ROZDZIAŁ 245
— Trafione — pomyślał Kurokawa, widząc zasięg wybuchu jednej z lampek. Pozostałe lewitujące kulki rozleciały się na wszystkie strony - jedne w kawałkach, inne w całości. Pył uniósł się w miejscu eksplozji, osłaniając i tak niewidzialną trójkę kobiet. Krzyże Naito błysnęły nagle. Płaski, czerwony wektor wystrzelił spomiędzy obłoków, przenikając jego szyję na całej szerokości.
— Tak dokładnie wycelowała pomimo pyłu w powietrzu? Cokolwiek to jest, być może ma mi to uciąć głowę — zastanowił się przez chwilę chłopak, płynnie unikając zbliżającej się śmierci. Okrągła, wypukła, dekorowana tarcza z zaostrzonymi brzegami minęła go o włos, ciśnięta z niecodzienną siłą. Nagle jednak krzyże mignęły ponownie... i teraz wielki wektor wysuwał się z jego ciała, dzieląc je w poziomie na pół.
Zastanawiający dźwięk, jakby połączenie uwalnianej pod ogromnym ciśnieniem wody i otwieranej puszki napoju gazowanego, rozległ się za plecami chłopaka. Ktoś był za nim, ale nie miał czasu, by się przyjrzeć. Natychmiast postawił za sobą pionową ścianę z energii duchowej, by chociaż minimalnie spowolnić atak przeciwnika, po czym skupił moc w stopach i odbił się od szczytu budowli, szybując ku centrum komnaty. Dopiero w trakcie lotu mógł zwrócić uwagę na to, kto go zaatakował. Ogromny claymore rozdzielił płytę na pół w jednym cięciu zza pleców... lecz kiedy ten moment nastąpił, ostrze uwolniło połyskującą, ostrą smugę, kształtem przywodzącą na myśl sierp światła. Lecące cięcie.
Mignął mu przed oczami kosmyk lub dwa kosmyki jasnych włosów i łopoczący, porwany eksplozją płaszcz. Potem cięcie przerąbało kilkadziesiąt metrów sześciennych heracleum, na którym przed momentem stał na dwoje, drążąc głęboki szlak w podłodze. Cała scena na sekundę rozświetliła salę, co pozwoliło Kurokawie dokładnie przyjrzeć się drugiej kobiecie, która pędziła w jego stronę, w powietrzu przeskakując z jednej płyty energii na drugą. Na jednym przedramieniu przeciwniczki widniała wypukła tarcza z ostrymi brzegami.
— To nie może być ta sama. Minęło zbyt mało czasu. Walczy dwiema tarczami? Nieważne, muszę ją zatrzymać. Wolę, żeby nie dosięgła mnie, zanim nie dotknę ziemi — pomyślał Naito, po czym jeszcze w powietrzu skupił energię w pięści, od razu zmieniając ją w ładunek elektryczny. W jednej chwili zaczął bombardować powietrze ciosami, a w kierunku pędzącej tarczowniczki pomknęło co najmniej trzynaście pocisków.
— Zatrzymam to, spokojnie — zapewniła tarczowniczka Linette, zasłaniając się swoją tarczą, ale nie przerywając skakania i formowania kolejnych płyt. — Wybuch przed chwilą nie był wcale taki silny, ale przerwał działanie mojego kamuflażu. W jakiś sposób wydaje się detonować lampy, musicie być podwójnie ostrożne — zwróciła się do towarzyszek, odczuwając rosnący napór pocisków, który mimo jej niebagatelnej siły oraz tkanki mięśniowej spowalniał bieg.
— Dorwę go z ziemi, Linette, trzymaj się! — odezwała się w myślach Jessica, lądując na podłodze i puszczając się za opadającym Naito. Pamiętała go z turnieju, ale nie pamiętała nic, co zdążył do tej pory pokazać. — Musimy go otoczyć w jakimś ciaśniejszym miejscu. Spróbujmy zapędzić go do któregoś z tych pokojów. Jest zbyt mobilny, by walczyć z nim na otwartym polu. Trzeba go zabić, zanim dotrze tu Veronica. Na pewno usłyszała odgłosy walki!
— Mógłbym wbić się w nią z Rengoku Raihou, chowając się za jej własną tarczą, ale to zbyt ryzykowne. Poza tym... — pomyślał Naito, podczas gdy Linette zamaszyście odbiła ostatni elektryczny pocisk i uśmiechnęła się do niego triumfalnie. Kurokawa jednak spojrzał na nią z politowaniem. Zauważył bowiem płaski, szeroki wektor, który przecinał go od tyłu na pół. Obrócił się momentalnie plecami do tarczowniczki, w porę zauważając brakujący element tej walki - zaginioną drugą tarczę.
— Zdmuchnę ją. Może nawet roztrzaskam, jeśli zdążę zebrać dość mocy... — zaplanował Naito, znacznie szybciej, niż zwykle zbierając moc duchową wokół przedramienia i wywołując jej rotację. Nie zmienił jej jednak w energię elektryczną, lecz jedynie wyrzucił pięść przed siebie. — Rengoku Taihou... — W pełni skoncentrowany uwolnił gruby strumień w stronę nadlatującej tarczy, już bez konieczności niegdyś potrzebnego kontaktu fizycznego.
Nagle jednak raz jeszcze usłyszał ów dziwny dźwięk, który jakiś czas temu rozległ się już za jego plecami. Niebieski kryształ, który pokrywał centrum tarczy rozjarzył się jaskrawym światłem, a to z kolei wyfrunęło w powietrze, pogrubiając się i rozchodząc na boki. W świetle pojawił się zarys żeńskiej sylwetki, wyskakującej wysoko na podkurczonych nogach. Dwie małe dłonie zaciskały się na obudowanych kręconą osłonkach gardach. Jasna, azjatycka cera pokiereszowana została przez wybuch lampki. Lewy policzek Chinki oraz lewa, czarna kitka zostały oderwane od reszty twarzy, a mocno zaciśnięta powieka świadczyła o możliwym uszkodzeniu oczodołu.
