ROZDZIAŁ 43
-Moi drodzy, co się tu dzieje?! Nieznany zawodnik wkroczył na arenę bez słowa, by wyzwać naszego mistrza! Czy uda mu się skraść tytuł czempiona?! Czy będzie miał jakiekolwiek szanse przeciwko Tatsuyi?! Przypuszczam, że nie, a wy?! - rozległ się głos hype-mana, któremu zawtórowało basowe wycie setek widzów. Nikt nie wróżył zwycięstwa dla Kurokawy. Nikt nawet mu go nie życzył. A jednak Naito bez słowa wysunął na bok jedną nogę i zaczął się rozciągać, przygotowując do rozpoczęcia walki. Zielone oczy z chłodnym spokojem przyglądały się bezlitosnemu rywalowi, którego zęby szczerzyły się w groźnym uśmiechu.
Kolejki przy kasach wrzały, kiedy nowy oponent stanął na przeciw mistrza areny. Tłumy ludzi przepychały się między sobą, wzajemnie wymieniając się smrodem spoconych ciał. Jeden krzyczał przez drugiego, wielu kłóciło się z wieloma. Każdy obstawiał tak samo. Zwykły zakład przeciwko Kurokawie, standardowo. Razy sto. Razy dwieście. A ilość losów rosła. Nigdzie nie dało się znaleźć aż tak jednomyślnej społeczności, nawet jeśli ta ograniczała się tylko do kibiców na arenie. Niespodziewanie jednak wśród nich pojawił się ktoś inny. Wyższy, bynajmniej nie cuchnący. Kilka osób wymieniło porozumiewawcze spojrzenia na jego widok. Niektórzy szeptali między sobą i wskazywali na niego palcami. Każdy jednak z lekkim, powszechnym ukłonem przepuścił go w kolejce, pozwalając mu dostać się do samej kasy. Osobnik ten rzucił mieszek na ladę, spoglądając głęboko w oczy okularnicy z okienka, która spłonęła rumieńcem na jego widok.
-Pełny zakład. 5000 na to, że Tatsuya wygra, ale ten drugi zada jeden cios pod koniec walki - rzekł stanowczo, a jego obstawienie zostało wprowadzone do rejestru. Pieniądze zabrano i przeliczono w zaskakująco szybkim tempie. Przybysz otrzymał swój własny los, a ludzie wokół zaczęli jeszcze zajadlej wymieniać się swoimi spostrzeżeniami. Jedyny człowiek, który od rozpoczęcia walki wieczoru wybrał pełen zakład. Nikt inny nie ośmielił się spróbować przewidzieć wynik pojedynku.
-Więc masz na imię Tatsuya, tak? - zielonooki zrobił kilka skłonów, po czym zaczął rozciągać swoje ręce. -Nazywam się Naito. Jesteś Połykaczem Grzechów, prawda? - tym razem już zapytał, uważnie przyglądając się czempionowi. Ten prychnął tylko lekceważąco, przechylając głowę na bok. Jego różnokolorowe oczy świdrowały sylwetkę obywatela Akashimy. Niecny uśmiech wciąż gościł na twarzy, a ręce świerzbiły do walki.
-A co, jeśli tak? - odpowiedział pytaniem na pytanie z groźnie wydętymi wargami. Strzelił rozciąganymi knykciami.
-Nic, tylko pytam. Jak dotąd tacy, jak ty wyrabiają sobie u mnie naprawdę złą opinię... - początkujący Madness wyprostował się, kilkakroć podskakując na obu nogach, lecz nie zdejmując wzroku z rywala.
-A mam się tym przejmować, ponieważ...? - zakpił z niego otwarcie Tatsuya, lecz Naito miał na to gotową odpowiedź.
-Ponieważ zaraz mnie znienawidzisz, no nie? Dobrze jest wiedzieć coś o kimś, kogo nienawidzisz, prawda? - zripostował gimnazjalista. Mistrz areny gniewnie opuścił brwi, dając się złapać w tak prostą pułapkę. W ułamku sekundy skupił trochę energii wokół pięści, uderzając nią w mur, jak kowalskim młotem. W miejscu trafienia powstało duże wgłębienie, a pęknięcia pociągnęły się jeszcze na kilkanaście centymetrów.
-Skąd jesteś, ty kurwo?! - warknął zdenerwowany heterochromik, po zwierzęcemu szczerząc śmiercionośne zęby.
-Akashima. Na Honsiu w Japonii - odparł bez chwili zastanowienia drugoklasista, po czym opuścił obie ręce przy ciele.
Zabrzmiał pisk syreny. Obaj na to czekali. Kurokawa zaczął działać jeszcze podczas trwania sygnału. Jego obie pięści otoczyła poświata mocy duchowej szeroka na pięć centymetrów nad powierzchnią skóry. Podobna skupiła się wokół jego prawej stopy. Ruszył natychmiast, wybijając się do przodu właśnie przy jej pomocy. Miał zamiar zamachnąć się najpierw lewą pięścią, lecz zanim zrobił cokolwiek, zauważył twarz przeciwnika kilka centymetrów przed własną - tak, że prawie stykali się czubkami nosów. Szatański uśmiech wykrzywiał usta czempiona, który natychmiastowo chwycił oba nadgarstki zielonookiego, unieruchamiając je. Naito syknął z bólu.
-Jest cholernie silny nawet bez użycia mocy... Będzie ciężko - nim dokończył myśl, mistrz areny odbił się nogami od ziemi, gwałtownie wbijając oba kolana w twarz gimnazjalisty. Wciąż jednak ani myślał puszczać jego rąk. Gdy ponownie dotknął stopami podłoża, kilka kropli krwi skapnęło z nosa drugoklasisty prosto na matę. Początkujący Madness został na kilka chwil unieruchomiony przez ból, co dało Tatsuyi wystarczająco dużo czasu do ponowienia ofensywy. Jeszcze raz podskoczył, lecz tym razem szeroko rozstawił swoje nogi, które sprawnie przeleciały po obu stronach głowy zielonookiego. Gdy już znalazły się ponad nią, ponownie je złączył, uderzając z góry w jego kark. Ten jeden ruch wbił lico Kurokawy w posadzkę, rozpraszając skupioną w pięściach energię. Heterochromik odbił się od głowy powalonego, lądując kilka metrów dalej. Uśmiech nadal nie znikał z jego ust, a wręcz przeciwnie - pogłębiał się w miarę, jak Naito podnosił się z ziemi.
-Jesteś żałosny! Wydaje ci się, że możesz ot tak zakładać, że przeciwnik grzecznie poczeka na twój atak? Ty kupo gówna! Wbijasz tutaj, jak największy kozak żeby zaraz paść, jak ciota. Jaja w domu zostawiłeś, śmieciu? - Tatsuya poniżał zielonookiego ku uciesze widowni, a w tym czasie gimnazjalista zdołał wstać.
-Szykuj się... Teraz moja kolej! - zakrzyknął Połykacz Grzechów, a powietrze przeszyła najprawdziwsza groza.
Z ponadprzeciętną prędkością czempion ruszył w stronę przeciwnika, który prawie natychmiast zasłonił twarz obydwiema przedramionami, tworząc przed sobą żywą tarczę. Tak szybko, jak potrafił, utwardził skórę w wystawionych do bloku partiach ciała, przygotowany do odparcia ataku. Nie był jednak przygotowany na sam atak... Prawa pięść wystrzeliła do przodu w kierunku gardy chłopaka, docierając idealnie między jego ręce. Zielonooki mógł tylko patrzeć ze zdziwieniem, jak jego przedramiona zostają rozbite na boki, a prosty heterochromika trafia go w szczękę. Głowa gimnazjalisty odskoczyła do tyłu, a siła uderzenia zamroczyła go. Nim zdążył się pozbierać, mistrz areny cofnął rękę i uderzył raz jeszcze - tym razem w brzuch. Drugoklasista zgiął się wpół, dławiąc własną śliną. W tym czasie Tatsuya prawie natychmiast przesunął się za jego plecy, waląc prosto w plecy "młotem". Kurokawa wypluł krew, upadając ciężko na kolana wśród ryku tłumów. Połykacz Grzechów ponownie stanął przed nim, patrząc na niego z pogardą.
-Robi ze mną, co chce. Jakim cudem przebił się przez to? Trzymałem gardę ze wszystkich sił, a on tak łatwo... Cholera! - zielonooki nie mógł pojąć tego, co właśnie się stało. Jęknął tylko nieznacznie, podnosząc wzrok.
-Zapluty robalu, nie rób sobie ze mnie jaj! - wrzasnął nagle pełen gniewu czempion. -Taką pseudo-gardą możesz sobie odgarniać śnieg z podwórka, ale nie blokować ciosy! Nieważne, jak bardzo się pilnujesz, przy takim czymś wystarczy w odpowiedni sposób uderzyć między ręce, żeby rozepchnąć je na boki. Nie musiałem nawet ponawiać ciosu, takie z ciebie gówno! - bulwersował się tak, jakby chciał gołymi rękami rozerwać Naito na kawałki. Jego twarz natomiast... zdecydowanie potwierdzała takie domysły.
-Wstawaj! Rozniosę cię... - warknął groźnie Tatsuya, nie posiadając się ze złości. Rozumiał bycie słabym, lecz za nic w świecie nie potrafił zaakceptować wroga, który w ogóle NIE UMIAŁ walczyć. Doprowadzało go to do szewskiej pasji.
Gimnazjalista podnosił się z trudem. Zdawał sobie sprawę, że walcząc normalnie, nie uda mu się wygrać. Ostrożnie uniósł się na zgiętych kolanach, opierając na nich swoje ręce, lecz nadal miał spuszczoną głowę. Postanowił zaatakować. Od razu, bez ostrzeżenia. I tak zrobił. Ze swojej obecnej pozycji natychmiast przeszedł do ofensywy, zamachując się prawą pięścią, do której już w ruchu przelał swą moc duchową. Miał nadzieję zaskoczyć oponenta. Pokonać go sprytem, podpuchą... Przeliczył się. Nim jego atak przebył połowę wymaganego dystansu, szatyn poczuł pulsujący ból w szczęce. Lewy prosty heterochromika uderzył idealnie w jego nos, przerywając natarcie i odpychając drugoklasistę do tyłu. Obawy Kurokawy spełniły się - nie był już w stanie oddychać przez wypełniony krwią narząd węchu. Spróbował dmuchnąć przy jego pomocy, lecz tylko wystrzelił zbitą masę posoki i śluzu. Z niepewnością przyjrzał się spojrzeniu Tatsuyi w obawie przed kontrą.
-Z czym ty się do mnie rzucasz, dziwko?! - krzyknął od razu Połykacz Grzechów. -Jeśli nie jesteś PEWNY o byciu szybszym, niż przeciwnik, NIE MASZ PRAWA uderzać sierpem. Kiedy nie znasz prędkości wroga, ZAWSZE zaczynasz prostym. Do reszty cię pojebało?! Nie znasz nawet podstaw, a próbujesz walić mnie w rogi?! Masz, nażryj się, głupia kurwo! - rzucał mięsem mistrz areny, wieńcząc swą wiązankę wystawieniem środkowego palca. -Już cię nienawidzę! Zapierdolę cię, rozumiesz? Zapierdolę! Dlaczego do diabła nic cię to nie rusza, co? Patrz. Patrz, kurwa, powiedziałem! - chwycił boleśnie zielonookiego za włosy i uniósł go na nich do góry, zmuszając tym samym do spojrzenia mu w twarz. -Widzisz? To twoja śmierć, wiesz? Widzisz ją? Zadam ci ból... Ból, szmato, rozumiesz?! Dlaczego mi nie ubliżasz? Nie denerwujesz się? Nie? Czemu?! Dlaczego nie możesz mnie znienawidzić tak bardzo, jak ja ciebie, co?! - Tatsuya zachowywał się, jak prawdziwy szaleniec. Jego bełkot zdawał się całkowicie nie mieć sensu. Prawdziwy obłęd, obłęd obłąkanego spoglądał jego oczami na świat... i śmiał się.
-Przykro mi, kiedy na ciebie patrzę, Tatsuya-san... - wyszeptał w końcu gimnazjalista. -Przykro mi, że nie umiesz być szczerym. Jesteś brutalny, bezlitosny i ordynarny, ale... jeśli naprawdę tak bardzo kochasz nienawidzić... to dlaczego twoje serce płacze? - drugoklasista sprawiał wrażenie, jakby sam nie był świadomy tego, co mówi. Że w ogóle mówi. Mimo wszystko przemawiał z taką lekkością, a jednocześnie pewnością siebie, jakby wiedział na sto procent, że ma rację. Nie. W jego przypadku byłby to co najmniej tysiąc.
Heterochromik uderzył bez słowa. Prawym hakiem, znienacka, z twarzą zaczerwienioną ze złości. Jego przeciwnik aż podskoczył w miejscu, zwalając się na plecy i kaszląc. Prawie od razu przeturlał się na brzuch. Z drżącym ciałem próbował się podnieść. Tymczasem wściekły czempion odwrócił się do niego plecami, z całej siły uderzając w mur i tworząc w nim kolejne, mniejsze od poprzedniego wgłębienie. W tym momencie część widzów gwałtownie wciągnęła powietrze. Ranny i obolały Kurokawa biegł. Tak, biegł w stronę swojego przeciwnika, po drodze opuszczając krwi z rozbitego nosa. Wymierzył zwykłego, najzwyklejszego kopniaka. "Buta", jak nazywała go powszechnie stanowcza większość świata. Miał trafić. Był pewny trafienia. Nie trafił. W ostatniej chwili Tatsuya poruszył się w bok, puszczając nogę przeciwnika obok siebie. Jednocześnie sam okręcił się na pięcie. W pół sekundy dopiął swego. Dosłownie nabił brzuch zielonookiego na swoje lewe kolano, doprowadzając tamtego do zwymiotowania... własną krwią. Z pogardliwym spojrzeniem opuścił kończynę, a mieszkaniec Akashimy zaczął upadać. Powoli, jakby w zwolnionym tempie pod echem wiwatów.
-Naitoooo! - ryknął w końcu Okuda, który przez całą walkę dusił w sobie kłębiące się emocje. Chłopak przeskoczył przez barierkę, zbliżając się na minimalną odległość od muru areny. Dzielił całym sobą ból swojego przyjaciela.
Czempion miał już minąć pokonanego, gdy opadający nastolatek w locie chwycił go za jego kurtkę, tylko tym sposobem pomagając sobie w ustaniu na nogach. Pierwszy raz od początku pojedynku na licu mistrza pojawiło się zaskoczenie. Początkujący Madness dyszał ciężko, czując strużki krwi na swoim podbródku. Nie starł ich.
-Tatsuya-san... Następnym razem wygram - mruknął tylko, uśmiechając się delikatnie, po czym niespodziewanie z całej siły uderzył przeciwnika w twarz. Niemalże ironicznie, prawym sierpowym, bez myślenia. Lecz wkładając w to swoje serce i dusze. Twarz Połykacza Grzechów z wbitą weń pięścią odskoczyła na bok, a on sam zamarł na kilka chwil. Kurokawa zdążył już stracić przytomność, lecz nadal wisiał na kurtce czempiona. Nieposkromione zdziwienie ustąpiło nagle niepohamowanemu gniewowi i prawdziwej, bladej furii. Heterochromik chwycił prawą dłonią bok głowy pokonanego, z groźnym rykiem uderzając nią o mur. Potem uderzył go pięścią. Ironicznie. Lewym prostym. Później prawym. I znów lewym. Tak na zmianę pięć, dziesięć, piętnaście razy bez opamiętania i odrobiny współczucia. Kompletnie przestał nad sobą panować. Kiedy siła jego ciosów niemal doprowadzała do upadku ofiary, podbijał ją do góry uderzeniem z kolanka. Kolejne proste obijały potylicę gimnazjalisty o twardą ścianę, zlepiając krwią czarne włosy. Ataki czempiona zaczęły wywoływać zgorszenie i strach na twarzach coraz większej ilości widzów. Jednocześnie zaczerwieniały i obcierały one policzki, wywoływały sinienie oczu, zniekształcały podbródek, a nawet wybijały kolejne zęby.
Złapał go mocno za krtań i przyciągnął do siebie. Objął ramieniem jego kark, pochylając się wraz z nim, po czym uderzył kolanem w tors. Ponawiał kilkanaście razy z pełną zajadłością, jak prawdziwe zwierze walczące o swoje życie, o miejsce w stadzie. Nie ulegało wątpliwości, że złamał co najmniej kilka żeber nieprzytomnemu oponentowi, w tym jedno niebywale głośno i dobitnie, dając o tym znać wszystkim widzom. W tym czasie odziani w garnitury ochroniarze dosłownie przygważdżali Rinji'ego do schodów, rozkładając jego ręce na znak krzyża. Twarz albinosa również była zaczerwieniona w jednym miejscu. Jego czapka leżała obok, cała ubrudzona w kurzu. Niebieskie oczy produkowały niesamowite ilości łez, a zęby zaciskały się aż do bólu. Szamotanie na nic się zdało. Nawet z nosa kosiarza zaczął wydobywać się śluz, szybko zlewając się ze łzami.
-Dlaczego go tu zabrałem? Co mnie do tego podkusiło?! Mogłem go powstrzymać przed walką... Czemu tego nie zrobiłem?! Gówno mnie obchodzi "Bóg", gówno mnie obchodzą zasady! Ja po prostu... nie chcę widzieć, jak masakrują mojego przyjaciela! Błagam! Odbierzcie mi przytomność! Wydłubcie mi chociaż oczy! - obwiniał siebie za wszystko, nie mogąc powstrzymać żalu i smutku, który pochłaniał go w całości. Dwóch milczących ochroniarzy za nic miało jego prośby i nawoływania. Ich ciemne okulary nie ukazywały nawet oczu. Nikt nie był ponad prawem, można by rzec. Okuda nie chciał akceptować takiego prawa.
Rzucił połamanego nieprzytomnego na plecy, lecz jego gniew wcale nie zmalał. Czuł się ośmieszony. Poniżony. Czuł, że nabito go w butelkę i bezczelnie zlekceważono. I nie miał zamiaru nikomu tego darować. Jedną nogą stanął na prawej kostce chłopaka, po czym drugą natychmiastowo naładował energią duchową. W ciągu sekundy nastąpił z całej siły na stopę pokonanego, całkowicie przekierowując ją na bok z głuchym, mrożącym krew w żyłach trzaskiem. Po chwili to samo uczynił z następną, uśmiechając się przy tym szaleńczo. Bez zbędnych ceregieli pochwycił leżącego za jego koszulkę, unosząc go do góry. Następnie bezlitośnie przymierzył się do wydłubania mu oczy. Jego środkowy i wskazujący palec u prawej ręki przeszyły powietrze.
Ktoś wyminął strażników, co nie było trudne, bo na jego widok zlęknieni bali się podejść. Ten sam ktoś odepchnął ich, robiąc sobie przejście. Ten sam ktoś bez użycia energii duchowej przeskoczył przez mur z niezwykłą prędkością, po czym odbił się odeń. Ten sam ktoś wylądował pomiędzy trzymającym i trzymanym, chwytając znajdującą się w ruchu rękę. Przybysz natychmiastowo uderzył w drugą dłoń Tatsuyi, zmuszając go do puszczenia na ziemię zmasakrowanego zielonookiego, który zupełnie nie poczuł swojego upadku. Nieznajomy odrzucił na bok chwycony przez siebie nadgarstek czempiona, a ten w dezorientacji próbował uderzyć go za pomocą drugiej pięści. Nowy oponent okazał się umiejętny. Z niesamowitą lekkością... zbił nadchodzące uderzenie, a zaraz potem uczynił to samo z kolejnym, przychodzącym z wcześniej odrzuconej dłoni. Wyłączając na chwilę z gry górne kończyny heterochromika, "ktoś" wymierzył niskie kopnięcie w jego staw kolanowy - sprawnie, od boku. Wykonawszy go w ten sposób, siłowo zmusił mistrza areny do padnięcia na kolano. Gdy ten jeszcze opadał, przybysz uderzył z góry "dłonią-tasakiem" prosto w jego obojczyk. Złamał trafioną kość, jakby była to dla niego gałązka, w ten sposób demonstrując swoją siłę.
-Kim ty, kurwa, jesteś?! - ryknął Tatsuya, z niedowierzaniem łapiąc się ręką w miejscu uderzenia. -Kto ci dał prawo, żeby wpierdalać się w moją walkę?! - zapytał z furią w oczach, zdolny do wszystkiego. Zignorowano go.
Nieznajomy został szybko złapany na telebimach. Był całkiem wysoki i dość chudy. W oczy rzucały się jego sięgające do połowy kostek, jeansowe spodnie i bardzo krótkie, trampkowate buty. Nosił na sobie rozpiętą bluzkę baseballową, spod której wyłaniała się czerwona koszulka z tajemniczym symbolem na przedzie. Młody mężczyzna, a może raczej chłopak miał sterczące do tyłu włosy w kolorze wiewiórczej kity. Większa część jego czoła była zakrywana przez oplecioną wokół głowy chłopaka, czarną chustę z supłem z tyłu i białym symbolem z przodu - takim samym, jak na koszulce. Oczy nieproszonego gościa miały zielony kolor i pełne były chłodnej pewności siebie. Przybysz schował nonszalancko obie ręce do kieszeni, rozglądając się.
-Na dzisiaj dosyć walk! Zamykamy arenę do jutra! Wydaje mi się, że ta rzeź tutaj poskromiła wasz apetyt, lecz jeśli nie - sam się tym zajmę! Ja będę przeciwnikiem każdego, komu nadal brakuje rozrywki. Czekam tu na pierwszego chętnego, ale ostrzegam... dla nikogo nie będę pobłażliwy. W końcu każdego z was ożywi "Bóg"... prawda? - ostatnie słowo wypowiedział w stronę powalonego na kolana Tatsuyi, który w ogóle nie skomentował, rozpoznając w końcu stojącego przed nim człowieka. Nie on jeden. Ludzie zaczęli szeptać pomiędzy sobą, widząc to wszystko, co miało miejsce przed ich oczami. I wysnuli wnioski.
-Nie żartujcie sobie ze mnie... Ten gość tutaj to przecież... Okuda Yashiro! - krzyknął nagle ktoś w ciżbie, a dotychczas zajęci przytrzymywaniem Rinji'ego ochroniarze podnieśli głowy, zaciekawieni tymi słowami. Albinos podniósł się natychmiast, mijając drabów i wskakując na ogrodzenie, niczym pospolity dachowiec.
-Nii-sama! - krzyknął w niedowierzaniu niebieskooki, jednak w jego głosie dało się słyszeć zarówno ulgę, jak i sympatię.
Koniec Rozdziału 43
Następnym razem: Prezent
Ah... Tatsuya! Ty brutalu! Imie dobrane przypadkowo czy jednak do czegoś nawiązuje? I czy Nii- sama Rinjiego to ten sam gościu co posił kasę, że padnie jedno uderzenie od Naito?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Imię wybrałem takie, a nie inne... bo taką miałem "wizję" :P Do niczego konkretnego to nie nawiązuje, chyba że nawiązanie stworzyłem podświadomie. A braciszek? Tak, to on postawił pełen zakład ;)
Usuń