wtorek, 8 lipca 2014

Rozdział 117: Muzyk

ROZDZIAŁ 117

     Budzik w otrzymanym dawno temu od jego Mentora telefonie zadzwonił punktualnie o godzinie 6 rano - jak co dzień, odkąd czarnowłosy nastolatek powrócił do domu z miejsca, którego niesamowitość do tej pory zapierała mu dech w piersiach. Minęło zresztą trochę czasu, zanim młody Kurokawa przyzwyczaił się do codziennego otwierania zielonych - bo gdy miał na sobie powłokę duchową, powracały one do swej normalnej postaci - oczu w swoim własnym pokoju. Raz jeszcze rozsunął powieki, raz jeszcze dostrzegając ustawione pod oknem biurko po lewej stronie pomieszczenia, widniejącą naprzeciwko, dużą szafę z ubraniami, przylegający do prawej ściany regał... Ten ostatni wypełniały dziesiątki powieści wybranych autorów i prawdopodobnie setki tomików mangowych od różnych rysowników. Na którejś z półek widniały też plastikowe, sklepowe opakowania z płytami, na których nagrane zostały oryginalne wersje odcinków różnorodnych - dopóki wpasowywały się w gust chłopaka - anime, a także OVA. Kruczowłosy trzecioklasista zawsze był niesłychanie dumny ze swojej kolekcji, ale nigdy nie utonął w swojej pasji do tego stopnia, by dekorować blado-błękitny pokój plakatami, rozstawiać wszędzie figurki postaci, czy kupować tematyczne gadżety. Nawet z jego perspektywy byłoby to bowiem aż nazbyt dziwne... chociaż życie szatyna i tak nie należało do najnormalniejszych.
     Inaczej, niż kiedyś, bez ociągania się zeskoczył z łóżka w samych tylko czarnych bokserkach, po czym wyszedł na środek pokoju. Od jakiegoś czasu zaczął doceniać fakt, że centrum pomieszczenia pozostawało zawsze puste. Dzięki temu mógł oddawać się codziennym treningom bez ścisku i niewygody. Tak było i teraz. Naito z gracją oparł dłonie o ciemnogranatową wykładzinę, by już po chwili z niewysłowioną łatwością stanąć na rękach. Jego rozczochrane, gęste włosy skierowały się ku dołowi, całkowicie odsłaniając czoło chłopaka. Nastolatek zachował wiele nawyków z czasów, gdy w niedostępnym dla "ludzi" kraju zajmował się swoją własną rehabilitacją. Wstawanie o świcie było jednym z tych własnie nawyków. Wykonywanie pompek na rękach - drugim. Trzeba było mu to oddać - doszedł w tym do perfekcji, a przynajmniej z punktu widzenia ludzi. Wiedział bowiem, że wielu Madnessów wyczyniało prawdziwe cuda nawet podczas regularnych treningów. Wykonanie pięćdziesięciu pompek zajęło zielonookiemu mniej, niż minutę. Gdy zaś podskoczył na rękach i wylądował w pozycji wyprostowanej, usłyszał przeciągły gwizd podziwu za swoimi plecami.
-No, no, braciszku, nie poznaję cię - odwracając się, dostrzegł mówiącą do niego Nanami. Pięć lat starsza od niego dziewczyna opierała się o framugę otwartych drzwi do pokoju szatyna - musiał zapomnieć je zamknąć, gdy szedł spać. Urodziwa i szczupła niewiasta o kasztanowych, sięgających jej za łopatki, falowanych włosach uśmiechała się do niego z przyjaźnie szyderczym wyrazem twarzy. Niebieskie oczy skupiły się na budowie ciała młodszego brata. -Wiesz co? Gdybyśmy nie byli rodzeństwem, to może... - mruknęła do niego figlarnie, po czym zaśmiała się głośno i wyszła. Ot tak, po prostu. Lubiła od czasu do czasu strofować czarnowłosego, ale w rzeczywistości dużo dla niej znaczył. Właśnie dlatego ucieszyła się, gdy po powrocie ze "szpitala" okazał się on być całkiem innym, pewniejszym siebie i bardziej zadowolonym z życia człowiekiem.