Mei Ling cięła obiema szpadami, jakby zaciskała nożyce, podczas gdy strumień energii przepłynął tuż pod jej stopami, rozbijając tarczę w pył. Naito odchylił się do tyłu, uprzedzony przez swoje oczy, a brak podłoża sprawił, że nagle znalazł się niemal całkiem w poziomie... gdzie spostrzegł drugą tarczę, która nadlatywała w kierunku jego nosa. Chinka, chybiwszy, ponowiła atak. Obróciwszy swoje dłonie na rękojeściach, wykonała podwójne dźgnięcie od góry w odsłonięty brzuch Kurokawy. Ostry dźwięk masywnego, orzącego podłogę ostrza dobiegł do uszu wszystkich, gdy Jessica wykonała ogromny zamach ku górze, ku plecom ofiary.
— Ze wszystkich stron. Niedobrze... — pomyślał Kurokawa, ale jeszcze na powierzchni miał przygotowany plan na każdą ewentualność, o jakiej pomyślał. Jednym, wartkim ruchem ręki otworzył swój plecak, po czym momentalnie zawirował w powietrzu tak szybko, jak umiał. Na wszystkie strony posypały się lampki z energii duchowej, które zostawił sobie na czarną godzinę. Ta godzina właśnie nadeszła.
Wewnątrz otwartej dłoni pojawił się kłębek splątanych wyładowań elektrycznych. Gwałtowne odgięcie nadgarstka posłało go ku górze, podczas gdy z mocy duchowej chłopaka uformowały się dwie przezroczyste płyty, które zakryły go z góry i z dołu, jakby położył się między półkami. Czubki dwóch szpad zetknęły się z górną płytą, wirująca tarcza prawie dotarła już do czaszki Naito, gruby claymore niemal wgryzł się w dolną płytę... i nagle elektryczna bomba wybuchła.
Ściśnięte ze sobą wyładowania rozplątały się i rozprężyły, odbijając na wszystkie strony i nie zdążyła minąć ani sekunda, nim łańcuch eksplozji oplótł powietrze. Wiązanka światła rozjaśniła niemalże całą komnatę, wyrywając poszarpane kratery w posadzce. Pył wzbił się w powietrze, przesłaniając wszystko wokół, podczas gdy Kurokawa bez chwili zastanowienia chwycił palcami brzegów wyższej płyty, wysuwając się na zewnątrz.
— Wszystkie przeżyły — poinformował go Shuun. — Kobieta z tarczami jest centralnie przed tobą. Dziesięć metrów. Próbuje wstać, klęka na jednym kolanie.
— Thor Drive — pomyślał komendę Naito. Strumienie energii elektrycznej wystrzeliły z okolic pięt, pchając go do przodu, niczym odrzutowe łyżwy. Lewą pięść okryła aura, która najpierw ją utwardziła, a potem zmieniła się w kolejne ładunki. Ręka zgięła się w łokciu. Mgnienie oka później ta sama ręka wbiła się mocno w splot słoneczny nad wyraz umięśnionej kobiety. Znajomy dźwięk dobiegł do uszu chłopaka - dźwięk plucia flegmą, krwią i powietrzem. Kolejny raz aktywował Thor Drive. Tym razem jednak strumień mocy wystrzelił spod jego lewej stopy, z ogromną prędkością unosząc kolano, łącząc je z podbródkiem, wydobywając z kości Linette głuchy trzask gruchotanej na kawałeczki szczęki.
— Jest tutaj! — rzuciła w myślach zaatakowana kobieta, bez chwili wahania i pomimo bólu zamykając barczyste ramiona na postaci chłopaka. Twarde, jak stal, zrywające ze stereotypową wizją niewiasty mięśnie zacisnęły się wokół talii Kurokawy, niczym wąż boa o brązowym kolorze skóry. Był to największy błąd Linette.
Nastolatka spowiła znienacka aura, niczym blady płomyk świecy, a wkrótce - jaskrawe skupisko wyładowań, biegnących tuż nad powierzchnią jego ciała. Zaskwierczało palone mięso, zabrzmiał nieartykułowany skowyt z wnętrza rozbitej szczęki, zadrgało androgeniczne ciało, znikły w nagłym paraliżu resztki ocalałej świadomości.
Cień pokiereszowanej sylwetki połknął cień Kurokawy, a czerwony, cienki wektor przeciął go na pół. Chłopak zakręcił się na pięcie, wirując na lewo. Ogromne ostrze spadło tuż za nim, rujnując posadzkę i swoją siłą wymiatając upadłą Linette kilka metrów dalej. Pył rozwiał się z jednej strony, zwiał z drugiej, wymieszał, wydął i pozostał na swym miejscu - zamach claymore'a absurdalnie kupił mu co najmniej dodatkową sekundę, którą nastolatek zamierzał wykorzystać.
Skupił moc w nodze i od razu przeistoczył ją w wyładowania elektryczne, z zamachem godnym zawodowego piłkarza kopiąc przeciwniczkę z tyłu kolana. Widział jedynie kątem oka, jak upada, bo nie miał w tym momencie na nią czasu.
— Na twojej drugiej! Odbiła się od ściany grobowca, wstaje z kolan, ma jeden miecz w dłoni! — poinformował chłopaka Shuun. Nie musiał długo czekać na reakcję. Strumień elektryczności momentalnie posłał Naito w stronę Mei Ling, jak zawodowego łyżwiarza na lodowisku. Podczas długiego ślizgu zauważył, że wychodzi poza obszar pokryty pyłem. Teraz dla odmiany dokładnie widział swą przeciwniczkę i mógł też dokładniej wycelować.
Uformował z dłoni szczypce, a obie ich części okrył elektrycznością. Wpadł w Chinkę tak nagle, że ta nawet nie miała szans zareagować. Chwycił ją za skronie, wnętrzem dłoni zasłaniając jej twarz i porwał ją ze sobą, wbijając jej głowę w ścianę z heracleum. Chrzęst pękającej czaszki przeszył go dogłębnie, ale nie sparaliżował. Sparaliżowana miała być tylko ona - tymczasowo, dzięki prądowi oddziałującemu na skronie. Gdy zatem dziewczyna wytrzeszczyła oczy i straciła wszelkie skrywane w nich oznaki świadomości, puścił ją.
Mei Ling opadła cicho, zsunąwszy się plecami po czarnej powierzchni, ale jej dłoń nadal zaciskała się na rękojeści szpady. Nie miała lewej ręki. Rozchełstane czarne włosy zwisały smętnie z poparzonej głowy. Skóra po lewej stronie twarzy niemal całkiem zeszła, a któraś eksplozja wybiła jej też chyba kilka zębów. Lewy bok był otwarty, jakby nadgryzła go jakaś krwiożercza istota z innego świata. Przez chwilę chłopak cieszył się, że pozostałym przeciwniczkom stawił czoła w kurzu i pyle. Potem już nic nie czuł.
