poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 123: Wicher zmian

ROZDZIAŁ 123

     Białowłosy mulat powoli zsunął się z dwuosobowego, rozległego łoża, opierając swe stopy na chłodnych panelach podłogowych. Starał się być tak cicho, jak tylko potrafił, by przypadkiem nie obudzić śpiącej obok niego kobiety o włosach w tym samym kolorze, co jego. Lisa nie miała w zwyczaju wstawać tak wcześnie, jak jej... partner. Złotookiego Bachira nie dało się już bowiem nazwać przywódcą. Niewiasta nie trzymała się u jego boku po to, by oszczędzić mu stresów ani też po to, by mu ulżyć. Choć ogół społeczeństwa traktował te osobliwą parę, jak małżeństwo, nie mieli oni nawet odrobiny racji. Ani charyzmatyczny mulat, ani też jego czerwonooka "żona" nie utrzymywali ze sobą stosunków małżeńskich, a przynajmniej nie w powszechnie przyjęty sposób. W tej jednej kwestii oboje przypominali nieco dzieci, nie posiadające w takich sprawach doświadczenia i przyzwyczajone do czegoś zgoła innego. Choć więc oddanie kobiety względem jej dawnego przywódcy było niezaprzeczalne, to jego własne uczucia pozostawały tajemnicą nawet dla niego. Złotooki nie jeden raz zachodził w głowę, co tak naprawdę czuł do niewiasty, z którą przecież mieszkał, która była matką jego syna, jego kochanką i w pewnym sensie... przyjaciółką. Białowłosy, który większość swojego życia spędził na planowaniu wojny i przygotowywaniu się do wzięcia odwetu za ojca i towarzyszy nie miał czasu na budowanie relacji damsko-męskich, czy też kształtowanie zdolności interpersonalnych.
     Jego nowe miejsce zamieszkania i setki nowych obowiązków zmusiły go do ujednolicenia swojego stylu ubierania z tym powszechnie akceptowalnym. W przypadku stolicy kraju Madnessów trudno było jednak mówić o czymś takim, jak "ogół", "powszechność", czy też "standard". Tym niemniej jednak były wódz Kantyjczyków i do nich przystających Połykaczy Grzechów już dawno temu zobowiązał się do przestrzegania ogólnych praw Morriden. Właśnie z tego powodu stał przed lustrem w białej, bardzo luźnej koszuli z długim wcięciem na klatce piersiowej i ozdobionych złotymi liliami mankietami. Właśnie dlatego miał na sobie ciemne, równie luźne, sięgające do połowy kostek spodnie oraz coś w rodzaju rzymskich, wiązanych na rzemyki sandałów na stopach. Mimo śmierci w realnym świecie, Bachir nie odrzucił tradycyjnego, "wyspiarskiego" szyku z miejsca, z którego się wywodził. Nieprzerwanie odrzucone do tyłu i odkrywające czoło włosy mężczyzny utorowały złotym oczom drogę do zwierciadła. Wzrok mulata przed lustrem zjednał się ze wzrokiem mulata wewnątrz szkła. Pochwyciwszy stojące na komodzie, czarne pudełeczko, z małego wgłębienia w czerwonej "poduszce" wyciągnął pierścień lub raczej sygnet. Szczerozłoty fragment biżuterii szybko znalazł się na lewym palcu wskazującym mężczyzny, a on sam raz jeszcze mu się przyjrzał, przejeżdżając po nim opuszkami. Na powierzchni sygnetu wygrawerowano bowiem uroborosa - pożerającego własny ogon węża, który ciągnął się dookoła ozdoby. Złotooki wciąż jeszcze pamiętał moment, w którym wszedł w jego posiadanie.
