ROZDZIAŁ 36
Złowróżbna data jawiła się na kalendarzu obok drzwi Kurokawy. Nadszedł 21 czerwca, dzień zakończenia roku szkolnego... i przypuszczalnie termin zagłady nastolatka. Zielonooki zakończył poranne ćwiczenia, drżąc ze strachu. Było mu zimno w stopy i dłonie, serce waliło mu, jak szalone. W ogóle nie miał apetytu. Zdawał sobie sprawę, że i tak nie dałby rady czegokolwiek przełknąć. Białą koszulę z krótkimi rękawami ledwo zdołał zapiąć, nie mogąc trafić guzikami do szpar. Czerń eleganckich spodni kojarzyła mu się z pogrzebem. Nie umiał wytłumaczyć własnego lęku. Nie musiał. I tak w niczym by mu to nie pomogło.
Przez ostatni tydzień chodził po szkole podminowany. Pochylał głowę zawsze, gdy widział Taigo lub jego podwładnych. Odwracał twarz, udawał, że ich nie widzi. Zupełnie tak, jak kiedyś. Kiedy jeszcze naprawdę mu zagrażali. Jego umysł to pamiętał, choć tak długo milczał. Teraz jednak wszystko wróciło. Niepokój, brak wiary w siebie, absurdalna pewność o własnej niższości, o słabości. W ciągu tych siedmiu okropnych dni jadł mniej. Przyjął może ze trzy lub cztery zgłoszenia w sprawie Spaczonych. Walki przychodziły mu z trudnością. Bał się zaatakować pierwszy i trzymał dystans, jak długo potrafił. Męczyło go to, co miało nadejść.
Język ugrzązł mu w gardle. Popchnął otwarte już drzwi, przedostając się zaraz na klatkę schodową. Ostrożnie zszedł na sam dół. Matki nie było. Zostawiła liścik o "spotkaniu biznesowym". Zielonooki nawet uwierzył. Nie potrafił zastanawiać się nad tym, jak bardzo nieprawdopodobna zdawała się być treść. Nic nie zjadł. Po prostu ruszył w stronę drzwi. Nie zauważył butów siostry. Jej również nie było. Mógł z czystym sumieniem siarczyście zakląć pod nosem, lecz i to nie przyniosło mu ulgi. Opuścił dom, zamknął drzwi na klucz... i ruszył na spotkanie z przeznaczeniem. Czas sądu zbliżał się wielkimi krokami. Gimnazjalista dygotał.
***
Rikimaru siedział po turecku na dachu altany na samym środku parku, gdzie zbiegała się znaczna część brukowanych alejek. Na kolanach rozłożoną miał mapę miasta. Czarny flamaster w jego dłoni raz po raz wznawiał pracę. Szermierz zaznaczył krzyżykami kolejne trzy miejsca na mapie. Razem było ich już około dwudziestu. W tym momencie w skupieniu analizował rozkład wszystkich punktów, które ciągnęły się prawie przez całą Akashimę. Szybko można było zauważyć, że miejsca tworzą jeden wielki okrąg, wewnątrz którego nie zaznaczony został ani jeden obszar. Złotooki schował flamaster do kieszeni i oparł brodę na dłoni.
-Miejsca ataków są dokładnie rozplanowane, a ten, kto kontroluje Spaczonych jest wystarczająco sprytny, by większości udało się uciec. Ani razu jednak nie odebrałem zgłoszenia spoza tego okręgu ani wewnątrz niego. Jedyne, co mi pozostało, to przyjąć, że za każdym razem Spaczeni wysyłani są z tego samego punktu na tę samą odległość. Jeśli mam rację, w samym środku obszaru znajduje się kryjówka ich przywódcy... Nic więcej nie zdążę dzisiaj zrobić. Muszę skontaktować się z tymi, których wybrano, by mi pomóc - czerwonowłosy złożył mapę kilkakroć, po czym schował ją do drugiej kieszeni. Podniósł się raptownie i odbił od altany, ruszając w sobie tylko znanym kierunku.
