ROZDZIAŁ 126
-Ach... Tak dawno mnie tu nie było - westchnął Naito, jako pierwszy wbiegając po schodach na dach. Z rozgwieżdżonym niebem ponad głową przyjrzał się raz jeszcze kwaterze swojego Mentora. Znajdował się właśnie w drugim budynku, połączonym z pierwszym przez coś w rodzaju krytego mostu. Kurokawa zawsze był pod wrażeniem nowoczesnego wyglądu mieszkania Kawasakiego, które pomimo białej barwy nie sprawiało wcale wrażenia sterylności.
W ślad za szatynem na górę weszli również Rinji oraz Rikimaru. Naizo zrezygnował z przebywania w otoczeniu denerwujących go nastolatków i udał się w tylko sobie znanym kierunku - po uprzednim zapewnieniu swojego Generała, że nie wda się w kolejną walkę. Jak się bowiem okazało, Matsu dowiedział się o incydencie z Rycerzem jeszcze zanim Senshoku doprowadził chłopaków do jego gabinetu. Nie omieszkał też zrugać swojego zastępcy za problemy, które spowodował. Nie robił tego zresztą po raz pierwszy ani - bynajmniej - ostatni. Były zwolennik Bachira uchodził za jednego z głównych prowokatorów bójek i afer w Miracle City. Mawiano, że pod tym względem ustępował tylko Generałowi Carverowi. Do opartego o barierkę trzecioklasisty dołączyli jego rówieśnicy, podobnie jak on lustrując majaczące w nieosiągalnej dali.
-Jesteście dziwnie małomówni, wiecie? - odezwał się w końcu "krzyżooki", wyrywając z zamyślenia obydwu towarzyszy. -Jeśli coś się stało, to chętnie was wysłucham i spróbuję pomóc... a jeśli nie, to nie zachowujcie się, jak na pogrzebie. Nie wiem, jak to wyglądało u was, ale mi was brakowało... - gimnazjalista podjął próbę ożywienia atmosfery i sprowadzenia przyjaciół na ziemię. Widział dokładnie, że obydwaj nastolatkowie czymś się zamartwiali. Nie czuł się zbyt swobodnie, gdy tylko on nie wiedział, o co chodziło. Podobnie też nie wyobrażał sobie bycia optymistycznie nastawionym do życia, kiedy jego bliscy zmagali się z problemami życiowymi.
-Powinienem powiedzieć? Powinienem wciągać ich w sprawy mojego rodu? Nie... Nie mogę tego zrobić. Jeśli coś pójdzie źle, oni zostaną wrzuceni ze mną do tego samego worka. Nie wolno mi decydować o ich losie. Poza tym, jeśli się o tym dowiedzą... nie będą w stanie pozostawić mnie samemu sobie. Nie. Nie zaryzykuję! - postanowił białowłosy, zagłębiając niebieskie oczy w ciemność nocy. Kawasaki do tej pory nie wrócił do domu, zajęty papierkową robotą. Zapasowy klucz powierzył jednak swojemu uczniowi, obdarzając zaufaniem jego i pozostałych dwóch chłopców. W normalnych warunkach Okuda nie posiadałby się z radości, uhonorowany w taki sposób. Teraz jednak nie był w nastroju, by robić dobrą minę do złej gry.
-Co mam zrobić? Wyżalić się im, bo jestem słaby? Co to zmieni? Mam pogrześć dla nich tę samą dumę, która nie pozwala mi prosić o pomoc kogokolwiek innego? Przecież to nie miałoby sensu. Sam muszę sobie radzić z moimi problemami. Ci dwaj robią zbyt wiele. Gdyby Naito się dowiedział, strąciłby samo niebo, byleby tylko mi pomóc. Nie zgodzę się na to. Nie przyjmę takiego wstydu ani nie narobię sobie długów względem niego. Nie... - zdecydował czerwonowłosy w tym samym momencie, co albinos. Gdy obaj doszli do praktycznie identycznych wniosków, jednomyślnie stuknęli w ramię stojącego pomiędzy nimi szatyna - jeden z jednej, drugi z drugiej strony. Wciąż ciężko było pojąć, jakim cudem ci, którzy cały czas darli ze sobą koty potrafili być aż tak podobni do siebie.
