygoda ci się spodoba ;) Tak samo pozdrawiam ^^

      Usuń
  3. 3. Co do Fausta masz rację. Rozpędziłem się trochę i w locie też go wrzuciłem ;) ale dobrze, że się zrozumieliśmy.
    6. Czy u Naita idzie to tak wolno? Dla mnie jego przemiana była zaskakująco szybka! Mimo stu rozdziałów jest to i tak mało na zwykłą przemianę z nieśmiałego nastolatka do odważnego, twardo stojącego chłopa!
    7. Nie byłoby sensu przeciągać tej wojny jeszcze bardziej. W jednej bitwie wyszło to baardzo dobrze i działo się tyle co powinno ;)

    Też mam nadzieję,że dalej będzie mi się podobało ;) chociaż zachęcając mnie do przeczytania stu rozdziałów KSIĄŻKI już dokonałeś czegoś wielkiego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mi się to udało ;) Mam zamiar kontynuować moje próby ^^

      Usuń