***
Rinji nareszcie mógł odetchnąć z ulgą. Stał na samej krawędzi bloku, dzierżąc w dłoni kosę, na którą nabita była głowa łysego, ostrouchego Spaczonego. Reszta ciała potwora rozpadała się w pył kilka metrów dalej. Minęła jeszcze sekunda lub dwie, nim ślepia przestały się ruszać na dobre, a szczęka stworzenia opadła. Na ten moment uporczywie czekał Okuda, skupiając się do granic możliwości na tylko sobie znanym szczególe. Jego niebieskie oczy wodziły za czymś unoszącym się w powietrzu, choć nie dało się tego dostrzec. Obserwował bacznie przez kilkanaście sekund, wyciszając nawet swój oddech, by nic nie zniszczyło koncentracji kosiarza. Dopiero po upływie tego czasu westchnął głośno i pozbył się swojej kosy, siadając na krawędzi budynku z nogami zwisającymi ku ziemi. Był już nieco zmęczony. Na jego ciele widać było liczne pomniejsze rany i zadrapania. Miał jednak jeszcze trochę czasu, by móc się wykurować i zamierzał ów czas wykorzystać jak najlepiej.
-Goniłem za tymi potworami cały tydzień. Sam nie wiem, ile zabiłem, ale się opłaciło. Nie było łatwo... Nauczyć się wyczuwać tak śladowe ilości energii duchowej przeznaczonej na kontrolowanie Spaczonych... Przez chwilę myślałem, że mi się to nie uda, ale wygląda na to, że wiem już, dokąd wracała ona po zlikwidowaniu kukiełek. Muszę już tylko skontaktować się z resztą... - dał sobie chwilę na odpoczynek, po czym najzwyczajniej w świecie zsunął się z krawędzi bloku i pognał po dachach niższych budynków.
-Mam nadzieję, że nie przydzielili mi do pomocy tego gościa... - mruknął zrezygnowany białowłosy.
***
Drżącymi rękami złożył na pół swoje świadectwo. Potem jeszcze raz i jeszcze raz. Nie spoglądając nawet na swoje wyniki, schował kartkę do kieszeni. Był cały mokry od potu, tym bardziej z racji swojej fryzury. Wziął głęboki, urywany oddech. Powoli i ostrożnie stawiał kolejne kroki, grzęznąc w tłumie gimnazjalistów, który ściskał go z każdej strony. Potykał się raz po raz o własne nogi, był popychany i ponaglany. Czasem ktoś krzyczał w jego stronę, lecz pogrążony w rozpaczy nie potrafił rozpoznać rzucanych słów. Jego serce biło coraz szybciej. Nie wiedział nawet, gdzie go prowadzono. Gdzie ma odbyć się jego "egzekucja". A szli na parking za starym, opuszczonym szpitalem, na którego przetarg stawał w miejscu cztery lata z rzędu. Tam nikt nie widział. Tylko ci, którzy musieli. A ci sprawiali wrażenie jednej, ciemnej masy bez początku i końca. Byli, jak batalion strachów na wróble, bez celu i wyrazu, a jednak przerażający.
Nim zorientował się, że podróż została zakończona, popchnięto go gwałtownie do przodu. Nastolatek upadł na kolana na twardym betonie i byłby syknął z bólu, gdyby oprzytomniałym wzrokiem nie dostrzegł Taigo. Nakamura stał po drugiej stronie dziesięciometrowego kręgu utworzonego przez widzów. Zaraz za nim widać było mściwie uśmiechających się Kena i Baku. Chłopak z blizną na twarzy krzyżował dłonie na klatce piersiowej. Jego pięści owinięte były bandażem dla lepszej ochrony. Jasnym był jednak fakt, że tak "chronione" dłonie zadadzą więcej bólu. A chęć zadania bólu w tej bezcelowej sprzeczce emanowała z chłopaka z taką siłą, że przerażała bardziej wrażliwych widzów. Gdy po upływie trzydziestu sekund walka się nie rozpoczęła, rozległy się pierwsze krzyki poganiające zawodników. Tłum był zniecierpliwiony. Chciał widzieć to, co miało nadejść. Chciał zobaczyć raz jeszcze, jak dawny postrach Akashimy wraca na salony. I był pewny, że to tylko kwestia czasu. Na palcach jednej ręki dało się zliczyć tych, którzy w duchu współczuli Kurokawie. Niewielu było również tych, którzy widzieli dla niego jakiekolwiek szanse na wygraną.