-Witaj w domu - wypowiedzieli w tym samym momencie i wcale nie przypadkowo. Oni również uważali, że miejsce dziedzica Pierwszego Króla było pośród nich - pośród Madnessów.
-Hah! Myślałem, że się nie doczekam... - uśmiechnął się obywatel Akashimy. Jego kompani nie mieli pewności, czy to im udało się go bezczelnie oszukać, czy może ON dał im się oszukać.
***
Wszystko działo się wyjątkowo szybko. Po tak długiej nieobecności Kurokawa przebywał w stolicy raptem przez jeden dzień, by już następnego opuścić ją na dłuższy czas. Dodatkowo niepokoiła go nieodzowna obecność Naizo, którego siła miała rzekomo "ochronić" nastolatków przed nieprzewidzianymi niebezpieczeństwami. Posiadacz Przeklętych Oczu obawiał się jednak, że Senshoku najchętniej zamordowałby ich wrogów... razem z nimi. Jak mu opowiedział Rinji, były zwolennik Bachira zmienił się nie do poznania po tym, jak został ubezwłasnowolniony przez Kawasakiego. Rzeczywiście wydawał się mniejszym psychopatą, niż podczas wojny, lecz jego charakter nie uległ większym zmianom. Dlatego właśnie za każdym razem, gdy się odzywał, napawał trzecioklasistę strachem. Dla ludzi takich, jak czerwonooki izolacja od przemocy była czynnikiem zapalnym. Mężczyzna z krawatem mógł wybuchnąć w każdej chwili, czego przedsmak pokazał podczas krótkiego starcia z Christopherem, kiedy to w wyniku wybuchu gazu ziemnego zniszczona została alejka, w której chowali się "uciekinierzy". Naito dobrze wiedział, że sam próbował uratować "gazowca", lecz z drugiej strony budził on w "krzyżookim" większe zaufanie, gdy pozbawiono go przytomności i połowy klatki piersiowej.
Zielonowłosy Matsu był człowiekiem przezornym i dość dobrze znał się na ludziach. To on poczciwie zaproponował, by członek rodu Okuda oraz samotny szermierz zatrzymali się na noc w jego domu. Wyczuł bowiem wewnętrzny niepokój albinosa oraz jego niechęć do powrotu do własnej "rodziny". Trójka chłopaków siedziała w jednym pokoju do późna w nocy, dyskutując głównie o wichrze zmian, jaki przetoczył się przez Miracle City. Ten właśnie temat najbardziej interesował dziedzica Pierwszego Króla. Dowiedział się o nowym prawie, o ZBV, o zasiadającym w radzie Bachirze, o aferze z zastojem w domu aukcyjnym Josepha Fletchera... Nie omieszkano też powtórzyć plotek na temat turnieju, rzekomo zbliżającego się wielkimi krokami. Zawody, które miały odbyć się na głównej arenie, gdzie tajemnicza istota zwana "Bogiem" trzymała pieczę nad walczącymi wywołały oczywiście pewien entuzjazm u szatyna, ale na potwierdzeniu informacji najbardziej zależało białowłosemu. Nie chciał on jednak zagłębiać się w swoje motywy, a zamiast tego zbył Kurokawę, zwracając uwagę na niesamowity postęp jego Mentora. "Jednooki" szermierz nie komentował fałszywego zachowania kosiarza.
-Naprawdę? - wykrzyknął z rana chłopak o "krzyżowych" oczach, wystawiając głowę z górnego poziomu piętrowego łóżka. -Król chciał się ze mną zobaczyć? - nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Z jakiegoś powodu jego tętno przyspieszyło. Choć nie miał on żadnego pojęcia o władcy Morriden, sam tytuł królewski brzmiał wystarczająco dumnie, by wywołać w nim silne emocje.
-Tak. Liczył na to, że pojawisz się na powojennym zebraniu jako gość honorowy, ale wróciłeś do domu - dla odmiany rozjaśnił sytuację Rikimaru, wpatrując się w swoje odbicie w ostrzu obnażonej katany. Siedział po turecku na przeciwległym łóżku, polerując brzeszczot białą, chłonną chustką. On sam nie był jednak zbytnio przejęty informacjami, które osobiście przekazywał.
-Nigdy bym nie pomyślał, że mogę wzbudzić zainteresowanie Króla... - wyrzucił z siebie przejęty Naito. W pewnym stopniu zaczął żałować swojego powrotu do domu, choć jeszcze wtedy nie miał zamiaru mieszać się w jakiekolwiek zagrywki polityczne.
-Żartujesz? Swoimi pięściami zmieniłeś przebieg wojny, a słowami i oczami ją powstrzymałeś! To chyba wystarczająco dużo, żeby rządzący uznał twoje działania za niecodzienne, nie? Nie przypominam sobie, żeby w ciągu paru ostatnich dni ktoś zapobiegał konfliktom zbrojnym... - zaśmiał się Okuda. Pewna część jego duszy nie była jednak szczęśliwa z tego powodu. Zazdrościł swojemu przyjacielowi jego zasług i nic nie mógł na to poradzić. Nastolatkowie mogli być ze sobą blisko, mogli sobie ufać i pomagać, ale wciąż pozostawali ludźmi.
-Hej... - odezwał się po dłuższej chwili posiadacz Przeklętych Oczu. Jego towarzysze zwrócili na niego swoje spojrzenia, podczas gdy on szukał odpowiednich słów, póki nikt inny nie przysłuchiwał się ich rozmowie. -...myślicie, że Naizo-san jest odpowiednią osobą na odpowiednim stanowisku? To znaczy... Wiem, że sam uratowałem mu życie, ale nie wydaje mi się, żeby jakoś się zmienił, odkąd walczyliśmy przeciwko niemu - powiedział na głos to, o czym myślał już od dłuższego czasu. Tym razem to on potrzebował czyjejś opinii, jak i również pomocy.
-Szczerze mówiąc... ciężko powiedzieć. Matsu-sama pilnuje go prawie przez cały czas i wdraża go w jego obowiązku w nieinwazyjny sposób... Oczywiście ten człowiek niezbyt nadaje się do siedzenia za biurkiem i ściskania czyichś rąk na powitanie, ale... chyba można go potraktować jako taką mniej kłopotliwą wersję Generała Carvera. On przynajmniej jest świadomy, że nawet jeśli MOŻE coś zrobić, to nie zawsze WOLNO mu to zrobić. Jeśli zaś chodzi o Generała Carvera... No cóż... W uproszczeniu, on się nad niczym nie zastanawia. Z dwojga złego lepiej się czuję w towarzystwie psychopaty, który grozi, że mnie zabije, ale wiem, że tego nie zrobi, niż przy kimś, kto niby jest po mojej stronie, ale może mi przypadkiem wyrwać bebechy - zarówno Rikimaru, jak i Naito pokiwali głowami - twierdząco i bezradnie - gdy tylko białowłosy wypowiedział się na ten temat. Kurokawa cieszył się, że przynajmniej nie był jedynym, który obawiał się Senshoku. Dodatkowo pocieszał go fakt, że jak do tej pory czerwonooki nie zabił nikogo niewinnego, co stawiało go w nieco bardziej pozytywnym świetle.
Zielonowłosy Matsu był człowiekiem przezornym i dość dobrze znał się na ludziach. To on poczciwie zaproponował, by członek rodu Okuda oraz samotny szermierz zatrzymali się na noc w jego domu. Wyczuł bowiem wewnętrzny niepokój albinosa oraz jego niechęć do powrotu do własnej "rodziny". Trójka chłopaków siedziała w jednym pokoju do późna w nocy, dyskutując głównie o wichrze zmian, jaki przetoczył się przez Miracle City. Ten właśnie temat najbardziej interesował dziedzica Pierwszego Króla. Dowiedział się o nowym prawie, o ZBV, o zasiadającym w radzie Bachirze, o aferze z zastojem w domu aukcyjnym Josepha Fletchera... Nie omieszkano też powtórzyć plotek na temat turnieju, rzekomo zbliżającego się wielkimi krokami. Zawody, które miały odbyć się na głównej arenie, gdzie tajemnicza istota zwana "Bogiem" trzymała pieczę nad walczącymi wywołały oczywiście pewien entuzjazm u szatyna, ale na potwierdzeniu informacji najbardziej zależało białowłosemu. Nie chciał on jednak zagłębiać się w swoje motywy, a zamiast tego zbył Kurokawę, zwracając uwagę na niesamowity postęp jego Mentora. "Jednooki" szermierz nie komentował fałszywego zachowania kosiarza.
-Naprawdę? - wykrzyknął z rana chłopak o "krzyżowych" oczach, wystawiając głowę z górnego poziomu piętrowego łóżka. -Król chciał się ze mną zobaczyć? - nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Z jakiegoś powodu jego tętno przyspieszyło. Choć nie miał on żadnego pojęcia o władcy Morriden, sam tytuł królewski brzmiał wystarczająco dumnie, by wywołać w nim silne emocje.
-Tak. Liczył na to, że pojawisz się na powojennym zebraniu jako gość honorowy, ale wróciłeś do domu - dla odmiany rozjaśnił sytuację Rikimaru, wpatrując się w swoje odbicie w ostrzu obnażonej katany. Siedział po turecku na przeciwległym łóżku, polerując brzeszczot białą, chłonną chustką. On sam nie był jednak zbytnio przejęty informacjami, które osobiście przekazywał.
-Nigdy bym nie pomyślał, że mogę wzbudzić zainteresowanie Króla... - wyrzucił z siebie przejęty Naito. W pewnym stopniu zaczął żałować swojego powrotu do domu, choć jeszcze wtedy nie miał zamiaru mieszać się w jakiekolwiek zagrywki polityczne.
-Żartujesz? Swoimi pięściami zmieniłeś przebieg wojny, a słowami i oczami ją powstrzymałeś! To chyba wystarczająco dużo, żeby rządzący uznał twoje działania za niecodzienne, nie? Nie przypominam sobie, żeby w ciągu paru ostatnich dni ktoś zapobiegał konfliktom zbrojnym... - zaśmiał się Okuda. Pewna część jego duszy nie była jednak szczęśliwa z tego powodu. Zazdrościł swojemu przyjacielowi jego zasług i nic nie mógł na to poradzić. Nastolatkowie mogli być ze sobą blisko, mogli sobie ufać i pomagać, ale wciąż pozostawali ludźmi.
-Hej... - odezwał się po dłuższej chwili posiadacz Przeklętych Oczu. Jego towarzysze zwrócili na niego swoje spojrzenia, podczas gdy on szukał odpowiednich słów, póki nikt inny nie przysłuchiwał się ich rozmowie. -...myślicie, że Naizo-san jest odpowiednią osobą na odpowiednim stanowisku? To znaczy... Wiem, że sam uratowałem mu życie, ale nie wydaje mi się, żeby jakoś się zmienił, odkąd walczyliśmy przeciwko niemu - powiedział na głos to, o czym myślał już od dłuższego czasu. Tym razem to on potrzebował czyjejś opinii, jak i również pomocy.
-Szczerze mówiąc... ciężko powiedzieć. Matsu-sama pilnuje go prawie przez cały czas i wdraża go w jego obowiązku w nieinwazyjny sposób... Oczywiście ten człowiek niezbyt nadaje się do siedzenia za biurkiem i ściskania czyichś rąk na powitanie, ale... chyba można go potraktować jako taką mniej kłopotliwą wersję Generała Carvera. On przynajmniej jest świadomy, że nawet jeśli MOŻE coś zrobić, to nie zawsze WOLNO mu to zrobić. Jeśli zaś chodzi o Generała Carvera... No cóż... W uproszczeniu, on się nad niczym nie zastanawia. Z dwojga złego lepiej się czuję w towarzystwie psychopaty, który grozi, że mnie zabije, ale wiem, że tego nie zrobi, niż przy kimś, kto niby jest po mojej stronie, ale może mi przypadkiem wyrwać bebechy - zarówno Rikimaru, jak i Naito pokiwali głowami - twierdząco i bezradnie - gdy tylko białowłosy wypowiedział się na ten temat. Kurokawa cieszył się, że przynajmniej nie był jedynym, który obawiał się Senshoku. Dodatkowo pocieszał go fakt, że jak do tej pory czerwonooki nie zabił nikogo niewinnego, co stawiało go w nieco bardziej pozytywnym świetle.
***
-Już miałem po was pójść, bando fiutów! Niech wam się nie wydaje, że będę na was czekał chuj wie, jak długo tylko dlatego, że pomieszkaliście sobie u Generała... - warknął groźnie zniecierpliwiony Naizo. Kto, jak kto, ale akurat on lubił sobie ponarzekać, zająć się psychicznym maltretowaniem słabszych od siebie, czy po prostu robić wszystko, co choć minimalnie skłoniłoby kogoś do samobójstwa. Mówiąc krótko, zaopatrzony w krawat przedstawiciel męskiej braci był podręcznikowym przykładem sadysty. Na dodatek nieco niezrównoważonego, biorąc pod uwagę fakt, że walczył z każdą silną osobą, którą spotykał - nawet wtedy, gdy była ona o wiele silniejsza od niego. Nikt nie próbował zagadnąć Senshoku o cokolwiek, kiedy ruszył przodem, prowadząc trzech chłopaków w stronę najbliżej, południowej bramy Miracle City. Z tym człowiekiem po prostu nikt nie miał żadnych wspólnych tematów, w związku z czym podróż do wyjścia z miasta była niezwykle cicha. Bycie "ochranianym" przez czerwonookiego psychopatę nie zwiastowało zbyt wielu okazji do swobodnych rozmów, z czego Kurokawa aż do teraz nie zdawał sobie sprawy. Mógł tylko cicho westchnąć, ślepo podążając za "szerokoustym".
-Spóźniony... Ty też masz zamiar mnie wkurwiać? - burknął nagle agresywny elegant, zatrzymując się tak raptownie, że idący za nim Rinji niemal wpadł na jego plecy. Okuda poczuł ulgę, gdy w ostatniej chwili udało mu się zatrzymać. Nie wyobrażał sobie reakcji wyjątkowo napompowanego gniewem zastępcy Generała, tak bardzo się od niego różniącego.
-W dupie to mam... Skoro jeszcze nie ruszyliście, to znaczy tylko i wyłącznie tyle, że wcale się nie spóźniłem. Rozluźnij zwieracze... - ten arogancki, bezczelny i nieszanujący nawet samego Boga głos mógł należeć tylko do jednej osoby. Naito rozpoznał go najszybciej, dlatego szybko wyrwał się przed szereg, zauważając wychodzącego z cienia bramy Tatsuyę. Splatający dłonie z tyłu głowy mistrz areny juniorów podszedł do czwórki Madnessów z obojętnym wyrazem twarzy. Nie chciał dać po sobie poznać, że w rzeczywistości zależało mu na odbyciu tej podróży.
-Tatsuya-kun! Cieszę się, że znowu cię widzę! Miałem nadzieję, że właśnie o tobie mówił Matsu-san - pozytywnie nastawiony Kurokawa zdążył się odezwać, zanim jeszcze Senshoku dostał ataku furii. Obywatel Akashimy uśmiechnął się przyjaźnie do osoby, którą osobiście nazywał przyjacielem, a która sama nigdy jego uczuć nie odwzajemniła.
