niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 48: Braterstwo

ROZDZIAŁ 48

     -Niech ci się nie wydaje, że te schody mnie zatrzymają, Kurokawa! Rozerwę cię na kawałki, choćbym miał się zesrać! - wydarł się Tatsuya z szaleństwem w głosie, co gimnazjalista kompletnie zignorował. Nie musiał reagować. Wiedział, że co do jednego heterochromik ma całkowitą rację. Wiedział, że BĘDĄ walczyć. Czempion nie czekał na odpowiedź, tylko ruszył przed siebie w stronę umieszczonych do góry nogami schodów. Schody dosłownie unosiły się pod sufitem. Wydawało się, że Połykacz Grzechów runie w dół. Musiał runąć. Wstąpił w pustkę, w eter. Powinien upaść w bezkresną ciemność, która rozciągała się w tamtym miejscu. Powinien. Zamiast tego jednak tajemnicza siła przyciągnęła go ku schodom i posadziła na stopnie do góry nogami. Nie zaczerwienił się ani nawet nie skrzywił. Po prostu pobiegł naprzód, całkowicie zaprzeczając prawą fizyki.
-Czym ono jest? To pomieszczenie... wydaje się nie mieć końca - pomyślał drugoklasista, spoglądając w dół. Nie dostrzegł nic. Tylko ciemność. -Spodziewałem się, że grobowiec będzie niezwykły, ale... to całkiem przeszło moje oczekiwania - zielonooki zacisnął zęby. Wiedział, że nie może tak po prostu sterczeć, gdy jego oponent szuka właściwej drogi. Tatsuya otworzył umieszczone w powietrzu drzwi, przeskakując przez otwór, lecz Naito odwrócił wzrok. Wziął głęboki oddech i ruszył w swoją stronę. Boczne schody znajdowały się bezpośrednio na ścianie. Nie miały pod sobą żadnej stałej powierzchni i... ciągnęły się wgłąb płytek. Wyglądało to tak, jakby dosłownie przechodziły przez ścianę. Początkujący Madness przestał się zastanawiać. Im więcej myślał, tym bardziej się bał. Rzucił się przed siebie, zdawałoby się - w przepaść. Nic podobnego. Niewidzialna siła przytwierdziła go do stopni, a on czuł się, jakby cały ten czas stał prosto. Zupełnie, jakby grawitacja oddziaływała w bocznym kierunku. Ruszył schodami, które kolejnymi stopniami wnikały w litą ścianę. Czuł ją. Czuł po drodze, że jest prawdziwa. A mimo to, gdy postawił kolejny krok... jego noga przeszyła powierzchnię. Ośmielony wykonał sus do przodu, całkiem zagłębiając się w bloku.
***
     -Cóż za ironia, nieprawdaż? - zagadnął Giovanni Araba, przyglądając się latającym przeciwnikom. -My dwaj, reprezentujący stronę względnie dobrą kontra osławieni Kain i Abel, z naszej perspektywy gruntownie źli. A mimo to, właśnie nad nami odbywa się sąd. Czarny anioł śmierci i biały anioł życia debatują o naszym losie w koszmarnej batalii. Iście poetyckie, hm? - ton okularnika świadczył o tym, że naprawdę wczuwał się w to, co mówił. Gestykulował przy tym w dość specyficzny sposób, gdyż nadal dzierżył swoje dwa glocki. Zielonowłosy westchnął lekko, przypominając sobie stare czasy.
-Znów dajesz się ponieść, co? Tak, jak wtedy, w stanie Ohio? - Kawasaki uśmiechnął się przelotnie, widząc gniew w oczach braci.
-My dwaj, zalewani przez całe zastępy Spaczonych... "Nazywaj mnie Legion, bo jest nas wielu". Tak, to dobre wspomnienia. Ale... - niebieskowłosy zawiesił głos na moment, a z jego twarzy wyparowała beztroska. -...kim są ci dwaj w obliczu całej kohorty? - jego słowa wypełniła złowroga, stoicka pewność siebie. Nim "anioł życia", Kain zdążył zauważyć ruch mężczyzny, ten dwukrotnie pociągnął za spust. Dwa pociski przeszyły powietrze, a zaraz później lewe skrzydło Połykacza Grzechów, tworząc w nim niewielkie wyrwy. Kule przebiły się, lecz nie dotarły do ściany, tylko upadły na posadzkę. "Rana" zadana przeciwnikowi natychmiast zasklepiła się.
-Używają "6 ścieżki", by utworzyć całkiem materialne skrzydła. Ale żeby je odnowić, poświęcają wiele energii... - analizował na głos Matsu, podczas gdy dwóch oponentów, jak wygłodniałe sępy zapikowało w ich kierunku. W dłoniach Kaina momentalnie zmaterializowały się długie drzewce jednostronnego, katowskiego topora. Jednocześnie Abel wytworzył mocarną włócznię z szerokim ostrzem. Pierwszy z nich - blondyn - zmierzał w kierunku Włocha. Giovanni ani myślał kazać mu czekać. Poruszył się do przodu giętkim, tanecznym ruchem, w mgnieniu oka znajdując się tuż pod nadlatującym wrogiem. W czerwonych oczach Kaina pojawiło się zdziwienie, gdy okularnik skierował lewą lufę w górę i wystrzelił. Jakimś cudem biały anioł zdołał przechylić głowę i wykonać unik. Szybkim ruchem przyciągnął w swoją stronę topór w taki sposób, by zawracające ostrze przecięło kark strzelca. Nie udało mu się. Niebieskooki nawet nie spojrzał na oręż blondyna. Najzwyczajniej w świecie skierował drugi pistolet za swoją głowę i strzelił. Otoczona energią kula odbiła topór w bok, a impet uderzenia pociągnął Kaina za sobą. Połykacz Grzechów z trudem uniknął zderzenia ze ścianą.
     Kruczoczarny Abel skierował się przeciw zielonowłosemu z wysuniętą włócznią. W jego oczach nie gościł nawet cień wątpliwości, gdy zbliżał się do stojącego w spokoju Araba. Jednocześnie nie mógł dostrzec, jak mężczyzna przygotowuje się do zadania natychmiastowego ciosu. I właśnie ten cios, a raczej pchnięcie wyszło naprzeciw "aniołowi śmierci". Matsu momentalnie dźgnął powietrze swoją naginatą bez żadnego wymachu, czy uprzedniego cofnięcia broni. Ot tak wykonał nią gwałtowny wypad, dokonując czegoś nieprawdopodobnego. Sam czubek jego oręża zderzył się idealnie z czubkiem ostrza włóczni, co niemalże graniczyło z cudem. Naginata w jednej chwili powstrzymała napierającego przeciwnika, w ogóle nie tracąc kontaktu z jego bronią. Abel nie odezwał się wcale. Jedynie cień zaskoczenia zmieszanego z niepokojem zagościł na jego twarzy. W tej karkołomnej pozycji Kawasaki postanowił kontratakować. Natychmiastowo przesunął dłoń w taki sposób, by łapać jedynie samą końcówkę drzewca. Już w następnym momencie gwałtownie obrócił oręż, zmieniając go w swoisty świder. Nim czarny anioł zdążył zorientować się w sytuacji, jego włócznia również zaczęła rotować, lecz Połykacz Grzechów stracił nad nią kontrolę. Wrogi oręż wymknął się spod kontroli, odskakując na bok. Abel z trudem zdołał utrzymać go w dłoni... a zielonowłosy wykorzystał to bezlitośnie. Natychmiast doskoczył do oponenta ze swą naginatą, już z daleka tnąc z góry na dół. Niemy grymas bólu pojawił się na twarzy szatyna, gdy ostrze Araba odcięło mu kciuk.
-Interesujące. Dwa ciała, które pozostają ze sobą w kontakcie, łączy swoista więź oddziaływań. Kiedy więc naginata Matsu zaczęła wirować, włócznia Abla przyjęła taką samą częstotliwość ruchu, odpowiadając tym samym. Niestety nasz przyjaciel nie chwytał broni w sposób przystosowany do takich obrotów, a gdy próbował je powstrzymać, włócznia zmieniła swój kierunek. Nauka w szkole obudziła w tobie ukrytego fizyka? - pomyślał z uśmieszkiem Giovanni, obserwując walkę towarzysza. Zraniony Abel wzleciał w stronę sufitu, by dać sobie odpór z przegrywaną walką. Przytłoczony szybkością reakcji Włocha Kain szybko do niego dołączył.
-Więc ci dwaj naprawdę nie potrafią mówić... Myślałem, że to tylko plotka - stwierdził spokojnie Kawasaki.
-Żadna plotka nie jest stuprocentowym kłamstwem. Anielscy bracia nie urodzili się bez głosu. To twój znajomy naukowiec podczas walki wyciął im struny głosowe. Tak przynajmniej mi powiedziano... - niebieskowłosy nie omieszkał skomentować półprawdy, wychodzącej z ust kamrata. Brązowooki z zainteresowaniem, aczkolwiek bez zaskoczenia spojrzał na zasklepiającego swą ranę Abla. Czarny anioł rzucił mu gniewne spojrzenie.
-To byłoby przykre, gdybym teraz ja wyciął im całą resztę gardeł. Gio... - nie zdążył dokończyć nauczyciel.
-"...wykończ ich za mnie" - podjął zamiast niego Włoch, naśladując jego ton głosu. -Dlaczego zawsze zostawiasz mi same ochłapy? Rozniesiemy ich razem, ale to ja mam robić za kata, tak? Twoje poczucie godności jest beznadziejne... - mruknął poirytowany niebieskowłosy, na co Arab zaśmiał się z zakłopotaniem.
***
     -Tam w środku każdy daje z siebie wszystko. Nie mogę być gorszy. Matsu-sama, Giovanni-sama, Naito-kun... oni wszyscy mi zaufali. Jeśli dam się załatwić temu czarnemu wieprzowi, złamię obietnicę, którą ci dałem, Nai... Żaden Okuda nie wyjdzie na wiarołomcę. Ani dzisiaj, ani kiedykolwiek! - białowłosy dodał sobie otuchy, by już w następnym momencie doprowadzić swoją kosę do ponownego rozpadu. -Muszę to przeczekać. Jeśli wytrzymam jego ataki do momentu, aż przestanie kręcić mi się w głowie, będę mógł kontratakować. Skupię się na jego słabych punktach... - postanowił chłopak, po czym upadł na kolana. Natychmiastowo wzmocnił całe swoje nogi, a chwilę później ramiona i przedramiona. Obie górne kończyny zagiął w łokciach, zakleszczając w nich swoją głowę. Musiał ochronić skronie przed kolejnym uderzeniem.
     Nadeszło niespodziewanie, bez ostrzeżenia. Pięść czarnoskórego mężczyzny zwyczajnie wystrzeliła z piasku, wbijając się w szczękę Rinji'ego. Okuda z całej siły zacisnął zęby, by oszczędzić sobie poważniejszych urazów, jednak uderzenie mimo wszystko rzuciło nim w dal. Albinos toczył się po piasku, lecz jego ręce nie zmieniły pozycji. Czekał cierpliwie, opanowując ból i z trudem podnosząc się bez użycia górnych kończyn. W tym czasie Tankman zdążył już ponownie zejść pod ziemię.
-Myśl, Rinji! Myśl! Spędza w piasku tyle czasu, ile chce. Nie ma tam żadnych pustych miejsc. Do poruszania musi używać emisji. Ale w takim razie... skąd bierze tlen? W jaki sposób ja bym to zrobił...? Maska! Maska tlenowa! Muszę się upewnić... Muszę pozwolić mu się zaatakować - wydedukował chłopak, stojąc na równych nogach. Zawroty głowy minęły. Z ulgą pożegnał również odruchy wymiotne.
-Niech ci się nie wydaje, że cię nie zauważyłem! - krzyknął kosiarz. Połykacz Grzechów stał jakieś dziesięć metrów za nim. -Zabawa się skończyła! Albo zaczniesz atakować mnie wszystkim, co masz... albo to będzie twój koniec! - niebieskooki sprowokował swojego przeciwnika. Już po chwili usłyszał basowy chichot. Obrócił się przez ramię w stronę muskularnego łysola, który przyglądał mu się z uśmiechem. Mężczyzna pokazowo schował obie ręce do kieszeni, grzebiąc w nich przez kilka sekund. Gdy tylko je wyjął, dało się na nich dojrzeć czarne, połyskujące kastety, zdumiewająco grube i szerokie w stosunku do standardowych.
-Dzieciaku, jesteś strasznie uparty, wiesz? Jeśli oberwiesz takim czymś w nieosłonione miejsce, będzie już po walce. Rozumiesz to, nie? - zakrzyknął z daleka czarnoskóry. Kosiarz spojrzał na niego z powagą, bez cienia strachu w oczach. -Dobrze. Czuj się ostrzeżony... - mruknął Tankman, po czym zapadł się pod ziemię.
     Rikimaru wykonał kolejne cięcie, jednocześnie odskakując do tyłu. Odbił tym samym jedną z atakujących go obręczy, a zwiększenie dystansu pozwoliło mu na kolejną kontrę. Tym razem obrócił się wokół własnej osi z opuszczoną przy boku kataną. Dwa kolejne okręgi odbiły się od chłodnej stali miecza. W tym samym momencie czerwonowłosy syknął z bólu. Aż dwa pierścienie przecięły jego skórę. Jeden uderzył w połowie lewej kostki, drugi nad lewym nadgarstkiem. Oba pofrunęły dalej, tworząc pod sobą kolejne krwawe linie na piasku. Złotooki nie mógł w to uwierzyć. Jak dotychczas wszystkie rozlane szlaki idealnie zbiegały się z liniami na jego lewej dłoni. A czerwona pajęczyna miała już 12 linii... Tym samym szermierz został zmuszony, by zasklepić mocą duchową dwunastą już ranę. Aż cztery zranienia dało się dostrzec na żebrach chłopaka. Niegdyś ładna, biała koszula, teraz wyglądała, jak podarta szmata o szkarłatnej barwie. Najpoważniejsza rana była w pionie, na plecach, na lewo od kręgosłupa. Jej głębokość kosztowała szermierza spore ilości mocy duchowej.
     Nailgun szczerzył się, jak psychicznie chory. Wciąż jeszcze pięć obręczy wisiało na jego przedramionach. W powietrzu kołowało drugie pięć. Tylko pięć. Blondyn patrzył z zadowoleniem na opędzającego się od kręgów Rikimaru. Być może nastolatek nie zdawał sobie z tego faktu sprawy, ale z perspektywy Połykacza Grzechów wyglądał, jakby stał pośrodku małego tornada. Chudzielec zaśmiał się z satysfakcją. Uwielbiał upokarzać tych "wielkich" i "wspaniałych". Tych, którzy rzekomo niczego się nie bali. Tych pewnych swojego zwycięstwa.
-4 po lewej stronie żeber. Jedna nad lewym nadgarstkiem, jedna na lewej kostce. Dwie na lewym ramieniu i jedna na lewym kolanie. Jedna na wysokości lewej nerki. Jedna na lewym policzku i jedna, płytka na karku. Ekscytujące! Ile jeszcze wytrzymasz, chłopczyku? Ile linii znajduje się na twojej dłoni, hm? - Nailgun wyszczerzył się jeszcze bardziej na samą myśl o tym. Już po chwili, jak się zdawało, podpisał wyrok na czerwonowłosego. Jednym machnięciem ręki posłał w stronę złotookiego kolejne dwa pierścienie.
***
     Aniołowie górowali nad nimi, zataczając szybkie kręgi pod sufitem. Każdy wirował w inną stronę, by zniwelować szansę przewidzenia miejsce, w które zaatakują. Ani Matsu, ani Giovanni nie mieli zamiaru próbować Dwaj mężczyźni w jednej chwili skoczyli w swoim kierunku, złączając się ze sobą plecami. W tym samym momencie Abel ruszył w stronę Włocha, a Kain minął obydwu wrogów, zawracając ku Arabowi. Glocki w sprawnych rękach okularnika zareagowały natychmiast. Niebieskowłosy w niesamowitym tempie naciskał na spusty raz po raz, a kolejne, niczym nie wzmocnione pociski ruszały bezbłędnie w stronę czarnego anioła. Jedynie prędkość, jaką uzyskał podczas pikowania, pozwoliła blondynowi z trudem unikać ataków. Przed każdym trafieniem wykonywał szybką beczkę, przewracając się na bok w locie. Po jego skupionym wyrazie twarzy dało się poznać, że liczył. Liczył wystrzelone naboje. Licząc, czekał na moment, w którym mógłby szybko zaatakować. 17-te pociski obu pistoletów przeszyły jego włosy, odrywając kilka kosmyków, jednak salwa nie ucichła. W niepokoju poczekał na 19-tą parę... nic.
-Jesteś głupi? Twoje skrzydła stworzyła 6-ta ścieżka, nieprawdaż? Te kule... one również są zrobione z energii - Kaina zalała fala zdziwienia. Nie spodziewał się. Nie zauważył żadnej różnicy. Mógłby dać sobie uciąć głowę, że broń Włocha była prawdziwa. Nie była. Kilka naboi przeszyło czarne, nagie skrzydła.
    Kain ruszył w stronę Kawasakiego, gotując katowski topór do uderzenia. Poświata mocy duchowej otaczała jego ostrze, wzmacniając już i tak potężną broń. Z rozwianymi, złotymi włosami, biały anioł wyglądał prawdziwie majestatycznie. Rozpościerał opierzone skrzydła, zamachując się swoim orężem, podczas gdy zielonowłosy bez lęku przesunął swoją dłoń po drzewcu aż pod samo ostrze naginaty. Tym razem był zdecydowany walczyć na bardzo krótki dystans. Tonący w energii topór zderzył się z ostrzem broni Araba, wywołując niewielką falę uderzeniową, która zamieniła włosy obu walczących w dwie szalejące burze. Wywołane wysiłkiem krople potu pojawiły się na gładkim licu czerwonookiego. Tymczasem Matsu bez chwili wytchnienia szukał najsłabszego punktu w umięśnionym torsie Połykacza Grzechów. Paradoksalnie okazał się to być właśnie niesamowicie napięty w głębokim oddechu mięsień brzucha. Zastępca Generała zaatakował natychmiastowo. Jego lewa ręka zwinęła się w pięść. Nasączona energią duchową uderzyła w punkt styku licznych tkanek mięśniowych, otwierając się całkowicie tuż przed dotarciem do celu. I w tym właśnie momencie naprawdę potężny przykład emisji rzucił białym aniołem kilkanaście metrów do tyłu.
-Popełnił błąd. Gdy dotarła do niego fala uderzeniowa, jeszcze bardziej napiął mięśnie brzucha, chcąc ją zatrzymać. Z tego powodu naciągnąłem lub nawet rozerwałem co najmniej kilka tkanek. Ci dwaj nie są słabi, lecz przeciwko nam... to o wiele za mało - pomyślał zielonowłosy. Kain odzyskał równowagę jeszcze w powietrzu i pomimo bólu i cieknącej z ust krwi, rzucił się przed siebie z furią w oczach.
     W tym momencie Włoch i Arab wymienili momentalnie porozumiewawcze spojrzenia, gdyż rozgniewany Abel właśnie rozpoczął szarżę ze swoją włócznią. Obaj czekali. Czekali, aż ich przeciwnicy zbliżą się jeszcze bardziej. W ich głowach kłębiły się wspomnienia minionych dni i pamiętnej batalii, którą stoczyli niegdyś ramię w ramię.
-Zmiana! - wykrzyknęli jednocześnie, nie spóźniając się nawet o ułamek sekundy. Wszystko działo się niesamowicie szybko, jakby przez całe życie trenowali ten manewr. Włoch kucnął momentalnie i obrócił się o 180 stopni, po czym wysunął się w bok. Jednocześnie Kawasaki wykonał potężny piruet z wyciągniętą na pełną długość naginatą, której ostrze przeleciało nad głową Giovanniego. Oręż zielonowłosego dosłownie rozpruł gardło nadlatującego Abla, by uwolnić fontannę krwi. Tymczasem wysunięty niebieskowłosy wystrzelił dwukrotnie. Pierwszy pocisk trafił w prawy kącik ust Kaina, rozpruwając go i pędząc dalej, w konsekwencji czego całkowicie rozdarł policzek anioła. Zdruzgotał także zawias samej szczęki, która poczęła abstrakcyjnie zwisać z jednej strony. Drugi nabój doleciał przed nos mężczyzny i... rozprysł się na dwie połowy. Owe połowy bez ostrzeżenia wbiły się w czerwone oczy blondyna, jak nóż w masło. Trudno było sobie wyobrazić, jak potworny byłby teraz krzyk białego anioła, gdyby ten nadal posiadał swój głos. A nie posiadał.
     Giovanni zasalutował Matsu z pistoletem w dłoni, a ten posłusznie odskoczył w bok. Tymczasem Abel gorączkowo wysyłał całą moc, jaką posiadał, by zasklepić śmiertelną ranę na swoim gardle. Targany anemicznym szałem, pozbawiony zdrowego rozsądku, skupił ostatnie rezerwy energii w włóczni. Jednocześnie pozbył się skrzydeł, osiadając na podłodze. Potężny wymach bronią przywodził na myśl osławionych greckich oszczepników. Podobnie zresztą, jak oni, czarny anioł miotnął swym orężem przed siebie... lecz Włocha już tam nie było. Zatykający rękoma skaleczone oczy Kain wił się i miotał dziesięć centymetrów nad ziemią. Nawet nie wiedział, co się stało, kiedy lecąca włócznia przebiła się przez jego mostek, gruchocząc połowę żeber, a przez wzmocnienie odrywając również kawałek lewego płuca. Broń przeszyła na wylot ciało blondyna. Przerażony tym faktem Abel nie zauważył nawet, kiedy okularnik stanął tuż przed nim.
-Czyli jednak to Abel zabił Kaina! - wykrzyknął z uniesieniem. -Jak ironicznie... - nadal rozgrzana lufa glocka została przystawiona do czoła szatyna. Niebieskowłosy Włoch, kierując się sycylijskim poczuciem honoru, wpierw odgarnął włosy mężczyzny. Chwilę później ostatnia kula przebiła się przez czaszkę, mózg, a wkrótce potem potylicę Połykacza Grzechów, posyłając go martwego na kolana. Jednocześnie wcześniej zasklepiona rana znów się otworzyła. Po posadzce pociekła ogromna kałuża krwi, od której Giovanni natychmiast odskoczył. Jego pistolety zniknęły w mig. Włoch w ciszy usadził się obok siedzącego pod ścianą Kawasakiego.
-Nie wychodzisz z formy - zauważył zielonowłosy. -Odwdzięczę ci się za to - dodał zaraz, widząc wymowne spojrzenie niebieskich oczu.
-Zawsze tak mówisz. A to już co najmniej piąty raz... ale trzymam cię za słowo - odrzekł mężczyzna, po czym zamilkł na chwilę, zastanawiając się, czy poruszyć temat, który przyszedł mu na myśl. -Ten twój dzieciak... ma niezły potencjał. Chyba tylko on zauważył, że coś jest nie tak. Pamiętasz, wtedy, przed przywołaniem piramidy.
-Pojawiłeś się znikąd i jakby nigdy nic uścisnąłeś każdemu rękę, chcąc uśpić ich czujność jakimiś suchymi gadkami. Połapanie się w tym nie należało do trudnych wyczynów. Chciałeś po prostu sprawdzić ich poziomy mocy, tak? - wydedukował szybko Matsu. Włoch przytakiwał kilkakroć, lecz stanowczo pokręcił głową, gdy zabrzmiało ostatnie zdanie. Odetchnął lekko, jeszcze raz spoglądając na rozpadających się w pył braci.
-Sprawdzałem ich "potencjał" - Kawasaki uniósł brwi na dźwięk tych słów. -Jestem naprawdę zaskoczony. Nie wiem, czy to dlatego go wybrałeś i nie wnikam w to, ale... Do diabła! Przecież ten chłopak ma już trzy ogniwa! - niebieskowłosy faktycznie wydawał się być zdumionym, jednak Arab nie łączył się z nim w wybuchu.
-Zapewniam cię, że to czysty przypadek. Poza tym... co mu teraz dadzą te trzy ogniwa, jeśli nie wypełnił nawet jednego?
-Nie wierzysz we własnego uczniaka? Nieładnie... - Włoch pogroził kompanowi palcem, przyglądając się dwóm świetlistym kulkom, będącym jedynymi pozostałościami po "aniołach".
-Wierzę. Ale sam widziałeś Tatsuyę, prawda? A nawet jeśli nie, musiałeś o nim słyszeć. On ma "to" - Giovanni bardzo rzadko widział jakiekolwiek wątpliwości u Araba, a nawet wtedy nie miał do nich cierpliwości.
-Niech sobie ma! To nie oznacza, że wygra. Ponadto Naito również może "to" otrzymać. W końcu jesteśmy teraz w twierdzy jednego z Królów! - zaoponował twardo postawie zielonowłosego, gestykulując rozpostartymi rękoma.
-Tylko którego...? - mruknął Matsu, jakby w eter.
***
     Kurokawa dyszał ciężko, zmęczony ciągłym biegiem. Kolejne już drzwi stały przed nim otworem, a żeby się do nich dostać, musiał przebyć ustawione do góry nogami schody. Mimo odwrotnej postawy ciała, jego włosy wcale nie kierowały się ku dołowi. Na tych stopniach grawitacja działała ku górze. Zielonooki śmiało wskoczył w wypełnione ciemnością wrota, by nagle pojawić się w rogu tego ogromnego pomieszczenia, stojąc bokiem na progu następnych... przywartych do ściany. Tymczasem drzwi na suficie otworzyły się, uwalniając czerwonego ze złości Tatsuyę, który z obłąkanym wyrazem twarzy opadł na podłogę. Rzucił nienawistne spojrzenie w stronę gimnazjalisty, rozglądając się. Szukał drzwi, przez które jeszcze nie przechodził. Szukał czegoś, co zdążył już ominąć... i nagle uświadomił sobie, że nic takiego nie ma. Wiedział, że przeszedł już dosłownie przez każde wrota, jednak żadne z nich nie prowadziły do głównej komnaty. Obywatel Akashimy był w tym momencie w identycznej sytuacji.
-Kurwa maaaaać! - wydarł się przeciągle czempion, a jego krzyk przechodził przez jedne drzwi, by zaraz wydostać się z całkowicie innych po przeciwnej stronie pokoju. Furia chłopaka sięgnęła zenitu. Wolał pójść na łatwiznę, podczas gdy jego rywal stał i rozmyślał. Jednym susem Połykacz Grzechów znalazł się pod złączonymi z sufitem schodami, by zaraz zostać przez nie przyciągniętym. Stanął do góry nogami, klękając i zamachując się lewą pięścią. Co dziwniejsze, w jej wypadku nie użył ani krztyny mocy duchowej. Po prostu uderzył nią w powierzchnię stropu, uprzednio podwijając za długi rękaw. Naito mógł się upewnić, że ręka jego przeciwnika okryta została szczelnie bandażem. Zielonooki otworzył ze zdziwienia usta, gdy jego oponent dosłownie rozbił sufit tym jednym uderzeniem. Grube, niezwykle potężne bloki czarnego, kryształowego materiału runęły w ciemność. Tatsuya wystawił jeszcze środkowy palec na pożegnanie Kurokawie, po czym wyskoczył przez własnej roboty "świetlik". Szatyn tymczasem sterczał w miejscu, raz po raz spoglądając w mroki na samym dnie pomieszczenia. W mroki, które z tej perspektywy zdawały się nie mieć dna.
-Tylko tam nikt z nas nie zaglądał. Jakby się tak zastanowić, to miejsce nie może być pozbawione dna. W końcu i tak trafię na jakąś powierzchnię. W razie czego mogę osłonić swoje nogi. Muszę spróbować. Ten, kto wybudował to miejsce z pewnością nie myślał o zniszczeniu konstrukcji w drodze do komnaty... - pomyślał logicznie zielonooki... i skoczył w pustkę.

Koniec Rozdziału 48
Następnym razem: Lewe oko

4 komentarze:

  1. Następnym razem: Lewe oko
    Bardzo fajny i ciekawy Rozdział. Walki ładnie prowadzone. Jedyne do czego chciałem się przyczepić to sposób w jaki chcesz owiać jakąś rzecz tajemnicą. Mam na myśli rozmowę araba z Włochem: on ma "to". Brzmi to strasznie sztucznie. Nikt nie rozmawia ze sobą mówiąc: "cześć, moja siostra ma to". "Serio? A moja nie ma tego!"

    Radzę pokombinować by nie brzmiało to tak nienaturalnie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahah, zrobiłem to w ramach uproszczenia, by czytelnicy zaznali mniejszego WTF (zakładam, że przeciętny użytkownik nie musi być uber bystry), ale jeśli tak sądzisz, to mogę zmodernizować schemat ^^

      Usuń
    2. Oczywiście nie kole to bardzo w oczy, ale myślę, że kto jak to, ale ty będziesz w stanie zrobić to w jakiś lepszy sposób ;)

      Usuń
    3. Oczywiście jak zawsze będę to mieć na uwadze ;)

      Usuń