niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 40: Rycerz i naukowiec

ROZDZIAŁ 40

    Z wrzącym duchem dotarł do swojego mistrza wraz z Rinjim i Rikimaru. Zielonowłosy powitał ich optymistycznym uśmiechem, choć Kurokawa zdawał sobie sprawę, że jego towarzysze nie potrzebowali wsparcia. Oni robili to już wiele razy. Właściwie to szatyn nie miał nawet pojęcia, o jakie "to" chodzi, co nie zapowiadało nic dobrego.
-Skoro już jesteśmy na miejscu, wy dwaj możecie pójść przodem. Dla Naito-kuna będzie to pierwsza podróż, więc muszę go do niej przygotować. Gdy już dotrzecie na miejsce, niech któryś z was pójdzie zdać raport. Jeśli wszystko jasne, ruszać! - Matsu zaczął bardzo konkretnie, jak na siebie, ale prawdopodobnie nie miał nic więcej do powiedzenia. Jego zielone włosy były w mocnym nieładzie, jakby potargał je wyjątkowo potężny wicher. Kropelki potu na twarzy nauczyciela również nie zdołały umknąć uwadze podopiecznego.
     Szermierz i kosiarz, jak jeden mąż kiwnęli w milczeniu głowami. Zielonooki skupił na nich swój wzrok. Próbował analizować. Nie zrozumiał zbyt wiele. Przez chwilę zdawało się, że wokół ciał Madnessów zaczyna wirować energia duchowa, jednak już po kilku sekundach... rozmyli się. Najpierw stali się mniej wyraźni, a potem zniekształcili się gwałtownie, jak odbicie na wzburzonej tafli wody. To właśnie odbicie skurczyło się i zniknęło z zaskakującą prędkością. Szatyn przeciął ręką powietrze w miejscu, gdzie wcześniej stali jego koledzy po fachu. Nie chodziło już nawet o to, że nie dowierzał własnym oczom. Najzwyczajniej w świecie nie miał bladego pojęcia, co właśnie stało się metr od niego. Kawasaki uśmiechnął się delikatnie, po czym parsknął śmiechem.
-Wydaje się niemożliwe, co? - zadał retoryczne pytanie, lecz na odpowiedź nie miał zamiaru czekać. -Tak właśnie działa Strumień. To właśnie dzięki niemu jesteśmy w stanie pokonywać gigantyczne odległości na przestrzeni Morriden. Stamtąd z kolei, tym samym sposobem możemy znaleźć się w każdym miejscu na świecie. O ile posiada się odpowiednie umiejętności... - wyjaśnił pokrótce nagłe zniknięcie czerwono- i białowłosego. Drugoklasista spojrzał na niego w połowicznym zrozumieniu, a Arab bez skrępowania siadł po turecku na samym środku brukowanej alejki, za nic mając brudy, czy kurze. Gimnazjalista w zakłopotaniu uczynił tak samo. Źle się czuł, gdy jako jedyny wyróżniał się z towarzystwa.
-Wiesz już, że Morriden jest kontynentem całkiem nieosiągalnych dla zwykłych ludzi. Z drugiej jednak strony, nawet dla Madnessa podróż tam byłaby czasochłonna i niebezpieczna. Po to istnieje Strumień, choć nie jest on wytworem ludzkiej ręki. Jakby ci to wyjaśnić... Strumień to taki... odpowiednik wiatru. Z tym tylko, że składa się on w całości z energii duchowej. Strumień jest rozciągnięty nad całą planetą, porusza się we wszystkich kierunkach po wielu mniej lub bardziej skomplikowanych szlakach. Nadążasz? - choć okulary wcale nie były mu potrzebne, Matsu wyglądał w nich i brzmiał jakby mądrzej. Z zachowania i wyglądu niejednokrotnie ciężko było rozpoznać w nim kogoś inteligentnego.