-Phi! Co z tą pedalską gadką, do diabła? - prychnął czempion, niby z pogardą odwracając głowę od Naito. Dumny i szorstki heterochromik nie był zbyt dobry w wyrażaniu uczuć, ale nigdy nie przepuścił okazji, by chociaż przez chwilę zachować się opryskliwie, czy nieprzyjaźnie w stosunku do kogokolwiek.
-A tobie co znowu odbiło? - zbulwersował się Rinji, który przy każdej okazji darł koty z byłym Połykaczem Grzechów, chociaż pamiętał swoją rozmowę z "krzyżookim" na ten temat. Okuda jednak nie miał cierpliwości do ludzi takich, jak posiadacz Przeklętej Ręki, w związku z czym bez szczególnej zachęty włączył się do kolejnej potyczki słownej. -Nieźle się wozisz, jak na kogoś, kto bał się wziąć udział w wojnie! - uderzył niebieskooki, co nawet minimalnie nie zmieniło pogardliwego spojrzenia Tatsuyi.
-Nieźle się rzucasz, jak na kogoś, kto zszedł na strzała od tego gościa... - zripostował praktycznie bez żadnego namysłu chłopak o kolorowych oczach, kciukiem wskazując na Senshoku. Jakby tego było mało, zdawało się, że samo wspomnienie o tym w jednej chwili ugasiło płomień nienawiści, trawiący duszę użytkownika gazu. Cichy, szyderczy chichot wydobył się spod maski mężczyzny.
-Nie stawaj po jego stronie, do cholery! - zbulwersował się podwójnie zmieszany z błotem kosiarz, swą złość kierując nawet w stronę zastępcy Generała. Nie minęły trzy sekundy, a białowłosy znalazł się w krzyżowym ogniu - pomiędzy Naizo, Tatsuyą... i Rikimaru. Ostatecznie nie bronił się nawet ośmiu sekund, prawie natychmiast zostając spacyfikowanym.
***
-Podlećcie bliżej, debile! Nie mam zamiaru zdzierać sobie przez was gardła! - paradoksalnie wydarł się Senshoku, gdy cała piątka znajdowała się już w Strumieniu. Nie interesowało go nawet, w jaki sposób "debile" mieli się domyślić, że ten miał zamiar coś im powiedzieć. Liczył się tylko fakt, że nastolatkowie zrobili coś nie tak, jak on sobie tego życzył, a to było dla czerwonookiego wystarczającym powodem do nerwów. Tylko porządna walka na śmierć i życie mogła ustabilizować stan emocjonalny Naizo, a na taką się - póki co - nie zanosiło.
-Wioska na północ stąd będzie naszym pierwszym przystankiem. Niektórzy nazywają ją "wioską Gehenny", ale tak naprawdę nigdy jej nie nazwano. Kilka razy otrzymywaliśmy raporty o kłopotach mieszkańców z renegatami, ale nie dysponowaliśmy odpowiednimi środkami, żeby zapewnić im skuteczną pomoc. Wygląda na to, że możemy mieć tutaj sporo do roboty... - mężczyzna o czarnych włosach wyraził się bardzo precyzyjnie, konkretnie i wyjątkowo nieordynarnie, w związku z czym przez kilka chwil zdawał się być całkowicie inną osobą. Nikt nie spodziewał się, że zastępca Generała Kawasakiego faktycznie mógł się na to stanowisko nadawać. -Czego się gapicie, bando śmieci? Myślicie, że nie mogę was wysadzić wewnątrz Strumienia? - krzyknął na niższych rangą Madnessów Senshoku, widząc ich zaskoczone spojrzenia. Speszony elegant wysunął się na prowadzenie i nie odezwał się już do nich ani słowem, dopóki nie zaczęli zbliżać się do celu.
Za przykładem czerwonookiego wszyscy zaczęli wyskakiwać z ogromnej "duchowej autostrady", pikując w stronę ziemi. Na wysokości setek metrów ciężko było dostrzec niewielką, dość ubogą wioskę, lecz młodzieńcy postanowili zaufać swojemu "przewodnikowi". Niewzruszony Naizo pikował głową w dół, chowając przy tym ręce w kieszeniach. Nastolatkowie byli nieco bardziej ostrożni, czego głównym powodem mógł być fakt, że oni - w przeciwieństwie do użytkownika gazu - nie mogli zamienić się w fioletowy obłok przy lądowaniu. Z tego względu czwórka nieletnich zaniżała pułap pod pewnym kątem, mimowolnie rozchylając stawy kolanowe i łokciowe, by zmniejszyć opór powietrza i spowolnić upadek. Kurokawa przykładał do tego szczególną wagę, gdyż on najlepiej wiedział, jak bolesny potrafił być kontakt z ziemią po opuszczeniu Strumienia.
"Wioska Gehenny" znajdowała się na środku stepowej równiny, sporadycznie naznaczonej niewielkimi wzniesieniami i wypełnionymi przez wodę pęknięciami w gruncie, udającymi prowizoryczne strumyki. Różne rodzaje trawy, stanowiące swoistą mozaikę kolorów i gatunków porastały okoliczne tereny. Kawałek za osadą znajdował się pozornie niewielki las iglasty, który - jeśli się w niego zapuszczano - rozrastał się coraz bardziej i bardziej, ostatecznie stając się ponad dziesięciokrotnie rozleglejszy, niż zdawało się na początku. Morze drzew niczym nie zaskoczyło Naito, który podobne rośliny widział również w normalnym świecie. Zastanawiał się tylko, czy regularne "organizmy zielone" występowały w Morriden naturalnie, czy też zostały tam sprowadzone przez podróżujących Strumieniem Madnessów. Wcześniej bowiem chłopak wyobrażał sobie rządzony niegdyś przez Ośmiu Królów kraj jako miejsce nieporównywalne z jakimkolwiek innym, posiadające własną faunę, florę i zapierające dech w piersiach krajobrazy. Póki co jednak wydawało mu się, że wszystko, co znajdowało się poza Miracle City było nadspodziewanie... pospolite. Nawet wspomniana wioska nie wyróżniała się niczym szczególnym - no może poza mizernym wyglądem. Piątka podróżników wylądowała dokładnie na samym środku krzyża, tworzonego przez dwie główne ulice miejscowości. Wzdłuż tych właśnie ulic znajdowały się niewielkie, drewniane chaty, zbudowane z porozcinanych belek i pokryte tanimi, niezbyt trwałymi dachówkami. Większość domów niezbyt się od siebie różniła, lecz nie było ich na tyle dużo, by mieszkańcy mieli jakieś problemy z trafieniem do swoich. W oczy przybyłych Madnessów rzuciły się tylko dwie rzeczy. Pierwszą z nich, najdziwniejszą była uderzająca cisza, panująca w wiosce. Ani nastolatkowie, ani mężczyzna nie słyszeli nawet pojedynczego głosu i nie ujrzeli choćby pojedynczej osoby. Zupełnie, jakby trafili do "miasta duchów", choć właściwie wszyscy obywatele Morriden byli przecież martwi. Zaniepokojony ciszą Kurokawa miał się właśnie odezwać, gdy nagle rozległ się cichy, szyderczy, spazmatyczny śmiech Senshoku.
-Naprawdę żałośni... - mruknął ze wzgardą. -Patrzcie i uczcie się. To jest właśnie sposób słabych na uniknięcie zagrożenia ze strony silnych. Nie wydaje wam się, że chyba jednak lepiej dać się zabić, niż chować się w kącie, jak jakiś karaluch? - mężczyzna rozłożył ręce, zwracając uwagę "podopiecznych" na okolicę. Dopiero wtedy "krzyżookiemu" udało się dostrzec pierwszą osobę - małego chłopca, skrycie podglądającego intruzów z okna na strychu. Dziecko z pewnością sądziło, że nie można go było dojrzeć, ale byłego Połykacza Grzechów nie mógł oszukać.
-Naprawdę aż tak się boją? Czy ci renegaci są aż tak straszni, że ludzie nie próbują się im sprzeciwić nawet będąc w większej grupie? - zapytał dziedzic Pierwszego Króla, wspominając swoje własne doświadczenia z czasów, gdy jeszcze on sam był ofiarą. Wtedy jednak wszystko przedstawiało się inaczej. Tylko jego bowiem gnębiono, zatem nikt nawet nie musiał myśleć o jednoczeniu się z nim. Mieszkańcy "wioski Gehenny" byli jednak inni. Oni wszyscy mieli wspólnego wroga, a mimo wszystko woleli zaniechać walki o swoje.
-Straszni? Nawet mnie nie rozśmieszaj. To niezorganizowana banda działających bez ładu i składu głupców. Popisują się siłą i brawurą, póki są w grupie. Wystarczy, że przyjdą, a bez przeszkód otrzymują haracz. Ktoś stąd pewnie miał kiedyś pieniądze. Kiedy ich zabrakło, renegaci zabierali inne rzeczy. Jedzenie, starą biżuterię, skrystalizowaną energię duchową, kobiety... Po prostu mieszkańcy tej dziury nie mieli i nadal nie mają jaj, żeby się za nich wziąć. Dlatego właśnie my tu jesteśmy. Myślę, że widzicie różnicę. Zarówno renegaci, jak i wioskowi działają w zwartej grupie. Dlaczego więc jedni żerują na innych, nie otrzymując przy tym żadnych ran i nie wywołując gniewu atakowanych? Dlatego, że te wsióry są zeżarte przez strach nawet w pojedynkę. Każdy z nich został sterroryzowany przez renegatów. Każdy z osobna. Nigdy nie było tak, żeby najeźdźcy brali wspólną własność. Po prostu okradali dany dom, daną rodzinę, całkowicie niszcząc tych ludzi. Kiedy przychodzili następny raz, niszczyli kolejnych mieszkańców i następnych, aż w końcu każdy dostał po ryju. Dopiero wtedy wieśniacy zaczęli trzymać się ze sobą. Dopiero wtedy, kiedy każdy z osobna został potraktowany, jak kupa gówna. Zlepili się w jedną wielką kulę gnoju, to prawda... ale nadal są tylko gównem. Ich przeciwnicy z kolei łoili ich za każdym razem, więc dla odmiany u nich węgiel zmienił się w diament. Rozumiecie? - Naizo wyjątkowo się rozgadał, otwarcie kpiąc z mieszkańców osady, mając nadzieję, że którykolwiek z nich pozostawił otwarte okno i był w stanie go usłyszeć. Szydził z nich, gardził nimi, poniżał ich. Dla tego człowieka była to zapłata za pomoc, której "zobowiązał się" udzielić.
Koniec Rozdziału 126
Następnym razem: Stary człowiek i drzewo
Jak już Ci kiedyś wspominałem irytuje mnie mała różnorodność między stylami mówienia tych "niekulturalnych" postaci. Myślę, że obserwowanie sposobu mowy różnych ludzi, bądź nadanie tym postaciom charakterystycznych powiedzonek uatrakcyjniłoby odbiór ;)
OdpowiedzUsuńWychodzi na to, że z naszej trójeczki to Naito ma najmniej problemów. Dobrze to widzieć zważając na to, że zazwyczaj to on się najbardziej udręczał.
Pozdrawiam!
Myślę, że to nie do końca tak, jeśli chodzi o sytuację bohaterów. Wychodzę z założenia, że każdy ma zawsze coś, co go martwi, ale przychodzi taki moment, gdy przyczyny nawarstwiają się do stopnia, w którym nie da się ich znieść. To właśnie masz okazję widzieć.
UsuńCo do pierwszej sprawy, po czasie jestem podobnego zdania, co ty, aczkolwiek staram się poprzez rozwijanie tych bohaterów, "wymusić" na nich swego rodzaju różnorodność. Z czasem oczywiście. Liczę, że pozytywnie to odbierzesz ;)
Również pozdrawiam ^^