czwartek, 3 lipca 2014

Rozdział 112: Yakuza

ROZDZIAŁ 112

     Klęska podczas ataku na siedzibę Kruków spowodowała natychmiastowy rozpad Carów. Kolejny raz dziesiątki ludzi przyszły do Ryana, by zaoferować mu swą pomoc. Każdy zbir w Chicago chciał być po stronie zwycięzców, po stronie najpotężniejszych. Właśnie dlatego w stosunkowo krótkim czasie liczba Kruków osiągnęła ćwierć tysiąca ludzi. To oczywiście wiązało się z pokryciem znacznie większego, niż wcześniej obszaru. Ekipa Adamsa nie zadowoliła się bowiem samym terytorium Carów. Tak, jak zakładał początkowy plan, rozszerzyli oni swój teren aż po sam most, zamykając tę część miasta w strefie swoich wpływów. Wszystkie pola marihuany, należące wcześniej do mansonowców zostały przejęte przez Kruki i właśnie Kruki zajęły się ich ochroną oraz pielęgnacją. Co za tym szło, Dwane nie był już w stanie załatwić wszystkiego sam. Koniec końców wybrał dziesięciu ludzi do pomocy przy produkcji metaamfetaminy i przygotowywaniu trawy. Selekcja Spencera trwała zresztą dobry miesiąc, ponieważ okularnik wymagał perfekcji choć w połowie takiej, jak jego własna. Rekrutów gangu podzielono na kilka grup, które Ann oraz Kyuusuke trenowali osobno, w różnych godzinach - było ich po prostu zbyt wiele, by zajmować się wszystkimi na raz. Tylko w jednej sytuacji "studenci" zbierali się razem - podczas "sparingów" z Aaronem. To zresztą w ogóle sparingów nie przypominało. Wyglądało to bardziej, jakby wszyscy ci ludzie przychodzili zwyczajnie zlinczować zielonowłosego, rzucając się na niego dziesiątkami, często nawet uzbrojeni po zęby. Nr. 99 nigdy nie pozwolił jednak, by jego legenda została zapomniana. Przez cały ten czas nie został zraniony ani razu, za każdym razem pokonując z łatwością przeszło setkę osób. Nikt nie umiał zmierzyć siły heterochromika, lecz wszyscy byli zgodni co do jednego - dopóki on był po ich stronie, nie musieli się obawiać nawet i samego Boga.
     Instalacją kamer i alarmów z "ochranianych" przez Kruki lokali zajął się Owen. Gang zdobył bowiem na tyle duże fundusze, by pozwolić sobie na tego typu wydatki. Inną kwestią był fakt, że zmarnowanie takiej ilości pieniędzy prowadziło później do zdobycia jeszcze większej - lepsze zabezpieczenia barów, sklepów i burdelów oznaczały lepszą ochronę i zerowe szanse porażki. Spencer wprowadził również specyficzny mechanizm w schodach w kryjówce. Za jednym dotknięciem jego "czarodziejskiej różdżki", dziwnie przypominającej zwykły pilot od garażu, wszystkie stopnie przechylały się pod ostrym kątem, łącząc się ze sobą w taki sposób, by stworzyć "zjeżdżalnię". Miało to zapobiec poniesieniu kolejnych ofiar podczas ewentualnego ataku wrogiego gangu. Blondyn, który zwyczajnie nie potrafił usiedzieć na miejscu, starał się przez pewien czas wrócić do starych nawyków. Innymi słowy podłożył prawie piętnaście pluskiew i przeszło dziesięć maleńkich kamer... w pokoju Ann. Liczył zapewne na intrygujący materiał, skoro już dziewczyna na stałe zeszła się z Kyuusuke, lecz nie otrzymał go. Nie chodziło już nawet o to, że nr. 98 szanował swoją kobietę do tego stopnia, że jej bliskość emocjonalna znaczyła dla niego więcej, niż bliskość fizyczna, ale o to, że Aaron wyłączył wszystkie urządzenia szpiegowskie. Jak to sam wyjaśniał, wynikało to z jego przyzwyczajenie z dawnych lat - tak samo bowiem zachowywał się, gdy jeszcze on i Kyuusuke przebywali w Instytucie.
     Pomimo możliwości i niezaprzeczalnej potęgi, Ryan Adams nie miał zamiaru zrywać z dotychczasowym stylem życia. Nadal zbierał informacje o wszystkim, co działo się na ulicy, odwiedzał stare kontakty i miał oko na każde potencjalne zagrożenie. Nadal również zmieniał kobiety co noc, a jako że jego popularność po zniszczeniu Carów wzrosła jeszcze bardziej, mógł już nawet stworzyć dla dzierlatek specjalny grafik. Z tego pomysłu zrezygnował, mimo usilnie namawiającego go Owena - Ann potrafiła namawiać znacznie bardziej "usilnie", lecz do porzucenia "planu". Nie mogąc znaleźć żadnego lepszego zajęcia, haker zajął się ostatecznie pokonywaniem dziesiątek innych Kruków... w grach video. Sytuacja nie wymagała powagi, gangowi nic nie groziło, a on i tak rzadko musiał cokolwiek robić dla grupy. W konsekwencji jego działań, wielu innych "profesjonalnych graczy" przybywało, by zwyciężyć przeciwko niemu, lecz nikt nie miał szans z "Bogiem Konsoli", jak sam siebie nazywał Owen. Bóg został ściągnięty z niebios w momencie, w którym zwyczajny herektyk - Aaron - posiadł umiejętności jeszcze wyższe, niż jego własne. Od tamtego dnia to Spencer ciągnął heterochromika przed ekran i to on wypluwał siódme poty, żeby go pokonać. Niestety próby te okazały się bezskuteczne...
     Nowa Ann względem starej Ann zmieniła się nie do poznania. Nie tylko dlatego, że nie posyłała już ludzi do szpitala za samo rozebranie jej wzrokiem, lecz również dlatego, że... przestała być przerażająca. Praktycznie zawsze była w dobrym humorze, ciągle się uśmiechała, nie lubowała się już w poniżaniu innych... Wszystko to było zasługą kwitnącego związku. Mizdrząca się para nikogo już nie dziwiła - stała się nawet czymś w rodzaju "elementu ozdobnego" wnętrza. Co jeszcze bardziej ciekawe, rudowłosa zaczynała nawet nosić bardziej "kobiece" ubrania, a to już wzbudzało niemałe zainteresowanie męskiej braci... i części żeńskiej. Podobnie zresztą, jak niebieskooka rozkwitła pod wpływem Kyuusuke, tak weteran wojenny nauczył się korzystać z życia dzięki niej. Sceptycyzm, czarnowidztwo i nieufność wyparowały, ustępując miejsca pokojowi ducha oraz optymizmowi. Wszystkie te zmiany rozsławiły gang Kruków jako jedyny w swoim rodzaju. Nie przypominał on filmowych, przesiąkniętych zapachem krwi nor narkomanów, gdzie każdy za jakiekolwiek omsknięcie płacił własnym życiem. Pod wodzą Adamsa wszystko wyglądało inaczej, a co ważniejsze - lepiej.
***
     Prywatny odrzutowiec z serii Spike osiadł delikatnie na lądowisku, eksponując swoje biało-niebieskie barwy. Bardzo szerokie okna z utwardzonego, przeplatanego szkła pancernego ukazywały grupę ludzi w czarnych garniturach, podążającą za jednym tylko mężczyzną. Gdy tylko schody podjechały do drzwi pojazdu, te otworzyły się, "płynąc" ku górze na wykonujących półkoliste ruchy zawiasach. Jedyny wyróżniający się z tłumu pasażer wkroczył z budzącą respekt gracją na podest. Wietrzna pogoda zaznaczyła swoją obecność, rozwiewając rozpiętą, białą marynarkę mężczyzny. Jego zadbane, chociaż dość krótkie włosy koloru blond zadygotały pod wpływem naporu powietrza. Błękitne, ostre oczy nawet nie drgnęły, dźgane falami eteru. Gładka twarz młodego, najwyżej 20-letniego osobnika budziła niepokój swoją wzniosłością i kamiennym wyrazem. Cały garnitur blondyna miał nieskazitelnie białą barwę - nawet buty i krawat. Zważywszy na krój, z pewnością musiał kosztować kilkanaście tysięcy dolarów... w jenach. Wszyscy nowo-przybyli byli bowiem Japończykami. Szef yakuzy ruszył po schodach w dół, chowając dłonie w kieszeniach spodni. Gdy wiatr zawiał raz jeszcze, ukazał cienki, poręczny nóż, schowany za jedną z klamer paska.
     Wszyscy, którzy przybyli wraz z niebieskookim ubrani byli na czarno. Innymi akcentami kolorystycznymi raczyły tylko białe koszule. Każdy z podwładnych miał na nosie czarne okulary przeciwsłoneczne i maleńkie słuchawki w prawym uchu. Tych ludzi nie obowiązywał zakaz przewozu, czy posiadania broni. Mieli ze sobą wszystko - od katan, przez pistolety maszynowe z tłumikiem, po nunchaku. Ich twarze nie wyrażały emocji. Byli zdyscyplinowani do tego stopnia, że nie poruszyłby ich nawet wybuch bomby atomowej, póki ich szef nie pozwoliłby im na chwilę swobody. Taka właśnie była yakuza. Nikt nie czekał na nich na lotnisku. Nie witano ich ani nie przeszukiwano. Specjalnie wyłączono bramki, przez które przechodzili. Mieli potęgę, o jakiej nie śniło się normalnym ludziom.
-Takashi - rzucił beznamiętnie blondyn, przywołując do siebie jednego ze swoich ludzi. Wysoki mężczyzna o łagodnych rysach twarzy z czarnymi, związanymi w wysoki kucyk włosami. Dogonił swojego szefa błyskawicznie, stając zaraz obok niego.
-Shozo-san? - odezwał się szatyn, w chodzie opuszczając głowę na znak szacunku oraz bezwzględnego oddania. Sprawiał wrażenie człowieka, który własnoręcznie uciąłby sobie obie nogi, gdyby tylko jego zwierzchnik wyraził takie życzenie.
-Będziesz prowadził mój samochód - z ust błękitnookiego nie płynęły prośby ani rozkazy. Przypominało to bardziej "informacje". Coś, jakby obwieszczał swojemu podwładnemu stan rzeczy. -Zabierzesz mnie do naszych magazynów - doskonale zdawał sobie sprawę, że na chwilę obecną wszystkie te magazyny były już własnością Kruków. Wiedział również o porażce Carów, toteż nie miał zamiaru udawać się do którejkolwiek z ich kryjówek.
-Hai, Shozo-san! - potwierdził Takashi, skłaniając się do samego pasa. Wkrótce potem w zawrotnym tempie ruszył przed siebie. Jego wzrok utkwił w drzwiach wejściowych, lecz w pełnym pędzie omijał każdego cywila, który stał mu na drodze. Wszystko po to, by nie kazać swojemu szefowi czekać na samochód choćby przez dziesięć sekund.
***
     -Fiu, fiu! - zagwizdał z uznaniem i podziwem Owen, widząc wręcz olśniewającą Ann. Rudowłosa miała bowiem na sobie opiętą, sięgającą do pół uda, białą sukienkę... i szpilki, których zobaczenie na jej stopach było niemałym zaszczytem. -Czy to na pewno jest jeszcze najniebezpieczniejszy gang w Chicago? - rzucił zgryźliwie blondyn z kitką, widząc pomalowane na czerwono paznokcie dziewczyny i nieinwazyjny makijaż na jej twarzy. Osobiście spodziewał się odcisku dłoni niebieskookiej na swoim policzku, jednak ta - zaskakując przy tym wszystkich zebranych - uśmiechnęła się w kierunku zboczonego, ordynarnego gbura. Zrobiła to tak ciepło i tak niespodziewanie, że nawet brązowooki cham zaczerwienił się widocznie, co siedzący na kanapie Ryan skwitował cichym śmiechem. 
-Zabierasz ją na kolację, Kyuu? Aż tak zawiodły cię moje umiejętności kulinarne? - wyszczerzył zęby zielonooki, zbijając piątkę z podążającym za rudowłosą nr. 98. Ujrzenie go w garniturze - nawet rozpiętym i pozbawionym krawata, czy muchy - również było niemałym zaskoczeniem dla niższych rangą Kruków. Złotooki prychnął pod nosem, po przyjacielsku... kopiąc "brata" w kostkę.
-Towarzystwo chamów i prostaków, czy towarzystwo pięknej niewiasty... Rzeczywiście ciężki wybór - ukąsił lidera szatyn, posługując się wyrafinowanym sarkazmem. Wytatuowany wybuchnął gwałtownym, spazmatycznym śmiechem, zakrywając twarz otwartą dłonią - tak, jak podczas swojego pierwszego spotkania z nadludźmi. Niespodziewanie jednak zamilkł, raptownie celując pistoletem w głowę czarnowłosego. Kruki, które tej "zagrywki" szefa jeszcze nie poznały, spojrzały na niego z przerażeniem. Kyuusuke jednak bez zaaferowania spojrzał na Ryana, jak na idiotę.