-Myślę, że tak... To coś w rodzaju prądów powietrznych, których różne rodzaje też zachowują się na inne sposoby. Więc to chyba nie jest aż tak skomplikowane - drugoklasista miał w zwyczaju przemianowywać informacje o "drugim świecie" na ich odpowiedniki w "pierwszym". Nie zawsze jednak istniała taka możliwość.
-Zawsze, gdy podróżujesz Strumieniem z ludzkiego świata, znajdziesz się gdzieś w Morriden. Dopiero stamtąd jesteś w stanie samodzielnie wybrać drogę. Wstawaj, wystarczy już szczegółów! - nakazał zaraz Kawasaki, a zielonooki natychmiast się podniósł. Jego tętno przyspieszyło bardziej, niż wcześniej.
-Nie masz się czego bać. To całkowicie bezpieczne, a odstępstwa od normy uniemożliwią ci wejście do Strumienia. Stań spokojnie, opuść ręce i rozluźnij się. Nie napinaj żadnych mięśni, nie skupiaj wzroku na niczym konkretnym. Po prostu patrz "gdzieś" - poinstruował gimnazjalistę Mentor. Pierwszy warunek okazał się najtrudniejszy do spełnienia. Minęło kilka minut, nim bicie serca nastolatka zwolniło. Chłopak westchnął głęboko, stosując się do kolejnych zaleceń. Zawiesił wzrok w pustej przestrzeni, jakby przeszywał nim pustkę. Jego oddech stał się miarowy i lekki. Szatyn chwiał się delikatnie i zapewne upadłby, gdyby zawiał silniejszy wiatr.
-Dobrze... Teraz zamknij oczy. Nie myśl całkowicie o niczym, wyłącz się tak, jakbyś usilnie próbował zasnąć - kontynuował zielonowłosy, a drugoklasista podążał za jego poleceniami. -Kiedy uznasz, że jesteś gotowy, całkowicie rozluźnij resztę mięśni, zarówno w górnych, jak i dolnych partiach ciała. Nie przejmuj się efektami. Będę zaraz za tobą, pokieruję cię w odpowiednie miejsce - zakończył swój wywód wychowawca. Kurokawa prawie natychmiast opadł. Ruszał się tak wolno, jakby w zwolnionym tempie. I gdy już zdawało się, że uderzy potylicą o ziemię, przepotężna siła pociągnęła go w przestworza z prędkością, jakiej nastolatek nie był sobie w stanie wyobrazić. Wszystko wokół rozmyło się natychmiast, niczym film w aparacie, który nie mógł nadążyć za utrwalanymi przez siebie chwilami. Zielone oczy bezwiednie spoglądały to w jedną, to w drugą stronę, powoli odzyskując przytomność. Podobnie zachowała się reszta ciała gimnazjalisty. Już po chwili szatyn całkowicie zdawał sobie sprawę z sytuacji, lecz był już setki... nie, tysiące metrów nad ziemią. I choć naraz poczuł strach, jednocześnie w jego duszy zagościła niewyjaśniona euforia.
-Niesamowite przeżycie, prawda? - usłyszał głos nauczyciela, który leciał kilka metrów za nim. Nastolatek pokiwał głową, nie mogąc wydobyć słów z gardła. Czuł się niesamowicie. Patrzył na nieprzeniknioną toń wody, zarysy ziem, na niżej położone kawalkady chmur. Wolność, jakiej doświadczył w ciągu tych kilku chwil trudno było porównać z jakąkolwiek inną. Nawet ptaki, uznawane za prowodyrów takiego stanu, mogły jedynie śnić o tym, czego doświadczał chłopak. Dopiero gdy uwolnił się z transu, zaczął analizować to, co się działo.
-My... możemy mówić i oddychać. Przecież z pewnością poruszamy się setki kilometrów na godzinę. Jak to możliwe? - zapytał prawie natychmiast, jak tylko pomyślał o tej absurdalnej niezgodności.
-To proste. Nie porusza nami wiatr, prawda? Znajdujemy się we wnętrzu Strumienia, gdzie zlewamy się z całą tą energią duchową, która oscyluje w asymilacji z nim. Tutaj nie działa na nas pęd powietrza ani jakiekolwiek jego oddziaływanie. Dzięki temu podróż Strumieniem jest tak bezpieczna. Och, popatrz! Jest dzisiaj trochę tłoczno, co? - zielonooki natychmiast powiódł wzrokiem za palcem wskazującym Mentora i otworzył szeroko usta. Dziesiątki albo i nawet setki ludzi dryfowały w różnych kierunkach, na różnej wysokości. Drogi tworzone przez Strumień tworzyły prawdziwą pajęczynę skomplikowanych szlaków, którymi poruszali się nieznani Madnessi. Każdy ze swoim celem, każdy niezależnie od innych... Podobnie, jak w realnym świecie, a jednak tak wyniośle. Tak dostojnie. I pięknie.
-Zbliżamy się do celu. Posłuchaj mnie uważnie. Żeby wyrwać się ze Strumienia musisz po prostu nad wybranym przez siebie miejscem skorzystać z emisji w taki sposób, by wypchnąć siebie w odpowiednim kierunku. Masa energii duchowej ześle cię wtedy na ziemię w jednym kawałku... choć może trochę trząść. Nie chcę, żebyś mi się zgubił, więc tym razem ja cię stąd wyciągnę, ale później to będziesz to robił sam - pospiesznie wyjaśnił zielonowłosy, spoglądając w dół. Szatyn zrobił to samo. Szybowali już nad stałym gruntem, tego jednego był pewien. Mógł się założyć, że grunt zmieniał swój kolor, więc zapewne mijali zarówno lasy, jak i łąki, czy jeziora. Nim jednak zdążył zadać pytanie, które właśnie przyszło mu do głowy, mężczyzna mocno chwycił go za ramię, wystawiając chłopaka na swoją lewą stronę. Prawą rękę skierował w bok. W jednej chwili potężna fala uderzeniowa odepchnęła obydwu podróżujących, wyrzucając ich poza zasięg Strumienia. Zaczęli spadać. W przypadku nastolatka - gwałtownie i chybotliwie, zaś jeśli chodziło o nauczyciela - pewnie i wyprostowanie, nogami do dołu.
***
     Krew coraz bardziej napływała chłopakowi do głowy, w miarę opadania. Powietrze zaległo mu w uszach, wiatr miotał włosami. Kolejne dziesiątki metrów niżej. Potem setki. I chyba tysiące. Wiedział, że nic się nie stanie. Ufał Mentorowi, a mimo wszystko miał ochotę drzeć się ze strachu, jednak głos zatrzymywał się w jego gardle, zanim zdążył się wydostać. Błądzące po okolicy zielone oczy dostrzegły w końcu cel ich podróży. I gdyby nie zdrętwienie całego ciała, gimnazjalista zapewne przetarłby je z niedowierzaniem. Uczeń i jego mistrz powoli zbliżali się do jaśniejącej, gigantycznej wręcz kopuły z mocy duchowej, wznoszącej się nad niesamowitej wielkości miastem o planie okręgu. Gimnazjalista z trudem spojrzał w stronę swego nauczyciela.
-To tutaj. Miracle City, stolica Morriden - rzekł, a raczej ryknął mężczyzna, by przekrzyczeć szum wiatru. Po chwili obydwaj przebili się przez swoistą barierę, która nie stawiła żadnego oporu. Tym bardziej zadziwiał nastolatka fakt, że w ogóle istniała, skoro nie chroniła tak ważnego miejsca przed atakiem wroga.
     Zielonowłosy wylądował lekko i delikatnie, nawet nie zginając nóg. Szatyn miał większe problemy. Upadł on z hukiem, z trudem powstrzymując się od zrobienia przymusowego szpagatu. Syknął z bólu, gdy prostował swoje kończyny, które wciąż trzęsły się z wysiłku. Gimnazjalista oparł dłonie na ugiętych kolanach, oddychając głęboko i dziękując w duchu wszystkim bogom za to, że w ogóle przeżył. Dopiero po dłuższej chwili rozejrzał się wokół. Obaj podróżni wylądowali na szerokiej na trzy metry, okrągłej platformie, wykonanej z jakiegoś dziwnego rodzaju metalu. Platforma natomiast znajdowała się pośrodku znacznie większego, kwadratowego placu. Z każdego jego rogu ciągnęły się cztery szerokie ulice, zapewne będące głównymi drogami stolicy.
-I jak ci się podoba nasz dom? - zapytał nagle Matsu, uśmiechając się od ucha do ucha. Kurokawa teraz dopiero zaczął dostrzegać szczegóły otoczenia, które wbijało go w ziemię swoją niesamowitością. Choć wszystko zdawało się być takie zwykłe, takie ludzkie, robiło niezwykłe wrażenie. Po różnych stronach wielkiego placu widniały cztery dużych rozmiarów gmachy o dachach w różnych kolorach - odpowiednio czerwonym, czarnym, białym i niebieskim. Zielonooki dałby sobie głowę uciąć, że ten sposób rozlokowania oznacza coś głębszego. Bo w rzeczy samej wszystkie te budynki zdawały się pełnić ważną rolę. Na dodatek wyglądały niemal identycznie, nie licząc najdrobniejszych szczegółów. 
     Głównymi ulicami kroczyli ludzie. Setki całkiem się od siebie różniących osób. Każdy był inaczej ubrany, miał inną fryzurę, kolor skóry, kolor oczu, sposób bycia. Różnice niejednokrotnie wydawały się tak drastyczne, że wprawiały w zadumę. Dało się już na pierwszy rzut oka dojrzeć żydów, hindusów, a także członków odpowiednich sekt religijnych. Wielu przechodniów wliczało się w kręgi subkulturowe. Łatwo było wyróżnić emo, czy gothów, zdarzali się punkowie, skaci i wielu innych, mniej rozpowszechnionych indywidualistów. Kolejną niesamowitością było ogólnie panujące zrozumienie i tolerancja. Szatyn mógł z łatwością dojrzeć pary osób tej samej płci rozmawiających ze swoimi przeciwieństwami. Widział księży i pastorów bez zgryzoty skłaniających się tym, których w ludzkim świecie tępili i którymi pogardzali. Murzyni, metysi, mulaci, azjaci, biali. Mozaika ciągnęła się na wszystkich płaszczyznach, we wszystkich kierunkach. Była chaotyczna, niemożliwa do pojęcia za pierwszym razem. A przy tym tak zorganizowana, pełna i pokrzepiająca.
-To... niesamowite. Jakim cudem tak różni ludzie są w stanie dogadać się między sobą? - zapytał nastolatek, a zielonowłosy skinął na niego, zmuszając do pójścia za sobą. Gdy tylko zeszli z platformy, ktoś inny akurat zdążył na niej wylądować. Drugoklasista szybko pojął, że właśnie dlatego został z niej sprowadzony.
-Najważniejszym czynnikiem, który na to wpłynął był fakt ujednolicenia religii. Przynajmniej w pewnym stopniu. Tylu ludzi, z których każdy był pewny swojej racji jednocześnie przekonało się, że wszyscy się mylili. Szok, jakiego doznali sprawił, że spojrzeli na wszystko z innej perspektywy, której nie ograniczało już wyznanie. Z tego względu pojawiła się akceptacja dla tych, których wcześniej tępiono ze wspomnianych względów. Dalej wszystko poszło, jak upadające na siebie kostki domina. Jeden tryb wprawił w ruch drugi, prowadząc do tego, co widzisz. Nie wszystkich da się zadowolić, ale sukcesywnie prowadzone są prace nad polepszeniem warunków życia dla tych, którym żyje się gorzej. Jak w każdym społeczeństwie, funkcjonuje tu pewne prawo, którym operują bezstronne osoby. Mimo wszystko nie wszędzie dało się zaprowadzić porządek odpowiednio szybko. Rozumiesz, co mam na myśli? - zapytał Kawasaki, spoglądając na grupkę przechodzących obok, młodych Izraelitów.
-Co... Co zrobiono z dyktatorami? Ze zbrodniarzami wojennymi? Co z Hitlerem? Stalinem? Doktorem Mengele? Czyngis-chanem? - zrozumiał i zapytał od razu z lekkim wahaniem w głosie.
-Większość tych osób, a mówię oczywiście o tych, którzy przeszli przez Czyściec, została znaleziona przez swoje ofiary prędzej, niż przez nas. Do tej pory pamiętam, jak potwornie zmasakrowano Hitlera i wierz mi... nie chciałbyś tego widzieć - odparł krótko Mentor szatyna. 
     Dotarli do kolistego, rynkowego fragmentu miasta, z którego liczne rozwidlenia dróg ciągnęły się długimi sznurami w różne zakątki stolicy. Fragment duży nie był, przez co stacjonowali na nim jedynie prawdziwi sprzedawcy targowi. Rozstawione zewsząd stragany serwowały zarówno jadło o zapachu i wyglądzie, jakiego Naito jeszcze nigdy nie widział, jak i ubiór z tajemniczych tkanin. Kupić można było również zabawki dla dzieci o wymyślnych kształtach i sposobach działania. Najczęściej były one napędzane energią duchową, której skondensowane kryształki również dało się otrzymać, o czym świadczył szeroki szyld. Kolejne pytanie miało wydobyć się z ust zielonookiego, lecz niespodziewanie rozległy się krzyki. Ciasno usadzony tłum rozstąpił się nagle, ukazując ścierających się ze sobą mężczyzn. Istotę konfliktu nie sposób było pojąć, lecz walczący okładali się przy użyciu mocy duchowej, która buchała w ich pięściach i stopach. Nie wyglądali na starych. Może nawet nazwanie ich mężczyznami było błędem, bo nie sprawiali wrażenia dużo starszych od gimnazjalisty.
     Kurokawa instynktownie postawił gwałtowny krok naprzód, chcąc rozdzielić okładających się, gdyż nikt inny się do tego nie kwapił. W tym jednak momencie Arab złapał go za ramię i odciągnął do tyłu, kiwając palcem.
-Ten Połykacz Grzechów najprawdopodobniej sprowokował tego człowieka, jednak nie powinniśmy interweniować - orzekł sucho nauczyciel, gdy jeden z walczących trzasnął drugiego kolankiem w nos. Drugi utwardził go mocą duchową, przez co nie ucierpiał i mógł naprzeć na swojego przeciwnika przy pomocy całego ciała.
-Jak to? Czyli Połykacze Grzechów mogą przebywać w takim miejscu? - zdziwił się drugoklasista.
-Mogą. Każdy może. Miracle City jest neutralne. Walki i wszelkie zmagania odstawiane są na bok. Poza tym kłamstwem jest stwierdzenie, że Połykacze Grzechów są wrogami publicznymi. Nie są. Od czasu wprowadzenia rozejmu, mają oni pozwolenie na polowanie na Spaczonych oraz Madnessów, którzy nie zrzeszyli się z żadną grupą. Dlatego ich atak na tamtego Marionetkarza był zgodny z prawem. W tym miejscu wszelkie uprzedzenia odsuwane są na bok. Ogólnie rzecz biorąc, oficjalnie żyjemy z nimi w zgodzie. Mimo wszystko, ze względu na dawne zajścia, ktoś inny rozwiązuje wewnętrzne konflikty - wyjaśnił zajmująco zielonowłosy, w milczeniu spoglądając na wojowników.
-Kto taki? - czarnowłosy nigdy nie słyszał o kimkolwiek innym, niż wymienieni przed chwilą osobnicy.
-Minęła już pełna minuta. Zaraz się przekonasz - odparł tajemniczo mężczyzna. Nie kłamał.
     Pojawił się praktycznie znikąd. Po prostu nagle opadł dokładnie w kręgu, który gapie utworzyli wokół walczących. Opadł jednak z taką siłą, że kilka osób po prostu się poprzewracało. I również jego wygląd był niecodzienny. Przystojny, młody mężczyzna o twarzy zmąconej tylko jedną, krótką blizną na prawym policzku miał spokojne, siwe oczy. Jego włosy były ciemnozielone, niczym zadbana trawa. Fryzurę wzbogacono przedziałkiem na samym środku głowy, a proste kosmyki zostały ścięte za uszami równo, jak od linijki. Mężczyzna odziany był w lśniącą, metalową zbroję, niezwykle gładką i imponującą w swej skromności. Osadzony na korpusie kirys kończył się żabotem, okalającym część szyi w pewnym odstępie. Szpiczaste naramienniki zbudowane były z nastających na siebie płytek - po trzy na każdy z nich. Za łokciami, a przed nadgarstkami umiejscowiono proste, pozbawione wypustek ochraniacze. Fartuch pancerza ograniczał się jedynie do przedniej, trójkątnej części, wystawionej przed kroczem. Siwooki miał na sobie ciemnogranatowe, workowate spodnie, niknące pod kolejnymi ochraniaczami - tym razem na goleniach. Przy lewym naramienniku powiewała przytwierdzona do niego, biała opończa. Prawa ręka przybysza dzierżyła dwustronnie naostrzony miecz z dawną, rozbudowaną rękojeścią, jakże różną od oszczędnej budowy katany. Ostrze oręża rozszerzało się zaraz za nią, by zaraz zacząć się zwężać, aż do samego czubka. Największe wrażenie robiła deltoidalna tarcza w lewej ręce mężczyzny. Jej brzegi skonstruowane były z tego samego metalu, co zbroja, jednak pozostałą część wykuto z najprawdziwszych kryształowych płytek. Płytki nakładały się na siebie tak, że tarcza widziana od boku sprawiała wrażenie małej piramidy z wyraźnym czubkiem.
     Wielu pochyliło głowy przed przybyszem w geście szacunku. Walczący niemal natychmiast zaprzestali walki, w milczeniu i zgryzocie wpatrując się w oblicze silniejszego i możniejszego od nich. Ewidentnie mieli wcześniej nadzieję, że unikną tej sytuacji. Nie uniknęli.
-Pójdźcie ze mną po dobroci, a sąd będzie dla was łaskawy - rzekł rzeczowo bojownik. Rzeczowo, lecz szczerze. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Wszystko potoczyło się szybko. Jeden ze złapanych przystał na warunki, pochylił nisko głowę na znak poddania się. Był to ten rzekomo "sprowokowany". Prowokator jednak, jak przystało na stereotyp Połykacza Grzechów, nie miał zamiaru tanio sprzedać skóry. Po prostu ludzie, którzy działają pod presją, często podejmują nielogiczne i patetyczne działania, których nie próbują nawet przemyśleć. Tenże osobnik należał do takiego właśnie grona. Niespodziewanie pochylił głowę, jakby chciał pójść za przykładem przeciwnika. Chciał w ten sposób uśpić czujność zielonowłosego, samemu skupiając duże ilości mocy duchowej w pięści. Pięść naraz poszybowała w stronę twarzy mężczyzny - powolnego i ociężałego, jak się zdawało. Nic podobnego. Siwooki z niepodziewaną prędkością minął atakującego, stając z jego prawej strony. Zrobił to tak sprawnie i łatwo, że Kurokawa nie pojął nawet sekretu jego techniki. Potem było już za późno. Kryształy w tarczy zajaśniały nagle, niczym włączona lampa, a sam puklerz opadł od góry na barki nieposłusznego agresora. 
     Widok był niesamowity. Z tarczy niespodziewanie wylała się gęsta poświata mocy duchowej, która niby mała kopuła objęła wroga, chwilę później zaczynając się kurczyć. Zmniejszając swoją objętość, jednocześnie zwiększała nacisk, sprawiając przy tym, że podłoże pękało, jak cienka warstwa lodu. Krew pociekła z nosa i ust pacyfikowanego osobnika, który został dosłownie wbity w ziemię w płytkim, dziesięciocentymetrowym kraterze o kształcie koła. Agresor stracił przytomność, a cały oręż siwookiego mężczyzny rozpłynął się w powietrzu. Bojownik przełożył przez bark pokonanego, a gestem przywołał do siebie tego, który zdecydował się poddać. Wtedy skłonił się głęboko i dostojnie w stronę gapiów.
-Najmocniej przepraszam za zajście. Życzę miłego dnia - rzekł i odszedł wraz ze swoim "łupem".
***
     -Był to jeden z Niebiańskich Rycerzy. To jest właśnie ta neutralna siła, która strzeże prawa w Miracle City. Nie mam pojęcia, ilu ich jest. Sam znam raptem kilku, jednak są dobrze wyszkoleni i wierni swoim przekonaniom. To, co robią, robią doskonale i sumiennie. Zasługują na swój tytuł. Może sposób, w jaki potraktowano tamtego człowieka wydaje ci się brutalny, ale to konieczne, by zachować porządek i powszechny szacunek obrońców prawa. Poza tym, drobne przestępstwa obejmuje Zasada Jednej Minuty - tłumaczył Matsu, gdy już wydostali się na bardziej wolny od ludzi teren.
-Racja. Mówiłeś coś o tym, że "minęła już minuta", prawda? - przypomniał sobie nastolatek.
-Zasada Jednej Minuty dopuszcza możliwość uniknięcia kary przy lekkich wykroczeniach. Warunkiem jest zakończenie sporu w ciągu 60-ciu sekund. Po ich upłynięciu wysyłany jest najbliższy wolny Rycerz - wyjaśnił mężczyzna, po czym spojrzał na swój zegarek i wpił dłoń w jasnozielone włosy.
-Coś nie tak? - zapytał chłopak, zauważając niepokój na twarzy Mentora. Ten prawie natychmiast sięgnął do kieszeni swojej koszuli, wyciągając z niej niezbyt długi, owinięty w szary materiał i związany rzemykiem pakunek.
-Naprawdę bardzo cię przepraszam, Naito, ale koniecznie muszę się teraz gdzieś udać. Nie myślałem, że to wszystko zajmie nam aż tyle czasu, dlatego chciałbym cię prosić o przysługę - rzekł mężczyzna, podając zwitek swojemu podopiecznemu, który chwycił go z lekką dezorientacją, ale również zaciekawieniem.
-Chciałbym abyś udał się w pewno miejsce. Mam na myśli klinikę mojego dobrego znajomego. Podam ci wizytówkę z dokładnym adresem. Proszę cię tylko, żebyś przekazał mu ten przedmiot. Ani myśl o obejrzeniu go po drodze! Z tą sprawą na pewno będziesz mógł wejść do gabinetu poza kolejką. Wyślę do ciebie Rinji'ego albo Rikimaru, żeby cię potem odebrali. Na razie, baw się dobrze! - nie powiedział nic więcej, a i to wyrzekł tak szybko i zwięźle, by nie pozwolić uczniowi na zadanie jakiegokolwiek pytania. Po wszystkim pobiegł w swoją stronę, jakby nigdy nic, zostawiając Kurokawę z tajemniczym przedmiotem, tajemniczą wizytówką w całkowicie nieznanym mu miejscu. Zielonooki westchnął głęboko. Powoli zaczynał przyzwyczajać się, że jego Mentor omijał szczegóły, których wolał nie zdradzać. I że robił to piekielnie dobrze...
***
     -To chyba tu... - mruknął sam do siebie zmęczony chłopak, gdy po dwóch godzinach błądzenia po ulicach miasta dotarł w końcu na miejsce. Tuż przed nim malował się niewielkich rozmiarów szary budynek z płaskim dachem i dwuskrzydłowymi drzwiami. Przez nie z kolei przebiegał cały kordon ludzi. Kolejka kończyła się niemalże sto metrów od wejścia. Na dachu "kliniki" ustawiony był raczej kiepski, z pewnością plastikowy emblemat, wsparty na podetknięty podeń... kijek. Żenująca etykieta okraszona była krzywym napisem "Eskulap", w którym każda litera figurowała na innej wysokości i miała inny rozmiar. Ten fakt w połączeniu z wyglądem samego ośrodka podkreślał mizerotę przybytku. Tym bardziej Naito dziwił się na widok tych wszystkich klientów.
     Z trudem wszedł do środka, przepychając się przez kolejkę. Nikt nie zatrzymał go po drodze chyba tylko dlatego, że logicznie rzecz biorąc, mógł zmierzać do okienka pielęgniarki. Tak zresztą zrobił. W małym pokoiku, w którym dzięki szybce widać było raptem kilka szafek z aktami pacjentów, stała niebrzydka kobieta. Kobieta ta miała na sobie "czepek" pielęgniarski, uśmiechała się całkiem ładnie, kręcąc palcem loczki w jasnych włosach. Problem polegał jednak na tym, że ważyła jakieś 40 kilogramów za dużo, a ten fakt osłabiał wrażenie.
-Ja... Mam tutaj przesyłkę dla... doktora. Od Kawasakiego Matsu - rzucił niepewnie Kurokawa, a pielęgniarka bez słowa wskazała mu drzwi, od których zaczynała się monstrualna kolejka. Zielonooki skłonił się w podziękowaniu, wziął głęboki oddech i z trudem przebrnął przez morze śmierdzących, spoconych ludzi. Ludzi o różnej orientacji, kolorze skóry i religii... lecz śmierdzących identycznie. Ostatecznie bez słowa otworzył białe wrota gabinetu i szybko zamknął je za sobą, łapczywie chłonąc świeże powietrze. Jak szybko zauważył, pomieszczenie było całkowicie ciemne. Ani jeden foton nie rozjaśniał mroku, toteż drugoklasista instynktownie w lekkim przestrachu jął szukać włącznika światła. Po kilku chwilach zdołał przełączyć prztyczek, zapalając trzy lampy na suficie. W tym samym momencie, zanim zdążył wyłapać jakikolwiek szczegół w umeblowaniu gabinetu, jakiś przedmiot z ekstremalną prędkością świsnął mu koło ucha. Pocisk delikatnie rozciął policzek Naito, wbijając się w drewniane drzwi i wywołując oczopląsy u przerażonego Madnessa. Szatyn z drżącą grdyką przerzucił spojrzenie na to, co uderzyło obok jego głowy... a był to najprawdziwszy skalpel.

Koniec Rozdziału 40
Następnym razem: Witamy na arenie

2 komentarze:

  1. Ale dobry rozdział! Wykreowałeś Morriden w naprawdę ciekawy i pomysłowy sposób! Samo przemieszczanie zwróciło moją uwagę, a co dopiero zasada jednej minuty i niebiańskich rycerzy. (już czuję że nieźle to wykorzystasz).
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem naprawdę sporo czasu, by część prawideł rządzących Morriden wypracować i dopracować ;) W końcu dopiero w 40tym rozdziale bohaterowie trafiają do głównego miejsca akcji :P Cieszę się, że się podoba i również pozdrawiam ^^

      Usuń