ROZDZIAŁ 99
-Co się dzieje? W mieście jest naprawdę dużo miejsca i setki lokali. Żaden z nich nie musi zachowywać się w ten sposób! - odezwał się Naito do Rikimaru, gdy zostali "poproszeni" o opuszczenie terenów szpitala, jak i całego zakonnego grodu. W chwili, gdy Kurokawa się odezwał, obaj stali na głównej ulicy, mając z daleka widok na wielką bramę do miasta. Tuż za wrotami ustawieni byli jednak blokujący przejście Połykacze Grzechów. Niektórzy stali w bezruchu, inni siedzieli na bruku, lecz każdy z nich miał minę tak nieufną, że samo patrzenie na nich przyprawiało o ciarki. Urodzonemu idealiście, omamionemu nieistniejącymi w rzeczywistości wzorcami zachowań, nie w smak był taki stan rzeczy i zdawało się, że jego interwencja ograniczała się tylko do kwestii czasu.
-Naprawdę ich nie rozumiesz? Przyszli tu tylko i wyłącznie z woli ich przywódcy. Tutaj, do siedziby wroga. Nie są na neutralnym terenie. Czują się tu obco i nieswojo. Niechciani. W dodatku muszą być strasznie spięci. Nie mają w końcu pojęcia, który z "nich" przejdzie przez tą bramę i nie wiedzą, co nastąpi zaraz po tym - wyjaśnił sytuację szermierz, wywołując delikatny niepokój u szatyna. Gimnazjalista nie czuł się dobrze, widząc to wszystko, ale zdawał sobie sprawę, jak wielki szok przeżyli Kantyjczycy w ostatnim czasie. Choć nikt się tego nie spodziewał, chłopak zdecydował się poczekać i spokojnie obserwować zestresowanych zwolenników Bachira.
-Rikimaru-kun... jak sądzisz, kto wygra? Bo ja wolałbym, żeby nie wyłoniono zwycięzcy. Obaj są potrzebni tysiącom ludzi. Gdyby któryś z nich miał... umrzeć, to... sam nie wiem, co by się wtedy stało - wyjawił swoje zmartwienia obywatel Akashimy, momentalnie dostając ciarek na plecach. Choć dokonał tego dnia tak wiele, nie miał żadnego pomysłu, jak zaradzić ewentualnym represjom. Coś bowiem podpowiadało mu, że takowe z pewnością nastąpią.
-Nie wiem... Hariyama-sama jest silny. Pokonał tamtego człowieka jednym ciosem. Z drugiej strony... Bachir również jest silny. Bez żadnego problemu wygrał z dwoma zastępcami Generałów jednocześnie. Mój Mentor powiedział mi kiedyś, że... gdy obaj walczący są na mistrzowskim poziomie, każdy atak jednego z nich może łatwo zabić drugiego. Wierzę, że mówił prawdę, więc "ich" pojedynek to tak naprawdę odliczanie do momentu, gdy któryś z nich popełni błąd. Wtedy wystarczy tylko, że jego przeciwnik ten błąd wykorzysta... - czerwonowłosy miał stuprocentową rację, jednak czuł w kościach, że już niedługo wydarzy się coś niedobrego. Nie mógł pozbyć się tego przeczucia nawet wtedy, gdy nie patrzył na okupujących ulicę Kantyjczyków.
-Naprawdę ich nie rozumiesz? Przyszli tu tylko i wyłącznie z woli ich przywódcy. Tutaj, do siedziby wroga. Nie są na neutralnym terenie. Czują się tu obco i nieswojo. Niechciani. W dodatku muszą być strasznie spięci. Nie mają w końcu pojęcia, który z "nich" przejdzie przez tą bramę i nie wiedzą, co nastąpi zaraz po tym - wyjaśnił sytuację szermierz, wywołując delikatny niepokój u szatyna. Gimnazjalista nie czuł się dobrze, widząc to wszystko, ale zdawał sobie sprawę, jak wielki szok przeżyli Kantyjczycy w ostatnim czasie. Choć nikt się tego nie spodziewał, chłopak zdecydował się poczekać i spokojnie obserwować zestresowanych zwolenników Bachira.
-Rikimaru-kun... jak sądzisz, kto wygra? Bo ja wolałbym, żeby nie wyłoniono zwycięzcy. Obaj są potrzebni tysiącom ludzi. Gdyby któryś z nich miał... umrzeć, to... sam nie wiem, co by się wtedy stało - wyjawił swoje zmartwienia obywatel Akashimy, momentalnie dostając ciarek na plecach. Choć dokonał tego dnia tak wiele, nie miał żadnego pomysłu, jak zaradzić ewentualnym represjom. Coś bowiem podpowiadało mu, że takowe z pewnością nastąpią.
-Nie wiem... Hariyama-sama jest silny. Pokonał tamtego człowieka jednym ciosem. Z drugiej strony... Bachir również jest silny. Bez żadnego problemu wygrał z dwoma zastępcami Generałów jednocześnie. Mój Mentor powiedział mi kiedyś, że... gdy obaj walczący są na mistrzowskim poziomie, każdy atak jednego z nich może łatwo zabić drugiego. Wierzę, że mówił prawdę, więc "ich" pojedynek to tak naprawdę odliczanie do momentu, gdy któryś z nich popełni błąd. Wtedy wystarczy tylko, że jego przeciwnik ten błąd wykorzysta... - czerwonowłosy miał stuprocentową rację, jednak czuł w kościach, że już niedługo wydarzy się coś niedobrego. Nie mógł pozbyć się tego przeczucia nawet wtedy, gdy nie patrzył na okupujących ulicę Kantyjczyków.
***
Rozmowa, która w normalnych warunkach nigdy by się nie odbyła, drastycznie odmieniła losy pojedynku liderów. Obaj bowiem nie musieli się już o nic martwić. Niczym przejmować. Mimo bycia w sytuacji, która miała zdecydować o ich życiu, bądź śmierci, byli całkowicie spokojni. Mogli przestać się powstrzymywać i zwolnić wszelkie hamulce, gdyż nie pozostały im żadne wątpliwości. Przez kilka chwil jednak wpatrywali się w swoje lica z beznamiętnymi twarzami. Cisza, jaka panowała pomiędzy nimi sprawiała, że dało się usłyszeć nawet najlżejsze podmuchy wiatru. Ponadprzeciętne ucho mogłoby nawet wychwycić bijące serca obydwu Madnessów. Serca te biły bowiem z ogromną natarczywością - jakby wojownicy brali udział w wielokilometrowym maratonie. Powód ten był tak samo prosty, jak również niewiarygodny. Choć bowiem nikt się nie odzywał... choć nikt nie ruszał się z miejsca nawet o cal... walka trwała nadal. Walka trwała w umysłach przywódców. To tam właśnie, w odmętach ich skomplikowanej psychiki, następowała gruntowna analiza możliwych do wykonania ruchów. Sprawiało to wrażenie, jakby myśli przeciwników połączyły się w jeden nurt. Madnessi bowiem brali pod uwagę te same zagrywki, konstruowali te same sposoby na uniknięcie obrażeń, wyprowadzali te same kontry, zderzali ze sobą logicznie przeciwstawne techniki... Wojna strategii trwała jedną minutę.
Gdy obaj powrócili do rzeczywistości, wciąż byli jeszcze w całkowitej synchronizacji. Dokładnie w tym samym momencie Bachir ściągnął z siebie swój czarny, futrzany płaszcz, a Shigeru zdjął zawieszoną na barkach kurtkę. Z setnosekundowym wyczuciem czasu rzucili swoje nakrycia wierzchnie za siebie, w ogóle się nie oglądając. Oba opadły na ziemię w jednej chwili... i w jednej chwili również wielcy wodzowie aktywowali Madman Stream. Dwa strumienie fioletowej energii otoczyły dwa ciała. Moc rozchodziła się z tak ogromną intensywnością, że rozwiała zaczesane do tyłu włosy Kantyjczyka. Bliźniacze kolumny aury były kontrolowane na tak wysokim poziomie, że w idealnie równym słupie wystrzeliły one w niebo, przebijając się przez chmury i całkiem je rozganiając. Cały potencjał promieni słonecznych spadł do wnętrza kotliny, jakby oświetlał scenę i stojących na niej aktorów. Czarne, jak smoła skóry, świecące oczy i śnieżnobiałe włosy ironicznie upodobniły do siebie Naczelnika i "Boga". Bez chwili wahania obaj Madnessi wybili się z miejsca, ruszając ku sobie z zawrotną prędkością. Mając w pamięci różne warianty rozpoczęcia walki, jednomyślnie wybrali ten, który ze stuprocentową pewnością nie niósł ze sobą ryzyka odniesienia poważnych obrażeń.
Jednocześnie wbili się prawymi pięściami w swoje twarze. Utwardzona skóra wojowników i absurdalnie silne mięśnie karku sprawiły jednak, że ich głowy nie ruszyły się przy tym nawet o cal. W momencie zderzenia, stopy rywali zapadły się w twardą, jak skała ziemię, rozpychając ją i tworząc wiele mniejszych pęknięć. Powstała podczas ciosu fala uderzeniowa rzuciła się na przeciwległe ściany kotliny, tworząc na ich powierzchni sporych rozmiarów wyrwy. Zanim jeszcze którakolwiek z pięści odkleiła się od czyjejś twarzy, złotooki bez wahania wycelował lewą dłoń w stronę podbródka oponenta. Promień fioletowego światła wystrzelił z jej powierzchni, choć tym razem był on znacznie grubszy, niż wcześniej. Powodem takiego stanu rzeczy był fakt, że mulat miał zamiar uderzyć nim każdy fragment głowy przeciwnika, co w końcu mu się udało. Strumień fotonów całkiem pochłonął lico Hariyamy, a kolejne świetlne cząsteczki nieustannie wyłaniały się z kończyny Połykacza Grzechów. Naczelnik zareagował tak szybko, jak potrafił - nawet pomimo niemożności dostrzeżenia oponenta. Z całej siły uderzył kolanem w splot słoneczny syna Konana. Na czubku tegoż stawu znajdowała się zaś gruba warstwa antymaterii, która również przybrała odcień ciemnego fioletu.
Atak Bachira został przerwany natychmiast, gdy silny wybuch wymiótł go w powietrze, wymuszając na jego ciele wykonywanie mimowolnych beczek. Pomimo tego faktu, Kantyjczyk zdołał zniwelować obrażenia, dzięki Lumen Armatura. Zbroja z twardego światła zdążyła bowiem pokryć cały tors mężczyzny moment przed uderzeniem. Złotooki nie chciał marnować sił na opanowanie lotu. Zamiast tego wpadł na znacznie lepszy pomysł. Z obu dłoni wystrzelił on... łańcuchy z utwardzonej masy fotonów, które twardymi obręczami objęły ramiona Shigeru. Połykacz Grzechów raptownie szarpnął za "cugi" z dużą prędkością przyciągając samego siebie do przeciwnika. Nie miał on jednak zamiaru lądować... a przynajmniej nie na dłuższą metę. Obydwie stopy syna Konana uderzyły bowiem i oparły się o klatkę piersiową muskularnego brodacza. Momentalnie ich powierzchnię rozświetlił fioletowy błysk. Gdyby Naczelnik nie zorientował się w sytuacji, z pewnością skończyłby z przepalonym na wylot sercem i płucem. Jego szybkość reakcji była jednak godna podziwu.
Potężne dłonie gwardzisty pokryła warstwa antymaterii. Szorstkie palce mężczyzny zacisnęły się na wytworzonych przez wroga łańcuchach. Dwa małe, stłumione wybuchy w mgnieniu oka rozbiły "więzy", pozwalając Hariyamie na wykonanie uniku. Jedynym sensownym dla niego wyjściem było uskoczenie w lewo. Wiedział bowiem, że nawet, gdyby manewr mu się nie udał, przynajmniej ocaliłby swoje serce i mógłby kontynuować walkę. Niebieskooki, który był przecież w średnim wieku, przecenił jednak swą szybkość. Jeden z promieni Bachira wypalił bowiem "wyrwę" poniżej prawej pachy brodacza, o zaledwie 2 milimetry omijając najbliższe żebro. Rzecz jasna nie trysnęła krew - nie było to w stylu Kantyjczyka. Posiadłszy nową ranę, Shigeru, którego twarz została wcześniej poparzona przez inny promień, przez dosłownie ułamek sekundy poczuł "coś".
-Siła twojego ojca... nie umywa się do twojej - tym czymś była chwilowa, ulotna pewność. Pewność własnej, zbliżającej się, nieuchronnej śmierci. Właśnie ta krótka wizja, ta trwająca zaledwie moment świadomość sprawiła, że wewnątrz Naczelnika coś pękło. On, który sądził, że był przygotowany na porażkę w walce, nagle zorientował się... że za wszelką scenę nie chciał do niej dopuścić. Przepełniony gniewem mężczyzna zatrzymał się w połowie uniku, nie pozostawiając nawet najmniejszego śladu po wyhamowaniu. Momentalnie odbił się z miejsca, przeskakując w prawo, na wcześniejszą pozycję. Brwi mulata uniosły się w zdziwieniu, gdyż wydarzenie, mające miejsce przed jego oczyma nie zostało przez niego przewidziane. Sądził, że całkiem poznał swojego przeciwnika podczas ich ostatniej rozmowy... lecz los chciał ukarać go za jego kardynalny błąd.
Naczelnik gwałtownie chwycił gołą dłonią gardło jeszcze zawieszonego w powietrzu wroga, po czym gwałtownie skierował na nią ciężar swego ciała. Bachir w ułamku sekundy został z pełną siłą wgnieciony w podłoże, z głośnym hukiem wyżłabiając w nim swój zarys. Nie to było jednak końcowym celem Shigeru. Zanim bowiem puścił gardło Połykacza Grzechów, całą wewnętrzną powierzchnię wolnej dłoni pokryła warstwa antymaterii. Bez chwili wahania Hariyama uderzył nią prosto w klatkę piersiową Kantyjczyka, jak jeszcze kilka godzin temu postąpił z Naizo. Mulat w porę pokrył cały swój tors Lumen Armaturą, by już chwilę później doświadczyć niezwykle potężnej, bo uderzającej bezpośrednio eksplozji. Moc wybuchu wyżłobiła kilkumetrowy krater, zagłębiając w nim złotookiego, a rozchodząca się wokół fala uderzeniowa dotarła do samych ścian kotliny, tworząc na nich nowe pęknięcia. Niebieskooki puścił swojego oponenta w momencie trafienia, samemu nie opadając na dno wyrwy. Nie widział przez to, że jego plan, którego nie spodziewał się wrogi lider, wypalił w stu procentach.
Białowłosy leżał, wgnieciony w spód krateru. Jego Madman Stream dezaktywował się w momencie, gdy mężczyzna był bliski doświadczenia utraty przytomności. Połykacz Grzechów wytrzymał jednak "ukrytą moc" ataku Shigeru, by zaraz gwałtownie zwymiotować krwią. Czuł liczne rany i skaleczenia na jego nagich, poharatanych przez twarde grudy plecach.
-Niemożliwe, że ot tak się tego domyślił... Wykorzystał wadę Armatury, żeby eksplozją wytworzyć nacisk na moje plecy. Wiele razy widział, jak jej używam, ale mimo to, nie spodziewałem się, że zauważy tak drobne niedociągnięcie. Twarde światło, które na siebie nakładam ma określoną grubość, więc zajmuje przestrzeń. Skoro jednak ziemi bezpośrednio dotykała moich pleców, nie byłem w stanie wytworzyć pancerza. Brutalne monstrum! Żeby tak po prostu zadać mi czyste trafienie... - jego ciało momentalnie zamieniło się w jeden, wielki strumień światła, który wystrzelił z dna krateru. Snop uderzył w ziemię już na powierzchni, na powrót przyjmując normalną formę mulata. Gdy jednak białowłosy spojrzał w stronę swojego przeciwnika, jego brwi uniosły się w zdziwieniu.
-To ty jesteś typem kombinatora. Ja nie mam głowy do tworzenia na poczekaniu skomplikowanych strategii, stosowania innowacji, czy innych sztuczek... ale improwizuję znacznie lepiej, niż ty! - krzyknął rudowłosy. Tak, jego grzywa, jak i skóra powróciły już do codziennej barwy... jeśli można było tak to nazwać. Całe ciało Naczelnika pokrywała teraz bowiem warstwa zielonej antymaterii. Każda jego cząstka, poza podeszwami, oczami i włosami otoczona została niezwykle niebezpieczną substancją. Odbijając się od podłoża z pomocą energii duchowej, Hariyama w szybkim tempie dotarł do swojego wroga, obydwie dłonie przykładając do jego klatki piersiowej. Wykorzystanie twardego światła uchroniło mulata przed obrażeniami, lecz nie przed impetem wybuchu. Ten bowiem posłał go w przeciwległy koniec kotliny, uderzając nim o ścianę i wytwarzając kolejne pęknięcia na jej powierzchni. Zacisnąwszy zęby, złotooki wystrzelił z ręki gruby strumień fotonów, jednak będący w biegu Naczelnik zdołał go uniknąć i wyprowadzić szybkie uderzenie kolanem. W odpowiedzi na to, białowłosy od razu złożył ze sobą sto warstw swojego "Anielskiego Muru". Świetliste koła przyjęły na siebie całą potęgę wybuchu, lecz nie ochroniły Kantyjczyka przed atakiem z wyskoku Shigeru. Brodacz bowiem, będąc w powietrzu, uderzył po skosie lewym łokciem, trafiając z góry w skroń Bachira. Kolejna eksplozja gwałtownie wysłała go w kilkunastometrowy lot parę centymetrów nad ziemią - twarzą do przodu. Moc wybuchu kolejny raz została zablokowana przez pancerz fotonów.
Odzyskawszy kontrolę nad swoim ciałem, Połykacz Grzechów samodzielnie przerwał lot, wbijając dłoń w ziemię i przy jej pomocy obracając się w kierunku przeciwnika. Z pięciu palców drugiej dłoni wystrzeliło pięć potężnych wiązek światła, wymierzonych w kończyny i gardło użytkownika antymaterii. Rudowłosy w szybkim tempie okręcił się wokół własnej osi, sprawiając, że jeden z promieni rozdarł tylko jego kolano.
-Tak, jak sądziłem. Światło samo w sobie nie jest materią. Nie ma formy. Skoro tak, to antymateria nie wybucha w kontakcie z nim. W dodatku on chyba wierzy, że cały ten czas próbuję tylko bezmyślnie strzelać w niego promieniami. Jeśli się nie zorientuje... będzie po nim! - pomyślał mulat. W tym samym czasie antymateria z ramienia Naczelnika zaczęła się przemieszczać, raz jeszcze lądując na jego prawej dłoni. Niespodziewanie cała zielona maź wystrzeliła do przodu, dzięki fali uderzeniowej, przywodząc na myśl opróżnione na raz wiadro wody. Atak miał zbyt duże pole rażenia, by białowłosy mógł z czystym sumieniem pozwolić sobie na użycie twardego światła, czy chociaż "muru". Odskoczył on, wykorzystując do tego moc duchową i w powietrzu rozpoczynając materializację kuli światła ponad prawą dłonią. Naczelnik jednak wiedział, czego powinien się spodziewać. Natychmiastowo podskoczył w miejscu, przemieszczając zieloną maź na podeszwy butów. Do huków eksplozji z wcześniejszego ataku dołączył nowy, rozlegający się pod nogami brodacza. Niezwykła potęga wybuchu sprawiła, że niebieskooki z porażającą prędkością wystrzelił w opadającego Bachira.
Po raz kolejny Hariyama wystawił przed siebie otwartą dłoń, chcąc z bliskiej odległości wykonać swój nowo-stworzony manewr. Wiedział bowiem, że na tak krótkim dystansie wyrzucona poprzez emisję antymateria bez trudu przebiłaby się przez pancerz świetlny przeciwnika. Niestety nie wziął pod uwagę, że szykowany przez Połykacza Grzechów atak mógł zostać wykonany wcześniej, niż pokazała to niedawna bitwa. Kula światła o wielkości piłki do futbolu wystrzeliła ponad wysokość ścian kotliny, momentalnie wystrzeliwując z siebie kilkanaście zakreślających łuki wiązek. Łuki te miały pozwolić promieniom na zaatakowanie Naczelnika z każdej możliwej strony. Miniaturowa wersja Clamor Sole dokonała tego, co postanowił Kantyjczyk. Brodacz, wiedząc o tym, że jego antymateria przepuści wiązki, musiał zrezygnować z rozpoczętego przez siebie natarcia. Miast wykorzystywać fale uderzeniowe, dotknął dłonią ramienia mulata, które rzecz jasna w porę osłonił pancerz. Powstały w ten sposób wybuch wymiótł obydwu wojowników, wyciągając rudowłosego z pola rażenia "pocisków". "Płaczące Słońce" podziurawiło i tak już okropnie zmasakrowane podłoże, wywołując tym samym cień uśmiechu na twarzy lądującego Bachira. W pozycji kucającej, z białymi włosami, opadającymi teraz na jego czoło, w duchu cieszył się już swoim triumfem. Shigeru o niczym nie wiedział.
-To bezcelowe. Miałem nadzieję zmniejszyć jego zasoby mocy i poprzez zmęczenie, zmusić go do popełnienia błędu, ale... on prawie nie ma luk. Dopóki okrywa tym swoim pancerzykiem po kilka centymetrów skóry, nie mam żadnych szans na pozbawienie go większej ilości energii. W dodatku niweluje każdy mój atak, cofając mnie do punktu wyjścia. Dość! Jeśli nie zrobię tego teraz, mogę już nie mieć okazji. Czas wytoczyć ciężką armatę! - postanowił mężczyzna, niwelując zalegającą na jego ciele antymaterię. Cała zielona maź spłynęła po mokrym od potu brodaczu, oblepiając jego prawą dłoń i bulgocąc nieprzyjaźnie. Gwardzista postąpił krok naprzód, jednak w tym samym momencie dostrzegł wyraz twarzy powstałego Połykacza Grzechów. Złote oczy syna Konana pełne były opanowania i chłodnej pewności siebie. Białowłosy wyglądał tak... jakby już wygrał.
-Nie radzę ruszać się z miejsca... ślepcze - polecił bez większego zaangażowania przywódca "synów Jadiira". -Jesteś w ogromnym błędzie, jeśli sądzisz, że moje dotychczasowe ataki były bezcelowe. Każdy wystrzelony przeze mnie foton, odkąd okryłeś swe ciało antymaterią... nadal tu jest! - rudowłosy na ułamek sekundy całkiem zamarł, słysząc słowa przeciwnika. Każda cząsteczka światła, którą rozmieścił mulat unosiła się wokół niebieskookiego. Setki fotonów poczęły łączyć się ze sobą w grupy, formując w ciągu kilku sekund dużą ilość skupisk. Kilkadziesiąt małych kul światła o rozmiarach piłeczek pingpongowych unosiło się w powietrzu, blokując ruchy Hariyamy z każdej strony.
-Niech nie zwiedzie cię ich niepozorność. Dotknij którejś z nich, a przepali się przez ciebie tak samo, jakby trafiono cię pełną wiązką. Nie, żebym planował pozwolić ci sterczeć w miejscu... - odezwał się z niekłamaną satysfakcją złotooki. Niespodziewanie jednak wybuchowy i gniewny rudowłosy spojrzał na niego bez cienia negatywnych emocji, jakby wręcz pogodził się ze swą przegraną. Zdawało się, że niepokorny gwardzista całkiem stracił ducha walki, pozwalając na rozluźnienie wszystkim swoim mięśniom. Prawda była bardzo do zbliżona do takiego stanu rzeczy, jednak przywódca Gwardii Madnessów wolał poczekać z odkryciem kart.
-Dobrze walczyłeś. Praktycznie non stop byłem na krawędzi śmierci, gdy ścierałem się z tobą. Masz moje podziękowanie. Żegnaj, staruszku... może twoja porażka pozwoli mi w końcu zamknąć pewien etap mojego życia - białowłosy zawiesił głos na kilka chwil, skupiając całą swą uwagę na dziesiątkach lewitujących kul światła. -Lumen Ira - wypowiedział nazwę najpotężniejszej techniki, jaką miał w swym arsenale. Zawsze żałował jej nieporęczności, kłopotliwości użycia i trudności wykonania, jednak nie miał nic, co lepiej podkreśliłoby jego uznanie dla mocy brodacza. W jednej chwili 88 kul wystrzeliło osobne wiązki światła prosto w otoczonego przez nie Naczelnika. Promienie fotonów bez najmniejszego trudu, bez najmniejszego oporu przebijały się przez jego ciało, dziurawiąc skórę, kości oraz narządy wewnętrzne mężczyzny. Przebiciu kilkukrotnie uległy jego płuca, gardło, czy żołądek. Kwas trawienny zaczął wylewać się z pękniętej ściany, docierając do ocalałych organów i doprowadzając jej do "sprawiedliwego" stanu. Rudowłosy nawet nie jęknął podczas natarcia o przerażającej wręcz mocy. Promienie, które go przebiły, nie zatrzymały się, uderzając w mocno nadwyrężone ściany kotliny. Choć zdawało się, że skalne podpory nie mogą mieć już więcej pęknięć, natychmiast okazało się to nieprawdą. Dyszący ze zmęczenia Bachir był jednak na nie obojętny. W ciszy podszedł powoli do muskularnego oponenta, którego zalane przez krew powieki przesłoniły już oczy.
-A więc nawet umierasz dumnie, co? Niech i tak będzie... - zwrócił się do "martwego" rywala. Ciało Naczelnika Gwardii wciąż trzymało się na równych nogach. Również antymateria nadal otaczała jego prawą, nieruszającą się już dłoń.
-A więc w końcu znalazłem kogoś silniejszego ode mnie... Honorowy pojedynek to chyba nie jest najgorszy sposób na śmierć, co... mistrzu? Dalej jestem tym samym bezdusznym katem, co kiedyś... ale nie myśl, że się nie starałem. Nie mam po prostu aż tak wielkiej siły woli, jak ty... - umierający Shigeru rozliczał się ze swych rozterek z osobą, wobec której czuł się zobowiązany. -Nadal jest parę rzeczy, których żałuję. Żałuję, że nigdy nie podziękowałem ci za to, co dla mnie zrobiłeś. Żałuję, że nie potrafiłem zastosować się do rad, które dawałem werbowanym przeze mnie gwardzistom. Teraz jednak, jak tak o tym pomyślę... to chyba najbardziej żałuję, że nie miałem okazji zadać temu dzieciakowi pytania - z tą myślą zerwał "połączenie" z Mędrcem Znikąd. -Ciekawe, co ty starasz się ochronić... Kurokawa Naito - wewnętrznie zwrócił się bezpośrednio do posiadacza Przeklętych Oczu... po czym nagle otworzył swoje własne.
Całkiem z zaskoczenia długa, umięśniona, lewa ręka rudowłosego chwyciła z całej siły prawy bark zaskoczonego Bachira. Prawa z kolei wykonała szeroki, długi zamach, manipulując zebraną na niej antymaterią w taki sposób, że zaczęła ona lewitować nad powierzchnią dłoni... w formie kuli. Zielona kula mazi, ściśnięta przez energię duchową do tego stopnia, że samo ciśnienie groziło wybuchem. Zaskoczony Połykacz Grzechów wytrzeszczył oczy na widok szczerzącego zęby przeciwnika. Przez jeden mylny osąd sytuacji... znalazł się w szachu.
-Jakim cudem? Byłem pewien, że jest martwy... - pomyślał z frustracją, rozgniewany samym sobą. Tymczasem dogorywający, wielokrotnie raniony brodacz zaśmiał się, charcząc przy tym z powodu przebitego gardła.
-Jesteś w ogromnym błędzie, jeśli sądzisz, że taki arogancki, stary głupiec, jak ja... odejdzie bez fajerwerków - dogryzł ironicznie rudzielec. -Gówno mnie obchodzi, czy wygram, czy przegram, szczeniaku, ale wiedz jedno... Ja i tylko ja mam prawo zadać ostatni cios! W końcu jestem... HARIYAMA SHIGERU! - emanująca niewyobrażalną potęgą kula była już gotowa do ataku. Ostatni ryk wyczerpał resztki sił umierającego, jednak uścisk jego lewej dłoni wciąż był monstrualnie silny. Białowłosy, chcąc za wszelką cenę uniknąć śmierci, dokonał czegoś nieprawdopodobnego - nawet, jak na niego. Angelicus Vallum, który stworzył właściwie w bezczasie... miał aż 10 tysięcy warstw. 10 tysięcy okrągłych, świetlnych tarcz, mających razem grubość całego metra pojawiło się pomiędzy atakującym i atakowanym. Ostatni, najbardziej ryzykowny, a jednocześnie najpotężniejszy cios Naczelnika uderzył w barierę. Zbita masa antymaterii wybuchła.
Szybkość, z jaką rozeszła się eksplozja była większa od prędkości samego dźwięku. Ogromna masa zielonej energii uniosła się pod postacią kopuły nad kotliną, wypełniając ją w całości na ułamek sekundy. Już wkrótce bowiem kolumna rozeszła się do przodu, w linii prostej. Prawdziwa rzeka mocy przebiła się przez ziemię, dopiero dogoniona przez anormalnie głośny huk. Jaśniejąca zieleń wydrążyła najprawdziwszy kanion w ziemi, wydłużając kotlinę do niezwykłego wręcz stopnia i w zasadzie tworząc z niej dolinę. Ogromny wąwóz, powstały wskutek totalnej anihilacji skał, ciągnął się przez cały kilometr. Fala uderzeniowa po wybuchu sprawiła, że popękane ściany "leja w ziemi" zawaliły się do reszty. Gruz wypełnił dużą część kotliny, jednak ani jeden kamyczek nie uderzył w widniejącą tam sylwetkę Naczelnika. Uderzony przez absurdalnie silny atak Bachir znajdował się na samym końcu powstałego kanionu, dosłownie wgnieciony w skalną ścianę. Jego złote oczy otworzyły się ze zmęczeniem.
Naczelnik gwałtownie chwycił gołą dłonią gardło jeszcze zawieszonego w powietrzu wroga, po czym gwałtownie skierował na nią ciężar swego ciała. Bachir w ułamku sekundy został z pełną siłą wgnieciony w podłoże, z głośnym hukiem wyżłabiając w nim swój zarys. Nie to było jednak końcowym celem Shigeru. Zanim bowiem puścił gardło Połykacza Grzechów, całą wewnętrzną powierzchnię wolnej dłoni pokryła warstwa antymaterii. Bez chwili wahania Hariyama uderzył nią prosto w klatkę piersiową Kantyjczyka, jak jeszcze kilka godzin temu postąpił z Naizo. Mulat w porę pokrył cały swój tors Lumen Armaturą, by już chwilę później doświadczyć niezwykle potężnej, bo uderzającej bezpośrednio eksplozji. Moc wybuchu wyżłobiła kilkumetrowy krater, zagłębiając w nim złotookiego, a rozchodząca się wokół fala uderzeniowa dotarła do samych ścian kotliny, tworząc na nich nowe pęknięcia. Niebieskooki puścił swojego oponenta w momencie trafienia, samemu nie opadając na dno wyrwy. Nie widział przez to, że jego plan, którego nie spodziewał się wrogi lider, wypalił w stu procentach.
Białowłosy leżał, wgnieciony w spód krateru. Jego Madman Stream dezaktywował się w momencie, gdy mężczyzna był bliski doświadczenia utraty przytomności. Połykacz Grzechów wytrzymał jednak "ukrytą moc" ataku Shigeru, by zaraz gwałtownie zwymiotować krwią. Czuł liczne rany i skaleczenia na jego nagich, poharatanych przez twarde grudy plecach.
-Niemożliwe, że ot tak się tego domyślił... Wykorzystał wadę Armatury, żeby eksplozją wytworzyć nacisk na moje plecy. Wiele razy widział, jak jej używam, ale mimo to, nie spodziewałem się, że zauważy tak drobne niedociągnięcie. Twarde światło, które na siebie nakładam ma określoną grubość, więc zajmuje przestrzeń. Skoro jednak ziemi bezpośrednio dotykała moich pleców, nie byłem w stanie wytworzyć pancerza. Brutalne monstrum! Żeby tak po prostu zadać mi czyste trafienie... - jego ciało momentalnie zamieniło się w jeden, wielki strumień światła, który wystrzelił z dna krateru. Snop uderzył w ziemię już na powierzchni, na powrót przyjmując normalną formę mulata. Gdy jednak białowłosy spojrzał w stronę swojego przeciwnika, jego brwi uniosły się w zdziwieniu.
-To ty jesteś typem kombinatora. Ja nie mam głowy do tworzenia na poczekaniu skomplikowanych strategii, stosowania innowacji, czy innych sztuczek... ale improwizuję znacznie lepiej, niż ty! - krzyknął rudowłosy. Tak, jego grzywa, jak i skóra powróciły już do codziennej barwy... jeśli można było tak to nazwać. Całe ciało Naczelnika pokrywała teraz bowiem warstwa zielonej antymaterii. Każda jego cząstka, poza podeszwami, oczami i włosami otoczona została niezwykle niebezpieczną substancją. Odbijając się od podłoża z pomocą energii duchowej, Hariyama w szybkim tempie dotarł do swojego wroga, obydwie dłonie przykładając do jego klatki piersiowej. Wykorzystanie twardego światła uchroniło mulata przed obrażeniami, lecz nie przed impetem wybuchu. Ten bowiem posłał go w przeciwległy koniec kotliny, uderzając nim o ścianę i wytwarzając kolejne pęknięcia na jej powierzchni. Zacisnąwszy zęby, złotooki wystrzelił z ręki gruby strumień fotonów, jednak będący w biegu Naczelnik zdołał go uniknąć i wyprowadzić szybkie uderzenie kolanem. W odpowiedzi na to, białowłosy od razu złożył ze sobą sto warstw swojego "Anielskiego Muru". Świetliste koła przyjęły na siebie całą potęgę wybuchu, lecz nie ochroniły Kantyjczyka przed atakiem z wyskoku Shigeru. Brodacz bowiem, będąc w powietrzu, uderzył po skosie lewym łokciem, trafiając z góry w skroń Bachira. Kolejna eksplozja gwałtownie wysłała go w kilkunastometrowy lot parę centymetrów nad ziemią - twarzą do przodu. Moc wybuchu kolejny raz została zablokowana przez pancerz fotonów.
Odzyskawszy kontrolę nad swoim ciałem, Połykacz Grzechów samodzielnie przerwał lot, wbijając dłoń w ziemię i przy jej pomocy obracając się w kierunku przeciwnika. Z pięciu palców drugiej dłoni wystrzeliło pięć potężnych wiązek światła, wymierzonych w kończyny i gardło użytkownika antymaterii. Rudowłosy w szybkim tempie okręcił się wokół własnej osi, sprawiając, że jeden z promieni rozdarł tylko jego kolano.
-Tak, jak sądziłem. Światło samo w sobie nie jest materią. Nie ma formy. Skoro tak, to antymateria nie wybucha w kontakcie z nim. W dodatku on chyba wierzy, że cały ten czas próbuję tylko bezmyślnie strzelać w niego promieniami. Jeśli się nie zorientuje... będzie po nim! - pomyślał mulat. W tym samym czasie antymateria z ramienia Naczelnika zaczęła się przemieszczać, raz jeszcze lądując na jego prawej dłoni. Niespodziewanie cała zielona maź wystrzeliła do przodu, dzięki fali uderzeniowej, przywodząc na myśl opróżnione na raz wiadro wody. Atak miał zbyt duże pole rażenia, by białowłosy mógł z czystym sumieniem pozwolić sobie na użycie twardego światła, czy chociaż "muru". Odskoczył on, wykorzystując do tego moc duchową i w powietrzu rozpoczynając materializację kuli światła ponad prawą dłonią. Naczelnik jednak wiedział, czego powinien się spodziewać. Natychmiastowo podskoczył w miejscu, przemieszczając zieloną maź na podeszwy butów. Do huków eksplozji z wcześniejszego ataku dołączył nowy, rozlegający się pod nogami brodacza. Niezwykła potęga wybuchu sprawiła, że niebieskooki z porażającą prędkością wystrzelił w opadającego Bachira.
Po raz kolejny Hariyama wystawił przed siebie otwartą dłoń, chcąc z bliskiej odległości wykonać swój nowo-stworzony manewr. Wiedział bowiem, że na tak krótkim dystansie wyrzucona poprzez emisję antymateria bez trudu przebiłaby się przez pancerz świetlny przeciwnika. Niestety nie wziął pod uwagę, że szykowany przez Połykacza Grzechów atak mógł zostać wykonany wcześniej, niż pokazała to niedawna bitwa. Kula światła o wielkości piłki do futbolu wystrzeliła ponad wysokość ścian kotliny, momentalnie wystrzeliwując z siebie kilkanaście zakreślających łuki wiązek. Łuki te miały pozwolić promieniom na zaatakowanie Naczelnika z każdej możliwej strony. Miniaturowa wersja Clamor Sole dokonała tego, co postanowił Kantyjczyk. Brodacz, wiedząc o tym, że jego antymateria przepuści wiązki, musiał zrezygnować z rozpoczętego przez siebie natarcia. Miast wykorzystywać fale uderzeniowe, dotknął dłonią ramienia mulata, które rzecz jasna w porę osłonił pancerz. Powstały w ten sposób wybuch wymiótł obydwu wojowników, wyciągając rudowłosego z pola rażenia "pocisków". "Płaczące Słońce" podziurawiło i tak już okropnie zmasakrowane podłoże, wywołując tym samym cień uśmiechu na twarzy lądującego Bachira. W pozycji kucającej, z białymi włosami, opadającymi teraz na jego czoło, w duchu cieszył się już swoim triumfem. Shigeru o niczym nie wiedział.
-To bezcelowe. Miałem nadzieję zmniejszyć jego zasoby mocy i poprzez zmęczenie, zmusić go do popełnienia błędu, ale... on prawie nie ma luk. Dopóki okrywa tym swoim pancerzykiem po kilka centymetrów skóry, nie mam żadnych szans na pozbawienie go większej ilości energii. W dodatku niweluje każdy mój atak, cofając mnie do punktu wyjścia. Dość! Jeśli nie zrobię tego teraz, mogę już nie mieć okazji. Czas wytoczyć ciężką armatę! - postanowił mężczyzna, niwelując zalegającą na jego ciele antymaterię. Cała zielona maź spłynęła po mokrym od potu brodaczu, oblepiając jego prawą dłoń i bulgocąc nieprzyjaźnie. Gwardzista postąpił krok naprzód, jednak w tym samym momencie dostrzegł wyraz twarzy powstałego Połykacza Grzechów. Złote oczy syna Konana pełne były opanowania i chłodnej pewności siebie. Białowłosy wyglądał tak... jakby już wygrał.
-Nie radzę ruszać się z miejsca... ślepcze - polecił bez większego zaangażowania przywódca "synów Jadiira". -Jesteś w ogromnym błędzie, jeśli sądzisz, że moje dotychczasowe ataki były bezcelowe. Każdy wystrzelony przeze mnie foton, odkąd okryłeś swe ciało antymaterią... nadal tu jest! - rudowłosy na ułamek sekundy całkiem zamarł, słysząc słowa przeciwnika. Każda cząsteczka światła, którą rozmieścił mulat unosiła się wokół niebieskookiego. Setki fotonów poczęły łączyć się ze sobą w grupy, formując w ciągu kilku sekund dużą ilość skupisk. Kilkadziesiąt małych kul światła o rozmiarach piłeczek pingpongowych unosiło się w powietrzu, blokując ruchy Hariyamy z każdej strony.
-Niech nie zwiedzie cię ich niepozorność. Dotknij którejś z nich, a przepali się przez ciebie tak samo, jakby trafiono cię pełną wiązką. Nie, żebym planował pozwolić ci sterczeć w miejscu... - odezwał się z niekłamaną satysfakcją złotooki. Niespodziewanie jednak wybuchowy i gniewny rudowłosy spojrzał na niego bez cienia negatywnych emocji, jakby wręcz pogodził się ze swą przegraną. Zdawało się, że niepokorny gwardzista całkiem stracił ducha walki, pozwalając na rozluźnienie wszystkim swoim mięśniom. Prawda była bardzo do zbliżona do takiego stanu rzeczy, jednak przywódca Gwardii Madnessów wolał poczekać z odkryciem kart.
-Dobrze walczyłeś. Praktycznie non stop byłem na krawędzi śmierci, gdy ścierałem się z tobą. Masz moje podziękowanie. Żegnaj, staruszku... może twoja porażka pozwoli mi w końcu zamknąć pewien etap mojego życia - białowłosy zawiesił głos na kilka chwil, skupiając całą swą uwagę na dziesiątkach lewitujących kul światła. -Lumen Ira - wypowiedział nazwę najpotężniejszej techniki, jaką miał w swym arsenale. Zawsze żałował jej nieporęczności, kłopotliwości użycia i trudności wykonania, jednak nie miał nic, co lepiej podkreśliłoby jego uznanie dla mocy brodacza. W jednej chwili 88 kul wystrzeliło osobne wiązki światła prosto w otoczonego przez nie Naczelnika. Promienie fotonów bez najmniejszego trudu, bez najmniejszego oporu przebijały się przez jego ciało, dziurawiąc skórę, kości oraz narządy wewnętrzne mężczyzny. Przebiciu kilkukrotnie uległy jego płuca, gardło, czy żołądek. Kwas trawienny zaczął wylewać się z pękniętej ściany, docierając do ocalałych organów i doprowadzając jej do "sprawiedliwego" stanu. Rudowłosy nawet nie jęknął podczas natarcia o przerażającej wręcz mocy. Promienie, które go przebiły, nie zatrzymały się, uderzając w mocno nadwyrężone ściany kotliny. Choć zdawało się, że skalne podpory nie mogą mieć już więcej pęknięć, natychmiast okazało się to nieprawdą. Dyszący ze zmęczenia Bachir był jednak na nie obojętny. W ciszy podszedł powoli do muskularnego oponenta, którego zalane przez krew powieki przesłoniły już oczy.
-A więc nawet umierasz dumnie, co? Niech i tak będzie... - zwrócił się do "martwego" rywala. Ciało Naczelnika Gwardii wciąż trzymało się na równych nogach. Również antymateria nadal otaczała jego prawą, nieruszającą się już dłoń.
-A więc w końcu znalazłem kogoś silniejszego ode mnie... Honorowy pojedynek to chyba nie jest najgorszy sposób na śmierć, co... mistrzu? Dalej jestem tym samym bezdusznym katem, co kiedyś... ale nie myśl, że się nie starałem. Nie mam po prostu aż tak wielkiej siły woli, jak ty... - umierający Shigeru rozliczał się ze swych rozterek z osobą, wobec której czuł się zobowiązany. -Nadal jest parę rzeczy, których żałuję. Żałuję, że nigdy nie podziękowałem ci za to, co dla mnie zrobiłeś. Żałuję, że nie potrafiłem zastosować się do rad, które dawałem werbowanym przeze mnie gwardzistom. Teraz jednak, jak tak o tym pomyślę... to chyba najbardziej żałuję, że nie miałem okazji zadać temu dzieciakowi pytania - z tą myślą zerwał "połączenie" z Mędrcem Znikąd. -Ciekawe, co ty starasz się ochronić... Kurokawa Naito - wewnętrznie zwrócił się bezpośrednio do posiadacza Przeklętych Oczu... po czym nagle otworzył swoje własne.
Całkiem z zaskoczenia długa, umięśniona, lewa ręka rudowłosego chwyciła z całej siły prawy bark zaskoczonego Bachira. Prawa z kolei wykonała szeroki, długi zamach, manipulując zebraną na niej antymaterią w taki sposób, że zaczęła ona lewitować nad powierzchnią dłoni... w formie kuli. Zielona kula mazi, ściśnięta przez energię duchową do tego stopnia, że samo ciśnienie groziło wybuchem. Zaskoczony Połykacz Grzechów wytrzeszczył oczy na widok szczerzącego zęby przeciwnika. Przez jeden mylny osąd sytuacji... znalazł się w szachu.
-Jakim cudem? Byłem pewien, że jest martwy... - pomyślał z frustracją, rozgniewany samym sobą. Tymczasem dogorywający, wielokrotnie raniony brodacz zaśmiał się, charcząc przy tym z powodu przebitego gardła.
-Jesteś w ogromnym błędzie, jeśli sądzisz, że taki arogancki, stary głupiec, jak ja... odejdzie bez fajerwerków - dogryzł ironicznie rudzielec. -Gówno mnie obchodzi, czy wygram, czy przegram, szczeniaku, ale wiedz jedno... Ja i tylko ja mam prawo zadać ostatni cios! W końcu jestem... HARIYAMA SHIGERU! - emanująca niewyobrażalną potęgą kula była już gotowa do ataku. Ostatni ryk wyczerpał resztki sił umierającego, jednak uścisk jego lewej dłoni wciąż był monstrualnie silny. Białowłosy, chcąc za wszelką cenę uniknąć śmierci, dokonał czegoś nieprawdopodobnego - nawet, jak na niego. Angelicus Vallum, który stworzył właściwie w bezczasie... miał aż 10 tysięcy warstw. 10 tysięcy okrągłych, świetlnych tarcz, mających razem grubość całego metra pojawiło się pomiędzy atakującym i atakowanym. Ostatni, najbardziej ryzykowny, a jednocześnie najpotężniejszy cios Naczelnika uderzył w barierę. Zbita masa antymaterii wybuchła.
Szybkość, z jaką rozeszła się eksplozja była większa od prędkości samego dźwięku. Ogromna masa zielonej energii uniosła się pod postacią kopuły nad kotliną, wypełniając ją w całości na ułamek sekundy. Już wkrótce bowiem kolumna rozeszła się do przodu, w linii prostej. Prawdziwa rzeka mocy przebiła się przez ziemię, dopiero dogoniona przez anormalnie głośny huk. Jaśniejąca zieleń wydrążyła najprawdziwszy kanion w ziemi, wydłużając kotlinę do niezwykłego wręcz stopnia i w zasadzie tworząc z niej dolinę. Ogromny wąwóz, powstały wskutek totalnej anihilacji skał, ciągnął się przez cały kilometr. Fala uderzeniowa po wybuchu sprawiła, że popękane ściany "leja w ziemi" zawaliły się do reszty. Gruz wypełnił dużą część kotliny, jednak ani jeden kamyczek nie uderzył w widniejącą tam sylwetkę Naczelnika. Uderzony przez absurdalnie silny atak Bachir znajdował się na samym końcu powstałego kanionu, dosłownie wgnieciony w skalną ścianę. Jego złote oczy otworzyły się ze zmęczeniem.
***
Szedł powoli, powłócząc nogami. Kuśtykał. Zgarbiony i całkowicie wyczerpany, zbliżał się do zawalonej kotliny. Całe jego ciało ociekało krwią. Rozerwany łuk brwiowy sprawił, że mulat musiał mieć stale zamknięte lewe oko, by nie narazić je na zabrudzenie przez posokę. Zdarta w wielu miejscach skóra odsłaniała mięśnie. Podziurawione spodnie nadawały się na szmatę do podłogi. Bachir nie miał nawet siły odgarnąć białych włosów z czoła, choć prawie wpadały mu do oczodołu. Z niebywałą trudnością zdołał wykrzesać z siebie dość mocy, by zatamować swoje rany. Dzięki temu mógł jednak poznać pełnię swych obrażeń. Każde z jego żeber zostało złamane. Pęknięta miednica utrudniała poruszanie się. Kilka kręgów wypadło ze swego miejsca, a prawy obojczyk został przebity... przez palce. Przez palce lewej ręki Naczelnika. Tej samej lewej ręki, która nadal kurczowo trzymała się ciała Połykacza Grzechów, odsłaniając plątaninę żył i złamaną kość. Z jej wnętrza przestała już jednak ciec krew. W końcu Kantyjczyk przeszedł praktycznie cały kilometr.
-Niezwykłe... Nie mam nawet siły, by mówić. Ten ostatni atak był nie z tej ziemi. Choć w posunięciach tego człowieka brakowało nadzwyczajnej inwencji, to efekt jego syntezy okazał się piorunujący. Wybuch był tak silny, że oderwał mu rękę, którą mnie trzymał. To mówi samo za siebie. Wytworzyłem tak wiele warstw mojego Angelicus Vallum, a mimo wszystko musiałem każdy milimetr mojego ciała zakryć poprzez Lumen Armatura. Pierwszy raz w życiu użyłem pancerza z taką intensywnością. To zresztą i tak poszło na marne. Naprawdę mogłem zginąć... - rozmyślania białowłosego skończyły się w momencie, gdy stanął przed pozbawionym ręki, tym razem z pewnością martwym Hariyamą. Pomimo wszystkiego, co zniosło, jego ciało nie upadło. Wyglądało to tak, jakby zmarły chciał podkreślić monumentalizm swojej osoby.
-Udało mi się... ojcze - rzucił w przestworza Bachir, kładąc dłoń na ramieniu denata i wlewając w niego moc duchową. Wolał, by "pomnik" pozostał na swoim miejscu. Uczyniwszy to samo z przyczepioną do barku ręką, złożył ją poziomo przed stopami Naczelnika. -Cieszę się, że pozostawiłeś mi mojego syna... Hariyama Shigeru - powiedział z nikłym uśmiechem Połykacz Grzechów, kierując się zgodnie z umową w stronę Miracle City.
Koniec Rozdziału 99
Następnym razem: Coś się kończy, coś zaczyna
Fajna. Tak jak na taką walkę przystało :)Od początku obstawiał Bachira, bo ta postać ma za duży potencjał by tak szybko odejść. co prawda, trochę się mieszałem w jej przebiegu, ale nic na to nie poradzimy. Trzeba uważniej czytać ;) idealny końcowy tekst. Aż się uśmiechnąłem, gdy go czytałem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Cieszę się niezmiernie ;) Na twoim miejscu również obstawiałbym Bachira, bo również dostrzegam jego potencjał i bardzo go lubię ^^ Na dodatek wszystko ma tu pewien cel, dla którego potoczyło się w tym właśnie kierunku. Mam nadzieję, że kolejne walki będą dla ciebie bardziej przejrzyste i również pozdrawiam ^^
Usuń