     Szatyn jeszcze przez kilka chwil został w swoim pokoju, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Rzeczywiście wyglądał o wiele lepiej, niż przed pojawieniem się w Morriden. Przede wszystkim nie był już tym samym chuchrem z zapadłą klatką piersiową i kończynami, których obwód przywodził na myśl patyki. Tkanka mięśniowa chłopaka stała się wyraźna, choć nadal w niezbyt wielkim stopniu. Tym niemniej jednak dzięki niej zielonooki prezentował się lepiej od znacznej ilości "kolegów" ze szkoły. Młody Kurokawa nie był próżny - zwykle nie interesował się sobą w takim kontekście, ale słowa siostry - jak zwykle zresztą - wprowadziły go w konsternację.
-Ech, sam już nie wiem, co ona ma w głowie... - westchnął zrezygnowany chłopak, wskakując w czarny, pozbawiony wzorów t-shirt i tego samego koloru spodenki. Był już kwadrans po szóstej, a nastolatek musiał jeszcze zrobić małą, poranną przebieżkę po mieście przed uszykowaniem się do szkoły. Z takim postanowieniem, po cichu wyszedł z pokoju, kierując swe kroki na parter - po schodach. 
-Mamo? Co ty tu robisz? - nie spodziewał się ujrzeć średniego wzrostu kobiety o brązowych, spiętych w kok włosach tak wcześnie rano. Wiedział, że od dłuższego czasu pracowała jako sekretarka, lecz miał też w pamięci, że zwykle wychodziła około wpół do ósmej.
-Odkąd skończyły się wakacje, cały czas wstajesz rano, prawda? Twój budzik nie jest wcale taki cichy, a tak się składa, że przyzwyczaiłeś mnie już do budzenia się razem z tobą... - odparła bezlitośnie kobieta, siedząc przy stoliku w kuchni i popijając poranną kawę. Takiego umotywowania Naito nie spodziewał się usłyszeć.
-Ach, tak? Przepraszam... - zaśmiał się głupio chłopak, drapiąc się z tyłu głowy. Gdyby powiedział komuś, że nawyk ten przeszedł na niego po obejrzeniu pierwszej serii "Naruto", pewnie brzmiałoby to jeszcze głupiej. Czarnowłosy miał w zwyczaju uczyć się tego typu dziwnych zachowań od postaci, które mu imponowały. Dawno jednak nie miał okazji nabyć podobnego "smaczku". -Mogłyście mi powiedzieć. Ściszyłbym dzwonek albo wymyślił jakiś inny... sposób - gdy dostrzegł markotny wyraz twarzy pani Kurokawa, od razu nieco przygasł. -Coś się stało? - zapytał. Trzecioklasista nigdy nie dowiedział się o zażegnanych już kłopotach finansowych swojej rodziny ani o ryzyku odwiedzenia jej przez przedstawiciela biura komorniczego. Teraz jednak chodziło o coś innego.
-Tak. To znaczy... To nie jest nic nowego, ale pomyślałam po prostu, że warto ci o tym powiedzieć. Syn mojego obecnego szefa... Znałeś go, prawda? - odezwała się kobieta, nie będąc pewna, jak powinna zacząć. Tym niemniej jednak wywołała ona błysk zaskoczenia na twarzy swojego syna.
-No tak! Przecież Giovanni-san umarł i został pochowany w Miracle City. W ludzkim świecie było to tak, jakby po prostu zniknął. Dla wspólnego dobra muszę udawać, że o niczym nie wiem... - postanowił w myślach chłopak.
-Tak. Mówiłaś, że właśnie Giovanni-san załatwił ci pracę, tak? - zrewanżował się własnym pytaniem "zaniepokojony" gimnazjalista.
-To prawda... Widzisz... jakiś czas temu przestał się pojawiać w firmie ojca. Nam, pracownikom nic nie mówiono, ale zgłoszono wtedy jego zaginięcie. Ostatnio jednak zwołano specjalne zebranie, na którym powiedziano nam... że Giovanni-san umarł. Podobno miał wypadek samochodowy. Dzisiaj ma się odbyć symboliczny pogrzeb, ponieważ jego ciało spłonęło... a przynajmniej tak nam powiedzieli. Pomyślałam... że powinieneś o tym wiedzieć, Naito - wyjaśniła kobieta, na co jej syn delikatnie spuścił głowę, by zakryć oczy włosami. Obawiał się, że matka może zauważyć jego oszustwo.
-Więc Giovanni-san nie żyje... - zaczął przyciszonym głosem. Czuł się źle z tym, co właśnie robił, lecz jednocześnie wiedział, że było to konieczne. -Nie zrozum mnie źle, mamo. Nie znałem go zbyt dobrze. Rozmawialiśmy może ze trzy razy... ale mimo wszystko... Muszę o tym pomyśleć w spokoju, dobrze? - uciął tak szybko, jak mógł, starając się jednocześnie nie wzbudzić podejrzeń. Nie czekał nawet na odpowiedź. Zwyczajnie obrócił się na pięcie i wybiegł z kuchni, zaraz po tym trzaskając za sobą drzwiami. Odetchnął z ulgą dopiero wtedy, gdy był już na zewnątrz.
-Sytuacja usprawiedliwia takie zachowania, więc mama nie powinna nic podejrzewać... Cholera, na szczęście nie zanosi się na więcej takich sytuacji. Swoją drogą... ciekawe, w jaki sposób poinformowano pana Boccię o śmierci syna. Historia  z wypadkiem i zniszczeniem ciała jest mocno naciągana, ale niektórzy ludzie są skłonni uwierzyć we wszystko, gdy stawiają czoła podobnemu wydarzeniu... - pomyślał jeszcze, gdy oddalał się od domu. Powłokę duchową zdjął zaraz po tym, jak upewnił się, że nikt go nie widzi.
***
     Poranne "przebieżki" Kurokawy odbywały się na 10-kilometrowym dystansie, który chłopak przebywał w czasie niecałych trzydziestu minut - nie spieszył się zbytnio, bo regularne treningi nie musiały być forsowne. Możliwość przebiegnięcia przez całą długość chodnika, unikając przy tym niechcianych spojrzeń i przenikając przez ludzi, jak przez powietrze cieszyła Naito tak samo mocno, jak zawsze. Niebywałą satysfakcję czuł również wtedy, gdy zauważał swoje własne postępy. Nie zatrzymywał się na czerwonym świetle. Najzwyczajniej w świecie przeskakiwał całe przejście dla pieszych, przelatując ponad samochodami i lądując po drugiej stronie drogi. Gdy miał taki kaprys, wskakiwał również na dachy niższych budynków i poruszał się po nich, odbijając się od każdego z nich. Od powrotu do domu trasa zielonookiego miała jednak jeden, wspólny element. Był nim dawny plac budowy, na którym żył jeszcze niedawno zabity przez Thomasa Riddlera Sora. Zniszczona w wyniku ich walki konstrukcja została już uprzątnięta i obecnie kilka przedsiębiorstw toczyło zażarty bój o to, w jaki sposób zagospodarować uzyskany teren. Mieszkańcom powiedziano, że "zawalenie się" szkieletu budynku było skutkiem braku odpowiedniego wykończenia, które z biegiem czasu coraz bardziej luzowało belki, w konsekwencji doprowadzając do upadku. Była to oczywiście bzdura - tym bardziej oczywista dla tych, którzy choć trochę znali się na budowlance. Wśród młodzieży przez pewien czas krążyła nawet legenda, że wypadek był dziełem klątwy. Argumentowali to faktem tajemniczego morderstwa kilku robotników, którzy niegdyś próbowali zburzyć zawadzający obiekt. Już w tej legendzie było więcej prawdy.
