ROZDZIAŁ 242
— Wydaje mi się to jasne, ale gwoli ścisłości powiem wprost - zapłacę tylko i wyłącznie za wykonaną robotę. Zgodnie z umową — oznajmił Yang, splatając dłonie na swoim kolanie. Czerwonowłosa kobieta z warkoczem nie raczyła usiąść na krześle przed nim. Wyższa od niego o głowę, smukła, nieskończenie lepiej zbudowana - Veronica z Amazonek. Jej złote oczy spoglądały na niego z nieufnością, a może nawet pogardą - tym większą, im więcej razy próbował podkreślić swój autorytet wobec niej. Sprawiało mu to jednak nieopisaną przyjemność.
— To jest właśnie różnica między nami. Twoja siła i instynkt, moja władza i intelekt. Tak, mogłabyś w mgnieniu oka dobyć broni i odciąć mi głowę, zanim zdążyłbym klasnąć po strażników. Tak, jesteś wielka, masz potężne ciało, szczery szacunek tych waszych półmęskich dziwolągów udających kobiety. Problem w tym, że to nie czasy plemienne i dzisiaj twoja siła nic nie znaczy. Dzisiaj walczą rozumy, władza i pieniądz... — zanurzył się w swoim wewnętrznym monologu blondyn, chłonąc opary spuchniętego ego.
— Zgodnie z umową — potwierdziła krótko i chłodno Veronica, plując słowami z obrzydzeniem, jak gdyby marnowanie ich na Yanga pozbawiało je wartości. — Kurokawa Naito nie opuści podziemi żywy. Nikt nie odnajdzie jego ciała ani nie zamieni z nim słowa. Po wszystkim przyjdziemy odebrać zapłatę. Jeżeli jej nie dostaniemy, zabierzemy wszystko, co masz. To TEŻ jest częścią umowy — przypomniała mu swego czasu sławna Królowa Gór.
— Och, mam nadzieję, że przyjdziecie — zaśmiał się niewinnie Yang. — Gdy przypomnę sobie, jak bardzo... nie na rękę była wam próba zamordowania pana Carvera przed jego dotarciem do Rainergardu, nachodzą mnie pewne wątpliwości.
Przez kilka chwil atmosfera była tak gęsta, że zdawać by się mogło, iż Veronica lada chwila dobędzie gladiusa i zamieni ciało chłopaka w czerwoną wycinankę. Yang był jednak zbyt butny, zbyt pewny siebie, swojej młodości i sprytu, by chociaż przez moment o tym pomyśleć. Koniec końców miał się przecież za mistrza nowej polityki.
— Wiesz — zaczęła Veronica po kilku chwilach zaciskania zębów — tam skąd pochodzę, za wszystko można było zapłacić w naturze. Nie chodziło jednak tylko o seks. "Zapłata w naturze" obejmowała też zabranie dłużnikowi rąk, nóg, oczu, czy genitaliów.
— Interesujące — odparł blondyn. — Do czego zmierza ta dygresja?
— Domyśl się — mruknęła Veronica i wyszła bez pożegnania, po drodze wyrywając klamkę i cały zamek z drzwi... razem z kawałkiem drzwi.
***
Dochodziła siódma rano. Kurokawa miał stawić się przy wejściu na platformę zjazdową za dwie godziny, ale nie potrafił usiedzieć w pokoju. Całą noc nie spał, jedynie siedział na swoim łóżku i gapił się w ścianę lub sufit. Godzinę przed świtem wstał i zaczął bez celu przechadzać się po pokoju, zagubiony w swoich myślach. Zbyt wiele spraw zwaliło mu się na głowę, na zbyt wiele pytań nie znał odpowiedzi.
Wyszedł spod zadaszonego brudnymi szmatami straganu na rynku. Skinął tylko głową do machającego mu sprzedawcy, który parę minut wcześniej powitał go, niczym mesjasza - wyjątkowo nie dlatego, że "zabił tego niebezpiecznego przestępcę". Facet zwyczajnie nie miał klientów. Drugi albo czwarty dzień - Naito nie poświęcił mu wystarczająco dużej uwagi, by zapamiętać liczbę. Na plecach chłopaka widniał teraz niewielki, ciasno przyciśnięty do skóry plecak, w którym nieustannie podzwaniały małe przedmioty.