-Niech go ktoś podniesie! - krzyknął w końcu Taigo, wchodząc w sam środek kręgu. Jego życzenie szybko zostało spełnione. Zielonooki nie wiedział, kto szarpie go za koszulę i wznosi do góry, lecz z pewnością było to kilka osób. Byli gwałtowni. Brutalni. Nie mieli szacunku dla chłopaka. A gdy już go unieśli, rozległy się śmiechy. Szatynowi trzęsły się kolana. Serce przygotowywało się do przebicia żeber i rozerwania piersi. Nastolatek drżał na całym ciele i choć targał nim strach, nie potrafił opuścić spojrzenia, które wlepiał w twarz Nakamury. Nie umiał tego wyjaśnić. Zapewne nie umiałby nawet, będąc w pełni władz umysłowych. Nie miał zresztą czasu na zastanawianie się. Ktoś popchnął go, zmuszając do zatoczenia się kilka kroków naprzód. Lekko zgarbiony stanął przed swoim oprawcą, który uśmiechnął się triumfalnie i gniewnie.
Pierwszy cios spadł znienacka. Dla zawisłego w czasie Madnessa zdawał się być niebywale szybki, wręcz niezauważalny. Choć wcale taki nie był. Pięść Taigo uderzyła Kurokawę w lewą skroń, wstrząsając mózgiem. Zamroczyło go. Jeszcze przez kilka chwil zastanawiał się, jaki rodzaj ciosu właśnie otrzymał. A był to prosty. Zwykły, niezbyt silny, lewy prosty. Atak wstrząsnął ciałem drugoklasisty, na moment przyciemniając widok. Nim ten zdążył się rozjaśnić, prawy hak wbił się w podbródek nastolatka, unosząc jego głowę ku górze. Zielonooki miał wrażenie, że jego dolna szczęka zetrze górną w drobny mak. Choć nie mogło to być prawdą, słyszał szczęk własnych zębów. Szczęk tak głośny, jak jadący po torach pociąg. Zdawało mu się, że białe szkliwo pęka. Wtem Nakamura złączył obie pięści nad głową swojego przeciwnika. Uderzył z góry, jak młot w kowadło. Obraz, jawiący się przed przerażonymi oczyma całkowicie pochłonęła ciemność. Nastolatek został prawie wbity w beton. Zaciskał powieki ze wszystkich sił, jakby próbował odgonić od siebie niechciany sen. Jakby sądził, że koszmar minie, gdy znów spojrzy na świat. A gdy zobaczył, jak bardzo się mylił, po jego policzkach popłynęły łzy. Gniewny tłum śmiał się. Wołał do walki.
-Dlaczego tak się boję? Nie mogę nawet stać prosto w jego obliczu. Tłucze mnie, jak małe dziecko, a ja nie mam odwagi podnieść na niego ręki. I ja myślałem, że stałem się silny? I ja nazywam siebie Madnessem? Nie umiem nawet zrobić tego, co dotyczy normalnego człowieka! - rozczulał się nad swoim losem. Zawartość jego oczu zraszała beton. Nawet sunące po nieboskłonie ptaki zdawały się z niego naśmiewać. Znów go podniesiono na rozkaz Nakamury. Tortury jeszcze się nie skończyły. Koszmar nadal trwał. Silny kopniak w sam środek brzucha zgiął Kurokawę w połowie. Złapawszy się rękoma w miejscu uderzenia, popluł się cały zarówno krwią, jak i śliną. W tym momencie kilka osób umilkło i nic już więcej nie powiedziało. Pełna furii ręka Taigo wpiła się w kruczoczarne włosy, unosząc za nie swą ofiarę do góry. Uderzył go z główki prosto w nos. Z nozdrzy szatyna pociekła krew, choć na całe szczęście przegroda nie została złamana. Bolało. Każde kolejne źródło bólu uśmierzało cierpienie z poprzedniego. Czas płynął tak wolno...
Nakamura wymierzał kolejne sierpowe, jakby tańcząc z głową Naito. Przechylał ją to na jedną, to na drugą stronę, zaciskając zęby w złości. Na jego knykciach pozostawała krew. Skóra przeciwnika była już niemal cała czerwona od przyśpieszającej w żyłach posoki. To jednak nie był koniec. Taigo musiał nacieszyć się swoim zwycięstwem. Swoim bezsprzecznym triumfem. W pewnym momencie pochylił się, przylegając do Kurokawy. Chwycił go z całej siły, dosłownie rozkładając go sobie na barkach. Ramionami zakleszczył jego ręce i nogi. Niektórzy z bystrzejszych widzów w tym momencie zakryli usta w przerażeniu, bo wiedzieli, co się stanie. Napędzany gniewem i adrenaliną Nakamura dosłownie miotnął oponenta na twardy beton. Drugoklasista upadł na całej rozciągłości pleców, wydając z siebie zduszony krzyk. Nigdy w życiu nie otworzył jeszcze tak szeroko oczu. Czuł się całkowicie sparaliżowany, zmięty, jak stara, brudna szmata.
-Dlaczego to musiało się stać? Nie chcę już dłużej tego znosić. Chcę stracić przytomność, zemdleć... wszystko, byle nie to! Wiem, że go nie pokonam, więc... dlaczego muszę tak cierpieć?! - szatyn zalał się łzami. W tym samym momencie zirytowanym tym faktem napastnik kopnął go z rozmachem w twarz, przewracając głowę drugoklasisty na drugi bok i zostawiając na niej ślady brudu. Wzrok chłopaka rozmazał się.
Dostrzegł kogoś innego od pozostałych gimnazjalistów. Czas zatrzymał się całkowicie, a każdy wokół zastygł w bezruchu. Zdawało się, że cały świat stał się czarno-biały. Tylko ta osoba zachowała swoje kolory, choć Kurokawa widział tylko jej rozmazaną sylwetkę. Wszędzie jednak poznałby te włosy. Różowe, "pazurkowate" włosy niewiasty, która powoli zbliżała się do niego. Nie widział, jak była ubrana. Nie umiał rozpoznać szczegółów w jej twarzy. Mimo to ze spokojem akceptował fakt, że chciała stanąć blisko niego. Jak najbliżej. Klęknęła przy nim, wkładając dłoń pod jego głowę. Była tak delikatna. Gładka. Ciepła... Naito wiedział, że patrzy prosto w jej oczy, lecz nie był w stanie skupić się na ich kolorze. Dotyk jego żywego remedium koił ból, uspokajał. Druga dłoń tajemniczej osoby spoczęła na jego policzku, ocierając z niego brud spod podeszwy buta Nakamury. Kolejna fala ciepła rozgrzała ciało chłopaka, jednocześnie przywracając poczerwieniałą skórę do normalnego stanu. Rany przestawały boleć. Łzy przestawały płynąć.
-Ten człowiek nie może cię powstrzymać... - rozległ się głos tej osoby, jakby dochodzący echem, gdzieś z bardzo daleka. Szatyn nie mógł określić barwy tego głosu. -Nie jest w stanie odebrać ci tego, kim jesteś ani powstrzymać tego, czym się staniesz... Pamiętaj - nie rozumiał znaczenia jej słów, lecz chłonął każde całym sobą, jakby przemawiała do niego bogini, stworzycielka całego świata, całego wszechświata. A gdy jego anioł stróż przestał mówić, poczuł, jak ciepłe wargi dotykają delikatnie jego czoła. Enigmatycznie i ulotnie.
Czas znów ruszył. Znów tam był. W samym środku walki, na betonie. Nie czuł jednak bólu. Kilka osób zwróciło uwagę na to, że ślad po bucie zniknął. Szeptali między sobą, że Kurokawa nagle zbladł. Zielonooki tymczasem ze spokojem przeturlał się na brzuch i podparłszy się o podłoże, wstał na równe nogi, wzdychając głęboko. Chłodnym, spokojnym wzrokiem zmierzył zaskoczonego Nakamurę od stóp do głów.
-Czy już moja kolej? - zapytał nagle tak niespodziewanie i z taką pewnością siebie, że Taigo zaczerwienił się ze złości.
-Dziękuję ci... kimkolwiek jesteś. Nie wiem, co mi zrobiłaś... ale z całą pewnością miałaś rację. Jestem Kurokawa Naito. Jestem Madnessem. Co by powiedział Matsu-san, gdybym znów zawiódł? Co by powiedzieli Rinji-kun i Rikimaru-san? Nie po to pomagali mi wyjść z dołka, by musieć pomagać mi jeszcze raz... I to po przegranej z kimś, kto nie ma najmniejszego prawa ze mną wygrać! - jego nastawienie zmieniło się o 180 stopni. Już się nie trząsł. Jego serce pracowało normalnie. Doznał katharsis. Prawdziwego oczyszczenia zarówno ducha, jak i ciała. Uśmiechnął się lekko na myśl, że nie był to pierwszy raz.
-Rozumiem to, jako "tak"... - rzekł po chwili Kurokawa, powoli krocząc w kierunku zaciskającego pięści do ataku Nakamury. Prawy sierpowy przeciwnika pofrunął w stronę szatyna, jednak ten tylko minimalnie odchylił głowę, unikając go i wnikając bliżej. Zaskoczony i nadal wściekły Taigo tym razem zaatakował lewym prostym, który w jego mniemaniu nie miał prawa chybić. A jednak chybił... Madness jednocześnie pochylił się gwałtownie, jak i przybliżył do agresora, którego ręce były już zbyt daleko, by zdążyć zadać cios. Naito jednak nie miał zamiaru uderzać. Najzwyczajniej w świecie podniósł się z uniesioną prawą dłonią. Jego prawa stopa umiejscowiona została idealnie za stopą Nakamury, stykając się z nią piętami. Tymczasem poruszająca się ręka objęła twarz skonfundowanego herszta bandy z takim impetem, że odgięła całe jego ciało do tyłu. Biorąc natomiast pod uwagę, że noga szatyna blokowała nogę Taigo, dosłownie zerwał on kontakt z ziemią. Wszyscy zebrani mogli przez te kilka chwil widzieć, jak ich faworyt unosi się w powietrzu, a w locie przechyla dolne kończyny ku górze. Dłoń zielonookiego dalej trzymała w ryzach twarz zbója, by już po chwili uderzyć jego głową o beton. Wkrótce po niej, na podłoże opadła reszta ciała. Kurokawa puścił przeciwnika, który w chwili zderzenia z gruntem stracił przytomność, po czym wstał na równe nogi.
-Ktoś jeszcze? - zapytał tłum. Kilkadziesiąt gimnazjalistów zamilkło w jednej chwili. -Chodźcie, śmiało. Czekam i nigdzie się nie wybieram. Ktokolwiek zechce. Zawołajcie szybko starsze rodzeństwo. Zadzwońcie po kolegów z innych szkół, z innych miast... choćby i z całej Japonii. Niech przyjdą. Tu i teraz. Do mnie. Bez względu na to, jak wielu ich będzie... pokonam ich wszystkich! - wydarł się Naito w przypływie pewności siebie. Kilku bardziej hardych rówieśników szatyna natychmiast odsunęło się do tyłu.
-Niech się tylko sprężają, bo po południu jestem zajęty... - spuentował po chwili tak zwyczajnie i doniośle, natychmiast tracąc całą tą aurę strachu i bezwzględności, którą zasiał kilka sekund wcześniej. W jednej chwili został dosłownie oblężony przez tłum, bynajmniej nie w gniewie. Kilka osób zarzuciło mu ręce na ramiona. Śmiali się. Krzyczeli coś bez sensu. Gratulowali nowemu "przywódcy" szkoły. Takiego rezultatu nie spodziewał się nikt, ale każdy bez wyjątku zaakceptował go niemal natychmiast. Nawet Baku i Ken stanęli prze chwilę naprzeciw wygranego, po czym natychmiast skłonili głowy, podnosząc nieprzytomnego przywódcę.
***
Już bez powłoki duchowej kroczył z rękoma w kieszeniach z powrotem w stronę szkoły, już z daleka dostrzegając znajome postacie. Uśmiechnął się pod nosem, podchodząc bliżej. Okuda pierwszy wyszczerzył do niego zęby, lecz zaraz potem zamarł w przerażeniu. Kurokawa, nie wiedząc, co się dzieje, dopiero teraz zwrócił uwagę na swój wygląd. Był posiniaczony, nieco zadrapany... jego koszula wciąż miała na sobie dużą plamę krwi. Dłuższą chwilę zajęło nastolatkowi przekonanie przyjaciela, że z całą pewnością nic mu nie jest i nie musi się martwić.
-Co już wiemy? - zapytał w końcu Naito, nie wiedząc, jak przerwać niezręczną ciszę. W tym właśnie momencie albinos zbliżył się do milczącego Rikimaru i obejmując go ramieniem, przyciągnął do siebie z uśmiechem.
-Jak wykombinowaliśmy ja i mój dobry kumpel, Riki... - niebieskooki nie zdążył dokończyć, gdyż jego dobry kumpel, Riki zacisnął groźnie zęby i wyciągnął katanę z pochwy, w jednej chwili zamachując się mieczem. Na całe szczęście przeciął powietrze, gdyż kosiarz zdążył szybko odskoczyć, niezdarnie lądując metr dalej.
-Zabieraj swoje brudne łapy, śmieciu... - wycedził przez zęby czerwonowłosy, nie dodając niestety tekstu o "dobrym kumplu, Rinie". Miast tego przygotował ostrze do ataku, podczas gdy Kurokawa stał z boku, próbując wejść w słowo któremuś z towarzyszy. Niestety "dyskusja" rozewrzała na dobre i takiej szansy nie otrzymał.
-Eeeej, to mogło mnie zabić, wiesz? - przekrzywiając głowę, Okuda wyciągnął palec wskazujący w kierunku szermierza.
-To w każdej chwili można naprawić... - warknął natychmiast złotooki, jeszcze raz zamachując się swoją bronią na "dobrego kumpla". Ten jednak nie odwzajemnił jego braterskiej miłości i raz jeszcze odskoczył od lecącego ostrza. W dłoni Rinji'ego zmaterializowała się kosa, a jego twarz przyozdobiła pulsująca w gniewie żyłka.
-Tak ci się wydaje? To chodź i się tym zajmij! - odparł niebieskooki i po chwili obaj towarzysze Naito rzucili się na siebie, zapominając o bożym świecie. Szatyn stał ze spuszczonymi rękoma, wzdychając ciężko.
-Ci dwaj naprawdę się nie cierpią... - stwierdził w duchu.
***
Gdy w końcu udało się zażegnać krótki konflikt, ruszyli w drogę w jednym szeregu. Dla bezpieczeństwa jednak to Kurokawa kroczył w środku, by w razie konieczności rozdzielić towarzyszy, nim w ogóle zaczną walczyć.
-Po przeanalizowaniu rozlokowania miejsc, w jakich nastąpiły ataki... - wyjaśniał nadal Rikimaru.
-...i prześledzeniu śladu energii duchowej po zabitych Spaczonych... - wszedł mu w słowo Okuda.
-...można stwierdzić, że... - kontynuował szermierz.
-...z całą pewnością... - wtrącił się białowłosy.
-...ten, który kontrolował sytuację przez ten cały czas, znajduje się właśnie tutaj - to zdanie wypowiedzieli już w jednym tempie, niemal chóralnie. Aż dziw brał, jakim cudem tak dobrze się zgrali, mimo ciągłego darcia ze sobą kotów. Cała trójka Madnessów stała przed dużym, opustoszałym magazynie, gdzie niegdyś składowane były materiały budowlane, które produkowano w pobliskiej fabryce.
To właśnie tam Naito miał stoczyć swoją ostatnią walkę. To tam miał zdać swój ostatni sprawdzian, jako Madness. Szedł z uniesioną głową, świadomy tego, że test, który sprawdzał jego ludzkie "ja" został już zaliczony.
Koniec Rozdziału 36
Następnym razem: Przyjaciel, czy wróg?
No nie wiem od czego zacząć... Może od tego czego nie zrozumiałem:
OdpowiedzUsuńWspomniałeś, że bandaże, które Taigo miał dla ochrony, miały sprawiać większy ból.... Dlaczego miało by to bardziej boleć? Przecież bandaż zasłania wtedy knykcie i chyba zmiękcza atak, co nie?
Również napisałeś, że w jednym z momentów Taigo uderzył Naito w lewą skroń lewym prostym. Jak to wyglądało? Czy przypadkiem nie był to sierpowy skoro trafił w skroń?
A co do rozdziału to był wciągający. Bardzo lubię akcje w szkole, a na walkę Naita z Taigo oczekiwałem już od dłuższego czasu... Jestem rad, że jednak Szatyn pokazał mu z kim ma do czynienia ;)
Pozdrawiam!
Weź pod uwagę, że te bandaże nie były tam po to, żeby osłonić skaleczony paluszek. Kilka ciasno owiniętych warstw, które wbijają ci się w twarz NAPRAWDĘ cię zaboli. A jeśli chodzi o uderzenie, to wszystko zależy od usytuowania przeciwnika. Tak samo dobrze, możesz stać z boku (lub z ukosa) i uderzyć prostym... a tak samo twój oponent może mieć odwróconą twarz (np. w wyniku poprzedniego ciosu).
UsuńPS.
Sam dopiero w ostatniej chwili wpadłem na "ostateczne" rozwiązanie sprawy Taigo. Taki ostateczny test dla Naito. Widzę, że się podoba, więc się cieszę ^^