— To jeszcze nie...
— Nie koniec, wiem — przerwał Pierwszemu chłopak. — Tamta dziewczyna z wielkim mieczem nadal jest przytomna. Jessica... — przypomniał sobie w końcu, skorzystawszy z chwilowej przerwy. — Czyli wysłali za mną Amazonki? Słyszałem, że ich szefowa to kompletnie inna liga. W miarę możliwości wolałbym z nią nie walczyć, ale obawiam się, że ta czwarta to może być ona. Co powiesz, Shuun? — spytał w myślach.
— Zgadzałoby się. Cztery ogniwa. Czwarte świeżo otwarte, co prawda, ale to wciąż wyższa półka. Myślisz, że...
— Pokonałem Torę — przerwał ponownie Naito. — Wybacz, ale nie wiem, czy jeszcze kogoś się przestraszę. Poza tym walka między Madnessami nie polega na prześciganiu się poziomami mocy. Koniec rozmowy, przerzedziło się — zdecydował i obrócił się na pięcie. Nie postawił jednak nawet drugiego kroku w kierunku, w którym znajdowała się Jessica, a czerwony wektor przeszył mu od tyłu plecy i brzuch.
Reakcja była instynktowna, nieprzemyślana, błyskawiczna i brutalna. Obrócił się przez ramię, przerzucając środek ciężkości na jedną nogę, lecz nie zatrzymując obrotu. Uniósł drugą nogę, w której zebrał energię duchową i - dopełniwszy swój piruet - bez wahania wbił stopę bokiem w szyję Mei Ling. Zachrobotał kark. Przerażający dźwięk odbił się od jego podświadomości, gdy głowa Chinki wygięła się pod nienaturalnym kątem, a wyciągnięta z szablą dłoń opadła na podłogę. Właśnie odebrał komuś życie.
Nie poczuł nic. Przez moment tylko stał pochylony z wystawioną nogą, obserwując dziewczynę, której złamał kark, ale nie poczuł absolutnie nic. Uśmiechnął się cierpko pod nosem, uświadomiwszy sobie ten fakt. Miał na głowie zbyt wiele problemów, żeby zmartwiło go odebranie komuś życia... a przynajmniej tak to sobie wtedy tłumaczył.
— Mei! — rozległ się histeryczny ryk Jessiki zza pleców chłopaka. Nawet nie musiał się rozglądać, by zauważyć, że nadchodzi. Kilka razy usłyszał świst rozcinanego w ruchu powietrza i donośne uderzenia stopy o podłogę. Odwrócił się ku ostatniej zdolnej do walki Amazonce. Dopiero teraz, gdy widział ją bez zasłony z pyłu zdał sobie sprawę, jak mocno potrafiły zranić eksplodujące lampki. Lewa noga blondynki kończyła się na połowie kostki. Płaszcz dawno już nie istniał, przez co uwidaczniały się dwa żebra, wyzierające z wnętrza klatki piersiowej. Uprażona słońcem skóra Jessiki była w wielu miejscach całkiem wypalona.
— Tora nie miał żadnego problemu z lampkami... ale chyba jednak nie dorastacie mu do pięt — pomyślał Naito, nic sobie nie robiąc z wyskakującej do niego z claymorem dziewczyny, z łez w jej oczach, z desperacji na jej twarzy, z wyrazu nienawiści do samej siebie. Nie miał już w sercu dość miejsca, by współczuć każdemu wokół.
— Znowu! Znowu zawodzę wszystkich dookoła. Znowu hańbię Amazonki. Hańbię Veronicę. Mei nie żyje, Linette ledwo przetrwała, a on nawet się nie zmęczył. Nie pozwolę ci poniżyć nas jeszcze bardziej! — zdecydowała w myślach Jessica, z determinacją zalewając swoje masywne ostrze ogromem energii duchowej. Zamachnęła się nim zza pleców, żeby rozszarpać chłopaka na strzępy, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała jej szanse na sukces.
— Wypuściłem z plecaka co najmniej dziewięćdziesiąt lampek, wiesz? — odezwał się beznamiętnie Naito, składając dłoń w pistolet. Mały elektryczny pocisk wystrzelił z jego palca, uderzając w powietrzu w kryształową kulkę, lewitującą obok głowy przeciwniczki. Huk był ostatnim, co zarejestrowała jej świadomość. Eksplozja zestrzeliła ją na ziemię, jak kaczkę, rozbijając czaszkę i paląc włosy z prawej strony. Blondynka padła bez przytomności, być może również bez życia. To jednak nie należało już do zmartwień chłopaka.
— Nadchodzi. To już nie przelewki, przygotuj się dobrze — ostrzegł go Shuun. Pod stopami Naito zaczęła się trząść podłoga. Powietrze zadrżało wyraźnie, jeżąc włosy na karku i rękach. Z korytarza po lewej stronie sali nadchodziła najpotężniejsza kobieta w Miracle City.
— Tak dokładnie wycelowała pomimo pyłu w powietrzu? Cokolwiek to jest, być może ma mi to uciąć głowę — zastanowił się przez chwilę chłopak, płynnie unikając zbliżającej się śmierci. Okrągła, wypukła, dekorowana tarcza z zaostrzonymi brzegami minęła go o włos, ciśnięta z niecodzienną siłą. Nagle jednak krzyże mignęły ponownie... i teraz wielki wektor wysuwał się z jego ciała, dzieląc je w poziomie na pół.
Zastanawiający dźwięk, jakby połączenie uwalnianej pod ogromnym ciśnieniem wody i otwieranej puszki napoju gazowanego, rozległ się za plecami chłopaka. Ktoś był za nim, ale nie miał czasu, by się przyjrzeć. Natychmiast postawił za sobą pionową ścianę z energii duchowej, by chociaż minimalnie spowolnić atak przeciwnika, po czym skupił moc w stopach i odbił się od szczytu budowli, szybując ku centrum komnaty. Dopiero w trakcie lotu mógł zwrócić uwagę na to, kto go zaatakował. Ogromny claymore rozdzielił płytę na pół w jednym cięciu zza pleców... lecz kiedy ten moment nastąpił, ostrze uwolniło połyskującą, ostrą smugę, kształtem przywodzącą na myśl sierp światła. Lecące cięcie.
Mignął mu przed oczami kosmyk lub dwa kosmyki jasnych włosów i łopoczący, porwany eksplozją płaszcz. Potem cięcie przerąbało kilkadziesiąt metrów sześciennych heracleum, na którym przed momentem stał na dwoje, drążąc głęboki szlak w podłodze. Cała scena na sekundę rozświetliła salę, co pozwoliło Kurokawie dokładnie przyjrzeć się drugiej kobiecie, która pędziła w jego stronę, w powietrzu przeskakując z jednej płyty energii na drugą. Na jednym przedramieniu przeciwniczki widniała wypukła tarcza z ostrymi brzegami.
— To nie może być ta sama. Minęło zbyt mało czasu. Walczy dwiema tarczami? Nieważne, muszę ją zatrzymać. Wolę, żeby nie dosięgła mnie, zanim nie dotknę ziemi — pomyślał Naito, po czym jeszcze w powietrzu skupił energię w pięści, od razu zmieniając ją w ładunek elektryczny. W jednej chwili zaczął bombardować powietrze ciosami, a w kierunku pędzącej tarczowniczki pomknęło co najmniej trzynaście pocisków.
— Zatrzymam to, spokojnie — zapewniła tarczowniczka Linette, zasłaniając się swoją tarczą, ale nie przerywając skakania i formowania kolejnych płyt. — Wybuch przed chwilą nie był wcale taki silny, ale przerwał działanie mojego kamuflażu. W jakiś sposób wydaje się detonować lampy, musicie być podwójnie ostrożne — zwróciła się do towarzyszek, odczuwając rosnący napór pocisków, który mimo jej niebagatelnej siły oraz tkanki mięśniowej spowalniał bieg.
— Dorwę go z ziemi, Linette, trzymaj się! — odezwała się w myślach Jessica, lądując na podłodze i puszczając się za opadającym Naito. Pamiętała go z turnieju, ale nie pamiętała nic, co zdążył do tej pory pokazać. — Musimy go otoczyć w jakimś ciaśniejszym miejscu. Spróbujmy zapędzić go do któregoś z tych pokojów. Jest zbyt mobilny, by walczyć z nim na otwartym polu. Trzeba go zabić, zanim dotrze tu Veronica. Na pewno usłyszała odgłosy walki!
— Mógłbym wbić się w nią z Rengoku Raihou, chowając się za jej własną tarczą, ale to zbyt ryzykowne. Poza tym... — pomyślał Naito, podczas gdy Linette zamaszyście odbiła ostatni elektryczny pocisk i uśmiechnęła się do niego triumfalnie. Kurokawa jednak spojrzał na nią z politowaniem. Zauważył bowiem płaski, szeroki wektor, który przecinał go od tyłu na pół. Obrócił się momentalnie plecami do tarczowniczki, w porę zauważając brakujący element tej walki - zaginioną drugą tarczę.
— Zdmuchnę ją. Może nawet roztrzaskam, jeśli zdążę zebrać dość mocy... — zaplanował Naito, znacznie szybciej, niż zwykle zbierając moc duchową wokół przedramienia i wywołując jej rotację. Nie zmienił jej jednak w energię elektryczną, lecz jedynie wyrzucił pięść przed siebie. — Rengoku Taihou... — W pełni skoncentrowany uwolnił gruby strumień w stronę nadlatującej tarczy, już bez konieczności niegdyś potrzebnego kontaktu fizycznego.
Nagle jednak raz jeszcze usłyszał ów dziwny dźwięk, który jakiś czas temu rozległ się już za jego plecami. Niebieski kryształ, który pokrywał centrum tarczy rozjarzył się jaskrawym światłem, a to z kolei wyfrunęło w powietrze, pogrubiając się i rozchodząc na boki. W świetle pojawił się zarys żeńskiej sylwetki, wyskakującej wysoko na podkurczonych nogach. Dwie małe dłonie zaciskały się na obudowanych kręconą osłonkach gardach. Jasna, azjatycka cera pokiereszowana została przez wybuch lampki. Lewy policzek Chinki oraz lewa, czarna kitka zostały oderwane od reszty twarzy, a mocno zaciśnięta powieka świadczyła o możliwym uszkodzeniu oczodołu.
Mei Ling cięła obiema szpadami, jakby zaciskała nożyce, podczas gdy strumień energii przepłynął tuż pod jej stopami, rozbijając tarczę w pył. Naito odchylił się do tyłu, uprzedzony przez swoje oczy, a brak podłoża sprawił, że nagle znalazł się niemal całkiem w poziomie... gdzie spostrzegł drugą tarczę, która nadlatywała w kierunku jego nosa. Chinka, chybiwszy, ponowiła atak. Obróciwszy swoje dłonie na rękojeściach, wykonała podwójne dźgnięcie od góry w odsłonięty brzuch Kurokawy. Ostry dźwięk masywnego, orzącego podłogę ostrza dobiegł do uszu wszystkich, gdy Jessica wykonała ogromny zamach ku górze, ku plecom ofiary.
— Ze wszystkich stron. Niedobrze... — pomyślał Kurokawa, ale jeszcze na powierzchni miał przygotowany plan na każdą ewentualność, o jakiej pomyślał. Jednym, wartkim ruchem ręki otworzył swój plecak, po czym momentalnie zawirował w powietrzu tak szybko, jak umiał. Na wszystkie strony posypały się lampki z energii duchowej, które zostawił sobie na czarną godzinę. Ta godzina właśnie nadeszła.
Wewnątrz otwartej dłoni pojawił się kłębek splątanych wyładowań elektrycznych. Gwałtowne odgięcie nadgarstka posłało go ku górze, podczas gdy z mocy duchowej chłopaka uformowały się dwie przezroczyste płyty, które zakryły go z góry i z dołu, jakby położył się między półkami. Czubki dwóch szpad zetknęły się z górną płytą, wirująca tarcza prawie dotarła już do czaszki Naito, gruby claymore niemal wgryzł się w dolną płytę... i nagle elektryczna bomba wybuchła.
Ściśnięte ze sobą wyładowania rozplątały się i rozprężyły, odbijając na wszystkie strony i nie zdążyła minąć ani sekunda, nim łańcuch eksplozji oplótł powietrze. Wiązanka światła rozjaśniła niemalże całą komnatę, wyrywając poszarpane kratery w posadzce. Pył wzbił się w powietrze, przesłaniając wszystko wokół, podczas gdy Kurokawa bez chwili zastanowienia chwycił palcami brzegów wyższej płyty, wysuwając się na zewnątrz.
— Wszystkie przeżyły — poinformował go Shuun. — Kobieta z tarczami jest centralnie przed tobą. Dziesięć metrów. Próbuje wstać, klęka na jednym kolanie.
— Thor Drive — pomyślał komendę Naito. Strumienie energii elektrycznej wystrzeliły z okolic pięt, pchając go do przodu, niczym odrzutowe łyżwy. Lewą pięść okryła aura, która najpierw ją utwardziła, a potem zmieniła się w kolejne ładunki. Ręka zgięła się w łokciu. Mgnienie oka później ta sama ręka wbiła się mocno w splot słoneczny nad wyraz umięśnionej kobiety. Znajomy dźwięk dobiegł do uszu chłopaka - dźwięk plucia flegmą, krwią i powietrzem. Kolejny raz aktywował Thor Drive. Tym razem jednak strumień mocy wystrzelił spod jego lewej stopy, z ogromną prędkością unosząc kolano, łącząc je z podbródkiem, wydobywając z kości Linette głuchy trzask gruchotanej na kawałeczki szczęki.
— Jest tutaj! — rzuciła w myślach zaatakowana kobieta, bez chwili wahania i pomimo bólu zamykając barczyste ramiona na postaci chłopaka. Twarde, jak stal, zrywające ze stereotypową wizją niewiasty mięśnie zacisnęły się wokół talii Kurokawy, niczym wąż boa o brązowym kolorze skóry. Był to największy błąd Linette.
Nastolatka spowiła znienacka aura, niczym blady płomyk świecy, a wkrótce - jaskrawe skupisko wyładowań, biegnących tuż nad powierzchnią jego ciała. Zaskwierczało palone mięso, zabrzmiał nieartykułowany skowyt z wnętrza rozbitej szczęki, zadrgało androgeniczne ciało, znikły w nagłym paraliżu resztki ocalałej świadomości.
Cień pokiereszowanej sylwetki połknął cień Kurokawy, a czerwony, cienki wektor przeciął go na pół. Chłopak zakręcił się na pięcie, wirując na lewo. Ogromne ostrze spadło tuż za nim, rujnując posadzkę i swoją siłą wymiatając upadłą Linette kilka metrów dalej. Pył rozwiał się z jednej strony, zwiał z drugiej, wymieszał, wydął i pozostał na swym miejscu - zamach claymore'a absurdalnie kupił mu co najmniej dodatkową sekundę, którą nastolatek zamierzał wykorzystać.
Skupił moc w nodze i od razu przeistoczył ją w wyładowania elektryczne, z zamachem godnym zawodowego piłkarza kopiąc przeciwniczkę z tyłu kolana. Widział jedynie kątem oka, jak upada, bo nie miał w tym momencie na nią czasu.
— Na twojej drugiej! Odbiła się od ściany grobowca, wstaje z kolan, ma jeden miecz w dłoni! — poinformował chłopaka Shuun. Nie musiał długo czekać na reakcję. Strumień elektryczności momentalnie posłał Naito w stronę Mei Ling, jak zawodowego łyżwiarza na lodowisku. Podczas długiego ślizgu zauważył, że wychodzi poza obszar pokryty pyłem. Teraz dla odmiany dokładnie widział swą przeciwniczkę i mógł też dokładniej wycelować.
Uformował z dłoni szczypce, a obie ich części okrył elektrycznością. Wpadł w Chinkę tak nagle, że ta nawet nie miała szans zareagować. Chwycił ją za skronie, wnętrzem dłoni zasłaniając jej twarz i porwał ją ze sobą, wbijając jej głowę w ścianę z heracleum. Chrzęst pękającej czaszki przeszył go dogłębnie, ale nie sparaliżował. Sparaliżowana miała być tylko ona - tymczasowo, dzięki prądowi oddziałującemu na skronie. Gdy zatem dziewczyna wytrzeszczyła oczy i straciła wszelkie skrywane w nich oznaki świadomości, puścił ją.
Mei Ling opadła cicho, zsunąwszy się plecami po czarnej powierzchni, ale jej dłoń nadal zaciskała się na rękojeści szpady. Nie miała lewej ręki. Rozchełstane czarne włosy zwisały smętnie z poparzonej głowy. Skóra po lewej stronie twarzy niemal całkiem zeszła, a któraś eksplozja wybiła jej też chyba kilka zębów. Lewy bok był otwarty, jakby nadgryzła go jakaś krwiożercza istota z innego świata. Przez chwilę chłopak cieszył się, że pozostałym przeciwniczkom stawił czoła w kurzu i pyle. Potem już nic nie czuł.
— To jeszcze nie...
— Nie koniec, wiem — przerwał Pierwszemu chłopak. — Tamta dziewczyna z wielkim mieczem nadal jest przytomna. Jessica... — przypomniał sobie w końcu, skorzystawszy z chwilowej przerwy. — Czyli wysłali za mną Amazonki? Słyszałem, że ich szefowa to kompletnie inna liga. W miarę możliwości wolałbym z nią nie walczyć, ale obawiam się, że ta czwarta to może być ona. Co powiesz, Shuun? — spytał w myślach.
— Zgadzałoby się. Cztery ogniwa. Czwarte świeżo otwarte, co prawda, ale to wciąż wyższa półka. Myślisz, że...
— Pokonałem Torę — przerwał ponownie Naito. — Wybacz, ale nie wiem, czy jeszcze kogoś się przestraszę. Poza tym walka między Madnessami nie polega na prześciganiu się poziomami mocy. Koniec rozmowy, przerzedziło się — zdecydował i obrócił się na pięcie. Nie postawił jednak nawet drugiego kroku w kierunku, w którym znajdowała się Jessica, a czerwony wektor przeszył mu od tyłu plecy i brzuch.
Reakcja była instynktowna, nieprzemyślana, błyskawiczna i brutalna. Obrócił się przez ramię, przerzucając środek ciężkości na jedną nogę, lecz nie zatrzymując obrotu. Uniósł drugą nogę, w której zebrał energię duchową i - dopełniwszy swój piruet - bez wahania wbił stopę bokiem w szyję Mei Ling. Zachrobotał kark. Przerażający dźwięk odbił się od jego podświadomości, gdy głowa Chinki wygięła się pod nienaturalnym kątem, a wyciągnięta z szablą dłoń opadła na podłogę. Właśnie odebrał komuś życie.
Nie poczuł nic. Przez moment tylko stał pochylony z wystawioną nogą, obserwując dziewczynę, której złamał kark, ale nie poczuł absolutnie nic. Uśmiechnął się cierpko pod nosem, uświadomiwszy sobie ten fakt. Miał na głowie zbyt wiele problemów, żeby zmartwiło go odebranie komuś życia... a przynajmniej tak to sobie wtedy tłumaczył.
— Mei! — rozległ się histeryczny ryk Jessiki zza pleców chłopaka. Nawet nie musiał się rozglądać, by zauważyć, że nadchodzi. Kilka razy usłyszał świst rozcinanego w ruchu powietrza i donośne uderzenia stopy o podłogę. Odwrócił się ku ostatniej zdolnej do walki Amazonce. Dopiero teraz, gdy widział ją bez zasłony z pyłu zdał sobie sprawę, jak mocno potrafiły zranić eksplodujące lampki. Lewa noga blondynki kończyła się na połowie kostki. Płaszcz dawno już nie istniał, przez co uwidaczniały się dwa żebra, wyzierające z wnętrza klatki piersiowej. Uprażona słońcem skóra Jessiki była w wielu miejscach całkiem wypalona.
— Tora nie miał żadnego problemu z lampkami... ale chyba jednak nie dorastacie mu do pięt — pomyślał Naito, nic sobie nie robiąc z wyskakującej do niego z claymorem dziewczyny, z łez w jej oczach, z desperacji na jej twarzy, z wyrazu nienawiści do samej siebie. Nie miał już w sercu dość miejsca, by współczuć każdemu wokół.
— Znowu! Znowu zawodzę wszystkich dookoła. Znowu hańbię Amazonki. Hańbię Veronicę. Mei nie żyje, Linette ledwo przetrwała, a on nawet się nie zmęczył. Nie pozwolę ci poniżyć nas jeszcze bardziej! — zdecydowała w myślach Jessica, z determinacją zalewając swoje masywne ostrze ogromem energii duchowej. Zamachnęła się nim zza pleców, żeby rozszarpać chłopaka na strzępy, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała jej szanse na sukces.
— Wypuściłem z plecaka co najmniej dziewięćdziesiąt lampek, wiesz? — odezwał się beznamiętnie Naito, składając dłoń w pistolet. Mały elektryczny pocisk wystrzelił z jego palca, uderzając w powietrzu w kryształową kulkę, lewitującą obok głowy przeciwniczki. Huk był ostatnim, co zarejestrowała jej świadomość. Eksplozja zestrzeliła ją na ziemię, jak kaczkę, rozbijając czaszkę i paląc włosy z prawej strony. Blondynka padła bez przytomności, być może również bez życia. To jednak nie należało już do zmartwień chłopaka.
— Nadchodzi. To już nie przelewki, przygotuj się dobrze — ostrzegł go Shuun. Pod stopami Naito zaczęła się trząść podłoga. Powietrze zadrżało wyraźnie, jeżąc włosy na karku i rękach. Z korytarza po lewej stronie sali nadchodziła najpotężniejsza kobieta w Miracle City.
***
— Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałeś! — zwróciła się do niego z wyrzutem Lilith, łapiąc się za głowę. — Coś ty sobie myślał? Czy ty W OGÓLE myślałeś? Nie mamy prawa zwracać się w ten sposób do...
— Wysoko urodzonych śmieci z kompleksem wyższości? Synusiów bogatych tatusiów, którym się wydaje, że zawojują świat? Zwyrodniałych kutasów z kijem w dupie? — dokończył za nią nadal wściekły Naizo. — Poza tym jesteśmy kwita, nie? Jego goryle wywalili nas za drzwi, więc nie widzę sensu w drążeniu tematu.
— Złamałeś rękę jednemu z tych "goryli"! — wściekła się Lilith, stając przed nim i zatrzymując go przed postawieniem choćby jednego kroku więcej. — Naczelnik na pewno się o tym dowie. Dlaczego ty musisz stawiać każdego w takich sytuacjach? Tak trudno się powstrzymać? Nie możemy już nawet pomarzyć o jakiejkolwiek współpracy z Yangiem!
— I tak nie mogliśmy na niego liczyć, kobieto! Doskonale wiesz, że ludzie tego typu nie zasługują na to, żeby się przed nimi płaszczyć. Nie wiem, dlaczego Gwardia tak mocno siedzi im w dupach. Jeśli nie będziecie finansowani przez radę, zawsze możecie przedyskutować wszystko z królem. Nawet lepiej, obgadajcie z nim usunięcie ministrów. Całkowite. Jebać radę i paniczyków, oni wszyscy rujnują to miasto! — zdenerwował się Senshoku, omijając ją szerokim łukiem i ruszając przed siebie, póki jeszcze kontrolował swoje złe nawyki.
— Jeśli chcesz się bawić w rewolucję, to proszę bardzo, ale póki co wolisz chyba łamać prawo, zamiast powstrzymywać przed tym innych. "Osiem dni", tak? Został jeszcze tydzień. Słucham cię, opowiedz mi o swoim cudownym planie. Oczywiście wyłączając z niego wszelką pomoc ze strony możnych, jeśli łaska.
— Och, ty pizdo — pomyślał Naizo, ciężko wzdychając. Nie zdążyli oddalić się od rezydencji na sto metrów, a już miał ochotę skręcić jej kark. Lilith co prawda zaskarbiła sobie jego szacunek, zauważając, że część służby była pod czyjąś kontrolą, ale od tamtego momentu współpraca między nimi przebiegała już tyko gorzej.
— Od wczoraj nie było nowej ofiary. Nie mamy dokąd udać się w poszukiwaniu nowych poszlak. Ten zapluty dupek na pewno nam nie pomoże. Podejrzewam, że z resztą ministrów może być podobnie. Obecnie mamy tylko jakiś mglisty obraz sprawcy, ale wiele nam to nie daje. Trudno przewidzieć następną ofiarę, gdy jedynym wyznacznikiem jest potencjalny rozgłos. Może gdybym... — szybko przerwał swe rozmyślania Naizo, gdy na zza rogu ulic wyskoczył, jak oparzony jakiś młodziutki chłopaczek o żydowskiej aparycji.
— Czy to...
— Pewnie ktoś z naszych — skończyła za niego Lilith, momentalnie opanowując wszelkie negatywne emocje, jakimi zaczęła zalewać partnera. Widziała z daleka, że wzrok chłopca utkwił bezpośrednio w niej.
— Pani Lilith! — krzyknął piskliwym, stojącym na skraju mutacji głosikiem dzieciak. — Pan Bruce przysłał mnie do pani. Chodzi o zabójcę...
— Nowa ofiara? — uaktywnił się zaraz Naizo.
— N... nie — odparł przerażony licem mężczyzny chłopiec. — Pan Bruce złapał zabójcę. Aresztował go i zaprowadził do sali przesłuchań. Inni sprzątają... to... no miejsce przestępstwa! — wytłumaczył posłaniec.
— Gdzie?! Gdzie jest to miejsce? — zapytał podniesionym głosem Senshoku, łapiąc chłopca za wątłe ramiona i potrząsając nim szaleńczo. Nic nie rozumiał. Nic mu nie pasowało. Nie chciał i nie wierzył w to, co właśnie usłyszał. To nie mogło być aż tak proste, a jednak...
— Na... na głównym placu. Na tym łuku od strony zamku królewskiego — odrzekł niepewnie dzieciak, próbując się wyrwać mężczyźnie. Mężczyzna z kolei zamarł w bezruchu, odpływając wgłąb swojego umysłu.
— Rozdzielamy się — powiedział po dłuższej chwili Senshoku. — Pójdę zobaczyć nowe dzieło mordercy, zanim do końca je rozbiorą. Ty leć do Carvera. Nie jestem z nim w najlepszej komitywie — wyjaśnił kobiecie, która z powagą skinęła głową. Rozeszli się kilka sekund później. Naizo zgodnie z planem popędził w stronę placu, przecinając powietrze strumieniami fioletu, podczas gdy okularnica z małym Żydem udali się do siedziby Gwardii.
***
Gdy tylko Salvador stanął w wyznaczonym miejscu i nacisnął przycisk na podręcznym pilocie, z majaczącej w górze willi zaczęła do niego zjeżdżać okrągła platforma, mająca zabrać go do domu. Gigantyczny bokser zastanawiał się gorączkowo nad rozmaitymi scenariuszami, według których mogła potoczyć się najtrudniejsza walka, jaką miał stoczyć od wielu miesięcy. Za masywnymi placami chował bukiet czerwonych róż, najpotężniejszą w jego mniemaniu tarczę, chroniącą mężczyzn przed kobiecym gniewem.
— Dobrze, chyba po prostu przeproszę z miejsca. Nie mam pomysłu na wstęp. Jak tylko dojadę na górę, po cichu zorientuję się, gdzie jest, żeby mnie nie zaskoczyła, a potem przeproszę i dam jej kwiaty. Tylko co potem? Jak jej wytłumaczyć, że mówi głupoty bez denerwowania jej? — zastanawiał się, gdy wkraczał na platformę i gdy wylatujące spod spodu impulsy energii powoli unosiły go ku niebu. — Jeśli możesz mieć wszystko, nie robiąc nic... to powinnaś się cieszyć. Nie, tak nie powiem. Obrazi się za "nierobienie niczego". Ech, to beznadziejne. Znacznie łatwiej się z nią gadało, gdy jeszcze żyliśmy. Przecież beze mnie mogłaby już nie żyć. Dobrze, że wyciągnąłem ją z pochodu. Podobno jakiś psychopata pozabijał ostatnio sporo ludzi z Loży. To mogłaby być Cassie, ale nie, po co dziękować bratu? Przecież lepiej się martwić tym, że nie każe się jej zmywać naczyń! Ech, to beznadziejne — skwitował bokser, dojeżdżając na samą górę.
Minął mimochodem drugi, odkryty basen, skąpany w prażącym świetle słońca i niechlorowany. Skradając się karykaturalnie na palcach, wszedł do środka tak cicho, jak tylko umiał. Zamknął za sobą drzwi, tym razem szczęśliwie nie urywając trzeci raz wprawionej klamki. Stanął w holu i zaczął uważnie nasłuchiwać, nadal trzymając za sobą bukiet, jak odbezpieczony pistolet. Niczego nie usłyszał. Kuchnia była pusta, dolny salon też. Nikogo nie zauważył na korytarzy, nie słyszał plusków z okolic basenu treningowego. Nigdzie nie grała muzyka, nie roznosił się dźwięk włączonego telewizora. Salvador miał jednak inny pomysł.
— Cassie, jesteś tam? — odezwał się Salvador, stojąc przed drzwiami do łazienki. Z wnętrza biło zapalone światło, ale wciąż czuł, że należało zapytać. Przez moment bokserowi zdawało się, że usłyszał nagły, gorączkowy ruch, jakby ktoś się przestraszył i wzdrygnął.
— Tak... jestem — odpowiedziała przyciszonym głosem Cassandra, przytłumiona nieco przez grube drzwi. Salvador nie wyczuł nic podejrzanego.
— Wszystko okej? Chciałem... porozmawiać. Możesz wyjść?
— Też chciałam porozmawiać. Możesz... czy możesz poczekać na mnie w kuchni? Zaraz do ciebie przyjdę, Sal — poprosiła dziewczyna, na co jej brat zaczął odczuwać lekką presję sytuacyjną. Jego idealny plan pogodzenia się zaczął wymykać mu się spod kontroli, przez co prosty, chłopski rozum boksera zdradzał oznaki zwarcia.
— Ja... Jasne. Już czekam. Znaczy... idę, już idę — zgodził się i poczłapał ciężko we wskazane miejsce, ustawiając się plecami do blatu, by nie dać po sobie poznać, że cokolwiek ukrywał. Czekał jeszcze przez dobre trzy minuty, nim drzwi łazienki otworzyły się, a światło wewnątrz zgasło. Cassandra wyszła na zewnątrz, splatając dłonie za plecami. Szła powoli, boso, pochylając głowę, jakby nie chciała patrzeć bratu w twarz lub może odwrotnie.
— To... może ty pierwsza, co? Ja mogę poczekać — zadeklarował się Salvador, czując ucisk w gardle i uciekające myśli. Jego plan właśnie wziął w łeb.
— Ja... dowiedziałam się dzisiaj, ale podejrzewałam to już od jakiegoś czasu — zaczęła Cassandra, drżąc z niezrozumiałego dla boksera powodu. — Jestem w ciąży — powiedziała jednym tchem, podnosząc głowę i patrząc na brata. Szkliły jej się oczy. Wyciągnęła zza pleców test ciążowy z dwiema pionowymi kreskami dla potwierdzenia swoich słów. — Noszę w sobie jego dziecko, braciszku. Wygląda na to, że... zostaniesz wujkiem — zaśmiała się przez łzy, które teraz już bez opamiętania spływały jej po policzkach.
Dla niej była to najszczęśliwsza wiadomość, odkąd rozpoczął się ów feralny, burzowy dzień. Odkąd straciła swojego ukochanego i wszystkich bliskich, odkąd zawiodła każdego, kto na nią liczył i odkąd pojmano ją jako jeńca i sprowadzono do Morriden. Nie była tak szczęśliwa, gdy ponownie spotkała brata ani gdy ten załatwił przy pomocy swojego mistrza, by mogła mieszkać w jego domu. W tym momencie mogłaby przysiąc, że nie była szczęśliwsza przez całe swoje życie. Czuła się, jakby Hisato nigdy nie umarł. Jakby miał być już zawsze przy niej. Jakby w jej ciele rozwijał się jego ostatni prezent dla niej. Potrzebowała tego dziecka. Potrzebowała go, bo potrzebowała też jednoznacznego powodu do życia, który utraciła kilka tygodni wcześniej. Teraz mogła nareszcie zacząć żyć na nowo, jak człowiek.
Salvador nie czuł tego, co ona. Salvador niemalże eksplodował. Dłoń, w której dzierżył bukiet zacisnęła się tak mocno, że połamała łodygi róż. Twarda skóra zmiażdżyła bez trudu nawet kolce. Salvadorowi skończył się świat, skończył się nerwy. Krew zagotowała się w jego żyłach. Trwał w bezruchu przez dłuższą chwilę, nie potrafiąc wydobyć z siebie słowa. Nie potrafił opisać swoich uczuć ani ich genezy, ale targnął nim taki gniew, że sam rozumiał, iż gdyby ruszył się z miejsca, mógłby kogoś zabić. Jak wtedy, w ringu.
— Sal? Wszystko gra? Czemu nic nie mówisz? — zaniepokoiła się Cassandra, widząc kamienną minę brata. Podeszła bliżej i wyciągnęła rękę ku niemu, lecz niespodziewanie bokser odtrącił ją swoją wielką łapą.
— Nie dotykaj mnie! — krzyknął, a jego głos załamał się po drodze. Schował twarz w dłoni i zacisnął palce, jakby próbował zmiażdżyć sobie głowę. Może faktycznie próbował. Nie wiedział. Już nic nie wiedział. Wiedział tylko, jak bardzo był wściekły.
— Co z tobą, Sal? Nie cieszysz się? — zdziwiła się dziewczyna rozcierając drugą dłonią czerwony ślad na powierzchni pierwszej. Bliżej już nie podeszła. Obserwowała giganta z narastającym niepokojem i całkowitym brakiem zrozumienia.
— Kiedy... — wyszeptał bokser. — Kiedy je usuniesz?
Cassandra wytrzeszczyła oczy i rozwarła usta. Nigdy tak bardzo nie zatkały jej czyjeś słowa.
— Co? — bąknęła ledwie, nie mogąc w to wszystko uwierzyć.
— Dziecko. Kiedy usuwasz ciążę? Zapłacę. Mam pieniądze. Nie bój się, Cassie — odpowiedział w amoku, nawiedzionym głosem. Przerażająco szczerym...
— Chyba sobie kpisz! Miałabym... Nigdy! Oszalałeś, Sal? Co w ciebie wstąpiło? Nie mam najmniejszego zamiaru go usuwać. To dziecko to jedyne, co pozostało mi po Hisato. Mam zamiar je urodzić! — sprzeciwiła mu się zdecydowanie dziewczyna. W tym samym momencie zmiażdżony bukiet powędrował na podłogę. Potężna stopa giganta wprasowała go w kafle. Gniew przeciął twarz boksera. Niepojęte poczucie zdrady zawładnęło jego umysłem. Chciał krzyczeć i płakać jednocześnie. Nie wiedział już, co się dzieje. Niepohamowana fala energii rozrywała jego ciało i umysł. Dzika, nieposkromiona furia, jak fala przypływu zalała dobroduszne, złote serce Salvadora. Cassandra cofnęła się w przerażeniu, upuszczając test ciążowy.
— Nie rozumiesz! Ty nie możesz! Nie możesz mieć dziecka, Cassie! — wydarł się gigant, jednym machnięciem ręki zmiatając ze stołu całą zastawę. Talerze porozbijały się o ściany, sztućce ze szczękiem trzasnęły o płytki. Jeden kopniak rozbił najbliższe krzesło w drzazgi. Drugi cisnął stołem o drzwi, które momentalnie wyrwał z zawiasów. Salvador obrócił się w dzikiej furii. Jego pięść przebiła drzwi lodówki, wychodząc z drugiej strony i wbijając się w stojącą za sprzętem ścianę. Gołymi rękami połamał kran. Jednym szarpnięciem zrzucił na podłogę i rozbił na kawałki wiszącą szafkę z porcelanową zastawą.
— Sal! Uspokój się, rozumiesz? Co ty robisz? Rozejrzyj się dookoła, Sal! — krzyczała do niego siostra, ale on w ogóle jej nie słyszał. Potężne palce połamały marmurowy blat kuchenny, jak styropianową płytę. Oszalały bokser zraszał łzami każde swoje dzieło zniszczenia, jakby ktoś zmuszał go do tego wszystkiego. Małe okienko kuchenne rozbił szybki prosty. Szkło posypało się do zlewu. Gigant ruszył w stronę wyważonych stołem drzwi, po drodze nadeptując na przewrócone krzesło, które zmiażdżył bez kropli potu.
Zniknął tak szybko, jak się zjawił. Przerażona i załamana Cassandra widziała jeszcze tylko, jak jej brat wyskakuje poza willę z wysokości przeszło sześćdziesięciu metrów. Została sama w zrujnowanej kuchni, nie wiedząc już, co ze sobą zrobić.
Koniec Rozdziału 245
Następnym razem: Yuichi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz