ROZDZIAŁ 244
Porządkując w głowie całą historię, którą w mniejszym lub większym stopniu przyswoił, Naito mimowolnie powracał myślami do Alice, do Loży, do Enigmy i tego, na czym zależało tej ostatniej. Kurokawa miał swoje podejrzenia, ale nie chciał, by wzięły górę nad rozsądkiem, więc starał się nad nimi nie rozwodzić. Niepokoił go jednak fakt, że odkąd mężczyzna zwany Edwardem skradł mu jego Alice, ani razu nie nawiązali ze sobą kontaktu, jak potrafili to robić dawniej. Najróżniejsze myśli, nawet te najmroczniejsze i najbardziej bolesne przychodziły mu przez to do głowy, która wciąż pulsowała bólem i nadmiarem emocji.
— Odpowiem — usłyszał w końcu oczekiwane słowo. Uśmiechnął się pod nosem. Rękę oparł na kolanie, a czoło na ręce. — Pytaj, szybko.
— Ta istota, która stworzyła wszystko na mozaice... to właśnie Baśniopisarz? — częściowo stwierdził, częściowo spytał Naito, dusząc w sobie mieszane uczucia. Istnienie jakiegoś ponadludzkiego, nieosiągalnego bytu, który miałby moc tworzenia i niszczenia wszystkiego, co uzna za stosowne było ostatnim, czego pragnął. Gdy pierwszy raz pojawił się w Morriden, myślał że wszystkie dylematy na temat wiary, bóstw i życia po życiu zostały rozwiane, ale teraz nie był już tego taki pewny.
— Tak — potwierdził wbrew wszelkim życzeniom dziedzica Król. — Według najstarszych źródeł historycznych znanych w Morriden w naszych czasach, na początku wszystkiego była tylko i wyłącznie bezbrzeżna, bezkształtna pustka. W pustce tej jednak narodziła się "świadomość". Żywa myśl, żywa wola, jakkolwiek niezrozumiale to nie zabrzmi. Napisano, że świadomość wykreowała kosmos z maleńkiej drobiny istnienia, której nakazała rozciągać się w nieskończoność. Stworzyła energię i pierwszą materię, rozrzuciła ją po galaktykach, po układach gwiezdnych, być może nawet po wymiarach...
— Czemu? — przerwał Shuunowi Naito, zamykając twarz w dłoni. — Czemu to zrobiła? Po co jej to było? Kosmos i cała reszta?
— Świadomość potrzebowała celu. Nie znała pojęcia czasu, nie istniała wtedy przestrzeń ani znane wam prawa fizyki, nie istniała żadna inna świadomość poza tą jedną. Zaczęła zatem tworzyć, żeby mieć cel. Kiedy zaś stworzyła kosmos i rozrzuciła po nim planety, zrozumiała, że wszystko, co ją otaczało było martwe. Nikt nie widział jej dzieł, nikt nie dzielił z nią przestrzeni, nikt się z nią nie komunikował. Postanowiła to zmienić.
— Tworząc Ziemię?
— Nie — zaprzeczył nieoczekiwanie Król. — Ziemia była dopiero ósmą próbą stworzenia świata z istotami świadomymi. Poprzednie siedem prób zakończyło się fiaskiem. Świadomość popełniała błędy. Jej prawa fizyki niszczyły organizmy, które starała się stworzyć, jej planety umierały, otrzymując zbyt mało energii. Próbowała stworzyć od ręki całe gatunki, lecz tak skomplikowanych operacji nie dało się wykonać bez namysłu, potrzebna była cierpliwość. Gatunki te nie były w stanie żyć, poruszać się, komunikować, rozwijać - wszystkie umierały lub napotykały naturalną barierę, której nie umiały przekroczyć. Dopiero ósma próba się powiodła.
— Baśniopisarz zaczął kreować od podstaw? Od pojedynczych komórek, najprostszych organizmów? — domyślił się Kurokawa, ale dla ostrożności wypuścił z ust pytania.
— Tak. Świadomość wymyśliła wtedy koncept znanej ci ewolucji. Postanowiła nie wpływać na same organizmy, lecz tylko na warunki, w jakich się rozwijały. Uznała, że jej twory same zdecydują, jakie chcą być, dlatego patrzyła i czekała przez miliony lat. Aż do momentu, w którym jeden gatunek wspiął się ponad wszystkie inne. Był to gatunek ludzki. Rozwijał się on w zastraszającym tempie w porównaniu do jakichkolwiek innych. Zaczął dominować. Wykształcił intelekt, wykształcił więzi, wykształcił podstawowe koncepty życia społecznego. Świadomość była szczęśliwa, widząc swoje dzieło, ale...
— Ale zasmuciła ją śmierć — dokończył za niego Naito. — Skoro już jakieś stworzenia zaczęły spełniać jej oczekiwania, nie chciała dopuszczać do ich śmierci. Mam rację?
— Masz. Stworzyła zatem nowy kontynent niedostępny dla żadnej żywej istoty. To właśnie nasze Morriden. Wtedy też powołała do życia Strażnika, który dzielił umarłych na Madnessów i Spaczonych. Pierwsi mieszkańcy zasiedlili kontynent.
— Czyli Spaczeni nie byli kiedyś naszymi wrogami! — podniósł głos Kurokawa. — Czemu nigdy o tym nie słyszałem?
— To zapomniana wiedza. Nieistotna z punktu widzenia dzisiejszych Madnessów. Być może niechciana. Myślenie o nich, jak o bezmyślnych bestiach, które się albo zabija, albo hoduje mogło być łatwiejsze. Gdy jeszcze żyłem, ludzie znali tożsamość Spaczonych.
— Cudownie. Po prostu coraz lepiej... Mów dalej.
— Świadomość, widząc jak Madnessi za jej pomocą rozwijają się w niesamowitym tempie, postanowiła dołączyć do nich w koegzystencji. Jej byt wykraczał jednak poza rozumienie jakiejkolwiek innej istoty. Postanowiła zatem przybrać formę podobną do ludzkiej, by jej dzieła zaakceptowały ją jako swojego stwórcę. Swoją zdolność do kreowania rzeczywistości wolą zamieniła w coś, co umiał pojąć ludzki rozum - w księgę i pióro. Wszystko, co spisała na kartach księgi stawało się rzeczywistością. Lud nazwał ją wtedy "Baśniopisarzem", istotą o nieskończonej potędze, jak wówczas uważano.
— Baśniopisarz jest zatem Bogiem? Pomijając kruczki i szczegóły?
— Nie — zaprzeczył nieoczekiwanie Shuun. — Baśniopisarz i Bóg nie są tą samą osobą. Nigdy nie były. Zrozumiesz wkrótce... Baśniopisarz był w istocie czczony i uwielbiany, niczym Bóg. Gdy lud prosił go o coś, tworzył to za pomocą swojej księgi. Cywilizacja Madnessów wywindowała w górę w niesamowitym tempie. Wtedy też lud kontynentu zaczął się dzielić. Madnessi wyznawali różne wartości, mieli różne cele i zwyczaje, które przeszkadzały im w koegzystencji. Morriden podzieliło się wtedy na osiem państw, z których się wywodzimy. Państwa z kolei w pewnym momencie zaczęły walczyć ze sobą o terytoria lub zasoby, zamiast prosić o wszystko Baśniopisarza. Niektórych zaczął drażnić fakt, że istniał ktoś omnipotentny, kto mógł w każdej chwili wymazać ich egzystencję z kart historii. Wielu zwolenników tego poglądu należało do mojego ludu.
— A jednak ostatecznie prosili o pomoc, czyż nie? Jeśli dobrze rozumiem, pokonani otrzymali od Baśniopisarza moc duchową, by móc się bronić.
— To prawda, choć nie do końca. Baśniopisarz w istocie przyznał im umiejętność używania energii, ale w rzeczywistości wszyscy już ją posiadali. Nie zdawali sobie jednak sprawy z jej istnienia i z tego, że mogą wykorzystać ją przeciwko sobie.
— W końcu wszyscy posiadali moc... i w miarę upływu czasu, gdy odkrywali jej tajniki i rośli w siłę, zaczęli zazdrościć Baśniopisarzowi jego zdolności... — wydedukował Naito. — Nie potrafili zaakceptować jednej osoby, mającej władzę ostateczną nad życiem i śmiercią całego wszechświata, więc postanowili odebrać mu tę władzę. Baśniopisarz nie chciał im jej oddać... ale dlaczego? Odniosłem wrażenie, że ufał im wszystkim i chciał, by oni ufali jemu.
— To było niemożliwe. Madnessi mu w to nie uwierzyli, ale nikt poza Baśniopisarzem nie mógł władać księgą i piórem. Dopóki on żył, nikt nie mógł zająć jego miejsca... ale przez cały ten czas czekał na ten zaszczyt jego następca.
— Chyba nie rozumiem. Po śmierci Baśniopisarza, jego następcą nie mógł zostać ktokolwiek? Ktokolwiek z mocą duchową?
— Nie. Zgodnie z tym, co sam zapisał na pierwszej stronie księgi, zanim zaczął wznosić dla nas góry i żłobić koryta rzek, nowy Baśniopisarz jest zawsze predestynowany do zostania nim. Jeden losowy Madness z całego świata od dnia swoich narodzin dąży do zastąpienia Baśniopisarza. Jeżeli jego poprzednik nie dokona żywota przed nim samym, ponownie obierany jest losowy Madness. System ten został stworzony z myślą o nieoczekiwanych okolicznościach. Odkąd Baśniopisarz zaczął tworzyć Ziemię, zawsze spodziewał się niespodziewanego. Przeżył wielu potencjalnych następców, nim podstępem zwabiono go do dzisiejszego Miracle City, mianowanego stolicą zjednoczonego Morriden. Oczywiście, jak widziałeś, było to kłamstwem. Morriden nie zjednoczyło się jeszcze przez lata, ale Baśniopisarza ucieszył widok jego dzieci współpracujących ze sobą nawzajem, koegzystujących w pokoju. Został on jednak podstępem zaatakowany i zlinczowany na oczach wszystkich. Jego księgę i pióro skradziono, a jego samego wtrącono do lochu, by zgnił w samotności. Rozpoczęła się wojna o prawo do księgi między wszystkimi państwami Madnessów.
— Ale Baśniopisarz zrozumiał, że zaufanie ludziom było błędem...
— Tak. Zamienił swą moc do kreowania woli na materialne, zrozumiałe dla ludzi przedmioty. Zamienił swe istniejące poza czasem i miejscem ciało w fizyczne naczynie, które ludzie umieli pojąć i w którym widzieli obraz samych siebie. Ten błąd kosztował go życie. Nie mógł tak po prostu uleczyć siebie i zniszczyć swych dzieci samą myślą. Baśniopisarz był omnipotentny tylko z piórem i księgą w rękach... ale wykorzystał swoje umierające ciało, by spisać swą ostatnią wolę. Powołał do życia Boga - istnienie, będące ucieleśnieniem jego myśli. Nieustannie ewoluującego potwora, którego jedynym celem było zniszczenie wszelkiego życia na Ziemi. Ja i wszyscy Królowie byliśmy już wtedy na świecie... Pamiętam ten widok, jakby to było wczoraj. Za murami miasta ścierały się trzy armie. Na ulicach strażnicy walczyli z najeźdźcami z południa, którzy zaatakowali znienacka. Krzyki trwały całymi godzinami... ale nagle wszystko ucichło. Po niebie rozpłynęła się łuna, czerwona jak krew. Spomiędzy chmur wynurzyła się sylwetka podobna do ludzkiej. Ziemia zatrzęsła się. Góry zaczęły się kruszyć od szczytów po podnóża. Pioruny zwaliły się na ludzi, jak grad. Bóg zstąpił... a wraz z nimi czterech wojowników, których posłano w cztery strony świata. "Vari Nithass", co w staromorrideńskim oznaczało "Tych, którzy sieją ogień".
— Ironia, prawda? "Bóg", którego jedynym celem jest zniszczenie świata... bo ludzie okazali się niewdzięczni, chciwi i okrutni — mruknął zamyślony Kurokawa. Choć nie dziwił się ludzkiej niechęci wobec idei "boga", nie pochwalał ich metod i nie dziwił się samemu "bogu" za to, jak na nie zareagował.
— Nie tylko celem. Bóg i Vari Nithass niemal zniszczyli świat. Skłócone ludy próbowały z początku walczyć i bronić się pojedynczo, ale okazało się to niemożliwe. Nie mieli najmniejszych szans z przeciwnikiem. Ciała kobiet i dzieci zapychały koryta rzek. Spaczeni oszaleli, zaczęli atakować Madnessów. Sądzimy, że to również zapisał Baśniopisarz, nim skonał. Koniec końców kontynent stanął na krawędzi zagłady. Przywódcy wszystkich ludów zebrali się wtedy w mieście, w którym zabiliśmy naszego stwórcę. Byłem już wtedy jednym z nich. Tamtego dnia z map znikły granice. Staliśmy się jednym krajem... i jako jego przywódcy, ruszyliśmy w ósemkę na spotkanie z przeznaczeniem. Każda dwójka zajęła się jednym Vari Nithass. Zabiliśmy ich, a potem... potem poszliśmy walczyć z Bogiem.
— Pokonaliście go? Cóż... świat ma się chyba nieźle, więc...
— Nie — zaprzeczył zdecydowanie Shuun, aż czuć było, jak drażni i boli go ta świadomość. — Nie pokonaliśmy Boga. Nigdy nawet nie zakładaliśmy, że to możliwe. Nigdy nie próbowaliśmy go pokonać. Ryzyko było zbyt duże, a Bóg nigdy nie przestawał rosnąć w siłę. Poza tym po walce z Vari Nithass byliśmy bardzo osłabieni. Mieliśmy inny plan. Zdecydowaliśmy się go zapieczętować. Isham, Siódmy Król był jedynym Madnessem zdolnym do czegoś takiego. Gdy stanęliśmy zatem na ziemiach Edenu, ogromnego lądu w północno-zachodniej części Morriden, gdzie Bóg i Vari Nithass mieli swą siedzibę, nie było już odwrotu. Wciąż jednak nie uważam, abyśmy mogli znaleźć wtedy lepsze wyjście z sytuacji. Nasza siódemka udała się na bój z Bogiem, by odwrócić jego uwagę, podczas gdy Isham rozpoczął przygotowania. Gdy stworzyliśmy mu okazję, oddzielił ciało od duszy Boga. Ciało wraz z całym Edenem i zwłokami jego sług zapieczętował w kryształowej kuli. Duszę...
— Chwileczkę... Isham użył swojej energii duchowej, by tego dokonać — przerwał mu Naito. — Tylko że Isham nie żyje od tysięcy lat. Jakim cudem pieczęć dalej trzyma? Co zrobiliście z Edenem i Bogiem, że do tej pory nie udało mu się uwolnić? Czy to możliwe, żeby Isham był aż tak potężny, by jego moc duchowa pozostawała mu posłuszna po tylu latach?
— Nie, masz rację. Pieczęć już dawno zostałaby złamana, gdyby nie fakt, że kulę również zapieczętowano w jednym z grobowców. Nie wiem jednak czyim. Jeśli zaś chodzi o duszę Boga... to już ją widziałeś. Wielokrotnie.
— O czym ty... nie. Żartujesz, prawda? — zdumiał się Kurokawa, wypuszczając twarz z dłoni. — Ta istota, która lewituje ponad koloseum... to naprawdę...
— Tak. Połączyliśmy jego duszę z areną, by przez milenia marnowała swoją energię, przywracając do życia poległych wojowników. Miało to być naszym zabezpieczeniem na wypadek, gdyby Bóg powrócił. Chcieliśmy go w ten sposób osłabić. Pomyśl sam, jak ogromną ilość mocy zużył przez dziesięć tysięcy lat!
— A gdy wróci do życia? Gdy ja umarłem, trafiłem tu jako dusza. W tej chwili jestem tylko duszą. Nie wydaje ci się, że zacząłby niszczyć wszystko wokół, gdyby odzyskał świadomość?
— Bóg nie zginął. Rozdzieliliśmy jego ciało i duszę, ale teoretycznie wciąż żyje. Dopóki się ze sobą nie połączą, niczego nikomu nie zrobi.
— I tak nie jest to teraz ważne. Alice! Co z Alice? Widziałem ją na mozaikach. To ona, prawda? Uwieczniona tutaj dziesięć tysięcy lat temu... Kim jest? Co jej jest? Czemu nic nie pamięta? Czemu nie ma energii duchowej? W jaki sposób powiązana jest z Baśniopisarzem?
— Jestem pewien, że sam zdążyłeś się domyślić. Alice nie jest "powiązana" z Baśniopisarzem. Ona JEST Baśniopisarzem. Nowym jego wcieleniem. Być może powinienem użyć słowa "była". Proszę, nie przerywaj i słuchaj. Gdy Baśniopisarz zginął, wiedzieliśmy, że gdzieś na świecie znajduje się już jego następca. Nie mieliśmy wtedy czasu, by go szukać, ale kiedy zapieczętowaliśmy Boga i zniszczyliśmy Vari Nathiss, rozdzieliliśmy się. Przetrząsnęliśmy wszystkie największe miasta i odnaleźliśmy nowego Baśniopisarza... ale był tylko dzieckiem. Poznaliśmy, że to Alice po kolorze jej energii duchowej, ale nie zdawała sobie pojęcia z tego, kim jest ani jaką moc posiada. Nie chcieliśmy jednak ryzykować. Pojmaliśmy ją. Isham podzielił jej umysł, jej duszę, każdą sferę, każdy obszar duchowości, jaki posiadała. Zabrał jej wspomnienia, zabrał jej energię duchową, jej osobowość, charakter, upodobania - wszystko, co świadczyło o jej indywidualności. Podzielił to wszystko na osiem części i zapieczętował w grobowcach, w których miano nas złożyć. To samo zrobiliśmy z nią samą. Przez dziesięć mileniów trwała w uśpieniu wewnątrz Puszki Pandory. Nie mogliśmy jej zabić - wtedy po prostu Baśniopisarzem zostałby ktoś inny. Nie chcieliśmy jednak, by zdała sobie sprawę ze swoich zdolności, bo podobnie do naszych poprzedników, uważaliśmy jej moc za skrajnie niebezpieczną dla całego świata. Dlatego...
— Zaczekaj — powstrzymał go chłodno Kurokawa. Jego serce biło, jak szalone, a głowa była na krawędzi eksplozji. — Zabraliście jej przyszłość. Jej życie, jej człowieczeństwo. Zrobiliście z niej pustą lalkę, którą odłożyliście na półkę, "bo kiedyś mogła się przydać". Co ty pieprzysz, Shuun? Jak ty w ogóle śmiesz się z tego tłumaczyć? Myślisz, że zrobiliście słusznie? Naprawdę?
— Tak. Bez względu na to, co powiesz. Jednostka nigdy nie będzie ważniejsza, niż ogół. Zrozumiałem to, gdy sam zostałem władcą i najwyższy czas, żebyś ty też...
— Nie mogę, rozumiesz?! — krzyknął Kurokawa, trzaskając pięścią w podłogę. — Miałem nadzieję, że mi to wyjaśnisz. Że cokolwiek o tym wiesz. Alice to moje życie, Shuun! Nie wiem, dlaczego tak jest, ale to prawda. Każda moja myśl kończy się na niej. Wszystko, czego pragnę, to znów ją zobaczyć. Jedyne, czego żałuję, to to, że jej tu ze mną nie ma. Nic mnie już nie obchodzi! Walczę z tym od dawna! Wiem, że tak nie powinno być, że taki nie jestem, że coś się musiało stać, ale po prostu, KURWA MAĆ, NIE MOGĘ NIC ZROBIĆ! Mam już w dupie moją rodzinę i przyjaciół, Shuun! Wiesz, jak to jest? Wiesz, jak to jest, kiedy przez cały czas coś było dla ciebie najważniejsze na świecie i nagle zupełnie przestało się liczyć? Niezależnie od twojej woli? Pierdolę twoje powody, rozumiesz? Nie wiem, co się ze mną dzieje... — zakwilił na koniec Naito, gdy załamał mu się głos, a po policzkach popłynęły łzy.
— Nie potrafię ci pomóc. Przykro mi, Naito... Zauważyłem to samo, co ty, ale nie wiem, czemu tak się dzieje. To wykracza poza moje rozumowanie, ale... na pewno jest ktoś, kto będzie ci w stanie pomóc, jeśli tylko zdecydujesz, że potrzebujesz pomocy. Separujesz od siebie wszystkich od dłuższego czasu. Obaj wiemy, dlaczego... ale jeśli zdajesz sobie sprawę, że coś jest nie tak, to wykorzystaj jakąkolwiek chwilę samoświadomości i poproś o pomoc. Zwierz się komuś. Masz bliskich w Miracle City. Są osoby, dla których się liczysz. Samodzielnie niczego nie osiągniesz.
— Wiem... — mruknął pod nosem Kurokawa. Było mu zimno i gorąco jednocześnie. Serce pękało mu w szwach, ale gdy tylko próbował się uspokoić, widział jej obraz przed oczami. — To nie czas na to, prawda? — rzucił, ocierając łzy. Nadal ciężko dyszał. — Shuun, jak daleko są przeciwnicy? Zdążę się przygotować? — kompletnie zmienił temat i nastawienie. Nagła fala załamania nerwowego przygniotła go tylko na chwilę, by zaraz zniknąć za horyzontem... ale Naito wiedział, że wróci. Zawsze w końcu wracała. Im dłużej jej nie było, tym mocniejsza się stawała i to go przerażało.
— Co? — wykrztusił najpierw Shuun, kompletnie zszokowany tak gwałtowną zmianą w głosie i stanie emocjonalnym dziedzica. Nie miał jednak czasu poruszać tego tematu. — Są w pobliżu. Rozdzielili się. Szukają cię. Jeśli będziesz szybki i cichy, zdążysz poczynić pomniejsze przygotowania. Mam ci pomóc?
— Tylko, gdy przestanę dawać sobie radę. Ostrzeżesz mnie, jeśli zauważysz coś, czego sam nie zauważyłem. Tymczasem... chyba najwyższy czas nie umrzeć — stwierdził martwym głosem Naito, podnosząc się z wolna na nogi. Odchylił głowę do tyłu, patrząc w niewidoczny w najwyższym mroku sufit. — Może jednak trzeba było umrzeć... — mruknął pod nosem, półświadomie.
— Odpowiem — usłyszał w końcu oczekiwane słowo. Uśmiechnął się pod nosem. Rękę oparł na kolanie, a czoło na ręce. — Pytaj, szybko.
— Ta istota, która stworzyła wszystko na mozaice... to właśnie Baśniopisarz? — częściowo stwierdził, częściowo spytał Naito, dusząc w sobie mieszane uczucia. Istnienie jakiegoś ponadludzkiego, nieosiągalnego bytu, który miałby moc tworzenia i niszczenia wszystkiego, co uzna za stosowne było ostatnim, czego pragnął. Gdy pierwszy raz pojawił się w Morriden, myślał że wszystkie dylematy na temat wiary, bóstw i życia po życiu zostały rozwiane, ale teraz nie był już tego taki pewny.
— Tak — potwierdził wbrew wszelkim życzeniom dziedzica Król. — Według najstarszych źródeł historycznych znanych w Morriden w naszych czasach, na początku wszystkiego była tylko i wyłącznie bezbrzeżna, bezkształtna pustka. W pustce tej jednak narodziła się "świadomość". Żywa myśl, żywa wola, jakkolwiek niezrozumiale to nie zabrzmi. Napisano, że świadomość wykreowała kosmos z maleńkiej drobiny istnienia, której nakazała rozciągać się w nieskończoność. Stworzyła energię i pierwszą materię, rozrzuciła ją po galaktykach, po układach gwiezdnych, być może nawet po wymiarach...
— Czemu? — przerwał Shuunowi Naito, zamykając twarz w dłoni. — Czemu to zrobiła? Po co jej to było? Kosmos i cała reszta?
— Świadomość potrzebowała celu. Nie znała pojęcia czasu, nie istniała wtedy przestrzeń ani znane wam prawa fizyki, nie istniała żadna inna świadomość poza tą jedną. Zaczęła zatem tworzyć, żeby mieć cel. Kiedy zaś stworzyła kosmos i rozrzuciła po nim planety, zrozumiała, że wszystko, co ją otaczało było martwe. Nikt nie widział jej dzieł, nikt nie dzielił z nią przestrzeni, nikt się z nią nie komunikował. Postanowiła to zmienić.
— Tworząc Ziemię?
— Nie — zaprzeczył nieoczekiwanie Król. — Ziemia była dopiero ósmą próbą stworzenia świata z istotami świadomymi. Poprzednie siedem prób zakończyło się fiaskiem. Świadomość popełniała błędy. Jej prawa fizyki niszczyły organizmy, które starała się stworzyć, jej planety umierały, otrzymując zbyt mało energii. Próbowała stworzyć od ręki całe gatunki, lecz tak skomplikowanych operacji nie dało się wykonać bez namysłu, potrzebna była cierpliwość. Gatunki te nie były w stanie żyć, poruszać się, komunikować, rozwijać - wszystkie umierały lub napotykały naturalną barierę, której nie umiały przekroczyć. Dopiero ósma próba się powiodła.
— Baśniopisarz zaczął kreować od podstaw? Od pojedynczych komórek, najprostszych organizmów? — domyślił się Kurokawa, ale dla ostrożności wypuścił z ust pytania.
— Tak. Świadomość wymyśliła wtedy koncept znanej ci ewolucji. Postanowiła nie wpływać na same organizmy, lecz tylko na warunki, w jakich się rozwijały. Uznała, że jej twory same zdecydują, jakie chcą być, dlatego patrzyła i czekała przez miliony lat. Aż do momentu, w którym jeden gatunek wspiął się ponad wszystkie inne. Był to gatunek ludzki. Rozwijał się on w zastraszającym tempie w porównaniu do jakichkolwiek innych. Zaczął dominować. Wykształcił intelekt, wykształcił więzi, wykształcił podstawowe koncepty życia społecznego. Świadomość była szczęśliwa, widząc swoje dzieło, ale...
— Ale zasmuciła ją śmierć — dokończył za niego Naito. — Skoro już jakieś stworzenia zaczęły spełniać jej oczekiwania, nie chciała dopuszczać do ich śmierci. Mam rację?
— Masz. Stworzyła zatem nowy kontynent niedostępny dla żadnej żywej istoty. To właśnie nasze Morriden. Wtedy też powołała do życia Strażnika, który dzielił umarłych na Madnessów i Spaczonych. Pierwsi mieszkańcy zasiedlili kontynent.
— Czyli Spaczeni nie byli kiedyś naszymi wrogami! — podniósł głos Kurokawa. — Czemu nigdy o tym nie słyszałem?
— To zapomniana wiedza. Nieistotna z punktu widzenia dzisiejszych Madnessów. Być może niechciana. Myślenie o nich, jak o bezmyślnych bestiach, które się albo zabija, albo hoduje mogło być łatwiejsze. Gdy jeszcze żyłem, ludzie znali tożsamość Spaczonych.
— Cudownie. Po prostu coraz lepiej... Mów dalej.
— Świadomość, widząc jak Madnessi za jej pomocą rozwijają się w niesamowitym tempie, postanowiła dołączyć do nich w koegzystencji. Jej byt wykraczał jednak poza rozumienie jakiejkolwiek innej istoty. Postanowiła zatem przybrać formę podobną do ludzkiej, by jej dzieła zaakceptowały ją jako swojego stwórcę. Swoją zdolność do kreowania rzeczywistości wolą zamieniła w coś, co umiał pojąć ludzki rozum - w księgę i pióro. Wszystko, co spisała na kartach księgi stawało się rzeczywistością. Lud nazwał ją wtedy "Baśniopisarzem", istotą o nieskończonej potędze, jak wówczas uważano.
— Baśniopisarz jest zatem Bogiem? Pomijając kruczki i szczegóły?
— Nie — zaprzeczył nieoczekiwanie Shuun. — Baśniopisarz i Bóg nie są tą samą osobą. Nigdy nie były. Zrozumiesz wkrótce... Baśniopisarz był w istocie czczony i uwielbiany, niczym Bóg. Gdy lud prosił go o coś, tworzył to za pomocą swojej księgi. Cywilizacja Madnessów wywindowała w górę w niesamowitym tempie. Wtedy też lud kontynentu zaczął się dzielić. Madnessi wyznawali różne wartości, mieli różne cele i zwyczaje, które przeszkadzały im w koegzystencji. Morriden podzieliło się wtedy na osiem państw, z których się wywodzimy. Państwa z kolei w pewnym momencie zaczęły walczyć ze sobą o terytoria lub zasoby, zamiast prosić o wszystko Baśniopisarza. Niektórych zaczął drażnić fakt, że istniał ktoś omnipotentny, kto mógł w każdej chwili wymazać ich egzystencję z kart historii. Wielu zwolenników tego poglądu należało do mojego ludu.
— A jednak ostatecznie prosili o pomoc, czyż nie? Jeśli dobrze rozumiem, pokonani otrzymali od Baśniopisarza moc duchową, by móc się bronić.
— To prawda, choć nie do końca. Baśniopisarz w istocie przyznał im umiejętność używania energii, ale w rzeczywistości wszyscy już ją posiadali. Nie zdawali sobie jednak sprawy z jej istnienia i z tego, że mogą wykorzystać ją przeciwko sobie.
— W końcu wszyscy posiadali moc... i w miarę upływu czasu, gdy odkrywali jej tajniki i rośli w siłę, zaczęli zazdrościć Baśniopisarzowi jego zdolności... — wydedukował Naito. — Nie potrafili zaakceptować jednej osoby, mającej władzę ostateczną nad życiem i śmiercią całego wszechświata, więc postanowili odebrać mu tę władzę. Baśniopisarz nie chciał im jej oddać... ale dlaczego? Odniosłem wrażenie, że ufał im wszystkim i chciał, by oni ufali jemu.
— To było niemożliwe. Madnessi mu w to nie uwierzyli, ale nikt poza Baśniopisarzem nie mógł władać księgą i piórem. Dopóki on żył, nikt nie mógł zająć jego miejsca... ale przez cały ten czas czekał na ten zaszczyt jego następca.
— Chyba nie rozumiem. Po śmierci Baśniopisarza, jego następcą nie mógł zostać ktokolwiek? Ktokolwiek z mocą duchową?
— Nie. Zgodnie z tym, co sam zapisał na pierwszej stronie księgi, zanim zaczął wznosić dla nas góry i żłobić koryta rzek, nowy Baśniopisarz jest zawsze predestynowany do zostania nim. Jeden losowy Madness z całego świata od dnia swoich narodzin dąży do zastąpienia Baśniopisarza. Jeżeli jego poprzednik nie dokona żywota przed nim samym, ponownie obierany jest losowy Madness. System ten został stworzony z myślą o nieoczekiwanych okolicznościach. Odkąd Baśniopisarz zaczął tworzyć Ziemię, zawsze spodziewał się niespodziewanego. Przeżył wielu potencjalnych następców, nim podstępem zwabiono go do dzisiejszego Miracle City, mianowanego stolicą zjednoczonego Morriden. Oczywiście, jak widziałeś, było to kłamstwem. Morriden nie zjednoczyło się jeszcze przez lata, ale Baśniopisarza ucieszył widok jego dzieci współpracujących ze sobą nawzajem, koegzystujących w pokoju. Został on jednak podstępem zaatakowany i zlinczowany na oczach wszystkich. Jego księgę i pióro skradziono, a jego samego wtrącono do lochu, by zgnił w samotności. Rozpoczęła się wojna o prawo do księgi między wszystkimi państwami Madnessów.
— Ale Baśniopisarz zrozumiał, że zaufanie ludziom było błędem...
— Tak. Zamienił swą moc do kreowania woli na materialne, zrozumiałe dla ludzi przedmioty. Zamienił swe istniejące poza czasem i miejscem ciało w fizyczne naczynie, które ludzie umieli pojąć i w którym widzieli obraz samych siebie. Ten błąd kosztował go życie. Nie mógł tak po prostu uleczyć siebie i zniszczyć swych dzieci samą myślą. Baśniopisarz był omnipotentny tylko z piórem i księgą w rękach... ale wykorzystał swoje umierające ciało, by spisać swą ostatnią wolę. Powołał do życia Boga - istnienie, będące ucieleśnieniem jego myśli. Nieustannie ewoluującego potwora, którego jedynym celem było zniszczenie wszelkiego życia na Ziemi. Ja i wszyscy Królowie byliśmy już wtedy na świecie... Pamiętam ten widok, jakby to było wczoraj. Za murami miasta ścierały się trzy armie. Na ulicach strażnicy walczyli z najeźdźcami z południa, którzy zaatakowali znienacka. Krzyki trwały całymi godzinami... ale nagle wszystko ucichło. Po niebie rozpłynęła się łuna, czerwona jak krew. Spomiędzy chmur wynurzyła się sylwetka podobna do ludzkiej. Ziemia zatrzęsła się. Góry zaczęły się kruszyć od szczytów po podnóża. Pioruny zwaliły się na ludzi, jak grad. Bóg zstąpił... a wraz z nimi czterech wojowników, których posłano w cztery strony świata. "Vari Nithass", co w staromorrideńskim oznaczało "Tych, którzy sieją ogień".
— Ironia, prawda? "Bóg", którego jedynym celem jest zniszczenie świata... bo ludzie okazali się niewdzięczni, chciwi i okrutni — mruknął zamyślony Kurokawa. Choć nie dziwił się ludzkiej niechęci wobec idei "boga", nie pochwalał ich metod i nie dziwił się samemu "bogu" za to, jak na nie zareagował.
— Nie tylko celem. Bóg i Vari Nithass niemal zniszczyli świat. Skłócone ludy próbowały z początku walczyć i bronić się pojedynczo, ale okazało się to niemożliwe. Nie mieli najmniejszych szans z przeciwnikiem. Ciała kobiet i dzieci zapychały koryta rzek. Spaczeni oszaleli, zaczęli atakować Madnessów. Sądzimy, że to również zapisał Baśniopisarz, nim skonał. Koniec końców kontynent stanął na krawędzi zagłady. Przywódcy wszystkich ludów zebrali się wtedy w mieście, w którym zabiliśmy naszego stwórcę. Byłem już wtedy jednym z nich. Tamtego dnia z map znikły granice. Staliśmy się jednym krajem... i jako jego przywódcy, ruszyliśmy w ósemkę na spotkanie z przeznaczeniem. Każda dwójka zajęła się jednym Vari Nithass. Zabiliśmy ich, a potem... potem poszliśmy walczyć z Bogiem.
— Pokonaliście go? Cóż... świat ma się chyba nieźle, więc...
— Nie — zaprzeczył zdecydowanie Shuun, aż czuć było, jak drażni i boli go ta świadomość. — Nie pokonaliśmy Boga. Nigdy nawet nie zakładaliśmy, że to możliwe. Nigdy nie próbowaliśmy go pokonać. Ryzyko było zbyt duże, a Bóg nigdy nie przestawał rosnąć w siłę. Poza tym po walce z Vari Nithass byliśmy bardzo osłabieni. Mieliśmy inny plan. Zdecydowaliśmy się go zapieczętować. Isham, Siódmy Król był jedynym Madnessem zdolnym do czegoś takiego. Gdy stanęliśmy zatem na ziemiach Edenu, ogromnego lądu w północno-zachodniej części Morriden, gdzie Bóg i Vari Nithass mieli swą siedzibę, nie było już odwrotu. Wciąż jednak nie uważam, abyśmy mogli znaleźć wtedy lepsze wyjście z sytuacji. Nasza siódemka udała się na bój z Bogiem, by odwrócić jego uwagę, podczas gdy Isham rozpoczął przygotowania. Gdy stworzyliśmy mu okazję, oddzielił ciało od duszy Boga. Ciało wraz z całym Edenem i zwłokami jego sług zapieczętował w kryształowej kuli. Duszę...
— Chwileczkę... Isham użył swojej energii duchowej, by tego dokonać — przerwał mu Naito. — Tylko że Isham nie żyje od tysięcy lat. Jakim cudem pieczęć dalej trzyma? Co zrobiliście z Edenem i Bogiem, że do tej pory nie udało mu się uwolnić? Czy to możliwe, żeby Isham był aż tak potężny, by jego moc duchowa pozostawała mu posłuszna po tylu latach?
— Nie, masz rację. Pieczęć już dawno zostałaby złamana, gdyby nie fakt, że kulę również zapieczętowano w jednym z grobowców. Nie wiem jednak czyim. Jeśli zaś chodzi o duszę Boga... to już ją widziałeś. Wielokrotnie.
— O czym ty... nie. Żartujesz, prawda? — zdumiał się Kurokawa, wypuszczając twarz z dłoni. — Ta istota, która lewituje ponad koloseum... to naprawdę...
— Tak. Połączyliśmy jego duszę z areną, by przez milenia marnowała swoją energię, przywracając do życia poległych wojowników. Miało to być naszym zabezpieczeniem na wypadek, gdyby Bóg powrócił. Chcieliśmy go w ten sposób osłabić. Pomyśl sam, jak ogromną ilość mocy zużył przez dziesięć tysięcy lat!
— A gdy wróci do życia? Gdy ja umarłem, trafiłem tu jako dusza. W tej chwili jestem tylko duszą. Nie wydaje ci się, że zacząłby niszczyć wszystko wokół, gdyby odzyskał świadomość?
— Bóg nie zginął. Rozdzieliliśmy jego ciało i duszę, ale teoretycznie wciąż żyje. Dopóki się ze sobą nie połączą, niczego nikomu nie zrobi.
— I tak nie jest to teraz ważne. Alice! Co z Alice? Widziałem ją na mozaikach. To ona, prawda? Uwieczniona tutaj dziesięć tysięcy lat temu... Kim jest? Co jej jest? Czemu nic nie pamięta? Czemu nie ma energii duchowej? W jaki sposób powiązana jest z Baśniopisarzem?
— Jestem pewien, że sam zdążyłeś się domyślić. Alice nie jest "powiązana" z Baśniopisarzem. Ona JEST Baśniopisarzem. Nowym jego wcieleniem. Być może powinienem użyć słowa "była". Proszę, nie przerywaj i słuchaj. Gdy Baśniopisarz zginął, wiedzieliśmy, że gdzieś na świecie znajduje się już jego następca. Nie mieliśmy wtedy czasu, by go szukać, ale kiedy zapieczętowaliśmy Boga i zniszczyliśmy Vari Nathiss, rozdzieliliśmy się. Przetrząsnęliśmy wszystkie największe miasta i odnaleźliśmy nowego Baśniopisarza... ale był tylko dzieckiem. Poznaliśmy, że to Alice po kolorze jej energii duchowej, ale nie zdawała sobie pojęcia z tego, kim jest ani jaką moc posiada. Nie chcieliśmy jednak ryzykować. Pojmaliśmy ją. Isham podzielił jej umysł, jej duszę, każdą sferę, każdy obszar duchowości, jaki posiadała. Zabrał jej wspomnienia, zabrał jej energię duchową, jej osobowość, charakter, upodobania - wszystko, co świadczyło o jej indywidualności. Podzielił to wszystko na osiem części i zapieczętował w grobowcach, w których miano nas złożyć. To samo zrobiliśmy z nią samą. Przez dziesięć mileniów trwała w uśpieniu wewnątrz Puszki Pandory. Nie mogliśmy jej zabić - wtedy po prostu Baśniopisarzem zostałby ktoś inny. Nie chcieliśmy jednak, by zdała sobie sprawę ze swoich zdolności, bo podobnie do naszych poprzedników, uważaliśmy jej moc za skrajnie niebezpieczną dla całego świata. Dlatego...
— Zaczekaj — powstrzymał go chłodno Kurokawa. Jego serce biło, jak szalone, a głowa była na krawędzi eksplozji. — Zabraliście jej przyszłość. Jej życie, jej człowieczeństwo. Zrobiliście z niej pustą lalkę, którą odłożyliście na półkę, "bo kiedyś mogła się przydać". Co ty pieprzysz, Shuun? Jak ty w ogóle śmiesz się z tego tłumaczyć? Myślisz, że zrobiliście słusznie? Naprawdę?
— Tak. Bez względu na to, co powiesz. Jednostka nigdy nie będzie ważniejsza, niż ogół. Zrozumiałem to, gdy sam zostałem władcą i najwyższy czas, żebyś ty też...
— Nie mogę, rozumiesz?! — krzyknął Kurokawa, trzaskając pięścią w podłogę. — Miałem nadzieję, że mi to wyjaśnisz. Że cokolwiek o tym wiesz. Alice to moje życie, Shuun! Nie wiem, dlaczego tak jest, ale to prawda. Każda moja myśl kończy się na niej. Wszystko, czego pragnę, to znów ją zobaczyć. Jedyne, czego żałuję, to to, że jej tu ze mną nie ma. Nic mnie już nie obchodzi! Walczę z tym od dawna! Wiem, że tak nie powinno być, że taki nie jestem, że coś się musiało stać, ale po prostu, KURWA MAĆ, NIE MOGĘ NIC ZROBIĆ! Mam już w dupie moją rodzinę i przyjaciół, Shuun! Wiesz, jak to jest? Wiesz, jak to jest, kiedy przez cały czas coś było dla ciebie najważniejsze na świecie i nagle zupełnie przestało się liczyć? Niezależnie od twojej woli? Pierdolę twoje powody, rozumiesz? Nie wiem, co się ze mną dzieje... — zakwilił na koniec Naito, gdy załamał mu się głos, a po policzkach popłynęły łzy.
— Nie potrafię ci pomóc. Przykro mi, Naito... Zauważyłem to samo, co ty, ale nie wiem, czemu tak się dzieje. To wykracza poza moje rozumowanie, ale... na pewno jest ktoś, kto będzie ci w stanie pomóc, jeśli tylko zdecydujesz, że potrzebujesz pomocy. Separujesz od siebie wszystkich od dłuższego czasu. Obaj wiemy, dlaczego... ale jeśli zdajesz sobie sprawę, że coś jest nie tak, to wykorzystaj jakąkolwiek chwilę samoświadomości i poproś o pomoc. Zwierz się komuś. Masz bliskich w Miracle City. Są osoby, dla których się liczysz. Samodzielnie niczego nie osiągniesz.
— Wiem... — mruknął pod nosem Kurokawa. Było mu zimno i gorąco jednocześnie. Serce pękało mu w szwach, ale gdy tylko próbował się uspokoić, widział jej obraz przed oczami. — To nie czas na to, prawda? — rzucił, ocierając łzy. Nadal ciężko dyszał. — Shuun, jak daleko są przeciwnicy? Zdążę się przygotować? — kompletnie zmienił temat i nastawienie. Nagła fala załamania nerwowego przygniotła go tylko na chwilę, by zaraz zniknąć za horyzontem... ale Naito wiedział, że wróci. Zawsze w końcu wracała. Im dłużej jej nie było, tym mocniejsza się stawała i to go przerażało.
— Co? — wykrztusił najpierw Shuun, kompletnie zszokowany tak gwałtowną zmianą w głosie i stanie emocjonalnym dziedzica. Nie miał jednak czasu poruszać tego tematu. — Są w pobliżu. Rozdzielili się. Szukają cię. Jeśli będziesz szybki i cichy, zdążysz poczynić pomniejsze przygotowania. Mam ci pomóc?
— Tylko, gdy przestanę dawać sobie radę. Ostrzeżesz mnie, jeśli zauważysz coś, czego sam nie zauważyłem. Tymczasem... chyba najwyższy czas nie umrzeć — stwierdził martwym głosem Naito, podnosząc się z wolna na nogi. Odchylił głowę do tyłu, patrząc w niewidoczny w najwyższym mroku sufit. — Może jednak trzeba było umrzeć... — mruknął pod nosem, półświadomie.
***
Powstrzymywał się ze wszystkich sił, żeby nie wydrzeć się na Lilith, jako że miał w zwyczaju darcie się, gdy coś wydawało mu się nader absurdalne i niezrozumiałe. Naizo kroczył jednak za kobietą wzdłuż przeogromnej sali balowej, z której nadal nie sprzątnięto zastawy na stołach. Obrusy skropione winem i bardziej kolorowymi trunkami, drogie przekąski, którymi nie można się było najeść, a które stały już drugą dobę. W powietrzu zupełnie nie dało się wyczuć atmosfery grozy, nadchodzącej śmierci, podstępu... nic.
Po drugiej stronie wielkiej sali górowało podwyższenie, po którego bokach wznosiły się marmurowe schody, prowadzące na wyższe piętro. Gdzieś tam płaczliwy lokaj po raz ostatni widział swojego niedawnego pana. Gdzieś tam pojawił się morderca... lub morderczyni. Gdzieś tam wydarzyło się coś, co wykraczało poza granice znanej Lilith logiki.
— No? Wytłumaczysz mi w końcu, o co ci chodzi? — zapytał zniecierpliwiony Naizo, z niechęcią rozglądając się wokoło, czy aby nikt nie podsłuchiwał. Jego tak naprawdę nijak to nie interesowało - przywykł wszakże do wabienia zwierzyny, aniżeli biegania za jej śladami - ale zdołał wydedukować, że kobieta nie piśnie ani słowem, póki nie będą całkiem sami.
— Wytłumaczę — odrzekła krótko okularnica, nie przerywając marszu. Energia duchowa rozświetlała jej oczy, niczym przezroczysty płomień, a wzrok bacznie studiował posadzkę w poszukiwaniu co oczywistszych śladów - włosów, strzępków tkaniny... czegokolwiek. Nie liczyła na to, że osoba, która pozostawała aż tak nieuchwytna byłaby jednocześnie aż tak nieuważna, ale zwykła dmuchać na zimne.
— Gdy otoczyłam was wszystkich energią duchową — podjęła na podwyższeniu, stając w miejscu, w którym przypuszczalnie mógł stać minister — miałam już pewne podejrzenia. Jak sam zauważyłeś, lokaj zdawał się sporo wiedzieć, póki nie zapytałeś go o szczegóły, ale potem zaczął się zachowywać, jakby nagle stracił pamięć. Założyłam, że mógł on być pod wpływem kontroli umysłów, notabene wyjątkowo potężnej. Na podstawie tego założenia pomyślałam, że ta sama osoba mogła w podobny sposób kontrolować wszystkich, którzy widzieli ją tamtego wieczora. Postanowiłam więc to sprawdzić i...
— I poszukałaś śladów obcej energii duchowej u pozostałej dwójki — przerwał Naizo, kończąc za nią z czymś w rodzaju podziwu lub też zaskoczenia sprytem kobiety. — Niezłe, naprawdę. Bez wprowadzenia własnej mocy do tyłu głowy drugiej osoby, jej kontrolowanie jest niemożliwe. Uzdolnieni adepci tej sztuki potrafią ukryć swoją część energii tak skrzętnie, że kompletnie zlewa się ona z energią ofiary. Mimo to jednak w momencie aktywacji następuje... kurwa, brak mi słowa... "pstryk". Jakby kogoś kopnął prąd. Coś w stylu bulgocącej wody. Użyłaś swojej aury, żeby wyczuć przeskoki, co? Rozumiem, że wyczułaś, skoro mnie wtedy powstrzymałaś? — wydedukował nader sprawnie i elokwentnie, jak na swoją osobę Senshoku. Lilith pokiwała głową, rozglądając się z domniemanej perspektywy ministra.
— Trzy osoby naraz — mruknęła pod nosem, wykonując niedbały zamach w kierunku tacy z kielichami przechodzącego w pobliżu lokaja. Przymknąwszy oczy, wyobraziła sobie dotyk zimnego szkła w obu dłoniach, zmiany środków ciężkości kielichów wywołane falującym napojem, odwracającego się z konsternacją chłopaka. Na koniec sama się obróciła, podtykając jeden z napitków osobie tuż przed sobą. Nawyk ten - nawyk wizualizacji - zabrała ze sobą do Morriden ze swoich dni w policji.
— Jeśli przestaniesz zachowywać się, jak opętana, to może łatwiej zrozumiem meritum — ukąsił ją Naizo, ale Lilith za nic miała jego zaczepki. Zamiast odpowiadać pięknym za nadobne, po prostu spojrzała na niego ze śmiertelną powagą.
— Kontrolowała trzy osoby na raz. Najprawdopodobniej z daleka, maskując swoje działania, odwlekając w czasie aktywację kontroli do momentu, w którym spełnione zostały postawione przez nią warunki. Na dodatek nie tylko powstrzymała swoje ofiary przed zdradzeniem zakazanych informacji - ona usunęła je z ich pamięci, gdy tylko spróbowali je wyjawić. To nie jest zabawne, Naizo. Szczerze mówiąc, czuję niepokój — wyznała Lilith. Po głowie chodziły jej dziecięce głowy, które zobaczyła w parku. Znów poczuła, jak brodzi w krwi po kostki, jak smród dryfujących ciał wdziera jej się do nozdrzy, do ust, jak barwi umysł czernią i czerwienią. — Nigdy w życiu nie widziałam nikogo z tak potężną kontrolą umysłu. Nawet Bachir nie zbliża się do poziomu naszej podejrzanej. Na dodatek...
— Brak śladów? — domyślił się Senshoku. Drażniło go takie gadanie. Chwalenie przeciwnika w tak depresyjny, pełen niepokoju sposób, bardzo działało mu na nerwy. — Gdyby były, to już dawno byśmy o nich słyszeli. Nic specjalnego. Zresztą ślady fizyczne to nie wszystko. Nie każdej poszlaki da się dotknąć.
— Zauważyłeś coś, czego ja nie dostrzegłam? Ostatnio stwierdziłeś, że żadna rewolucja nie wchodzi w grę, a "dzieła" mordercy nie służą przekazaniu żadnej konkretnej wiadomości dla mieszkańców. W takim razie o co tu chodzi? Czemu najpierw piętnowani przestępcy z Loży, potem minister, a ostatecznie nawet grupka dzieci z Gwardii? Oświeć mnie, bo naprawdę nie mam w tej chwili pojęcia.
— Bo szukasz na siłę głębszego znaczenia w tym wszystkim. Jasne, autorka na pewno ci powie, co symbolizował ukrzyżowany minister z penisem w dupie, ale przede wszystkim chodzi tu tylko i wyłącznie o rozgłos. Celuje w Lożę, bo Loża jest na językach i Loży wszyscy nienawidzą. O tym się mówi, kiedy któryś z jeńców zginie. W dzieci celuje właśnie dlatego, że to dzieci, a ona miała akurat wenę, by te dzieci wykorzystać. W ministra, bo to minister - jak taki ginie, to w całym kraju o tym głośno. Ta laska jest po prostu atencyjną kurwą. Chce, żeby o niej mówiono, żeby zadawano sobie pytania i żeby wszyscy analizowali jej poczynania tak dogłębnie, jak ty. Zresztą każdy artysta tak ma, że pożąda sławy. Co z tego wyniknie - rewolucja, przemiany społeczne, rozpad kraju na parę części, detronizacja króla - to wszystko będą skutki uboczne poszukiwania atencji.
— A po co jej ta atencja? Im więcej osób skupi na niej uwagę, tym trudniej będzie jej się ukryć. W końcu zostanie schwytana i osądzona.
— Nie wiem, ale zapytam, gdy ją znajdę. Przede wszystkim przestań stosować swoją logikę na psychopatach. Ich mózgi funkcjonują kompletnie inaczej, niż twój. Szczęśliwie niedaleko mi do bycia psychopatą... więc widzę się z rękami w jej wnętrznościach. Jeszcze siedem dni. Masa czasu, by odnaleźć jedną osobą, nie sądzisz? — zapytał Naizo, uśmiechając się krwiożerczo pod maską. Instynkt podpowiadał mu, że kimkolwiek była morderczyni, pozostawała ona w jego zasięgu. W głowie powoli krystalizował mu się plan działania.
— Kim jesteście i co robicie w moim domu? Żądam wyjaśnień! — usłyszeli oboje od strony drzwi, przez które wkroczyli do sali balowej. Teraz wkraczał przez nie blondyn z warkoczami u boku głowy i ego porastającym całe jestestwo, niczym pleśń. To dało się wyczuć w sposobie, w jaki się poruszał, w mimice twarzy, w "posmaku" jego głosu. Dawniej Senshoku miał pełne prawo dusić takich gołymi rękami i rozrywać ich od środka metanem.
— Jesteśmy tutaj z woli Naczelnika Zhanga — odpowiedziała Lilith, występując naprzeciw Yanga i jego kilkunastoosobowej świty, zanim Naizo obudził w sobie swoje "dawne ja". — Badamy sprawę śmierci pańskiego ojca. Mieliśmy nadzieję otrzymać odpowiedzi na kilka pytań. Czy moglibyśmy porozmawiać przez kilka minut?
— Nie moglibyśmy — odparł chłodno Yang. — Rozmawiałem już z waszymi ludźmi i powiedziałem wszystko, co wiem. A teraz proszę wybaczyć, ale nie dość, że nadal noszę żałobę po moim ojcu, to jeszcze muszę wziąć w swoje ręce jego interesy oraz kontakty. Gdybyście nie byli tak nieudolni, nie musielibyście po kilka razy przychodzić do mnie i pytać o te same rzeczy. Wyjdźcie, proszę. Czekam na bardzo ważną wiadomość. To sprawa życia i śmierci — wyłożył im chłopak, nawet nie wzdrygając się pod świdrującym spojrzeniem Naizo. Był na to zbyt butny i zbyt pewny siebie. Nie obawiałby się zapewne nawet Hariyamy, gdyby ten jeszcze żył.
— Rozumiem — powiedziała grzecznie Lilith, chociaż po kamiennej twarzy dało się wywnioskować, co w rzeczywistości czuła. — W takim razie przepraszam, że pana niepokoiliśmy. Gdyby przypomniał pan sobie coś ważnego, proszę uprzejmie o kontakt z nami — rzuciła jeszcze, kłaniając się głęboko. Złapała mocno pod ramię towarzysza, który patrzył na syna ministra i jego małą armię, jakby miał posłać ich na wycieczkę wzdłuż Styksu, po czym pociągnęła go ze sobą z całej siły, szerokim łukiem omijając najbliższych strażników.
— Nie otwieraj ust. Nie otwieraj ust, nie otwieraj ust. Zamknij się... — błagała w myślach Lilith, widząc jak Naizo odwraca głowę w stronę udającego się ku marmurowym schodom chłopaczka.
— Hej, ty! — krzyknął, a w Lilith coś umarło. — Do ciebie mówię, flecie! — krzyknął głośniej. Yang zatrzymał się na pierwszym stopniu schodów, jeszcze odwrócony do nich plecami. — Jebał cię ktoś kiedyś w dupę?
Po drugiej stronie wielkiej sali górowało podwyższenie, po którego bokach wznosiły się marmurowe schody, prowadzące na wyższe piętro. Gdzieś tam płaczliwy lokaj po raz ostatni widział swojego niedawnego pana. Gdzieś tam pojawił się morderca... lub morderczyni. Gdzieś tam wydarzyło się coś, co wykraczało poza granice znanej Lilith logiki.
— No? Wytłumaczysz mi w końcu, o co ci chodzi? — zapytał zniecierpliwiony Naizo, z niechęcią rozglądając się wokoło, czy aby nikt nie podsłuchiwał. Jego tak naprawdę nijak to nie interesowało - przywykł wszakże do wabienia zwierzyny, aniżeli biegania za jej śladami - ale zdołał wydedukować, że kobieta nie piśnie ani słowem, póki nie będą całkiem sami.
— Wytłumaczę — odrzekła krótko okularnica, nie przerywając marszu. Energia duchowa rozświetlała jej oczy, niczym przezroczysty płomień, a wzrok bacznie studiował posadzkę w poszukiwaniu co oczywistszych śladów - włosów, strzępków tkaniny... czegokolwiek. Nie liczyła na to, że osoba, która pozostawała aż tak nieuchwytna byłaby jednocześnie aż tak nieuważna, ale zwykła dmuchać na zimne.
— Gdy otoczyłam was wszystkich energią duchową — podjęła na podwyższeniu, stając w miejscu, w którym przypuszczalnie mógł stać minister — miałam już pewne podejrzenia. Jak sam zauważyłeś, lokaj zdawał się sporo wiedzieć, póki nie zapytałeś go o szczegóły, ale potem zaczął się zachowywać, jakby nagle stracił pamięć. Założyłam, że mógł on być pod wpływem kontroli umysłów, notabene wyjątkowo potężnej. Na podstawie tego założenia pomyślałam, że ta sama osoba mogła w podobny sposób kontrolować wszystkich, którzy widzieli ją tamtego wieczora. Postanowiłam więc to sprawdzić i...
— I poszukałaś śladów obcej energii duchowej u pozostałej dwójki — przerwał Naizo, kończąc za nią z czymś w rodzaju podziwu lub też zaskoczenia sprytem kobiety. — Niezłe, naprawdę. Bez wprowadzenia własnej mocy do tyłu głowy drugiej osoby, jej kontrolowanie jest niemożliwe. Uzdolnieni adepci tej sztuki potrafią ukryć swoją część energii tak skrzętnie, że kompletnie zlewa się ona z energią ofiary. Mimo to jednak w momencie aktywacji następuje... kurwa, brak mi słowa... "pstryk". Jakby kogoś kopnął prąd. Coś w stylu bulgocącej wody. Użyłaś swojej aury, żeby wyczuć przeskoki, co? Rozumiem, że wyczułaś, skoro mnie wtedy powstrzymałaś? — wydedukował nader sprawnie i elokwentnie, jak na swoją osobę Senshoku. Lilith pokiwała głową, rozglądając się z domniemanej perspektywy ministra.
— Trzy osoby naraz — mruknęła pod nosem, wykonując niedbały zamach w kierunku tacy z kielichami przechodzącego w pobliżu lokaja. Przymknąwszy oczy, wyobraziła sobie dotyk zimnego szkła w obu dłoniach, zmiany środków ciężkości kielichów wywołane falującym napojem, odwracającego się z konsternacją chłopaka. Na koniec sama się obróciła, podtykając jeden z napitków osobie tuż przed sobą. Nawyk ten - nawyk wizualizacji - zabrała ze sobą do Morriden ze swoich dni w policji.
— Jeśli przestaniesz zachowywać się, jak opętana, to może łatwiej zrozumiem meritum — ukąsił ją Naizo, ale Lilith za nic miała jego zaczepki. Zamiast odpowiadać pięknym za nadobne, po prostu spojrzała na niego ze śmiertelną powagą.
— Kontrolowała trzy osoby na raz. Najprawdopodobniej z daleka, maskując swoje działania, odwlekając w czasie aktywację kontroli do momentu, w którym spełnione zostały postawione przez nią warunki. Na dodatek nie tylko powstrzymała swoje ofiary przed zdradzeniem zakazanych informacji - ona usunęła je z ich pamięci, gdy tylko spróbowali je wyjawić. To nie jest zabawne, Naizo. Szczerze mówiąc, czuję niepokój — wyznała Lilith. Po głowie chodziły jej dziecięce głowy, które zobaczyła w parku. Znów poczuła, jak brodzi w krwi po kostki, jak smród dryfujących ciał wdziera jej się do nozdrzy, do ust, jak barwi umysł czernią i czerwienią. — Nigdy w życiu nie widziałam nikogo z tak potężną kontrolą umysłu. Nawet Bachir nie zbliża się do poziomu naszej podejrzanej. Na dodatek...
— Brak śladów? — domyślił się Senshoku. Drażniło go takie gadanie. Chwalenie przeciwnika w tak depresyjny, pełen niepokoju sposób, bardzo działało mu na nerwy. — Gdyby były, to już dawno byśmy o nich słyszeli. Nic specjalnego. Zresztą ślady fizyczne to nie wszystko. Nie każdej poszlaki da się dotknąć.
— Zauważyłeś coś, czego ja nie dostrzegłam? Ostatnio stwierdziłeś, że żadna rewolucja nie wchodzi w grę, a "dzieła" mordercy nie służą przekazaniu żadnej konkretnej wiadomości dla mieszkańców. W takim razie o co tu chodzi? Czemu najpierw piętnowani przestępcy z Loży, potem minister, a ostatecznie nawet grupka dzieci z Gwardii? Oświeć mnie, bo naprawdę nie mam w tej chwili pojęcia.
— Bo szukasz na siłę głębszego znaczenia w tym wszystkim. Jasne, autorka na pewno ci powie, co symbolizował ukrzyżowany minister z penisem w dupie, ale przede wszystkim chodzi tu tylko i wyłącznie o rozgłos. Celuje w Lożę, bo Loża jest na językach i Loży wszyscy nienawidzą. O tym się mówi, kiedy któryś z jeńców zginie. W dzieci celuje właśnie dlatego, że to dzieci, a ona miała akurat wenę, by te dzieci wykorzystać. W ministra, bo to minister - jak taki ginie, to w całym kraju o tym głośno. Ta laska jest po prostu atencyjną kurwą. Chce, żeby o niej mówiono, żeby zadawano sobie pytania i żeby wszyscy analizowali jej poczynania tak dogłębnie, jak ty. Zresztą każdy artysta tak ma, że pożąda sławy. Co z tego wyniknie - rewolucja, przemiany społeczne, rozpad kraju na parę części, detronizacja króla - to wszystko będą skutki uboczne poszukiwania atencji.
— A po co jej ta atencja? Im więcej osób skupi na niej uwagę, tym trudniej będzie jej się ukryć. W końcu zostanie schwytana i osądzona.
— Nie wiem, ale zapytam, gdy ją znajdę. Przede wszystkim przestań stosować swoją logikę na psychopatach. Ich mózgi funkcjonują kompletnie inaczej, niż twój. Szczęśliwie niedaleko mi do bycia psychopatą... więc widzę się z rękami w jej wnętrznościach. Jeszcze siedem dni. Masa czasu, by odnaleźć jedną osobą, nie sądzisz? — zapytał Naizo, uśmiechając się krwiożerczo pod maską. Instynkt podpowiadał mu, że kimkolwiek była morderczyni, pozostawała ona w jego zasięgu. W głowie powoli krystalizował mu się plan działania.
— Kim jesteście i co robicie w moim domu? Żądam wyjaśnień! — usłyszeli oboje od strony drzwi, przez które wkroczyli do sali balowej. Teraz wkraczał przez nie blondyn z warkoczami u boku głowy i ego porastającym całe jestestwo, niczym pleśń. To dało się wyczuć w sposobie, w jaki się poruszał, w mimice twarzy, w "posmaku" jego głosu. Dawniej Senshoku miał pełne prawo dusić takich gołymi rękami i rozrywać ich od środka metanem.
— Jesteśmy tutaj z woli Naczelnika Zhanga — odpowiedziała Lilith, występując naprzeciw Yanga i jego kilkunastoosobowej świty, zanim Naizo obudził w sobie swoje "dawne ja". — Badamy sprawę śmierci pańskiego ojca. Mieliśmy nadzieję otrzymać odpowiedzi na kilka pytań. Czy moglibyśmy porozmawiać przez kilka minut?
— Nie moglibyśmy — odparł chłodno Yang. — Rozmawiałem już z waszymi ludźmi i powiedziałem wszystko, co wiem. A teraz proszę wybaczyć, ale nie dość, że nadal noszę żałobę po moim ojcu, to jeszcze muszę wziąć w swoje ręce jego interesy oraz kontakty. Gdybyście nie byli tak nieudolni, nie musielibyście po kilka razy przychodzić do mnie i pytać o te same rzeczy. Wyjdźcie, proszę. Czekam na bardzo ważną wiadomość. To sprawa życia i śmierci — wyłożył im chłopak, nawet nie wzdrygając się pod świdrującym spojrzeniem Naizo. Był na to zbyt butny i zbyt pewny siebie. Nie obawiałby się zapewne nawet Hariyamy, gdyby ten jeszcze żył.
— Rozumiem — powiedziała grzecznie Lilith, chociaż po kamiennej twarzy dało się wywnioskować, co w rzeczywistości czuła. — W takim razie przepraszam, że pana niepokoiliśmy. Gdyby przypomniał pan sobie coś ważnego, proszę uprzejmie o kontakt z nami — rzuciła jeszcze, kłaniając się głęboko. Złapała mocno pod ramię towarzysza, który patrzył na syna ministra i jego małą armię, jakby miał posłać ich na wycieczkę wzdłuż Styksu, po czym pociągnęła go ze sobą z całej siły, szerokim łukiem omijając najbliższych strażników.
— Nie otwieraj ust. Nie otwieraj ust, nie otwieraj ust. Zamknij się... — błagała w myślach Lilith, widząc jak Naizo odwraca głowę w stronę udającego się ku marmurowym schodom chłopaczka.
— Hej, ty! — krzyknął, a w Lilith coś umarło. — Do ciebie mówię, flecie! — krzyknął głośniej. Yang zatrzymał się na pierwszym stopniu schodów, jeszcze odwrócony do nich plecami. — Jebał cię ktoś kiedyś w dupę?
***
Małe, sprawne, dobrze zgrane oddziały działające w ciasnych przestrzeniach, mobilne i kreatywne w boju - na tym koncentrowały się Amazonki idące do akcji. Był to ich znak rozpoznawczy, przez który część postronnych brała gildię najemnych wojowniczek za gildię zabójców. W Amazonkach było jednak znacznie więcej z gladiatorów, aniżeli asasynów. Taki oto mały oddział złożony z zaledwie czterech kobiet zstąpił do podziemi miasta, podczas gdy reszta obstawiała wszystkie wyjścia na powierzchni. W sumie w akcji zamordowania jednego nastolatka brało udział siedemnaście zaprawionych w boju niewiast.
— Rozdzielamy się — zarządziła biegnąca na przedzie Veronica, Królowa Gór, obracając głowę w stronę pozostałych kobiet. — Bądźcie czujne, nie pozwólcie mu dostać się do żadnej z wind. Przeszukajcie wszystkie ruiny, jeśli będzie trzeba, ale radzę wam pozostawić wszelkie informacje samym sobie, bo następnym razem to na was ktoś zapoluje. Naszym celem jest Kurokawa i tylko Kurokawa.
— Rozkaz! — odkrzyknęły chórem dziewoje odziane w długie, szare płaszcze z głębokimi kapturami, spinane klamrą pod szyją. Im mniej bowiem widział i wiedział ich cel, tym lepiej - nawet jeżeli miał niebawem zginąć. Podczas gdy czerwonowłosa Veronica odbiła w prawo, jej trzy protegowane puściły się prosto. Biegnąc, formowały grot strzały, którego czubek stanowiła opalona na brązowo blondynka z ogromnym claymorem na plecach. Długie, wiązane sandały obudowane z przodu kostek grawerowanymi płytkami heracleum podzwaniały o posadzkę, gdy szwadron śmierci zbliżał się do lokacji, w której jeszcze przed momentem przebywał Naito.
— Najwyższa pora się odkuć. Po turnieju i całym upokorzeniu, jakiego doświadczyłam ze strony tego potwora, czas odbudować reputację. Zabijemy nasz cel bez pomocy Veroniki. Nasza trójka jest wspólnie niepokonana. Damy radę — pomyślała Jessica, dodając sobie animuszu przed nadchodzącym starciem. Wciąż pamiętała tę sromotną klęskę ze strony człowieka zwanego Kingiem. Pamiętała ten żal, wstyd i ból, które wypaliły się piętnem na jej sercu i umyśle. Była jednak wojowniczką - chwała zdobyta w boju stanowiła dla niej lekarstwo na wszystkie lęki i niepewności. W końcu zabiła pierwszego człowieka tego samego dnia, gdy z Czyśćca przepuszczono ją do wówczas strasznego i obcego Morriden.
— Skup się, Jessica. Nie mogę go wyczuć. Wyciszył swoją energię lub znajduje się zbyt daleko. Dla bezpieczeństwa lepiej będzie założyć to pierwsze — usłyszała w głowie głos Mei Ling, która biegła za jej prawym ramieniem. Potrzebowała jej tu najbardziej - kontrola umysłu Chinki pozwalała na drastyczne usprawnienie ich współpracy, a na dodatek kobieta była nad wyraz czuła na zmiany w przepływającej w pobliżu energii duchowej. Podobno umiała rozróżnić impulsy energetyczne setki obcych osób na raz, stojąc w samym środku tłumu.
— Wybacz — odpowiedziała w duchu Jessica, pozwalając Mei zakotwiczyć się w jej umyśle i czytać wszystkie myśli. — Ustabilizowałaś połączenie między nami trzema? — zapytała zaraz. Od tego zależał bowiem przebieg polowania.
— Ustabilizowała — wcięła się wymownie Linette. Biegła za lewym ramieniem Jessiki. Były już gotowe do akcji, gdy w zwartym szyku przemierzały jedną salę, by móc wkrótce udać się do następnej, gdzie czarne bloki heracleum pokrywały większość podłogi. Wtem jednak wydarzyło się coś niespodziewanego.
— Zobaczcie - światła! — zauważyła Jessica. W istocie, świetliste kulki pobłyskiwały w oddali, unosząc się gęstą chmarą w powietrzu, zaraz na początku kolejnej komnaty.
— Prawdopodobnie kryształowe lampki. W poprzednich salach takich nie było. Pułapka? — pomyślała Linette.
— Zdziwiłabym się. Pracodawca zarzekał się, że cel nie ma pojęcia o tym, że zostanie zabity, aczkolwiek mógł go oszukać. Niewykluczone też, że jest po prostu tak ostrożny. To w końcu tajemnice rządowe, tak? Cofam pierwsze zdanie - jednak bym się nie zdziwiła — poprawiła się Chinka. Kobiety zgodnie otoczyły stopy umiarkowanie gęstą energią duchową, tłumiącą dźwięki ich kroków. To był drugi krok. Trzeci zaś sprawił... że zniknęły.
Stało się tak za sprawą Linette. Ciasne pola energii, którymi otoczyła ciała swoje i swoich towarzyszek sprawiły, że fale elektromagnetyczne zaczęły omijać Amazonki, ześlizgując się po krawędziach pól, jakby dwa magnesy o takich samych biegunach. Teraz dopiero przypominały najprawdziwsze zabójczynie - bezszelestne, niewidzialne i doskonale zgrane. By dopełnić wrażenie, należało już tylko przelać cudzą krew...
— Już prawie tu są, Naito! Wbiegają do korytarza naprzeciw ciebie — zwrócił się Shuun do chłopaka skrytego w mroku. Lampy w całym pomieszczeniu, nie licząc lampek pozostawionych przez Kurokawę, zostały uprzednio przez niego rozbite. Brunet obserwował wszystko z góry, kucając na krawędzi fragmentu grobowca.
— Już? Nie widzę ani nie słyszę. Gdzie są? Poczekaj, nie mów teraz. Po prostu daj znać, gdy wkroczą między lampki — odparł w głowie Kurokawa, wystawiając naprzód lewą rękę, której dłoń złożył w pistolet.
— Nie dotykajcie lampek. Najlepiej nawet nie zbliżajcie się do nich bez konieczności. Przejdziemy powoli i ostrożnie, bez ryzyka. Pamiętajcie, że nie można nas wykryć. Miejcie broń w pogotowiu! — rozkazała obu towarzyszkom Jessica, gdy miały już wejść w pole światła.
— Ognia! — zasygnalizował Shuun. W jednej chwili, na ułamek sekundy, dodatkowe źródło światła pojawiło się w oddali, zwracając uwagę Linette. Było już jednak za późno. Ze wskazującego palca Kurokawy wystrzelił, niczym pocisk, ładunek elektryczny, pokonując w ułamku oka drogę z ruin do kryształu, w który celował. Potężna eksplozja zdmuchnęła lub roztrzaskała na kawałki pozostałe lampy wraz z podłogą. Trzy niewidzialne Amazonki tym razem już naprawdę zniknęły w blasku wybuchu.
— Wybacz — odpowiedziała w duchu Jessica, pozwalając Mei zakotwiczyć się w jej umyśle i czytać wszystkie myśli. — Ustabilizowałaś połączenie między nami trzema? — zapytała zaraz. Od tego zależał bowiem przebieg polowania.
— Ustabilizowała — wcięła się wymownie Linette. Biegła za lewym ramieniem Jessiki. Były już gotowe do akcji, gdy w zwartym szyku przemierzały jedną salę, by móc wkrótce udać się do następnej, gdzie czarne bloki heracleum pokrywały większość podłogi. Wtem jednak wydarzyło się coś niespodziewanego.
— Zobaczcie - światła! — zauważyła Jessica. W istocie, świetliste kulki pobłyskiwały w oddali, unosząc się gęstą chmarą w powietrzu, zaraz na początku kolejnej komnaty.
— Prawdopodobnie kryształowe lampki. W poprzednich salach takich nie było. Pułapka? — pomyślała Linette.
— Zdziwiłabym się. Pracodawca zarzekał się, że cel nie ma pojęcia o tym, że zostanie zabity, aczkolwiek mógł go oszukać. Niewykluczone też, że jest po prostu tak ostrożny. To w końcu tajemnice rządowe, tak? Cofam pierwsze zdanie - jednak bym się nie zdziwiła — poprawiła się Chinka. Kobiety zgodnie otoczyły stopy umiarkowanie gęstą energią duchową, tłumiącą dźwięki ich kroków. To był drugi krok. Trzeci zaś sprawił... że zniknęły.
Stało się tak za sprawą Linette. Ciasne pola energii, którymi otoczyła ciała swoje i swoich towarzyszek sprawiły, że fale elektromagnetyczne zaczęły omijać Amazonki, ześlizgując się po krawędziach pól, jakby dwa magnesy o takich samych biegunach. Teraz dopiero przypominały najprawdziwsze zabójczynie - bezszelestne, niewidzialne i doskonale zgrane. By dopełnić wrażenie, należało już tylko przelać cudzą krew...
— Już prawie tu są, Naito! Wbiegają do korytarza naprzeciw ciebie — zwrócił się Shuun do chłopaka skrytego w mroku. Lampy w całym pomieszczeniu, nie licząc lampek pozostawionych przez Kurokawę, zostały uprzednio przez niego rozbite. Brunet obserwował wszystko z góry, kucając na krawędzi fragmentu grobowca.
— Już? Nie widzę ani nie słyszę. Gdzie są? Poczekaj, nie mów teraz. Po prostu daj znać, gdy wkroczą między lampki — odparł w głowie Kurokawa, wystawiając naprzód lewą rękę, której dłoń złożył w pistolet.
— Nie dotykajcie lampek. Najlepiej nawet nie zbliżajcie się do nich bez konieczności. Przejdziemy powoli i ostrożnie, bez ryzyka. Pamiętajcie, że nie można nas wykryć. Miejcie broń w pogotowiu! — rozkazała obu towarzyszkom Jessica, gdy miały już wejść w pole światła.
— Ognia! — zasygnalizował Shuun. W jednej chwili, na ułamek sekundy, dodatkowe źródło światła pojawiło się w oddali, zwracając uwagę Linette. Było już jednak za późno. Ze wskazującego palca Kurokawy wystrzelił, niczym pocisk, ładunek elektryczny, pokonując w ułamku oka drogę z ruin do kryształu, w który celował. Potężna eksplozja zdmuchnęła lub roztrzaskała na kawałki pozostałe lampy wraz z podłogą. Trzy niewidzialne Amazonki tym razem już naprawdę zniknęły w blasku wybuchu.
Koniec Rozdziału 244
Następnym razem: Zamęt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz