sobota, 5 lipca 2014

Rozdział 114: Niknące pióra

ROZDZIAŁ 114

     Dusza Kyuusuke płonęła. Emocje, które wypełniały całe jego wnętrze podsycały ogień nienawiści, nieustannie poszukujący ujścia. Czarne włosy zasłaniały złote oczy weterana wojennego, a nieumęczone stopy niosły go naprzód. Do miejsca, w którym znajdowali się zabójcy najlepszego przyjaciela szatyna. Tak, "przyjaciela", choć słowo to niemalże wyszło z użycia i w większości przypadków było tylko infantylną parodią. Nie w tym przypadku. Niedługo po tym, jak pozostałe Kruki zostawiły nr. 98 samopas na jego własne życzenie, ten włożył swoją baterię do pozbawionego zasilania telefonu Ryana. Sprawdziwszy listę połączeń, był w stanie rozpoznać nazwisko jednego z członków gangu. Szczęśliwie - albo i nie - "żołnierz na wypożyczenie" znał tego człowieka... i wiedział, że był on jednym ze strażników magazynu z marihuaną. Właśnie tam udawał się Kyuusuke. Wolnym, stanowczym krokiem, jakby potężny ciężar przyciskał go do ziemi. Jego wygląd zewnętrzny emanował pustką, kontrastując ze stanem psychicznym młodego mężczyzny. Przed zamkniętą bramą garażową magazynu stanął z jednym tylko celem - zabić każdą pojedynczą osobę, która znajdowała się wewnątrz.
     Nie "myślał" nawet w dosłownym tego słowa znaczeniu. Po prostu działał, wykorzystując swoje nadludzkie ciało, od dłuższego czasu przygotowane do działania na granicy życia i śmierci. Nie miał zamiaru bawić się w podchody - nie miał nawet do nich głowy. Zwyczajnie złapał oburącz za spód metalowego wejścia, ze wszystkich sił podnosząc je do góry. Powoli, lecz w jednostajnym tempie - gołymi rękami, jakby był jakimś potworem. Bez słowa zanurkował ku dołowi, gdy tylko uniósł drzwi na odpowiednią wysokość, co pozwoliło mu dostać się do wnętrza budynku. Brama zamknęła się zaraz za nim, z głośnym hukiem uderzając o podłoże i alarmując tym samym jedenastu członków yakuzy, którzy w błyskawicznym tempie zajęli pozycje. Niektórzy z nich znajdowali się na obejmującym ściany "balkonie", inni umiejscowili się na parterze. Fakt faktem, w niczym nie przypominali oni ulicznych zbirów, czy sztampowych członków małych gangów. Widać było, że nawet pojedynczego przeciwnika nie mieli zamiaru lekceważyć, co było w takim samym stopniu rozważne i przerażające.
     Spojrzenie złotych oczu przebiło się przez kurtynę czarnych kosmyków, skupiając się tylko i wyłącznie na jednej osobie. Milczący, szykujący się do ekstremalnego wręcz wybuchu nadczłowiek obserwował tylko jednego człowieka. Tego samego, którego spotkał w restauracji. Takashi'ego, stojącego w doskonałej równowadze na szczycie balustrady z dwoma wyciszonymi pistoletami w obu dłoniach. Japończyk z czarnym kucykiem, jak i jego przeciwnik - obaj w tym samym czasie doszli do tego samego wniosku. Żaden z nich jeszcze nigdy nie szykował się do walki z kimś tak potężnym.
-Tamten chłopak nie kłamał... - pomyślała tylko prawa ręka Shozo, nim rozpoczęła się batalia.
***
     Atmosfera w kryjówce Kruków była martwa - w przenośni i dosłownie. Moment, w którym wszyscy dowiedzieli się o okrutnej śmierci szefa był jednocześnie momentem największego szoku, jakiego doznali w życiu. Nikt się do nikogo nie odzywał, członkowie grupy rozpierzchli się we wszystkie strony, zajęci swoimi własnymi myślami. Ann zamknęła się w swoim pokoju. Położywszy się na łóżku, zaczęła płakać. W samotności, pogrążając się w żałości zarówno z powodu braku Ryana, jak i... z powodu braku Kyuusuke. Nie myślała nawet o wytarciu pobrudzonej makijażem twarzy. Przestało ją to interesować, podobnie jak przestał interesować ją cały świat. Za każdym razem powracała do jednej, przykrej myśli - jeszcze kilka godzin wcześniej wszystko było w porządku, nikt się niczym nie przejmował i nie próbował nawet uprawiać czarnowidztwa. Potem jednak... wszystko to się zawaliło. Wszelkie plany, nadzieja, a raczej pewność świetlanej przyszłości, tajemnicza siła charyzmy Adamsa, spajająca członków gangu w jedną całość - każdy z tych czynników został ordynarnie opluty przez yakuzę. To jeszcze jednak nie był koniec i każdy doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wszyscy się bali. Bali się o życia swoje i swoich bliskich. Wydzwaniali do krewnych, upewniając się, czy wszystko z nimi w porządku, jednak nie potrafili przekazać im żadnych konkretnych informacji. W ciągu pierwszych piętnastu minut osiem osób straciło jakikolwiek kontakt z rodziną. Zapanowała najprawdziwsza panika, którą starał się zniwelować Dwane z pomocą całkiem przytomnego Aarona. Na nic się to zdało w momencie, gdy jakiś chłopak wsadził sobie do ust lufę pistoletu... i strzelił. Przy wszystkich, bez żadnych zahamowań i zmartwień uwolnił się od przytłaczającej go sytuacji. Jego krew zabryzgała wtedy duży fragment ściany. Wtedy nie dało się już nic zrobić, by utrzymać w ryzach szamoczące się Kruki.
     -Powinnam z nim tam zostać? - zastanawiała się rudowłosa, pusty wzrok wlepiając w jasny sufit. Jednym uchem wpuszczała, a drugim wypuszczała cały harmider, który miał miejsce poza jej pokojem. -Co sobie o mnie pomyśli teraz, kiedy zostawiłam go z tym wszystkim? Sam tego chciał... Kazał mi odejść... ale czy właśnie dlatego to zrobiłam? Może... Może po prostu bałam się tego, czy wytrzymam ten ciężar? Zostać tam z "jego" ciałem na rękach... Nie potrafiłabym tego zrobić. To po prostu ponad moje siły. Może właśnie to było powodem? Zawsze starałam się ukryć jakąkolwiek słabość. Może ten nawyk tkwił we mnie przez cały ten czas i przebudził się dopiero teraz? Nie wiem... Nic już nie wiem... Chcę tylko, żeby był tutaj. Kyuusuke... Nie musi nawet nic mówić, może w ogóle się do mnie nie odzywać, ale... nie chcę być tu sama. Nie dzisiaj. Nie teraz. Czy nie zasługuję nawet na tyle? - rozpłakała się jeszcze raz, ponownie barwiąc szkarłatem opuchnięte, niebieskie oczy. Znalazła bowiem odpowiedź, gdy przypomniała sobie "tamten moment". Kiedy nr. 98 błagał ich o pomoc, wierząc w to, że Ryan jeszcze żył... -Nie. Nie zasługuję... - powiedziała w duchu, po czym dłonią zakryła usta, by stłumić szloch. Wszystko to było tak nierealne i dziwnie mgliste. Zdawałoby się, że za kilka chwil dziewczyna obudzi się w tym samym miejscu, w tym samym łóżku. Że dostrzeże obok siebie wciąż śpiącego szatyna. Że usłyszy tłuczone w pokoju obok szkło laboratoryjne i krzyczącego w niewypowiedzianej furii perfekcjonistę - Dwane'a. Że za kilka chwil obudzi się również i Ryan, który od razu wstanie i pójdzie do kuchni. Że będzie niedziela, więc przygotuje jajecznicę dla wszystkich. Że rudowłosa poczuje jej zapach, a zaraz po tym usłyszy głuchy dźwięk metalowej łopatki Adamsa, uderzającej w głowę Aarona. Że uśmiechnie się ze świadomością, że heterochromik znów próbował podjadać z rozgrzanej patelni, za co został ukarany. Nie. Te chwile miały już nigdy nie wrócić.
     -Ryan wyszedł po tym, jak dostał telefon od naszych, tak? Dokąd się wtedy udał? - zapytał niespodziewanie Aaron, gdy Dwane rozdawał broń zebranym w kryjówce Krukom. Brązowooki okularnik spojrzał z zaskoczeniem na zielonowłosego. 
-Z tego, co wiem, były jakieś "problemy" w magazynie z trawą. Nie pytasz bez powodu, prawda? O co chodzi? - odrzekł podejrzliwie blondyn o rozpuszczonych włosach. Z łatwością doszukał się drugiego dna w słowach rozmówcy.
-Kyuusuke-kun'a długo nie ma - stwierdził tylko heterochromik, przez co chemik w zieleni zmarszczył brwi z lekkim niepokojem.
-Nie myślisz chyba, że... - nie dokończył. Nie chciał mówić tego na głos, by nie zasiać jeszcze większej paniki wśród niższych rangą. Sprawy i tak miały się już paskudnie. Kilkanaście osób wyszło nawet bez słowa, niemożliwe do zatrzymania. O wiele więcej straciło kontakt z rodziną. Niektórzy nawet bali się dzwonić do swoich bliskich, obawiając się najgorszego scenariusza. Woleli po prostu żyć w niepewności, niż skończyć tak, jak niedawny samobójca.
-Idę po niego - rzekł stanowczo nr. 99 swoim opanowanym, niezmąconym przez emocje głosem. W takich chwilach okularnik zazdrościł Aaronowi charakteru. Nie znał on jednak powodu "inności" kompana. Nie miał pojęcia o tym, że zielonowłosy nie czuł nie tylko emocji, lecz również przyjemności, smaku, bólu, głodu, pragnienia, czy nawet najprostszej w świecie potrzeby... wypróżnienia się. Może gdyby wiedział, zazdrość zmieniłaby się w politowanie. Nie wiedział. I nie miał się dowiedzieć.
***
     W momencie, w którym Kyuusuke usłyszał dźwięk przeładowywanego przez kobietę na górze karabinu, momentalnie rzucił się w bok, napiąwszy mięśnie nóg do nadludzkiego poziomu. W ten sposób zdołał wyprzedzić wyciszone przez tłumik kule, które zdawały się go "gonić", nie mogąc jednak nawet drasnąć pozostającego w ruchu szatyna. Ruch ten zatrzymał się w momencie, gdy na drodze nr. 98 pojawił się mężczyzna z kataną. Szermierz yakuzy wykonał długie, ukośne cięcie - z dołu do góry, od ramienia do boku. Wyraźnie nie spodziewał się, że pojedynczy człowiek mógłby uniknąć tego ataku. Może gdyby wiedział, że miał do czynienia z nadczłowiekiem... ale nie wiedział. Czarnowłosy niemalże odruchowo, jakby po wyznaczonej linii, okręcił się przez swoje lewe ramię, umykając ostrzu. Czubek katany opadł na podłoże, chwilowo ubezwłasnowolniając członka yakuzy. Pech chciał, że podczas zamachu Japończyk trzymał swą broń oburącz. O ile podczas walki ze zwykłą osobą, nie miałoby to nic wspólnego z pechem, o tyle w walce z nr. 98 musiał zapłacić za to wysoką cenę... Prawa dłoń złotookiego szybkim, żmijowatym ruchem pochwyciła prawy nadgarstek wroga, wykręcając jego ramię. Zaraz po tym "żołnierz na wypożyczenie" uderzył piorunującym, lewym hakiem... centralnie w łokieć trzymanej kończyny. Ze świdrującym bębenki trzaskiem staw łokciowy szermierza wyłamał się w kierunku przeciwnym do wskazanego, sprawiając, że jego ręka bezwładnie zawisła w powietrzu.
     Człowiek o złamanej kończynie zdławił swój krzyk z zaskakującą łatwością, co tylko potwierdzało hart i zdyscyplinowanie członków yakuzy. Prawie natychmiast zdecydował się na zamach ostrzem przy użyciu samej tylko lewej ręki... jednak nie zauważył jednej rzeczy. W tamtym momencie stopa Kyuusuke była już ustawiona bezpośrednio za piętą szermierza. Właśnie z tego powodu atakujący Japończyk, który do perfekcyjnego cięcia musiał obrócić swe ciało, stracił równowagę, potykając się o nogę wroga. W ułamku sekundy, podczas którego facet się zachwiał, nr. 98 podciął go tą samą stopą, którą mu chwilę wcześniej podłożył. W konsekwencji tego działania, "elegant" runął w stronę ziemi... w locie zakrywając własnego oponenta. Pech, a może doskonałe wyczucie czasu? Któreś z nich zadecydowało o tym, że dokładnie wtedy kobieta-zabójca zaczęła opróżniać drugi magazynek swojego karabinu. Pociski wbiły się w klatkę piersiową i głowę jej upadającego towarzysza, przez co porucznik Kruków miał czas na wykonanie uniku. Odskoczył więc do tyłu, wzrokiem wypatrując następnego wroga. Nie musiał szukać. Wróg bowiem znalazł go wcześniej. Będący w ruchu szatyn nie miał czasu raz jeszcze uskoczyć... przed nagłym atakiem nunchaku ogolonego na łyso członka yakuzy.
    Zaskoczony niebywałą dyskrecją przeciwnika Kyuusuke został zmuszony do zablokowania nadlatującego trzonka swoim prawym przedramieniem, które wystawił ku górze. Prawdopodobnie wykonana z ebonitu broń uderzyła prosto w kończynę weterana wojennego. Nr. 98 nie potrzebował nawet żadnego potwierdzenia - w mig poczuł, jak pęka jego kość promieniowa, lecz zamiast okrzyku bólu, z ust szatyna wyrwał się okrzyk gniewu tak głośny, że z pewnością zdekoncentrowałby każdego zwykłego oponenta. Członkom yakuzy dużo jednak brakowało, by można było ich nazwać "zwykłymi". Złotooki wiedział o tym. Nie liczył zresztą na jakikolwiek efekt. Od razu, w ogóle nie pozbawiony równowagi przez impet ataku, przystąpił do kontry. Najpierw miał nawet zamiar od razu owinąć swoją ręką rękę wroga, jednak szybko zrezygnował z tego planu. Owinął trzonek wrażego nunchaku, czego przeciwnik nie mógł się spodziewać. Było to bowiem "nierealne" i "nielogiczne"... Zablokowawszy broń Japończyka w zagięciu łokcia, czarnowłosy zakręcił się w miejscu, pociągając gangstera za sobą. Łysy musiał stracić równowagę. On w końcu był tylko człowiekiem. Tym niemniej jednak bez chwili wahania wypuścił swój oręż, by nie zostać od razu znokautowanym. Nawet w zabójczym tempie ustabilizował swoją pozycję. Za późno. Nr. 98 był wtedy bowiem... nad nim. Najzwyczajniej w świecie, trzymając oburącz odebrane wrogowi nunchaku, Kruk przeskoczył 180-centymetrowe ciało oponenta, zaniżając pułap tuż za jego plecami. To okazało się jednak częścią planu "żołnierza na wypożyczenie". Złotooki jeszcze w locie wystawił ręce za siebie... by opleść gardło mężczyzny łańcuchem, który łączył trzonki jego broni. Z tego właśnie względu, kiedy Kyuusuke wylądował na jednym kolanie, łysol został siłą przechylony do tyłu. Jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a usta otworzyły w bezdechu. Tymczasem kruczy porucznik bez najmniejszej trudności wykorzystał "uprząż", by przerzucić nad sobą wroga. Rzut ten był na tyle niefortunny, że członek yakuzy uderzył czubkiem głowy o ziemię. Trzask był oznaką jego łamiącego się karku.
     Kilkunasto-sekundowa "walka" z użytkownikiem nunchaku wybiła nr. 98 z rytmu. Z tego właśnie powodu drugi raz w ciągu jednej minuty został zraniony. Pistolety z tłumikiem Takashi'ego wystrzeliły pięć razy, przez co aż trzy naboje zdołały wylądować w lewym boku szatyna, nim ten zdążył rzucić się do przodu - trwał bowiem w pozycji pół-klęczącej. By nie powodować u siebie większego bólu, Kyuusuke maksymalnie ograniczał oddychanie, co nie było proste, biorąc pod uwagę tempo walki. Tym niemniej jednak od początku wejścia do magazynu zdołał już wyeliminować pięciu oponentów, których krew barwiła podłoże i ściany. Wszyscy oni operowali bronią do walki bezpośredniej. Pozostała szóstka wrogów, która znajdowała się na "balkonie", wykorzystywała już jednak broń palną - wyciszoną i sprawną broń palną. Gdyby miał zamiar przeżyć tę batalię, nr. 98 z pewnością musiałby zacząć szukać sposobu na szybką ucieczkę z magazynu. Zachowanie życia nie było jednak jego celem. Nie myślał o innych, nie myślał o efektach swoich działań. Musiał po prostu zabić w sobie swój własny gniew. Musiał zniszczyć ludzi, którzy odebrali wszystko jego przyjacielowi. Był jego wolą - a przynajmniej tak mu się zdawało. Działał w jego imieniu - a przynajmniej tak sądził, otumaniony goryczą.
     Musiał skrócić sobie drogę tak bardzo, jak tylko potrafił. Nie mógł narażać się na utracenie większej ilości krwi, niż było to dla niego konieczne. Dlatego właśnie wskoczył na schody, zanim jeszcze dotarł do pierwszego stopnia. Z miejsca wyskoczył w powietrze na prawie dwa metry, przerzucając się ponad barierką i lądując od razu w okolicach dziesiątego stopnia. Natychmiastowo jego wzrok zaczął błądzić od wroga do wroga, sprawiając, że źrenica szatyna przypominała piłeczkę pingpongową. Z pogruchotaną kością promieniową, trzema ranami postrzałowymi w lewym boku, głębokim nacięciu na klatce piersiowej i oderwanym płacie mięsa na plecach, Kyuusuke ruszył przed siebie z pełną prędkością. Snajper na samym końcu balkonu - to on był dla niego najważniejszy. Dlatego właśnie zignorował operatorkę dwóch wyciszonych pistoletów maszynowych. Nie mogąc jej jednak ominąć, nadczłowiek wskoczył na cienką, metalową barierkę, biegnąc bezpośrednio po niej. Poruszał się z diabelską prędkością, jednak przeciwnicy - będący przecież "tylko" ludźmi - prawie mu dorównywali. Kątem oka dostrzegł, jak Takashi pociąga za spust, a druga kobieta - z karabinem maszynowym - odwraca się ku niemu. Jednocześnie snajper zaczął celować w dolne partie jego ciała. Jedynym, co mógł zrobić w tej sytuacji czarnowłosy okazał się być... skok. "Żołnierz na wypożyczenie" odbił się gwałtownie od "podłoża" z podkulonymi kolanami opadając w kierunku strzelca wyborowego. Zignorował zupełnie fakt, że kula snajpera przebija jego prawą stopę, a w lewym ramieniu lądują pociski z wyciszonego pistoletu. Bez chwili zastanowienia obrócił się w powietrzu, łapiąc oburącz głowę swojej ofiary, niczym jakieś pudło.
     W momencie, w którym wylądował, obrócił się na pięcie, całkowicie ignorując ból. Jego nadludzka siła porwała w powietrze chwyconego snajpera, wznosząc go ponad barierkę... i miotając nim bezpośrednio w stronę kobiety z dwoma pistoletami maszynowymi. Gdy tylko Kyuusuke puścił się pędem w ich stronę, by zadać im ostateczny cios, pociski z karabinu zaczęły wbijać się w jego nogi pełną serią. Wzrok szatyna zamglił się...
***
     Zielonowłosy dostał się do wnętrza budynku w ten sam sposób, co jego towarzysz - gołymi rękami podniósł drzwi garażowe. Gdy tylko poczuł zapach krwi, jego zmysły wyostrzyły się do granic możliwości. To, co zobaczył, gdy spojrzał w górę było... niezwykłe. Ociekający krwią Kyuusuke odbił się właśnie od jednej barierki balkonu, długim lotem kierując się w stronę drugiej - dokładnie w kierunku opierającej się o nią niewiasty z karabinem. Wszystko wskazywało na to, że zabójczyni opróżniła już swój magazynek, przez co nie mogła zestrzelić lecącego ku niej szatyna. Złotooki wykorzystał zaś tę sytuację na swoją korzyść. Gdzieś w odmętach swej duszy dostrzegł, że płomień jego życia zaczął przygasać. Dostrzegł, że tylko tę kobietę był jeszcze w stanie zabić. Jedenasty członek yakuzy - Takashi - był już poza jego zasięgiem. Dlatego właśnie, nie zastanawiając się nad słusznością swych działań, nr. 98 złapał przedstawicielkę płci pięknej... kolanami. Towarzyszący mu pęd i cały impet, z jakim wpadł na przeciwniczkę, wyrzuciły ich oboje z balkonu. Upadli z wysokości ośmiu metrów na twardy grunt. Złotooki zadbał o to, by członkini yakuzy była pod nim w chwili uderzenia. Zadbał o to, by jej potylica została zmiażdżona, a krew rozlała się dookoła. Zadbał o to... a zaraz po tym sam legł koło niej. Te same kolana, którymi chwycił kobietę również trafiły bezpośrednio w podłoże, łamiąc obydwie nogi weterana wojennego. Choć reszta działa się niezwykle szybko, zdawało się, że trwało to znacznie dłużej.
     W tej samej chwili zarówno Aaron, jak i spocony Takashi ruszyli w pełnym biegu ku "żołnierzowi na wypożyczenie". Prawa ręka Shozo nie wiedziała jeszcze, że do magazynu przybył drugi oponent. Poza tym heterochromik dotarł do nr. 98 jako pierwszy, klękając na ziemi tuż obok niego. Moment, w którym ostatni członek yakuzy zbiegł na dół był jednocześnie momentem, w którym poważnie się zawahał. Myśląc logicznie, miał idealną okazję na załatwienie nowo-przybyłego jednym, celnym strzałem w głowę, jednak... coś nie dawało mu spokoju.
-Zostałem tylko ja... Jeśli jeden z nich mógł pokonać dziesięciu szkolonych od najmłodszych lat zabójców, to czy dam radę samotnie pokonać drugiego? Nie mam żadnej gwarancji, że jest choć w połowie tak silny, jak tamten... ale jeśli się pomylę, to nie zostanie już nikt, kto będzie w stanie ostrzec Shozo-san'a. Nie mogę podjąć takiego ryzyka. Bez względu na cenę, muszę mu o tym wszystkim opowiedzieć... - Japończyk podjął decyzję w ciągu kilku sekund, otwarcie i pokazowo rzucając broń na ziemię. Jego wzrok utkwił w klęczącym przy Kyuusuke Aaronie, przygotowując się na ewentualną agresję tego drugiego. Nic podobnego nie nastąpiło. Jedynym, czego doczekał się Takashi było zimne, wyprane z wszelkich uczuć spojrzenie zielonowłosego. 
-Myślisz, że gdybym chciał cię zabić, zdążyłbyś w ogóle rzucić swoją bronią? - choć w metalicznym głosie nr. 99 nie było ani grama gniewu, czy zawiści, to pytanie sprawiło, że członek yakuzy poczuł po raz pierwszy niewysłowiony strach. Aura, jaką roztaczał wokół siebie "bezduszny" chłopak przypominała tą, którą niegdyś eksponował przy naukowcach z Instytutu. Głos ugrzązł w gardle Japończyka. Jego instynkt zadziałał szybciej, niż on sam byłby w stanie. Takashi wybiegł z magazynu tak szybko, jak tylko potrafił, lecz nr. 99 nawet nie interesował się kierunkiem jego ucieczki. Całą swoją uwagę poświęcił leżącemu na plecach towarzyszowi. Towarzyszowi blademu od utraty krwi...
-Mogłeś go zabić... - odezwał się cicho powracający do siebie Kyuusuke.
-Mogłem - przytaknął ze spokojem Aaron. Krótkie, zdawkowe odpowiedzi były jego specjalnością i jedną z rzeczy, które najbardziej irytowały nr. 98. Teraz jednak taka sama odpowiedź wywołała uśmiech na sinych ustach porucznika Kruków.
-Dlaczego tego nie zrobiłeś?
-Pytasz jako Kyuusuke-kun... czy jako nr. 98? - ta riposta wbiła się w samo serce szatyna, niczym ostrze noża. Nie wiedział on, czy heterochromik naprawdę miał takie intencje, jednak słowa te wywołały u weterana prawdziwe poczucie winy. 
-A jak uważasz?
-Nie zabiłem go, bo nr. 98 zabił dzisiaj wystarczająco dużo osób...
-Więc twoim zdaniem mówi do ciebie Kyuusuke?
-Nie, strzelałem - złotooki zaśmiał się pod wpływem tej odpowiedzi. Z jego ust płynęła krew. -Dlaczego oni zginęli? - zapytał znów Aaron, wskazując ręką na dziesięć zimnych już ciał członków yakuzy.
-Bo zabili Ryana. Kiedy ktoś odbiera ci coś, co było dla ciebie ważne, ty robisz to samo jemu, by było sprawiedliwie. To się nazywa "zemsta" - wyjaśnił tracący czucie w całym ciele czarnowłosy. Nie widział już dalej, niż na trzy metry od siebie.
-Aha - odparł krótko i "posągowo" zielonowłosy. -Więc to ich będę musiał zabić, tak? - złotooki rozpłakał się, gdy usłyszał to pytanie. To naiwne, infantylne pytanie, niosące w sobie więcej głębi, niż jakiekolwiek ciepłe słowa poetów, czy filozofów.
-Chcesz powiedzieć, że jestem aż tak ważny? - zaśmiał się Kyuusuke, czując, jak słona ciecz obmywa jego policzki.
-Nie wiem - odpowiedział Aaron. Właśnie takiej odpowiedzi spodziewał się "żołnierz na wypożyczenie". Przyniosła mu ona ulgę... i radość. Wiedział bowiem, że choćby niebo zderzyło się z ziemią, a piekło zamarzło, Aaron zawsze pozostawał Aaronem. -Ale jesteś moim "przyjacielem". Nie wiem, na czym to polega ani jak mogę to sprawdzić, ale wiem, że jesteś - nr. 98 nie umiał już płakać, chociaż bardzo chciał. Jego oczy nie potrafiły już produkować łez.
-Jak się czuje Ann? - zapytał niespodziewanie szatyn. Niewysłowiony żal emanował z jego twarzy. Odebrano mu połowę tego, co miał, a on zniszczył całą resztę - tego jednego był pewien. Tej pewności również nie mogły zmienić niczyje słowa.
-Nie wiem - kolejna oczywista odpowiedź wychynęła z ust nr. 99. -Też płacze - złote oczy zamknęły się w bólu.
-Przeze mnie... Powinienem z nią tam być, zamiast szukać zemsty. Byłem głupi. Dalej jestem... i chyba nie mam czasu tego zmienić... - Kyuusuke chciał pomyśleć raz jeszcze o kobiecie, której chciał poświęcić swe życie, lecz nawet na to nie miał już sił. -Powiedz jej, że ją kocham, dobrze? - wychrypiał jeszcze szatyn.
-Dobrze... - usłyszawszy to, złotooki zgasł. Po prostu. Bez płaczących nad nim tłumów, wybuchów w tle, żałoby narodowej... Zwyczajnie, szybko i niemal niezauważalnie. Bo chociaż narodził się, będąc czymś więcej, niż człowiekiem, żył w taki sposób, by ostatecznie umrzeć właśnie jako człowiek. I tym właśnie był chyba sens jego istnienia. -Jest mi... "pusto". Zupełnie, jakby gdzieś tam, w środku, było brakujące miejsce na "coś". Czym jest "coś"? Co powinien teraz czuć normalny człowiek? Kyuusuke-kun? No tak... przecież nie żyjesz - słowa te, wypowiedziane przez Aarona nad martwym ciałem kogoś, kogo określał mianem "przyjaciela" były rzecz jasna pozbawione głębi uczuć... lecz może właśnie to sprawiło, że zdawały się być jeszcze smutniejsze. Może w całej tej sytuacji było coś, czego nie dało się usłyszeć słuchem ani zauważyć wzrokiem. Może właśnie to coś skłoniło zielonowłosego do włożenia ręki do kieszeni marynarki złotookiego. Może właśnie to coś kazało mu otworzyć małe, czarne pudełeczko, wewnątrz którego krył się mały, srebrny pierścionek... z najprawdziwszym diamentem, kosztującym zapewne małą fortunę. Był to bowiem pierścionek zaręczynowy, który miał nigdy nie trafić na palec wybranki i którego nigdy nie miano pobłogosławić prostym, ale jakże pięknym "tak"...

Koniec Rozdziału 114
Następnym razem: "Demon" i demon

4 komentarze:

  1. Takie smutne te rozdziały ostatnio są :D Zaciekawiłeś mnie. Myślałem, że Kyuusuke będzie dość ważną postacią tęż w przyszłych arcach, ale to jednak Aaron będzie tą ważniejszą postacią :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo "smutnych" rozdziałów sprawiasz wrażenie bardzo uradowanego człowieka xD Nie bierzesz jednak pod uwagę jednej rzeczy. Madnessem można ewentualnie zostać dopiero PO śmierci ;)

      Również pozdrawiam ^^

      Usuń
    2. 0.0 zapomniałem o tym

      Usuń
    3. Tego się właśnie spodziewałem, więc postanowiłem zwrócić uwagę ;)

      Usuń