poniedziałek, 7 lipca 2014

Rozdział 116: Ostatni lot

ROZDZIAŁ 116

     Członkowie yakuzy w niczym nie przypominali ulicznych zbójów. Zapewnienie Aarona o ich rychłym końcu okazało się niewystarczające, by ich sprowokować. Co więcej, mieli wielką przewagę liczebną, a także strategiczną. Poza nią mieli jednak wielkie utrudnienie. Broń palna w samym założeniu miała im służyć za pomoc w rozprawieniu się z przeciwnikiem... jednak nie tym razem. Zważywszy na miejsce walki, musieli bowiem uważać i strzelać ostrożnie, aby nie trafić w napełnione butle z gazem. Tych zaś był tam cały multum. Większe i mniejsze - białe, niebieskie oraz zielone, zapewne wypełnione różnym rodzajem gazu. Poza nimi wewnątrz hali stały także dwa ogromne, ośmiometrowe zbiorniki, służące do napełniania małych butli i w razie uszkodzenia mogące spowodować gigantyczny wybuch. Takie środowisko niezwykle sprzyjało nadczłowiekowi, który w walce używał przecież tylko swojego własnego ciała. Zebrani wokół Japończycy nie byli jednak głównym celem Aarona.
     Heterochromik kątem oka dostrzegł z prawej strony sali otwarte drzwi na klatkę schodową, prowadzącą na piętro. Właśnie tam musiał się udać... po pozbawieniu życia wszystkich oponentów. Właśnie tam czekała na niego osoba odpowiedzialna za całe zło, które wyrządzono Krukom. Ta osoba, Shozo, była priorytetem zielonowłosego i to właśnie ją musiał on bez względu na wszystko usunąć. Na tym polegała "zemsta", choć nadal była ona z perspektywy nr. 99 tylko pozbawioną głębszego sensu czynnością. Własnoręcznie wymierzaną sprawiedliwością, tak subiektywną, jak subiektywny był egzekutor. U ostatniego żywego porucznika Kruków nie widać było jednak nawet cienia subiektywizmu, chociaż wszystko, co robił, robił z powodu swoich towarzyszy.
-Idę po was - oznajmił Aaron, ostrzegając czekających na niego członków yakuzy. Do maksymalnej prędkości rozpędził się już przy drugim kroku, z nadludzką prędkością wpadając na stojącego bezpośrednio przed nim wroga. Prawa pięść heterochromika uderzyła w nasadę nosa mężczyzny, łamiąc na pół jego okulary. Niespodziewanie jednak, już na samym początku okazało się, że jeden członek japońskiego syndykatu wart był więcej, niż kilkunastu ulicznych zbójów. Trafiony w twarz azjata poddał się bowiem sile ciosu, jednocześnie chwytając oburącz nadgarstek Kruka. Gdy zaś wcześniejsze uderzenie wyrzuciło go w powietrze, "elegant" obrócił się w locie tyłem do pochwyconego nr. 99. W tak niekomfortowej sytuacji miał zamiar przerzucić go ponad swoimi plecami i wbić go w podłogę. Udało mu się... połowicznie. Gdy bowiem zaskoczony zielonowłosy został uniesiony ponad głowę oponenta, wykonał natychmiastowy kontrchwyt. Całym ciężarem swojego ciała przylgnął z powrotem do ziemi, wyłamując ramię agresora i natychmiastowo zasłaniając się jego ciałem przed nadlatującymi z lewej pociskami.
-Są o wiele lepsi od naszych ludzi. Nie dziwię się, że w kryjówce nie znalazłem ani jednego ciała wroga - zauważył w duchu Aaron, jednocześnie sięgając za pas martwego już przeciwnika. Z kabury wyciągnął pistolet z tłumikiem, wyglądem stylizowany na starodawny rewolwer, jednak wykonany nowoczesnymi technikami. Musiał sporo kosztować.
     "Tańcząc" z trzymaną za kark, ciepłą jeszcze "tarczą", heterochromik jednocześnie osłaniał się przed świstającymi kulami... i samodzielnie strzelał "zarekwirowanym" pistoletem. Bęben rewolweru wyjątkowo mieścił aż dwanaście pocisków, gdyż naboje umieszczono w nim spiralnie. Z zewnątrz oczywiście nie dało się tego dojrzeć - dlatego właśnie broń tak dobrze imitowała odwzorowywany przez nią, westernowy oryginał. Ten właśnie oryginał z powodzeniem rozpoczął eliminację kolejnych przeciwników, perfekcyjnie celując prosto w ich głowy. Chociaż osłaniający się martwym wrogiem zielonowłosy znajdował się w pozycji pozornie problematycznej, nie miał żadnych problemów z celowaniem. Zdawało się nawet, że w ogóle nie potrzebował wzroku, żeby trafić tam, gdzie chciał. W połączeniu z szybkim pierwszym atakiem, zadecydowało to o ogromnej przewadze chłopaka... na okres dwunastu strzałów. Gdy bowiem rewolwer został całkowicie opróżniony, nadmiar kul w "tarczy" sprawił, że jej podziurawiony kark... rozerwał się. Oddzielona od reszty ciała głowa jako jedyna pozostała w dłoni zaskoczonego nr. 99. Właśnie w tym momencie salwa z karabinu umieściła dwie kule po wewnętrznej stronie przedramienia Kruka. Pozbawiony uczucia bólu, lecz niepozbawiony samego czucia Aaron natychmiastowo zanurkował w stronę podłogi, co okazało się mądrą decyzją. Członkowie yakuzy musieli wszakże zaprzestać ostrzału, by przypadkiem nie rozbić którejkolwiek butli z gazem.
     Nadczłowiek podniósł się z pozycji leżącej w iście ekspresowym tempie... odbijając się od podłogi dzięki samym tylko rękom. Heterochromik natychmiastowo naparł na Japończyka z kataną, który przymierzał się już do cięcia znad głowy. Silne dłonie nr. 99 pochwyciły nadgarstki oponenta, wykręcając je z trzaskiem i tym samym obracając oręż. Gdy więc tylko porucznik Kruków skupił na nim swoją siłę, ostrze przebiło na wylot swojego właściciela, co wyglądało tak, jakby członek yakuzy popełnił seppuku. W momencie, w którym zraniony mężczyzna splunął krwią, zielonowłosy odchylił głowę. Znajdująca się w ruchu ciecz dostała się do oczu nadbiegającej z tonfami kobiety. Oślepiona niewiasta nie mogła już zareagować. Arcydzieło eugeniki obróciło przedziurawionego mieczem mężczyznę plecami do białogłowy, po czym posłało go w jej stronę prostym kopniakiem w brzuch. Wystająca z okolic kręgosłupa katana przebiła klatkę piersiową użytkowniczki tonf, tworząc z dwójki gangsterów coś w rodzaju "szaszłyka". Zabieg ten nie uratował jednak Aarona przed przeszywającym powietrze nożykiem, którego ostrze wbiło się w jego prawą łopatkę.
     Nr. 99 nie spojrzał nawet, kto rzucił przedmiotem. Bez zastanowienia wyciągnął go ze swojego ciała i jednym susem dotarł do najbliższego przeciwnika. Szybkim machnięciem poderżnął mu gardło, a że miał on w dłoniach karabin, zmniejszyło to zagrożenie życia zielonowłosego. Natychmiast po dekapitacji strzelca, nadczłowiek miotnął nożem za siebie, wbijając go prosto między oczy kobiety z uzi. Bezzwłocznie, w zawrotnym tempie ruszył on w stronę stojącego pod ścianą Japończyka z dwoma tanto w dłoniach. Odbiwszy się od ciała poległego członka yakuzy, Aaron wykonał w powietrzu wysokie kopnięcie z półobrotu - tak potężne, by wbić się w twarz wroga i momentalnie skręcić mu kark. Jeszcze zanim oponent upadł, wciąż wiszący w powietrzu heterochromik zabrał obydwa ostrza z jego rąk. Jednym z nich natychmiastowo zablokował nadlatujący trzonek nunchaku, którym chciał go zaatakować stojący obok agresor. Drugim tanto zielonowłosy odbił po kolei trzy pędzące kule, rykoszetem zwracając je pomiędzy oczy trzech strzelców. Było to tak samo niezwykłe, jak przerażające. Rzeczy, które wielu ludzi widziało tylko w filmach, nr. 99 robił w rzeczywistości.
     Wyszczerbione od odbitych nabojów tanto zostało momentalnie wbite w lewy bok zablokowanego posiadacza nunchaku. To samo nunchaku od razu zabrał nadczłowiek, obracając nim w pełnym biegu i z łatwością podcinając kobietę-zabójczynię. Leżąca niewiasta nie zdołała się nawet obronić przed tanto, które wbito w jej tętnicę szyjną. Dzierżone przez płynnie mordującego Aarona nunchaku poszybowało w powietrzu, rozbijając głowę oddalonego o prawie osiem metrów strzelca. W tym samym momencie zielonowłosy otrzymał gwałtowne kopnięcie z wyskoku w plecy. Zanim upadł na podłogę, zdołał jeszcze obrócić się brzuchem do góry i oburącz chwycić kopiącego za głowę. Równocześnie nr. 99 uderzył o podłoże, a kark złapanego Japończyka przekręcił się o 180 stopni. Nadczłowiek przeturlał się po ziemi, unikając podążającej za nim fali pocisków z karabinu. Dotarł w ten sposób do członka yakuzy z ostrzami sai w obu dłoniach. Facet chciał właśnie nastąpić na heterochromika i wbić mu je w brzuch, jednak Kruk gwałtownie stanął na rękach, z rozmachem kopiąc go w twarz. Obydwa "sztylety" znalazły się w powietrzu, pochwycone przez Aarona jeszcze przed dotknięciem podłogi...
***
     Miał kilkanaście pomniejszych nacięć w różnych miejscach ciała, kilka stłuczeń i nieliczne rany postrzałowe. Z takim wynikiem zakończył batalię z ponad setką wyszkolonych do zabijania członków syndykatu. Dobrze zdawał sobie sprawę, że pierwszy raz spotkał tak silnych ludzi. Oni jednak już nie żyli, a on nie chciał tego roztrząsać. Nie miał na to czasu. Nie miał czasu ani na myślenie, ani na zastanawianie się nad wypełnieniem "pustki". W półbiegu dotarł do jednego z tych ogromnych zbiorników z gazem, po czym gwałtownie przekręcił zawór tak mocno, jak potrafił. Wyciekający propan powoli zaczął wypełniać halę. By mieć pewność, że nikt go już nie zakręci, nadczłowiek oderwał pokrętło i gołymi rękami... zgiął je w połowie, rzucając w kąt. Ruszył dalej.
***
     Schody przekroczył szybciej, niż o tym pomyślał. Jedne, potem drugie. Półpiętro. Jeszcze jedne. Korytarz. Na końcu korytarza drzwi. Przed drzwiami mężczyzna z czarnym kucykiem. Bez okularów. Złote oczy. Bez okularów, bo bez prawego ucha. Z bandażem, który okalał głowę i ranę po uciętym narządzie słuchu. Bandaż skośnie obejmował szczękę. Wyglądałby zabawnie, gdyby nie oczy. Złote. Zdeterminowane, by zabić. Złote... jak u Kyuusuke.
-Nie mówisz... Dobrze. Czas leci - stwierdził Aaron. Było mu to na rękę. Musiał zdążyć. Dotrzeć do przywódcy bandy. Chociaż oczy Takashi'ego miały złoty kolor, jego też musiał zabić. Chociaż korytarz był wąski, a w obu dłoniach szatyna widniały pistolety z tłumikiem. Nieważne. Nie dla zielonowłosego. On po prostu wystrzelił do przodu. Musiał przebiec dziesięć metrów. Przebiegł jeden. Strzał, trafienie, prawa kostka. Przebiegł drugi. Strzał, pudło. Czwarty. Strzał, lewy obojczyk. Piąty. Strzał, pudło. Siódmy. Strzał, mostek. Krew płynie. Ósmy. Strzał i... pudło. Później już skoczył do przodu. W maksymalnym tempie, całkowicie rozgrzany i gotów do mordowania. Skoczył za mocno. Przeskoczył wroga. Przeskoczył Takashi'ego. Rozłożył nogi w powietrzu, wybił wrogowi pistolety z rąk. Swoimi rękoma złapał go za kark. Zamknął oczy, bo nie chciał patrzeć w jego oczy. Bo były złote. Bo Kyuusuke. Takashi padł, jak długi. Padł na plecy, ale z twarzą przylegającą do podłogi. Nie było czasu myśleć ani się zatrzymać. Czas leciał. Tempo, tempo, tempo!
***
     Drzwi otwarte. Ostatnie drzwi. Próg przekroczony. Ostatni próg. Tempo. Heterochromik widział oparcie fotela. Pobiegł. Pobiegł, ale cicho. Nie dało się go słyszeć. Zależało mu na czasie. Czas uciekał. Wyciągnął rękę, nawet nie obchodząc czerwonego fotela. Wymierzył doskonale. Miał złapać za szyję, zmiażdżyć krtań. Tempo. Musiał się spieszyć. Tempo zamarzło w jednej chwili. Dłoń zielonowłosego zastygła w ruchu, nie mogąc się ruszyć. Dopiero wtedy zobaczył. Blondyn w białym garniturze, o niebieskich oczach przebił nadchodzącą rękę Kruka piekielnie ostrym nożem. Tym samym, który odciął ucho Takashi'ego. Przebił ją niesłychanie umiejętnie - ostrą częścią skierowaną w stronę palców nr. 99. Gdyby Aaron próbował pociągnąć dłoń do siebie, nóż jeszcze bardziej by ją rozciął. Przez te kilka chwil porucznik był w pułapce. W pułapce, której się nie spodziewał, o której nigdy by nie pomyślał. Dlatego się zawahał. Stracił nie tylko tempo i płynność. Stracił też przewagę.
     Shozo przyciągnął swój nóż do siebie. Mocno, zdecydowanie, razem z ręką przeciwnika. Razem z całym ciałem nadczłowieka, którego dopiero teraz zdołał wyciągnąć zza oparcia czerwonego, skórzanego fotela. Yukimury nie zdziwiły ani zielone włosy, ani heterochromia, ani porażka jego ludzi. Wziął ją pod uwagę. Spodziewał się jej. Nie żałował. Żałość zmusiłaby go do zawahania się. Wtedy straciłby przewagę - tak, jak Aaron. Przywódca yakuzy wykorzystał swój prym, momentalnie wstając na równe nogi. Bez jakiegokolwiek dbania o prawidłową postawę, zamachnął się prawą nogą. Wysoki, potężny kopniak posłał biały but blondyna prosto w szczękę przeciwnika. Nr. 99 został zepchnięty do parteru - do parteru, znajdującego się pod przeciwległą ścianą. Tym samym jednak uwolniło to jego rękę od wbitego w nią ostrza noża. Mimo wszystko jednak porażka zaskoczyła Kruka. Zaskoczyła go tak samo, jak potęga kopnięcia niebieskookiego. Jak jego przygotowanie, bezwzględność i umiejętność poruszania się w nawet najtrudniejszej pozycji. Zaskoczenie nie minęło nawet wtedy, gdy odrzucony od gangstera zielonowłosy uderzył plecami o ścianę.
-To ciebie bał się Takashi... Widzę to po twoich ruchach. Nie dało się ciebie usłyszeć... Aaronie - odezwał się Yukimura. Z jedną ręką w kieszeni zamachnął się nożem. Strząsnął krew na podłogę. Nr. 99 nie podnosił się z ziemi. Jego różnokolorowe oczy po prostu wpatrywały się w twarz Białego Demona, szukając słabych punktów. Robił to pierwszy raz, odkąd uciekł z Instytutu. Gdy jeszcze tam przebywał, MUSIAŁ to robić w ramach treningu. Teraz jednak było inaczej. Teraz robił to... by móc pokonać absurdalnie silnego przeciwnika.
-Wszyscy inni zginęli. Dlaczego ty nie giniesz? - zapytał bezdusznie heterochromik.
-To samo mogę powiedzieć tobie, Kruku. Wszyscy inni zginęli. Dlaczego ty nie giniesz? - zripostował Shozo, jednak nie dał się rozkojarzyć. Cały czas skupiał się na swoim przeciwniku, pozostając jednocześnie wyczulony na niespodziewany atak z innego miejsca. Zdawać by się mogło, że Yukimura doświadczeniem przewyższał wszystkich poruczników Kruków razem wziętych.
-Zemsta - odrzekł krótko Aaron.
-Chcesz pomścić swoich towarzyszy?
-Nie wiem. Po prostu to zrobię - z tymi słowami zielonowłosy zaparł się nogami o ścianę, po czym z całej siły od niej odepchnął. Niezwykle szybkim ślizgiem ruszył w stronę niebieskookiego, by tuż przed nim, obrócić się na podłodze i wykonać niskie kopnięcie w jego nogi. Miało to na celu pocięcie przeciwnika, zachwianie nim, zaskoczenie go niekonwencjonalnym ruchem. Nic to nie dało. Nawet nie wyjmując ręki z kieszeni, blondyn przeskoczył nad heterochromikiem, puszczając go w dalszą drogę. Droga ta kończyła się jednak na fotelu, o który nr. 99 uderzył.
-Przekonamy się... - mruknął Shozo, po czym nastąpił na prawy nadgarstek oponenta. Jedną nogą, a w zasadzie samym czubkiem stopy. Właśnie dlatego siła penetrująca była tak duża, że doprowadziła do natychmiastowego zwichnięcia nadgarstka. Na nieszczęście Japończyka, Aaron nie znał bólu. Dlatego właśnie nawet uszkodzoną ręką chwycił wroga za nogę, z łatwością rzucając nim o oparcie jego własnego fotela. Masa ciała blondyna przewróciła siedzenie, przesuwając je po podłodze o dodatkowe kilka metrów. Jako że jego dolna część znajdowała się teraz w pionie, powalony szef yakuzy został nieumyślnie ukryty przed wzrokiem nadczłowieka.
     Kruk podniósł się w tym samym momencie, w którym wykonał swój rzut żywym pociskiem. Z porażającą prędkością przeskoczył nad przewróconym fotelem, uginając nogi w kolanach. Chciał obydwiema stopami wgnieść twarz wroga i złamać mu przy tym kark, jednak znów dał się zaskoczyć. Pod sobą zauważył bowiem wyciągnięty nóż blondyna, którego przywódca yakuzy nie wypuścił mimo turbulencji. Każdy normalny człowiek w podobnej sytuacji nabiłby się na ostrze... ale co innego nadczłowiek. Zielonowłosy w ułamku sekundy zmienił swój plan. Wykonawszy minimalny obrót w powietrzu, nie tylko uniknął otrzymania rany, lecz zdołał też zamachnąć się prawą stopą. Kopniak spadł prosto na policzek leżącego na plecach niebieskookiego, wymiatając go na podłogę. Z ust Japończyka wystrzelił któryś z bocznych zębów jego dolnej szczęki. Nr. 99 puścił się za odlatującym celem natychmiast po wylądowaniu, jednak Shozo zaskoczył go raz jeszcze. Pomimo kopnięcia w twarz, nie został bowiem nawet w najmniejszym stopniu rozproszony. Nie stracił nawet równowagi. Zwyczajnie przekręcił się w locie w taki sposób, by wylądować na ugiętych nogach. Lądowanie nie zatrzymało jednak ślizgających się po posadzce butów. "Łyżwiarz" miał się już obrócić, gdy nagle poczuł, jak heterochromik łapie go za rękaw lewą, nieuszkodzoną dłonią.
     W tej jednej chwili Aaron naprawdę rozpoznał w swoim przeciwniku demona. Jego siła, szybkość, wytrzymałość, gibkość, pomysłowość, opanowanie, czas reakcji... Wszystko to było na najwyższym poziomie. Gdy jednak porucznik Kruków miał zamiar wykonać rzut na chwyconym za rękaw Japończyku, w mig pojął... że stanął naprzeciwko silniejszego od siebie. Blondyn wykorzystał chwyt agresora, by zatrzymać swój poślizg. W mgnieniu oka szarpnął ramionami, by zaraz po tym jednym susem rzucić się do tyłu... bez marynarki. Biała kapota szefa yakuzy załopotała w powietrzu, zarzucona na twarz nr. 99, blokując przy tym jego pole widzenia. To jednak bynajmniej nie był koniec. Sama marynarka mogła bowiem zostać bardzo szybko zrzucona... więc gdy tylko Yukimura cofnął się za heterochromika, chwycił swoje okrycie... przybijając je nożem do pleców wroga. Płynnie przeszedł od oślepienia do kontrataku. Obydwiema, wolnymi już dłońmi pochwycił kark oponenta, by w błyskawicznym, niskim kopnięciu podciąć jednocześnie jego obie nogi. Aaron znalazł się w powietrzu.
     Zielonowłosy w takiej sytuacji zdecydował się na jedyną rzecz, która jeszcze nigdy wcześniej go nie zawiodła. Chciał najzwyczajniej w świecie obrócić się w powietrzu i rozpocząć kontratak, jednocześnie zrzucając z twarzy marynarkę wroga, jednak... uświadomił sobie, że blondyn wciąż trzymał go za kark. Wiedział. Szef yakuzy wiedział, co miał zamiar zrobić jego oponent. Bez chwili zastanowienia ściągnął nr. 99 na ziemię, uderzając jego twarzą o podłogę i łamiąc mu nasadę nosa. Natychmiastowo, taktycznie wyrwał też z jego ciała swój nóż i odskoczył do tyłu. Wtedy właśnie okazało się, że "zwykły" człowiek zdołał przewyższyć cud badań eugenicznych. Wtedy też Kruk zrozumiał, że tej walki nie wygra. Zmęczenie, które go ogarniało, gdy podnosił się na nogi, kilkanaście mniejszych lub większych ran, a także obrażenia zadane mu przez niebieskookiego - wszystko to sprawiało, że wątpił w swoje szanse na dokonanie zemsty.
-Nie jesteś pierwszy, Aaronie. Setki, jeśli nie tysiące razy próbowano mnie już zabić. Próbowano mnie zastrzelić, utopić, zadźgać, otruć, spalić... Nie istnieje sytuacja, w której się jeszcze nie znajdowałem. Przyznaję, jesteś silny... ale tylko doświadczenie może uczynić cię naprawdę potężnym. Próbowałeś dzielnie... - pochwalił go Shozo, spluwając krwią po wybitym zębie. Zaraz po tym skoczył ku "pustowzrocznemu", dźgając go dzierżonym w lewej ręce nożem - bezskutecznie. Nadczłowiek pochwycił jego nadgarstek, pomimo uszkodzonej kończyny, blokując tym samym morderczy atak. Wtedy jednak blondyn zaskoczył go po raz ostatni. Yukimura bowiem... wypuścił swą broń z ręki. Upadający w stronę ziemi nóż pochwyciła prawa dłoń niebieskookiego, natychmiastowo wbijając ostrze w brzuch Aarona. Heterochromik pierwszy raz w życiu splunął krwią. Gdy tylko Japończyk wyciągnął oręż z jego ciała, wbił mu go ponownie, tym razem od boku - w lewe kolano. Wtedy właśnie ostatni utrzymujący się przy życiu Kruk padł na klęczki, oblewając się własnym szkarłatem.
     -Nigdy cię nie zapomnę, o najpotężniejszy, z jakim walczyłem... - ozwał się z szacunkiem szef yakuzy... kłaniając się po sam pas. Wtedy właśnie, gdy jego spojrzenie zrównało się ze spojrzeniem pokonanego, zauważył coś. To był pierwszy i ostatni raz, gdy to Aaronowi udało się zaskoczyć blondyna. Na zawsze kamiennej twarzy zielonowłosego pojawił się bowiem szyderczy uśmiech. W tym samym momencie, gaz ziemny wewnątrz dolnej sali osiągnął tak duże stężenie, że przepotężna eksplozja rozsadziła monstrualny budynek.
***
     Uwięzieni pod ogromną kupą gruzu i otoczeni przez płomienie - tak mieli skończyć obydwaj walczący. Praktycznie połowa ciała leżącego na brzuchu blondyna została spalona. Jego poparzenia były tak poważne, że nie czuł on nawet bólu... choć i tak dałby pewnie radę go znieść. Tańczące wokół płomienie i unoszący się w powietrzu pył - tylko to towarzyszyło gasnącemu Japończykowi. Mimo wszystko swoim prawym okiem wpatrywał się w zielonowłosego Kruka. Górna połowa ciała Aarona wystawała znad sterty gruzów. Dolna z całą pewnością została całkowicie zmiażdżona. Nie to jednak liczyło się dla Shozo. Jego interesowała tylko twarz jego niedawnego oponenta. Twarz tą wykrzywiał gniew. Najpotworniejszy i najbardziej przerażający gniew, jaki szef yakuzy kiedykolwiek miał okazję widzieć. Wraz z tym gniewem widać jednak było również i łzy, płynące z różnokolorowych oczu tak obficie, jakby nr. 99 doświadczał właśnie żalu całego świata. Równolegle z tym wszystkim rozlegał się też jego śmiech, a raczej chichot - głośny, tajemniczy i przyprawiający o gęsią skórkę.
     Zdawało się, że wszystkie te uczucia, które siłą odebrano heterochromikowi nagle do niego powróciły. Zdawało się też, że one nigdy tak naprawdę nie zniknęły. Że przez cały ten czas tkwiły głęboko w nim - uśpione, "zablokowane" w celu uczynienia go "idealnym". Teraz jednak, gdy przyszła po niego śmierć, gdy stoczył walkę na śmierć i życie, której nie miał szans wygrać, gdy zwyciężył swojego wroga podstępem... na raz otrzymał to, co mu skradziono. Szok, którego doznał w ciągu tego ułamku sekundy aktywował na raz wszystko - smutek, żal, rozgoryczenie, euforię, rozbawienie, strach, spełnienie, gniew, furię, żądzę krwi... Z połączenia tych wszystkich emocji wychynęło oblicze istoty nie z tego świata.
-Akurat teraz? Teraz, kiedy nie mam już za kogo płakać? Teraz, kiedy nie mam już na kogo być wściekłym? Teraz, kiedy nie mam się czym cieszyć? Teraz... kiedy umieram? - ta prosta myśl nr. 99 podkreśliła całą potworną, diabelską wręcz ironię. Któryś z bogów musiał go naprawdę nienawidzić. Może nawet wszyscy... Może chcieli go ukarać za to, że urodził się inny - "lepszy". Tego nie wiedział nikt. Jedna tylko osoba umiała podsumować przykry koniec przedstawienia, w którym wszyscy aktorzy ponieśli śmierć.
-Czyli o to ci chodziło? Zrobiłeś wszystko, co mogłeś, by przetrzymać mnie tu jak najdłużej. Wiedziałeś, że możesz ze mną przegrać, więc postanowiłeś zabić nas obu. Zabawne... Nazywano mnie Białym Demonem odkąd zabiłem tego, kto miał być moim mordercą. Odkąd skończyłem osiem lat. Teraz jednak Biały Demon ginie... z rąk prawdziwego demona. Chyba... nawet nie muszę żałować. Chyba jedyna istota na ziemi, która potrafiła mnie przestraszyć zasługuje na to, by odebrać mi życie. Chyba... - potem światło zgasło. Dla obu demonów.
***
     Gdy różnokolorowe oczy rozsunęły swe powieki, zastało je zachodzące na horyzoncie słońce. Ospały Aaron ziewnął głośno, leżąc na grubej gałęzi gigantycznego, przeszło stumetrowego drzewa. Minęło kilka sekund, nim zielonowłosy poskładał myśli.
-Musiałem strasznie długo spać, skoro przyśniło mi się to wszystko... Prawdopodobnie wojna już się skończyła. Ciekawe, czy "wilczek" przeżył... Być może nie powinienem rzucać nim o ziemię z wysokości kilku kilometrów. Tak, zwykle umiera się po czymś takim... No cóż, szkoda - powiedział sam do siebie heterochromik, szybko godząc się z nieco ponurą wersją wydarzeń. Zaraz po tym, jak się odezwał, trzasnął się w twarz otwartą dłonią. -Szlag, już dawno powinienem coś zjeść! Pewnie dlatego się obudziłem... - przypomniał sobie. Nie mając ochoty na rozpoczęcie poszukiwań jakiegokolwiek pokarmu, uderzył w pień drzewa otoczonym mocą duchową łokciem. Na jego otwartą dłoń upadł otoczony twardą, segmentowaną i wywiniętą odrobinę ku górze skorupą owoc. Owoc Gehenny. W mgnieniu oka nr. 99 trzasnął w niego pięścią, posiłkując się przy tym mocą duchową. "Tarcza" pękła momentalnie, praktycznie bez żadnego oporu. Ta sama "tarcza", którą rozłupać potrafili tylko nieliczni Madnessi i której nawet Przeklęta Ręka Tatsuyi nie mogła zarysować.
-I co mam teraz robić? Nie chce mi się spać, a niedługo zrobi się ciemno... - zawył znudzony Kruk, zajadając się przypominającym wielką malinę, czerwonym miąższem owocu, który z perspektywy jedzącego był niestety pozbawiony smaku.

Koniec Rozdziału 116
Koniec arcu nr. VII
Następnym razem: Muzyk

2 komentarze:

  1. No cóż... Tym razem przeniosłeś historię na zupełnie innych, nieznanych nam dotąd bohaterów. I wyszło Ci świetnie. Szczerze mówiąc jakbyś chciał mógłbyś zrobić z tego arcu zamkniętą, oddzielną historię (jako nie w Madnessie) gdyż Madnessowych elementów za wiele tu nie było, a było bardzo ciekawe.

    Arc był krótki i do tego zamknięty w całość, dzięki czemu był dla mnie jeszcze przyjemniejszy w odbiorze niż wszystkie poprzednie. Mogłeś się też tutaj popisać przemianami psychologicznymi bohaterów co bardzo naturalnie Tobie wychodzi.

    Każda postać miała co nie co do zaoferowania i coś sobą prezentowała. Może trochę brakowało mi głebszego przedstawienia członków yakuzy, ale ze względu na krótki format rozumiem dlaczego tak wyszło. Osobiście, najbardziej polubiłem Kyuusuke i Ryana. Aaron również jest fajny. Zresztą, podziwiam Cię za tak ciekawe stworzenie numerów 98 i 99. Kawał dobrej roboty. Ann była dla mnie najgorsza, ale to ze względu na jej rolę w książce.

    Walk było bardzo dużo. Mimo, że niczym specjalnym ich nazwać nie można (ze względu na to, że w większości to tylko sceny, gdy Aaron i Kyuusuke niszczyli wszystkich naokoło) to opisane były tak pomysłowo i szczegółowo, že czasami aż przekraczały moją wyobraźnię xD

    Najbardziej namieszałeś tą końcówką, którą przeczytałem dwa razy i nadal jej nie rozumiem :D
    Ciekawi mnie jaką rolę w historii będą miały postacie z tego arcu.

    Dobra robota!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah, równie przyjemnie pisało mi się ten arc i interakcje między postaciami ;) Aarona i Kyuusuke miło wspominam do tej pory ^^ Jeśli jednak chodzi o końcówkę, to w tym momencie powinna być już dla ciebie oczywista :P Nie mogę wyjaśniać publicznie takich rzeczy, przyjacielu ;)

      Również pozdrawiam i dziękuję ^^

      PS.
      A co do roli postaci... pozostaje po prostu czytać :P

      Usuń