piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział 95: Ostatni as

ROZDZIAŁ 95

     Niespodziewanie na obszar walki pomiędzy Zhangiem i Luciano zesłany został... nalot. Niezwykła snajperka zniszczonego psychicznie Połykacza Grzechów wypuściła pięć zatrważających wręcz pocisków. Każdy z nich miał ponad 2 metry i w pewnym stopniu przypominał gigantyczną łuskę do strzelby. Odróżniała je jednak metalowa "lotka", przypominająca ruchomy fragment w skrzydłach samolotu... oraz pole rażenia. Marco wystrzelił bowiem na swojego oponenta... pociski do polowej wyrzutni rakiet. Skupisko "naboi" ciągnęło za sobą smugę dymu, wylatującą z "napędu". Będący na ziemi Generał nie miał zbyt wiele czasu na jakikolwiek unik, a biorąc pod uwagę jego poprzebijane stopy - nie byłby on niczym łatwym. Mimo wszystko jednak podjął się pewnego ryzyka, ładując swoje tonfy mocą duchową. W mgnieniu oka zamachnął się nimi, celując we własną klatkę piersiową i w kluczowym momencie zwalniając tak... by jedynie lekko dotknąć swojego ciała. W tym dotyku właśnie zawarta została potężna fala uderzeniowa, która wyniosła go spod uderzających o skały rakiet. Chmura pyłu wzbiła się nad wąwozem, którego znaczna część zawaliła się pod wpływem symfonii Włocha.
-Interesujące posunięcie. Uderzyć w samego siebie, by uniknąć obrażeń... Doskonale. Szkoda tylko, że dopóki mam TO, nigdy mi nie uciekniesz... - pomyślał kołujący nad polem walki zielonowłosy, swoje uwagi skupiając wokół przyrządu na prawym oku. To on bowiem śledził ruchy oponenta, bez trudu sprawdzając jego tętno, temperaturę, wynik wariografu i wiele innych. Właśnie dzięki niemu każdy strzał snajpera wykonany był z tak zabójczą precyzją, że trafiał z każdej pozycji i w każdej sytuacji.
     Pięć pocisków wystrzeliło z karabinu dokładnie w momencie, w którym Chińczyk opuścił chmurę dymu. Użycie emisji na własnym ciele sprawiło, że Tao niesiony był przez falę uderzeniową jakieś kilkanaście centymetrów nad ziemią. Pęd powietrza nie sprzyjał mu w wykonywaniu jakichkolwiek uników, a cztery naboje szybko go doganiały, zmierzając prosto ku stawom mężczyzny. W swoim ówczesnym położeniu nie miał możliwości, by zamartwiać się o piąty. Zetknąwszy ze sobą czubki obu tonf, czarnowłosy przesunął je w powietrzu z góry do dołu, tworząc przed sobą nową tarczę balistyczną. Kule oczywiście zostały przez nią zatrzymane, jednak ciemnooki nie zdążył wypatrzeć ostatniej z nich. Ta bowiem, wyrywszy tunel w podłożu wyłoniła się z niego pod samymi plecami lecącego Zhanga... przewiercając się boleśnie przez jego prawy staw kolanowy.
     Impet trafienia rzucił Generałem o glebę, turlając go przez kolejne trzy metry. Mężczyzna zadziałał natychmiast pomimo niemożebnego bólu, odbijając się rękoma od ziemi i lądując na wyprostowanych nogach. Prędko jednak przebite kolano zapadło się, zmuszając długowłosego do przyklęknięcia. Tymczasem Marco, który powinien być zadowolony ze znacznego powiększenia dystansu między nim, a ofiarą... unosił się na swojej platformie raptem pięć metrów przed zaszachowanym przeciwnikiem.
-Czyżbyś jednak nie był wcale tak silny, jak sądziłem? Strasznie wolno się ruszasz, jak na Generała... Czyżby to to z powodu poprzebijanych stóp? Hm... możliwe! - zaśmiał się Włoch, ewidentnie kontent ze swojego pojedynku. -Tak sobie pomyślałem, że... na pewno poczuję się lepiej, jeśli wymażę z kart historii wszystko, co tylko wiąże się z Giovannim. Co o tym sądzisz? - postradał zmysły. Ta jedna rzecz była pewna. Tao specjalnie przemilczał "chytry plan" swojego wroga, analizując sytuację i sprawdzając swoje szanse na kontratak. -Rozumiem, że się zgadzasz. Zanim kontynuujemy... czy tak będzie dobrze? Na wszelki wypadek mogę podlecieć bliżej, gdybyś miał trudność z trafieniem... - w ciągu kilkunastu sekund Zhang został podwójnie poniżony. Nie dość, że oponent zmusił go do klęknięcia przed nim, to jeszcze dawał mu fory po osłabieniu jego mobilności. Nawet ktoś tak spokojny, jak on, nie mógł mu tego darować.
-Tylko jednej nogi mogę używać w optymalnym stopniu, ale nie wystarczy mi ona do odpowiedniego skrócenia dystansu. On z całą pewnością będzie próbował załatwić resztę moich stawów i nie mam pewności, że dam radę go powstrzymać. Atakuje na poważnie za każdym razem, gdy jestem zajęty odpieraniem poprzedniego natarcia. Jego "symfonie" są silne, ale jak dotąd nie liczył wcale na to, że coś mi zrobią. Każda z nich miała zmusić mnie do ucieczki, by on sam mógł się bez trudu przemieścić i wycelować. Ten człowiek to najlepszy bitewny snajper, jakiego w życiu widziałem! - w krótkim czasie przeanalizował całą dotychczasową strategię przeciwnika, będąc pod wielkim wrażeniem jego umiejętności strzeleckich.
-Już można? - zapytał Sionis, szczerząc zęby. Niesforny kosmyk zielonych włosów, który wcześniej zwisał przed jego twarzą, teraz przylepił się do skóry pod wpływem kropli deszczu. Obłąkane oczy Połykacza Grzechów nie zwiastowały niczego dobrego... podobnie, jak poświata, okalająca lufy jego karabinu. -Terza Sinfonia! - krzyknął Marco, momentalnie wystrzeliwując kolejną serię pocisków. Tym razem mierzyły one po dziesięć centymetrów, a na końcu każdego z nich widniała tajemnicza kula średnich rozmiarów. Nowa partia nabojów rozleciała się na różne strony szerokimi łukami, dokonując czegoś niespodziewanego. Każdy z nich zawrócił bowiem w kierunku Generała... tworząc wokół niego jeden, spójny, kwadratowy tor lotu. Zaskoczony Zhang musiał zrezygnować z rzucenia się w tył, gdyż za jego plecami stale przelatywał przedmiot, który mógł go poważnie zranić.
-Chce mnie zablokować? Nie widzę piątego pocisku. Próbuje zaburzyć moją koncentrację. Dam radę uniknąć tych czterech, ale muszę najpierw wykryć ostatni. W przeciwnym wypadku znowu... - Tao nie dokończył nawet myśli. Niespodziewanie bowiem kule na czubkach ładunków... eksplodowały. Wybuch, który rozerwał podłoże, połknął mężczyznę kłębami dymu, całkowicie go zaskakując.
-Hahahahahahahaha! No nie wierzę, że dałeś się na to nabrać! Ciao, Generale! - zareagował niepohamowaną euforią Luciano. Radość na jego twarzy zniknęła dopiero wtedy, gdy rzednący tym ukazał sylwetkę wyprostowanego Chińczyka. Z licznymi otarciami i paroma mniejszymi poparzeniami na całym torsie i ramionach, Zhang powinien był wyglądać dość biednie. Niemniej jednak jego kamienna, zdeterminowana twarz w niczym nie przypominała człowieka, który miał przegrać pojedynek. Rozpruta już wcześniej koszula z czarnego jedwabiu całkiem znikła, a jej nieliczne fragmenty obijały się o krople deszczu.
-Och... Dałeś radę wzmocnić swoją skórę, tak? To fajnie, ale... jak sobie poradzisz z tym?! - ryknął Włoch i w tym samym momencie rozwiązała się tajemnica piątej kuli, która nie została w żaden sposób zmieniona, jak jej cztery towarzyszki. Nabój nadleciał zza pleców Generała, wcześniej okalając całe pole walki. Uradowany "fiołkowooki" obserwował reakcję Chińczyka, jednak... nie doświadczył żadnej. Choć Tao doskonale wiedział o zbliżającym się zagrożeniu, nie ruszył się nawet o krok, w konsekwencji czego... kula snajpera przebiła jego prawy staw łokciowy. Nim w ogóle wytrysnęła krew, rana została natychmiast zatamowana.
-Hę? Co jest z nim nie tak? W ogóle się nie przejął? Czyżby miał zamiar się poddać? Dlaczego? To całe skupienie i pewność siebie... były tylko na pokaz? - widok ociekających wodą, czarnych, jak noc włosów Zhanga wywołał u snajpera dziwny niepokój, stopując nieco jego rozstrój emocjonalny.
-Coś nie tak? Zostały ci tylko 2 minuty, zapomniałeś? Nie myślisz chyba o poddaniu się, co Marco? - spokojny ton głosu Chińczyka przywołał niepohamowany gniew na twarz snajpera. Nie mógł on pojąć, dlaczego w tak trudnej sytuacji Generał potrafił być tak wyluzowany. Podobnie, jak jego martwy podwładny, szatyn potrafił coś, czego Luciano zupełnie nie był w stanie zrobić. I właśnie ta świadomość była zapalnikiem dla furii strzelca.
-Jesteście tacy sami... Obaj tak cholernie mnie wkurwiacie! Nie mogę patrzeć na żadnego z was. Rzygać mi się chce, gdy widzę te wasze luzackie spojrzenia, rozumiesz?! Zabiję cię! Rozerwę na strzępy, zetrę w pył! Nawet prochy z ciebie nie zostaną! - zielonowłosy momentalnie wzleciał na swojej platformie o kolejne dziesięć metrów w górę. Cztery pomocnicze lufy złożyły się, przylegając do głównej i tym samym kierując w jedną stronę. Ogromna ilość mocy duchowej otoczyła całą snajperkę Włocha. Gdzieś w oddali uderzył piorun.
     -Decima Sinfonia... - mruknął pod nosem Połykacz Grzechów, a spójny strumień energii wystrzelił ze wszystkich luf, łącząc się w jedną całość. W całość tak przerażającą, jak wyraz twarzy mężczyzny. "Paliwo" strzelca uformowało się bowiem w... bombę atomową. Niewiarygodny pocisk zaczął opadać, środkiem ciężkości ciągnięty prosto na stojącego w bezruchu Generała. -Riposare in Pace, Tao Zhang! - ryknął snajper, zsyłając "pewną śmierć" na głowę szatyna.
-Więc to jest twój as, co? Dotychczas każdy atak miał taką samą siłę, jak jego forma, ale... to niemożliwe, by ktoś taki, jak ty stworzył prawdziwą bombę atomową. Masz tylko trzy ogniwa, nie posiadasz wystarczająco dużo mocy. Ten zrzut z pewnością będzie nieporównywalnie silniejszy od każdego dotychczasowego natarcia, ale nawet w swoim stanie nie zaryzykowałbyś zabicia towarzyszy. Pole rażenia realnej bomby z pewnością załatwiłoby połowę z nich. Tak... Jeśli odpowiednio się nie obronię, nie będę miał żadnych szans na wygraną. Jedyną możliwością jest załatwienie przeciwnika jednym ciosem. Będę miał na to tylko kilka sekund chwilę po uderzeniu. Te kilka sekund przesądzi o wszystkim... - prawdziwym powodem jego bezruchu było przygotowanie się na kontratak. Ilekroć próbował bowiem przesunąć którąś ze zranionych kończyn, ból niszczył jego koncentrację. Generał mógł tylko w ciszy wytężać swój umysł. On bowiem zasłynął jako najlepszy strateg spośród "wielkiej trójki". Nieślubny syn władcy Chin, "dziecko o cesarskiej krwi" - Tao Zhang.
     Bomba z potwornym hukiem uderzyła w miejsce, w którym stał przed chwilą Chińczyk. Ziemia zatrzęsła się w promieniu kilkuset metrów od wspomnianego punktu, a wybuch pocisku był tak potężny, że zbliżające się do niego krople deszczu zostały dosłownie rozbite na atomy. Wielki na kilkadziesiąt metrów grzyb atomowy wystrzelił w górę, przyciągając uwagę tysięcy walczących ze sobą Madnessów. Chmura dymu o osobliwym kształcie symbolizowała samą śmierć. Dźwięk, który zagłuszył deszcz zdawał się odbierać głos wszystkiemu wokół. Krzyki umierających, odgłosy kapania, czy pędzące po niebie gromy - wszystko to wydawało się całkowicie nieme przez kilka sekund po zrzucie. Ściany wąwozu w miejscu wybuchu praktycznie wyparowały. Zupełnie, jakby niebywale dokładny rzemieślnik utworzył w nich idealnie gładki, okrągły wyłom, pracując wytrwale przez wiele miesięcy. Ten efekt zabrał jednak raptem pół minuty z życiorysu snajpera.
-Trafiony-zatopiony! - krzyknął z dumą zielonowłosy, a jego platforma strzelecka zniknęła. Jego zachowanie nie oznaczało wcale braku rozwagi. Urządzenie na prawym oku mężczyzny obserwowało bowiem położenie przeciwnika przez cały czas... i nie zarejestrowało ono żadnego przemieszczenia. To właśnie wynik analizy skłonił strzelca do rozpoczęcia świętowania zwycięstwa. Sionis z zadowolonym wyrazem twarzy opadł parę metrów przed niezanikającą chmurą dymu, pyłu i gazu. Marco westchnął głęboko, opuszczając broń po raz pierwszy od kilku godzin.
     To właśnie okazało się błędem. Niespodziewanie, z niesamowitą prędkością, spomiędzy obłoków wystrzelił skreślony już Zhang. Jego białe włosy powiewały na wietrze, a czarna skóra zdawała się lśnić, zroszona kroplami deszczu. Całe ciało mężczyzny otaczała fioletowa energia duchowa. W ciągu jednej sekundy Luciano doznał największego szoku w swoim życiu. Nie mógł on bowiem pojąć, jakim cudem jego oponent nadal żył i jak mógł poruszać się tak wydajnie. Odpowiedzią była zaradność i spryt Generała. Tao czekał bowiem do ostatniej chwili, utwardzając swoje ciało tak mocno, jak tylko potrafił. Jego wyczucie czasu było kluczowym elementem taktyki. Bękart władcy aktywował bowiem swój Madman Stream idealnie w chwili uderzenia bomby, z dokładnością do pięćdziesięciu setnych sekundy. Eksplozja energii, jaką wywołała przemiana pozwoliła mężczyźnie skontrować niszczącą siłę pocisku, a huk wybuchu zamaskował sam fakt dokonania metamorfozy. To nie było jednak wszystko. Białowłosy nie mógł bowiem odpowiednio wydajnie poruszać poranionymi kończynami, gdyż jego ciało mu na to nie pozwalało. Z tego powodu dokonał czegoś niezwykłego. Otoczył on całe swoje jestestwo energią duchową, robiąc to tak ciasno, że przylegała ona do samej skóry. Siłą woli zmuszał do ruchu cząsteczki mocy, co było jednoznaczne z operowaniem samym ciałem. Można więc było go porównać do marionetkarza, jednak w tym wypadku on sam był swoją lalką.
     -Kuro-shiro Hana... - mruknął mężczyzna, bez żadnego zawahania otaczając swoje tonfy mocą duchową... i uderzając ich czubkami w klatkę piersiową przeciwnika. Sam cios nie był jednak rdzeniem jego ataku. Podczas zderzenia wysyłał on bowiem silną falę uderzeniową do wnętrza organizmu oponenta. Właśnie ta fala... w mgnieniu oka zmiażdżyła obydwa płuca snajpera, wystrzeliwując strumień krwi z jego ust. Zhang trwał tak, przykładając broń do wrażego ciała i wsłuchując się w spadające krople deszczu. Wypuszczona ze zdrętwiałej dłoni snajperka uderzyła o ziemię z głośnym chrzęstem. -Podobno nienawidziłeś Giovanniego, ale... czy to nie z jego powodu teraz płaczesz? - odezwał się nagle Tao. Z fiołkowych oczu płynęły łzy. Podbródek strzelca drżał, a z nozdrzy niemalże cieknął śluz. Drżącym ruchem ręki, Sionis zerwał z twarzy swój sprzęt wielofunkcyjny, ciskając nim o podłoże.
-A czegoś się spodziewał? Nawet nienawidzić nie potrafię... - wychrypiał zielonowłosy przykrym, przejmującym głosem.
-To prawda, że nigdy mi o tobie nie mówił... ale dobrze go znałem. Dlatego wiem, że kogoś takiego, jak ty... z pewnością uważał za swojego przyjaciela - podjął zaraz szatyn, wiedząc, że nawet pomimo wytrzymałości, jaką szczycili się Madnessi, jego przeciwnik za chwilę wyzionie ducha.
-To... dobrze. Naprawdę... się cieszę... ale... skoro go znałeś... to powiedz mi... Czy dałbym mu radę? - zamglone oczy Marco obrazowały nieludzki wysiłek, jaki wkładał on w pozostanie przytomnym. Pomimo cieknącej z jego ust krwi, nie mógł pozwolić na zejście z tego świata przed poznaniem prawdy. To ta postawa poruszyła Tao do tego stopnia, że nawet on nie był pewny, czy za chwilę nie uroni łzy.
-Tak. Z pewnością jesteś od niego o wiele silniejszy... - płaczący Połykacz Grzechów w ostatniej chwili swojego życia uśmiechnął się. Szeroko, ciepło... i szczerze. Straciwszy resztę sił, zaczął opadać i zapewne uderzyłby twarzą o ziemię, gdyby stojący przed nim Zhang nie pozwoliłby mu na oparcie się o jego własny bark.
-Dziękuję... - było to ostatnie słowo, jakie wypowiedział Luciano.
-Nie kłamałeś, Bachir-sama. Naprawdę uczyniłeś mnie zdolnym do pokonania Giovanniego. Jestem ci naprawdę wdzięczny i bardzo chciałbym ci podziękować, ale... chyba nie dam już rady tego zrobić. Przykro mi, że nie mogłem ci się odpłacić... Addio, amici! - wraz z jego ostatnią myślą, ostatnia iskra życia uleciała z jego ciała, a powieki mężczyzny ostatni raz złączyły się ze sobą.
-Pewnie to też chciałeś załatwić sam, Giovanni? Zawsze starałeś się uniknąć zrzucania swoich problemów na barki innych. Może gdybym wiedział o wszystkim, zdołałbym mu pomóc... ale chyba umarł szczęśliwy, więc nie musisz się martwić. Cholera, co ja robię? Przecież nie wierzę w życie po życiu... - rzucił sam do siebie Chińczyk, dezaktywując Madman Stream i ciężko siadając na ziemi. Wiedział już, że nie da rady wziąć udziału w tej bitwie, ale nie omieszkał wykorzystać ostatnich cząstek swej mocy do zabezpieczenia ciała wroga przed rozpadem.
***
     -I co teraz, szczeniaki? Jęzora w gębie wam brakło? - rzucił pogardliwie Naizo... zaciskając dłonie na gardłach Naito i Rikimaru. Powoli podduszając nastolatków, wciąż trzymał ich w powietrzu, pozwalając ich nogom zwisać parę centymetrów nad ziemią. Czerwone, obłąkane oczy Połykacza Grzechów emanowały wściekłością. Posiniaczeni, zabrudzeni błotem chłopcy zapewne dyszeliby ze zmęczenia, gdyby uścisk Senshoku nie zmuszał ich do dławienia się. Katana czerwonowłosego nadal wbita była w ziemię w tym samym miejscu, w którym wylądowała wcześniej. Kurokawa, które Madman Stream został rozbity, kurczowo oplatał rękoma nadgarstek ciemiężyciela, chcąc się od niego uwolnić. Niestety nie miał już na to wystarczająco dużo siły.
-Niesamowite. Pokonał nas z taką łatwością, mimo obniżonych zasobów mocy. Ten człowiek to prawdziwe monstrum. Walczył z nami dwoma w tym samym czasie, nie otrzymując żadnego czystego trafienia. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy jest jakieś miejsce, w które mnie nie uderzył. Dodatkowo nie pozwolił mi nawet spróbować zbliżyć się do mojego miecza. Naprawdę nie dorastamy mu do pięt. Gdybym chociaż mógł używać obojga oczu... może zadalibyśmy mu jakieś obrażenia! - szermierz był wściekły na siebie z powodu własnej słabości. Tylko to zaprzątało mu głowę. Normalny człowiek obawiałby się o swoje życie, jednak oddziałująca na chłopaków adrenalina wcale nie wyparowała. To właśnie ona zablokowała uczucie strachu, którego powinni doświadczyć.
-Niech to szlag! Byłem pewny, że stanie się bardziej przewidywalny, gdy go rozzłoszczę... Rozpracowałem nawet część jego umiejętności, ale... nie użył żadnej z nich, żeby nas pokonać. Brakuje mu energii, to prawda, jednak... chyba chciał nas po prostu upokorzyć. Wydaje mu się, że straciliśmy ducha walki, ale to nie prawda! Jeszcze nie wiem, jak, ale go pokonamy. Jeśli tylko dam radę trafić go z Rengoku Taihou... nie, użyję dwóch na raz. To na pewno pozwoli nam wygrać. Jeśli tylko Rikimaru-kun da radę się go złapać... Tak, to jedyna szan... - posiadacz Przeklętych Oczu nie dokończył nawet planowania, gdyż nagle kolano Połykacza Grzechów wbiło się w jego brzuch. Krew, która miała wylecieć mu przez usta została cofnięta z powrotem - zaciśnięta ręka czerwonookiego nie przepuściła płynącej posoki, co mogło się okazać brzemienne w skutkach.
-Nie wiem, co knujesz, ale przez to, że zmarnowałem na was czas, nie będę mógł powalczyć tyle, ile bym chciał. Widzisz? Nie ma już tam dla mnie żadnego ciekawego przeciwnika i to wszystko wasza wina, gnoje... - palce Senshoku zaczęły się stopniowo zaciskać, a twarze nastolatków - blednąć. Wszystko wskazywało na to, że to był ich koniec, jednak...
-Tak sądzisz? W takim razie postaram się jakoś sprostać twoim wymaganiom... Senshoku Naizo - rozległ się nagle głos kogoś, kogo przybycia niewielu się spodziewało. Otoczony niszczącą falą zielonej energii duchowej, Hariyama Shigeru wolnym krokiem zbliżał się bezpośrednio do Połykacza Grzechów. -Odstaw moje dzieci na ziemię, zanim zmienię cię w krwawą miazgę! - zagroził rudowłosy. Presja jego obecności była tak silna, że na czoło "szerokoustego" wstąpiły nerwowe krople potu. Jednocześnie jednak maniakalny uśmiech pojawił się na jego twarzy.
-Wspaniały... cudowny... doskonały! Co za niezwykła potęga! Z bliska wydaje się jeszcze silniejszy, niż wcześniej. Niezwykłe... Właśnie czegoś takiego szukałem! Prawdziwe wyzwanie, prawdziwa batalia, praw... - nim rozradowany czerwonooki dokończył myśl, brodacz gwałtownie pochwycił go za oba nadgarstki, wbijając kciuki w ich stawy. Tym właśnie sposobem bez najmniejszego oporu zwolnił uścisk Naizo, wykorzystując do tego jego własny układ nerwowy. Niebieskie oczy Naczelnika wypełniała złość i zniecierpliwienie. Z całą pewnością nie miał zamiaru mitrężyć. Stanowczo zamachnął się otwartą, prawą dłonią, na której zebrała się cienka warstwa energii duchowej. Nim stało się cokolwiek innego, powłoka zaczęła produkować coś w rodzaju fosforyzującej, jasnozielonej mazi o dziwnej konsystencji. Czymkolwiek ono było, pokryło całą wewnętrzną powierzchnię potężnej dłoni. Oniemiały zwolennik Bachira nie miał nawet szansy uwolnić swej euforii.
     Pokryta "czymś" ręka gwałtownie uderzyła prosto w klatkę piersiową mężczyzny, zagłębiając się w niej z głuchym chrzęstem na jakieś dwa centymetry. Niezwykła, zielona eksplozja, która sprawiała wrażenie, jakby nastąpiła pomiędzy dłonią Shigeru, a skórą Naizo, zmiotła tego drugiego z powierzchni ziemi. Senshoku został dosłownie ciśnięty w tył z oszałamiającą prędkością i siłą, nie pozwalającą nawet na zauważanie odniesionych przez niego obrażeń. Połykacz Grzechów dosłownie wbił się w jedną ze ścian u wylotu wąwozu z mocą tak wielką, że formacja skalna... pękła. Jedna z granic, będących główną siłą oporu podwładnych Bachira rozleciała się na kawałki. Większe odłamki kamieni przygniotły kilkanaście osób, a tumany kurzu  przesłoniły armię Kantyjczyków. Wgnieciony w gruzy Naizo wyglądał potwornie. Skóra na jego klatce piersiowej została brutalnie zdarta, razem z dużą częścią mięśni. Na zewnątrz wyszły jego połamane żebra, oplecione ścięgnami i najróżniejszymi tkankami. Dało się nawet dostrzec żyły i tętnice mężczyzny. Również inne fragmenty jego ciała zostały niechybnie uszkodzone, jednak nie aż tak dotkliwie. Fala przerażenia rozszerzyła się wśród szeregów Połykaczy Grzechów, oniemiałych na widok potęgi najsilniejszego gwardzisty. Nie to było jednak najgorsze z ich perspektywy. Skoro bowiem wąwóz został zniszczony z jednej strony... nic już nie ograniczało napływu żołnierzy Miracle City. Nic nie niwelowało ich przewagi liczebnej.
-Dobrze się spisaliście... - pochwalił nastolatków rudowłosy, przechodząc pomiędzy nimi i poklepując ich po głowach. -...ale teraz pozwólcie dorosłym wziąć sprawy w swoje ręce - rzucił z niezwykłą pewnością siebie przywódca Gwardii Madnessów.
***
     -Hmm... Bitwa powoli zbliża się do momentu kulminacyjnego. Najwyższy czas zmienić nieco jej losy... - odezwał się sam do siebie mężczyzna w białym płaszczu, jaki często nosili laboranci, czy też naukowcy. -Ten cały Verner to wzorowy przykład ćwierćinteligenta, ale gdyby nie jego umiejętność, nie dalibyśmy rady wywołać tej wojny. Cóż, dane, które uzyskałem po waszej walce z paniczem Boccią pozwoliły mi was nieco udoskonalić... - tajemniczy osobnik stał na samym szczycie kilkudziesięciopiętrowego wieżowca w centrum nieznanego miasta. Opierając dłonie o barierkę, kierował swe ostatnie słowa do... kilku tysięcy białych, wzorcowo zbudowanych, łysych istot, których pozbawione wyrazu oczy wywoływały przerażenie. Wszystkie te istoty unosiły się ponad dachem budynku, w milczeniu spoglądając na swojego stwórcę. Ich widok budził respekt, jednak bynajmniej nie chodziło tu o szacunek. Respekt ten wynikał z całkowitej nieludzkości łysych humanoidów. -Lećcie w chwale... moje anioły śmierci! - wykrzyknął "ten" mężczyzna. Ten sam, który miesiące temu był w "pustej strefie". Ten sam, który był częściowo winien śmierci Giovanniego. Właśnie na jego rozkaz cała armia nie znających bólu ani strachu straszydeł jednomyślnie... wniknęła do Strumienia, natychmiastowo kierując się w stronę Morriden. Promienie słońca padały na bok wieżowca. Na nim bowiem zawieszone zostały jedna nad drugą gigantyczne litery, które od góry do dołu tworzyły napis "ENIGMA".
***
     Układ sił na polu walki zmienił się gwałtownie - wahadłowo. Morale Połykaczy Grzechów gwałtownie stopniały, podczas gdy pewność siebie Gwardii Madnessów wzrosła zastraszająco. Bachir obojętnym spojrzeniem omiótł wnikającego w szeregi własnych żołnierzy Hariyamę. W złotych oczach widać było przejęcie, pewną nostalgię... ból. Przywódca Kantyjczyków przygotował się skrupulatnie na zderzenie z tym uczuciem i nie pozwalał mu się opętać. Mimo wszystko jednak niemożliwym okazało się jego całkowite zniwelowanie.
-Thomas, Julius, Marco... Wszyscy nie żyją. Każdy z nich oddał swe życie dla dobra sprawy, ginąc z moim imieniem na ustach. Wszyscy walczyli za naszych przodków, za dziadków naszych dziadków, za honor, który chciano nam odebrać. Kim byłbym, gdybym pozwolił, by ich wysiłek poszedł na marne? - z monotonią wpatrywał się w płaczące niebo, nie poruszając nawet powiekami. Woda kapała mu do oczu, jednak ignorował to. Mimo wszystko jednak nie zignorował zbliżającego się Naczelnika, śledząc go wzrokiem na każdym kroku. A gdy w końcu stanął w odległości pięciu metrów od niego, nareszcie spojrzał mu prosto w twarz.
-Chyba przeznaczone nam było spotkać się w takiej sytuacji... - to mulat odezwał się jako pierwszy. Żaden z gwardzistów nie ośmielił się przejść przez niewidzialny mur, który tworzył duch mężczyzny. Nikt nie próbował zaszarżować, gdy ten człowiek miał taki wyraz twarzy. Każdy żołnierz stanął, jak wryty, w każdej chwili spodziewając się ataku. Tymczasem zaś stłoczeni w wąwozie Połykacze Grzechów opuścili jego rozbity wlot, powoli ustawiając się za swoim przywódcą. W ich oczach drzemało pragnienie sprawiedliwości i nieposkromiona wola walki.
-Nawet sobie nie żartuj, nazywając przeznaczeniem cały trud, jaki sobie zadałeś, by mnie tu ściągnąć... Zadam dziesięć ciosów twoim ludziom za każdy otrzymany przez moją rodzinę!  - zagrzmiał brodacz, a kilka tysięcy głosów zawtórowało mu z pełnym przekonaniem. Białowłosy uśmiechnął się z politowaniem, słysząc jego słowa.
-Tylko głupiec wywołuje konflikt, by potem mieć do przeciwnika żal za jego wynik... - zripostował mężczyzna, zaciskając dłoń na zawieszonym na jego szyi medaliku w kształcie krzyża. Również za jego odpowiedzią poderwała się fala okrzyków.
-To dobrze, że rozumiesz swój błąd, chłystku... - odparł groźnie niebieskooki, na co Bachir zaśmiał się pod nosem, rozkładając ręce.
-Niech nie zwiedzie cię twój własny gniew, rzeźniku niewiniątek. Jeśli wydaje ci się, że te wszystkie spędzone na przygotowaniach miesiące nie przyniosły żadnych efektów... to grubo się mylisz! - na te słowa tysiąc Połykaczy Grzechów w jednej chwili zmieniło się w jedną, wielką, fioletową łunę. Energia duchowa o właśnie takim kolorze otoczyła ich ciała, zmieniając kolor skóry na smolisty i kolor włosów na nieskazitelnie biały. Tysiąc osób w jednej chwili aktywowało Madman Stream.
-Jeśli pragniecie zwycięstwa, chodźcie i weźcie je sobie! Nie miejcie nam jednak za złe, gdy wasz mrok przesłoni wam drogę do celu... - w tym momencie oddziały Kantyjczyków momentalnie wyrwały się do przodu, wygrywając prędkością, wytrzymałością, siłą i duchem walki... jeszcze przed zderzeniem z przeciwnikami.

Koniec Rozdziału 95
Następnym razem: Cud

2 komentarze:

  1. Tym razem wystarczy po prostu:
    BĘDZIE SIĘ DZIAŁO!
    Nareszcie pojedynek, na który tyle czekałem!
    P.S. fajnie zakończyłeś walkę Tao. Wyszła bardzo efektownie i naturalnie ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podobało ;) Z walki Tao sam byłem bardzo zadowolony ^^ Mam nadzieję, że emocje nie opadną!

      Również pozdrawiam ^^

      Usuń