     -Matsu-san nie wrócił do szkoły razem ze mną, więc pewnie ma dużo pracy w Miracle City. To w sumie logiczne. Udało mu się wytrenować mnie do przyzwoitego poziomu, więc nie musi już nade mną czuwać. Muszę przyznać, że trochę mi go brakuje. Nasza nowa wychowawczyni się do niego nie umywa... chociaż nie myli godziny wychowawczej z lekcją historii - myślał po drodze Kurokawa. Od swojego powrotu był przeważnie jedynym Madnessem obecnym w Akashimie. Ludzie w centrali zadecydowali na podstawie osiągnięć chłopaka, że otrzyma on wyłączność na ochronę rodzinnego miasta. Rzecz jasna poważniejsze zagrożenia nadal były zażegnywane przez silniejszych od niego, jednak takowe zdarzały się bardzo rzadko. Zielonooki na wszelkie problemy reagował bowiem na tyle szybko, by nie pozwolić Spaczonym na urośnięcie w siłę. Skoro też Połykacze Grzechów zaprzestali działania na przekór Gwardii Madnessów, żaden z nich nie próbował zasiać zamętu w mieścinie. Z drugiej jednak strony agresywni Spaczeni nie stanowili wyzwania dla posiadającego już pewne doświadczenie szatyna.
-Kiedy ostatnio miałem okazję wykorzystać w walce Rengoku Taihou? Albo aktywować Madman Stream? Jeśli tak dalej pójdzie, to naprawdę wyjdę z wprawy. Gdyby nie codzienny trening, już dawno bym się zastał - do takich wniosków dochodził czarnowłosy, gdy brał pod uwagę podane wcześniej stwierdzenie.
***
     Ubrany w czerwoną koszulę w kratę oraz grafitowe spodnie, niedługo po wizycie w domu i wzięciu szybkiego prysznicu, młody Madness wkroczył na szkolny korytarz. Jego prawa dłoń schowana była w kieszeni, a pod lewą pachą trzymał wyjęte z szafki podręczniki i zeszyty. Spokojnym krokiem zmierzał w kierunku klasy - przed chwilą bowiem zabrzmiał dzwonek. Przeszedłszy swoją wizualną metamorfozę, wzbudzał zainteresowanie wielu mijanych po drodze przedstawicielek płci pięknej. Od rozpoczęcia roku często szeptały między sobą na temat szatyna, lecz w przeciwieństwie do pierwszych dwóch lat - zdecydowanie wymieniały pozytywne spostrzeżenia. Kurokawa zauważał to, jednak nie był przyzwyczajony do tego typu sytuacji, więc z jego perspektywy każda z nich niosła ze sobą tylko niepotrzebny stres. Z drugiej jednak strony, furora, jaką robił trzecioklasista nie była wcale czymś nieprzyjemnym... a wręcz przeciwnie. Choć bowiem wielu rówieśników zielonookiego po cichu potępiało go za jego "szczęście do kobiet", nikt nie miał odwagi go za to "ukarać". Każdy w końcu pamiętał, jak ten sam chłopak tuż przed rozpoczęciem wakacji niemalże zmasakrował "bossa" niewielkiego gimnazjum. Nikt już nawet nie wspominał ani o Taigo, ani o jego pomagierach. Jak się okazało, poddawany rehabilitacji Madness przegapił pogrzeb całej trójki, co oznaczało tylko, że żaden Spaczony nie rzucił się na ich ciała. Poza tym jednym spostrzeżeniem, wieść o śmierci dawnych prześladowców w żaden sposób nie wpłynęła na czarnowłosego. Ganił się za to, fakt, ale nic nie mógł z tym zrobić. Jego empatia i zdolność do wybaczania nie rozwinęła się jeszcze w wystarczającym stopniu, by płakać po kimś takim, jak oni. Nad tym też miał on zamiar w najbliższym czasie popracować.
     Na lekcji język japońskiego siedział w tym samym miejscu, co zawsze - w przedostatniej ławce po lewej stronie, pod samym oknem. Tak samo znudzony, jak zawsze... a przynajmniej tak, jak codziennie od kilku tygodni. Im bardziej zbliżały się wakacje, tym bardziej niecierpliwił się Kurokawa. Miał zamiar wyjechać na "obóz letni" pierwszego dnia czasu wolnego. Uzgodnił to już ze swoją matką i pozostało mu już tylko to zaaranżować. Fakt, że w jakimś stopniu znał Michelle, której możliwości komunikacyjno-negocjacyjne przekraczały ludzkie pojęcie wypełniał chłopaka pewnością siebie. Białowłosa kobieta miała wszystko załatwić. Miało być to jej "podziękowanie" za wysiłek włożony w zatrzymanie wojny pomiędzy Gwardią Madnessów, a Połykaczami Grzechów.
-"Wojna", co? Zabawne. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, czego doświadczyłem. Widziałem mordujących się wzajemnie ludzi, walczących w obronie swoich własnych przekonań, widziałem, dokąd nienawiść może zaprowadzić człowieka i jak łatwo da się manipulować zrozpaczonymi ludźmi... To wszystko wydaje się tak nierealne. Morriden, Generałowie, Kantyjczycy, uciśniony ród Okuda i wszystko inne. I mimo wszystko za niecałe trzy miesiące wrócę w to miejsce. Znowu spotkam Rinji'ego-kun'a, Rikimaru-kun'a, Tatsuyę-kun'a, Matsu-san'a, Tenjiro-san'a... Gdy tak o nich wszystkich pomyślę, to ci, którzy otaczają mnie na co dzień wydają się być całkiem bezwartościowi. Żyjemy w całkowicie innych światach, lubimy całkowicie inne rzeczy, mamy inne zainteresowania, słuchamy innej muzyki, mamy inne priorytety i światopoglądy... Pewnie wychodzę na samoluba z ego większym od Mount Everestu... ale nie potrzebuję przy sobie tych ludzi. Mam swoją rodzinę tutaj i swoich przyjaciół tam. Więcej? Po co mi więcej? - całkowicie pogrążony w rozmyślaniach, siedzący samotnie szatyn nie zwracał uwagi na cokolwiek innego, niż widok z jego okna. Istotnie, był w swojej szkole bardzo popularny, lecz nie chciał tej popularności. Wiedział bowiem, że gdyby nie zmienił stylu ubierania się, gdyby nie zaczął rzeźbić swojego ciała, gdyby nie pokonał Taigo... nikt nie stanąłby po jego stronie. Dlatego właśnie tak dobrze rozumiał oburzenie Rinji'ego, gdy inni uczniowie zaczęli zabiegać o jego sympatię po tym, jak pokonał Baku... albo Kena? Naito nie pamiętał już, który z nich dostał od albinosa w twarz.
***
     Dwie chude, zgniłozielone dłonie wystrzeliły w stronę pozbawionego powłoki duchowej nastolatka. Dwie z czterech. Spaczony, z którym walczył chłopak miał może z półtora metra wzrostu, a przy tym garbił się lekko, odbierając sobie kilka centymetrów. Posiadał cztery ręce - po dwa metry i trzy stawy łokciowe każda. Jego szeroka, spłaszczona pionowo głowa zawierała tylko jedno oko i zamykające się wszerz, odrobinę wydłużone usta. Pomimo niecodziennego wyglądu, bestia w żaden sposób nie różniła się od dziesiątek swoich pobratymców. By uniknąć nacierających na niego dłoni, "krzyżooki" musiał tylko... ruszyć do przodu. Rozpędzone kończyny minęły go z obu stron, tworząc mu jednocześnie prostą drogę do oponenta. W pełnym biegu prawa pięść gimnazjalisty zajaśniała bladą, płomienistą poświatą z mocy duchowej. Madness zebrał jej nieco więcej, niż potrzebował, lecz miał ku temu dobry powód. Mimo faktu, że teoretycznie Spaczeni nie posiadali wspomnień, uczuć ani motywów, trzecioklasista nie czuł się zbyt dobrze, zadając im ból. Dlatego starał się kończyć walki jednym ciosem, jeśli tylko mógł. Teraz mógł. Jego wróg był bowiem za wolny na skoordynowany atak.
     Naładowana pięść szatyna wbiła się w pysk maszkary, momentalnie drążąc w nim duży tunel. Jako że Spaczony nie należał do potężnych, od razu zaczął się rozpadać, w związku z tym na ręce chłopaka nie pozostała nawet kropelka krwi. "Czysta akcja", można było powiedzieć. Posiadacz Boskich Oczu jeszcze przez jakiś czas wpatrywał się w świetliste drobinki, wznoszące się w stronę nieba. Pozostał przy ciele potwora do momentu, w którym okrągła, połyskująca "kulka", będąca jego duszą nie zmieniła się w taki sam pył. Dopiero wtedy czarnowłosy mógł nałożyć na siebie powłokę duchową i miał to właśnie zrobić... gdy nagle wyczulone na hałas uszy Naito usłyszały niepokojący huk. Był to odgłos zderzenia, przywodzący na myśl widoczne w setkach filmów wypadki samochodowe. Stosunkowo bliski odgłos, który rzecz jasna pobudził Kurokawę do natychmiastowego działania.
     Skupiwszy sporą dozę energii duchowej w stopach, trzecioklasista z dużą siłą odbił się od chodnika, lądując na szczycie jednego z bloków. Przeskakując po płaskich dachach budynków, ruszył w kierunku, z którego dobiegł hałas. Nie, nie robił podobnych rzeczy regularnie - choć tak się mogło wydawać. Mimo wszystko nastawienie szatyna nie pozwalało mu na zignorowanie sytuacji, która mogła się skończyć tragicznie, a której on mógł zaradzić. Dlatego właśnie właśnie dotarł na miejsce zdarzenia w ciągu dwóch minut, gotów do akcji. Przypominał w tym momencie superbohatera - lądującego w samym środku pobojowiska Supermana, spieszącego na ratunek potrzebującym. Nie dało się uniknąć porównać... ale nie one były tu ważne.
     Wypadek zdarzył się przy wjeździe na autostradę, chociaż ruch uliczny funkcjonował normalnie, jakby nic się nie stało, albo jakby nikt niczego nie zauważył. Wzrok "krzyżookiego" wychwycił jednak częściowo wyłamaną, metalową barierkę, której fragment musiał zostać wyrzucony na bok pod wpływem wyjątkowo silnego uderzenia. Wygięta osłona wskazywała nawet w mniejszym lub większym stopniu na kierunek, w którym wystrzelił półtorametrowy kawałek. Czarnowłosy przeskoczył ponad jadącym samochodem, udając się właśnie w tamtą stronę. Tam, gdzie kończyła się droga i chodnik, zaczynała się bowiem trawa. Zarośnięte, kilkunastometrowe pobocze, które ewidentnie stawało się coraz bardziej pochyłe, w miarę zapuszczania się na nie, kończyło się na brzegu niezbyt szerokiej rzeki. Szatyn natychmiast rozważył możliwość wpadnięcia do wody ewentualnego poszkodowanego, toteż momentalnie przyspieszył. Na całe szczęście... albo i na nieszczęście, rannego dostrzegł już z daleka.
     Tuż obok ofiary wypadku leżał - co ciekawe, nieuszkodzony - zadbany, imponujący motor. Czarny chopper z podwójnymi rurami wydechowymi, wyjątkowo długą kierownicą i ramą z namalowanym na niej, czerwonym płomieniem. Tylko to rzuciło się w oczy Madnessa, gdyż niespecjalnie znał się na motoryzacji. Nawet bez potrzebnej wiedzy mógł jednak stwierdzić, że właściciel pojazdu bardzo się o niego troszczył. Ten właśnie - bo przynajmniej wydawał się być mężczyzną - leżał tuż obok nienaruszonej maszyny. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, jaką zwykli nosić motocykliści. Na jego lewym barku widać było coś w rodzaju pagonu z paroma metalowymi ćwiekami. Nie dało się stwierdzić, czy kierowca zamierzał się tak prezentować, czy też drugi pagon został oderwany. Od razu jednak przyciągała uwagę nalepka na plecach poszkodowanego. Przedstawiała ona biało-czerwony lotos. Motocyklista nosił jeansowe spodnie i również charakterystyczne, skórzane buty do połowy kostki. Ewidentnie ze wszystkich sił starał się wpasować w "subkulturę" kierowców jednośladów. Kierowca miał na głowie czarny kask z szybką, na powierzchni którego widniały białe, namalowane znaki, niechybnie będące runami. Nie wydawało się jednak, by ich zamieszczenie na nakryciu głowy miało jakiś głębszy sens.
-Hej, słyszysz mnie?! Nic ci nie jest? Obudź się! - klęczący na kolanach nastolatek potrząsnął leżącym muzykiem zaraz po tym, jak nałożył na siebie powłokę duchową. Uznał poszkodowanego za muzyka tylko i wyłącznie dlatego, że na jego ramieniu zawieszony został czarny futerał gitarowy... choć wyglądało na to, że był on pusty. -Halo! Jesteś tam?! - krzyknął raz jeszcze nie znający się na przeprowadzaniu pierwszej pomocy Kurokawa. Chwilę wahał się przed tym, co zrobił, jednak ostrożnie odpiął plastikową klamrę z podbródka i powoli, delikatnie zdjął z głowy kierowcy jego kask. Wtedy był już pewien. Chociaż rysy twarzy poszkodowanego były na tyle delikatne, że odrobinę przypominały kobiece, kierowca z całą pewnością plasował się po męskiej stronie społeczeństwa. Co więcej, nie wyglądał on tak, jak ogół tego właśnie społeczeństwa. Nieznajomy motocyklista-muzyk miał bowiem... błękitne, średniej długości, równe włosy, sięgające mu prawie do barków. Fakt, były one nieco rozczochrane i pogrążone w nieładzie, ale zdawało się, że jednak o nie dbał. Ogólnie kobieca uroda sprawiała, że naprawdę można go było z niewiastą pomylić. Grajek bez gitary nie wybierał się jednak na tamten świat, w związku z czym Naito nie był zmuszony, żeby się z nim "całować". Zamiast tego już po paru sekundach ujrzał zielone oczy, wyłaniające się spod rozedrganych powiek.
-Uff, całe szczęście... - westchnął gimnazjalista, spoglądając na kierowcę. -Posłuchaj, postaraj się nie ruszać, dobrze? Musimy sprawdzić, czy nic poważnego ci się nie stało, więc powiedz mi najpierw, czy coś cię teraz boli? - kierowca nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w twarz czarnowłosego zaskoczonym, nieco ospałym wzrokiem. Obywatel Akashimy trzasnął się w twarz. Na śmierć zapomniał o tym, że wskutek szoku muzyk mógł w ogóle nie pojmować tego, co się do niego mówiło. Madness nie miał też pewności, czy nieznajomy w ogóle był Japończykiem - tłumacząca na bieżąco wszystkie języki na języki ojczyste przypinka nie działała poza Morriden. -Szlag, jak ja mam się z nim dogadać? - mruknął sam do siebie Kurokawa i właśnie wtedy błękitnowłosy raptownie wskazał na niego palcem, całkowicie zaszokowany.
-Ty! Jakim cudem ty mnie widzisz?! - i wyjaśniło się, dlaczego gitarzysta sprawiał wrażenie pogrążonego w letargu.
-Madness? - przeszło tylko przez myśl Naito.

Koniec Rozdziału 117
Początek arcu nr. 8: Powrót do Morriden
Następnym razem: Zwijcie go Aigan

2 komentarze:

  1. Jak dobrze przypomnieć sobie początki jego przygody ;)
    No to zaczynamy kolejny arc!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię takie spokojne, wspominkowe rozdziały ;) Mam nadzieję, że arc przypadnie do gustu, jak poprzednie ^^

      Również pozdrawiam ;)

      Usuń