niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział 38: Nikt i nic

ROZDZIAŁ 38

     Pięść nastolatka obejmowała poświata duchowa, gotowa połamać przeciwnika, jak gałązkę - tym bardziej, że wyglądał, jak wyglądał. Gimnazjalista ciął powietrze swoim ciałem, niesiony energią własnego wybicia, podczas gdy wróg zdawał się być rozbity przez dywersję. Delikatny uśmiech triumfu zagościł na bladej twarzy zielonookiego. Nie umiał tego zatrzymać. Nawet najspokojniejszy człowiek czuł satysfakcję, kiedy wygrywał. Gdyby jeszcze to zachowanie było wskazane w każdym wypadku...
     Niespodziewanie Spaczony rozłożył swoje opierzone skrzydła tak mocno, jak tylko potrafił, niemal dotykając nimi chuderlawych pleców. W jednej chwili zamachnął się nimi do przodu z niesamowitą siłą. Fala powietrza grzmotnęła w nadlatującego Madnessa, niczym wielka packa na muchy, odbijając go tam, skąd przybył. Zbity z pantałyku Kurokawa runął na metalowy stelaż, który zgiął się gwałtownie, jakby miał się zaraz rozpaść. Na szczęście nic podobnego nie miało miejsca. Dalej jednak ból godził mocno w plecy drugoklasisty.
-On... z całą pewnością użył emisji. Jakim cudem Spaczony może korzystać z technik Madnessów? Czy to możliwe, że aż tak się rozwinął? Przejmował umysły pojedynczych potworów, z których każdy dołączał do jednej watahy. Wataha dopadała jedną lub kilka osób, zwiększając swoją moc, a ten jeden kontrolowany Spaczony mordował i zjadał towarzyszy, kumulując całą tą energię. Na koniec wracał tu, gdzie był pochłaniany przez tego tutaj. To dlatego mógł stać się tak silnym bez rozgłosu. Niesamowicie sprytny plan... - myślał Naito, podnosząc się na równe nogi. Mocno nadwyrężone ciało tylko wzmacniało ból z ran na boku i dłoni. Z obu miejsc ciekła krew. Choć szatyn nie czuł żadnych efektów ubocznych walki z Nakamurą, zdawał sobie sprawę, że wtedy również stracił sporo posoki. Próbował w przybliżeniu stwierdzić, na jak dużą stratę mógł sobie jeszcze pozwolić, jednak umysł nie chciał z nim współpracować.
     Będący przez jakiś czas w zwarciu dawni towarzysze oddzielili się od siebie na moment. Każdy z nich odskoczył w przeciwną stronę, by już po chwili odbić się przy użyciu mocy duchowej. Znów mieli szansę się ze sobą połączyć. Rikimaru niespodziewanie ciął po niższych partiach ciała, za cel obierając sobie lewy staw kolanowy Okudy. Zaskoczenie albinosa nie było jednak na tyle duże, by pozwolić szermierzowi ociągnąć cel. Kosiarz szybko wsadził drzewce swojej broni pomiędzy własną kończynę, a nadlatujące ostrze. Katana gruchnęła w przeszkodę, z całej siły przygważdżając ją do atakowanego miejsca. Niebieskooki syknął z bólu.
-Pomimo tego, że udało mi się zablokować, przesunął mój blok i wykorzystał go przeciwko mnie. Jego cięcia są naprawdę niesamowite. Chociaż użyłem tyle siły, by uniknąć obrażeń, czuję się, jakbym oberwał metalową rurą. Riki... jesteś bestią... - pomyślał członek rodu Okuda, a na jego twarzy pojawiły się kropelki potu. Dalej jednak zachował przytomność umysłu. Blokujący koniec drzewca całkowicie osadził na podłożu, po czym obie dłonie osadził na przeciwległym zwieńczeniu. Zaparłszy się z całej siły, uniósł się na konstrukcji, w szybkim tempie obracając się do tego stopnia, by jego nogi znalazły się nad przeciwnikiem. W jednej chwili z dużą siłą opuścił obydwie stopy, uderzając nimi w łopatki pochylonych pleców złotookiego. Szermierz został powalony na kolana, jednak kontrę wyprowadził niemal natychmiastowo - głównie dlatego, że sprawowana na nim kontrola niwelowała odruchy. W ułamku sekundy Rikimaru zmienił pozycję katany. Nie ruszając się z miejsca wykonał szybki wypad czubkiem ostrza ku górze... prosto w opartego o jego plecy Okudę.
-Cholera! Nie dość, że nie mogę walczyć na poważnie, by nie zadać mu dużych obrażeń, to jeszcze tamta gnida w ogóle nie chroni jego ciała. Cokolwiek zrobię, muszę cały czas kontrolować swoją siłę... - zdenerwował się niebieskooki. Zdał sobie sprawę, że nie uda mu się w pełni uniknąć ataku. Zrobił więc pierwsze, co przyszło mu do głowy. Zdjął jedną rękę z trzonka kosy, co pozwoliło mu przechylić się na bok. Zimna stal jedynie musnęła jego policzek, robiąc na nim kilkucentymetrowe zacięcie. Nie mogąc już dłużej utrzymać równowagi, Rinji chwycił stabilniej opartą o podłogę kosę, po czym odbił się od pleców towarzysza, lądując kilka metrów za nim. Dysząc ciężko otarł krew z policzka i chwycił swój oręż oburącz.
     Spaczony unosił się w powietrzu na dystansie kilku metrów od Kurokawy. Przywodził na myśl kota, który zagonił w kozi róg zabłąkaną mysz, a teraz mógł ją wykończyć w każdej chwili. Naito wykorzystał moment przerwy, by uspokoić oddech i spróbować zebrać myśli. Walka w jego sytuacji stała się sporym wysiłkiem i z minuty na minutę czuł, że słabnie. Zdawało mu się, że skrzydlate monstrum obserwowało wyciekające z niego siły witalne, czekając na odpowiedni moment. I w końcu się doczekało. Obraz przed zielonymi oczami załamał się na chwilę, a gimnazjalista zachwiał się gwałtownie, ledwo utrzymując się na stelażu. W tej samej chwili potwór machnął skrzydłami, a pod szponiastymi stopami pojawiła się fala uderzeniowa, która z niesamowitą prędkością wyniosła go w stronę Madnessa. Nim wzrok szatyna zdążył się ustabilizować, było za późno. Bestia pochyliła się nagle, celując w okolice pasa i momentalnie objęła chuderlawymi łapami ciało nastolatka z zaskakująco dużą siłą.
-Szybki. Ten stwór jest diabelnie szybki... - tyle zdążył pomyśleć ubezwłasnowolniony Kurokawa, nim skrzydlaty potwór ruszył ku górze z równie dużą prędkością, co ostatnim razem. Impet, z jakim uniósł gimnazjalistę sprawił, że czarnowłosy na kilka chwil stracił dech, który odzyskał dopiero wtedy, gdy Spaczony wyhamował w powietrzu... pół metra przed dachem budynku. Opór, jaki stwarzało powietrze nie pozwalał Madnessowi nawet pomyśleć o wyrwaniu się z sideł... a wróg zatrzymał się tylko na moment. Prawie natychmiast raz jeszcze runął w dół, wirując przy tym, niczym małe tornado, przez co poruszał się w jeszcze większą szybkością. Oddech zielonookiego dosłownie cofnął się z powrotem do płuc, gdy kolejna fala uderzeniowa nad stopami bestii zmaksymalizowała dynamikę ruchu. Cel potwora był już jasny nawet dla spowolnionego wycieńczeniem umysłu chłopaka. Naito tak szybko, jak mógł utwardził całą swoją głowę i kark, a zaraz później kręgosłup. Włożył w to tyle energii, ile tylko zdążył. Nie miał pojęcia, jak wielkie obrażenia mógłby otrzymać.
     Pikujące monstrum dotarło w końcu do samej podłogi, dosłownie wgniatając czerep drugoklasisty w posadzkę z tak dużą siłą, że nie tylko zrobił dziurę w podłożu, lecz także doprowadził do pęknięcia kafli w promieniu dziesięciu metrów. Dopiero po uderzeniu zgrabnie przefrunął nad ziemią, wzlatując wyżej.
-Naitoooo! - wydarł się Rinji, widząc niebezpieczne "lądowanie" przyjaciela. Nogi wbitego w podłogę szatyna opadły dopiero po kilku sekundach, jakby sparaliżowane z szoku. Kurokawa nie ruszał się...
-Co za moc... Nie powinienem przychodzić tu, nie będąc  pełni sił. Moja głowa... Czuję się, jakby miała mi zaraz pęknąć. Zbiera mi się na wymioty... To cud, że nie dostałem jakiegoś wstrząsu mózgu, czy czegoś takiego. Ta walka to nie przelewki - z największym trudem uniósł prawą rękę, pokazując białowłosemu skierowany w górę kciuk. Zaraz potem kończyna opadła. Kosiarz zacisnął zęby, zwracając wzrok ku czerwonowłosemu. Wziął głęboki oddech. Stanął w rozkroku.
-Ma rację. Nie mogę dać się rozproszyć. Mam swoje zadanie, on ma swoje. Muszę mu zaufać tak, jak on zaufał mnie... - starał się uspokoić samego siebie, co chyba mu się udało, bo już po chwili złapał koniec drzewca prawą ręką z całkowitą powagą.
-Prawdziwy Rikimaru byłby znacznie trudniejszym przeciwnikiem od ciebie. Ty nie umiesz wykorzystać nawet połowy jego umiejętności. Dlatego ja również nie mam zamiaru iść na całość... - rzucił nagle niebieskooki, jakby sądził, że kontroler doskonale rozumie ludzką mowę. I może rozumiał, lecz z pewnością nic go ona nie obchodziła. W jednej chwili Okuda wyrzucił kosę przed siebie, a gdy jej czubek znalazł się już za szermierzem, wystawił jej ostrze na lewą stronę. Miał zamiar pociągnąć drzewce do siebie, by uderzyć swym orężem w plecy towarzysza, jednak ten zaskoczył go całkowicie. Złotooki chwycił bowiem katanę lewą rękę, wystawiając ją za siebie i rozmieszczając palce prawie na samej tsubie. Z łatwością zablokował cofające się ostrze kosy... lecz to, co nastąpiło chwilę później było wręcz nie do uwierzenia.
     W ułamku sekundy nacisnął prawą ręką na zakończenie rękojeści, wykorzystując do tego całą siłę. Zimna stal gwałtownie podważyła zatrzymany oręż, dosłownie podrzucając go do góry - tak wysoko, by na moment uniósł się nad głową szermierza. Zaskoczony i wytrącony z równowagi Rinji nie mógł już nawet zareagować. Czerwonowłosy tymczasem rzucił się przed siebie, wykonując niezwykle szybki wypad kataną. Ostrze przekłuło powietrze, ruszając w stronę gardła albinosa i byłoby przebiło krtań kosiarza... gdyby nie zatrzymało się nagle centymetr przed celem. Okuda wytrzeszczył, gdy dłoń, a wkrótce po niej całe ciało szermierza zatrzęsło się. W tym samym momencie unoszący się w powietrzu Spaczony zadrżał, jakby miał zaraz upaść na ziemię.
     Cofnął ostrze katany równie szybko, jak je wyciągnął, a białowłosy wiedział już, że nie grozi mu niebezpieczeństwo. Spokojnie opuścił swoją kosę, bacznie obserwując poczynania Rikimaru. Drżący miecz nagle z pełnym spokojem został skierowany ku dołowi znacznie szybciej, niż podczas ostatniego dźgnięcia. Ostrze z łatwością przebiło się przez lewą stopę szermierza, a zaraz potem przez drewniany sandał, by ostatecznie zarysować jeszcze podłoże. Z rany wypłynęła odrobina krwi, lecz czerwonowłosy nie miał zamiaru wyciągać swojego oręża z własnego ciała. Oparł obie dłonie na czubku rękojeści, marszcząc brwi z wysiłkiem. Źrenica złotego oka powiększyła się, a ruchy samego narządu uspokoiły. Rikimaru sapał ze zmęczenia, dokonując tego, czego nie były w stanie zrobić dziesiątki Spaczonych.
-Nikt... - mruknął szermierz, unosząc dumnie głowę. -Nikt i nic poza mną nie ma prawa kierować tym ostrzem. Nie obchodzi mnie, jak silna jest twoja kontrola umysłu... zmażę swoją hańbę pokonując cię! - jego głos uspokoił się szybko. Dało się odczuć, że wrócił dawny on. Rinji zaśmiał się życzliwie, a Naito podparł się rękoma, siadając na podłodze. Jego twarz zdobił uśmiech zadowolenia i triumfu.
-Kurokawa Naito, Okuda Rinji... użyczcie mi swojej siły! - krzyknął czerwonowłosy, wyciągając ostrze z przebitej stopy, a obaj Madnessi jednocześnie kiwnęli głowami na znak, że się zgadzają.
***
     Narzucona na ramiona kurtka szermierza została zrzucona na ziemię. Spaczony miotał się w powietrzu, zataczając kręgi nad sufitem, jakby nie był pewny, czy powinien zaatakować przeważające siły wroga. Czerwonowłosy w ciszy odsunął rękawy swojej koszuli, zapinając szerokie mankiety dopiero za łokciami. Oswobodził stopy z rzemyków drewnianych sandałów i otrzepał z wyimaginowanego kurzu czarne spodnie. Lekkim, ćwiczebnym niemal ruchem przeciął powietrze ostrzem swojej katany. W tym samym momencie wokół jego ciała zaiskrzyła silna powłoka mocy duchowej, która zdawała się płynąć ku górze, jednak nie wydłużała "płomienia".
-Wygląda na to, że naprawdę ma zamiar potraktować sprawę poważnie. Zawsze był drażliwy, gdy w grę wchodził honor. Przeciwko takiemu Rikimaru nie mógłbym się powstrzymywać - zauważył od razu Okuda. Kurokawa chwiejnym, lekko dygoczącym ruchem wstał i podszedł do dwóch towarzyszy. Przeciwnik nie robił mu problemów. Być może się bał. Być może wiedział, że byli przygotowani na atak lub uznał beztroskie zachowanie szatyna za przynętę. Mimo wszystko, kiedy mógł jednym spojrzeniem ogarnąć wszystkich swoich oponentów, przestał krążyć i raz jeszcze zawisł w eterze ze splecionymi rękami. 
-To ja przysporzyłem problemów, więc to ja chcę to teraz naprawić. Osłaniajcie mnie - szermierz wydał polecenie, które mimo wszystko brzmiało dość miękko. Było tak dlatego, że nie miał w zwyczaju o cokolwiek "prosić". Brzmiało to dla niego uwłaczająco i dawało rozmówcy poczucie wyższości, które nie powinno mieć miejsca.
-Ta - mruknęli chóralnie Naito i Rinji zacierając dłonie i rozciągając kończyny z serią trzasków. W jednej chwili cała trójka ruszyła do przodu, puszczając czerwonowłosego przodem. Spaczony, wyczuwszy podstęp, w mgnieniu oka rzucił się na niego, jak myszołów na uciekającą zdobycz. W tym samym jednak momencie zmuszony został do zmiany kierunku lotu, gdyż rzucona przez Okudę kosa rotowała w jego stronę. Potwór "odepchnął" skrzydłami powietrze, cofając się, a broń zatoczyła pełen okrąg, lądując w dłoni białowłosego. Dywersja jednak dopiero się zaczęła. Zielonooki, który w międzyczasie zdążył ustawić się na drugiej od góry półce stelażu był w doskonałej pozycji do sterowania "artylerią". Było tak, ponieważ znajdujące się o jedną kondygnację wyżej pakunki stanowiły doskonałe cele do uderzenia - stelaż bowiem składał się z pasów metalowej blachy ułożonych w pewnych odstępach od siebie. Kurokawa skupił więc moc duchową w obydwu pięściach, po czym skierował jedną z nich pomiędzy pasy nad swoją głową. Ręka uderzyła w drewniane dno pudła, posyłając je ku górze... w kawałkach. Kawałki natomiast pochłonęły potwora, niczym śnieżna zamieć. Naito wcale na tym nie poprzestawał. Gdy cofał jedną rękę, uderzał drugą, jednocześnie przygotowując do ruchu tą "zużytą". W ten sposób kolejne pociski ruszały prosto na stwora, nie pozwalając mu na ruch - a nawet odpychając go, gdy któreś pudło nie zostało rozbite w drzazgi.
     Złotooki w złowróżbnej ciszy dobiegł do ściany za latającym wrogiem, po czym otoczył mocą duchową swoje stopy i... wbiegł na nią. Energia zadziałała, niczym klej - wiązanie pomiędzy skórą szermierza i pionową powierzchnią. Rikimaru pędził bez chwili wahania, przygotowując miecz do ataku, a gdy był już na pewnej wysokości, stanowczo odbił się od ściany, wyskakując jeszcze wyżej. Jednocześnie wzniósł pionowo lewą rękę, w podobny sposób, w jaki robią to koszykarze podczas wsadu. Siła uzyskana podczas wybicia wyniosła go dokładnie za plecy oponenta. Prawa dłoń długowłosego zaciskała się na rękojeści katany, kierując w stronę sufitu zaostrzony brzeg metalu. Z tak usytuowanym orężem natychmiast ciął z dołu do góry, przerąbując się przez prawe skrzydło Spaczonego, jak przez kartkę papieru. Kiedy ostatni milimetr skóry i pierza został rozszarpany, czerwonowłosy puścił wznoszone ostrze. Miecz uniósł się nad głową potwora, przelatując na drugą stronę, gdzie wpadł prosto do lewej ręki chłopaka. Ta zaś cięła już od góry z siłą znacznie zwiększoną dzięki oddziaływaniu grawitacji. W ten właśnie sposób drugie skrzydło stworzenia odpadło, a potwór runął w dół z przeszywającym wrzaskiem.
-Damu Kage! - rzucił szermierz, gdy cała siła pochodząca z wybicia została wyczerpana, a on sam zaczął opadać. 
     Pocięta bestia wzbiła tumany kurzu, gdy uderzyła o posadzkę, gdzie czekali już na nią Naito oraz Rinji. Wszystko jednak wskazywało na to, że potwór nie miał zamiaru się poddawać. Nie podnosząc się z kolan, podparł się chudymi rękoma o podłoże i rozdziawił pysk tak mocno, jak umiał. Bardzo silna fala uderzeniowa wystrzeliła z otworu gębowego w nadbiegających Madnessów, dosłownie zrywając  z nóg osłabionego Kurokawę, który to z kolei wpadł na albinosa, jego również odsuwając. Spaczony już miał zamiar rzucić się do ataku na jego zdaniem rozbitych wrogów, już podnosił jedno kolano z ziemi... lecz nic więcej zrobić nie zdołał.
     Zniżający pułap czerwonowłosy ponownie złapał katanę w prawą rękę, lewą pewnie chwytając swój nadgarstek. Tak zabezpieczone ostrze uniósł nad głowę z zimną pewnością w złotym oku. Opadł gładko, szybko. Przyśpieszył bardziej poprzez maksymalne zwarcie swojego ciała. A w ostatecznym momencie opuścił oręż z zabójczą siłą, z łatwością przeżynając się przez potylicę, kręgosłup i rdzeń kręgowy oponenta aż do samej części ogonowej, którą już ominął z powodu dumy. Lądując, ugiął delikatnie kolana, spoglądając na opadającego, "rozwidlonego" Spaczonego, który chyba nie wiedział nawet, co go trafiło.
-Tetsurai... - szepnął cicho szermierz, ocierając zakrwawione ostrze o leżące nieopodal skrzydło. Zdawał sobie sprawę, że posoka i tak by za chwilę zniknęła, jednak miał już taki nawyk i nie zamierzał tego zmieniać.
     Rikimaru wciąż wydawał się niespokojny. Schował katanę do pochwy, doprowadził swój wygląd do poprzedniego stanu, założył sandały, jednak cały czas jego myśli błądziły wokół jednej rzeczy i jakiś czas zastanawiał się, czy w ogóle poruszyć temat. Okuda wydarł się nagle w triumfie z mocą fonetyczną dorodnego pracownika budowy. Zielonooki natomiast odetchnął głęboko z ulgą, przyglądając się badawczo złotookiemu.
-Rikimaru-san... Czy z twoją nogą będzie wszystko w porządku? Może powinno się ją opatrzyć, zanim wda się zakażenie? - czerwonowłosego zatkało całkowicie. Sposób, w jaki zachowywał się szatyn pozwalał się zastanawiać, czy on naprawdę żyje w tej samej rzeczywistości, co jego rówieśnicy.
-Jak możesz mnie o to pytać, Kurokawa Naito. Przecież to ty jesteś tutaj najbardziej poszkodowany. Poza tym, część twoich obrażeń pochodzi ode mnie. Dlaczego mimo wszystko martwisz się o każdego, tylko nie o siebie...? - ta sprawa nie dawała szermierzowi spokoju. Jeszcze przez moment gryzł się z myślami, jednak ostatecznie zdecydował się na otwartość - jakże odmiennie z jego strony.
-Kurokawa Naito... - zaczął, po raz kolejny pełną godnością. W taki sposób zwracał się do każdego. Była to dziwna maniera, jednak z drugiej strony nie pozwalała mu na żadne ustępstwa względem innych ludzi.
-Jakim prawem... Jakim prawem nazwałeś mnie wtedy swoim przyjacielem? - silił się na szorstkość, na chłód. Prawie mu się udało. Prawie. Prawie robi wielką różnicę. Rinji zmarszczył brwi. Na wspomnienie tamtego momentu sam zaciekawił się odpowiedzią gimnazjalisty. Bo on wiedział już, jak proste i czyste są intencje chłopaka.
-Jak to? - zdziwił się zielonooki. -Czy mam wyliczać? - zapytał nagle, po czym wyciągnął w górę jedną rękę, póki co zamkniętą. -Uszanowałeś moją wolę i pozwoliłeś przeżyć Sorze - podniósł jeden palec. -Zająłeś się jednym z Połykaczy Grzechów dla człowieka, którego ja chciałem obronić - w ruch poszedł drugi. -Przyszedłeś się ze mną spotkać, by przemówić mi do rozumu, kiedy szukałem pomocy - kolejny już paliczek dołączył do pozostałych dwóch. -Współpracowałeś ze mną i z Rinjim w imię większego dobra - już tylko kciuk stykał się z wnętrzem dłoni. -A poza tym... wbrew temu, co myślisz i temu, co okazujesz... cała nasza trójka jest do siebie bardzo podobna! Czy potrzebuję jeszcze więcej powodów? - choć ani kosiarz, ani szermierz nie wiedzieli najmniejszego podobieństwa pomiędzy sobą nawzajem, prosty tok myślenia Kurokawy pokrzepiał ich obu. Złotooki prychnął od niechcenia, odwracając twarz od "przyjaciela". Więcej już nie powiedział.
***
     -No, skoro już oficjalnie jesteś członkiem naszej wesołej kompanii... powinieneś odpokutować wyrządzone nam krzywdy stawiając nam obiad. Powiedzmy ramen. Albo sushi. Ewentualnie coś po drodze, ale wtedy zatrzymamy się dwa razy, bo jest za tanie... - zaczął albinos, gdy cała trójka opuszczała magazyn. W niemalże jednej chwili ostrze katany opuściło pochwę i zostało przystawione do gardła niebieskookiego. Czerwonowłosy nawet nie spojrzał w jego kierunku, cały ruch wykonał na ślepo.
-Ej! Mogłeś mnie zabić, ty gnoju! Mógłbyś żyć w spokoju z takim ciężarem? - obruszył się natychmiast Rinji, chwytając Rikimaru za ramię. Dopiero teraz szermierz obrócił się, złowrogo przechylając głowę.
-Popłakałbym się z radości - odparł z tak stoickim, chłodnym, beznamiętnym spokojem, że Okudę wręcz wygięło do tyłu. W jego prawej ręce natychmiast pojawiła się kosa, którą odepchnął przysuwany doń kawałek metalu.
-Zaraz dam ci okazję do płaczu... - wycedził przez zęby białowłosy Madness, a złotooki naparł mieczem na jego oręż.
-Czyżbyś planował harakiri? - zripostował natychmiast szermierz, a jego sposób bycia spotęgował wrażenie. Już mieli skoczyć sobie do gardeł, gdy nagle  idący krok za nimi Kurokawa stracił władzę w nogach, opadając na nich w taki sposób, że każdemu zarzucił jedną rękę na barki, sytuując się pośrodku. Po chwili rozległo się ciche pochrapywanie. Szatyn zasnął z wycieńczenia. Cień uśmiechu, praktycznie zerowy w przypadku Rikimaru i dokładnie widoczny u Rinji'ego pojawił się na twarzach jego towarzyszy. Schowawszy narzędzia mordu, poprawili ręce łączącego ich spoiwa, by nie zleciały podczas dalszej drogi.

Koniec Rozdziału 38
Następnym razem: W drodze do Morriden

3 komentarze:

  1. Powiedz proszę jak to się stało, że Złotooki odzyskał panowanie nad ciałem? I po co przebił sobie stopę?
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie celem odzyskania całkowitej kontroli nad ciałem. Szok wywołany bólem wyrwał go z kontroli umysłu Spaczonego, z którym walczyli. Nic złożonego ;)

      Usuń