-"Prezent" od Króla... - powiedział sam do siebie w myślach, przywołując wspomnienia. Otrzymał go bezpośrednio od władcy Morriden na wieńczącym wojnę spotkaniu. Osobliwy wąż, normalnie będący symbolem nieskończoności, od tamtego momentu symbolizować miał nieskończoną troskę i oddanie Króla względem mniejszości kantyjskiej. -"Nikt nie zapomni o tobie i twoich ludziach, dopóki masz ze sobą ten sygnet. Choćbym i ja dokonał żywota, moi następcy z otwartymi ramionami powitają ciebie, twoich wnuków, prawnuków i kolejne pokolenia twego ludu po wsze czasy. Ręczę za to władzą nadaną mi przez mą krew". Dokładnie tak powiedział. To niezwykłe, że pamiętam wszystko słowo w słowo nawet po tak długim czasie - przyznał sam przed sobą, po cichu otwierając drzwi prowadzące na balkon. Gdy wychodził, rzucił jeszcze unikatowym spojrzeniem na lekko rozchylone usta Lisy. Miał już się wrócić i... coś zrobić. Nie wiedział, co i chociaż pewnie wpadłby na jakiś pomysł, nie zrobił tego. "Strategicznie" wycofał się z "pola bitwy".
     Bachir przez dłuższy czas szukał domu, który sprostałby jego wymaganiom, w konsekwencji czego on i jego dość specyficzna rodzina weszli w posiadanie najwyżej osadzonego budynku mieszkalnego w Miracle City. Unoszący się dziesiątki metrów nad ziemią dom parterowy w pewnym stopniu przypominał rozległą willę, choć na stałe mieszkały w nim tylko trzy osoby. Rozpoczynający się od sypialni mulata balkon ciągnął się aż do końca przylegającego do niej pokoju - pokoju Legato. Dzięki temu zarówno chłopiec, jak i jego rodzice mogli niezależnie od siebie dostać się na swego rodzaju "zawieszenie" i oparci o metalową barierkę obserwować z góry stolicę Morriden. Widok ten zapierał dech w piersiach. Daleko, choć nie poza zasięgiem wzroku widniało skaliste, trochę przypominające pustynię pustkowie. Złotooki miał doskonały widok zarówno na pałac królewski, jak i siedzibę Gwardii Madnessów, czy również gród Niebiańskich Rycerzy. Wszystkie te budowle prezentowały się wzniośle niezależnie od sytuacji politycznej i upływu lat. Po prostu w każdym czasie potrafiły zachwycić swą "potęgą".
-Cześć, tato! - dziecięcy głos sprowadził przylegającego do barierki Bachira na ziemię. Wyrwany z zamyślenia mężczyzna spojrzał w dół, dostrzegając uśmiechniętą twarz syna. Odpowiedział mu swoim własnym, ciepłym uśmiechem, kucając przed nim. Legato, będący małą podobizną swojego ojca, od wprowadzenia się do Miracle City podrósł o jakieś pięć centymetrów. Uparł się również, by pobierać nauki w zakresie sztuk walki, w związku z czym złotooki był zmuszony do zorganizowania mu lekcji u możliwie jak najbardziej zaufanych osób.
-Cześć, synu - odpowiedział w końcu były herszt Kantyjczyków, wciąż przyglądając się swojemu dziecku. -Czemu tak wcześnie wstałeś? Zwykle zastaję was oboje śpiących - i ciebie, i matkę - zapytał z zaciekawieniem. Każda rozmowa z synem w jakiś sposób uruchamiała w dojrzałym mężczyźnie jego wewnętrzne dziecko. Był w pewien sposób zafascynowany dorastaniem swojego pierworodnego, a że malec tak bardzo go przypominał, największy z Połykaczy Grzechów widział w nim samego siebie. Legato był dla niego przykładem, małym aktorem, obrazującym mu, w jaki sposób sam spędziłby swoje dzieciństwo, gdyby sprawy potoczyły się inaczej.
-Chciałem się po prostu z tobą zobaczyć, zanim wyjdziesz. Słyszałem wczoraj, że dzisiaj macie kolejne spotkanie. Będziecie mówić o czymś ważnym? - to było... miłe. Po prostu miłe. Na tyle, by Bachir mimowolnie potarmosił włosy malca, ponawiając pełny miłości uśmiech.
-Taką mam nadzieję. W końcu to Generał Kawasaki doprowadził do dzisiejszego zebrania, a nie darzy on ministrów zbytnią sympatią. W związku z tym wątpię, by miał ochotę spotykać się z nimi bez poważnego powodu. Oczywiście wcale nie odbyliśmy tej rozmowy... - cieszył go fakt, że ponadprzeciętna elokwencja jego syna, wybijająca go poza jego rówieśników pozwalała mu rozmawiać z nim na równym, pozbawionym infantylności poziomie.
-Oczywiście - przytaknął Legato, szczerząc białe ząbki. Był bardzo bystrym chłopcem.
***
     -Gówno, a nie zaszczyt... - skwitował w duchu Rinji, komentując tym samym wcześniejsze zapewnienia Yashiro. On i jego starszy brat zostali wynajęci przez jednego z ministrów do eskortowania i ochrony jego syna podczas "przechadzki" po stolicy. W rzeczywistości jednak przechadzka była tylko wyjściem na zakupy, a zachowujący się, niczym jakiś książę, rozkapryszony chłopak miał niesamowite zachcianki. Właśnie z tego względu członkowie klanu Okuda na zmianę ciągnęli za "paniczem" niewielki, dwukołowy wózek, na którym przewożono wszystkie towary nabyte przez ministrowskiego synalka. Innymi słowy kosiarze na zmianę się poniżali, przypominając zaprzężone do ciężkiej pracy woły, harujące na polu wykorzystującego je rolnika. Nietrudno było się domyślić, że młodszemu z braci ten stan rzeczy nie odpowiadał, a charakter "ochranianej" osoby potwornie dawał mu się we znaki. Rudowłosy Yashiro był pewien, że gdyby nie jego obecność, albinos natychmiast rzuciłby się na szlachcica, nie dając mu nawet najmniejszej szansy na obronę.
     Nieletni burżuj miał może ze 13 lat, skrupulatnie ułożone i zaczesane na prawą stronę, czarne włosy oraz "parszywe" zdaniem Rinji'ego oczy o ziemistej barwie. Chudy chłoptaś ubrany był w dziecięcą marynareczkę z przypiętym do kieszeni herbem rodowym. Na jego szyi plasowała się czerwona mucha, a patykowate nogi odsłaniały krótkie spodenki, ewidentnie próbujące wyglądać elegancko. "Elegancka" aura dziecka ministra umierała jednak za każdym razem, gdy spojrzało się na sięgające do połowy kostek skarpety z białego jedwabiu, "wyrastające" z czegoś, co dało się określić mianem "męskich pantofli". Mały panicz obnosił się swoim statusem społecznym tak bezczelnie, jak tylko mógł, co dodatkowo irytowało niebieskookiego chłopaka. Dwóch sługusów ministrowskiego syna nie odstępowało go nawet na krok, łasząc się i podlizując. Wszelkie transakcje również wykonywali oni za niego. Zdawało się nawet, że czarnowłosy chciał jedynie robić wrażenie, ograniczając swój udział w wyprawie jedynie do wskazywania tego, co miał kaprys nabyć. Rzecz jasna nie przegapił żadnej okazji, by komuś dopiec, poniżyć kogoś, czy skomentować jakiś widok wzniośle i z niekrytą pogardą.
-Jaki ojciec pozwala swojemu dziecku marnować tyle kasy... Ja nie mam prawie żadnych oszczędności, a i tak nie ciągnęłoby mnie do kupowania takich głupot, jak ten gnój - powiedział w duchu młodszy kosiarz. Miał nieodpartą chęć wypowiedzenia tych słów na głos, ale powstrzymywała go obecność starszego brata. Tym niemniej jednak Rinji z irytacją spoglądał na zawartość wozu. "Książę" kupił po drodze kilkaset kawałków skrystalizowanej mocy duchowej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że specjalnie wybrał te wyjątkowe - o czarnej barwie - które tak naprawdę niczym nie różniły się od zwykłych. Poza ceną, rzecz jasna - były przeszło dwa razy droższe. Na ciągniętym przez "woły" wozie widniała również niewielka klatka - złota i wysadzana klejnotami - w której rezydował mały, tresowany spaczony, przypominający trochę opierzoną małpkę, wydającą z siebie dziwne, niemożliwe do sklasyfikowania odgłosy. Panicz oczywiście nie odmówił sobie przyjemności zakupu horrendalnie drogich nasion Gehenny, których i tak nie miał zamiaru posadzić. Na dwukołowym "rydwanie" znajdowały się również mniej lub bardziej pospolite ubrania, zdobione tak obficie, że wykorzystane przy produkcji złoto oraz klejnoty musiało ważyć więcej, niż sam materiał, z którego ciuszki wykonano. Wiele innych absurdalnych zachcianek chłoptasia poskutkowało zwiększonym ciężarem, który musieli za sobą ciągnąć członkowie rodu Okuda.
     W pewnym momencie niewielka stopa młodego szlachcica wdepnęła w widniejącą jeszcze po ostatniej ulewie kałużę, z plaskiem zalewając fragment brukowanej alejki. Rzecz jasna mokry i ubłocony pantofel wysoko postawionego dzieciaka przedstawiał się przez to dość żałośnie. Nic nie wskazywało jednak na to, że wywoła to jakikolwiek konflikt. Niespodziewanie jednak młodzieniec - mając oczywiście na uwadze fakt obecności licznych gapiów, przyglądających się jego poczynaniom - odwrócił się w stronę białowłosego. Rudowłosy brat Rinji'ego w tym czasie zatrzymał ciągnięty przez siebie wóz. Niebieskooki spojrzał na "pracodawcę" z udawanym, potwornie trudnym do utrzymania uśmiechem.
-Wyczyść mój but - rozkazał jasno i bez cienia skrupułów wychuchany szatyn. Serce zielonookiego Yashiro zabiło szybciej, gdy tylko to usłyszał, lecz odetchnął z ulgą, widząc, że jego młodszy brat nie daje się ponieść emocjom. Albinos splótł dłonie za plecami, by oprzeć się zaciśnięciu ich w pięści.
-Przykro mi, ale naszym zadaniem jest twoja ochrona, a nie dbanie o twój wygląd. Już i tak rozszerzamy swój zakres obowiązków, skupiając się na pracy tragarzy. Proponuję poprosić któregoś z tych dżentelmenów o pomoc. Z pewnością widzisz, że z radością... rzuciliby się za tobą w ogień, sir - wypowiedział się tak uprzejmie, jak mógł, na samym końcu przezornie usuwając "pocałowaliby cię w dupę", co okazało się dobrym pomysłem. Chłopak o ziemistych oczach spojrzał z pogardą na swojego "ochroniarza", wyginając wargi.
-Wydaje ci się, że kim jesteś, żeby mnie pouczać? Znaj swoje miejsce, psie! - warknął przez zęby syn ministra. -Ten twój mały klanik istnieje tylko dlatego, że takie było życzenie poprzedniego Króla, ale nawet mimo tego jesteście na warunkowym, ty plebejuszu! Zajdź za skórę komuś ważniejszemu od siebie, a zwyczajnie cię zniszczy! Ciebie i tobie podobne, zdradzieckie dziwki! Ilu was niby teraz jest? Trzech? Naprawdę myślisz, że nie mogę zabić trzech osób, jeśli będę miał taki kaprys?! MOGĘ! Jeśli już to zrozumiałeś, to zamknij mordę, padaj na pysk i szoruj tego zasranego buciora, zanim każę ci zlizać to błoto! - wszyscy odwracali wzrok od członków rodu Okuda, kiedy przemawiał arogancki panicz. Członek wyższej kasty społecznej nie miał najmniejszych skrupułów, a na dodatek... mówił absolutną prawdę. "Prawda" była jednak dla Rinji'ego pojęciem względnym. Właśnie dlatego wydarzyło się coś, po czym wszyscy umilkli i zaczęli rozchodzić się do swoich domów. Pożarty przez gniew białowłosy bez wahania grzmotnął pięścią prosto w twarz szlachcica, powalając go na ziemię, prosto w kałużę i lądując na nim. Zaciskał zęby, dysząc wściekle z rozchylającymi się raz za razem nozdrzami. Nim ktokolwiek zdążył go dopaść, niebieskooki zadał już kolejne cztery ciosy w oblicze swojego "pracodawcy", przerzucając jego głowę raz na lewo, raz na prawo. Zakrwawione pięści furiata zatrzymały się dopiero wtedy, gdy za oba nadgarstki nastolatka złapał Yashiro.
-Co ty...? - nie dokończył pytania młodszy z braci. Zawiedzionym, zszokowanym wzrokiem wejrzał w poważną, surową twarz starszego kosiarza. Nie otrzymał odpowiedzi. Rudzielec zwyczajnie odrzucił członka swojego rodu, niedbale rzucając go o stragan handlarza biżuterią. Dla albinosa było to tak niespodziewane, że nawet nie zorientował się, że zmienił pozycję. Chwilę później poczuł jednak jeszcze większe upokorzenie, niż podczas wysłuchiwania słów szlachcica. Było to wtedy, gdy jego własny brat pomógł wstać znienawidzonemu synowi ministra, a potem nie zaoponował, gdy wściekły chłopak uderzył go w twarz. Mały szatyn bez cienia szacunku chwycił za rękaw swojego ochroniarza... po czym wytarł nim swoją rozerwaną wargę i złamany nos. Zielonooki nawet nie próbował stawiać oporu... i właśnie to tak potwornie zabolało sprowadzonego do parteru Rinji'ego.
-Mój panie, proszę o wybaczenie - powiedział uniżenie rudy. -Wezmę odpowiedzialność za czyny brata. Uniósł się gniewem, co było absolutnie niewskazane. W ramach rekompensaty zrezygnuję z zapłaty, a jeśli będzie trzeba, zapłacę za zajęcie się pańskimi ranami... - niebieskooki nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. To musiał być sen. To musiał być jakiś chory koszmar. Osoba, którą kochał i podziwiał najbardziej na świecie... zachowywała się, jak śmieć. Jak kolejny uniżony sługa małego "lordziątka", próbujący wkupić się w jego łaski. Dla białowłosego było to o wiele za dużo, ale miarka się przebrała, kiedy ziemiste oczy mściwego syna ministra spoczęły na nim.
-Zajmij się tym w tej chwili - odezwał się z wyższością, wystawiając przed siebie brudny od błota pantofel i przyjmując kaszmirową chusteczkę od jednego ze swych sług. Robił to specjalnie. Widząc bezgraniczne posłuszeństwo starszego brata i bezgraniczną nienawiść młodszego, chciał upokorzyć obydwu tak bardzo, jak potrafił. -Ach, byłbym zapomniał. Wytrzyj to swoim ubraniem... - dodał "książę", cały czas patrząc w twarz obserwującego wszystko Rinji'ego. Yashiro bez chwili wahania upadł na kolana, po czym czystym rękawem zaczął polerować pantofel pracodawcy.
-Nie... Co ty robisz? Co ty, do diaska, robisz? Co ty sobie, kurwa, myślisz?! Nie dawaj sobą pomiatać temu skrzatowi! Dlaczego się na to zgadzasz?! Nie mam takiego brata! Yashiro się tak nie zachowuje! Przestań! Proszę, przestań... - białowłosy nie mógł tego znieść. Nie rozumiał tego, co widział. Nie akceptował tego i nie chciał, by to była prawda. Ale była...
-Co ty odpierdalasz, Yashiro?! - wydarł się na całe gardło, wstając. Trzymający się chusteczką za złamany nos szlachcic z mściwym uśmiechem położył swoją drugą nogę na głowie rudowłosego, podeszwą brudząc czarną bandanę kosiarza. Rudzielec nie zaoponował.
-Trochę więcej pokory, Rinji... - odezwał się zimno, nie patrząc nawet na albinosa. -Powinniśmy być wdzięczni, że doszczętnie nas nie wybito... - w tym momencie poczuł, jak ciśnięta z całej siły kostka brukowa uderza go w głowę. Zamilkł momentalnie, ale mimo wszystko się nie odwrócił. Jego młodszy, zaciskający z całej siły zęby brat miał łzy w oczach. Nie to chciał usłyszeć. Nie to chciał zobaczyć. Nigdy w życiu nie uwierzyłby w to, że jego bohater, jego wzór do naśladowania mógłby się tak zachowywać.
-Pierdol się... - wycedził przez zęby, tłumiąc szloch. -Pierdol się, słyszysz?! Ty, ten mały kutas i cała jego rodzina! Nie takiego mam brata! - ostatnie zdanie sprawiło, że zielonooki drgnął, lecz mimo wszystko się nie podniósł. Mógł tylko słuchać kroków biegnącego, młodego Okudy, oddalające się coraz bardziej i bardziej. Rinji uciekł w sobie tylko znanym kierunku.
***
     Na sali obradowej, mieszczącej się w siedzibie Gwardii Madnessów, niedaleko za biurem Naczelnika, odbywało się właśnie zebranie starszych - ministrów. Do trzynastu ambon dołączono jednak czternastą, łącząc jej wbudowanie z odbudową jednej z już istniejących, uszkodzonej niegdyś przez Hariyamę Shigeru. Teraz posada 14-tego radnego należała do Bachira. Na mocy postanowień układu kończącego II Wojnę Ideałów, zajął on honorowe miejsce, wpisując się w poczet najważniejszych osób w Miracle City. Wraz z tą niepowtarzalną łaską i ogromnym zaszczytem, do praw morrideńskich dołączyła specjalna zasada, wiążąca się również z nowym urzędem. Była to Zasada Bezwzględnego Veto, stojąca na równi między innymi z Zasadą Jednej Minuty. ZBV, jak określano ją w żargonie "politycznym" przysługiwała Rzecznikowi Praw Mniejszości. Tą właśnie funkcję jako pierwszy zaczął sprawować były przywódca Kantyjczyków i również ustanowiono ją podczas powojennych obrad. ZBV dawało 14-mu radnemu możliwość natychmiastowego przerwania i porzucenia obrad w sytuacji, w której decyzja ministrów mogła się odbić negatywnie na mniejszości kantyjskiej lub jakiejkolwiek innej. Mulat sprawował również pieczę nad wszystkimi innymi "niepowszechnościami" w Miracle City, w związku z czym miał pełne ręce roboty od dnia, w którym rozpoczął swoją pracę. Mimo wszystko jednak dawała mu ona gigantyczne możliwości i niewysłowioną satysfakcję, a każdy człowiek, któremu pomógł złotooki polepszał jego reputację. Potwierdzało to tylko królewski geniusz, choć niektórzy sądzili, że pomysł ten podrzucił mu jego ochroniarz i zarazem prawa ręka, Francis Lloyd II.
-Popieram sugestię Generała Kawasakiego. Według mnie powinniśmy niezwłocznie zająć się tą sprawą... - zabrał głos białowłosy, opierając dłonie o barierkę ambony i wpatrując się w zielonowłosego, stojącego na środku okrągłej sali, znacznie niżej, niż ci, których prosił o pomoc. Matsu nie zmienił się tak mocno, pomimo znacznego awansu w hierarchii społecznej. Największą różnicą w jego wyglądzie były tak naprawdę jego długie włosy, teraz związane z tyłu i w takiej formie spuszczone na plecy. Najmłodszy z Generałów zaczął również nosić czarny, skórzany, rozpięty płaszcz, którego poły sięgały do samych jego łydek. Jasnym był oczywiście fakt, że do otrzymania tej rangi Arab musiał urosnąć w siłę i tak naprawdę się stało. Jak to wymierzył sam Bachir, popierany przez niego człowiek na poziomie 21% opanował swoje trzecie ogniwo, co było bardzo dobrym wynikiem.
-Ależ jaką sugestię, na Boga! - obruszył się Minister Finansów, potrząsając rękoma, a jednocześnie swoimi mięsistymi polikami. -Przecież to wszystko jakieś pozbawione sensu dywagacje! Próbujecie nam wmówić, że nie waszą winą jest wojna, w której WY walczyliście pomiędzy sobą! Przecież to istna paranoja! Generale, chce pan wszcząć dochodzenie... nie, poszukiwania ludzi, którzy rzekomo doprowadzili do konfliktu, nie wiedząc o nich absolutnie nic! Co więcej, nie mamy nawet pojęcia, czy te, jak to roboczo określili biegli "Anioły" faktycznie pochodzą od tych waszych manipulatorów. Postaw się w naszej sytuacji, młodzieńcze! Jak my mamy się zgodzić na plan, w którym jest więcej niewiadomych, niż faktycznego planowania? - zapluł pół swojej ambony staruszek, a większość pozostałych pokiwała za nim głowami. Rzeczywiście miał sporo racji w tym, co mówił, jednak zarówno Bachir, jak i Matsu doskonale wiedzieli, że wszystko, co zostało powiedziane na sali było absolutną, niepodważalną prawdą.
-Dlaczego tak bardzo upieracie się, by postawić ten kraj w sytuacji zagrożenia? Widać gołym okiem, że ktoś się nami zabawił. Najpierw pozwolono nam się wzajemnie powybijać, a później wysłano niedokończone karykatury, by sprawdzić je w boju przeciwko naszym osłabionym siłom. Nawet jeśli nie dokonały tego te same osoby, które sprowokowały wojnę, to nasza sytuacja jest paskudna. W zależności od tego, jakie okażą się fakty, Morriden ma jednego lub nawet dwóch potężnych wrogów, o których rzeczywiście nikt nie ma bladego pojęcia. Naprawdę chcecie to zignorować tylko dlatego, że dochodzenie w tej sprawie "może się nie powieść"? Aż tak wam szkoda tych pieniędzy, których się tak kurczowo trzymacie? - brązowooki jednocześnie nauczył się, jak wybrnąć z trudnych potyczek słownych, jak i opanował sztukę stoickiego mieszania z błotem swoich przeciwników. Z tego względu za każdym razem, kiedy gryzł się z radnymi, to właśnie on pozostawał jedynym stabilnym umysłowo dyskutantem. Codzienne przekomarzanki i kłótnie z pewną osobą nauczyły zielonowłosego "ofensywnych" zdolności interpersonalnych.
-Nie! Nie mogę tego dłużej słuchać - żachnął się łysy, jak kolano Minister Zdrowia, wprawiając w ruch swój siwy tupecik, który niespodziewanie wyleciał z ambony, upadając na płyty podłogowe. Nieco speszony starzec zdobył się na odwagę kontynuowania "przemowy". -Czyś ty, szczeniaku, całkowicie zapomniał o tym, że w dalszym ciągu w połowie tego kraju panuje absolutny chaos? Na to przeznaczamy nasze środki! Na napadane przez bandytów wioski, przejmowane kopalnie, dochodzenia w sprawach zaginięć, zanieczyszczenia wody i wiele, wiele, wiele więcej! Kto do tego doprowadził, panie szanowny Gwardzisto? - radny zdobył liczący się punkt, w związku z czym zmusił Kawasakiego do zachowania milczenia. -A może pan? - zwrócił się jeszcze do Bachira, który odpowiedział mu chłodnym spojrzeniem swoich złotych oczu. Na ten widok staruszek od razu odwrócił głowę, zaniechawszy obsmarowywania mulata. -Tak czy inaczej, nie mamy możliwości zajęcia się niekonkretnymi, możliwymi do odwleczenia sprawami, podczas gdy wciąż brakuje nam ludzi, którzy mogliby się zająć pilniejszymi. Niewykluczone, że będziemy musieli już wkrótce wymyślić sposób na polepszenie nastrojów w stolicy, co również będzie kosztowne. Nie wspomnę już o odszkodowaniu dla domu aukcyjnego pana Fletchera, który z powodu konfliktu zbrojnego musiał zostać zamknięty na okres kilku miesięcy, w związku z czym proces wydawania licytującym wygranych przez nich przedmiotów został skandalicznie odroczony... - w tym momencie Arab po prostu musiał zabrać głos, sprowokowany ostatnią poruszoną sprawą.
-Nie uważam roszczeń Josepha Fletchera za pilniejsze od zagrożenia skali państwowej... - uderzył natychmiastowo, sprowokowany samą myślą o tym człowieku. O człowieku, którego za nic w świecie nie szanował i który w pewien sposób go przerażał.
-To błąd! - ryknął Minister Obrony Narodowej, krzyżując chude ręce na zapadłej klatce piersiowej, maskowanej przez luźną, biało-niebieską szatę radnego. -Opóźnione, wręcz wyzerowane rozdanie wygranych wywołało setki skarg wśród bogatszych obywateli. Pan Fletcher stracił w ten sposób wielu klientów, a co za tym idzie - duże pieniądze. Mam nadzieję, że nie muszę przypominać, dlaczego dom aukcyjny jest tak ważny dla sprawnego funkcjonowania tego miasta, hm? Bez pomocy pana Fletchera musielibyśmy wybudować co najmniej dwa więzienia dla osób, których "zbrodnie" są błahe, śmieszne i nawet niewarte karania. Wybudowanie takich więzień, wbrew temu, co pan myśli, jednak trochę kosztuje, że nie wspomnę o braku miejsca na tego typu budynki - wszelkie argumenty brązowookiego Generała zostały odparte. Nie pierwszy raz i - zdawałoby się - nie ostatni, choć Matsu zawsze starał się, jak mógł.
-Wobec tego mam swoją własną propozycję, panowie radni, panie Generale... - odezwał się Bachir, ściągając na siebie całą uwagę. Jego talent oratorski był niepodważalny. -Jeśli zajmiemy się najbardziej pilnymi ze spraw, wywołanych notabene przez "naszą" wojnę, to wtedy użyczenie nam waszej pomocy nie będzie dla was żadnym wyrzeczeniem. Jednocześnie sporo zaoszczędzicie, ponieważ o interwencję możemy poprosić najmłodszych członków Gwardii Madnessów... z pewną osobą na czele. Nie ma żadnych haków, ryzyka ani spoczywającej na waszych barkach odpowiedzialności. Innymi słowy, wszystko będzie tak, jak lubicie - zaprezentowawszy swój błyskotliwy pomysł, w ostatnim zdaniu otwarcie zaatakował swoich "kolegów po fachu", którzy okazali się zbyt zajęci rozważaniem propozycji, by mu się odszczekiwać.
-Ręczę za dopełnienie tego układu, o ile tylko zostanie on przyjęty. Wraz z "grupą specjalną" wyślę nawet mojego zastępcę... - w tym momencie któryś z ministrów popluł się kawą na samą myśl o zastępcy Generała Kawasakiego. Osoba ta już w pierwszych miesiącach swojej kadencji zaczęła wywoływać popłoch, który miał szanse w przyszłości dorównać nawet "Królowi Terroru", Bruce'owi Carverowi. Ostatecznie, pomimo całego niepokoju, który wnosił ze sobą vice zielonowłosego, radni powoli zaczynali podnosić w górę swe prawe ręce, co oznaczało akceptację. Do nich szybko dołączyła również dłoń byłego przywódcy Kantyjczyków, co ostatecznie dało wynik 10:4 na korzyść brązowookiego Generała. W związku z tym werdyktem Arab skłonił się delikatnie, co miało być oznaką szacunku.
-Kawasaki Matsu-dono... - odezwał się bardzo oficjalnie Minister Przemysłu. -My, radni Miracle City, większością głosów przystajemy na propozycję naszego druha i zgadzamy się na utworzenie przez pana Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego. Żywimy nadzieję, że wyznaczeni przez pana ludzie spełnią nasze oczekiwania i przyczynią się do ustabilizowania sytuacji w naszym ukochanym Morriden. Z tym postanowieniem zmuszony jestem zakończyć dzisiejsze posiedzenie i życzyć wszystkim miłego dnia - kwieciście przesłodził staruszek, nareszcie dając najmłodszemu Generałowi szansę na zajęcie się tym, co z jego perspektywy było najlepsze dla dobra kraju.

Koniec Rozdziału 123
Następnym razem: Specjalny Korpus Ekspedycyjny

2 komentarze:

  1. Ale z tego Okudy mazgaj! Strzelił focha z takiego powodu!! Nie wiedziałem , że jest aż tak niekumaty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że powinieneś spróbować zrozumieć jego punkt widzenia lub też poczekać, aż dowiesz się nieco więcej na ten temat ;) Fakt, że zachował się impulsywnie, ale jest w tym o wiele więcej, niż się wydaje ^^ Szkoda jednak, że na cały rozdział tylko to zwróciło twoją uwagę xD

      Usuń