— Muszę uważać na pieniądze. 12 dni... czyli jeszcze 10? Co mogę zrobić? Nie mam czasu na zabawę w Gwardzistę. I tak płacą im znacznie mniej, niż kiedyś. Co robić? Może... mógłbym coś sprzedać? Jeżeli dowiem się dzisiaj czegoś nowego, ktoś mógłby kupić ode mnie te informacje. Może... może mógłbym od kogoś pożyczyć? Szkoła Rinji'ego zarabia ostatnio duże pieniądze. Michelle mogłaby mi pomóc. W końcu należy do Rycerzy. Może nawet król Rael. Uratowałem mu życie i kraj. Bachir? Ktoś... ktoś mi pomoże. Ktokolwiek — myślał brunet, chwiejnym krokiem idąc przez ciche, smutne miasto. Ciche, smutne chmury zasłaniały niebo w zapowiedzi cichego, smutnego deszczu. Wszystko było równie ciche i równie smutne tego poranka - szczególnie twarz Naito. Monstrualne wory pod oczami i przekrwione białka, blada skóra, wyschnięte usta, niedomyte, śmierdnące włosy. Obraz nędzy i rozpaczy zbliżał się do celu.
Marsowe Pola - niczym ucieleśnienie ironii - górowały nad nastolatkiem. Kurokawa przekroczył bramę i zaczął piąć się pod górę kamienną ścieżką. Prawy rękaw grubej, szaro-pomarańczowej bluzy powiewał na wietrze, który zdawał się podwajać siłę z każdym krokiem. Tysiące nagrobków wyrastały na różnych piętrach trawiastego podłoża, niektóre usłane zniczami, inne wiązankami, a jeszcze inne - liśćmi z drzew i kurzem. Naito szukał tylko dwóch konkretnych miejsc położonych stosunkowo blisko siebie. Blask zdziwienia przeciął bladą, pogrążoną w mglistym smutku twarz, kiedy przy pierwszym grobie dostrzegł kogoś jeszcze.
— To ty... — mruknął Naito, by dać znać, że stoi za plecami kobiety bez konieczności witania się. Nie był w nastroju na witanie się. Kucająca nad grobem niewiasta wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu. Poznała.
— Czego chcesz? — zapytała Cassandra, nawet na niego nie patrząc. Jej słowa drżały, niby z zimna, może ze smutku, może nawet trochę z nienawiści.
— Nie wiem — odparł szczerze Kurokawa. — Tak naprawdę miałem nadzieję, że przyjście tu pomoże mi się pozbierać do kupy, ale raczej nie obchodzą cię moje problemy, więc... powiedzmy, że chciałem przypomnieć sobie, czemu robię to, co robię.
— Czemu krzywdzisz ludzi? Odbierasz bliskich?
— Nie musisz mi wierzyć, ale nie chciałem jego śmierci. Nawet... nawet nie ja go zabiłem — powiedział chłopak. Zaciął się nawet na chwilę, bo już wtedy powoli czuł, jak patetyczne rzeczy mówił, ale mimo wszystko dokończył.
— Samego siebie bym tym nie przekonał... — pomyślał, wpatrując się w litery na płycie nagrobnej. Śledził każdą z nich od początku do końca, w wyobraźni malując je na papierze czarnym od farby pędzlem. Pomagało mu to utrzymać myśli na wodzy.
— To świetnie — burknęła Cassandra, wstając znad grobu Tory. Przegubem przetarła twarz, najpewniej pozbywając się łez. — Ma to dla mnie bardzo duże znaczenie. Kolosalne po prostu. Bardzo się cieszę, że NIE CHCIAŁEŚ! — krzyknęła na niego Hiszpanka, a pod koniec załamał jej się głos. Nie chciała go tu spotkać. Gdyby wiedziała, poczekałaby z przyjściem do momentu, w którym zniknąłby z cmentarza.
— Pewnie nie ma żadnego — mruknął bez zaskoczenia Naito. — Dla ciebie, znaczy się. Chciałem jednak... wiem... kurwa. Słyszałem, że wy wszyscy z Wyższej Izby... że wiecie o Yurice. Pomyślałem, że może warto byłoby ci powiedzieć, że jest tutaj, w Miracle City, w trzecim szpitalu publicznym.
Cassandra zamilkła na kilka chwil, wciąż nie ukazując swojej twarzy. Kruczoczarne włosy porwał w swoje szpony wiatr. Kobieta objęła samą sobie ramionami, jakby potraktowana nagle dotykiem przejmującego chłodu.
— Czy to znaczy, że... — zaczęła drżącym głosem Hiszpanka.
— Zmarła, tak. Dlatego jest tutaj — przerwał jej Kurokawa. Coś się w nim obudziło. Nie chciał ani owijać w bawełnę, ani słuchać tego pytania. Nie spodziewał się nawet, że jego głos zabrzmi tak szorstko i zimno.
— Nienawidzę cię.
Kobieta obróciła się w jego stronę, przelotnie odsłaniając zamknięte pod kryształowym kloszem błękitne róże na płycie nagrobnej Tory. Po policzkach Cassandry znów spływały łzy, a jej oczy, znów wwiercające się w serce, umysł i duszę chłopaka, znowu emanowały rozpaczą.
— Ja siebie też — odpowiedział Kurokawa. Krzyże w jego oczach mignęły - chciał dokładniej przyjrzeć się Cassandrze bez konieczności pytania jej o cokolwiek.
