ROZDZIAŁ 243
Od pokojówek, przez ogrodników i kucharzy, po konserwatorów i lokajów - prawie dwadzieścia osób zebrało się w holu rodzinnej rezydencji byłego Ministra ds. Gospodarki w mniej, niż kilka minut po wyraźnym rozkazie Senshoku. Zastępca Kawasakiego omiatał wszystkich dzikimi, niekontrolowanymi spojrzeniami, ewidentnie niepokojąc część służby. Lilith mogła tylko mieć nadzieję, że była to część jakiegoś większego planu, być może cwanej gry psychologicznej lub po prostu czegokolwiek, co przekonałoby ją do pomysłów mężczyzny.
— Dobrze, popatrzmy na wszystko z dalszej perspektywy — pomyślała kobieta, nie wtrącając się do trwającego śledztwa. — Wątpię, by ktokolwiek z nich mógł być mordercą. Chociażby ze względu na rozpiętość ofiar i sposób, w jaki eksponowano zwłoki w różnych miejscach... Ponadto, w takim miejscu trudno się ukryć. Z oczywistych względów morderca musiał oczekiwać, że w którymś momencie odpowiednie służby przebadają najbliższe otoczenia wszystkich ofiar, więc byłabym niebywale zaskoczona, gdyby tutaj pracował. Nie wykluczam jednak, że mógł żyć tutaj przez pewien okres czasu, przygotowując się do zamachu na ministra. Jeśli faktycznie tak było, to uwzględniając częstotliwość zabójstw, należałoby znaleźć osobę, której obowiązki łączą się z podróżowaniem po całej stolicy. Kogoś, kto może w każdej chwili opuścić posiadłość i nie wrócić na noc... — przeanalizowała w ciszy wszystkie ewentualności, jakie przyszły jej na myśl, podtrzymując jedną dłonią podbródek, a drugą - łokieć pierwszej.
— No... to bez pierdolenia - kto ostatni widział ministra? — spytał głośno Naizo, splatając ręce za plecami. Między zebranymi zapanowało delikatne poruszenie, jakby słaby podmuch wiatru zrzucił z drzewa kilka liści. Parę osób spojrzało po sobie, ewidentnie bojąc się odezwać do niezaprzeczalnie przerażającego Madnessa.
— To... chyba będę ja — mruknął nieśmiało chudy, dość młody lokaj z wielkimi zakolami i jasną bródką. — Byłem na sali balowej, podawałem drinki z kilkoma innymi osobami. Czcigodny pan minister - niech mu ziemia lekką będzie - wziął ode mnie dwa kielichy tuż przed tym, jak zniknął — wytłumaczył mężczyzna. Stał w drugim rzędzie. Senshoku bez ostrzeżenia, po zwierzęcemu rzucił się w jego stronę, rozpychając na boki zasłaniające go kobiety z pierwszego rzędu i zastygł tuż przed nim, patrząc mu prosto w twarz. Lokaj pisnął dziewczęcym głosikiem, zasłaniając się rękoma, jakby miano go zaraz pobić. Inni odsunęli się od niego, żeby "nie przeszkadzać inspektorowi", bo najwyraźniej za inspektora brali Naizo.
— To super — wypluł słowa inspektor. — Ale z dwóch kielichów na raz nie pije się na eleganckim przyjęciu. Dla kogo był drugi drink?
— Dla... dla jakiejś kobiety, ale nie wiem, ja się nazywała. Rozmawiała z panem ministrem. Chyba... chyba potem przenieśli się gdzieś indziej, ale nie widziałem dokładnie — odparł piskliwie lokaj, niepewnie opuszczając ręce. Wrzawa zaabsorbowała pełnię uwagi Lilith. Chociaż stała na uboczu i się nie odzywała, bacznie obserwowała przesłuchiwanego - na wypadek, gdyby Senshoku przeoczył coś subtelnego w jego zachowaniu.
— Aha. Tego nie wiesz, tamtego nie widziałeś. Okej, w porządku, gości było w chuj, nie musiałeś obserwować każdego po kolei. Powiedz mi tylko, jak wyglądała ta kobieta. Czy w ogóle jesteś pewien, że była kobietą? Nie wiem, może miała fujarkę schowaną pod kiecką, a minister nie zauważył. Nie byłby pierwszym takim głupcem. Podobny skandal wydarzył się rok temu, nagłaśniali to na telebimach. No więc? Wygląd! — ponaglił Naizo, a chłopakowi zatrzęsła się szczęka. Jego stanu psychicznego nie polepszał fakt, że mówiąc do niego, mężczyzna patrzył mu prosto w oczy, jedną dłonią trzymając go za ramię.
— Ach... Tak... — bąknął lokaj, usiłując przypomnieć sobie zajścia z tamtego wieczora. — Pamiętam dokładnie, bo... odwróciła się w moją stronę, kiedy minister sięgnął po drinka z mojej tacy. Była... — przerwał. Zastygł z lekko uchylonymi ustami. Otworzył szeroko oczy, a jego mięśnie napięły się, jakby w szoku lub nagłym ataku paniki. Pot wstąpił mu na twarz. Wszystko to z zaniepokojeniem zaobserwowała Lilith. Naizo natomiast potrząsnął chłopakiem z całej siły, żeby sprowadzić go na ziemię.
— Coś za długo się zastanawiasz. Co jest? Języka w gębie zabrakło? A może mi powiesz, że zapomniałeś? — odezwał się uszczypliwie Senshoku, ale wtedy na twarzy lokaja pojawiło się dogłębne, niezrozumiałe przerażenie. Zaciął się kilka razy, próbując wydobyć z siebie głos. Lilith zbliżyła się do całej zbieraniny, przezornie łapiąc za rękojeść katany.
— Ja... nie... nie wiem — odpowiedział lokaj, wciąż kompletnie zagubiony i przerażony, wciąż sprawiający wrażenie, że ktoś obudził go w środku nocy, by zapytać o odległość pomiędzy Ziemią, a Słońcem. — Naprawdę... naprawdę nie pamiętam. Nie wiem, jak wyglądała. Nie wiem — zaczął tłumaczyć, w panice powtarzając wciąż i wciąż te same słowa. Odsunął się gwałtownie od przesłuchującego go Gwardzisty, bojąc się jego reakcji. Jego wzrok i wysiłek, jaki malował się na licu świadczyły o tym, z jak wielkim trudem usiłował przypomnieć sobie to, co chciał powiedzieć. Nie sposób było stwierdzić, czy strach młodego mężczyzny brał się z nieumiejętności odpowiedzenia na pytanie, czy ze świadomości tego, jak podejrzanie wyglądał i jakie mogły go czekać konsekwencje, gdyby ktoś te podejrzenia wziął pod lupę.
— Jedno i drugie — odpowiedziała sobie w myślach Lilith, przeskakując wzrokiem z osoby na osobę. Nie znalazła nikogo, kto wpasowywałby się w jej teorię, ale wciąż widziała tylko jedno możliwe wyjaśnienie zaistniałej sytuacji.
— Czekaj, kurwa, chwileczkę! — zdenerwował się w tym czasie Naizo, rzucając się głębiej w tłum i tym razem chwytając lokaja za kołnierz. — Jeszcze przed chwilą zdawać by się mogło, że wiesz doskonale. Nawet prawie zacząłeś mówić. "Była"... Jaka była? Czyja była? Żartujesz, kurwa? — zapytał gniewnie, potrząsając przerażonym chłopakiem.
— Nie, naprawdę! Ja naprawdę nic nie wiem, nie pamiętam! Nie wiem, jak wyglądała, nie wiem. Nie wiem, co chciałem powiedzieć. Nie wiem, jak wyglądała, nie... — przekonywał go, szamocąc się, gdy Gwardzista unosił go w powietrze. Nawet będąc o stopień wyżej, wciąż pozostawał znacznie niższy od niego.
— No chyba sobie, kurwa, żartujesz! Kto z tobą był? Kto był z tym tumanem na sali!? Ty, mów, już! — nakrzyczał na chłopaka Naizo, rozglądając się w koło. — I tak się dowiem. Jeśli ktoś tutaj boi się przyznać, bo sra w gacie, to radzę się zesrać, a chociaż otworzyć gębę — zwrócił się ostrzegawczo do wszystkich.
— J-ja byłam... — odezwała się jedna krótkowłosa dziewczyna, unosząc dłoń i skupiając na sobie niepokojące spojrzenie Senshoku.
— Jeszcze ktoś? Do ciebie mówię! — warknął Naizo, potrząsając trzymanym. Ten zaczął się przez moment gorączkowo zastanawiać, lecz tym razem chyba nie napotkał luki w pamięci.
— Ch-chyba Arthur. Tak, Arthur też tam był — pisnął lokaj, wskazując na czarnoskórego mężczyznę w ostatnim rzędzie, który wzdrygnął się na dźwięk swego imienia. Senshoku wymownym gestem dłoni zaprosił go bliżej. Barczysty murzyn był nawet nieco wyższy, niż on - pasowałby bardziej na ochroniarza, niż kelnera.
— Dobrze! Jeżeli to już wszystkie trudności, które musiałem znieść, to... — zwrócił się do trójki potencjalnych świadków Naizo, lecz wtem przerwała mu Lilith.
— Zaczekaj! — krzyknęła, podchodząc do niego. Mężczyzna spojrzał na nią bez zrozumienia, ale poważna mina okularnicy świadczyła o tym, że nie chodziło o bzdurę. — Zanim o cokolwiek zapytasz, pozwól mi coś zrobić — poprosiła, ale w rzeczywistości bez czekania na odpowiedź skupiła energię duchową wokół swojego ciała i rozciągnęła ją dookoła na przestrzeni paru metrów. Aura pochłonęła zarówno ją i Naizo, jak również wszystkich zebranych na stopniach służących z posesji ministerskiej.
— Co ty...
— Wyjaśnię później. Kontynuuj, proszę.
— Ech... niech będzie. Wy dwoje — zwrócił się mężczyzna do czarnoskórego i krótkowłosej — możecie potwierdzić wersję wydarzeń tego wymoczka? — spytał, potrząsając lokajem, jak workiem kartofli. Służba wymieniła się spojrzeniami, rozumiejąc wszystko, co się działo w stopniu porównywalnym do Naizo.
— Nie wiem, czy pan minister gdziekolwiek z nią wyszedł, ale tak - widziałem, że rozmawiał z jakąś kobietą z tyłu sali balowej — stwierdził murzyn po chwili namysłu.
— O ile się nie mylę, to była ta sama pani, na którą wpadłam przypadkiem, idąc po następną tacę z alkoholami — odezwała się dziewczyna. — Odwróciłam się do niej, żeby przeprosić i... spojrzałyśmy sobie w oczy... a potem... — zacięła się, zamglony wzrok przybijając do stóp. Naizo jednak tymczasowo to zignorował.
— Pytam jeszcze raz całą trójkę - JAK ONA WYGLĄDAŁA? Ty, Bambo, widziałeś ją z ministrem! Ty, płaczku, byłeś o krok od opisania mi jej wyglądu! Ty widziałaś się z nią twarzą w twarz - wystarczająco blisko, żeby ją polizać po nosie. JAK WYGLĄDAŁA?! — ryknął ze zniecierpliwieniem. Lilith drgnęła, obserwując ich reakcje. Zarówno czarnoskóry, jak i krótkowłosa zamarli w bezruchu, wytrzeszczając oczy tak samo, jak wcześniej piszczący lokaj. Wyglądali oboje, jakby obudzili się właśnie z głębokiego snu lub może hipnozy. Nie trzeba było wielkiego wysiłku, żeby się domyślić, co odpowiedzą.
— Nie wiem — powiedziała dziewczyna.
— Nie wiem — powtórzył po niej murzyn.
Senshoku nie mógł uwierzyć własnym uszom. Zapragnął nagle połamać karki wszystkim dookoła, skremować ich ciała, a prochy rozpuścić w herbacie. Lilith miała mniejszy problem ze zrozumieniem wszystkiego dzięki rozpostartej wokół aurze, lecz mimo wszystko wyjaśnienie wydawało jej się wręcz absurdalne, niemożliwe, surrealistyczne wręcz.
— CZY WY... — zaczął Naizo, ciskając lokajem o podłogę, jak mokrą szmatą. Ponownie jednak nie dane mu było dokończyć.
— Wystarczy — oznajmiła Lilith, kładąc mu dłoń na barku. Wciąż nie umiała zebrać myśli do kupy. — Niczego z nich nie wyciągniesz. Oni naprawdę nic nie wiedzą. JUŻ nic nie wiedzą.
— Co? Kpisz sobie, tak?
— Chciałabym, wierz mi. Zostawmy ich. Żadne z nich nic nie wie, zaufaj mi. Chodźmy jeszcze sprawdzić tę salę balową, tam ci wszystko wytłumaczę. Na razie o nic nie pytaj, proszę cię. Sama nie wierzę w to, co wywnioskowałam — powiedziała kobieta, popychając go schodkami do góry, wgłąb rezydencji. — Możecie wrócić do swoich zajęć. Przyślijcie panicza Yanga, jeśli zdąży się zjawić — poleciła skonfundowanym sługom, w dalszym ciągu pchając oburącz plecy Naizo.
— Cholera... nie wiem. Ja naprawdę nie wiem, co robić — pomyślała z obciążającym jej serce uczuciem bezsilności.
— Dobrze, popatrzmy na wszystko z dalszej perspektywy — pomyślała kobieta, nie wtrącając się do trwającego śledztwa. — Wątpię, by ktokolwiek z nich mógł być mordercą. Chociażby ze względu na rozpiętość ofiar i sposób, w jaki eksponowano zwłoki w różnych miejscach... Ponadto, w takim miejscu trudno się ukryć. Z oczywistych względów morderca musiał oczekiwać, że w którymś momencie odpowiednie służby przebadają najbliższe otoczenia wszystkich ofiar, więc byłabym niebywale zaskoczona, gdyby tutaj pracował. Nie wykluczam jednak, że mógł żyć tutaj przez pewien okres czasu, przygotowując się do zamachu na ministra. Jeśli faktycznie tak było, to uwzględniając częstotliwość zabójstw, należałoby znaleźć osobę, której obowiązki łączą się z podróżowaniem po całej stolicy. Kogoś, kto może w każdej chwili opuścić posiadłość i nie wrócić na noc... — przeanalizowała w ciszy wszystkie ewentualności, jakie przyszły jej na myśl, podtrzymując jedną dłonią podbródek, a drugą - łokieć pierwszej.
— No... to bez pierdolenia - kto ostatni widział ministra? — spytał głośno Naizo, splatając ręce za plecami. Między zebranymi zapanowało delikatne poruszenie, jakby słaby podmuch wiatru zrzucił z drzewa kilka liści. Parę osób spojrzało po sobie, ewidentnie bojąc się odezwać do niezaprzeczalnie przerażającego Madnessa.
— To... chyba będę ja — mruknął nieśmiało chudy, dość młody lokaj z wielkimi zakolami i jasną bródką. — Byłem na sali balowej, podawałem drinki z kilkoma innymi osobami. Czcigodny pan minister - niech mu ziemia lekką będzie - wziął ode mnie dwa kielichy tuż przed tym, jak zniknął — wytłumaczył mężczyzna. Stał w drugim rzędzie. Senshoku bez ostrzeżenia, po zwierzęcemu rzucił się w jego stronę, rozpychając na boki zasłaniające go kobiety z pierwszego rzędu i zastygł tuż przed nim, patrząc mu prosto w twarz. Lokaj pisnął dziewczęcym głosikiem, zasłaniając się rękoma, jakby miano go zaraz pobić. Inni odsunęli się od niego, żeby "nie przeszkadzać inspektorowi", bo najwyraźniej za inspektora brali Naizo.
— To super — wypluł słowa inspektor. — Ale z dwóch kielichów na raz nie pije się na eleganckim przyjęciu. Dla kogo był drugi drink?
— Dla... dla jakiejś kobiety, ale nie wiem, ja się nazywała. Rozmawiała z panem ministrem. Chyba... chyba potem przenieśli się gdzieś indziej, ale nie widziałem dokładnie — odparł piskliwie lokaj, niepewnie opuszczając ręce. Wrzawa zaabsorbowała pełnię uwagi Lilith. Chociaż stała na uboczu i się nie odzywała, bacznie obserwowała przesłuchiwanego - na wypadek, gdyby Senshoku przeoczył coś subtelnego w jego zachowaniu.
— Aha. Tego nie wiesz, tamtego nie widziałeś. Okej, w porządku, gości było w chuj, nie musiałeś obserwować każdego po kolei. Powiedz mi tylko, jak wyglądała ta kobieta. Czy w ogóle jesteś pewien, że była kobietą? Nie wiem, może miała fujarkę schowaną pod kiecką, a minister nie zauważył. Nie byłby pierwszym takim głupcem. Podobny skandal wydarzył się rok temu, nagłaśniali to na telebimach. No więc? Wygląd! — ponaglił Naizo, a chłopakowi zatrzęsła się szczęka. Jego stanu psychicznego nie polepszał fakt, że mówiąc do niego, mężczyzna patrzył mu prosto w oczy, jedną dłonią trzymając go za ramię.
— Ach... Tak... — bąknął lokaj, usiłując przypomnieć sobie zajścia z tamtego wieczora. — Pamiętam dokładnie, bo... odwróciła się w moją stronę, kiedy minister sięgnął po drinka z mojej tacy. Była... — przerwał. Zastygł z lekko uchylonymi ustami. Otworzył szeroko oczy, a jego mięśnie napięły się, jakby w szoku lub nagłym ataku paniki. Pot wstąpił mu na twarz. Wszystko to z zaniepokojeniem zaobserwowała Lilith. Naizo natomiast potrząsnął chłopakiem z całej siły, żeby sprowadzić go na ziemię.
— Coś za długo się zastanawiasz. Co jest? Języka w gębie zabrakło? A może mi powiesz, że zapomniałeś? — odezwał się uszczypliwie Senshoku, ale wtedy na twarzy lokaja pojawiło się dogłębne, niezrozumiałe przerażenie. Zaciął się kilka razy, próbując wydobyć z siebie głos. Lilith zbliżyła się do całej zbieraniny, przezornie łapiąc za rękojeść katany.
— Ja... nie... nie wiem — odpowiedział lokaj, wciąż kompletnie zagubiony i przerażony, wciąż sprawiający wrażenie, że ktoś obudził go w środku nocy, by zapytać o odległość pomiędzy Ziemią, a Słońcem. — Naprawdę... naprawdę nie pamiętam. Nie wiem, jak wyglądała. Nie wiem — zaczął tłumaczyć, w panice powtarzając wciąż i wciąż te same słowa. Odsunął się gwałtownie od przesłuchującego go Gwardzisty, bojąc się jego reakcji. Jego wzrok i wysiłek, jaki malował się na licu świadczyły o tym, z jak wielkim trudem usiłował przypomnieć sobie to, co chciał powiedzieć. Nie sposób było stwierdzić, czy strach młodego mężczyzny brał się z nieumiejętności odpowiedzenia na pytanie, czy ze świadomości tego, jak podejrzanie wyglądał i jakie mogły go czekać konsekwencje, gdyby ktoś te podejrzenia wziął pod lupę.
— Jedno i drugie — odpowiedziała sobie w myślach Lilith, przeskakując wzrokiem z osoby na osobę. Nie znalazła nikogo, kto wpasowywałby się w jej teorię, ale wciąż widziała tylko jedno możliwe wyjaśnienie zaistniałej sytuacji.
— Czekaj, kurwa, chwileczkę! — zdenerwował się w tym czasie Naizo, rzucając się głębiej w tłum i tym razem chwytając lokaja za kołnierz. — Jeszcze przed chwilą zdawać by się mogło, że wiesz doskonale. Nawet prawie zacząłeś mówić. "Była"... Jaka była? Czyja była? Żartujesz, kurwa? — zapytał gniewnie, potrząsając przerażonym chłopakiem.
— Nie, naprawdę! Ja naprawdę nic nie wiem, nie pamiętam! Nie wiem, jak wyglądała, nie wiem. Nie wiem, co chciałem powiedzieć. Nie wiem, jak wyglądała, nie... — przekonywał go, szamocąc się, gdy Gwardzista unosił go w powietrze. Nawet będąc o stopień wyżej, wciąż pozostawał znacznie niższy od niego.
— No chyba sobie, kurwa, żartujesz! Kto z tobą był? Kto był z tym tumanem na sali!? Ty, mów, już! — nakrzyczał na chłopaka Naizo, rozglądając się w koło. — I tak się dowiem. Jeśli ktoś tutaj boi się przyznać, bo sra w gacie, to radzę się zesrać, a chociaż otworzyć gębę — zwrócił się ostrzegawczo do wszystkich.
— J-ja byłam... — odezwała się jedna krótkowłosa dziewczyna, unosząc dłoń i skupiając na sobie niepokojące spojrzenie Senshoku.
— Jeszcze ktoś? Do ciebie mówię! — warknął Naizo, potrząsając trzymanym. Ten zaczął się przez moment gorączkowo zastanawiać, lecz tym razem chyba nie napotkał luki w pamięci.
— Ch-chyba Arthur. Tak, Arthur też tam był — pisnął lokaj, wskazując na czarnoskórego mężczyznę w ostatnim rzędzie, który wzdrygnął się na dźwięk swego imienia. Senshoku wymownym gestem dłoni zaprosił go bliżej. Barczysty murzyn był nawet nieco wyższy, niż on - pasowałby bardziej na ochroniarza, niż kelnera.
— Dobrze! Jeżeli to już wszystkie trudności, które musiałem znieść, to... — zwrócił się do trójki potencjalnych świadków Naizo, lecz wtem przerwała mu Lilith.
— Zaczekaj! — krzyknęła, podchodząc do niego. Mężczyzna spojrzał na nią bez zrozumienia, ale poważna mina okularnicy świadczyła o tym, że nie chodziło o bzdurę. — Zanim o cokolwiek zapytasz, pozwól mi coś zrobić — poprosiła, ale w rzeczywistości bez czekania na odpowiedź skupiła energię duchową wokół swojego ciała i rozciągnęła ją dookoła na przestrzeni paru metrów. Aura pochłonęła zarówno ją i Naizo, jak również wszystkich zebranych na stopniach służących z posesji ministerskiej.
— Co ty...
— Wyjaśnię później. Kontynuuj, proszę.
— Ech... niech będzie. Wy dwoje — zwrócił się mężczyzna do czarnoskórego i krótkowłosej — możecie potwierdzić wersję wydarzeń tego wymoczka? — spytał, potrząsając lokajem, jak workiem kartofli. Służba wymieniła się spojrzeniami, rozumiejąc wszystko, co się działo w stopniu porównywalnym do Naizo.
— Nie wiem, czy pan minister gdziekolwiek z nią wyszedł, ale tak - widziałem, że rozmawiał z jakąś kobietą z tyłu sali balowej — stwierdził murzyn po chwili namysłu.
— O ile się nie mylę, to była ta sama pani, na którą wpadłam przypadkiem, idąc po następną tacę z alkoholami — odezwała się dziewczyna. — Odwróciłam się do niej, żeby przeprosić i... spojrzałyśmy sobie w oczy... a potem... — zacięła się, zamglony wzrok przybijając do stóp. Naizo jednak tymczasowo to zignorował.
— Pytam jeszcze raz całą trójkę - JAK ONA WYGLĄDAŁA? Ty, Bambo, widziałeś ją z ministrem! Ty, płaczku, byłeś o krok od opisania mi jej wyglądu! Ty widziałaś się z nią twarzą w twarz - wystarczająco blisko, żeby ją polizać po nosie. JAK WYGLĄDAŁA?! — ryknął ze zniecierpliwieniem. Lilith drgnęła, obserwując ich reakcje. Zarówno czarnoskóry, jak i krótkowłosa zamarli w bezruchu, wytrzeszczając oczy tak samo, jak wcześniej piszczący lokaj. Wyglądali oboje, jakby obudzili się właśnie z głębokiego snu lub może hipnozy. Nie trzeba było wielkiego wysiłku, żeby się domyślić, co odpowiedzą.
— Nie wiem — powiedziała dziewczyna.
— Nie wiem — powtórzył po niej murzyn.
Senshoku nie mógł uwierzyć własnym uszom. Zapragnął nagle połamać karki wszystkim dookoła, skremować ich ciała, a prochy rozpuścić w herbacie. Lilith miała mniejszy problem ze zrozumieniem wszystkiego dzięki rozpostartej wokół aurze, lecz mimo wszystko wyjaśnienie wydawało jej się wręcz absurdalne, niemożliwe, surrealistyczne wręcz.
— CZY WY... — zaczął Naizo, ciskając lokajem o podłogę, jak mokrą szmatą. Ponownie jednak nie dane mu było dokończyć.
— Wystarczy — oznajmiła Lilith, kładąc mu dłoń na barku. Wciąż nie umiała zebrać myśli do kupy. — Niczego z nich nie wyciągniesz. Oni naprawdę nic nie wiedzą. JUŻ nic nie wiedzą.
— Co? Kpisz sobie, tak?
— Chciałabym, wierz mi. Zostawmy ich. Żadne z nich nic nie wie, zaufaj mi. Chodźmy jeszcze sprawdzić tę salę balową, tam ci wszystko wytłumaczę. Na razie o nic nie pytaj, proszę cię. Sama nie wierzę w to, co wywnioskowałam — powiedziała kobieta, popychając go schodkami do góry, wgłąb rezydencji. — Możecie wrócić do swoich zajęć. Przyślijcie panicza Yanga, jeśli zdąży się zjawić — poleciła skonfundowanym sługom, w dalszym ciągu pchając oburącz plecy Naizo.
— Cholera... nie wiem. Ja naprawdę nie wiem, co robić — pomyślała z obciążającym jej serce uczuciem bezsilności.
***
Jedno nie ulegało wątpliwości - podziemny kompleks był ogromny. Naito odniósł wrażenie, jakby przygotowano go do zamknięcia w nim szczątek wszystkich ośmiu królewskich grobowców, by na zawsze ukryć je przed światem i tymi, którzy mieli odwagę pytać.
— Tylko dlaczego? — pytał się w duchu Kurokawa, myszkując pomiędzy ogromnymi bryłami o ciemnozłotej barwie, przedzielonymi możliwie jak najrówniej kawałkami Puszki Pandory. Chłopak uznał, że skoro w tej budowli odnalazł Alice i pierwsze tajemnicze mozaiki w jakiś sposób z nią związane, to najrozsądniej było zacząć poszukiwania wiedzy właśnie od niej.
— Naito? — usłyszał w głowie chóralny głos. Początkowo powstrzymywał się od odpowiedzi, ale mając w pamięci zdarzenie sprzed parunastu minut, poniechał milczenia.
— Tak, Shuun? — odparł krótko. Dłoń zaciskał na świecącej kryształowej kuli, którą ułatwiał sobie badanie ścian i podłóg zwiedzanej ponownie konstrukcji. Starał się nie aktywować swoich oczu bez wyraźnej potrzeby, obawiając się powtórki niedawnej "awarii".
— Czemu się ode mnie dystansujesz? — zapytał Shuun, a napotykając milczenie swego dziedzica, mówił dalej. — Odkąd wróciliśmy do Miracle City... a nawet odkąd Hisato zginął, prawie w ogóle się do mnie nie odzywasz. Co więcej, rzadko kiedy pozwalasz na to mnie. Jeżeli masz jakieś wątpliwości, po prostu mnie zapytaj.
Kurokawa zatrzymał się w połowie kroku, wciągając głośno powietrze i powoli je wypuszczając, żeby możliwie najbardziej się uspokoić. Nie było już dłużej sensu czegokolwiek ukrywać - wiedział to. Każda jego reakcja mówiła więcej, niż tysiąc słów i również z tego zdawał sobie sprawę. Wciąż jednak nie planował odbywać tej rozmowy w tym momencie, w tym miejscu, w tych paskudnych okolicznościach, którymi otwarcie rzygał.
— Po prostu nie wiem już, czy mogę ci ufać — wypalił wprost Kurokawa. Chwilowa cisza pod czaszką skłoniła go do kontynuowania poszukiwań. Pokryte energią duchową buty pozwalały mu przyklejać się do ścian i przedzierać przez ruiny niezależnie od kąta nachylenia. Przebiegłszy w górę pionowej ściany, odbił się od niej, by wylądować na wyższym piętrze, pośrodku częściowo uciętej plątaniny korytarzy. Zdawało mu się, że je kojarzył, ale z drugiej strony całe wnętrze złotej kostki było w gruncie rzeczy labiryntem - rozwidlenia musiały wyglądać podobnie.
Skupił energię duchową w łokciu, uderzając jego czubkiem w ścianę jednego z korytarzy, by oznaczyć drogę, którą obiera, po czym podążył wzdłuż niego.
— Dlaczego? — usłyszał wreszcie to pytanie, którego spodziewał się od samego początku, a przez które ledwo powstrzymał parsknięcie śmiechem.
— Poważnie? Nie wiesz? — powiedział na głos Naito. — Kiedy zamieszkałeś w moim ciele, niewiele widziałem. Nie kwestionowałem pewnych rzeczy. Myślałem prostolinijnie. Ludzie dobrze o tobie mówili, ty wydawałeś się dobrym człowiekiem, a na dodatek pomagałeś mi w miarę możliwości. Po tym, co słyszałem o tobie i od ciebie, uznałem cię za szczerego człowieka, za charyzmatycznego władcę, za kogoś, kto rzeczywiście był uwielbiany przez poddanych i kogo śmierć zniszczyła utopię, którą zbudowałeś. Nigdy taki nie byłeś, prawda? — spytał wprost Kurokawa, uśmiechając się gorzko pod nosem.
— Czemu tak sądzisz? Jaki dałem ci powód, żebyś...
— Wystarczy! Nie rób z siebie ofiary. Mam tego dosyć. Każdy próbuje mnie zmanipulować. Każdy! Najgorsze w tym wszystkim jest to, że niektórzy robią to w tak oczywisty sposób, a potem udają, że o niczym nie mają pojęcia! — nakrzyczał na Króla jego dziedzic. — Nigdy nie byłeś szczery i nigdy tak naprawdę nie rozumiałeś innych, prawda? Zataiłeś przede mną wszystko, co istotne, Shuun! Jak mam ci ufać? Nawet wtedy, zanim znalazłem Alice, kazałeś mi o nic nie pytać. Nie chciałeś mi niczego powiedzieć, chociaż stałem twarzą w twarz z twoimi kłamstwami. Kiedy przygotowywałem się do walki z Torą, łaskawie zaproponowałeś mi wyjaśnienia, ale wtedy nie miałem na nie czasu. Dlaczego w ogóle próbowałeś? Było ci mnie szkoda? Może dręczyło cię poczucie winy? Może twoje niesamowite oczy zobaczyły przyszłość? Może pogodzenie się ze mną gwarantowało ci lepszą przyszłość? Ja nawet nie wiem, kim ty jesteś!
— Nie rozumiesz! To prawda, że nie powiedziałem ci o wielu rzeczach, ale kiedy się z tobą połączyłem, byłeś tylko małym, ślepym chłopcem. Idealistą o czystym sercu, ale bez wiedzy o tym, jak działa świat. Nie mogłem ot tak wszystkiego wyjaśnić, nie zrozumiałbyś. Może w ogóle nie chciałbyś współpracować. Patrzyłem, jak rośniesz silniejszy duchem i ciałem, jak rozwija się twój światopogląd, jak...
— Jak powoli staję się taki, jakim chcesz, bym był? — przerwał pytaniem Kurokawa. — To prawda, że bardzo się zmieniłem, odkąd zostałem Madnessem, odkąd przejąłem twoje oczy. Zastanawiam się tylko... czy... czy to faktycznie JA się zmieniłem. Shuun, widziałem dzisiaj, jak przejmujesz kontrolę nad moim ciałem i oczami, jak... "odłączasz" mi zasilanie bez mojej zgody. Jaką mam pewność, że nie manipulowałeś mną przez ten cały czas? Może po prostu robiłeś wszystko, żebym się o tym nie dowiedział? Żebym twoje myśli, twoja słowa i twoje intencje uznawał za własne? Odpowiedz mi, Shuun!
— To niedorzeczne! Nie wiem, o czym ty mówisz. To jakaś paranoja, uspokój się. Wątpisz we wszystko i wszystkich, odkąd Loża przestała istnieć. Widzę to przez cały czas i próbuję coś z tym zrobić, ale mi nie pozwalasz. Nie chodzi o to, że mi nie ufasz - ty już nikomu nie ufasz. Nawet sobie...
— A jak mam ufać? Komu mam ufać? Tobie? Tora wiedział skądś o rzeczach, o których nigdy nie próbowałeś mi powiedzieć. Wiedział o tym, kim jest Alice i w jaki sposób jesteśmy powiązani. Mówił coś o końcu świata. O Baśniopisarzu. O rzeczach, o których nigdy w życiu nie słyszałem. O rzeczach, które rada schowała głęboko pod ziemią, żeby nikt się o nich nie dowiedział, a ty, który mogłeś nas przed tym ostrzec, nie kiwnąłeś nawet palcem! Nie ufam ci, Shuun. Kompletnie ci nie ufam i nie zmieni się to, dopóki nie poznam prawdy. Nie od ciebie - z grobowców. Jeżeli chcesz chociaż spróbować odbudowywać moje zaufanie, wskaż mi drogę. Gdzie zaczyna się ta historia? Gdzie mam jej szukać?
— W... mojej sali grobowej. Nie było mnie przy budowie pozostałych twierdz, ale moją ukończono na długo przed tym, nim straciłem życie. Jeśli tam pójdziesz, zrozumiesz. Może nie wszystko, ale przynajmniej większość.
— Czyli muszę się spieszyć. Marnuję czas na tłumaczenie ci, czemu jesteś podejrzany, podczas gdy w każdej chwili ktoś może przyjść mnie zabić. Pilnuj moich tyłów i postaraj się nie odzywać — rozkazał Naito, odbijając się z całych sił, aż zabrzęczało w jego plecaku. Wylądowawszy na ziemi, puścił się pędem przed siebie, szukając znajomej czerni piramidalnego grobowca. Przebiegł krótkim korytarzem, który łączył ze sobą ogromne sale, wkraczając do następnej, ze stropem zawieszonym tak wysoko, że nawet go nie widział. Wspierały go przeogromne kolumny, których monumentalność skłaniała do postawienia pytania - kto stworzył to miejsce?
Ogromne kawały heracleum widniały w odgrodzonych parawanami, kwadratowych przestrzeniach, delikatnie unoszące się pół metra nad ziemią za pomocą generowanej przez szeregi foremnych platform energii duchowej. Kurokawa zebrał moc w stopach, żeby jednym susem wpaść od góry do wnętrza wykrojonego fragmentu budowli. Wnętrze było kompletnie ogołocone. Naito nie przypuszczał, by jakikolwiek dobytek pogrzebanych Królów mógł zostać pozostawiony w środku, ale mimo wszystko rozbawił go ten widok i obudzona przezeń myśl.
— Ukryli wszelką wiedzę i informację, ale bogactwa i pamiątki historyczne ukradli. Czego innego można się było spodziewać po politykach?
Pędził na złamanie karku. Ignorował wszystko na swojej drodze, nie sprawdzał już ścian, posadzki ani sufitów. Szukał tylko i wyłącznie sali z rozbitą trumną, w której po raz drugi zmierzył się z Tatsuyą. Narastał w nim dziwny, niewytłumaczalny lęk. Sposób, w jaki desperacko ukrywano grobowce i wyniki badań nad nimi sprawiał, że Naito czuł się w pewien sposób przestępcą. Miał wrażenie, że sięga po coś, co nie powinno być udostępnione człowiekowi. Po coś, co na zawsze odmieni jego samego i cały świat. Nic jeszcze nie wiedząc, zaczął się zastanawiać, w jaki sposób mógłby bezpiecznie rozprowadzić informacje wśród szarych obywateli albo komu sprzedać je najdrożej. Przez moment w jego głowie zaświtała myśl o zmanipulowaniu jego niedoszłych zabójców - o uświadomieniu im tego, jak okrutnie pogrywał nimi rząd.
Serce stanęło mu na moment, a fantomowa ręka zaczęła chyba miażdżyć mu gardło, gdy na uboczu znalazł idealnie wyciętą salę grobową Shuuna otoczoną kopułą ze skrystalizowanej energii duchowej. Brzegi przezroczystej, minimalnie niebieskawej konstrukcji wtapiały się w ściany i podłogę. Nie wydawała się zbyt gruba... więc sam skupił energię w przedramieniu, wymuszając na niej ruch wirowy, otulając kości amortyzującą powłoką... i z całej siły uderzając w kopułę, opróżniając cały ten kocioł w jednym ruchu.
— Rengoku Taihou! — Dawno już nie korzystał z tej techniki. Ostatnim razem Tora przyjął ją na twarz bez najmniejszego zadrapania, po czym wyszorował nim podłogę. Ostatnim razem Tora żył, a Alice była na wyciągnięcie ręki.
Huk rozszarpał podłogę, niczym wściekły kundel. Kawałki kryształu posypały się na wszystkie strony, jak szrapnele zalewając salę. Echo zawtórowało całości, lecz nie wyglądało na to, by ktokolwiek mógł je usłyszeć. Kurokawa bez namysłu wskoczył do środka przez utworzoną wyrwę, po czym obiegł wyciętą komnatę, wpadając do środka przez główne wejście. Wciąż rozbita na kawałki trumna Pierwszego nadal widniała na środku, ale wszystkie fragmenty włożono na swoje miejsce i ściśnięto polem energetycznym - wystarczająco ciasnym, by nic się nie obluzowało. Podobnie uczyniono nawet z porozbijaną w wielu miejscach podłogą, chociaż niektórych drobinek nie zdołano odnaleźć. Dziurawa ściana, przez którą wyskoczyli po wszystkim Naito i Tatsuya wciąż była dziurawa - kawałki musiały rozlecieć się na ogromnym obszarze, a poza tym miało to miejsce tuż przy stolicy, czyli zbyt blisko, by po kryjomu ich szukać.
Naito rozejrzał się po wnętrzu, wypatrując czegokolwiek, co mogłoby naprowadzić go na jakiekolwiek odpowiedzi, jak obiecywał mu Shuun. Początkowo zastanawiał się nawet, czy Pierwszy po raz kolejny nie zataił z premedytacją jakiejś ważnej informacji, ale wtedy dotarło do niego coś, czego nie dostrzegł, gdy był tam po raz ostatni. Wzdłuż wszystkich ścian, od lewej strony wejścia do prawej strony wejścia ciągnęły się płyty w kolorze najgłębszej czerni - wszystkie na wysokości wzroku przeciętnego mężczyzny.
— Wtedy nie wiedziałem, że w ogóle istniało coś takiego, jak heracleum — pomyślał chłopak, biorąc głęboki wdech. Podobną sekwencję płyt również już widział - w sali, w której znalazł uśpioną Alice. Instynkt podpowiedział mu, by spróbować tego samego. Przyłożył swoją dłoń do pierwszej płyty na lewo od wejścia i przesłał przez nią impuls energetyczny. Mechanizm w Puszce potrzebował energii Króla, a ta w jakiejś formie płynęła przecież przez jego dziedzica. Kurokawa przymknął oczy w niemym oczekiwaniu. Nie pomylił się.
— Dostęp do wiedzy ze wszystkich grobowców miał być równie łatwo dostępny dla każdego z mocą Króla w swoim ciele. To logiczne, że w celu ukrycia jej przed wzrokiem postronnych wykorzystano podobne mechanizmy — wytłumaczył sobie w duchu, gdy tylko poczuł ciepło pod opuszkami palców. Otworzył powieki. Kolejne płyty rozświetlał blask, jakby pod ich cieniutką warstwą zapłonął ogień. Heracleum zaczęło pękać i dzielić się na nierówne fragmenty, odlatywać od ściany, niesione w powietrze przez prastare siły. W końcu czerń ich powierzchni odwracała się na drugą stronę, ukazując najróżniejsze kolory.
Pomalowane od spodu płyty zaczęły wracać na swoje miejsca, choć drobiny zmieniały swą kolejność, ponownie przyklejając się do ścian, jak jakieś futurystyczne puzzle. Mozaiki, identyczne w stylu względem tych ze złotego sześcianu, ukazały się oczom oniemiałego Kurokawy. Serce zabiło mu mocniej. Miał przed sobą historię świata, którą pozostało mu już tylko zrozumieć i wyciągnąć z niej odpowiednie wnioski.
Ciemność, a w niej kształt - tym była pierwsza ilustracja. Przenikliwa nicość, niczym kosmos bez gwiazd i planet, a pośrodku... coś. Naito nie umiał ubrać tego w słowa. Przypominało mu jakąś wielobarwną ciecz, która wyginała się we wszystkich kierunkach, niczym języki płomieni, oświetlając tę przerażającą pustkę. W tych płomieniach zaś, w tej cieczy, w tej feerii barw widniało ono - oko. Otwarte, z bezbarwną tęczówką, nieskazitelne.
— Co... to ma być? — zapytał sam siebie Kurokawa. Poczuł, że trzęsie mu się dłoń. Nie chciał wyciągać pochopnych wniosków, ale motyw z pierwszego obrazu sugerował mu... coś, czego nie spodziewał się tu zobaczyć. Albo może kogoś... Jednym tchem przeskoczył do następnej i następnej mozaiki, a na każdej widział to samo "coś" z okiem, lecz wokół niego widniało coraz więcej szczegółów. Najpierw były gwiazdy, jak małe, lśniące kryształki, potem planety lub coś, co je przypominało, a potem to samo oko, pochylające się znad atmosfery nad powierzchnią globu, który Naito odruchowo wziął za Ziemię.
Potem był rzut na całą planetę, na jeden ogromny kontynent, na Pangeę, potem na podział lądów, na pierwsze gatunki, pierwsze maleńkie, wzrastające istoty pod czujnym okiem "czegoś", co nieustannie wypełniało nieboskłon, nie odstępując ani na krok swego dzieła. Potem były eony, był czas, były rysunki klepsydr i wichry dziejów, upadające i wyprzedzające się nawzajem gatunki. A potem była humanoidalna istota bez zobrazowanej płci. Z czasem istot tych pojawiało się coraz więcej, ale zawsze - w przeciwieństwie do "czegoś" - każda z nich miała tylko jeden kolor. Były pierwsze płomienie i pierwsze rodziny, pierwsze plemiona i pierwsza broń, pierwsza chuć i pierwsze dziecko, pierwsza krew... i pierwsza śmierć.
Tam zatrzymał się Kurokawa - przed mozaiką przedstawiającą pusty, spoczywający w glebie kontur istoty, a nad nią otoczone kolorami oko, które roniło łzę. Potem zaś pojawił się kolejny rzut na całą planetę... lecz zamiast siedmiu kontynentów, było na nim aż osiem, z których ten ósmy, dodany był największy ze wszystkich i również - niczym "coś" - mienił się wszystkimi możliwymi kolorami. Potem był strażnik, cały biały, owinięty w szmaty, z łańcuchem i trzygłowym psem, a przed nim stały dwie istoty bez barwy, z krzyżykami wewnątrz swych kształtów.
Potem na wielokolorowym kontynencie stanęły dwie wielokolorowe istoty... lecz tylko jedna z nich miała humanoidalny kształt, podczas gdy druga miała trzy głowy i sześć ramion. Stały jednak obok siebie, niemalże jak równa z równą, choć należały do zupełnie innej rasy. Kolorowych humanoidów i kolorowych potworów przybywało coraz więcej, a historia siedmiu pierwszych kontynentów była pomijana, pozostawiona losowi, być może celowo zignorowana, biorąc pod uwagę tych, którzy stworzyli mozaiki.
— Madnessi... i Spaczeni. Pierwsi Madnessi i pierwsi Spaczeni pojawili się... kiedy tej istocie nie spodobała się śmierć. Ale wszystko wskazywałoby na to... że Madnessi i Spaczeni nie zawsze ze sobą walczyli — analizował to wszystko Naito, z przyspieszającym tętnem pędząc wzdłuż ścian. Do tajemniczego oka na nieboskłonie zwracali się i Madnessi, i Spaczeni. W eterze pojawiały się pierwsze litery, pierwsze języki, w tle majaczyły pierwsze konstrukcje wzniesione ich rękami, a "coś" obserwowało wszystko z przejęciem.
A potem zstąpiło. Pokazane były kolorowe humanoidy, wyciągające dłonie po schodzącego z niebios stwórcę, który już nie był ni okiem, ni płomieniem, ni cieczą. Był humanoidem takim samym, jak oni, a oko jego widniało już tylko na księdze, którą dzierżył w dłoni i przed którą padali na kolana tak Madnessi, jak i Spaczeni. Następna mozaika przedstawiała górę, na której szczycie siedział humanoid z otwartą księgą. Ręka z piórem pisała słowa na kartach.
Potem kilka bardzo podobnych obrazów przeplatało się ze sobą. Stwórca pisał coraz więcej i więcej, a za każdym razem, gdy napisał, na następnej mozaice pojawiały się rzeczy. Pojawiła się rzeka, przed którą klękali z wdzięcznością pierwsi Morrideńczycy, pojawiły się góry i drzewa, pojawił się gejzer tryskający wodą, a istoty przychodziły oddawać pokłony stwórcy, który dawał im to, czego potrzebowali.
Potem jednak mozaiki uwieczniały grupki humanoidów. Choć z początku wszystkie identyczne, identycznie kolorowe, teraz na ich twarzach zaczęły pojawiać się symbole. Z początku tylko dwa rodzaje, z których każdy humanoid miał tylko jeden, lecz na następnej ilustracji istniały już cztery opcje, a na kolejnej - osiem. Ukazano rzut na wielobarwny kontynent, niegdyś spójny, teraz pocięty granicami na osiem części, z których każda nosiła inny symbol.
— Tak powstało osiem pierwszych ludów! Czyli kiedyś byli zjednoczeni, jak dzisiaj... — wytłumaczył sobie Naito. Potem było już tylko gorzej. Jeden lud najeżdżał drugi. Grupy wojowników z włóczniami i mieczami rzucały się na grupy z widłami i siekierami, tnąc je i mordując. Słabszy lud klękał przed obliczem stwórcy i prosił o ratunek, a stwórca pisał i nadal działy się rzeczy. Pojawił się bowiem pierwszy wojownik z pokonanego ludu, którego wielobarwne ciało otaczała bezbarwna aura.
— Moc duchowa! Dał im moc duchową. Nauczył ich jej używać! — podsumował chłopak. Niefortunny łańcuch podobnych do siebie zdarzeń, odwołujących się do ludzkiej natury. Słabszy lud z mocą duchową najechał silniejszy, mordując ich tak samo, jak tamci wcześniej. Nastąpił efekt domina. Kolejne ludy prosiły o pomoc i dostawały moc duchową, by się bronić, lecz w rzeczywistości najeżdżały tylko ludy bez mocy, które potem również dostawały ją od stwórcy. W pewnym momencie widać było Madnessów ze wszystkimi ośmioma rodzajami symboli, a każdy z nich ociekał aurą. Byli równi...
...a nie chcieli być. Każdy lud zaczął prosić o coś innego - o bogactwo, o urodzaj, o zdrowie, o pomoc w ukończeniu budowy ogromnych wież, o większy teren pod władanie, o wszystko, co mogłoby pomóc im wznieść się wyżej, niż reszta. Stwórca zaś pisał o wszystkim i spełniał wszystkie te prośby. Czynił swoje dzieci silniejszymi, ale też bardziej zachłannymi... aż w końcu przedstawiciele wszystkich ludów zaczęły po kolei przychodzić do niego i prosić o księgę, w której pisał. Stwórca jednak kręcił głową, odsyłał ich. Niektóre mozaiki przedstawiały odchodzących, odwróconych do niego plecami Madnessów, na których twarzach był gniew, nie smutek ani łzy. Następny obraz przedstawiał przedstawicieli wszystkich ludów, zasiadających przy jednym stole, jakby w trakcie narad.
Już w kolejnym z wielkiego miasta Madnessów na szczyt góry stwórcy leciał gołąb, niosący rulonik, będący najpewniej listem. Stwórca zszedł z góry. Dotarł do miasta, gdzie czekały na niego wszystkie ludy - zjednoczone, w jednym miejscu. Rzut na wielobarwny kontynent pokazał, że granice poprowadzono teraz przerywanymi, nie ciągłymi liniami. Kolejna mozaika przedstawiała radość - wszystkie ludy, otaczające stwórcę, tańce, śpiewy, kielichy, stoły z jadłem... lecz już następna pokazywała, jak Madnessi kradną od stwórcy księgę i pióro, tratując go i linczując. Zakrwawiony, beznogi stwórca z pękniętą głową już na następnej mozaice wylądował za kratami celi, a jego krew barwiła podłogę.
Przepołowiona była jednak nie tylko głowa stwórcy, lecz również jego emocje. Następny obraz przedstawiał jego oblicze, którego połowa roniła łzy, podczas gdy druga część unosiła się gniewem. Dogorywający stwórca w kolejnej mozaice zaczął pisać swoją krwią na swym ciele, by w jeszcze następnej paść bez życia, cały pokryty symbolami. Gdy na następnej ilustracji ludy walczyły ze sobą o księgę i pióro, wydarzył się kataklizm. Czarny, jak sama śmierć humanoid z czarną aureolą i czarnymi skrzydłami zstąpił z nieboskłonu, a wraz z nim cztery równie czarne istoty, również z aureolą, ale już bez skrzydeł.
— Co to? Co... się dzieje? — dziwił się Kurokawa, patrząc na Oskrzydlonego i jego towarzyszy, którzy w kolejnych obrazach siali ogień i śmierć, deptali góry i ciskali piorunami w ludy Morriden. Widział sterty ciał i pustkowia bez życia, widział wyschnięte koryto owej wielkiej rzeki i gejzery, które tryskały teraz krwią. W końcu jednak, na przedostatniej ścianie komnaty, coś się zmieniło. Kolejny raz osiem ludów zasiadło przy jednym stole, by na następnej mozaice każdemu towarzyszowi Oskrzydlonego stawiła czoła dwójka Madnessów.
Potem zaś cała ósemka stanęła przed Oskrzydlonym w czymś, co wydawać się mogło rozstrzygającą bitwą. Kolejna mozaika ukazała oderwany od kontynentu kawałek lądu, a następna ten sam kawałek, który zaczynał się kurczyć. Jeszcze jedna ukazała przepołowionego Oskrzydlonego, którego jedna poła miała czarny, a druga biały kolor. Ośmiu Madnessów stało wokół wielkiej, fioletowej kuli, otoczonej czymś w rodzaju pierścienia. Z tą kulą stanęli u bram miasta, gdzie panowała radość i pokój.
— Królowie? Moment powtórnego zjednoczenia Morriden? — pomyślał Naito i w istocie, następny obraz przedstawiał wielobarwny kontynent bez granic i bez oddzielonego wcześniej fragmentu. Następny jednak sprawił, że Kurokawa znieruchomiał, rozdziawiając usta. Ośmiu Madnessów stało bowiem przed kobietą o różowych włosach, na której twarzy zamiast zwyczajowego symbolu państwa widniało oko, jak u stwórcy na początku dziejów i jak na jego wszechpotężnej księdze.
— Co? Jak? Ona... to Alice. To jest Alice, to musi być ona. Ale to oko. Przecież ta istota zginęła. Dlaczego Alice... co? — Naito nie umiał tego pojąć, ale analizował dalej, dochodząc do mozaiki, którą pamiętał z Puszki Pandory. Kobieta o rozwianych różowych włosach, od której odłączało się osiem maleńkich kul, a każda z nich zmierzała do innego kształtu, innego grobowca królewskiego. Wszystko to po to, by na ostatniej mozaice ze wszystkich pokazać tę samą kobietę zamkniętą w krysztale, a kryształ ten zamknięty wewnątrz złotego sześcianu. W tym momencie historia się urywała, jakby nic inne nie było istotne.
— Moja głowa... — powiedział sam do siebie chłopak, roztrzaskując lampkę o ścianę. Zachwiał się, dysząc ciężko, zaczął chodzić w kółko, próbując przetworzyć informacje, oddzielając swoje własne przypuszczenia od obiektywnej interpretacji mozaik. Wszystko się mieszało, a przynajmniej on tak uważał. — Ta istota, to "oko", które stało się człowiekiem... to jest właśnie... Baśniopisarz? — stwierdził z niedowierzaniem Kurokawa. Nie tego się spodziewał. Chciał dowiedzieć się czegoś o Alice i "końcu świata", ale poza tymi rzeczami dowiedział się, że wszystko, czego naucza się dzieci na całym świecie to stek bzdur. Miał ochotę histerycznie się zaśmiać, ale nawet nie umiał przekuć tego zamiaru w czyn.
— NAITO! — usłyszał gwałtowny zryw Shuuna, który nie dał mu nawet chwili na zebranie myśli. — Nadchodzą! Wyczuwam kilka źródeł energii u góry. Zjeżdżają w tej chwili zachodnią windą! Musimy się przygotować albo uciekać, póki jest czas! — przekonywał, ale chłopak nie odpowiadał. Zamiast tego osiadł ciężko na podłodze, opierając plecy o trumnę i zamknął twarz w dłoni. — Naito, nie możemy tak tu sterczeć! Obudź się!
— Nie — odparł w końcu. — Nigdzie nie idziemy. Najpierw odpowiesz mi na kilka pytań, Shuun... — oznajmił cicho, mrużąc powieki i marszcząc brwi. Strasznie bolała go głowa i miał ochotę zwymiotować sobie na spodnie.
— Nie żartuj, Naito! — zdenerwował się Pierwszy. — Mówiłem ci, że nie mamy...
— Czasu, tak. Dzięki temu mam pewność, że nie spróbujesz mnie okłamać. Jeśli zaatakuje mnie kilku przeciwników na raz, obaj możemy umrzeć. Nie chcesz tego, prawda? W takim razie odpowiesz na moje pytania - grzecznie, głośno i wyraźnie. Nie radzę ci nawet próbować czegokolwiek pomijać. Dopóki nie uznam twoich odpowiedzi za satysfakcjonujące, nie ruszę się stąd nawet o krok.
— Jesteś szalony, Naito!
— Być może. A może zawsze byłem...
Koniec Rozdziału 243
Następnym razem: Bóg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz