niedziela, 23 grudnia 2018

Rozdział 246: Yuichi

ROZDZIAŁ 246

     Lilith wartkim krokiem wyminęła dyskutujących i rozkoszujących się wolnymi chwilami nastolatków pod siedzibą Gwardii, wkraczając do środka przez szeroko otwarte drzwi. Mały Żyd towarzyszył jej przez całą drogę, ale nic nie mówił. Odzywał się tylko, kiedy tego od niego wymagano i tylko wtedy, gdy miał coś ważnego do powiedzenia. Już sam ten fakt świadczył o jego potencjalnej wartości na pozostałych Gwardzistów zatrudnionych w ostatnim czasie. Potencjał jednak nic teraz nie znaczył. Lilith nie mogła zabrać go ze sobą.
     — Posłuchaj mnie teraz — powiedziała do chłopca, klękając przed nim i kładąc mu dłonie na ramionach. — Nie możesz iść dalej ze mną, ale dobrze się spisałeś i dziękuję ci za pomoc. Proszę cię jednak o jeszcze jedną rzecz. Zostań tutaj. Jeśli zobaczysz tego mężczyznę, który był wcześniej ze mną, skieruj go na dół, dobrze? — zapytała kobieta, a posłuszny malec skinął głową z taką powagą, jakby powierzono mu losy całego świata.
     Drzwi, którymi można było pośrednio dostać się do sali przesłuchać znajdowały się na lewo od wejścia, niedaleko miejsca, w którym kiedyś przesiadywała pani McLaren. Po ataku Loży "portiernia" przestała bowiem istnieć, a klucze każda upoważniona osoba nosiła przy sobie. Lilith nacisnęła na klamkę ciężkich, obitych dźwiękoszczelnym materiałem drzwi, by stanąć zaraz na szczycie zapętlonej klatki schodowej. 
     — Przestań jęczeć, bo przyjebię ci drugi raz! — usłyszała od razu z dołu i wiedziała już, że znalazła się we właściwym miejscu. Westchnęła cicho z mieszanką znużenia i zadowolenia. Stukrotnie bardziej - jakkolwiek dziwne by to nie było - wolała współpracować ze swoim przewidywalnie psychopatycznym Generałem, niż nieprzewidywalnie psychopatycznym Naizo. Z taką oto myślą przeskoczyła drewnianą barierkę, omijając wszystkie stopnie i z gracją lądując na dole. Niewielkie pomieszczenie, w jakim po chwili się znalazła, pełniło w jakimś mikrym stopniu rolę rekreacyjną. Po lewej i prawej stronie stało bowiem sześć cel, w których w razie potrzeby Gwardia mogła przetrzymywać podejrzanych. Tych z kolei ktoś musiał pilnować, a tego kogoś nikt nie zmuszał, żeby o suchym pysku i pustym żołądku stał w miejscu przez pół dnia. Stąd też w pomieszczeniu znajdowały się skórzane fotele, stoliki do kawy, automaty z napojami, a nawet mała, przenośna lodówka.
     — Nie za wygodnie? — zwróciła się Lilith do dwóch rozwalonych w fotelach Gwardzistach, znów znacznie młodszych od niej. Jeden rozwiązywał krzyżówki, drugi pożerał pieczoną kiełbasę, ale żaden nie zauważył jej, póki się nie odezwała. Dopiero na dźwięk jej głosu obydwaj podnieśli się z miejsc, równie raptownie, co ślamazarnie i zasalutowali.  
     — Pani vice-generał! — wykrzyknęli wspólnie. — Pan Generał Carver czeka w sali przesłuchań z mordercą. Prosił o pani obecność!
     — Wiem, słyszałam. Nie powinniście robić czegoś więcej, niż siedzieć i pilnować pustych cel? Wskazywanie odpowiednich drzwi niekoniecznie komukolwiek pomaga. Spróbujcie się nad tym zastanowić, chłopcy — skrytykowała obu i ruszyła ku drzwiom naprzeciwko niej. Biorąc poprawkę z uwagi na obecność Bruce'a, przygotowała się na widok krwi i ludzkich wnętrzności, a przynajmniej na widoczne ślady brutalności. Gdy jednak przyciągnęła grube wrota do siebie i wkradła się do środka, do jej nozdrzy wdarł się przykry odór kojarzony powszechnie z toaletą.
     Szczupły mężczyzna średniego wzrostu z zaplątanymi z tyłu dredami, przerażonym wyrazem twarzy i czerwonym placem na poliku siedział przyszpilony do krzesełka za stołem. Przed stołem, na drugim krzesełku, siedział z kolei Generał Carver, przyglądając się badawczo zakrwawionemu od dołu zębowi, który obracał w palcach. Pod ścianą leżał wielki, płócienny wór zawiązany rzemieniami. Rzemieniem też związano za oparciem krzesła nadgarstki domniemanego mordercy, który wiercił się niespokojnie, każdym ruchem dolnych partii ciała wywołując następną falę paskudnego smrodu.
     — Ekhm! — odchrząknęła Lilith, żeby zwrócić na siebie uwagę. Przesłuchiwany patrzył na nią z przerażeniem, jakby założył, że kolejny diabeł wylazł z piekła, by dotrzymać mu towarzystwa. — Co tu się dzieje?
     — Dzień dobry — mruknął jak gdyby nigdy nic Bruce, nie przerywając oględzin wyrwanego zęba, który zaczął nagle polerować chusteczką, patrząc pojmanemu mężczyźnie prosto w oczy. — Próbuję się właśnie dogadać z moim nowym znajomym, ale coś mi, kurwa, mówi, że są tu jakieś... trudności komunikacyjne. Co powiesz, Tom? — zwrócił się do cuchnącego faceta Carver, a ten niemal nie spadł z krzesła na dźwięk jego głosu. Próbował parę razy coś wydukać. Otworzył nawet usta, pokazując puste miejsce po siekaczu, ale milczał.
     — Znowu nazywasz osoby? — zapytała nawet tym wszystkim zrelaksowana Lilith. — Nie masz na imię Tom, prawda? — rzuciła zaraz do Toma, a Tom pomachał przecząco głową. — Dlaczego "Tom"? Co to w ogóle za człowiek? 
     — Czekaj, czekaj — poprosił Carver, odganiając kobietę ręką, jak latającą mu koło ucha muchę. — Masz, Tom, praktycznie czysty — oznajmił Tomowi, kładąc wypolerowany ząb na blacie stołu. — Zaraz wcisnę go z powrotem na jego miejsce... chyba że zaczniesz mówić z sensem. To jak będzie, Tom? Mogę ci w razie czego przyjebać drugi raz, jak obiecałem — zagwarantował facetowi Bruce, a ten pobladł ze strachu, zerkając błagalnie na Lilith, zauważywszy w niej jedyną ostoję spokoju i rozsądku w tym pomieszczeniu.
     — Wyjaśnij mi wreszcie, co się stało! Przysłałeś po mnie tamtego chłopca, tak? Przestań na chwilę... nie wiem, być sobą i streść mi wszystko, co zaszło na placu — wcięła się w to wszystko kobieta, podczas gdy Carver zaczął już sięgać po szczękę Toma. Generał zatrzymał się na moment, spojrzał na jej zniecierpliwioną i rozdrażnioną minę, potem rzucił okiem na taplającego się w ekskrementach więźnia i ostatecznie schował jego ząb do kieszeni. 
     — Ten tutaj Tom potencjalnie zabił masę ludzi. I to całkiem niedawno — odpowiedział, wskazując kciukiem na bohatera jego opowieści. — Przyłapałem skurwysyna na gorącym uczynku, jak dekorował łuk od strony Vanderheimów. Nawet próbował stawić mi opór.
     — Jakoś trudno mi w to uwierzyć, jak tak na niego patrzę. Jeszcze trudniej, jak próbuję oddychać nosem — skomentowała Lilith, a Tom pokiwał głową ze łzami wdzięczności w oczach, potwierdzając każde jej słowo.
     — Och, ale ja mam dowód. Spójrz w dół. Połamałem mu obie nogi, żeby się uspokoił — wytłumaczył Bruce z nonszalancją większą, niż jakby opowiadał o pieleniu ogródka. — Uspokoił się.
     — To w żaden sposób nie tłumaczy... nieważne. Porozmawiamy o tym potem. Teraz potrzebuję szczegółów. Na czym przyłapałeś... Toma? Jak to się stało? Tak po prostu dekorował sobie plac główny częściami ciał swoich ofiar?
     — Oooo, jakbyś zgadła! — ożywił się Carver. — Usłyszałem odgłosy paniki i chaosu dobiegające ze strony placu, więc postanowiłem to sprawdzić. Kiedy dotarłem na miejsce, ten pojeb był w trakcie dekorowania calutkiego łuku rękami, nogami i głowami martwych ludzi. Zdążył nawet dojść poza najwyższy punkt łuku, zanim do niego dotarłem. Kazałem mu, żeby przestał i zszedł albo go rozniosę. Nie przestał i nie zszedł, więc wskoczyłem na łuk i kopnąłem go w mordę, żeby spadł... a on wtedy wpadł w szał, owinął mi się wokół nogi, przewrócił mnie i zaczął rozdrapywać mi brzuch. Absolutny pojeb, mówię ci! — przerwał na moment, żeby wstać i podnieść czerwony podkoszulek. Na muskularnym torsie w istocie widniały liczne ślady po paznokciach, a spod zdrapanej skóry wystawały mięśnie. Gdzieś w tych okolicach znajdowały się nawet wgłębienia po zębach, jakby Tom próbował wydrzeć Generałowi wnętrzności.
     — ON to zrobił? Wygląda, jakby nigdy w życiu palca na nikim nie położył...
     — No to w takim razie zajrzyj sobie do worka. Masz tam resztę przyborów. Jest nawet drut, którym przytwierdzał to wszystko do łuku — polecił kobiecie Bruce, a sam kontynuował opowieść. — No więc siedzi na mnie i próbuje mnie rozpruć. Myślę sobie: "No w końcu coś się dzieje!". Czekam cierpliwie parę chwil, wstaję spokojnie, a ten nadal na mnie wisi i gryzie mnie w brzuch. Autentycznie wyrwał mi z niego kawał mięsa. Mogłem popatrzeć na swoje własne flaki. Pomyślałem sobie, że tego to w sumie za wiele, więc cisnąłem nim o ziemię, a potem skoczyłem za nim z łuku i wylądowałem mu stopami na nogach. Potem "chrup", a on zaczyna się drzeć, jak pojebany i płakać. Nie chciałem robić scen, więc wziąłem go pod pachę i zabrałem tutaj, gówniarza wysłałem do ciebie, a chłopakom kazałem posprzątać bajzel. 
     — To... naprawdę zwłoki. Poćwiartowane zwłoki co najmniej kilkunastu osób... ale bez tułowi — zdziwiła się Lilith, choć szybko zaczęła kojarzyć ze sobą fakty i wcześniejsze domysły. — Mówiłeś, że dekorował nimi łuk od strony posiadłości królewskiej? I rozumiem, że odkąd połamałeś mu nogi, nie ma bladego pojęcia, co się dzieje, tak? 
     — No próbujemy dojść do jakiegoś porozumienia wspólnymi siłami, ale Tom ma trochę w dupie moją dobrą wolę. Prośbą nie chciał, groźbą też nie chciał, więc wsadziłem mu rękę do mordy i wyrwałem ząb. Wtedy zaczął płakać i jęczeć coś bez sensu, jak skończona pierdoła, więc kazałem mu zamknąć ryj. Nie zamknął, więc puściły mi nerwy i spoliczkowałem skurwysyna. Prawda, że tak było, Tom? — poprosił o potwierdzenie Wilkołak, a Tom pokiwał nieśmiało głową, drżąc przy tym, jakby go wyciągnięto z chłodni.
     — Wydaje mi się, że złapałeś niewłaściwą osobę. Mówiąc szczerze, jestem tego prawie pewna. Byliśmy z Naizo w rezydencji świętej pamięci ministra, gdzie okazało się, że domniemany morderca jest prawdopodobnie kobietą. Co więcej, kobietą na tyle genialną w używaniu kontroli umysłów, że umieściła warunkową blokadę pamięci na każdym, kto ją tam widział. Kiedy próbowaliśmy zapytać o jakiekolwiek szczegóły na jej temat, blokada się uaktywniała i kasowała pamięć świadków. Mówisz, że ten tutaj miałby zabić tylu ludzi, nie dając się złapać, a potem tak po prostu wyjść na główny plac i zacząć przyczepiać ich ciała do łuku? Na dodatek miałby cię ot tak zaatakować? To nie morderca, Bruce — skwitowała Lilith, cierpliwie i skrupulatnie łącząc wątki. — Jestem prawie pewna, że skoro w grę wchodzi blokada pamięci, to bezpośrednia kontrola nad czyimiś działaniami przez dłuższy okres czasu również jest możliwa.
     — Masz na myśli, że to nie Tom pozabijał tych wszystkich ludzi? — upewnił się Bruce z wyraźnym zawodem w głosie.
     — Tak, Tom jest absolutnie niewinny. Musiał po prostu wpaść jakimś trafem na prawdziwego mordercę, a ten przejął nad nim kontrolę. Doceniam starania, Generale.
     — Kurwa, Tom, zawiodłem się na tobie — westchnął Carver, wstając. Wykopał stolik spomiędzy nich, rozbijając go o ścianę. — Czemu nie powiedziałeś? Myślałem, że jesteśmy kolegami...
     — Zabierz ode mnie tego psychola! — wybuchł desperacko Tom, krzycząc do Lilith. — On jest chory! Błagam cię, zabierz mnie od tego potwora. Potrzebuję lekarza... i kąpieli. Zabierzcie mnie do szpitala, proszę. Ja z nim dłużej nie wytrzymam — zakwilił biedny facecik.
     — Masz. Na zgodę — rzucił Wilkołak, bez pytania wciskając wyjęty z kieszeni ząb do otwartych ust Toma, a potem siłą zamykając mu szczęki. Wszystko wydarzyło się tak nagle, że gdy Tom z przerażeniem wciągnął powietrze... połknął swój ubytek. Generał poklepał po głowie siedzący na ekskrementach obraz rozpaczy, jak ulubione zwierzątko i zwrócił się do swojej zastępczyni, kompletnie ignorując jego obecność.
     — To nie było tak zabawne, jak powinno. Za szybko przyszłaś i za dużo wiedziałaś — stwierdził z  wyrzutem. — Masz coś więcej na tego całego mordercę? Szkolenie rekrutów, którzy nawet jak giną, to żyją staje się szybko bardzo nużące. Chętnie spróbowałbym się z tą babką. Wydaje się miła. Przypadlibyśmy sobie do gustu. Porozmawialibyśmy o sposobach efektownego rozczłonkowywania ciał przy naparze z arszeniku i potrawce z ludzkiej wątroby.
     — Nie przeczę, na pewno macie... wiele wspólnego. Niestety nie znamy na razie zbyt wielu szczegółów. Przede wszystkim zeznania świadków mówią o kobiecie, ale jej wiek i aparycja pozostają tajemnicą. Poza tym z ciał swoich ofiar wykonuje osobliwą... sztukę nowoczesną. Naizo wydedukował, że zabija osoby, o których śmierci szybko zrobi się głośno, by więcej ludzi zobaczyło jej dzieła. Poza tym jej poziom kontroli umysłów... to już nawet nie talent - to najprawdziwszy dar. Instynkt podpowiada mi, że nie widzieliśmy nawet połowy jej możliwości.
     — Hm... Bachir uchodził za eksperta kontroli umysłu. Nikogo innego o tym kalibrze sobie nie przypominam. Jak się ma nasza morderczyni do niego? Zapytasz swojej intuicji?
     — Widziałam na własne oczy, jak Bachir powstrzymuje Matsu w samym środku ataku. Co prawda był wtedy tylko vice-generałem, ale został potraktowany, jak dziecko. Jeśli jednak miałabym zgadywać... to nawet Bachir nie miałby z nią szans na tym polu — uświadomiła sobie Lilith i wcale nie spodobał się jej ten wniosek.
     — Uuu, to zaczyna mi się podobać. Podłączcie mnie pod aresztowanie, kiedy będziecie już wiedzieć coś więcej. Nie nadaję się do badania wieku i pochodzenia gówna znalezionego w toalecie ofiary, ale kobieta Bachira próbowała kiedyś pokonać mnie iluzją i nie wyszło. Mam pewno większe doświadczenie w radzeniu sobie z kimś takim, niż wy. Poza tym jestem dobry w krzywdzeniu kobiet. Amazonek było kiedyś dwa razy więcej... — pochwalił się z pełnym dumy i zdrożnej radości uśmiechem Generał Carver. W tym właśnie momencie drzwi do sali przesłuchań zostały wkopane do środka, stawiając wszystkich w stanie gotowości. U wejścia ukazał się zziajany Naizo. Ewidentnie spieszył się, by dotrzeć na miejsce, nim Lilith i Bruce opuszczą bazę.
     — Co się stało? Byłeś na placu? Dowiedziałeś się czegoś? — zapytała kobieta, gdy tylko zorientowała się, że może zdjąć dłoń z katany. Naizo był kolejną osobą, która kompletnie ignorowała połamanego i załamanego Toma.
     — Niestety — potwierdził Senshoku. — Wygląda na to, że miałem rację z szukaniem atencji. Ci wszyscy ludzie, których ciał użyto do udekorowania łuku... to nasi. Kantyjczycy, byli Połykacze Grzechów, ich potomkowie - nasi.
     — Fiuuu — skomentował Carver. — Biały czarnuch już wie?
     — Nie miałem czasu go powiadamiać, ale szykuje się gruba afera. Bachir będzie mieć pełne ręce roboty jako Rzecznik Praw Mniejszości. Zresztą nie to jest teraz ważne.
     — Zgadzam się. Przecież to musiało być jakieś kilkanaście osób. Nikt nie zgłaszał zaginięć? Niemożliwe, żeby wszyscy zginęli na raz — stwierdziła Lilith, kolejny raz mając wrażenie, że jedynie wodzi wzrokiem po plecach mordercy, który wyprzedzał ją o wiele mil. Zaczynała powoli atakować ją migrena.
     — Ja się tym nie zajmuję, ale niczego nie słyszałem. Jeśli ktoś miałby wiedzieć, to pewno byłby to Zhang albo jego szef — odparł Bruce, wskazując palcem na Naizo. — Zresztą nawet zgłoszonymi zaginięciami nie jesteśmy w stanie się zająć ot tak. Mamy za dużo ludzi, a za mało Gwardzistów. Przecież większość ostatnich rekrutów nie wie nawet, do czego poza sikaniem używa się kutasa. Nie wiem, po co tu są, ale do śledztwa się nie nadają.
     — Tego się obawiałam... Znałeś kogoś z nich, Naizo?
     — Część tak. Nie kojarzę jednak niczego, co mogłoby mieć związek ze sprawą. Mówiłem ci, ofiary są wybierane losowo, nie imiennie. To w tej chwili nie jest ważne. Nie ma czasu na zastanawianie się. Za chwilę w mieście znowu zahuczy, kiedy się okaże, że stolica nie jest już bezpieczna dla mniejszości etnicznych. Niepokoje społeczne nadchodzą. Nie żeby do tej pory ich nie było...
     — Miałeś jakiś plan. To dalej wchodzi w grę? — spytała Lilith, zdecydowanym głosem maskując swoją własną bezradność wobec sprawy.
     — Być może. Będę jednak potrzebował czyjejś pomocy. Muszę spotkać się z tym kimś.
     — Z kim?
     — Powiem ci, kiedy będę pewien, że to wypali. Póki co cisza radiowa. Wyśpij się albo coś... strasznie wyglądasz. Mówi ci to osoba, której i tak się nie podobałaś — polecił kobiecie Naizo, patrząc na jej bladą twarz i czerwone policzki.
     — Dobrze się czuję — warknęła na niego Lilith. — Powiedz mi lepiej, czy...
     — Po prawdziwym mordercy ani śladu. Zresztą i tak żadnego bym nie znalazł. Przez plac przewija się codziennie kilkaset tysięcy ludzi. Idę. Odezwę się potem — uciął szybko rozmowę Senshoku, po czym wyszedł z sali, zamykając za sobą drzwi. Lilith westchnęła ciężko, jakby miała zaraz wyciągnąć ducha i nagle zakręciło jej się w głowie. Przechyliła się do tyłu, nie zdążywszy złapać się krzesła i byłaby upadła, gdyby dłoń Carvera nie podtrzymała jej od strony pleców.
      — Co z tobą nie tak, kobieto? — zapytał nader wrażliwie i z ogromną dozą empatii Bruce. — Dopiero drugi dzień siedzisz przy tym śledztwie. Myślałem, że byłaś gliną, zanim cię zabili. Nie nauczyli was radzić sobie z presją?
     — Może to przez odór ludzkich odchodów, który wdycham już ze dwadzieścia minut — odcięła się Lilith, łapiąc równowagę. — Opowiedzieć? — zapytała już poważnie.
     — Nie — uciął Wilkołak, machając dłonią. — Ale możesz pomówić sama do siebie, a ja posłucham. Chodź, zjemy coś. Robię się głodny, kiedy wymyślam imiona osobom — postanowił Generał za nich oboje. Spojrzał tylko kątem oka na biednego "mordercę", ale że nie skłaniał się w stronę koprofilii, dotykanie go i przenoszenie wolał zostawić komuś, kogo to obchodziło. Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, ruszył w stronę drzwi.
     — W sumie nie jadłam od rana przypomniała sobie Lilith — ale przede wszystkim potrzebuję środków przeciwbólowych. Może jakiś sparing dobrze by mi zrobił. Dawno nie używałam katany.
     Ledwo zdążyła dogonić Carvera, gdy z tylnej kieszeni jej spodni rozległ się dźwięk telefonu - motyw przewodni z serialu o Sherlocku Holmes'ie. Bruce parsknął śmiechem, najwyraźniej zauważając w tym cokolwiek zabawnego, podczas gdy kobiecie przypomniało to, od jak dawna nie zrobiła nic dla czystej rozrywki i relaksu.
     — Halo? — odezwała się do właściciela nieznanego jej numeru.
     — Lilith? Ja... — zabrzmiał i zawiesił się na moment żeński głos. — Kiedy trafiłam do Miracle City, powiedziałaś mi, że gdyby coś było nie tak, mogę się z tobą kontaktować. Czy to... nadal aktualne?
     — Cassandra? — zdziwiła się okularnica. Gestem kazała Carverowi iść przodem, na co ten podszedł do relaksujących się w fotelach Gwardzistów. Gdy jednemu łamał długopis, którym dotychczas rozwiązywał krzyżówki, a drugiemu stół, na którym stawiał właśnie talerz z gulaszem, kobiety kontynuowały rozmowę. — Coś się stało? O co chodzi?
     — O mojego brata...

***

     — Taaaatoooo — dotarł do jego ucha przewlekły szept. — Tato, obudź się — usłyszał ponownie, co skłoniło go do powolnego otwarcia oczu. Nie ruszył się jednak z miejsca, a jedynie w ciszy rozeznał w otoczeniu, nim cokolwiek zrobił. Siedział w fotelu z wysokim oparciem, za hebanowym biurkiem obłożonym szpargałami. Firany wiszące przy otwartym oknie powiewały w jego kierunku, wpychane do gabinetu przez wiatr. Dopiero jego powiew ocucił go na tyle, by zauważył opartego na ramieniu fotela chłopca.
     — Legato? — mruknął Bachir, przecierając palcami kąciki oczu. Jego mała podobizna wpatrywała się w niego cierpliwie swoimi złotymi, odziedziczonymi po nim oczami. — Co ty tu robisz? Wszystko w porządku? — zapytał, mimochodem sprawdzając, czy królewski sygnet dalej spoczywał na jego palcu. Spoczywał.
     Pierwszy raz od lat zasnął wbrew swojej woli, a na dodatek zrobił to poza domem. Dawny Bachir nie pozwoliłby sobie na tak okropne ryzyko, a świadomość ta była mu kompletnie nie na rękę. Instynkty wojownika zaczęły się u niego powoli zacierać, choć nadal należał do najpotężniejszych Madnessów w całym kraju, a w samym Miracle City mało kto mógłby stawić mu czoła. Nie wiedział jednak, czy powinien się z tego cieszyć.
     — Im silniejszy jesteś, tym mniej ci ufają — pomyślał.
     — Mama mnie przysłała — odpowiedział mu jego syn. — Chciała, żeby przynieść ci coś do jedzenia. Mówiła, że za mało jesz... i że pewnie zupełnie ignorujesz głód, będąc w pracy, a nie wiadomo, czy wrócisz przed północą. Położyłem obiad na stoliku, bo nie miałeś miejsca na biurku.
     — Dziękuję wam — powiedział z cieniem uśmiechu Bachir, mierzwiąc malca po włosach. Przyjrzał mu się uważnie. Legato rósł, jak na drożdżach. Sięgał mu już prawie do mostku. Na dodatek w bardzo krótkim czasie zmężniał. Zmieniła się jego postura. Nie przypominała już ona typowo dziecięcej. Chłopiec miał proporcjonalnie wyrobione mięśnie - giętkie i twarde zarazem. Skołtunione, białe włosy utrzymywała z dala od oczu opaska zawiązana wokół głowy - przez czoło, z węzłem po lewej stronie. Miał na ramionach wiele siniaków, parę nawet na buzi. Na stawach widniały nieliczne otarcia.
     — Widzę, że nie próżnujecie razem z Naizo, co? — odezwał się ojciec, ukradkiem przekładając na biurku kilka posczepianych plików kartek pod stertę akt postępowań. Nie było sensu mieszać w to syna, a Bachir wiedział najlepiej, że wnikliwość Legato dorównywała jego własnej.
     — Jasne! — rozentuzjazmował się chłopak, dumny z faktu, że ojciec zauważył jakieś zmiany w jego osobie. — Nauczyłem się tworzyć kształty z energii duchowej i utwardzać ją. Ostatnio próbuję skopiować twoją Syntezę, ale na razie wiele mi brakuje. Szkoda tylko, że wujek ma jakby mniej czasu. Przedtem te wszystkie przesłuchania, a teraz to nawet nie wiem... — bąknął z wyrzutem i zawodem. Bachira popchnęło to do rachunku sumienia.
     — To ja powinienem był cię tego uczyć — pomyślał mężczyzna. Widząc, jak bardzo Legato zmienił się bez jego udziału, poczuł ukłucie gdzieś w głębi serca. Znał swojego syna. Wiedział, że rozumie powagę jego sytuacji oraz ogromną odpowiedzialność, jaka na nim spoczywała, ale mimo wszystko nie mógł pozbyć się wrażenia, że odkąd miasto stanęło na głowie praktycznie przestał go wychowywać. Że zostawił to komuś innemu.
     — Może... chciałbyś, żebym to ja ci pomógł? — powiedział nagle, odruchowo, mimowolnie, ale według tego, co podpowiedziało mu serce. — Przydałoby mi się trochę ruchu. Może dawno nie musiałem używać moich zdolności w walce, ale na pewno mógłbym cię czegoś nauczyć. Co powiesz, synu? — zapytał zdecydowanie, chociaż z tyłu głowy miał niepewność.
     Twarz chłopca najpierw pokrył szok i coś na kształt braku wiary w słowa, które usłyszał. Jakby nie był pewien, czy jego matka rzeczywiście poprosiła go, by zaniósł ojcu jedzenie, czy może jednak nadal śnił. Przez ułamki sekund zdawał się to rozważać, zanim rozpromienił się w nagłym przypływie radości.
      — Naprawdę?! — wykrzyknął podekscytowany Legato. — Ale... co z twoją pracą, tato? Myślałem, że nie masz czasu.
     — Nie przejmuj się tym. Miasto nie umrze, jeśli zrobię sobie trochę wolnego, prawda? Poza tym robię dla niego tak dużo, że na pewno wybaczy mi jakiś krótki urlop. Powiedzmy, że... trzy, cztery dni? Co ty na to? — zaproponował Bachir. Podjął decyzję spontanicznie, ale w ogóle nie żałował. Potrzebował odpoczynku. Potrzebował swojej rodziny i potrzebował ponownego zaktualizowania swojej hierarchii wartości.
     — Świetny pomysł, tato! Mama na pewno też się ucieszy — odpowiedział mały Mulat, wpatrzony w ojca, jak w obrazek. Bachir uśmiechnął się do chłopca. Zbyt rzadko się uśmiechał. Zbyt rzadko miał powód, a nawet jeżeli miał, to z reguły nie wyrażał tego swoją mimiką. Sztukę markowania emocji poznał dzięki towarzystwu, w jakim przychodziło mu się teraz obracać.
     — W takim razie wracaj jej o tym powiedzieć. Dokończę dzisiaj parę spraw, zjem obiad i też pójdę do domu — poinformował Legato, ale gdy chłopiec miał już posłusznie opuścić jego gabinet, drzwi otworzyły się raptownie. Przez próg bez pukania przestąpiła stopa Naizo.

***

     Naito zrozumiał, z kim miał do czynienia, gdy tylko poczuł zmianę w atmosferze. Powietrze drgało, stawiając włosy na jego karku i ramionach na sztorc. Jednoręka kobieta z czerwonym warkoczem i dwoma gladiusami zatkniętymi za pas weszła w rozświetlony kryształami mrok wielkiej komnaty. Z miejsca, w którym stał, chłopak nie widział wyrazu jej twarzy. Nie potrafił jednak wyczuć w niej żadnej gwałtowności ani gniewu, których szczerze się spodziewał. Królowa Gór wydawała się perfekcyjnie spokojna.
     — Bądź czujny, Naito!  — polecił mu Shuun. Kurokawa nie odpowiedział. Doskonale znał ryzyko. Jeden niewłaściwy ruch lub jedna, najmniejsza nawet chwila nieuwagi mogły go kosztować życie. A on nie mógł umrzeć. Jeszcze nie. Cokolwiek myślał w chwilach słabości, nadal miał wiele do zrobienia na tym świecie. Z taką myślą próbował rozluźnić napięte na widok kobiety mięśnie, gdy długie, sznurowane sandały stąpały po posadzce w jego kierunku. 
     Poruszała się zaskakująco wolno. Wystarczająco powoli, żeby wzbudzić u Naito niepokój. Nie patrzyła na niego. Oszczędnymi ruchami głowy kierowała wzrok w różnych kierunkach, wypatrując swoich towarzyszek, a zarazem podopiecznych i pracowniczek. Widok ich sylwetek dotkniętych przez blade światło lampek nie wywołał żadnej widzialnej reakcji, co również  z jakiegoś powodu postawiło Kurokawę w stanie najwyższej gotowości. Nie chciał jednak ruszyć się jako pierwszy. Wolał poczekać i przejść do kontrataku, ale czekanie go wykańczało, a tempo Amazonki sprawiało, że sekunda zdawała się być minutą.
     W końcu, gdy dzieliło ją od chłopaka zaledwie kilka metrów... odwróciła się w stronę leżącej daleko od swoich towarzyszek Linette. Pochyliła się powoli, jakby miała niebawem puścić się pędem w jej stronę. Naito powiódł za nią wzrokiem... i nagle zupełnie stracił ją z oczu, kiedy to zupełnie bez ostrzeżenia puściła się z niesamowitą prędkością w przeciwnym kierunku, wybiegając poza jego pole widzenia. Kurokawa obrócił się raptownie, by nie dać się zaatakować ze swojego martwego punktu, lecz zamiast dostrzec nadlatujące ostrze, pięść, czy chociażby kolano, zauważył Veronicę klęczącą obok nieruchomej Jessiki. 
     — Jest bardzo szybka... ale użyła taniego chwytu, żeby wytrącić mnie z równowagi — zauważył Naito. — Do tej pory ruszała się tak wolno, by przyzwyczaić mnie do niskiej prędkości. Na dodatek zamarkowała sus w lewo, podczas gdy w rzeczywistości rzuciła się w prawo. Różnica prędkości była tak duża, że nie zdążyłem się przystosować. To ostrzeżenie... Gdyby zaatakowała mnie, zamiast biec do niej, nie dałbym rady się obronić — przeanalizował sytuację, czując narastające napięcie i powolny, lecz stabilny przypływ adrenaliny. 
     Veronica ostrożnie i delikatnie obróciła Jessicę na plecy. Urwana w kostce noga poruszyła się sztywno, niczym dogorywająca na brzegu ryba, wypuszczając z siebie resztki krwi. Czerwień na rozbitej głowie pokleiła blond jej włosów. Przywódczyni Amazonek na moment zastygła, ale Kurokawa nie miał odwagi zaatakować. Nie mógł mieć pewności, że zdąży, a najmniejsze ryzyko mogło się równać śmierci. Patrzył więc tylko, jak dłoń Veroniki z wolna obejmuje nadgarstek młodszej od niej dziewczyny, a po paru sekundach tą samą dłonią, jakby z niedowierzaniem, dotyka jej lewej piersi.
      Uświadomiłby sobie, że zabił nie jedną, a dwie osoby nawet bez patrzenia na całą tę scenę. Dzięki niej uświadomił sobie jednak, że zabił kogoś w jakiś sposób ważniejszego dla Królowej Gór, niż jej pozostałe towarzyszki. Krzyże w jego oczach mignęły. Z ciekawości. Z jakiegoś szczątkowego, fantomowego cienia uczucia, które powinien był czuć - żalu. Jakaś część chłopaka pragnęła poczuć żal, przejęcie i smutek - pragnęła poczuć przenikliwy i bezdenny zawód, pogardę dla samego siebie.
     Zobaczył wulkan myśli zbyt poplątanych, zbyt chaotycznych i szybkich, zbyt gorących i zimnych zarazem, by zatrzymać je, pochwycić i odczytać tak, jak należało. Zobaczył namiętność i wspomnienie uczucia, zobaczył spokój, podniecenie, ekstazę, przeszłość i przyszłość, niepewność i zdecydowanie. Miłość. Nienawiść. Zabić. Zabił. Zabić. Spokój. Praca. Amazonki. Zabić. Furia. Multum monstrualnych wyrazów przepłynął nad głową Veroniki, gdy jej usta w niemym pocałunku musnęły opalony policzek blondynki o rozbitej głowie. Nie podnosząc się, Królowa Gór rzuciła okiem na zmasakrowaną Chinkę ze złamanym karkiem.
     Zniecierpliwienie. Furia. Znużenie. Zawiść. Rozpacz. Powtórka z rozgrywki. Znowu to samo. To już się stało. To znów to samo. Zabić. Nienawiść. Bruce Carver... Naito nie nadążał za potokiem rozbieżnych myśli i wspomnień, które za sobą niosły. Odnotowywał w głowie tylko ich sedno, nim znikały mu sprzed oczu zastępowane przez inne, jeszcze bardziej chaotyczne, jeszcze szybsze i wystawione przeciwko niemu, jak niosące śmierć ostrza.
     Niewiele zrozumiał. Nie do końca chciał zrozumieć, ale chciał chcieć. Problem polegał na tym, że...
     — Choćbym nie wiem jak bardzo się starał, nic mnie to nie obchodzi — pomyślał Kurokawa, patrząc na prostujące się nogi czerwonowłosej i na jej zimne spojrzenie celujące w jego serce, jakby miało na celu je przebić. I wtedy, nagle... zrobił coś, czego nie rozumiał i czego się po sobie nie spodziewał. Zaśmiał się. Cicho, pod nosem - trochę gorzko, trochę szczerze, trochę histerycznie i całkowicie szalenie. I miarka się przebrała.
     Gladius wystrzelił zza pasa, chwycony przez dłoń kobiety, w mgnieniu oka eksplodując energią duchową. Lecące cięcie pomknęło znienacka w stronę chłopaka, ale zanim pokonało połowę dystansu, w ślad za nim udały się cztery kolejne.
     — Zeus... — pomyślał w pełnym skupieniu Naito. Nie próbował unikać kawalkady lecących cięć. Zamiast tego zaczął stopniowo pokrywać przód swojego ciała energią duchową, którą na miejscu zmieniał w wyładowania elektryczne... a następnie je krystalizował, jak w walce z Torą. Tym razem miał jednak większe wyczucie i wprawę, niż wtedy. Elektryczny kryształ pokrył jego wystawione w gardzie przedramię i klatkę piersiową, po czym zaczął się rozrastać na resztę ciała. Lecące cięcia wbijały się w nietypowy pancerz, ale poza śladami milimetrowej głębokości nie pozostawiały na nim żadnej rysy. Veronica planowała chyba jednak zwyciężyć dzięki ilości i prędkości. Jej nadgarstek poruszał się tak szybko, że nie sposób było zarejestrować wzrokiem każde kolejne cięcie. Monstrualna fala ataków oświetliła komnatę jeszcze bardziej, niż pozostałe w powietrzu dziesiątki lampek. Zbroja pokryła chłopaka od stóp do głów - nierówna, niekształtna, nieestetyczna i ewidentnie ograniczająca sprawność motoryczną. Przypominała nieco korę starego drzewa lub zaschniętą, rozlaną żywicę.
     — Nie zauważyła — uspokoił chłopaka Shuun, gdy dziesiątki nieustających ataków rozcinały powierzchnię elektrycznego pancerza, odpychając go centymetr po centymetrze. Zgodnie z planem. Choć ze względu na umiejętności Naito większy dystans zdawał się przynosić zgubę, tym razem posłużył mu za element strategii.
     Tylko przód całego ciała chłopaka pokrywał kryształ. Był jednak wystarczająco gruby, by pod jego powierzchnią nie dało się dostrzec samego Kurokawy. Naito wyskoczył więc z tyłu swojego "posągu", ustawiając się tuż za nim - zupełnie niepostrzeżenie - i momentalnie rozprowadził energię elektryczną po całym swoim układzie nerwowym i powierzchni ciała. Czarne włosy napuszyły się, stając na sztorc, jak tysiące małych włóczni.
     — Thor Overdrive — pomyślał, z szaloną prędkością wyskakując zza kryształowej zbroi i zataczając szybki, wąski łuk w kierunku przeciwniczki. Wciąż jeszcze posyłała cięcia w powietrze, gdy nachylony Kurokawa nurkował jej pod ręką. Naelektryzowana pięść wbiła się w nieosłonięty kirysem bok, rażąc ciało przeciwniczki, gdy nagle... zupełnie niespodziewanie ostrze gladiusa wbiło mu się w plecy. Naito zacisnął zęby. Jego oczy błysnęły i czerwony wektor z rozpędem wniknął mu w twarz. Zaraz za nim podążyło otoczone energią duchową kolano.
     Unieruchomiła mnie ostrzem. Trafiła gdzieś niedaleko barku. Jeśli rzucę się zbyt mocno, rozszarpie mi plecy. W takim razie... — pomyślał Naito, wystawiając przed siebie dłoń, by zablokować cios, podczas gdy ciężar nachylonego ciała oparł na lewej nodze. Prawą wyrzucił w powietrze pod tak ostrym kątem, że natychmiast poczuł ból nadmiernie rozciąganych ścięgien. Udało mu się jednak uderzyć przedramię kobiety na tyle mocno, by wypchnąć trzymany przez nią miecz spomiędzy jego mięśni.
     Kolano zdołało jednak uderzyć w jego wystawioną rękę i chociaż wzmocnił ją energią duchową, siła była dość duża, by odepchnąć go na kilka metrów. Wiedział jednak, że jeśli natychmiast się nie ruszy, straci inicjatywę. Rzucił się więc na bok pomimo naciągniętych mięśni, po drodze tamując krwotok mocą duchową. Zatoczył szeroki łuk, jakby starał się zajść Veronice za plecy, ale widział kątem oka, że ta obraca się zbyt szybko, by coś takiego było w ogóle możliwe. Grając na czas, kilkakrotnie uderzył powietrze, posyłając ku niej cztery elektryczne pociski, jak wcześniej, gdy pokonywał jej towarzyszki.
     — I mordował... — przypomniał sam sobie Naito. Veronica odskoczyła - oszczędnie i z gracją - ani na moment nie tracąc go z oczu. Chłopak miał już jednak nowy plan. Wyprostował dłoń i rozłożył wszystkie palce, z których wysunęły się linki z energii duchowej. Wijąc się, jak węże, linki zaczepiły się o lewitujące w pobliżu lampki, które Kurokawa z całej siły pociągnął w stronę kobiety. Już po chwili linki zaczęły zmieniać się w łańcuchy wyładowań elektrycznych - od opuszek palców po same lampki - jak palący się lont bomby.
     Przywódczyni Amazonek była zbyt ostrożna, by w ogóle ryzykować poznanie planu Kurokawy. Jej zakrwawiony u czubka gladius odrąbał wszystkie nici z łatwością. Potrzebne było tylko jedno szybkie cięcie. Szybkie... i bardzo szerokie. Właśnie na to liczył Naito. Gdy tylko gladius oddzielił linkę od piątej lampki... rozpędzony Kurokawa w powietrzu wbił kolano w twarz Veroniki. Wręcz poczuł, jak powoli i stopniowo ustępował łamany nos, ale wbrew jego wszelkim oczekiwaniom czerwonowłosa ani nie ruszyła się z miejsca, ani nawet na chwilę nie zamarła. Zamiast tego, jakby porażenie prądem było dla jej ciała niczym, z całej siły kopnęła chłopaka w klatkę piersiową, unosząc jeszcze wyżej.
     — Jak może być aż tak odporna na elektryczność? — pomyślał gorączkowo Naito, czując krew spływającą mu po brodzie. Jego mostek chrupnął wyczuwalnie, nie do końca wyleczony po walce z Torą. Nim zdążył się zastanowić nad jakąś odpowiedzią, Veronica obróciła się gwałtownie na pięcie, zamaszyście kopiąc piętą w jego prawy bok. Co prawda zdołał go uprzednio wzmocnić, ale taki kopniak przyjęty w locie z łatwością cisnął nim w dal, jak szmacianą lalką.
     — Jej czas reakcji i wytrzymałość są przerażające. Nawet się nie wzdrygnęła, gdy złamałem jej nos, a potem zaatakowała mój mostek. To mógł być przypadek, ale jestem prawie pewny, że wie o moim stanie fizycznym. Niedobrze. Nie mogę sobie pozwolić na przyjęcie większej ilości obrażeń, ale ta kobieta to czołg. Nie wiem, co czeka mnie w najbliższym czasie. Muszę jakoś ją wymanewrować, zanim skończą mi się siły. Na szczęście wyeliminowałem jej towarzyszki wystarczająco szybko, by oszczędzić dużo energii — pomyślał Naito znacznie szybciej, niż normalnie był w stanie, jednocześnie obracając się w powietrzu, by nie wylądować na twarzy. Gdy jednak tylko jego stopy dotknęły ziemi, a kolana zaczynały się uginać, amortyzując upadek, czerwony wektor przeszył jego oko. Veronica znalazła się tuż przed nim w ułamku sekundy, wykonując efektowny wypad swoim niezawodnym gladiusem.
     Z niemałym trudem uniknął pchnięcia, okręcając się przez lewe ramię, ale kobieta znów go dopadła. Kolejne wektory, tym razem już tylko przeszywające go w różnych miejscach swoimi krawędziami, pojawiały się jeden za drugim. Thor Overdrive zapewniał mu przewagę szybkości i możliwość unikania kolejnych diabelskich cięć Veroniki, ale sam fakt, że pomimo oczu Shuuna część ataków była w stanie rozciąć jego ubranie, a nawet go skaleczyć był niepokojący. Musiał działać szybko. Wiedział, że tylko kwestia czasu dzieliła Amazonkę od wyprowadzenia tego jednego ciosu, który go uzewnętrzni. Dosłownie.
     — Rengoku Raihou mogłoby zadziałać, ale biorąc pod uwagę dystans, na jakim walczy, niepowodzenie może poskutkować moją śmiercią. Jeśli jednak udałoby mi się najpierw od niej oddalić, a potem non stop używać nowych taktyk... to mogłoby się udać. Nawet jeśli nie jest lekkomyślna i ślepa, jestem pewien, że śmierć Jessiki odcisnęła na niej piętno. Gdziekolwiek nie pójdę i czegokolwiek nie zrobię, podąży za mną, żeby mnie zabić. Skoro tak, to mogę w pewien sposób przewidzieć, kiedy i gdzie będzie się znajdować. Mógłbym wykorzystać to do wyprowadzenia ataku z zaskoczenia, ale tutaj? Tutaj nie dam rady. Potrzebowałbym jakiegoś pokręconego korytarza, szeregu ciasnych pomieszczeń, może labiryntu... ale przede wszystkim potrzeba mi dystansu. Postawić wszystko na jedną kartę? Szczerze mogę nie mieć wyboru. Długo nie wytrzymam w tym stanie — przeanalizował wszystko Kurokawa, po czym natychmiast wystawił rękę przed siebie, uwalniając z niej falę uderzeniową z dużą ilością mocy.
     Podmuch nie zatrzymał Veroniki, ale spowolnił ją na tyle, by Naito zdołał przetoczyć się na lewą stronę, tuż pod jej ostrzem i ramieniem. W mgnieniu oka napiął mięśnie w obu nogach... i nagle wszystkie wyładowania na powierzchni jego ciała zmieniły kolor na mroczny, ciemny fiolet. Śnieg pokrył włosy, a smoła skórę, nim wystrzelił przed siebie, jak zawodowy sprinter, zostawiając za sobą połamane płytki. Stał się jeszcze szybszy, niż wcześniej. Nie zamierzał utrzymywać tego stanu przez dłuższy czas, ale kilka sekund wystarczyło.
     — Chcesz mnie zatrzymać na dole? Śmiało — pomyślał Naito, pędząc w stronę szybu, którym zjechał pod ziemię. — Co zrobisz, jeśli tę walkę zobaczy ktoś na powierzchni? Czy w ogóle ci jeszcze zależy? Spróbujesz mnie dogonić? Adrenalina daje wiele, ale choćbyś nie wiem jak długo udawała, poraziłem cię prądem kilka razy, a w dodatku złamałem nos. Nie będziesz już tak szybka, jak przedtem. Jeśli nie ułożysz nosa, będziesz musiała oddychać przez usta. Jeśli go ustawisz, będziesz marnować energię duchową, by utrzymać go w tym stanie.
     Słyszał ją za swoimi plecami. Słyszał, jak przyspiesza do granic możliwości. Spodziewał się nawet, że również aktywuje Madman Stream, ale oszczędzała się. Chłopak był już jednak na platformie. Nie planował jej aktywować. Wiedział zresztą, że nikt nie zamierzał pozwolić mu jej użyć. Zamiast tego odbił się od niej, a wkrótce po tym odbił się od ściany szybu, lądując na przeciwległej, by odbić się również i od niej. Z każdym susem zostawiał na ścianach kolejne pęknięcia. Był już w połowie drogi, gdy na samym dole pojawiła się Veronica. Zgodnie z tym, czego się spodziewał, zaczęła od skumulowania energii w nogach i wyskoczenia tak wysoko, jak była w stanie, czyli na dobre kilkadziesiąt metrów. 
     Płyta energii duchowej pojawiła się w powietrzu, tuż pod jej stopami, zanim zaczęła spadać. Powtórzyła wcześniejszy manewr. Wiedziała, że nie dogoni Kurokawy, jeśli będzie powtarzać jego ruchy. Ważyły się losy Amazonek. Ważyła się jej reputacja. Być może nawet jej życie, gdyby ktoś dowiedział się o całej sprawie. Już podczas drugiego skoku zaczęła więc miotać kolejne lecące cięcia w stronę Naito w nadziei na przerwanie jego rytmu lub chociaż spowolnienie go. Na nic się to nie zdało. Chłopak poruszał się za szybko.
     Promienie słońca powitały go na powierzchni, gdy wreszcie wyskoczył z szybu na kilka chwil przed ścigającą go przeciwniczką. Był gotów. Momentalnie dezaktywował Thor Overdrive, magazynując elektryczność wokół jedynej ręki. Skumulował tyle, ile tylko był w stanie utrzymać w ryzach. Tyle, że aż zaczął drętwieć od nadmiaru mocy. Jego skóra zdawała się skwierczeć, palić od spodu, swędzić na zewnątrz, krzyczeć i błagać o pomoc. Wytrzymał. Wytrzymał, gdy obejmująca całe ramię elektryczność zjeżdżała coraz niżej i niżej, zbierając się w coraz większych ilościach od nadgarstka do czubków palców. Czekał.
    — Mam jeden strzał. Gdy tylko wyskoczy, kiedy jeszcze będzie w powietrzu. Wystarczy, że trafię, a wygraną mam w kieszeni. I tak jestem już na zewnątrz. Wystarczy ruszyć wgłąb miasta. Nie zaatakuje mnie na środku ulicy, bo spacyfikują ją Niebiańscy Rycerze. Wszystko zależy od tego jednego strzału! — nastawił się odpowiednio Kurokawa, słysząc coraz to silniejsze odgłosy przecinanego powietrza. Cofnął łokieć, wystawił jedną nogę przed siebie, obniżył postawę, jakby miał rzucać oszczepem. Czerwone włosy wychynęły spod powierzchni ziemi, a zaraz za nimi całe ciało przywódczyni Amazonek. Złożona w nożyce dłoń pomknęła naprzód.
     — Gungnir! — pomyślał Naito, zaciskając zęby, gdy fioletowa błyskawica w kształcie włóczni odrzuciła go do tyłu siłą wystrzału. Zaskoczone spojrzenie Veroniki wyłapane kątem oka było jedynym, czego potrzebował, by przestać się martwić. Gungnir spenetrował bok kobiety, jak kawał styropianu, wyrywając kawał mięsa i jednocześnie wypalając większość rany. Kobieta padła na krawędź szybu, jak wyłowiona z wody ryba, tracąc dech w piersiach. Tym razem jasne było, że jej ciało nie wytrzymało napięcia.
     Nawet na kolanach, podpierając się ręką, by nie paść na twarz, posyłała Kurokawie nienawistne spojrzenie, jak rozwścieczony pies, czekający tylko na moment, w którym jego pan spuści go ze smyczy, by mógł mordować. Złamał ją. Widział to właśnie w tym spojrzeniu. Ból i bezsilność wywołały gniew przyćmiewający jasność umysłu. Zawsze tak się to kończyło. Naito znał może jedną osobę, w której przypadku działało to odwrotnie.
     — Nie wstawaj — zasugerował Kurokawa. — Mój atak wypalił ci dość mięsa, żeby zamknąć ranę, ale jak zaczniesz się ruszać, to prędko się wykrwawisz. To nie jest tego warte. Nie wiem, ile wam zapłacono, ale mimo wszystko preferowałbym życie na twoim miejscu — popisał się swą nikłą umiejętnością retoryki, ale w rzeczywistości kontynuowanie walki było mu nie na rękę tak samo, jak kobiecie. Włożył w to wszystko tak wiele energii, że nie miał już siły na skomplikowane manewry. Skóra na jego prawej ręce była czerwona, jakby chłopak walczył na plaży, nie w podziemiach. Użył zbyt mało mocy do ochrony kończyny, ale szczęśliwie obeszło się bez bąbli i jednego nawet milimetra martwicy.
     — Ma rację... ale czy jest jakikolwiek sens w dalszym życiu, jeśli dam się pokonać dziecku? Reputacja Amazonek zależy od mojej reputacji. Wiele lat minęło, nim podniosłyśmy się po zamachu na Wilkołaka. Jestem znana jako najpotężniejsza kobieta w Morriden. Jeśli rozniesie się wieść, że nastolatek z jedną ręką pokonał cztery z nas... będzie po nas. Po tym już nie można się podnieść. Poza tym... — pomyślała na poważnie Veronica, wgniatając pięść w ziemię. — Ona też nie żyje... Cholera, czym ja się tak przejmuję? To nigdy nie miało być nic więcej. Wzięłam ją na noc, bo miałam na to ochotę. Bo mogłam. To nie miało tak się potoczyć. Nie wolno faworyzować podwładnych. Przywódca, który nie traktuje swoich ludzi sprawiedliwie jest nikim. Nie powinnam była kiedykolwiek myśleć o niej, jak o kimś więcej, niż żołnierz. Pionek. Użyteczny, oddany pionek. Ale... w takim razie czemu jestem tak wściekła? Czemu chcę za wszelką cenę rozerwać tego dzieciaka na strzępy? Tu... nie może chodzić tylko o reputację — uzmysłowiła sobie kobieta, uciskając wyrwę w boku energią duchową. Jeszcze na kolanach sięgnęła po drugi gladius. Pierwszy zniknął gdzieś, gdy została trafiona. Jej mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Cały układ nerwowy również. Nawet rozsądek zabraniał jej kontynuować walki.
     — Ona też? — zaniepokoił się Naito, widząc jej desperackie próby stanięcia na nogi. Co gorsza, rzeczywiście jej się to udawało. W ramach ostrożności odskoczył do tyłu, co jednocześnie pozwoliło mu odczuć, jak zmęczone były już jego nogi. Veronica dyszała ciężko, nie potrafiąc utrzymać energii duchowej stabilizującej nos. Krew ciekła z jej nozdrzy na usta, podbródek i małe piersi. Ugięte, trzęsące się kolana ani myślały jednak ponownie dotknąć ziemi.
     — Nic mi już nie zrobi — zauważył chłopak. Uspokoiła go ta myśl. Veronica była już całkiem niegroźna, drżąc na całym ciele na skutek działania prądu. Kurokawa dałby sobie uciąć głowę, że kobieta nie potrafiłaby nawet przebiec dziesięciu metrów. — Mógłbym zabrać ją do "Eskulapa" albo jakiegoś innego szpitala... ale próbowała mnie zabić. To bez sensu. Nawet lepiej, jeśli tu umrze. Więcej razy nie najmą jej, by zdobyła moją głowę — pomyślał szalenie pragmatycznie, jak na siebie Naito, gdy nagle na niego i jego przeciwniczkę opadł przerażający, nienaturalny cień - mroczny i groteskowy, cuchnący śmiercią. Kompletnie znikąd.
     Gdyby chwilę później nie ujrzał tego na własne oczy, pomyślałby, że cały ten dzień - od wkroczenia do podziemi, przez poznanie historii Morriden, a na Amazonkach skończywszy - był zaledwie koszmarnie dziwnym snem. Może nawet by się uszczypnął lub zaśmiał... ale teraz zdecydowanie nie było mu do śmiechu. Upiorna, kulista konstrukcja zawisła im bowiem nad głowami. Agonalne, zduszone jęki wydobywały się z jej wnętrza, ale potrzeba było paru chwil, by dostrzec, czym był ów obiekt. Obiekt był... ludźmi. Był lewitującym skupiskiem poskręcanych ze sobą kończynami i tułowiami, zmiażdżonych i zmieszanych ze sobą kobiet. Amazonek, jak wskazywała na to reakcja Veroniki.
     Powykrzywiane ciała siedemnastu Amazonek, które strzec miały wszystkich wyjść na powierzchnię zdawały się być przyciągane do jakiegoś tajemniczego punktu w samym centrum piekielnego kształtu. Ostatnie pozostałe przy życiu dziewczęta i tak już dogorywały - Naito nawet nie rozważał możliwości pomocy, lecz wciąż ciarki przechodziły mu po plecach, ilekroć patrzył na miażdżone i przeplatane na jego oczach trupy. Tajemnicza siła stłaczała je, wyciskając z nich krew, jak sok z pomarańczy.
     — Co się właśnie dzieje? — zapytał chłopak, ale nie znał odpowiedzi. Usłyszał jednak powolny, powtarzający się odgłos podeszew depczących po kałużach krwi. Zarys sylwetki pojawił się w pobliżu kuli z ludzkich ciał. Naito nie wyczuł od tej osoby ani odrobiny energii duchowej, ale z pewnego powodu całkowicie zamarł. Na jedną, krótką chwilę, podczas której osobnik o męskiej budowie minął bez słowa pogrążoną w niemej rozpaczy i niewyobrażalnym szoku Veronicę, jakby nie istniała. Jakby była zupełnie nieistotna dla jego świata, jak wszystkie jej martwe towarzyszki unoszące się teraz w powietrzu.
     Chwyciła go za ramię tak mocno, jak jeszcze potrafiła. Tylko na to pozwalały jej osłabione mięśnie. Zacisnęła zęby w gniewie, usiłując zmusić przybysza do nawiązania z nią kontaktu wzrokowego... ale nagle nogi się pod nią ugięły, a twarz pobladła. Ziemia zaczęła zapadać się pod jej stopami, a plecy trząść. Zdawało jej się, że znienacka zaczęła ważyć dwukrotnie więcej, niż normalnie. Przerażone spojrzenie zawiesiła najpierw na przeciwniku, a potem na Naito, jakby zrozumiała właśnie, że właśnie mijały ostatnie milisekundy jej życia. Nieposkromiona, niewidzialna potęga naparła na nią od góry, wgniatając w ziemię tak mocno, że momentalnie połamała obie nogi. Obejmująca ramię przybysza dłoń została ściągnięta w dół z siłą zdolną do zmiażdżenia wszystkich palców. W jednej chwili, jakby zadziałała na nią ogromna prasa, Veronica przestała istnieć, zmiażdżona jak robak. Wszystkie jej kości chrupnęły, a organy wewnętrzne zamieniły się w krwawą miazgę. W miejscu, w którym chwilę wcześniej stała przywódczyni Amazonek widniał głęboki na metr krater, a na jego dnie szkarłatna mozaika.
     Cała scena nie trwała nawet pół sekundy. Naito rozdziawił szeroko usta, czując gwałtowny nawrót bólu głowy od nadmiaru wrażeń, emocji, informacji i niepewności.
     — Dawno się nie widzieliśmy, Naito — usłyszał uprzejmy, głęboki głos.
     — Tato...

Koniec Rozdziału 246
Następnym razem: Tata

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz