ROZDZIAŁ 37
Im bardziej zbliżali się do miejsca, w którym "coś" na nich czekało, tym większa była ich koncentracja. Znikały jakiekolwiek oznaki beztroski i choć w dalszym ciągu czuli swego rodzaju spokój, nie mogli traktować swojego zadania, jak zwykłego zlecenia. Tym razem trójkę Madnessów czekała walka z nieznanym, silnym przeciwnikiem, który w przeciwieństwie do większości poprzednich posiadał jakieś pokłady inteligencji. O wrogu nie wiedzieli nic ponad to, co udało im się odkryć i właśnie z tego powodu nie mogli w żaden sposób przygotować się na to, co miało nadejść. Nawet twarz Okudy nie ozdabiana była przez choćby cień uśmiechu. Nawet Kurokawa zdawał się myśleć jedynie o swoim celu. Nawet Rikimaru... Nie, u niego nic się nie zmieniło...
-Znalezienie źródła światła powinno być pierwszym, co postanowimy zrobić. Bez względu, jak dobrze wykorzystamy naszą energię duchową, nie przejrzymy ot tak przez ciemność. W dodatku przeciwnik, bądź cała ich grupa mogą zaatakować nas już na samym początku. Powinniśmy podzielić się zadaniami... - czerwonowłosy najszybciej przeszedł do rzeczy. Miał doświadczenie w takich sprawach. Większość swoich przydziałów załatwiał logicznie, analizując i wyciągając wnioski. Pod tym względem przodował nad znaczną ilością młodzików i rekrutów. Nie czekał długo na pociągnięcie tematu.
-Skoro magazyn został opuszczony, samo naciśnięcie prztyczka nic nam nie da. Znajdę skrzynkę i ręcznie przywrócę zasilanie - odezwał się niebieskooki. Szatyn z niedowierzaniem patrzył na normalną wymianę zdań między obydwoma towarzyszami. Ich profesjonalizm uderzał w niego, jak obuch, jednocześnie podbudowując.
-Zgoda. Gdy już to zrobisz, zajmę się tym, który kontroluje pomniejszych Spaczonych - przystał na propozycję szermierz. Jak dotąd milczący Naito z przejęciem wysłuchiwał strategii, nie odnajdując w niej błędów.
-Będę cię osłaniał, Rikimaru-san. Jeśli będzie trzeba, oczyszczę ci drogę. Możesz mi zostawić płotki - dopiero teraz odezwał się zielonooki, a obydwaj jego kompani kiwnęli głowami na znak braku sprzeciwu.
Magazyn mógł mieć nawet jakieś 60 metrów kwadratowych powierzchni. Nie było w nim widać okien, typowo dla budynków tego typu. Szara, stabilna konstrukcja raziła trupią pustką. Dało się dostrzec duże, zsuwane drzwi, przywodzące na myśl te garażowe, ewidentnie otwierane gdzieś ze środka. Obok stacjonowały jednak zwykłe, małe i z szybką od góry. Dach magazynu, delikatnie zaokrąglony w jakiś dziwny sposób kojarzył się Madnessom z hangarem, w jakich stacjonowały samoloty. Wokół budynku rozciągał się jeszcze szeroki plac, otoczony betonowym murem z usytuowanym na nim metalowym ogrodzeniem. Do szerokiej bramy prowadził asfaltowany wjazd. Po wewnętrznej stronie muru widać było jeszcze większe lub mniejsze drewniane skrzynie. Gdzieś z tyłu, w rogu dało się dostrzec kilka niewielkich kanciap, które w rzeczywistości mogły być zwyczajnymi wychodkami.
-Czy Rikimaru i Rinji myślą o tym samym, co ja? Jeśli kontroler w ogóle nie rusza się z miejsca, a ataki organizuje w sposób, który przedstawiono... jest tylko jeden sposób, by mógł w ogóle urosnąć w siłę... - adrenalina uaktywniła się, gdy tylko stanęli przy drzwiach. Mózg zaczął pracować znacznie szybciej, serce również. Nikt nie miał zamiaru próbować się skradać. Cała trójka miała to dziwne przeczucie, a nawet pewność, że przeciwnik zdaje sobie sprawę z ich obecności. Był to ten rodzaj domysłów, których nie dało się wyjaśnić, które zdawały się tak bezpodstawne, że nie powinny w ogóle mieć miejsca. A jednak zawsze okazywały się prawdziwe. Chyba właśnie w ten sposób skonstruowana została ludzka psychika.
Kiwnęli porozumiewawczo głowami. Każdy do każdego. W jednej chwili Okuda skupił moc duchową wokół swojej stopy, po czym wymierzył kopniaka prosto w drzwi. Pół sekundy później wrota wystrzeliły do przodu, wyrwane z zawiasów, z ogromnym hukiem uderzając o posadzkę. Cała trójka Madnessów wkroczyła do środka, a Rinji zaczął działać natychmiast. Tak prędko, jak mógł, wytworzył kilkucentymetrową warstwę energii pod podeszwami stóp, po czym ruszył na prawe skrzydło magazynu. Powłoka zadziałała w podobny sposób, jak gąbka. Nie zmuszając chłopaka do utraty szybkości, wyciszyła jego kroki. Było to najlepsze rozwiązanie, jakie przychodziło mu do głowy, a jego towarzysze poparli je natychmiast.
-Dobrze. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, wróg pomyśli, że cały hałas pochodzi od nas i skieruje swój atak w to miejsce. Damy tym pole do popisu dla Rinji'ego, który bezszelestnie spróbuje znaleźć źródło energii. Mam nadzieję, że zdąży... - Kurokawa dodawał sobie otuchy myślami, że wszystko idzie zgodnie z planem. Jak jednak sam początek akcji mógł przebiec od gruntu źle? Zielonooki usłyszał szczęk metalu. Rikimaru dobywał swojej katany tak głośno, jak tylko potrafił, powoli trąc ostrzem o brzeg pochwy, by jeszcze bardziej skupić na sobie uwagę przeciwnika. Wydawał się być taki opanowany. I chyba faktycznie był. Fakt, że nie musiał martwić się o cywili, czy też szczególne straty materialne sprawiał, że mógł w całości skupić się na zadaniu, które go czekało. Które czekało ich.
Szybko rozległy się szmery, skrzeki i różne podobne hałasy, pochodzące zapewne z wnętrza ciał Spaczonych. Zbliżali się. Szybko i bezmyślnie. Szatyn już w tym momencie mógł stwierdzić, że ilość oponentów nie miała prawa dodać im otuchy. Zdawało się, że kolejne ciała potworów odbijają się od różnych powierzchni - metalu, drewna i jeszcze czegoś, co trudno było jednoznacznie sklasyfikować. Zielonooki zadziałał tak szybko, jak tylko potrafił, przypomniawszy sobie o czymś, na co nie zwrócił uwagi. Prędko przeładował część mocy duchowej do swoich uszu, polepszając trochę słuch. Przeklinał w duchu samego siebie, że nie pomyślał o tym wcześniej. Miał dziwne wrażenie, że stojący obok szermierz wpadł na to już dawno. Odgłosy niemożliwych do policzenia dla gimnazjalisty przeciwników stały się znacznie wyraźniejsze... i bardziej mnogie. W przypadku Kurokawy, zwiększyło to jego niepokój, lecz doświadczony Rikimaru wyciągnął wnioski z obserwacji.
-Siedemnaście, osiemnaście... Co najmniej dziewiętnastu w jednym miejscu. Podobne do siebie, świeże. Nie jest dobrze... Nadchodzą również od strony sufitu. Prawdopodobnie zeskakują z lamp. Nie słyszę jednak żadnego wyróżniającego się odgłosu. Wychodzi na to, że przywódca czeka na wynik walki. Naprawdę myśli... - wnioski, do jakich doszedł czerwonowłosy wcale nie nastrajały pozytywnie do spotkania ze zbliżającą się "armią". Wrogowie zaś byli już niespełna dziesięć metrów od czekających w skupieniu chłopaków. Tętno Naito przyspieszyło jeszcze bardziej. Nie miał jednak zamiaru zniszczyć planu. Nie ruszał się, nie zmieniał pozycji. Ufał Okudzie i był pewny, że wykona swoje zadanie należycie. Sekunda. Kolejna. Jeszcze jedna. Głośny trzask rozległ się gdzieś w rogu magazynu. Szmer w przyczepionych do sufitu lampach rozszedł się po całym budynku. Zielonooki z przerażeniem dostrzegł lecącego w jego kierunku potwora, wyciągającego już trójpalczaste łapsko w stronę twarzy szatyna. Kurokawa wykonał instynktowny manewr. Lewą ręką chwycił ramię oponenta w przegubie, przesuwając ją na tyle, by nie dosięgła celu. Jednocześnie prawą kończynę otoczył mocą duchową. W jednej chwili jego pięść uderzyła z boku w głowę lecącej bestii. Drugoklasista nie zdążył nawet przyjrzeć się twarzy wroga, gdyż atak roztrzaskał czaszkę Spaczonego, rzucając truchłem na kilka metrów.
Naito dopiero teraz miał okazję, by przyjrzeć się wnętrzu. Cały obszar zalewały duże, drewniane skrzynie z porzuconym ładunkiem nieznanego pochodzenia. Tworzyły one istny labirynt i to one stanowiły owe drewniane podesty, po których skakali przeciwnicy. Tych również było co niemiara. Stwory nadciągały ze wszystkich stron, łaknąc krwi. Co ciekawe, w większości były całkiem do siebie podobne, nie licząc rzecz jasna szczątkowych ilości ubrań - w tym wypadku najróżniejszych. Jedynie szczegóły takie, jak rozwartość szczęk, ogólne rozmiary, zakończenia kończyn, czy skóra pozwalała na rozdzielenie okazów. Wciąż jednak każdy z nich posiadał łatwą do odczytania, humanoidalną formę, co poniekąd ułatwiało walkę z nimi.
Rikimaru i Kurokawa wymienili wymowne kiwnięcia głowami. Złotooki ruszył przed siebie w jednej chwili z mieczem w pogotowiu, przebiegając po rzędach drewnianych skrzyń z donośnym stukotem. Szatyn postąpił analogicznie, poruszając się po równoległej trasie. W pewnym stopniu pędzili na spotkanie atakującym stworom, które odbijały się od ścian, gotowe do pożarcia intruzów. Zdawało się, że potwory wyczuwały intencje czerwonowłosego, bacznie rozglądającego się za przywódcą watahy Spaczonych. W mgnieniu oka dwa osobniki rzuciły się w stronę szermierza, który w ogóle nie zwracał na nich uwagi, dając gimnazjaliście pole do manewru. Tak szybko, jak umiał zajął się tym straszydłem, które przeskakiwało jakiś metr przed jego twarzą. Wyrzucił przed siebie prawą dłoń, tworząc niewielką falę uderzeniową. Energia zdmuchnęła poczwarę z pola widzenia, wbijając ją do wnętrza którejś ze skrzyń. Do drugiego oponenta Naito musiał już dostać się osobiście. Skupiwszy szczyptę mocy duchowej w podeszwach stóp, odbił się od skrzyni, na której stał i wystrzelił prosto we wroga, lecącego na czołowe zderzenie z czerwonowłosym. W ostatniej chwili chwycił oburącz długi, skorpionowy ogon, ciągnąc go za sobą z pełną siłą. Będąc nadal w powietrzu zamachnął się ze wszystkich sił dość lekkim straszydłem i miotnął nim o podłogę. Stopę szatyna przyozdobiła promieniująca poświata, a on sam wbił się w plecy powalonego oponenta, miażdżąc mu je.
-Zostało szesnastu... Nie, nie mogę się nad tym rozwodzić. Przywódca... To do niego muszę się dostać - uspokoił myśli Rikimaru, przeskakując na wyższą skrzynię. Mały, gruby stwór ze skrzydłami, przywodzącymi na myśl nietoperza rzucił się w jego stronę z powietrza. Byłby gruchnął prosto w głowę szermierza, gdyby niespodziewanie... sam nie stracił swojej. Rotująca w powietrzu, niczym bumerang kosa oddzieliła czerep potwora od reszty ciała po czym zakręciła w powietrzu, przecinając w połowie szykującego się do skoku upiora. Ostatecznie zatrzymała się w dłoni szczerzącego się Rinji'ego. Wolną ręką pokazał uniesiony w górę kciuk, ewidentnie z siebie zadowolony. Jednocześnie szatyn odetchnął z ulgą, nie mogąc dość szybko zareagować. Niemniej jednak szybko wskoczył na kilka coraz wyżej osadzonych pakunków, asekurując złotookiego towarzysza.
-Jest! - ta jedna myśl przemknęła przez głowę czerwonowłosego. Tuż pod rzędem lamp, za kilkoma podtrzymującymi strop stalowymi belami unosił się Spaczony zgoła inny od całej reszty swoich towarzyszy. Był wysoki na prawie dwa metry, a przy tym bardzo chudy. Każdą kość jego ciała dało się dokładnie wymacać. Sprawiał wrażenie, jakby szarawa skóra została dosłownie naciągnięta na szkielet. Stwór miał stopy, niczym u drapieżnego ptaka z długimi, solidnymi szponami. Ręce krzyżował na klatce piersiowej w geście typowo ludzkim. Bestia była całkiem łysa, jej pysk miał ździebko większą długość od ludzkiego. Dało się dojrzeć dwa długie kły, swobodnie wystające z paszczy. Na łysej głowie umiejscowione były długie i szerokie uszy, teraz oklapnięte na boki, niczym nakrycie głowy siostry zakonnej. Przywódca Spaczonych posiadał w pełni opierzone jasnym puchem skrzydła, którymi wachlował w powietrzu, utrzymując się w jednym punkcie.
-Wyczuwam od niego energię duchową. Nie wdaje się w walkę z nami, by móc opanować te wszystkie potwory. Niepowtarzalna szansa, by zdjąć go jednym cięciem - podsumował sytuację Rikimaru, dobijając na najwyższą kondygnację stelaży, na których postawione były skrzynie. Wtem właśnie czteroręki, człekopodobny stwór zeskoczył z lampy, umiejscowionej na suficie z zamiarem ściągnięcia szermierza na dół. Tym razem Kurokawa miał wystarczająco dużo czasu, gdyż widział, jak Spaczony szykował się do skoku. W jednej chwili odbił się od skrzyni, na której sam stał, używając do tego skumulowanej mocy duchowej. Siła jego nóg dosłownie zmiażdżyła pudło - puste, jak się okazało. W ciągu jakichś dwóch sekund zawisł w eterze, oddzielając ciałem towarzysza i atakującego. Naładowana lewa pięść grzmotnęła prosto między oczy potwora, z niebywałą gracją omijając wszystkie kończyny. Jeszcze przez ułamek sekundy dało się widzieć, jak wirujące po kątach oczy tracą zdolność do ruchu. Potem już tylko siła ciosu rozkwasiła bestię o ścianę.
W tym czasie Okuda na własną rękę zdążył spacyfikować trzech przeciwników na tyle głupich, by rzucić się w jego kierunku. Nie zdążyli nawet wylądować... a raczej zdążyli, tylko nagle zrobiło się ich "więcej". Korzystając z okazji, czerwonowłosy jednym susem wystrzelił dokładnie w stronę wrogiego samca alfa, który wydawał się być niewzruszony zaistniałą sytuacją. Rikimaru sprawnym ruchem wykonał ukośny zamach od prawej stopy, gotując się do zadania ciosu, bądź zabójczej kontry. I byłby wykorzystał któreś z nich... gdyby niespodziewanie od strony sufitu nie wyskoczył jeszcze jeden, niewielki stwór rozmiarów przedszkolaka. Złotooki nie miał czasu mu się przyglądać. Dość, że został wytrącony z rytmu. Malec miał chyba zamiar wgryźć się w głowę Madnessa, na co ten nie miał zamiaru pozwalać. Atak przygotowany na przywódcę pozbawił głowy sługę. Niestety ten sam zamach wytworzył wystarczająco dużą lukę w obronie chłopaka. Dotychczas statyczny stwór runął na niego, chudą łapą chwytając go za szyję i przytrzymując. Nim czerwonowłosy zdążył ciąć oponenta przez ścięgno kolanowe, oczy problematycznego Spaczonego zalśniły.
-Co jest? - wykrzyknął nagle Rinji, gdy pozostałe potwory w dezorientacji zaczęły miotać się dookoła, wpadając to na siebie, to na skrzynki. Ich oczy przestały skakać na wszystkie strony, a źrenice odzyskały prawidłowy rozmiar. Mogło to oznaczać tylko jedno... kontrola alfy nad nimi została zerwana. Natychmiastowo obaj nastolatkowie zignorowali płotki, kierując spojrzenia w stronę unoszącego się w eterze potwora. Chuda dłoń nadal zaciskała się na szyi złotookiego, jednak jego ramiona zdążyły już opaść. Naito rzecz jasna spodziewał się najgorszego, bo nic innego nie przychodziło mu do głowy.
-Riki! - krzyknął albinos, natychmiastowo zamachując się swoją kosą i zaraz puszczając ją w ruch. Rotująca broń zakręciła od boku, by kąt jej uderzenia nie objął ratowanego, a pozbawił życia agresora. Gdy jednak oręż miał już przelecieć obok złotookiego, ten... uniósł rękę z kataną i w jednej chwili odbił ją. Kosa rykoszetowała, lądując na podłodze, a zaskoczeni Madnessi ujrzeli, jak ich towarzysz zostaje puszczony przez Spaczonego i opada na skrzynię. Nim ktokolwiek zrozumiał, co się święciło, czerwonowłosy wystrzelił, jak z procy, zmiatając pudło, które roztrzaskało się o ścianę. Odbity szermierz z ostrzem gotowym do ataku ruszył w kierunku Okudy. I o ile w normalnych warunkach byłoby to normalne, o tyle w tym momencie nie było.
Zdziwiony niebieskooki nie miał czasu na unik, a jego broń spoczywała daleko od niego. Kurokawa jednak jakimś cudem zachował przytomność umysłu. W jednej chwili stanął pomiędzy obydwoma kompanami, zwrócony w stronę Rikimaru. W następnej nastąpiło zderzenie. Jeszcze przez kilka sekund trudno było pojąć, co właśnie miało miejsce. Ostrze katany czerwonowłosego prześliznęło się po lewym boku Naito, rozcinając go boleśnie, lecz nie dość poważnie. Dłoń chłopaka obejmowała metal z całej siły. I po niej ciekła krew, choć o wiele mocniej, gdyż cięcie w tym miejscu okazało się o wiele bardziej głębokie. Szatyn syknął z bólu, mrużąc jedno oko, a szermierz jakby zastygł w bezruchu, zastanawiając się nad posunięciem.
-Naitooo! - ryknął białowłosy. -Co ty do diabła robisz?! Dlaczego się przed tym nie obroniłeś? - był naprawdę zszokowany i przerażony tym, co malowało się przed jego oczyma. Choć przerażenie to wynikało zapewne z przywiązania. Zielonooki jednak, jakby nigdy nic odwrócił się do Okudy i uśmiechnął cierpko.
-Już prawie jesteśmy kwita, co? - rzucił niespodziewanie do zmartwionego białowłosego, który zamarł całkowicie. Zaraz jednak ponownie skupił wzrok na nieruchomym czerwonowłosym. Zdawało się, że przywódca Spaczonych przygląda się sytuacji i tylko ona powstrzymuje go przed nakazaniem szermierzowi ponowienia ataku.
-Poza tym... - zaczął znowu szatyn, a cień uśmiechu przemknął po jego twarzy. -...za nic w świecie nie zraniłbym przyjaciela - dokończył z głosem tak pewnym siebie, że atmosfera wokół momentalnie się zaostrzyła. Poświata skupianej właśnie mocy duchowej otoczyła zranione ciało drugoklasisty. Niebieskooki nie miał zamiaru stać i się przyglądać. Przesyłając energię do swoich stóp, ruszył z zastraszającą prędkością w stronę miejsca, gdzie powinna upaść jego broń. Z gracją przeskoczył rząd skrzyń, by wreszcie dojrzeć przedmiot.
Tym razem latająca maszkara musiała już zareagować. Rikimaru momentalnie szarpnął ostrzem katany tak gwałtownie, jak umiał... lub raczej, jak umiał jego operator. Kolejna strużka krwi popłynęła po przeciętej dłoni Kurokawy, a miecz dodatkowo zadrapał ranny bok. Mimo wszystko złotooki nie był w stanie oswobodzić swego oręża. W tej chwili otoczona lśniącą poświatą dłoń gimnazjalisty zaciskała się z całej siły na brzeszczocie. Ewidentnie utwardził on swoją skórę, by całkowicie nie przerąbać sobie linii życia na pół.
-Nie ruszysz się z miejsca, Rikimaru-san... - rzekł natychmiast zielonooki stanowczym głosem. W tym momencie szermierz przy pomocy wolnej ręki uderzył go w brzuch. Chłopak drgnął w bólu, jednak tylko wzmocnił uścisk. Kolejne uderzenie trafiło go w szczękę. Zwarł obie partie zębów jeszcze bardziej. Następne wbiło się między żebra, jednak Naito zmienił układ stóp i utrzymał się na nogach.
-Puść go, Naito-kun! Zajmę go tak długo, jak będę w stanie. Ty dorwij to coś! - rozległ się krzyk kosiarza, który ze swoją morderczą wizytówką wyłonił się zza pakunków, wyskakując w powietrze. Czarnowłosy zareagował od razu. W tym samym momencie puścił towarzysza i odskoczył do tyłu, by zrobić albinosowi miejsce do lądowania. Kontrola Spaczonego była jednak bardzo silna. Rikimaru prawie natychmiast doskoczył do Kurokawy z przygotowanym do cięcia mieczem... i w tym momencie zderzył się z ostrzem kosy członka rodu Okuda. Dwaj Madnessi siłowali się ze sobą przez kilka chwil, a zarówno ich dłonie, jak i oręże trzęsły się.
Gimnazjalista jedynie skinął głową w stronę niebieskookiego. Rozumieli się bez słów. W sytuacjach kryzysowych gesty były niezwykle wymowne. Pokładający zaufanie w przyjacielu drugoklasista ruszył w swoją stronę.
-Poczekajcie chwilę. Zdejmę go tak szybko, jak tylko będę umiał... - zielonooki dodał sobie odwagi, wskakując na kolejne, coraz wyższe kondygnacje stelaży i zbliżając się tym samym do unoszącego się w eterze wroga.
-Nie zaryzykuję bezpośredniego ataku. Nie jestem pewny, jak radzi sobie w zwarciu. Muszę więc... - z podwyższoną adrenaliną myślał szybko, a decyzje podejmował jeszcze szybciej. Gdy tylko wdrapał się już tak wysoko, jak mógł, obydwiema rękami pochwycił jedną z mniejszych skrzyń, w której dzwoniło coś metalowego. W jednej chwili skupił energię w dłoniach i... z całej siły miotnął pudłem w kierunku lewitującego przeciwnika. Zapewne gdyby ten miał ludzkie ciało, można by o wiele łatwiej zauważyć zaskoczenie na jego twarzy. Niestety nie miał. Mimo wszystko odruchowo rozłożył chude łapska i gruchnął nimi w nadlatujący pocisk. W ułamku sekundy skrzynka została roztrzaskana, wypluwając z siebie prawdziwą chmurę gwoździ, które jeszcze na moment ograniczyły pole widzenia stwora. Gdy "zasłona" w końcu opadła, nawet zdeformowany pysk Spaczonego ukazał grymas przywodzący na myśl ni to zaskoczenie, ni to gniew. Wybity Kurokawa leciał już w jego stronę z prawą pięścią obejmowaną przez kotłujący się obłok jasnej aury.
-Znalezienie źródła światła powinno być pierwszym, co postanowimy zrobić. Bez względu, jak dobrze wykorzystamy naszą energię duchową, nie przejrzymy ot tak przez ciemność. W dodatku przeciwnik, bądź cała ich grupa mogą zaatakować nas już na samym początku. Powinniśmy podzielić się zadaniami... - czerwonowłosy najszybciej przeszedł do rzeczy. Miał doświadczenie w takich sprawach. Większość swoich przydziałów załatwiał logicznie, analizując i wyciągając wnioski. Pod tym względem przodował nad znaczną ilością młodzików i rekrutów. Nie czekał długo na pociągnięcie tematu.
-Skoro magazyn został opuszczony, samo naciśnięcie prztyczka nic nam nie da. Znajdę skrzynkę i ręcznie przywrócę zasilanie - odezwał się niebieskooki. Szatyn z niedowierzaniem patrzył na normalną wymianę zdań między obydwoma towarzyszami. Ich profesjonalizm uderzał w niego, jak obuch, jednocześnie podbudowując.
-Zgoda. Gdy już to zrobisz, zajmę się tym, który kontroluje pomniejszych Spaczonych - przystał na propozycję szermierz. Jak dotąd milczący Naito z przejęciem wysłuchiwał strategii, nie odnajdując w niej błędów.
-Będę cię osłaniał, Rikimaru-san. Jeśli będzie trzeba, oczyszczę ci drogę. Możesz mi zostawić płotki - dopiero teraz odezwał się zielonooki, a obydwaj jego kompani kiwnęli głowami na znak braku sprzeciwu.
Magazyn mógł mieć nawet jakieś 60 metrów kwadratowych powierzchni. Nie było w nim widać okien, typowo dla budynków tego typu. Szara, stabilna konstrukcja raziła trupią pustką. Dało się dostrzec duże, zsuwane drzwi, przywodzące na myśl te garażowe, ewidentnie otwierane gdzieś ze środka. Obok stacjonowały jednak zwykłe, małe i z szybką od góry. Dach magazynu, delikatnie zaokrąglony w jakiś dziwny sposób kojarzył się Madnessom z hangarem, w jakich stacjonowały samoloty. Wokół budynku rozciągał się jeszcze szeroki plac, otoczony betonowym murem z usytuowanym na nim metalowym ogrodzeniem. Do szerokiej bramy prowadził asfaltowany wjazd. Po wewnętrznej stronie muru widać było jeszcze większe lub mniejsze drewniane skrzynie. Gdzieś z tyłu, w rogu dało się dostrzec kilka niewielkich kanciap, które w rzeczywistości mogły być zwyczajnymi wychodkami.
-Czy Rikimaru i Rinji myślą o tym samym, co ja? Jeśli kontroler w ogóle nie rusza się z miejsca, a ataki organizuje w sposób, który przedstawiono... jest tylko jeden sposób, by mógł w ogóle urosnąć w siłę... - adrenalina uaktywniła się, gdy tylko stanęli przy drzwiach. Mózg zaczął pracować znacznie szybciej, serce również. Nikt nie miał zamiaru próbować się skradać. Cała trójka miała to dziwne przeczucie, a nawet pewność, że przeciwnik zdaje sobie sprawę z ich obecności. Był to ten rodzaj domysłów, których nie dało się wyjaśnić, które zdawały się tak bezpodstawne, że nie powinny w ogóle mieć miejsca. A jednak zawsze okazywały się prawdziwe. Chyba właśnie w ten sposób skonstruowana została ludzka psychika.
Kiwnęli porozumiewawczo głowami. Każdy do każdego. W jednej chwili Okuda skupił moc duchową wokół swojej stopy, po czym wymierzył kopniaka prosto w drzwi. Pół sekundy później wrota wystrzeliły do przodu, wyrwane z zawiasów, z ogromnym hukiem uderzając o posadzkę. Cała trójka Madnessów wkroczyła do środka, a Rinji zaczął działać natychmiast. Tak prędko, jak mógł, wytworzył kilkucentymetrową warstwę energii pod podeszwami stóp, po czym ruszył na prawe skrzydło magazynu. Powłoka zadziałała w podobny sposób, jak gąbka. Nie zmuszając chłopaka do utraty szybkości, wyciszyła jego kroki. Było to najlepsze rozwiązanie, jakie przychodziło mu do głowy, a jego towarzysze poparli je natychmiast.
-Dobrze. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, wróg pomyśli, że cały hałas pochodzi od nas i skieruje swój atak w to miejsce. Damy tym pole do popisu dla Rinji'ego, który bezszelestnie spróbuje znaleźć źródło energii. Mam nadzieję, że zdąży... - Kurokawa dodawał sobie otuchy myślami, że wszystko idzie zgodnie z planem. Jak jednak sam początek akcji mógł przebiec od gruntu źle? Zielonooki usłyszał szczęk metalu. Rikimaru dobywał swojej katany tak głośno, jak tylko potrafił, powoli trąc ostrzem o brzeg pochwy, by jeszcze bardziej skupić na sobie uwagę przeciwnika. Wydawał się być taki opanowany. I chyba faktycznie był. Fakt, że nie musiał martwić się o cywili, czy też szczególne straty materialne sprawiał, że mógł w całości skupić się na zadaniu, które go czekało. Które czekało ich.
Szybko rozległy się szmery, skrzeki i różne podobne hałasy, pochodzące zapewne z wnętrza ciał Spaczonych. Zbliżali się. Szybko i bezmyślnie. Szatyn już w tym momencie mógł stwierdzić, że ilość oponentów nie miała prawa dodać im otuchy. Zdawało się, że kolejne ciała potworów odbijają się od różnych powierzchni - metalu, drewna i jeszcze czegoś, co trudno było jednoznacznie sklasyfikować. Zielonooki zadziałał tak szybko, jak tylko potrafił, przypomniawszy sobie o czymś, na co nie zwrócił uwagi. Prędko przeładował część mocy duchowej do swoich uszu, polepszając trochę słuch. Przeklinał w duchu samego siebie, że nie pomyślał o tym wcześniej. Miał dziwne wrażenie, że stojący obok szermierz wpadł na to już dawno. Odgłosy niemożliwych do policzenia dla gimnazjalisty przeciwników stały się znacznie wyraźniejsze... i bardziej mnogie. W przypadku Kurokawy, zwiększyło to jego niepokój, lecz doświadczony Rikimaru wyciągnął wnioski z obserwacji.
-Siedemnaście, osiemnaście... Co najmniej dziewiętnastu w jednym miejscu. Podobne do siebie, świeże. Nie jest dobrze... Nadchodzą również od strony sufitu. Prawdopodobnie zeskakują z lamp. Nie słyszę jednak żadnego wyróżniającego się odgłosu. Wychodzi na to, że przywódca czeka na wynik walki. Naprawdę myśli... - wnioski, do jakich doszedł czerwonowłosy wcale nie nastrajały pozytywnie do spotkania ze zbliżającą się "armią". Wrogowie zaś byli już niespełna dziesięć metrów od czekających w skupieniu chłopaków. Tętno Naito przyspieszyło jeszcze bardziej. Nie miał jednak zamiaru zniszczyć planu. Nie ruszał się, nie zmieniał pozycji. Ufał Okudzie i był pewny, że wykona swoje zadanie należycie. Sekunda. Kolejna. Jeszcze jedna. Głośny trzask rozległ się gdzieś w rogu magazynu. Szmer w przyczepionych do sufitu lampach rozszedł się po całym budynku. Zielonooki z przerażeniem dostrzegł lecącego w jego kierunku potwora, wyciągającego już trójpalczaste łapsko w stronę twarzy szatyna. Kurokawa wykonał instynktowny manewr. Lewą ręką chwycił ramię oponenta w przegubie, przesuwając ją na tyle, by nie dosięgła celu. Jednocześnie prawą kończynę otoczył mocą duchową. W jednej chwili jego pięść uderzyła z boku w głowę lecącej bestii. Drugoklasista nie zdążył nawet przyjrzeć się twarzy wroga, gdyż atak roztrzaskał czaszkę Spaczonego, rzucając truchłem na kilka metrów.
Naito dopiero teraz miał okazję, by przyjrzeć się wnętrzu. Cały obszar zalewały duże, drewniane skrzynie z porzuconym ładunkiem nieznanego pochodzenia. Tworzyły one istny labirynt i to one stanowiły owe drewniane podesty, po których skakali przeciwnicy. Tych również było co niemiara. Stwory nadciągały ze wszystkich stron, łaknąc krwi. Co ciekawe, w większości były całkiem do siebie podobne, nie licząc rzecz jasna szczątkowych ilości ubrań - w tym wypadku najróżniejszych. Jedynie szczegóły takie, jak rozwartość szczęk, ogólne rozmiary, zakończenia kończyn, czy skóra pozwalała na rozdzielenie okazów. Wciąż jednak każdy z nich posiadał łatwą do odczytania, humanoidalną formę, co poniekąd ułatwiało walkę z nimi.
Rikimaru i Kurokawa wymienili wymowne kiwnięcia głowami. Złotooki ruszył przed siebie w jednej chwili z mieczem w pogotowiu, przebiegając po rzędach drewnianych skrzyń z donośnym stukotem. Szatyn postąpił analogicznie, poruszając się po równoległej trasie. W pewnym stopniu pędzili na spotkanie atakującym stworom, które odbijały się od ścian, gotowe do pożarcia intruzów. Zdawało się, że potwory wyczuwały intencje czerwonowłosego, bacznie rozglądającego się za przywódcą watahy Spaczonych. W mgnieniu oka dwa osobniki rzuciły się w stronę szermierza, który w ogóle nie zwracał na nich uwagi, dając gimnazjaliście pole do manewru. Tak szybko, jak umiał zajął się tym straszydłem, które przeskakiwało jakiś metr przed jego twarzą. Wyrzucił przed siebie prawą dłoń, tworząc niewielką falę uderzeniową. Energia zdmuchnęła poczwarę z pola widzenia, wbijając ją do wnętrza którejś ze skrzyń. Do drugiego oponenta Naito musiał już dostać się osobiście. Skupiwszy szczyptę mocy duchowej w podeszwach stóp, odbił się od skrzyni, na której stał i wystrzelił prosto we wroga, lecącego na czołowe zderzenie z czerwonowłosym. W ostatniej chwili chwycił oburącz długi, skorpionowy ogon, ciągnąc go za sobą z pełną siłą. Będąc nadal w powietrzu zamachnął się ze wszystkich sił dość lekkim straszydłem i miotnął nim o podłogę. Stopę szatyna przyozdobiła promieniująca poświata, a on sam wbił się w plecy powalonego oponenta, miażdżąc mu je.
-Zostało szesnastu... Nie, nie mogę się nad tym rozwodzić. Przywódca... To do niego muszę się dostać - uspokoił myśli Rikimaru, przeskakując na wyższą skrzynię. Mały, gruby stwór ze skrzydłami, przywodzącymi na myśl nietoperza rzucił się w jego stronę z powietrza. Byłby gruchnął prosto w głowę szermierza, gdyby niespodziewanie... sam nie stracił swojej. Rotująca w powietrzu, niczym bumerang kosa oddzieliła czerep potwora od reszty ciała po czym zakręciła w powietrzu, przecinając w połowie szykującego się do skoku upiora. Ostatecznie zatrzymała się w dłoni szczerzącego się Rinji'ego. Wolną ręką pokazał uniesiony w górę kciuk, ewidentnie z siebie zadowolony. Jednocześnie szatyn odetchnął z ulgą, nie mogąc dość szybko zareagować. Niemniej jednak szybko wskoczył na kilka coraz wyżej osadzonych pakunków, asekurując złotookiego towarzysza.
-Jest! - ta jedna myśl przemknęła przez głowę czerwonowłosego. Tuż pod rzędem lamp, za kilkoma podtrzymującymi strop stalowymi belami unosił się Spaczony zgoła inny od całej reszty swoich towarzyszy. Był wysoki na prawie dwa metry, a przy tym bardzo chudy. Każdą kość jego ciała dało się dokładnie wymacać. Sprawiał wrażenie, jakby szarawa skóra została dosłownie naciągnięta na szkielet. Stwór miał stopy, niczym u drapieżnego ptaka z długimi, solidnymi szponami. Ręce krzyżował na klatce piersiowej w geście typowo ludzkim. Bestia była całkiem łysa, jej pysk miał ździebko większą długość od ludzkiego. Dało się dojrzeć dwa długie kły, swobodnie wystające z paszczy. Na łysej głowie umiejscowione były długie i szerokie uszy, teraz oklapnięte na boki, niczym nakrycie głowy siostry zakonnej. Przywódca Spaczonych posiadał w pełni opierzone jasnym puchem skrzydła, którymi wachlował w powietrzu, utrzymując się w jednym punkcie.
-Wyczuwam od niego energię duchową. Nie wdaje się w walkę z nami, by móc opanować te wszystkie potwory. Niepowtarzalna szansa, by zdjąć go jednym cięciem - podsumował sytuację Rikimaru, dobijając na najwyższą kondygnację stelaży, na których postawione były skrzynie. Wtem właśnie czteroręki, człekopodobny stwór zeskoczył z lampy, umiejscowionej na suficie z zamiarem ściągnięcia szermierza na dół. Tym razem Kurokawa miał wystarczająco dużo czasu, gdyż widział, jak Spaczony szykował się do skoku. W jednej chwili odbił się od skrzyni, na której sam stał, używając do tego skumulowanej mocy duchowej. Siła jego nóg dosłownie zmiażdżyła pudło - puste, jak się okazało. W ciągu jakichś dwóch sekund zawisł w eterze, oddzielając ciałem towarzysza i atakującego. Naładowana lewa pięść grzmotnęła prosto między oczy potwora, z niebywałą gracją omijając wszystkie kończyny. Jeszcze przez ułamek sekundy dało się widzieć, jak wirujące po kątach oczy tracą zdolność do ruchu. Potem już tylko siła ciosu rozkwasiła bestię o ścianę.
W tym czasie Okuda na własną rękę zdążył spacyfikować trzech przeciwników na tyle głupich, by rzucić się w jego kierunku. Nie zdążyli nawet wylądować... a raczej zdążyli, tylko nagle zrobiło się ich "więcej". Korzystając z okazji, czerwonowłosy jednym susem wystrzelił dokładnie w stronę wrogiego samca alfa, który wydawał się być niewzruszony zaistniałą sytuacją. Rikimaru sprawnym ruchem wykonał ukośny zamach od prawej stopy, gotując się do zadania ciosu, bądź zabójczej kontry. I byłby wykorzystał któreś z nich... gdyby niespodziewanie od strony sufitu nie wyskoczył jeszcze jeden, niewielki stwór rozmiarów przedszkolaka. Złotooki nie miał czasu mu się przyglądać. Dość, że został wytrącony z rytmu. Malec miał chyba zamiar wgryźć się w głowę Madnessa, na co ten nie miał zamiaru pozwalać. Atak przygotowany na przywódcę pozbawił głowy sługę. Niestety ten sam zamach wytworzył wystarczająco dużą lukę w obronie chłopaka. Dotychczas statyczny stwór runął na niego, chudą łapą chwytając go za szyję i przytrzymując. Nim czerwonowłosy zdążył ciąć oponenta przez ścięgno kolanowe, oczy problematycznego Spaczonego zalśniły.
-Co jest? - wykrzyknął nagle Rinji, gdy pozostałe potwory w dezorientacji zaczęły miotać się dookoła, wpadając to na siebie, to na skrzynki. Ich oczy przestały skakać na wszystkie strony, a źrenice odzyskały prawidłowy rozmiar. Mogło to oznaczać tylko jedno... kontrola alfy nad nimi została zerwana. Natychmiastowo obaj nastolatkowie zignorowali płotki, kierując spojrzenia w stronę unoszącego się w eterze potwora. Chuda dłoń nadal zaciskała się na szyi złotookiego, jednak jego ramiona zdążyły już opaść. Naito rzecz jasna spodziewał się najgorszego, bo nic innego nie przychodziło mu do głowy.
-Riki! - krzyknął albinos, natychmiastowo zamachując się swoją kosą i zaraz puszczając ją w ruch. Rotująca broń zakręciła od boku, by kąt jej uderzenia nie objął ratowanego, a pozbawił życia agresora. Gdy jednak oręż miał już przelecieć obok złotookiego, ten... uniósł rękę z kataną i w jednej chwili odbił ją. Kosa rykoszetowała, lądując na podłodze, a zaskoczeni Madnessi ujrzeli, jak ich towarzysz zostaje puszczony przez Spaczonego i opada na skrzynię. Nim ktokolwiek zrozumiał, co się święciło, czerwonowłosy wystrzelił, jak z procy, zmiatając pudło, które roztrzaskało się o ścianę. Odbity szermierz z ostrzem gotowym do ataku ruszył w kierunku Okudy. I o ile w normalnych warunkach byłoby to normalne, o tyle w tym momencie nie było.
Zdziwiony niebieskooki nie miał czasu na unik, a jego broń spoczywała daleko od niego. Kurokawa jednak jakimś cudem zachował przytomność umysłu. W jednej chwili stanął pomiędzy obydwoma kompanami, zwrócony w stronę Rikimaru. W następnej nastąpiło zderzenie. Jeszcze przez kilka sekund trudno było pojąć, co właśnie miało miejsce. Ostrze katany czerwonowłosego prześliznęło się po lewym boku Naito, rozcinając go boleśnie, lecz nie dość poważnie. Dłoń chłopaka obejmowała metal z całej siły. I po niej ciekła krew, choć o wiele mocniej, gdyż cięcie w tym miejscu okazało się o wiele bardziej głębokie. Szatyn syknął z bólu, mrużąc jedno oko, a szermierz jakby zastygł w bezruchu, zastanawiając się nad posunięciem.
-Naitooo! - ryknął białowłosy. -Co ty do diabła robisz?! Dlaczego się przed tym nie obroniłeś? - był naprawdę zszokowany i przerażony tym, co malowało się przed jego oczyma. Choć przerażenie to wynikało zapewne z przywiązania. Zielonooki jednak, jakby nigdy nic odwrócił się do Okudy i uśmiechnął cierpko.
-Już prawie jesteśmy kwita, co? - rzucił niespodziewanie do zmartwionego białowłosego, który zamarł całkowicie. Zaraz jednak ponownie skupił wzrok na nieruchomym czerwonowłosym. Zdawało się, że przywódca Spaczonych przygląda się sytuacji i tylko ona powstrzymuje go przed nakazaniem szermierzowi ponowienia ataku.
-Poza tym... - zaczął znowu szatyn, a cień uśmiechu przemknął po jego twarzy. -...za nic w świecie nie zraniłbym przyjaciela - dokończył z głosem tak pewnym siebie, że atmosfera wokół momentalnie się zaostrzyła. Poświata skupianej właśnie mocy duchowej otoczyła zranione ciało drugoklasisty. Niebieskooki nie miał zamiaru stać i się przyglądać. Przesyłając energię do swoich stóp, ruszył z zastraszającą prędkością w stronę miejsca, gdzie powinna upaść jego broń. Z gracją przeskoczył rząd skrzyń, by wreszcie dojrzeć przedmiot.
Tym razem latająca maszkara musiała już zareagować. Rikimaru momentalnie szarpnął ostrzem katany tak gwałtownie, jak umiał... lub raczej, jak umiał jego operator. Kolejna strużka krwi popłynęła po przeciętej dłoni Kurokawy, a miecz dodatkowo zadrapał ranny bok. Mimo wszystko złotooki nie był w stanie oswobodzić swego oręża. W tej chwili otoczona lśniącą poświatą dłoń gimnazjalisty zaciskała się z całej siły na brzeszczocie. Ewidentnie utwardził on swoją skórę, by całkowicie nie przerąbać sobie linii życia na pół.
-Nie ruszysz się z miejsca, Rikimaru-san... - rzekł natychmiast zielonooki stanowczym głosem. W tym momencie szermierz przy pomocy wolnej ręki uderzył go w brzuch. Chłopak drgnął w bólu, jednak tylko wzmocnił uścisk. Kolejne uderzenie trafiło go w szczękę. Zwarł obie partie zębów jeszcze bardziej. Następne wbiło się między żebra, jednak Naito zmienił układ stóp i utrzymał się na nogach.
-Puść go, Naito-kun! Zajmę go tak długo, jak będę w stanie. Ty dorwij to coś! - rozległ się krzyk kosiarza, który ze swoją morderczą wizytówką wyłonił się zza pakunków, wyskakując w powietrze. Czarnowłosy zareagował od razu. W tym samym momencie puścił towarzysza i odskoczył do tyłu, by zrobić albinosowi miejsce do lądowania. Kontrola Spaczonego była jednak bardzo silna. Rikimaru prawie natychmiast doskoczył do Kurokawy z przygotowanym do cięcia mieczem... i w tym momencie zderzył się z ostrzem kosy członka rodu Okuda. Dwaj Madnessi siłowali się ze sobą przez kilka chwil, a zarówno ich dłonie, jak i oręże trzęsły się.
Gimnazjalista jedynie skinął głową w stronę niebieskookiego. Rozumieli się bez słów. W sytuacjach kryzysowych gesty były niezwykle wymowne. Pokładający zaufanie w przyjacielu drugoklasista ruszył w swoją stronę.
-Poczekajcie chwilę. Zdejmę go tak szybko, jak tylko będę umiał... - zielonooki dodał sobie odwagi, wskakując na kolejne, coraz wyższe kondygnacje stelaży i zbliżając się tym samym do unoszącego się w eterze wroga.
-Nie zaryzykuję bezpośredniego ataku. Nie jestem pewny, jak radzi sobie w zwarciu. Muszę więc... - z podwyższoną adrenaliną myślał szybko, a decyzje podejmował jeszcze szybciej. Gdy tylko wdrapał się już tak wysoko, jak mógł, obydwiema rękami pochwycił jedną z mniejszych skrzyń, w której dzwoniło coś metalowego. W jednej chwili skupił energię w dłoniach i... z całej siły miotnął pudłem w kierunku lewitującego przeciwnika. Zapewne gdyby ten miał ludzkie ciało, można by o wiele łatwiej zauważyć zaskoczenie na jego twarzy. Niestety nie miał. Mimo wszystko odruchowo rozłożył chude łapska i gruchnął nimi w nadlatujący pocisk. W ułamku sekundy skrzynka została roztrzaskana, wypluwając z siebie prawdziwą chmurę gwoździ, które jeszcze na moment ograniczyły pole widzenia stwora. Gdy "zasłona" w końcu opadła, nawet zdeformowany pysk Spaczonego ukazał grymas przywodzący na myśl ni to zaskoczenie, ni to gniew. Wybity Kurokawa leciał już w jego stronę z prawą pięścią obejmowaną przez kotłujący się obłok jasnej aury.
Koniec Rozdziału 37
Następnym razem: Nikt i nic
Kuro to nie byle jaka popierdółka! Uratował życie Okudzie, który gdyby nie on umarł by przedwcześnie z winy jakiegoś Spaczonego noł nejma! Dajesz Naito! Strzel mu prawą pięścią z tym "kotłującym obłokiem"! Ale tak żeby nie wstał!
OdpowiedzUsuńNo cóż... protagonista mimo wszystko musi mieć od czasu do czasu "swoje" momenty, choćby nawet takie na maleńką skalę ^^
Usuń