-Znowu pusta pukawka? Proszę cię... - westchnął, po czym gwałtownie złapał za spluwę, odwracając ją w drugą stronę i samodzielnie pociągając za spust. Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy pistolet naprawdę wystrzelił, a kula przeleciała koło ucha Adamsa, ruszając w stronę kuchni... w której akurat siedział Aaron.
-Złapię... - obwieścił wszem i wobec wyprany z uczuć heterochromik, nie schodząc nawet z toru lotu pocisku. Któraś z dziewczyn zapiszczała głośno, obawiając się najgorszego. Tymczasem jednak zielonowłosy z pełną siłą "klasnął" rękoma przed swoją twarzą... blokując kulę w locie i nie wyrządzając sobie przy tym najmniejszej krzywdy. -Czyje to? - zapytał beznamiętnie, a widząc zszokowane twarze towarzyszy, dodał: -Coś nie tak? Miałem ją przepuścić? - ewidentnie nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji.
-Potwór... - wydukali w tym samym momencie Ryan, Kyuusuke, Ann i Owen.
***
    Czarna limuzyna o przyciemnianych szybach i czarnych felgach, pozbawiona jakichkolwiek tablic rejestracyjnych zajechała przed opuszczoną fabrykę sprzętu AGD w towarzystwie pięciu innych samochodów. Miejsce to, przerobione na magazyn marihuany, miało zaklejone nieprzezroczystą taśmą szyby i duże, garażowe drzwi. Kilkanaście umiejscowionych na dachu świetlików zapewniało dostęp tlenu i światła, potrzebny do prawidłowego rozwoju roślin. Teraz jednak był wieczór, a zatem panowała całkowita ciemność - przynajmniej na zewnątrz, gdyż z wnętrza wydobywało się sztuczne światło ledowe. Z limuzyny wysiadł jako pierwszy Takashi, prędko podbiegając do jej tyłów i otwierając drzwi szefowi yakuzy. Za ich przykładem z pojazdów wynurzyli się pozostali członkowie japońskiej mafii. 
-Pilot - odezwał się Shozo, wyciągając rękę w stronę swojego przybocznego. Długowłosy bez zastanowienia wręczył mężczyźnie zapasowy przyrząd. Blondyn nacisnął guzik, nakierowując urządzenie na drzwi garażowe, które natychmiast zaczęły się podnosić. Schowawszy przedmiot do kieszeni, ruszył w stronę wejścia, a wraz z nim ruszyli jego ludzie. Padające z dziesiątek lamp światło sztucznie nasłoneczniało rosnące krzaki marihuany. Dosłownie kilkunastu Kruków stanęło, jak wrytych na widok niespodziewanych gości. Nikt z nich nawet nie brał pod uwagę możliwości tak nagłej "wizyty". Nikt również nie miał pojęcia o istnieniu drugiego pilota. Z tego właśnie względu członkowie ekipy Adamsa zostali zaskoczeni w najmniej odpowiednim momencie, nie mając nawet szansy na zajęcie pozycji.
     Swoisty "balkon" ciągnął się przy trzech ścianach, tworząc dodatkowe "piętro" budynku. Dało się na niego wejść "łamanymi" schodami, umiejscowionymi po obu stronach ściany, która nie łączyła się z drugim poziomem. Właśnie od tej strony nadeszli członkowie yakuzy, zastając część przeciwników na dole, a część na górze. Nie robiło im to jednak nawet najmniejszej różnicy. W momencie, w którym oczy Kruków zwróciły się w kierunku Shozo, jego ludzie wybiegli do przodu, osłaniając go w półkolistej linii.
-Zabić - nakazał krótko blondyn, a wtedy... zaczęła się rzeź. Choć każdy podwładny Ryana miał ze sobą broń palną i zdążył ją wyjąć jeszcze przed ofensywą wroga, na nic się to zdało. Ci, którzy należeli do yakuzy zdawali się być czymś więcej, niż tylko ludźmi - prawie tak samo, jak Kyuusuke i Aaron. Ich wyszkolenie, doświadczenie, dyscyplina i opanowanie sprawiły, że Kruki nie miały nawet najmniejszych szans. Jeden z ubranych w garnitur mężczyzn, który w obu dłoniach dzierżył katanę, ruszył frontalnie na chłopaka uzbrojonego w pistolet. Atakowany oczywiście zaczął strzelać. Najpierw z dziesięciu metrów, potem z ośmiu, z siedmiu... Szermierz unikał każdego pocisku, wykonując szybkie, przypominające wślizgi, skośne ruchy, a przy tym cały czas zbliżając się do Kruka. Broniący się chłopak nie mógł tego zauważyć, gdyż jego przeciwnik nosił ciemne okulary, jednak Japończyk w całej tej zawierusze zdołał rozpoznać model pistoletu, a co za tym szło - dowiedzieć się, ile kul mieściło się w jednym magazynku. Innymi słowy szermierz zwyczajnie uniknął wszystkich nabojów, a gdy po naciśnięciu spustu rozbrzmiał tylko głuchy szczęk, był już przed swoją ofiarą. Ostrze gładko przecięło gardło chłopaka, a ten padł na kolana, brocząc strumieniami krwi, którą próbował zatamować rękoma.
     Yakuza rozpierzchła się po magazynie, bez najmniejszego problemu unikając przeszywających w powietrzu kul. Na miejscu pozostał tylko Shozo. Jego ludzie chowali się za skrzynkami, za podporami dachu, zasłaniali się ciałami zabitych już przeciwników... Krótko mówiąc zapędzali Kruki na samo dno otchłani - otchłani rozpaczy. Największego, a raczej najbardziej przerażającego pogromu dokonał Takashi. Mężczyzna z kucykiem wyciągnął bowiem spod marynarki niewielki pistolet z tłumikiem, po czym w ciągu pięciu sekund wystrzelił trzy razy. Trzy wyciszone kule przebiły się przez czaszki trzech wrogów, z których każdy stał wtedy na "balkonie". Ktoś upadł na kolana ze łzami w oczach. Ktoś inny z przerażeniem patrzył na pozbawioną trzech palców dłoń. Nadzieja umierała na równi z padającymi w agonii Krukami. Operatorzy broni białych oczyścili swój sprzęt z krwi, wycierając go o ciała poległych wrogów jako znak najwyżej pogardy, jaką ich darzyli. 
-Stop! - krzyknął trzęsący się nastolatek. Z pewnością nie był on nawet pełnoletni. Przekradłszy się w cieniu przez magazyn, zdołał on dostać się za plecy blondyna. Przykładając mu pistolet do pleców, trząsł się, jakby wrzucono go do lodowatej wody. -Rzućcie broń w krzaki i ustawcie się pod ścianą, żebym was widział! - wydarł się raz jeszcze. Zdawało się, że poświęcał wizualną pewność i opanowanie, by móc wydobyć z siebie maksymalnie stanowczy głos. Przeliczył się względem jednej rzeczy. Członkowie yakuzy mogli go załatwić w ciągu sekundy, nie narażając przy tym swojego szefa, jednak mężczyzna w białym garniturze gestem dłoni kazał im posłuchać nastolatka. -No dalej, bo odstrzelę mu łeb! - ponaglił ich chłopak. Wkrótce potem karabiny, pistolety, katany i innej maści broń miała zniknęły pomiędzy sadzonkami marihuany, a odziani w czerń mężczyźni równym marszem podeszli do ściany, stykając się z nią plecami. Opuścili nawet ręce i rozłożyli dłonie, by "pan sytuacji" o nic ich nie podejrzewał.
-I co teraz zrobisz, dzieciaku? - zapytał beznamiętnie Shozo, choć sam był tylko kilka lat od "dzieciaka" starszy. Zanim otrzymał jakąkolwiek odpowiedź, w mgnieniu oka obrócił się twarzą do niego, przerażając go dogłębnie. Teraz lufa pistoletu dotykała jego brzucha.
-Jeszcze jedna taka sztuczka... i cię zabiję. Niech ci się nie wydaje, że jesteś nie wiadomo, kim! - krzyknął rozedrganym głosem chłopak. Jego dłonie trzęsły się wyraźnie. Wiedział, że zrobił już dużo, ale nigdy wcześniej nie zabił człowieka. Bał się to zrobić. Nie był pewien, czy byłby w stanie podjąć taką decyzję, gdyby wymagała tego sytuacja.
-Jeśli naprawdę chcesz kogoś zabić z pistoletu... - niesłychanie szybkim ruchem błękitnooki złapał lufę pukawki, podnosząc ją i przykładając sobie do czoła. -...powinieneś celować w głowę - dokończył, puszczając broń i na powrót chowając dłoń w kieszeni. -Dlaczego zwlekasz? Kazałem zabić twoich towarzyszy. I tak zginiesz, więc mógłbyś przynajmniej zająć się przywódcą wroga... - podjął po chwili, widząc, jak przerażony chłopak przełyka nerwowo ślinę.
-Nie zginę! Idziemy stąd! Wsiądziesz ze mną do samochodu, żebym mógł uciec! - poinformował go młody Kruk. Blondyn spojrzał na niego z politowaniem, nie odczuwając nawet najmniejszej presji.
-Nie wierzę, że tak słabi ludzie zabrali nam nasz interes... Spodziewałem się kogoś lepszego. Byłem nawet gotów ściągnąć tu więcej ludzi drugim odrzutowcem. Jestem zawiedziony... - bez strachu, wątpliwości i szacunku do przeciwnika. W taki sposób wypowiadał się Shozo, autentycznie zniesmaczony tym, czego doświadczał.
-Morda, kapciu! - wzburzył się chłopak z pistoletem. -Nasi porucznicy zmasakrowaliby każdego z was, nawet się przy tym nie pocąc! Oceniasz nas na podstawie paru naszych ludzi? Musisz być naprawdę głupi... W porównaniu ze mną... Jeśli ja jestem ziemią, to każdy z nich byłby niebem! A teraz przestań kłapać pyskiem i chodź ze mną, zanim cię zabiję! - wykrzyknął mu w twarz, nie wywołując jednak zamierzonej reakcji.
-W rzeczy samej, ciekawe... - odezwał się błękitnooki, po czym spojrzał nastolatkowi prosto w jego oczy. -Ale co do ciebie... Blefujesz - stwierdził z przekonaniem, sprowadzając krople potu na twarz chłopaka. -Twoje oczy są słabe. Nawet muchy z nimi nie zabijesz, nie mówiąc już o mnie. Ty sam jesteś słaby. Masz pecha, że znalazłeś się w tym miejscu akurat dzisiaj... - gdy tylko to powiedział, z nieludzką wręcz prędkością wyjął ręce z kieszeni, prawą chwytając za pistolet przeciwnika, a lewą... bez żadnego trudu skręcając mu nadgarstek. Kruk z okrzykiem bólu i rozpaczy upadł na kolana, by już po chwili poczuć dotyk lufy na czubku swojej głowy. -Jeśli ludzie, o których mówiłeś są przy tobie, jak niebo, to bez wahania ściągnę je na ziemię, miażdżąc takich, jak ty. W ten sposób... - pocisk przebił głowę zapłakanego nastolatka. Ciało rozłożyło się na ziemi. Wciąż nieskazitelnie czysty Shozo ponownie włożył pistolet w dłoń chłopaka. -Sprzątnijcie ciała. Takashi, zostaw tu tylu ludzi, ilu uznasz za stosowne. Jedziemy w następne miejsce - zadecydował blondyn. W ogóle nie przejął się tym, że kilka sekund wcześniej zniszczył jeszcze niedojrzałe życie. Z rękoma w kieszeniach ruszył jako pierwszy w stronę czarnej limuzyny, by kontynuować swą krucjatę.

Koniec Rozdziału 112
Następnym razem: Wyrok

2 komentarze:

  1. Szybko doszło do kontry ze strony Yakuzy. Nie spodziewałem się tego. Ale chyba taki mieli zamiar by zaskoczyć.
    Przykre jest to, że Kyuusuke się nam sypie. Tylko trochę zmiękł i już ma problem z rzeczami, które były dla niego proste. To samo z Ann. Jeśli tak będzie dalej to tylko Aaron będzie w stanie cokolwiek zdziałać w związku z Yakuzą.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O taki właśnie impet mi chodziło ;) Na pewno będzie się działo, towarzyszu!

      Jeśli zaś chodzi o Kyuusuke, to niekoniecznie można stwierdzić, czy zmiękł, czy nie. Oczywiście pod warunkiem, że nie uważa się posiadania bliskich osób za oznakę słabości :P Myślę jednak, że nie zawiedziesz się względem rozwoju wydarzeń ^^

      Również pozdrawiam ;)

      Usuń