środa, 2 kwietnia 2014

Rozdział 89: Wilkołak

ROZDZIAŁ 89

    -Będziemy z powrotem, nim zdążysz zatęsknić, Tatsuya-kun - wyszczerzył zęby Naito, stojąc w zakonnej bramie, gdy Rinji wraz z Rikimaru wyszli już na zamkowe błonia. Heterochromik spojrzał z przekąsem na spoufalającego się z nim obywatela Akashimy, nie wyciągając nawet rąk z kieszeni. Granie zatwardziałego przeciwnika Kurokawy przychodziło mu o wiele łatwiej, gdy tamten zachowywał się w taki właśnie sposób.
-"Kun"? Kiedy niby uznałem cię za kolegę, śmieciu? Gardzę tobą z całego serca i wetrę cię w glebę, kiedy tylko wrócisz! - burknął w jego kierunku, wykrzywiając twarz w groźnym grymasie. Posiadacz Przeklętych Oczu skomentował zachowanie towarzysza śmiechem. Zdawało się, że w ogóle nie przejmował się powagą sytuacji, w którą się wpakował. Zdawało się, że przy całym patosie, jaki go otaczał, zdołał zachować spokój, radość z życia i pogodę ducha. Bo rzeczywiście tak było. Wpływ Pierwszego Króla, trening z tajemniczym kluczem u boku Kawasakiego, warunki, w których się wychował, wzorce, z których czerpał, filozofia, która zaczęła się nad nim tworzyć - wszystkie te czynniki pozwalały mu na czynienie rzeczy "niemożliwych".
-Tatsuya... zrobię, co w mojej mocy, by nie zginął już ani jeden z twoich byłych towarzyszy. To ci obiecuję... - wypalił nagle, całkowicie bez ostrzeżenia, jak zwykle trafiając w najmniej odpowiedni do takich wyznań moment. Mistrz areny prychnął tylko, ze wzgardą odwracając twarz.
-Kurokawa... czy twój Król... Czy kazałeś mu nauczyć cię kontroli nad jego oczami? - zapytał po dłuższej chwili milczenia, na te kilka sekund wyzbywając się zawiści i wyrzucając wszelką agresję ze swych wypowiedzi.
-Nie... - odparł bez zastanowienia "krzyżooki", uśmiechając się pod nosem. -Nie żeby nie oferował mi swojej pomocy, ale... Shuun-san sam stworzył swoją legendę. Nie chcę otrzymywać efektów jego ciężkiej pracy bez żadnego wysiłku. Wolę sam poznać sposób działania tych oczu... - nie zdziwił go wcale fakt, że heterochromik zdawał sobie sprawę o jego rozmowach z Pierwszym. Wiedział wszakże, że również były Połykacz Grzechów musiał odbywać już podobne z Callebem. Z Drugim.
-Ta... to do ciebie podobne - wymamrotał nostalgicznie Tatsuya, po czym raptownie wypchnął rozmówcę za próg przy pomocy swojej lewej dłoni. Zaskoczony chłopak ledwo zdołał utrzymać równowagę. -A teraz wypierdalaj i nie zawracaj mi głowy! - dodał groźnie, odwracając się do gimnazjalisty plecami i zamykając za sobą drzwi... kopnięciem z półobrotu.
-Nigdy w życiu nie widziałem gorszego wrzodu na dupie, niż ty... - pomyślał czempion areny, ukrywając swoje prawdziwe sądy nawet przed samym sobą.
***
     Grupka kilkunastu odzianych w białe stroje ochronne i gumowe rękawice medyków rozstrzelona była po całym pomieszczeniu. Na kilku stołach widniały przyrządy chirurgiczne i sterty najróżniejszych lekarstw walały się po każdej możliwej powierzchni. Lekarze w różnym wieku, o różnej płci i różnych kolorach skóry robili wszystko, co mogli, by nie oszaleć do reszty. W nerwowym oczekiwaniu siedzieli na krzesłach, przeglądali daty ważności medykamentów, studiowali traktaty medyczne... Nie byli jednak w stanie ukryć swojej frustracji. Oni bowiem byli sztabem, który miał na celu łatanie zranionych w bitwie Madnessów, a mimo wszystko przez ostatnie kilka godzin nie trafił do nich ani jeden poszkodowany. Stawili się na miejscu z determinacją i chęcią niesienia pomocy, lecz nie dostali nawet szansy, by spróbować. Nieco lepszy nastrój miał siedzący w kącie i oparty o ścianę Francuz. Generał Noailles w rozpiętej, białej koszuli, którego cały tors okalały bandaże chował lewą rękę za plecami. Palce owej dłoni zaciskały się na metalowej piersiówce mężczyzny, powoli przepompowując do jej wnętrza energię duchową blondyna i syntezując z niej stuprocentowy alkohol. Niebieskooki nie mógł już bowiem wytrzymać bez wódki, a po raz pierwszy od wielu dni miał okazję przebywać poza zasięgiem Tenjiro.
-Powoli, powoli... Nikt nie zwraca na mnie uwagi, a ten cham i prostak lata sobie po salach. Muszę to dobrze rozegrać, by nie zmarnować ani kropli... - pomyślał z determinacją, układając w głowie "strategię walki". Po chwili jednak z głośnym westchnieniem skupił uwagę na czymś zgoła innym. -Coś ty mu nagadał, pseudo-chirurgu? Jakim cudem przekonałeś samego Naczelnika, by oddalić mnie od całej tej wojny? Zawrócił Zhanga, uwolnił nawet Carvera... a mi próbuje mydlić oczy, każąc mi "ochraniać lekarzy"? Niby przed czym? Kto by chciał ich zdjąć, skoro i tak nic nie robią? Już ja się z tobą policzę, Miyamoto... - w tym właśnie momencie drzwi do sali otworzyły się z hukiem. Kilkanaście par oczu zwróciło się ku nim w nagłym przypływie adrenaliny jednak... stał w nich jedynie brązowowłosy właściciel "Eskulapa. Okularnik wkroczył do wnętrza pomieszczenia tak nagle, że Jean nie zdążył nawet zareagować na jego przybycie. Tenjiro natomiast w mig dostrzegł zarówno Generała, jak i chowaną przez niego flaszeczkę. Chirurg bez ostrzeżenia sięgnął do kieszeni fartucha lekarskiego, wyciągając z niej skalpel. W mgnieniu oka zamachnął się prawą ręką z taką prędkością, że niewprawieni medycy w ogóle nie zauważyli ruchu. Momentalnie "otwieracz do ludzi" wystrzelił w stronę Noaillesa, mijając go o włos i... przebijając na wylot jego manierkę. Z naczynia naraz wystrzeliły dwie strużki alkoholu, zalewając podłogę.
-Zawsze na służbie, co... "generałku"? - rzucił prześmiewczo niebieskooki, po czym nie czekając na odpowiedź, zwrócił się do drużyny medycznej. -Dajcie sobie z tym wszystkim spokój! Fajnie, że dano wam szansę, byście poczuli się potrzebni, ale to wszystko. Jeśli nadal macie nadzieję na doniesienie tu rannych, chylę czoła w imię waszej wiary. Będę szczery z tymi, którzy jeszcze nie zauważyli... Na tej wojnie nie było, nie ma i nie będzie żadnych "rannych". Tu są tylko martwi i żywi. Żywych leczyć nie musicie, a martwym nie pomożecie. Po prostu idźcie do domu albo popilnujcie cywili, bo nigdzie indziej nie będzie potrzebna wasza interwencja - bez ceregieli, prosto i konkretne... w samo serce. Mężczyzna się nie patyczkował. Bez żadnego ostrzeżenia przeszedł od komicznej scenki rodzajowej do brutalnie szczerej, podcinającej skrzydła szczerości. Niemniej jednak brygada medyków - właścicieli najbardziej przykrych min, jakie można było sobie wyobrazić - wiedziała, że doświadczony chirurg mówił prawdę. Być może potrzebowali po prostu kogoś, kto nie angażował się zbytnio w ich sprawę. Kogoś, kto był w stanie spojrzeć na sytuację obiektywnie. Tym kimś był właśnie Miyamoto, który - choć wydawał się potwornie nieczuły - wziął na siebie odpowiedzialność za swoje słowa. W głębi duszy wiedział bowiem, że ci niedoświadczeni uzdrowiciele potrzebowali czegoś, co pomogłoby im wreszcie zejść na ziemię. Okularnik po prostu postanowił im to dać.
     Z grobowymi minami, bladymi twarzami, worami pod oczami, cała brygada stopniowo i powoli opuściła salę, mijając w przerażającej, pełnej żalu ciszy stojącego w miejscu Tenjiro. Brązowowłosy cały czas patrzył tylko przed siebie, nie żałując odebranej lekarzom nadziei. Zdawał sobie bowiem sprawę, że pewnego dnia wszyscy oni będą mu wdzięczni za to, co zrobił. W końcu w pomieszczeniu został już tylko chirurg i Generał, który zrezygnował już nawet z ratowania wyciekającej wódki. Blondyn patrzył tylko w milczeniu na plecy swojego "nemezis".
-Warto było? - zapytał beznamiętnie Francuz. Na odpowiedź czekał długo. Być może nawet przez kilka minut. W końcu jednak usłyszał te słowa, które zapamiętał na długie lata.
-Nie mam pojęcia. Może tak, może nie... czas pokaże. Wiem tylko, że nie warto byłoby pozwolić tym wszystkim amatorom łudzić się, że mogą cokolwiek zdziałać. Praca takich, jak my to nie jest jakiś pieprzony "Doktor House". Nikt tu nie jest cudotwórcą. Widziałeś, jakie mieli miny, co? Zauważyłem tu może ze cztery osoby, które nie obesrałyby portek, stając w obliczu usunięcia pocisku z żołądka pacjenta, gdy na tego nie działa znieczulenie i trzeba kroić go żywcem. Tylko cztery osoby MOŻE byłyby w stanie ubabrać się we krwi, stolcu i pocie całkiem nieznanego im człowieka, a potem pogodzić się z porażką. Ta banda była miękka, nie miała powołania i nic nie rozumiała. Poczuli się pewni, bo zdali parę egzaminów i nauczyli się na pamięć anatomii człowieka. Może właśnie zrujnowałem większości z nich kilkanaście lat nauki medycyny... ale co z tego? Lepiej teraz przekonać się o wybraniu złej ścieżki, niż za paręnaście lat pluć sobie w brodę - podczas swojej wypowiedzi ani razu nie obrócił się w stronę słuchającego go, milczącego niebieskookiego.
-Strasznie dużo gadasz, kiedy próbujesz zgrywać skurwiela... - podsumował trafnie Francuz, całkiem niszcząc powagę sytuacji. Dwaj mężczyźni zaśmiali się w tym samym momencie, choć to blondyn skończył pierwszy, rażony bólem w klatce piersiowej.
***
     W jednej, trwającej kilkanaście sekund akcji dwójka Zastępców Generałów zdołała pozbawić Arcariosa czterech z ośmiu głów. Poodcinane w ten, czy inny sposób pyski zwróciły się ku ziemi, rozległym cieniem informując gwardzistów do zejścia z linii "strzału". Kawasaki natychmiastowo dezaktywował swoją naginatę, która, przebiwszy się wcześniej przez czerep wroga, poszybowała na bardzo dużą odległość. Odwołanie jej i ponowne przywołanie było najrozsądniejszym, co mógł uczynić Matsu. Lilith natychmiast po wykonaniu swojego ataku zaczęła w szybkim tempie zaniżać pułap. Wszyscy świadkowie brawurowej akcji byli pewni, że okrutnie raniony potwór straci równowagę i również uderzy w ziemię, jednak... nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie - Spaczony raptownie zanurkował w powietrzu za okularnicą. 4 paszcze wydały z siebie chóralny ryk, podczas gdy rany po odcięciu czterech pozostałych... już zdążyły się zasklepić. Zielonooka z zaskoczonym wyrazem twarzy dostrzegła opadającą na nią z góry łapę "smoczego króla". Zakrzywione, gładkie szpony o rozmiarze dorosłego człowieka ruszyły przed siebie, by jeszcze w locie rozerwać kobietę na strzępy. Lilith najszybciej, jak potrafiła, obróciła się plecami do ziemi. Jedynym, co była w stanie jeszcze zrobić okazało się wysunięcie równolegle do siebie ostrza i wzmocnienie energią duchową całego ciała. Cztery gigantyczne pazury uderzyły swoimi czubkami idealnie w bok katany czarnowłosej z porażającą wręcz siłą. Obronę tylko utrudnił fakt, że będąc zawieszoną kilkanaście metrów nad ziemią, zastępczyni Generała Carvera nie miała się o co podeprzeć. Prędko okazało się, że do bloku musiała ona użyć również drugiej dłoni, której spód przyłożyła do naciskanego ostrza. Choć zdawało się, że zderzenie niewiasty i bestii trwało naprawdę długo, w rzeczywistości siłowali się raptem pół sekundy. Po upływie tego czasu okazało się bowiem, że monstrualna siła "hydry" nie mogła zostać powstrzymana. Blokująca atak Lilith została wręcz ciśnięta o ziemię, niczym oszczep. Z potężnym hukiem uderzyła w podłoże, wzbijając tumany kurzu, które nie pozwalały świadkom rozeznać się w sytuacji.
-Lilith! - Arab momentalnie rzucił się w stronę miejsca upadku towarzyszki... i w ostatniej chwili zdążył wyhamować. Tuż przed jego twarzą przeleciała wielka kula fioletowej, żrącej flegmy, która wypaliła ziemię przed jego stopami. Brązowe oczy mężczyzny ze zgrozą zauważyły, co wystrzeliło pocisk... a tym czymś była piąta głowa potwora, która zregenerowała się do optymalnego stanu w ciągu zaledwie kilku sekund. Choć nieco chudsza i pozbawiona czarnych łusek, nadal budziła respekt i strach wśród żołnierzy - nie mówiąc już o wijących się kikutach w miejscu trzech pozostałych czerepów. Jasnym okazał się fakt, że już za kilka chwil Spaczony miał pojawić się przed nimi w stanie wyjściowym. Rozgniewana odniesionymi obrażeniami bestia postanowiła jeszcze bardziej przetrzebić szeregi gwardzistów. Przelatując ponad głowami żołnierzy, rozrzucała ich na wszystkie strony pędem powietrza, rozszarpywała szponami i miażdżyła ogonem. Odrastające głowy miotały fioletowym kwasem, doprowadzając trafionych do niewyobrażalnie bolesnej i nieuchronnej śmierci.
     Chińczyk ruszył przed siebie już w momencie, w którym wylądował. Z nadludzką prędkością spieszył na pomoc niższym rangą towarzyszom, gotując się do nadchodzącej walki z coraz większą frustracją. Fakt, iż jego wcześniejszy atak nie tylko zakończył się porażką, lecz również został przerwany, irytował go niezmiernie. Gdzieś w pobliżu czaił się bowiem człowiek, który systematycznie od dłuższego czasu kładł trupem kolejne piątki Madnessów, nie pozwalając na zostanie wykrytym. Zhang doskonale wiedział, że jego odnalezienie byłoby kluczem do przechylenia szali zwycięstwa. W tamtym momencie mógł jednak tylko rzucić się ku rozbitym formacjom bitewnym, by jak najszybciej obmyślić plan pokonania gigantycznego Spaczonego.
-Nie wiedziałem nawet o istnieniu czegoś takiego. Czyżby greckie mity o hydrze były czymś więcej, niż zmyślonymi opowiastkami dla tych, którzy chcieli w nie wierzyć? Czymkolwiek jest, to coś było w stanie wyleczyć śmiertelne rany. Być może zaatakowanie organu, który reguluje pracę organizmu wpłynie również na zdolność regeneracji? Nie zaszkodzi spróbować, jednak nie posiadam broni siecznej. Mógłbym posłużyć się emisją, by wykonać atak od środka, ale w takim razie musiałbym z tym walczyć na bezpośredni dystans... - szatyn z coraz większym zdenerwowaniem posuwał się naprzód, widząc z daleka, jak "smoczy król" dziesiątkuje zebranych pod sztandarami Gwardii żołnierzy. Wiedział, że wielu zdąży jeszcze zginąć bezsensowną śmiercią przed jego przybyciem i ta świadomość sprawiała, że żałował nieobecności pozostałych Generałów.
***
     Tymczasem w niebie... coś się pojawiło. Wysoko, ponad chmurami, które zdążyły się na powrót zebrać po wcześniejszym rozproszeniu. Jedno "coś" trzymało drugie "coś" za rękę, powoli opadając kawałek po kawałeczku. Szybko okazało się, że tym drugim był nie kto inny, niż sam Generał Carver, którego nagłe pojawienie się kilka kilometrów nad ziemią skonfundowało niemożebnie. Niemniej jednak jego "towarzysz" nie miał podobnych wątpliwości, więc bez zastanowienia... odbił się od pustej przestrzeni, lądując... na chmurze! Stojąc w najlepsze na obłoku, pozwolił Bruce'owi zwisać z niej przez paręnaście sekund, nim zdecydował w końcu, co ma zamiar powiedzieć.
-Przystanek: Druga Wojna Gwardii z Połykaczami! Dziękujemy za spędzony wspólnie czas i życzymy miłego pobytu! No... to narka! - zaśmiał się niefrasobliwie tajemniczy osobnik... puszczając rękę Generała i pozwalając mu upaść z horrendalnie dużej wysokości. Sam z kolei złączył dłonie za plecami, ruszając w swoją stronę. Po chmurach. W "bajecznych" podskokach. Wygwizdując pod nosem jakąś wesołą melodyjkę.
***
     -Szlag, ta szkarada nie ma chyba zamiaru wylądować. Jedyną opcją jest atak z dystansu. Gdybym mógł odrąbać jej chociaż jedno skrzydło, dalibyśmy radę ją pokonać... Nie mam zbyt wiele doświadczenia w "lecących cięciach", ale muszę jakoś dać radę! - postanowił z przekonaniem zielonowłosy, skupiając energię duchową w ostrzu swej naginaty. Już miał wykonać zamach, wycelowawszy w ścięgna prawego skrzydła potwora, gdy nagle usłyszał głos Lilith:
-Matsu, zaczekaj! - dobiegał on ze przerzedłej już chmury dymu. Znikająca "kurtyna" ukazała głęboki na kilka metrów krater w wyschniętej ziemi. Na jego brzegu stała zastępczyni Generała Carvera, podpierając się ostrzem katany o podłoże. Przygarbiona kobieta dyszała ciężko, poobijana i zabrudzona. Jej czarna marynarka została podarta na strzępy, a biała koszula wcale nie była w dużo lepszym stanie. Przedramiona zielonookiej ociekały krwią. Posoka wydobywała się z ran tak głębokich, że dało się częściowo dostrzec bielące się kości niewiasty. Gdy bowiem uderzenie pazurów Arcariosa rozbiło blok Lilith, okularnica mogła jedynie ograniczyć obrażenia, przyjmując cios na swe górne kończyny. Jak się okazało, szybka decyzja uratowała jej życie.
-Dałam się zaskoczyć. Nie wzmocniłam swojego ciała wystarczająco dobrze, by obronić się przed tamtym atakiem... dlatego pozwól mi naprawić mój błąd - rzekła ze zdecydowaniem prawa ręka "Wilkołaka", nie czekając nawet na odpowiedź. Jej ton głosu świadczył bowiem o tym, że nie przyjęłaby żadnego sprzeciwu. Potężna poświata mocy duchowej w mig otoczyła ciało "pani szermierz", doprowadzając jej włosy do falowania i zrzucając resztki grudek ziemi z ubrań. Lilith chwyciła oburącz swą katanę, która o dziwo wytrzymała zderzenie.
-Madman... - nie dokończyła. Jej zielone oczy ze zdziwieniem zwróciły się ku niebu, skąd wyczuła zbliżając się źródło energii. Znajome źródło energii. Po kilku sekundach dostrzegła niewielki, zaniżający swój pułap punkt w eterze. Wtedy wiedziała już, co się działo, choć nie miała pojęcia, jak to było możliwe. Tym niemniej zrezygnowała z użycia swojej techniki, przeznaczając skupioną moc na zasklepienie obficie krwawiących ran. Wiele głów poderwało się do góry wraz z jej własną, wahając się między zaciekawieniem i przerażeniem.
     Gdy spadający z nieba Carver był już kilkanaście metrów nad rozbitymi gwardzistami, osiągnięta przez niego prędkość nie pozwoliła "widzom" na dostrzeżenie choćby zarysu jego sylwetki. Mężczyzna uderzył w glebę z taką siłą, że ziemia popękała w promieniu dziesięciu metrów wokół niego. Czerwonooki nie miał pojęcia, jakim cudem jego sklejone energią duchową nogi wytrzymały uderzenie, jednak z pewnym trudem zdołał wylądować w pozycji kucającej, podpierając się rękoma o glebę. Pochylona pod wpływem działania siły grawitacji głowa Bruce'a zdawała się eksponować jego wysoki irokez. 
-Zabiję cię, gnoju, kimkolwiek jesteś... - postanowił na myśl o swoim "wybawcy", jednocześnie podnosząc się na równe nogi. Dzikim wzrokiem omiótł całą okolicę, czym uchwycił dwójkę Zastępców Generałów, a także Arcariosa. To jego zwierzęcy instynkt, który bez trudu przebijał się przez falę zmęczenia, pozwolił mu z miejsca zrozumieć sytuację. Momentalnie wyczuł również znajomy zapach osoby, która zbliżała się od strony przesmyku. Już wkrótce po tym dwaj Generałowie po raz pierwszy od lat spojrzeli sobie w twarze.
-A więc żyjesz... - rzucił beznamiętnie Chińczyk, a jego absolutne przeciwieństwo prychnęło arogancko w jego kierunku.
-Trzeba czegoś więcej, niż parudziesięciu ludzi, żeby ukręcić mi łeb - skomentował szorstko czerwonooki, bombardując Tao piorunującym wzrokiem. -Nie właź mi w drogę, Zhang. Ciebie to też dotyczy, Lilith. Wszyscy, wyjazd mi stąd! Ten paskudny skurwiel jest już mój. Jeśli macie zamiar zrobić cokolwiek innego, niż nasrać w gacie ze strachu, idźcie i to zróbcie! - rozkazał bez zbędnych ceregieli mężczyzna.
-Gdyby nie fakt, że chociaż raz możesz się na coś przydać, osobiście zabrałbym cię z powrotem do Rainergardu - poinformował Carvera ciemnooki, nawet na moment nie ściągając pasa materiału, który zasłaniał połowę jego twarzy.
-Poszczekasz sobie do woli dopiero wtedy, gdy zaszlachtujesz tyle gnid, co ja. A teraz wypierdalaj! - zrewanżował się bez namysłu Bruce, na co Zhang obrzucił go tylko chłodnym spojrzeniem, po czym wzniósł rękę w górę.
-Formować szyki! Już nic nie stoi nam na drodze do przeciwnika! Idziemy w pole! - zarządził głośno Tao, a setki bojowych okrzyków dołączyło do jego własnego. Paradoksalnie arogancki, brutalny i wulgarny "Wilkołak" zdołał momentalnie podbudować morale żołnierzy. Jego obecność dawała im bowiem prawdziwe poczucie bezpieczeństwa, czego powód był jeden. O ile bowiem wiedzieli, czego oczekiwać od pozostałych wyższych rangą członków Gwardii, o tyle jedynie kilka osób na całym świecie znało pełne możliwości Carvera.
***
     -Masz zamiar porozmawiać o tym z Yashiro-san'em, Rinji-kun? - zagadnął albinosa szatyn, gdy cała trójka nastolatków przemierzała główną, opustoszałą już ulicę Miracle City, kierując się do jednej z głównych bram. Niebieskooki milczał przez kilka chwil, zastanawiając się nad odpowiedzią, lecz ostatecznie udzielił jej w momencie, gdy dostrzegł wyrwę w murze, stworzoną przez moc duchową Naczelnika Gwardii.
-Oczywiście, że tak, ale... wiem, że mamy teraz coś o wiele ważniejszego do zrobienia. Nii-sama nigdy nie zrobiłby czegoś, co miałoby mi zaszkodzić. Ufam mu i... wam też ufam. Dlatego na czas bitwy mam zamiar całkowicie zapomnieć o tym, że w ogóle mam brata - wyznał z poważnym wyrazem twarzy białowłosy, a Rikimaru wyjątkowo nie odpowiedział na to próbą zabójstwa kosiarza. Dłoń Kurokawy spoczęła z pełnym przekonaniem na barku przyjaciela.
-Pamiętaj, że jeśli cokolwiek się stanie, zawsze możesz na nas liczyć - oświadczył w niebywale przejmujący sposób coś, co w normalnych warunkach zabrzmiałoby niesamowicie sztampowo. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo upodabniał się do swoich fikcyjnych wzorów do naśladowania, ilekroć przemawiał w ten sposób.
-Ta... Wiem - mruknął tylko młody Okuda, uśmiechając się pod nosem. Na szczyt muru dostali się przez basztę, wewnątrz której umiejscowione były kręcone schody. Tam z kolei przewodnictwo objął już Naito, bez wątpliwości zsuwając się po wyżłobionym przez Hariyamę leju. Podobnie uczynili jego kompani, stając za plecami rudowłosego mężczyzny. Zdawało się, że Shigeru w ogóle ich nie zauważył, jednak prawda była całkowicie inna.
-Spodziewałem się, że cię tu spotkam, Naito. W dodatku przybyłeś w doborowym towarzystwie. "Czerwone Ostrze" Rikimaru i najmłodszy członek rodu Okuda... witam na wojnie! - wykrzyknął ironicznie brodacz, rozkładając ramiona w heroiczny sposób. -Podejdźcie, śmiało. Spójrzcie na to. Niewielu Madnessów przed wami miało zaszczyt obejrzeć... "to" - wyraził się tajemniczo przywódca Gwardii. Niedawne przybycie najpotężniejszego pod względem fizycznym Generała znacznie dodało mu animuszu i werwy.
***
     Poskładane do kupy szwadrony gwardzistów ruszyły na spotkanie z przeznaczeniem, podczas gdy Carver w milczeniu wpatrywał się w unoszącego się w powietrzu Spaczonego. Choć nikt inny nie był w stanie tego zauważyć, aura, która otaczała Generała, sprawiała jednocześnie, że ośmiogłowy stwór wahał się przed zaatakowaniem go. Nawet powód takiego zachowania dało się jasno zrozumieć. Bestia była bowiem... całkiem zdezorientowana. Szesnaścioro oczu spoglądało na osobę, która z całą pewnością należała do gatunku ludzkiego, jednak paradoksalnie sprawiała wrażenie takiego samego potwora, jak sam Arcarios. Dlatego właśnie instynkt prastarego monstrum wymusił na nim ostrożność i konieczność obserwacji.
-No dobra. Są już na tyle daleko, że nie powinni mi zawadzać - zauważył czerwonooki, garbiąc się i częściowo zginając nogi w kolanach. Całe jego ciało w ułamku sekundy pochłonęła krwistoczerwona, niepowstrzymana i w żaden sposób nie ograniczana przez właściciela energia duchowa. Napływająca moc sprawiła, że kawałki popękanej już ziemi uniosły się w powietrze, wystrzeliwując we wszystkie strony. Na skroni Generała zapulsowała żyła, a wszystkie jego mięśnie napięły się. Już po chwili wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Liczba "190" na lewym ramieniu mężczyzny zaczęła raptownie zmieniać swą wartość, obniżając ją w niepokojącym tempie. Gęstość szkarłatnej energii Bruce'a zdawała się być coraz większa, w miarę zbliżania się do zera. Ostatecznie bowiem właśnie trzy takie zera pozostały na skórze czerwonookiego.
-Madman Stream! - ryknął Generał, a cała otaczająca go moc momentalnie zmieniła barwę na fioletową. Nie to było jednak najbardziej zaskakujące. Szczególnie zadziwiał bowiem fakt, że w przeciwieństwie do innych Madnessów wchodzących w ten stan, kolor włosów ani skóry Carvera nie uległ zmianie. Zamiast tego jednak raptownie zaczęła się powiększać jego masa ciała. W kilka sekund czerwony podkoszulek został rozerwany na strzępy, a spodnie popękały. Wraz ze wzrostem ilości tkanki, zwiększył się również stopień rozwoju mięśni mężczyzny. Wtedy właśnie oczy mężczyzny podbiegły krwią, a jego zęby przepoczwarzyły się w kły. Pulsujące żyły towarzyszyły gwałtownej zmianie kształtu kończyn. Paznokcie na palcach przeniosły się, pogrubiły, zmieniły kształt, zakrzywiły - słowem, zmieniły się w czarne, zakrzywione szpony. Podobnie stało się ze stopami, czego efektem było rozłożenie na czynniki pierwsze butów Generała. Tu jednak sprawa wyglądała nieco inaczej. Nogi mężczyzny przypominały teraz bowiem mieszankę kończyn ludzkich... z wilczymi łapami. Na całym ciele Carvera zaczęła się pojawiać czarna, miejscami szara... sierść. Gruba, miękka, chroniąca przed temperaturą. Szczęka Bruce'a została raptownie przebudowana, wydłużając się i powoli zamieniając w średniej długości pysk. Uszy stały się szpiczaste, bardziej czułe. Zmieniło się ustawienie kości czaszki. Wszystkie te czynniki świadczyły tylko o jednym. Pod kołującym w powietrzu cieniem Arcariosa stał już nie człowiek... a wilkołak. W przenośni i dosłownie. Czarne monstrum zawyło przeciągle, a jego ryk rozszedł się po całym polu bitwy, docierając aż do murów samego Miracle City.
     Nie istniał na świecie nikt, kto nigdy nie usłyszałby legend o "zmyślonych", "żyjących tylko w bajkach" stworzeniach. Wampiry, wilkołaki, smoki, utopce, mantykory... Wielu uważało, że są one tylko wymysłem czyjejś wybujałej wyobraźni. Efektem strachu i niewiedzy. Każdy z nich się mylił. Te wszystkie "istoty nadnaturalne", jak zwykli je nazywać "znawcy" naprawdę istniały. I wszystkie z nich były Spaczonymi. Dlatego widzieli je tylko ci, którzy "zostali przez nie zaatakowani". Dlatego istniały tylko nieliczne ślady ich występowania. Dlatego powstawały legendy o ich zwyczajach, rytuałach i sposobie funkcjonowania. Każda taka legenda była prawdą, albowiem żaden ze sceptyków nie zdawał sobie sprawy, jak szybko i w jak wielu różnych kierunkach mogli ewoluować Spaczeni. Bruce był efektem takiej właśnie ewolucji. On bowiem podjął się lata wcześniej wytępienia stada "wilkołaków" w Pensylwanii. I to on został pogryziony przez jednego z nich... co poskutkowało jego "zarażeniem". W tym bowiem kierunku rozwijał się ten gatunek Spaczonych, których było niewiele i które zamieniały przedstawicieli innych ras w swoich pobratymców. Na Carvera jednak, na Madnessa z krwi i kości, "jad" zadziałał inaczej. "Klątwa" odmieniła jedynie najgłębiej zakorzenioną stronę jego osobowości. Wpłynęła tylko na głęboko skrywane szaleństwo mężczyzny, całkowicie indywidualizując jego Madman Stream. Generał z kolei pociągnął tę zmianę dalej, tworząc swą własną legendę. Licznik na jego ramieniu symbolizował bowiem liczbę zabitych przez niego osób... i zerował się w momencie przemiany. Im większa była wtedy jego wartość, tym silniejszy stawał się "Wilkołak".
     -190... to o wiele za dużo na takie ścierwo, jak ty - pokryty sierścią Bruce skierował swe negatywne myśli w stronę Arcariosa. Przemiana bowiem zaburzała jego zdolność korzystania ze składnej, ludzkiej mowy, co było efektem jego podstawowych, "zwierzęcych" zmysłów. Niemniej jednak ten człowiek nie miał najmniejszego zamiaru rozmawiać ze swoim wrogiem...

Koniec Rozdziału 89
Następnym razem: Wahadło

2 komentarze:

  1. WOW! Co tu się odwaliło?! Bruce odpalił bankaia i zamienił się w wilko-hulka? Ale to było epickie! Patencik z liczbą na ramieniu propsuję. Fajny pomysł. Jeszcze bardziej dodaje mu jego zwierzęcości. Liczę na widowiskowe rozwalenie stwora.
    A! Bym zapomniał. Ciekawe jak pociągnie się dalej wątek z wbiciem naszych młodych bohaterów na teren walk :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się niezmiernie, że się podobało ;) Miałem na uwadze specyfikę tej postaci, gdy zastanawiałem się nad jej sposobami walki ^^ Co do młodzików... wkrótce zobaczysz ;)

      Pozdrawiam również ^^

      Usuń