— Jesteś...
— Milcz! — przerwała mu gwałtownie, spychając go ze swojej drogi. — Ani słowa więcej. Nie chcę cię więcej widzieć. NIGDY, słyszysz? Mam nadzieję, że w końcu umrzesz! — powiedziała mu na odchodne, praktycznie zbiegając z Marsowych Pól.
— To... wiele by ułatwiło — stwierdził pod nosem Naito, uśmiechając się. Odwrócił się jednak na pięcie i poszedł dalej, mijając grób Tory. Chciał bowiem chociaż przez chwilę stanąć nad inną płytą. Gardło ściskała mu jakaś niewidzialna ręka. Może ta fantomowa, którą nadal od czasu do czasu starał się ruszać. W jednej linii z Hisato spoczywał bowiem Tenjiro, a tuż za nim - Tatsuya. Chłopak był jednym z niewielu, którzy na swoich nagrobkach nie mieli zapisanych nazwisk. Cień Kurokawy przykrył imię czempiona.
— Nie miałem nawet czasu na żałobę, wiesz? Nie wiem nawet, jak zginąłeś. Mówiłem ci, że wszystko będzie dobrze, póki będziesz trzymał się mnie, ale... tak naprawdę ani razu o tobie nie pomyślałem, kiedy walczyłem z Torą. Nawet po walce. Nawet po powrocie do Miracle City. Chyba... marny był ze mnie przyjaciel, co? — zapytał Naito. Nic nie czuł. Nic poza żalem do samego siebie za to, że nic nie czuł. Zaśmiał się pod nosem, bezradny i zagubiony.
— Nie wiem, po co ja tu przyszedłem... — pomyślał, odwracając się. — Pozwoliłem zginąć już tak wielu osobom. Tak wiele osób, które znałem straciło życie. Może ludzie uodparniają się na śmierć. Na uczucia jej towarzyszące. Nie wiem. Może po prostu nigdy nie byłem tak dobrym człowiekiem, za jakiego się miałem. Może ci ludzie nigdy nie byli mi tak naprawdę bliscy. Może po prostu chodziło tu o moje poczucie własnej wartości? — W jego głowie pojawił się brutalny napór Shuuna, jakby Pierwszy Król napierał ze wszystkich sił na trzymane przez Kurokawę drzwi. Nie po raz pierwszy w ciągu ostatnich dni Naito siłą woli wygnał jego myśli, nie pozwalając im wybrzmieć. To był jego umysł. On decydował, kto i kiedy miał prawo przemawiać wewnątrz.
Wyszedł spod zadaszonego brudnymi szmatami straganu na rynku. Skinął tylko głową do machającego mu sprzedawcy, który parę minut wcześniej powitał go, niczym mesjasza - wyjątkowo nie dlatego, że "zabił tego niebezpiecznego przestępcę". Facet zwyczajnie nie miał klientów. Drugi albo czwarty dzień - Naito nie poświęcił mu wystarczająco dużej uwagi, by zapamiętać liczbę. Na plecach chłopaka widniał teraz niewielki, ciasno przyciśnięty do skóry plecak, w którym nieustannie podzwaniały małe przedmioty.
— Muszę uważać na pieniądze. 12 dni... czyli jeszcze 10? Co mogę zrobić? Nie mam czasu na zabawę w Gwardzistę. I tak płacą im znacznie mniej, niż kiedyś. Co robić? Może... mógłbym coś sprzedać? Jeżeli dowiem się dzisiaj czegoś nowego, ktoś mógłby kupić ode mnie te informacje. Może... może mógłbym od kogoś pożyczyć? Szkoła Rinji'ego zarabia ostatnio duże pieniądze. Michelle mogłaby mi pomóc. W końcu należy do Rycerzy. Może nawet król Rael. Uratowałem mu życie i kraj. Bachir? Ktoś... ktoś mi pomoże. Ktokolwiek — myślał brunet, chwiejnym krokiem idąc przez ciche, smutne miasto. Ciche, smutne chmury zasłaniały niebo w zapowiedzi cichego, smutnego deszczu. Wszystko było równie ciche i równie smutne tego poranka - szczególnie twarz Naito. Monstrualne wory pod oczami i przekrwione białka, blada skóra, wyschnięte usta, niedomyte, śmierdnące włosy. Obraz nędzy i rozpaczy zbliżał się do celu.
Marsowe Pola - niczym ucieleśnienie ironii - górowały nad nastolatkiem. Kurokawa przekroczył bramę i zaczął piąć się pod górę kamienną ścieżką. Prawy rękaw grubej, szaro-pomarańczowej bluzy powiewał na wietrze, który zdawał się podwajać siłę z każdym krokiem. Tysiące nagrobków wyrastały na różnych piętrach trawiastego podłoża, niektóre usłane zniczami, inne wiązankami, a jeszcze inne - liśćmi z drzew i kurzem. Naito szukał tylko dwóch konkretnych miejsc położonych stosunkowo blisko siebie. Blask zdziwienia przeciął bladą, pogrążoną w mglistym smutku twarz, kiedy przy pierwszym grobie dostrzegł kogoś jeszcze.
— To ty... — mruknął Naito, by dać znać, że stoi za plecami kobiety bez konieczności witania się. Nie był w nastroju na witanie się. Kucająca nad grobem niewiasta wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu. Poznała.
— Czego chcesz? — zapytała Cassandra, nawet na niego nie patrząc. Jej słowa drżały, niby z zimna, może ze smutku, może nawet trochę z nienawiści.
— Nie wiem — odparł szczerze Kurokawa. — Tak naprawdę miałem nadzieję, że przyjście tu pomoże mi się pozbierać do kupy, ale raczej nie obchodzą cię moje problemy, więc... powiedzmy, że chciałem przypomnieć sobie, czemu robię to, co robię.
— Czemu krzywdzisz ludzi? Odbierasz bliskich?
— Nie musisz mi wierzyć, ale nie chciałem jego śmierci. Nawet... nawet nie ja go zabiłem — powiedział chłopak. Zaciął się nawet na chwilę, bo już wtedy powoli czuł, jak patetyczne rzeczy mówił, ale mimo wszystko dokończył.
— Samego siebie bym tym nie przekonał... — pomyślał, wpatrując się w litery na płycie nagrobnej. Śledził każdą z nich od początku do końca, w wyobraźni malując je na papierze czarnym od farby pędzlem. Pomagało mu to utrzymać myśli na wodzy.
— To świetnie — burknęła Cassandra, wstając znad grobu Tory. Przegubem przetarła twarz, najpewniej pozbywając się łez. — Ma to dla mnie bardzo duże znaczenie. Kolosalne po prostu. Bardzo się cieszę, że NIE CHCIAŁEŚ! — krzyknęła na niego Hiszpanka, a pod koniec załamał jej się głos. Nie chciała go tu spotkać. Gdyby wiedziała, poczekałaby z przyjściem do momentu, w którym zniknąłby z cmentarza.
— Pewnie nie ma żadnego — mruknął bez zaskoczenia Naito. — Dla ciebie, znaczy się. Chciałem jednak... wiem... kurwa. Słyszałem, że wy wszyscy z Wyższej Izby... że wiecie o Yurice. Pomyślałem, że może warto byłoby ci powiedzieć, że jest tutaj, w Miracle City, w trzecim szpitalu publicznym.
Cassandra zamilkła na kilka chwil, wciąż nie ukazując swojej twarzy. Kruczoczarne włosy porwał w swoje szpony wiatr. Kobieta objęła samą sobie ramionami, jakby potraktowana nagle dotykiem przejmującego chłodu.
— Czy to znaczy, że... — zaczęła drżącym głosem Hiszpanka.
— Zmarła, tak. Dlatego jest tutaj — przerwał jej Kurokawa. Coś się w nim obudziło. Nie chciał ani owijać w bawełnę, ani słuchać tego pytania. Nie spodziewał się nawet, że jego głos zabrzmi tak szorstko i zimno.
— Nienawidzę cię.
Kobieta obróciła się w jego stronę, przelotnie odsłaniając zamknięte pod kryształowym kloszem błękitne róże na płycie nagrobnej Tory. Po policzkach Cassandry znów spływały łzy, a jej oczy, znów wwiercające się w serce, umysł i duszę chłopaka, znowu emanowały rozpaczą.
— Ja siebie też — odpowiedział Kurokawa. Krzyże w jego oczach mignęły - chciał dokładniej przyjrzeć się Cassandrze bez konieczności pytania jej o cokolwiek.
— Jesteś...
— Milcz! — przerwała mu gwałtownie, spychając go ze swojej drogi. — Ani słowa więcej. Nie chcę cię więcej widzieć. NIGDY, słyszysz? Mam nadzieję, że w końcu umrzesz! — powiedziała mu na odchodne, praktycznie zbiegając z Marsowych Pól.
— To... wiele by ułatwiło — stwierdził pod nosem Naito, uśmiechając się. Odwrócił się jednak na pięcie i poszedł dalej, mijając grób Tory. Chciał bowiem chociaż przez chwilę stanąć nad inną płytą. Gardło ściskała mu jakaś niewidzialna ręka. Może ta fantomowa, którą nadal od czasu do czasu starał się ruszać. W jednej linii z Hisato spoczywał bowiem Tenjiro, a tuż za nim - Tatsuya. Chłopak był jednym z niewielu, którzy na swoich nagrobkach nie mieli zapisanych nazwisk. Cień Kurokawy przykrył imię czempiona.
— Nie miałem nawet czasu na żałobę, wiesz? Nie wiem nawet, jak zginąłeś. Mówiłem ci, że wszystko będzie dobrze, póki będziesz trzymał się mnie, ale... tak naprawdę ani razu o tobie nie pomyślałem, kiedy walczyłem z Torą. Nawet po walce. Nawet po powrocie do Miracle City. Chyba... marny był ze mnie przyjaciel, co? — zapytał Naito. Nic nie czuł. Nic poza żalem do samego siebie za to, że nic nie czuł. Zaśmiał się pod nosem, bezradny i zagubiony.
— Nie wiem, po co ja tu przyszedłem... — pomyślał, odwracając się. — Pozwoliłem zginąć już tak wielu osobom. Tak wiele osób, które znałem straciło życie. Może ludzie uodparniają się na śmierć. Na uczucia jej towarzyszące. Nie wiem. Może po prostu nigdy nie byłem tak dobrym człowiekiem, za jakiego się miałem. Może ci ludzie nigdy nie byli mi tak naprawdę bliscy. Może po prostu chodziło tu o moje poczucie własnej wartości? — W jego głowie pojawił się brutalny napór Shuuna, jakby Pierwszy Król napierał ze wszystkich sił na trzymane przez Kurokawę drzwi. Nie po raz pierwszy w ciągu ostatnich dni Naito siłą woli wygnał jego myśli, nie pozwalając im wybrzmieć. To był jego umysł. On decydował, kto i kiedy miał prawo przemawiać wewnątrz.
***
— To zły pomysł — przekonywała go po drodze Lilith, ale Naizo był zbyt uparty i znużony długotrwałymi torturami biurokracji. Zabiłby za choćby część emocji i nieustającego napięcia, jakie odczuwał za czasów wojowania w imieniu Kantyjczyków, więc jakiekolwiek argumenty okularnicy zbywał westchnieniami. Wysoki płot pod napięciem stał właśnie na ich drodze, okalając teren ministerskiej posesji, a bramy z heracleum pozostawały szczelnie zamknięte. Na zewnątrz jednak nie było widać żadnych strażników.
— Właściciela nie ma? — zapytał częściowo Lilith, a częściowo wyimaginowaną widownię, jakby prowadził interaktywny program detektywistyczny. — Albo straż bramna poszła razem z nim, gdziekolwiek się obecnie podziewa, albo mają aż takie braki w ludziach po wysadzeniu stolicy...
— Musisz wszystko traktować w ten sposób? — spytała kobieta, nie umiejąc sobie poradzić z butą i bezczelnością swojego kolegi po fachu, a także z chaosem, jaki zwiastowało danie mu wolnej ręki. Nie było minuty, w której nie zadałaby sobie pytania, czemu Naczelnik pozwalał mu na tak wiele. Senshoku był obecnie niemal ponad prawem.
— Jaki sposób? — odezwał się zza wiązanej maski mężczyzna, odpinając guziki na rękawach swojej koszuli. Syk ulatniającego się gazu wypełnił przestrzeń. — To miejsce jest co najmniej powiązane z miejscem zbrodni, nie? Minister zniknął nagle, w nocy, w samym środku urządzanego przez niego bankietu. Bankietu urządzanego W TYM budynku. Sądzę, że nie zaprzeczysz, że należałoby się tu rozejrzeć?
— Nie zaprzeczę. Wręcz przeciwnie, dokładnie o to mi chodzi! Nie mówisz mi tego, dopóki nie przycisnę cię dostatecznie mocno. Nie wiem, o czym myślisz ani co planujesz, ale znam twoje usposobienie i mam prawo obawiać się tego, jak się zachowasz w określonych sytuacjach. Poza tym poluzowałeś rękawy przed sekundą po to, żeby wysadzić bramę, prawda? — wywnioskowała Lilith, mierząc mężczyznę wzrokiem ostrzejszym od dzierżonego przez nią miecza. W ramach odpowiedzi otrzymała tylko kolejne westchnienie, pełne znudzenia i politowania. Nie przywykła do takiego traktowania. Wolała obracanie się wśród burzliwych, głośnych i nieokrzesanych psychopatów. Byli dla niej wbrew pozorom znacznie bardziej przewidywalni, niż Senshoku. Nie ufała mu nawet po całym czasie, jaki spędził na służbie.
— Za kogo ty mnie masz, kobieto? Ja? Wysadzić? Odbieram to jako obrazę — stwierdził Naizo, po czym momentalnie uniósł się na obłokach fioletowego gazu, które wypuścił z wnętrza koszuli. Strumień fioletu przerzucił go za bramę, skąd pieszo, z rękami w kieszeniach zapuścił się w stronę przestronnej, nieco romańskiej rezydencji. Lilith nie miała innego wyboru, niż tylko skupić energię w stopach i przeskoczyć przez bramę w ślad za nim.
Czerwona kostka brukowa poprowadziła ich pod samo wejście do posiadłości, które to Senshoku otworzył przy użyciu buta, otwierając drzwi w kierunku przeciwnym do wskazanego. Zawiasy zachrobotały złowieszczo, wyłamując się w paru miejscach na raz. Huk rozszedł się po kamiennym holu, stawiając na nogi całą służbę i niemalże doprowadzając przechodzącego nieopodal lokaja do palpitacji serca.
— Uszanowanie! Mamy parę pytań. Do wszystkich. Z woli Naczelnika Gwardii Madnessów każda osoba, która bez zezwolenia opuści teren posiadłości będzie uznana za podejrzaną w sprawie niedawnej serii morderstw — wykrzyknął donośnie Naizo, a zażenowana Lilith mogłaby przysiąc, że pod lekarską maską widnieje szeroki uśmiech.
— Właściciela nie ma? — zapytał częściowo Lilith, a częściowo wyimaginowaną widownię, jakby prowadził interaktywny program detektywistyczny. — Albo straż bramna poszła razem z nim, gdziekolwiek się obecnie podziewa, albo mają aż takie braki w ludziach po wysadzeniu stolicy...
— Musisz wszystko traktować w ten sposób? — spytała kobieta, nie umiejąc sobie poradzić z butą i bezczelnością swojego kolegi po fachu, a także z chaosem, jaki zwiastowało danie mu wolnej ręki. Nie było minuty, w której nie zadałaby sobie pytania, czemu Naczelnik pozwalał mu na tak wiele. Senshoku był obecnie niemal ponad prawem.
— Jaki sposób? — odezwał się zza wiązanej maski mężczyzna, odpinając guziki na rękawach swojej koszuli. Syk ulatniającego się gazu wypełnił przestrzeń. — To miejsce jest co najmniej powiązane z miejscem zbrodni, nie? Minister zniknął nagle, w nocy, w samym środku urządzanego przez niego bankietu. Bankietu urządzanego W TYM budynku. Sądzę, że nie zaprzeczysz, że należałoby się tu rozejrzeć?
— Nie zaprzeczę. Wręcz przeciwnie, dokładnie o to mi chodzi! Nie mówisz mi tego, dopóki nie przycisnę cię dostatecznie mocno. Nie wiem, o czym myślisz ani co planujesz, ale znam twoje usposobienie i mam prawo obawiać się tego, jak się zachowasz w określonych sytuacjach. Poza tym poluzowałeś rękawy przed sekundą po to, żeby wysadzić bramę, prawda? — wywnioskowała Lilith, mierząc mężczyznę wzrokiem ostrzejszym od dzierżonego przez nią miecza. W ramach odpowiedzi otrzymała tylko kolejne westchnienie, pełne znudzenia i politowania. Nie przywykła do takiego traktowania. Wolała obracanie się wśród burzliwych, głośnych i nieokrzesanych psychopatów. Byli dla niej wbrew pozorom znacznie bardziej przewidywalni, niż Senshoku. Nie ufała mu nawet po całym czasie, jaki spędził na służbie.
— Za kogo ty mnie masz, kobieto? Ja? Wysadzić? Odbieram to jako obrazę — stwierdził Naizo, po czym momentalnie uniósł się na obłokach fioletowego gazu, które wypuścił z wnętrza koszuli. Strumień fioletu przerzucił go za bramę, skąd pieszo, z rękami w kieszeniach zapuścił się w stronę przestronnej, nieco romańskiej rezydencji. Lilith nie miała innego wyboru, niż tylko skupić energię w stopach i przeskoczyć przez bramę w ślad za nim.
Czerwona kostka brukowa poprowadziła ich pod samo wejście do posiadłości, które to Senshoku otworzył przy użyciu buta, otwierając drzwi w kierunku przeciwnym do wskazanego. Zawiasy zachrobotały złowieszczo, wyłamując się w paru miejscach na raz. Huk rozszedł się po kamiennym holu, stawiając na nogi całą służbę i niemalże doprowadzając przechodzącego nieopodal lokaja do palpitacji serca.
— Uszanowanie! Mamy parę pytań. Do wszystkich. Z woli Naczelnika Gwardii Madnessów każda osoba, która bez zezwolenia opuści teren posiadłości będzie uznana za podejrzaną w sprawie niedawnej serii morderstw — wykrzyknął donośnie Naizo, a zażenowana Lilith mogłaby przysiąc, że pod lekarską maską widnieje szeroki uśmiech.
***
Nawet noszenie ciężaru na plecach było kompletnie inne bez jednej ręki. Naito potrzebował dobrych paru setek metrów, by się przyzwyczaić i powstrzymać przed telepaniem na wszystkie strony z każdym krokiem. Balansowanie ciałem przychodziło mu z ogromnym trudem i nie napawało go to optymizmem, gdy przypominał sobie o zamiarach Yanga. W głowie chłopaka nieustannie przewijały się strzępki ostatnich słów konającego Tory, gdy jego krok przecinał przestrzenie między świeżo odgruzowanymi placami.
— Nikomu nie ufaj — powtarzał sobie w duchu. — Zdaj się na swoje oczy, a wszystko będzie dobrze. To już koniec tajemnic. Dowiem się wszystkiego, przekażę te informacje tym, którym uznam, że powinienem, a potem... co? Co zrobię potem? Muszę odnaleźć Alice. Po raz kolejny. Muszę dowiedzieć się więcej o Enigmie, muszę natrafić na jakąkolwiek wzmiankę o tym Edwardzie. Potrzebuję tropów. Może... szlag. Byłem zbyt szczery, rozmawiając z Cassandrą. Jej wiedza może mi się przydać, gdy już wyjdę z podziemi. Jeżeli wyjdę... — pomyślał Naito, stając na okrągłej, uniesionej nieco nad ziemię platformie pod murem okalającym stolicę. Przypominała nieco klapę ogromnej studzienki kanalizacyjnej. Nikt na niego nie czekał. Żaden strażnik, żaden badacz, żaden wysłannik rady ani nikt, kto miałby potwierdzić jego tożsamość lub intencje. Już to niepokoiło. W najbliższym otoczeniu unosiły się jedynie jaskrawoczerwone kulki, migające w jednym wewnętrznym punkcie, niby emanujące energią oczy. Kurokawa miał wrażenie, że kule go obserwują. Że to naprawdę oczy. W rzeczywistości był niemal pewien, że stanowią one część systemu zabezpieczeń, ale zaczynała otumaniać go delikatna paranoja.
Wziął głęboki wdech i zacisnął mocno nieistniejącą pięść po swej prawicy. Uśmiechnął się z politowaniem - sam do siebie - i nagle poczuł, jak coś rusza pod jego stopami. Jakaś nader skomplikowana sieć mechanizmów, od lat czekająca na modernizację i uproszczenie zacharczała pod powierzchnią ziemi. Platforma zatrzęsła się, czerwone oczy oszalały, latając dokoła w bezładzie, odbijając się jedno od drugiego, drugie od trzeciego, a trzecie od czoła chłopaka. Minęło jeszcze parę sekund, nim punkt widzenia nastolatka zaczął przesuwać się ku dołowi, a sylwetka - znikać w szerokiej, głębokiej "studni", okutej zewsząd stopami metali.
Przed oczami mignęła mu rzymska czwórka, oznaczająca wejście wschodnie. Dalej była już głównie ciemność, przeplatana raz za razem małymi lampkami na ścianach, mijanymi w coraz szybszym tempie. Platforma przyspieszała coraz bardziej i bardziej, aż w końcu nastolatek wbrew swej woli zgiął nogi w kolanach. Gwałtowna zmiana wysokości sprawiła, że zaległo mu w uszach, ale chwilowa niedogodność nie liczyła się dla niego choć w połowie tak bardzo, jak widok, który okazał mu się na dnie studni.
Wszystko oświetlały lampy ze skrystalizowanej energii duchowej. Przestronne, ogromne wnętrza, niczym niekończące się hale fabryczne wypełniały rozłupane fragmenty gargantuicznych budowli - królewskich twierdz, królewskich grobowców, skarbnic wiedzy. W jednej chwili Kurokawa znalazł się w całkowicie innym świecie, otoczony przez skomplikowane kształty z heracleum i innych, nieznanych mu minerałów, przez zapachy, jakich nigdy nie czuł, przez zniekształcone echa jakichś dalekich, pozahoryzontalnych głosów. Jego oczy zaczęły szczypać. Krzyże migały z niezwykłą częstotliwością, pozbawione jakiejkolwiek kontroli. Chłopakowi zdawało się, że za moment zwariuje, jeśli nie opanuje impulsów, które bombardowały jego jestestwo.
Postawił kilka pierwszych, nieśmiałych kroków wgłąb tej kawalkady impulsów sprzed tysiącleci. Czuł się, jakby brodził w rzece dusz. Jakby pomieszczenia wypełniały namacalne echa dawnych Madnessów, jakby otaczali go z każdej strony i ocierali się o niego, pozwalali mu poczuć swój zapach i dotknąć ich umysłów. Nie umiał odróżnić prawdy od fikcji, a nieustający napór Pierwszego w jego głowie nie pomagał mu w okiełznaniu zmysłów. Brodził w wyimaginowanym korycie rzeki, otumaniony i oderwany od świata.
— Nie... Pamiętaj, po co tu jesteś — przykazał sobie w myślach, zaciskając zęby na dolnej wardze, aż w końcu ją przegryzł. Poczuwszy ukłucie bólu i smak krwi w ustach, w przypływie samokontroli odskoczył gwałtownie i zamknął z całych sił powieki. Jedyną dłoń zacisnął na czaszce, jakby zatykał dziurę w pełnym wody dzbanie, by ta nie mogła uciec. Widma jego własnych myśli nakładały się na siebie. Każde zdanie, jakie formował w głowie, powielało się setki razy i rozbrzmiewało w przestrzeni, bez żadnej synchronizacji nakładając się na siebie. Nie potrafił myśleć w ten sposób.
— POZWÓL... MI... — usłyszał chór setek tysięcy głosów, po raz pierwszy od dłuższego czasu. Walczący z impulsami Kurokawa stracił kontrolę nad Królem. Nie umiał go powstrzymać od przemawiania, ale w tej kryzysowej sytuacji nie zabronił mu wzięcia sprawy we własne ręce. Obca świadomość rozpłynęła się po wszystkich krańcach ciała chłopaka, jakby ktoś napełniał pustą formę żywą masą. Drugie życie pojawiło się w jednej przestrzeni.
Po kolei wszystko zaczęło znikać. Setki niekontrolowanych impulsów odłączały się od świadomości Naito, niby strzępki materiału odcinane przez nożyce krawieckie. Napięcie z wolna malało, a umysł nastolatka stawał się coraz lżejszy. Cichły głosy, znikało przeświadczenie o czyjejś obecności, o czyichś dłoniach sięgających po jego ciało, znikały też zapachy. W pewnym momencie wszystkie myśli Kurokawy umarły, zgarnięte w czeluści, w bezdenną przepaść, zduszone. Na kilka sekund stracił on całe czucie i wszystkie zmysły. Upadł beznamiętnie i bezwolnie, jak lalka, by już po chwili zostać zrestartowanym.
Łapczywie wciągnął powietrze do swoich płuc, podrywając się raptownie z podłogi. Jego myśli znów zaczęły płynąć jednym spójnym nurtem. Teraz dopiero uświadomił sobie, jak przerażające doświadczenie zwaliło go z nóg chwilę wcześniej. Zadrżał z zimna. Jego organizm dopiero się rozgrzewał po nagłym resecie.
— Co zrobiłeś? Co mi się stało? — zapytał na głos Naito, powoli wstając z pomocą ręki. Nie zadawał już sobie trudu, by mówić do Shuuna w myślach. Był zbyt skołowany i pogrążony w chaosie, przynajmniej póki co.
— Natężenie informacji było zbyt wielkie. Twoje oczy próbowały przeanalizować je wszystkie i wymknęły się spod twojej kontroli. W pewnym sensie... próbowały wykonać tak wiele zadań jednocześnie, że kompletnie się zawiesiły. Przejąłem kontrolę nad twoim ciałem, by móc je ręcznie dezaktywować, ale nie dałem rady... więc dezaktywowałem twoje ciało — wytłumaczył Pierwszy tak zwięźle, jak potrafił, ale Kurokawa potrzebował jeszcze paru chwil, żeby przetworzyć wszystkie informacje, jakimi go obrzucono.
— Nie wiedziałem, że możesz to robić... Nigdy dotąd nie postanowiłeś się tym ze mną podzielić — stwierdził podejrzliwie Naito, nie myśląc nawet o podziękowaniach.
— Nie mogę zrobić tego bez twojej zgody. Poza tym, nigdy nie pytałeś o tego typu rzeczy. W ogóle rzadko o coś pytałeś. Szczególnie ostatnimi czasy...
— Nie wyraziłem żadnej zgody, Shuun — mruknął chłopak, nie odnosząc się do żalu i dezaprobaty Króla.
— Nie wyraziłeś również sprzeciwu. Uznałem, że byłeś w zbyt dużym niebezpieczeństwie, by uszanować twoje zdanie, jakiekolwiek by ono nie było. Ufam jednak, że zgodziłbyś się na moją pomoc, gdybym zapytał wprost.
— Dość. Nie mam na to czasu — zadecydował Kurokawa. — Skoro już jesteś w pobliżu, nasłuchuj. Wypatruj wrogów. Patrzyłeś i słuchałeś, gdy przemawiałem przed radą. Wiesz, czego się spodziewam. Nie pozwól, żeby mnie zaskoczono.
— Nie pozwolę... — zgodził się Shuun, choć słychać w nim było niezadowolenie. — Nie potrzebujesz jednak pomocy? W tym miejscu znajduje się mnóstwo informacji. Znalezienie tych, których szukasz potrwa...
— Dam sobie radę. Nigdy nie byłeś skory do całkowitej szczerości. Skup się na naszym nieumieraniu. Sam znajdę odpowiedzi na swoje pytania... — rzucił Naito, ruszając pomiędzy bloki czarnej materii w poszukiwaniu wiedzy. Platforma za jego plecami zaczęła tymczasem powoli wjeżdżać z powrotem na powierzchnię, zamykając Króla oraz jego dziedzica w pułapce.
Koniec Rozdziału 242
Następnym razem: Baśniopisarz
Następnym razem: Baśniopisarz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz