środa, 25 grudnia 2013

Rozdział 44: Prezent

ROZDZIAŁ 44

     -Za chwilę znowu uderzy - Kurokawa chciał powiedzieć to na głos. Nie umiał. Mógł tylko myśleć. Jego usta zamknęły się na amen, nie chcąc wypuścić nawet pojedynczego dźwięku. Tatsuya stał naprzeciw niego w milczeniu, by zaraz uderzyć go w twarz. Gdy tylko ciało czempiona zostawało wprawione w ruch, cały jego zarys zamazywał się, groteskowo wykręcał we wszystkie strony. A gdy pięść dotarła do twarzy zielonookiego, wiał wiatr. Silny, przepotężny wręcz. Wiatr, który rozcinał mroki. A mroki otaczały obu walczących, nie pozwalając dostrzec niczego innego. Blady snop światła łypał oczami jedynie na nich. Dalej była niepewność, pustka i chłód. Naito wygiął się masakrycznie, rozmywając na wszystkie strony, by zaraz w milczeniu odpowiedzieć na cios. Kopnął swojego wroga w brzuch, jego również rozmywając. Znów zawiał ten potworny wiatr. Tak głośny i nieprzewidywalny. Tatsuya nie przestawał. Uderzył raz jeszcze i jeszcze, i jeszcze... Każdy cios rozmywał gimnazjalistę, każdy ruch rozmywał czempiona. A wiatr ryczał za każdym razem, tańcząc wraz z nimi. Zielonooki wieszał w pustce swoje myśli. Wieszał tam swoją uwagę i swojego ducha.
-Ten wiatr... Słyszę szept. Ktoś coś mówi? Co? Powtórz, proszę, kimkolwiek jesteś! Nie mogę cię zrozumieć... - drugoklasista uświadomił sobie, że wyjące strumienie powietrza cały czas powtarzają te same dźwięki. Cały czas ciągną ten sam temat, niemożliwe do zrozumienia dla zwykłego człowieka. Lecz teraz, gdy już to zauważył, musi się skupić. Musi zrozumieć, usłyszeć i odczytać.
NIE POZWÓL MU UPAŚĆ!
   Zrozumiał. Usłyszał. Odczytał. To jedno zdanie, tak niesamowicie wyraźne i dobitne, na wskroś przeszywające jego ciało. Jego umysł. Jego duszę i wszystkie wspomnienia. A gdy już pojął, co szeptał wiatr, uświadomił sobie jeszcze jedną rzecz. Z oczu Tatsuyi płynęły łzy. Płynęły całymi strumieniami, choć jego twarz wyglądała, jakby wyrzeźbiona w kamieniu. I nawet Kurokawa wyglądał teraz tak samo. On też płakał. On też "nie miał twarzy". I zderzyli się jeszcze raz. Zderzyli się pięściami, rozmywając nawzajem swoje ciała. Ich barwy i kontury rozlały się dookoła, niesione wiatrem, który nie mówił już nic. Znikał. Odchodził.
***
     W pozycji półsiedzącej spoczywał na czerwonej kanapie, targany ze wszystkich sił przez nieznajomego, łysego mężczyznę, na którego twarzy malowało się prawdziwe przerażenie. Całe ciało młodego Madnessa szumiało, emanując niezwykłe wręcz ilości mocy duchowej. Wielka poświata otaczała go, niczym gigantyczny płomień świecy, chlustając dokoła z niesamowitą siłą. Pęd powietrza, który wytwarzała szalejąca fala energii rzucał na wszystkie strony wszystkim, w swoim zasięgu. Stolik do kawy został wręcz roztrzaskany o pobliską ścianę. Wszystkie obrazy pospadały, dywan został niemalże zwinięty i przesunięty na drugą stronę pokoju. Cztery wielkie komody z przeszklonymi drzwiami zostały rozłupane na kawałki, a szyby rozprysły się na setki części, zalewając podłogę. Żyrandol, identyczny jak przy wejściu na arenę najpierw zgasł, a zaraz potem poleciał w kąt, niemalże wyrwany, rozłupany dokładnie w połowie.
-Opanuj się, do cholery! - łysy mężczyzna wymierzył potężnego liścia w policzek chłopaka. Dopiero teraz Naito całkowicie odzyskał przytomność. Dopiero teraz uświadomił sobie, co przed chwilą uczynił. Dopiero teraz zauważył, jak szybko bije jego serce, jak bardzo poci się jego ciało. I dopiero teraz spostrzegł, że z jego zielonych oczu płynęły łzy...
-To był tylko sen... ale ja... naprawdę aż tak się nim przejąłem? To wszystko... moje dzieło? - dyszał ciężko, rozglądając się dookoła. Powoli dochodził do normalnego, bezpiecznego stanu. Z lękiem spojrzał na uspokajającego go mężczyznę. Jego ciemne okulary zostały rozbite na pół, a obie ich części zatrzymały się na ramionach bodyguarda. Masa kłębiącej się wcześniej mocy duchowej rozchełstała jego białą koszulę i bez trudu oderwała cały rękaw garnituru, który teraz leżał zwinięty gdzieś pod ścianą. Na twarzy łysola widniały niepokój i złość.
-Do diabła, chłopcze, czyś ty postradał zmysły?! Wiesz, ile będzie kosztować naprawa tego wszystkiego? - ryknął w końcu zbulwersowany elegancik, lecz w tym momencie drzwi pomieszczenia otworzyły się gwałtownie, wyrzucone z zawiasów jednym kopnięciem wchodzącego akurat osobnika. Okuda Yashiro i Okuda Rinji stali przed wyrwanymi wrotami. Ten pierwszy, świeżo upieczony masakrator bram i klatek schodowych wszedł do środka z rękami w kieszeniach, pogwizdując w zadowoleniu. Szczęka ochroniarza opadła niemal do ziemi.
-To też! Wy gnoje, za to też zapłacicie! - wskazał gwałtownie palcem na uśmiechniętego Okudę seniora, który spojrzał na niego bez zbędnego przejęcia. Młodzieniec schował rękę do kieszeni swojej baseballowej bluzy, po czym wyciągnął z niej połyskującą, kryształową kartę z jakimiś niemożliwymi do rozszyfrowania znakami..
-Spoko, weź sobie jakieś 20 tysięcy. Powinno starczyć, co? - rzucił bez ceregieli, podając mężczyźnie kartę bankową. Łysol zbladł, jak ściana, a jego szczęka zdawała się już przebijać podłogę. Rudzielec odprawił go machnięciem ręką, by po chwili w pokoju pozostali tylko członkowie rodu Okuda oraz poszkodowany Kurokawa.
-Rinji-kun... - szepnął Naito, po czym gwałtownie otarł łzy gołą dłonią. Albinos uśmiechnął się nieśmiało, patrząc na przyjaciela.
-Jestem Yashiro. Okuda Yashiro, a ten tu to mój braciszek - chudzielec bez ostrzeżenia potrząsnął ściskaną dłonią gimnazjalisty, szczerząc zęby. Był bardzo bezpośredni i zauważenie, że to na nim wzorował się Rinji, nie stanowiło większego wyzwania. Drugoklasista spojrzał niepewnie na starszego brata swego towarzysza. Natychmiast uświadomił sobie, że poza charakterem, w ogóle nie byli do siebie podobni. Nie pytał. Uznał, że nie powinien.
-Moja walka z Tatsuyą... Przegrałem, prawda? - zapytał nagle niebieskookiego, który zaraz wbił wzrok w ziemię. -Rozumiem - rzekł na widok reakcji młodszego Okudy. -Co się stało? Jak się tu znalazłem? - zadał kolejne pytanie.
-Tatsuya nie miał zamiaru tak łatwo ci odpuścić po tym, jak go uderzyłeś. Musiałem interweniować i przerwać tą rzeź. Nie tak powinny wyglądać walki juniorów... - wyjaśnił prędko Yashiro, rozglądając się po pobojowisku.
-Och, przepraszam za kłopot. Bardzo dziękuję za pomoc - powiedział Kurokawa, a chudzielec zaśmiał się głośno, wprawiając go w zakłopotanie.
-Jesteś strasznie formalny, Naito. Dokładnie tak, jak opisywał mi ciebie Rin. Cieszę się, że znalazł w końcu zaufanego przyjaciela... - rzekł nostalgicznie, zawstydzając drugoklasistę, jak i swojego brata. Albinos od razu przeszedł do działania, uderzając Yashiro w bok w zdenerwowaniu. Starszy chłopak nawet nie drgnął, tylko uśmiechnął się raz jeszcze.
-Yashiro-san... Zdecydowałeś się zapłacić za te zniszczenia... Jeszcze raz przepraszam. Obiecuję ci, że oddam pieniądze, kiedy tylko trochę uzbieram - przyrzekł natychmiast zielonooki, a chudzielec delikatnie trzepnął go w łeb.
-Szczery i uczciwy, co? Ciekawe połączenie. Nie musisz nic mi oddawać. W końcu to dzięki tobie jestem teraz bogaty! Postawiłem pełny zakład na to, że dostaniesz po pysku, ale ten jeden raz uderzysz Tatsuyę... i udało się! Ograłem tych wszystkich kretynów, rozumiesz?! 512 cholernych tysięcy wpłynęło na moje konto! Calutka pula! - krzyczał rozentuzjazmowany rudzielec i dłuższą chwilę zajęło gimnazjaliście zrozumienie tego, co próbował mu przekazać. Jego umysł dopiero zaczynał się rozbudzać.
-Nawiasem mówiąc... miewasz bardzo ciekawe sny. Tak rozpieprzyć pokój, będąc nieprzytomnym? Z twoim doświadczeniem? Brawo! - podjął Yashiro, gdy już jego fala entuzjazmu rozeszła się bez żadnego echa.
-Sen... Tak, miałem sen... - szatyn spochmurniał w jednej chwili, dezorientując braci. -Ja... znowu walczyłem z Tatsuyą, ale... to nie takie proste. On wcale nie jest taki, za jakiego chce, żeby go uważano. Ja... martwię się o niego - goście Kurokawy zaniemówili. Nie mogli uwierzyć własnym uszom. Pokonany, ośmieszony, dosłownie zmasakrowany i otwarcie znienawidzony Naito bardziej martwił się o swoje nemezis, niż o własne zdrowie.
-On prawie cię zabił... - dotychczas milczący Rinji mruknął z wyrzutem, zaciskając zęby ze złości. -a ty mu jeszcze współczujesz? Jakim prawem, co?! - tym razem wydarł się, odpychając na bok swojego brata i stając twarzą w twarz z przyjacielem. Jego gniew w głównej mierze brał się z troski, a jednocześnie z zawodu. Albinos był zawiedziony samym sobą i własną bezsilnością.
-Przepraszam, Rinji... - zielonooki pochylił głowę tak głęboko, jak mógł. Dotychczas nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, co czuł jego towarzysz, lecz nie chciał zmieniać swoich postanowień nawet ze względu na niego. -Przykro mi, że cię zmartwiłem. Nie chciałem tego. Jestem idiotą, wiem. Ale po prostu muszę... muszę dowiedzieć się, dlaczego Tatsuya stał się tym, kim jest teraz. Po prostu czuję, że... jesteśmy podobni. Być może gdybym nie spotkał Matsu-senseia, gdybym nie spotkał ciebie, czy Rikimaru... mógłbym stać teraz na jego miejscu. Ja... Ja nadal wierzę, że mogę mu pomóc. Chcę spróbować. Proszę, pozwól mi to zrobić! - rozczulił się nastolatek. Wspomnienia z dawnych dni wróciły. Wróciły tygodnie i miesiące prześladowania, ubliżania i ośmieszania. I zaraz za nimi nadeszła wizja. Wizja Kurokawy, który odpłacił prześladującym prześladowaniem. Odpowiedział na ogień ogniem. I ta właśnie wizja wywołała dreszcze na plecach chłopaka.
-Czuję, że i tak cię nie zatrzymam. Nawet jeślibym bardzo chciał. Przeprosiny przyjęte... - opamiętał się Rinji. Wiedział, że uniósł się niepotrzebnie. Że jego złość nie była nikomu potrzebna. Ale z drugiej strony tliła się w nim iskierka nadziei na to, że zielonooki zmieni swoją decyzję. Zaraz jednak albinos pojął, że nadzieja ta nie miała racji bytu. A na jej miejscu pojawiła się kolejna, silniejsza, która zamieniła się w prawdziwe ognisko.
-Tylko... nie daj się tak łatwo pobić, dobrze? - dodał chwilę później, odwracając głowę gdzieś w bok. Yashiro przyglądał się całemu zajściu z delikatnym uśmiechem na swojej twarzy. Wtem jego mina zmieniła się diametralnie, jakby przypomniał sobie o czymś szalenie ważnym. Wymacawszy w kieszeni jakiś kształt, wyciągnął dłoń na zewnątrz.
-Na śmierć zapomniałem! Wcale nie przyszedłem tutaj z myślą o zgarnięciu sztosu. Miałem ci coś przekazać... proszę - szatyn wstał z łóżka, biorąc do ręki niedużą, kwadratową kartkę, jakich często używa się w biurach, czy innych miejscach do zapisywania rzeczy, których nie wolno było zapomnieć. Ta jednak była nieskazitelnie biała, bez jednego mililitra tuszu. Gimnazjalista ze zdziwieniem przyjrzał się "prezentowi", po czym spojrzał na starszego Okudę.
-Od kogo ta... przesyłka? - zapytał natychmiast, a rudzielec otworzył na moment usta, by zaraz zblednąć, jak ściana. Całkowicie zamarł na kilka sekund, niby rażony piorunem, a jego tętno przyspieszyło wyczuwalnie.
-Ja... nie wiem. Nic nie pamiętam... - wymamrotał chudzielec, wywierając na młodszych rozmówcach niepokój. Ze wszystkich sił próbował cofnąć się myślami do ostatnich wydarzeń, jednak znalazł tylko dziurę. Prawdziwą białą plamę, jakby ostatnie godziny nigdy nie miały miejsca. Drgnął delikatnie, skupiając się na jedynym, co przychodziło mu do głowy.
-Pamiętam tylko, że... ta osoba prosiła... żebyś cały czas miał to przy sobie. Mówiła, że to bardzo ważne i że w grę wchodzi olbrzymia stawka, ale... naprawdę nic więcej nie mogę sobie przypomnieć - Okuda-senior nie potrafił wyjaśnić tego zjawiska. Powiedział, co wiedział, lecz na niczym innym nie mógł się skupić.
-Bzdura! Przecież to zwykła kartka od jakiegoś dziwaka! Wywal to i chodźmy stąd - obruszył się niebieskooki, któremu wcale nie spodobała się ta jakże tajemnicza sytuacja. Szatyn jednak w milczeniu spoglądał na  "upominek" jeszcze przez kilka chwil, by ostatecznie schować go do kieszeni. Widząc niespokojne spojrzenie białowłosego, odezwał się natychmiast:
-Jeśli ktoś twierdził, że to takie ważne, mam zamiar to ze sobą wziąć. A jeśli to zwykły kawałek papieru, co mi szkodzi noszenie go w kieszeni? - wyjaśnił najprościej i najlogiczniej, jak się dało. Tymczasem Yashiro w lekkim niepokoju spojrzał w ekran telefonu - podobnego do tego, który otrzymał Naito. Chudzielec w ciągu kilku sekund schował sprzęt, po czym lekko chwycił czapkę swojego brata za ściągasz i pociągnął go do siebie. Zaraz jednak puścił gumkę, strzelając zaskoczonemu Rinji'emu w czoło i szczerząc głupawo zęby.
-Muszę się już zbierać, panowie. Zgarnę kartę od tamtego gbura i zajmę się swoimi sprawami. Rin... witaj w domu. Nie zapomnij zajrzeć do Lidera w wolnym czasie. Ciao! - załatwił wszystko krótko i na temat, po czym wyszedł, jakby nigdy nic, machnąwszy ręką obydwóm chłopakom. Cała sytuacja wyglądała i brzmiała cokolwiek dziwnie.
-Kto mógł posiadać tak silną kontrolę umysłu, by wymazać mi wspomnienia? I to tak dokładnie... Nie pamiętam tylko tej osoby, lecz cała reszta pozostała nienaruszona. Muszę porozmawiać o tym z Naczelnikiem... - pomyślał jeszcze, kiedy opuszczał teren areny.
     -Powinienem chyba zaprowadzić się do Matsu-samy. Obiecałem mu to zrobić, a jest już całkiem późno. Na pewno chciałby powiedzieć ci coś jeszcze - zagaił niebieskooki, spoglądając na przyjaciela, jakby chciał się upewnić, czy "Bóg" rzeczywiście wyleczył wszystkie jego rany. Nieprawidłowości nie zdołał dostrzec.
-Właśnie... Minął już cały dzień. Za niecały tydzień muszę wrócić z "obozu" - dopiero teraz zorientował się Kurokawa, lecz białowłosy wytrzeszczył oczy ze zdziwieniem. Jego mina sprawiała wrażenie czegoś w stylu: "Ziemia do Naito, odbiór".
-Nikt ci o niczym nie powiedział? Czas w Morriden nie biegnie tak samo, jak w realnym świecie. Tutaj wszystko biegnie około 9,8 raza wolniej. Dlatego nie wyjechałeś z domu na "tydzień", a na praktycznie 10 tygodni. Byłem pewien, że już o tym wiesz. Sorki - sprostował w miarę sprawnie Okuda, a szatyn tylko przez chwilę wyglądał na zaniepokojonego. Zaraz jednak zaśmiał się lekko, po czym poszedł przodem. Nie był już takim samym człowiekiem, co kilka miesięcy wcześniej. Teraz nie przerażała go perspektywa spędzenia 3 miesięcy w prawie obcym miejscu. Bo czuł się częścią tego miasta. Tej społeczności. I był nią.
***
     Przestrzeń zaraz za budynkiem szkoły dosłownie załamała się. Pękła gwałtownie, tworząc jaśniejącą i poszerzającą się szczelinę metr nad ziemią. Papiery i puszki po gazowanych napojach zaczęły latać po asfaltowym boisku. Kilka sekund później z dziury w eterze wyłoniła się czyjaś noga. Potem ręka i reszta ciała. Brama zamknęła się, a na terenie gimnazjum stanął nie kto inny, jak sam mistrz areny juniorów w Morriden... Tatsuya splunął na ziemię z pogardą.
-Więc to jest ta twoja Akashima, co? Straszne zadupie... - mruknął jakby sam do siebie, po czym z rękami w kieszeniach ruszył przed siebie, przywdziewając powłokę duchową na całym ciele. Szatański uśmiech na twarzy heterochromika nie wróżył niczego dobrego.

Koniec Rozdziału 44
Następnym razem: Legenda i masakra

2 komentarze:

  1. Kto by pomyślał, że ten cwany Tatsuyek coś takiego zrobi! Liczę na niezłą akcję!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liczyć sobie możesz, ale żadnego przedsmaku robić ci nie będę ^^

      Usuń