sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 96: Cud

ROZDZIAŁ 96

     Wypluwszy zalegającą w ustach krew, Kurokawa podniósł się na równe nogi, przecierając twarz dłonią. Padający deszcz podkreślał jedynie, jak poważna i przerażająco przykra była obecna sytuacja. Nie sposób było przeoczyć ogromną ilość fioletowej energii duchowej, która rozniosła się ponad polem walki. Jej gęstość była wręcz przytłaczająca. Emocje i motywy każdego właściciela danego fragmentu "mgły" dało się wyczuć w niej samej. 
-Tak nie powinno być... Robi się coraz gorzej. Jeśli w żaden sposób nie zareagujemy, rozpęta się tu jeszcze większe piekło, niż do tej pory! - zdenerwował się "krzyżooki", kierując swe słowa do powracającego z kataną w dłoni Rikimaru. Czerwonowłosy przyjrzał się uważnie zestresowanemu towarzyszowi, w pewnym stopniu rozumiejąc jego rozterki. Schowawszy miecz do pochwy, stanął obok niego. Milczał. Nie wiedział, co może powiedzieć.
-Ten człowiek, Senshoku Naizo pokonał nas obu w pojedynkę, chociaż sam był osłabiony. Gdzieś tam stoją ludzie wielokrotnie silniejsi od niego. Nie wiem, jak możemy pomóc... - przełamał się w końcu, wyrzucając z siebie to, co mu leżało na sercu. Sam również był sfrustrowany. Wiedział bowiem, że pomimo widocznego przełomu, którego dokonał Naito, cała ich trójka została zmiażdżona przez jedną tylko osobę. Ta świadomość nie dawała mu spokoju.
-Naprawdę nie rozumiesz? - zwrócił się do niego gimnazjalista, odciągając jego umysł od minionych zdarzeń. -Gdy tutaj szliśmy, ani razu nie pomyślałem o tym, by kogoś tu pokonać. Nie jestem jakoś szczególnie silny, ale wiem, że do tego, co chcę zrobić, nie potrzebuję siły. Jest tu masa ludzi mocniejszych ode mnie, ale co z tego? Mam zamiar zatrzymać walkę, a nie się w nią wdawać! Jesteś ze mną, Rikimaru-kun? - chociaż posiadacz Przeklętych Oczu zawsze miał dryg do barwnego wysławiania się, ogromny wpływ Pierwszego Króla na ten dar przekraczał ludzkie pojmowanie. To w końcu pod wpływem tego oto daru szermierz jako pierwszy ruszył naprzód, w stronę ścierających się ze sobą armii. Zostawszy z tyłu, dziedzic Shuuna uśmiechnął się tylko przelotnie, po czym ruszył z pogoń za swym przyjacielem.
***
     -Szlag! Muszę tam iść! Wiesz, ilu ludzi zginie bez mojej pomocy? - uniósł się Jean, gdy Miyamoto trzeci raz z rzędu zagrodził mu drogę, tym razem stając przed samymi drzwiami. Blondyn zaciskał zęby w gniewie, próbując wyrwać się spod "okupacji" chirurga.
-Jakiej pomocy, idioto? W niczym nie pomożesz w swoim stanie! Zamknij się i siadaj! - odparł okularnik, wymachując mu skalpelem przed samą twarzą. Fakt, że go jeszcze nie pociął był zdumiewający, biorąc pod uwagę, że Tenjiro do zbyt ostrożnych nie należał.
-"W moim stanie", tak? - powtórzył Generał, spoglądając na owiniętą bandażami klatkę piersiową, w której nadal odczuwał dotkliwe bóle, gdy próbował poruszyć się z większym impetem. -Nie pamiętam, żebym doznał jakichś niezwykłych obrażeń! Parę złamanych żeber, uszkodzenie mostka i parę obtłuczeń, ale nic więcej! Jakim więc cudem przez ponad rok wszystko mnie boli, co? - nakrzyczał na lekarza, zaciskając pięści do granic wytrzymałości. Po kilku sekundach jednak westchnął ciężko, powoli opanowując szalejące emocje. -Wiem, że musiałeś mieć z tym coś wspólnego. Nie mam pojęcia, co, ale nie mam też siedmiu lat. Po prostu powiedz mi prawdę, w porządku? - zaskakująco spokojnie poprosił. Poprosił. Już samo to, gdy mówiło się o jego osobie było czymś niecodziennym, a przecież zwracał się do człowieka, z którym zawsze darł koty.
-Ech... W takim razie dwa kroki w tył, bo wytnę ci tchawicę! - polecił brązowowłosy. O ile w normalnych, ludzkich sytuacjach byłoby to zapewne żartem, o tyle po nim można się było wszystkiego spodziewać. Z tego właśnie powodu Noailles uniósł dłonie, jakby otoczył go cały szwadron policji, po czym odstąpił od drzwi. Nie skłoniło to chirurga do schowania morderczego narzędzia, lecz z pewnością rozluźniło atmosferę. -W porządku... A więc... umyślnie źle złożyłem twoje żebra, by zrosły się nieprawidłowo i nigdy więcej nie pozwoliły ci walczyć - wyrzucił z siebie z prędkością karabinu maszynowego mężczyzna, co wywołało chwilę ciszy.
-Coooo?! - ryknął Francuz, gdy zdołał już poukładać sobie w głowie wypowiedź sprzed chwili. -Jakim cudem mówisz to bez żadnego skrępowania?! - w odpowiedzi na to Miyamoto jedynie wzruszył bezradnie ramionami, niespecjalnie się przejmując. -No i?! Doczekam się jakiejś puenty? Po jaką cholerę to zrobiłeś, doktorzyno od siedmiu boleści? - spanikował alkoholik, co najwyraźniej nijak nie udzieliło się jego rozmówcy.
-To chyba lepsze, niż zostanie kaleką, co? - retoryczne pytanie chirurga było tak poważne, że z miejsca zmieniło nastrój sytuacji, wywołując błysk zdziwienia w niebieskich oczach. -Ostrzegałem cię już wiele razy przed działaniem twojego Stylu Pijanego Mistrza. Każdy z was, Generałów, posiada jakiś sposób na wykorzystanie pełni możliwości własnego ciała. Jeśli jednak chodzi o ciebie, to w krótkim czasie nadwerężasz je do stopnia, którego sam nie kontrolujesz... Głównie dlatego, że przeważnie jesteś nawalony, jak bela - wtrącił z pełną powagą, co jednak paradoksalnie zaburzyło bardzo rzeczową i obiektywną wypowiedź. -Już od dawna próbowałem cię powstrzymać, ale niestety byłeś debilem. Dlatego powiem ci to powoli i wyraźnie, żebyś zrozumiał... TWOJE CIAŁO TEGO NIE WYTRZYMA. Jeśli nie przestaniesz używać Stylu Pijanego Mistrza, możesz trwale uszkodzić swoje mięśnie. Właśnie z tego powodu musiałem użyć czegoś prostszego od perswazji. Już rozumiesz? - zakończył Tenjiro, po raz pierwszy tak konkretnie i jednoznacznie, całkiem przekreślając styl walki blondyna. Generał milczał przez kilka chwil. Zdawało się, że wziął sobie do serca uwagi szefa prywatnej kliniki. Zdawało się.
-Poskładaj mnie z powrotem - nakazał nagle. W jego niebieskich oczach widać było nie upór, a jedynie stanowczość i pewność.
-Po co ja strzępię jęzor... Nie słyszałeś, kretynie, co mówiłem? - zbulwersował się brązowowłosy, jednak jego wyraz twarzy szybko zmienił się w apogeum zdziwienia. Spodziewał się nierozważnego, pozbawionego rozsądku zachowania, jednak wszystko wskazywało na to, że Noailles dobrze zastanowił się nad swoją decyzją.
-Jeśli moja obecność może coś zmienić, to nie obchodzi mnie, co się ze mną stanie. Moje ciało jest problemem, tak? W takim razie wystarczy, że uczynię je silniejszym, by mogło wytrzymać całe to obciążenie, czyż nie? Nie powstrzymasz mnie przed wyjściem, więc skoro aż tak bardzo troszczysz się o moje zdrowie, przywróć mnie chociaż do poprzedniego stanu... - po raz pierwszy od dawna Francuz brzmiał tak, jak powinien brzmieć ktoś, kto piastował jego urząd. Pijak i bawidamek umiał bowiem zmienić się w prawdziwego generała, gdy sytuacja go do tego zmuszała.
-Niech będzie... - westchnął Miyamoto. -...ale nie przedobrzaj, bo inaczej uziemię cię na naprawdę długi czas - dodał, wyciągając gumowe rękawiczki z pobliskiej szuflady. Niebieskooki wyszczerzył zęby w reakcji na to. "Kto się czubi, ten się lubi" - ta sytuacja idealnie potwierdzała prawdziwość stwierdzenia.
***
     Przemienione oddziały Połykaczy Grzechów z nowymi siłami i pełnymi werwy okrzykami bojowymi ruszyły przed siebie. Widok był przerażający. Poplecznicy Bachira przez kilka pierwszych chwil przypominali taran, który z łatwością wbił się w linię gwardzistów. Okropnie połamany żołnierz dosłownie wystrzelił w powietrze, przelatując tuż przed twarzą rozgniewanego Hariyamy. Dźwięk miażdżonych kości, pełne bólu krzyki i odgłos pękającej ziemi mieszały się z uderzającymi o ziemię kroplami deszczu. Pierwsze natarcie Kantyjczyków okazało się tak skuteczne, że rozrzucani na wszystkie strony podwładni Naczelnika zostali rozepchnięci na boki. Formacja Połykaczy Grzechów przypominała ostrze siekiery, wbijające się coraz głębiej i głębiej w drewnianą belę. Nikt nie spodziewał się, że tak wielu ludzi w jednym miejscu będzie w stanie aktywować Madman Stream. Nim zaskoczenie minęło, kilka setek obrońców Miracle City leżało na ziemi w promieniu wielu metrów wokół epicentrum bitwy. Zderzenie dwóch armii sprawiło, że ich przywódcy jeszcze bardziej oddalili się od siebie. Rudowłosy brodacz wykorzystywał jednak swe wojenne doświadczenie, wykorzystując prących naprzód przeciwników. Cofnąwszy się do tylnych linii obrony, właśnie je postarał się umocnić najbardziej, by zatrzymać ofensywę potomków Jadiira. Dawni obywatele Kanty nie byli bowiem nieśmiertelni.
     Bitewny rausz, zapach krwi i czynione w szybkim tempie postępy dawały ludziom Bachira pewność siebie. Niemniej jednak działali przez to bardziej instynktownie i mniej zorganizowanie. Z tego względu ich działania łączyła jedynie stosunkowo spójna formacja. To właśnie sprawiło, że nie zareagowali oni na fakt, że rozepchnięte boki sił wroga wcale ich nie atakowały. Połykacze Grzechów, spiesząc się, nie zwrócili bowiem uwagi na to, że skrzydła armii Hariyamy były skierowane w ich stronę... jednak stały w bezruchu. W momencie, gdy Naczelnik wystawił przed siebie otwartą dłoń, tylna linia obrony zwarła się całkowicie, a wszyscy, którzy wchodzili w jej skład, utwardzili swoje ciała. Jednocześnie przygotowali oni "salwę". Każdy z nich bowiem szykował się do wykonania jednoczesnej emisji. Poczyniwszy wymienione kroki, doczekali się w końcu nadejścia wrażego uderzenia. Formacja Kantyjczyków przypominała grot, więc pierwsze fale nadeszły z środka linii. Kolejne wychodziły z coraz to dalszych fragmentów linii, skutecznie zatrzymując szarżę kantyjską.
     Shigeru opuścił w dół obydwie ręce. Na ten znak nieruchome dotychczas skrzydła natarły z boku na szwadron Połykaczy Grzechów, przez co teraz był on już otoczony z trzech różnych stron. Dopiero wtedy mogła nastąpić kontrofensywa z ramienia Naczelnika. Wtedy to bowiem szybkie natarcie zmieniło się w walkę na nieruchomych pozycjach. Niemniej jednak zajadłość, wytrzymałość i zdolność do poświęceń sprawiała, że przemienieni zwolennicy Bachira przodowali w starciach. Choć siły gwardzistów przewyższały Kantyjczyków ośmiokrotnie, na jednego zabitego potomka Jadiira przypadało pięciu, a czasem nawet więcej żołnierzy Hariyamy. Wtedy jednak obraz wojny uległ już diametralnej zmianie. Różnicą był bowiem fakt, że od momentu wkroczenia przywódcy Połykaczy Grzechów na pole bitwy, ofiary śmiertelne przestały być większością. Wielu pokonanych, z mniej lub bardziej uszkodzonymi ciałami pozostawało przy życiu, co znacząco wpływało na wydźwięk całego konfliktu. 
     Długa wiązka świetlna gwałtownie wystrzeliła z palca wskazującego Bachira, bez żadnego trudu przebijając się przez co najmniej pięciu, stłoczonych w gigantycznym kotle wrogów. Mulat kroczył pewnie do przodu, miotając kolejnymi promieniami fotonów, które niczym laser przepalały się przez głowy i serca przeciwników, torując mężczyźnie drogę do Naczelnika. On sam, otoczywszy swe pięści zieloną poświatą mocy duchowej, każdym ciosem posyłał w powietrze połamanych Połykaczy Grzechów, którzy wyglądali, jakby nadepnęli na minę. Wykręcone na wszystkie strony kończyny powiewały w eterze, niczym wiatrowskazy, rozbijając się o ziemię kilka, bądź kilkanaście metrów dalej. Dwóch liderów parło w swoją stronę, przebijając się przez ciżbę, niczym dwa lodołamacze. Strategiczne myślenie już się skończyło. Wszystkie karty zostały rozdane, a wszystkie asy wyciągnięte z rękawa. Jasne było, że tylko pokonanie któregoś z przywódców przerwie rozlew krwi.
     Broniący się przed trójstronnym atakiem Połykacze Grzechów przypominali najprawdziwszą twierdzę. Stykając się plecami z własnymi towarzyszami, odpierali natarcia gwardzistów, nie przebierając w środkach. Wydłubywano oczy, przebijano gardła, przetrącano nogi, rzucano jednymi wrogami w grupę innych, by zepchnąć ich w tył. Ostatecznie nikt jednak nie myślał poważnie po powstrzymaniu któregokolwiek z wodzów. Nikt nie byłby nawet w stanie tego zrobić. W pewnym momencie, gdy dzieliło ich już raptem pięć metrów, żołnierze rozstępowali się przed nimi, niczym biblijne morze. Wszystko zaś po to, by w końcu mogli stanąć naprzeciw siebie, dokładnie na wyciągnięcie ręki. Uderzający piorun rozświetlił ich pozbawione wątpliwości i skrupułów twarze.
-Wiele lat przygotowywałem się na ten moment... - odezwał się szorstko Bachir. Wielu wojowników zastygło w bezruchu, gdy udzielił im się nastrój, panujący pomiędzy przywódcami.
-Rzeczywiście, dobrze jest być przygotowanym na śmierć - zripostował targany emocjami brodacz. Jego niebieskie oczy lustrowały zakrwawione ciała jego podwładnych, po których niejednokrotnie stąpały stopy walczących. 
     Pięści liderów uniosły się w potężnym, zagęszczającym atmosferę zamachu. Krople deszczu zdawały się obmywać ich z wątpliwości i poczucia winy. Nie zaprzątali sobie głowy czymkolwiek innym, niż pokonaniem wroga. Oni byli pewni swego. Lecz nie tylko oni brali udział w bitwie. W tym samym bowiem momencie pochylony w biegu szermierz przebijał się przez oponentów, trzymając wyciągnięte ostrze przy samym swoim boku. Nawet się nie zamachiwał. Najzwyczajniej w świecie ocierał się prawym biodrem o stojącego mu na drodze wroga, który z głębokim rozcięciem upadał na ziemię. Rikimaru nie usuwał nikogo, kto nie próbował go zatrzymać, a nawet wraże jednostki ranił tylko tak, by nie mogły brać one udziału w walce. Dzięki ogólnemu tłokowi i bardzo niskiej postawie czerwonowłosego, był on w stanie dokonać czegoś tak trudnego. Niemniej jednak, to Kurokawa zainspirował go do tego stopnia, że jego koncentracja wykraczała poza wszelkie normy.
-Idź, Naito. Im głębiej się zapuszczam, tym mniej wierzę w to, że można jeszcze zatrzymać tę wojnę. Ale wiem, że ty wierzysz. Wierzę, że wierzysz. Dlatego nie strać tej wiary i zrób, co trzeba zrobić! - z tym nastawieniem dodał sobie odwagi.
     Posiadacz Przeklętych Oczu był tymczasem... w powietrzu. Wystrzeliwując fale uderzeniowe z powierzchni swoich stóp, utrzymywał się na jednej wysokości. Zgiąwszy swoje plecy, był w stanie z dużą szybkością ruszyć przed siebie, będąc poza zasięgiem żołnierzy. Nie chciał z nimi walczyć. Nie chciał ranić żadnego z nich - ani członka Gwardii Madnessów, ani Połykacza Grzechów. Nie zwracał nawet uwagi na ciała poległych. Jego wzrok skupiał się tylko i wyłącznie na bliskich starcia liderach dwóch stron konfliktu. To ich walkę musiał powstrzymać za wszelką cenę. To ona mogła zniszczyć wszystko, co Madnessi budowali przez tyle lat. To śmierć któregokolwiek z nich mogła pomnożyć kumulowaną przez wieki nienawiść. Naito po prostu nie mógł na to pozwolić.
-Przestańcieeeeee! - wydarł się, zaprzestając emitowania fal uderzeniowych. Jego głos przedarł się przez zgiełk pola walki, naraz zwracając uwagę i Bachira, i Shigeru. Jeszcze w powietrzu, drugoklasista zaczął kumulować energię duchową w obydwu przedramionach, utwardzając je do odpowiedniego stopnia. Wylądował idealnie pomiędzy wodzami, momentalnie uderzając pięściami w obydwie strony.
-Daburu Rengoku Taihou! - ryknął głośno, a podwójna wersja jego flagowej techniki wbiła się prosto w twarze liderów opozycyjnych stron, zaskakując ich do tego stopnia, że nawet nie byli w stanie zareagować. Stłoczona w ramionach chłopaka energia wystrzeliła dodatkowo z jego pięści dzięki wykorzystaniu emisji, co odsunęło każdego z walczących na prawie trzy metry. Pochyliwszy się i oparłszy dłonie o zgięte kolana, mokry od potu i deszczu nastolatek zadyszał ciężko. W tamtej chwili nie zdawał on sobie sprawy z tego, jak niesamowitej rzeczy właśnie dokonał.
-A jednak... - mruknął sam do siebie Bachir, uśmiechając się pod nosem.
-Takich ludzi nie da się trzymać z dala od ważnych wydarzeń - skomentował Hariyama, widząc wycieńczenie nastolatka.
-Czy was obu... naprawdę... do reszty pogięło?! - wydarł się na nich drugoklasista, dysząc w przerwach w zdaniu. Gdy uniósł głowę, w kącikach jego oczu obracały się łzy. Kiedy ktoś miał już zamiar interweniować w sprawie arogancji chłopaka, powstrzymywała go podniesiona dłoń jednego z przywódców. Obydwaj byli zainteresowani tym jednym, wyjątkowym młodzieńcem do tego stopnia, że naprawdę chcieli usłyszeć, co ma do powiedzenia. -Jak dorośli ludzie... mogą być tak bardzo bezmyślni?! Naprawdę myślicie, że pozabijanie się tysiącami komukolwiek pomoże? Rozejrzyjcie się, do diabła! Każdy, kogo tu ze sobą przyprowadziliście cierpi dla waszej bezcelowej zemsty! Co z was za przywódcy, że pozwalacie ginąć tym, którzy w was wierzą?! - cisza. Nieprzenikniona cisza trwała na polu bitwy, gdy każdy z walczących, przerwawszy swój pojedynek, wpatrzył się w natchnionego wolą Króla Kurokawę. -Jestem tutaj krócej, niż ktokolwiek z was... więc dlaczego tylko ja widzę, że żadna ze stron nie ma racji?! Połykacze Grzechów... walczycie dlatego, że wasi przodkowie wiele lat temu zostali poniżeni i wybici! Rozumiem wasz gniew... ale dzisiejsza Gwardia nie ma nic wspólnego z tymi, którzy dawno temu dokonali pogromu! Ci, których zaatakowaliście podczas pierwszej wojny też w niczym nie zawinili! Wasi ciemiężcy już dawno nie żyją, więc dlaczego musicie walczyć z ich następcami? - fala cichych komentarzy rozeszła się wśród Kantyjczyków, nie mogących uwierzyć w to, co wygadywał tajemniczy chłopak. Jego słowa, choć proste, choć niczym nie różniące się od jakichkolwiek innych... poruszały ich wszystkich. -A wy? - zwrócił się w kierunku Gwardii. -Jaki jest wasz powód? Bo o ile wasi przeciwnicy dalej patrzą tylko w przeszłość... to wy niczego złego z ich strony nie doświadczyliście! Wydaje wam się, że śmierć jednego człowieka to wystarczający motyw do zabicia tysięcy... ale to nie jest prawda! Wielu z was przyszło tutaj z powodu śmierci Giovanniego-san'a... ale Giovanni Boccia nie został zabity przez Połykaczy Grzechów! Pozwoliliście komu innemu, by zabawił się waszym kosztem! Nikt spośród waszych wrogów nie wie nic o jego morderstwie! Nie możecie sądzić na podstawie domysłów! - jeszcze większy szum, tym razem tysięcy głosów wypełnił pole bitwy. Niezliczona ilość par oczu wpatrywała się w jedną - w "Boskie Oczy", w Przeklęte Oczy. -Bachir-san... nie wiem, z jakiego powodu WY przekonaliście się do wzięcia udziału w wojnie... ale zarzekam się na wszystko... że nikt spośród Gwardii Madnessów nie podniósł ręki na żadnego z was. Nikt z nich... nie zabił Thomasa Riddlera! Was również oszukano! - złote oczy mulata rozszerzyły się ze zdziwienia.
-Skąd on wie? Skąd wie o Thomasie? Kto mógł mu o tym... - jego myśl została przerwana w momencie, gdy spojrzał na dziedzictwo przemawiającego nastolatka. Złote krzyże w jego oczach świeciły jaskrawym światłem, przekazując wspomnienia i odczucia Bachira bezpośrednio do umysłu Kurokawy. W tamtym momencie i od samego początku przemowy były one aktywne. Presja, adrenalina i potrzeba działania wymusiła na "relikwii" jej aktywację. Dziedzic Pierwszego Króla mimowolnie zaglądał w serca otaczających go ludzi. To one wpływały na to, co mówił. To dzięki nim wiedział, jak postąpić i co powiedzieć, by przekonać słuchaczy. To z ich powodu każde jego słowo brzmiało tak szczerze i trafiało prosto w dusze tysięcy ludzi jednocześnie.
-Nie musicie mi wierzyć. W końcu żaden z was mnie nie zna. Ale nawet jeżeli mi nie ufacie, do czego macie pełne prawo, pomyślcie chociaż o swoich własnych dzieciach! Jeśli załatwicie sprawy w ten sposób, nie dochodząc do porozumienia, używając brutalnej siły, podstępów i brudów z przeszłości... po jakim świecie będą chodzić wasze dzieci?! Dopóki będzie wami kierowała nienawiść, dopóty będziecie ją pomnażać! Za kilka, może kilkanaście lat potomkowie tych, którzy dzisiaj zwyciężą... przyjdą się mścić! Wybuchnie jeszcze większa wojna, powstanie jeszcze większy chaos, wywołany zostanie jeszcze większy ból! Proszę was... Proszę was wszystkich... Dla nowego, lepszego jutra... PRZESTAŃCIE WALCZYĆ! - ostatnie słowa chłopaka były tak głośne, że zaraz po nich wypluł on krew ze zdartego gardła. Zmęczony do granic możliwości nastolatek upadł na kolana, nie mogąc zatrzymać działania jego Przeklętych Oczu.
-Oszukano nas wszystkich? Czy to naprawdę możliwe, by tak łatwo wywołać wojnę? Po co? Dlaczego? Kto mógłby chcieć naszego konfliktu? Naprawdę prowadzę moje dzieci na rzeź tylko dlatego, że ktoś nabił mnie w butelkę? - Shigeru zawahał się kolejny raz. Nawet ktoś tak uparty i jednostajny, jak on zwątpił w słuszność całej wojny pod wpływem jednego tylko człowieka. Było zupełnie tak, jak kilkadziesiąt ziemskich lat wcześniej.
-Niemożliwe... Julius i Marco zginęli... na marne? Byłem aż tak pochłonięty nienawiścią do tego człowieka, że nie zauważyłem podstępu? Poprowadziłem moich pobratymców przeciwko niewłaściwemu wrogowi? - to Bachir był najbardziej rozbity. Praktycznie cały potencjał bitewny Połykaczy Grzechów obrócił się bowiem w niwecz z powodu jednej, niewłaściwej decyzji. Było to niezapomniane, przerażające piętno białowłosego.
***
     Nagle, pojawiwszy się prawie znikąd, coś spadło z samego nieba, wbijając się w ziemię i rozpychając stojących wokół Madnessów. Do pierwszego "czegoś" dołączyło następne i jeszcze jedno, aż w końcu oprócz deszczu wystąpił drugi, równoległy "opad". Na podłożu lądowały jednak nie wytwory atmosfery... a "żywe", humanoidalne istoty. Istoty o dobrze zbudowanych ciałach, pozbawione owłosienia, genitaliów i jakichkolwiek emocji. Istoty nieskazitelnie białe, niczym najprawdziwsze anioły, lecz jednocześnie przerażające swą obojętnością. Setki, a nawet tysiące niemęczących się, nieczułych na ból stworzeń zleciało z wnętrza Strumienia, niczym Armageddon, korzystając ze zmęczenia i duchowego rozbicia wszystkich obecnych przy tym osób. Wnikając w tłum, laboratoryjne twory nie czekały na jakąkolwiek reakcję, momentalnie atakując. Napędzane od środka rdzeniem ze skrystalizowanej mocy duchowej, wykorzystywały ataki, stosowane zwykle przez Madnessów. Sytuacja na polu bitwy zmieniła się tak diametralnie, że w pierwszej chwili nikt nie był nawet w stanie zareagować.
-Co to jest? Nigdy nie widziałem takich Spaczonych... - wydukał zaskoczony rudowłosy, zaciskając pięści.
-Bo to nie Spaczeni. Ci tutaj nie przyszli się najeść. Przyszli zabijać... - odparł Bachir, mając w swych przypuszczeniach całkowitą rację.
-Szlag by to! Przegrupować się! Nie pozwólcie im pozostać pomiędzy wami! Wycofać się i uformować szyki! - ryknął od razu Shigeru, nie zastanawiając się nad niczym. Z początku sam tego nie zauważył, lecz również Połykacze Grzechów wykonali jego rozkaz, starając się uniknąć większych strat.
-Szeregi mieszane! Pięciu gwardzistów na jednego naszego! Ścieśnić formację! Musimy odeprzeć pierwsze natarcie, choćbyśmy mieli zginąć! - wzniósł swój okrzyk zdenerwowany złotooki. Również i jego posłuchały obydwie grupy. 
-Tymczasowy sojusz? - mruknął ironicznie Hariyama, stając obok niedoszłego przeciwnika.
-Też mi przykro - odciął się mulat. -Nie wiem, skąd wzięły się te paskudy... ale jeśli to nasi manipulanci wysłali je przeciwko nam... to nie mam zamiaru oszczędzić żadnego z nich! - po raz pierwszy ktokolwiek ujrzał złotookiego, gdy unosił się gniewem. Podobnie po raz pierwszy od zabójstwa Pierwszego Króla, Połykacze Grzechów i Gwardia Madnessów stanęła po tej samej stronie. To wydarzenie określić można było tylko jako cud.
***
     Pięć osób stanęło na ruinach zniszczonego przez Naczelnika fragmentu muru Miracle City. Wśród nich zaś na prowadzenie wysunięty był Pyron, obok którego stał nie kto inny, niż Michelle. Piątka Niebiańskich Rycerzy szykowała się do wzięcia udziału w bitwie, mającej przejść do historii jako najbardziej zaskakująca w dziejach całego Morriden.
-Eronis to strasznie problematyczny człowiek. Kazał nam przygotować się do akcji, nim jeszcze dzieciaki opuściły zakon, a mimo to dopiero teraz pozwolono nam ruszyć... - rzucił odrobinę skonfundowany Pyron, potrząsając ciemnozielonymi włosami. Okularnica uśmiechnęła się pod nosem, opierając prawą rękę o swoje biodro.
-Myślałam, że bohaterowie zawsze przybywają na samym końcu? - podjęła figlarnie, zatajając prawdziwą przyczynę wstrzymania. Eronis bowiem pragnął wysłać swych podwładnych już po samej rozmowie z Kurokawą, jednak układ pomiędzy nimi zobowiązał go do czekania na obiecany przełom. Gdy natomiast ów przełom, a raczej cud nastąpił, nadszedł czas, by dokonać drugiego. Niebiańscy Rycerze ruszyli z pomocą.

Koniec Rozdziału 96
Następnym razem: Odsiecz

2 komentarze:

  1. Mały ma jaja. Może i jest arogancki, ale skoro dało to dobry efekt można przymknąć na to oko ;)
    Niezbyt rozumiem intencję twórcy tych "nie-spaczonych". Najpierw rozpętał spór, a potem go zażegnał. Dziwne. Może zależy mu na zniszczeniu obu wojsk, gdy są osłabione po biwie?
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm... to nie do końca tak, aczkolwiek nie mogę tego obecnie wprost wyjaśnić (co do "małego") ;). Jeśli zaś chodzi o twórcę, również ma to drugie, a może nawet trzecie dno ^^
      Także pozdrawiam ;)

      Usuń