niedziela, 23 grudnia 2018

Rozdział 257: Wrząca krew

ROZDZIAŁ 257

     Z łatwością uniosła nieprzytomnego, otoczonego warstwą energii duchowej chłopca, trzymając go mocno za kark, jak niegrzeczne kocię. Identyczna warstwa pokrywała również jej ciało. Najwięcej energii zbierało się pod podeszwami jej stóp, by jednocześnie zagłuszać kroki. Zabezpieczała się na wszelkie możliwe sposoby. Instynktownie. Wiedziała, że nikt nie powinien był jej dostrzec, a nawet gdyby tak się stało, mogła z łatwością przekonać tę osobę, że nic takiego nie miało miejsca. Wciąż jednak trzymała w rękawach całe talie asów.
     — Potrzebuję kobiety, czy nie? — zadała sama sobie pytanie, stojąc w salonie. Z uwagą przyglądała się paru obrazom porozwieszanym na ścianach. Jeden z nich, który przywodził na myśl rozbity obiektyw aparatu, w którym odbijała się odziana w czarną szatę śmierć, wyciągająca kościstą dłoń w stronę urządzenia, czy raczej jego właściciela, jak wywnioskowała. Inny przedstawiał z kolei ujętą od dołu sylwetkę mężczyzny. Stał z opuszczonymi rękami wpatrzony w niebo. W tle przed nim widniało futurystyczne miasto i dachy budynków. Słońce zachodziło, a grzyb atomowy unosił się z powolną złowieszczością, pustosząc wszystko wokół. Jeszcze inny, powieszony nad elektrycznym kominkiem przedstawiał zdewastowaną fortecę oglądaną ze szczytu jakiegoś klifu lub może góry. Czarne słońce górowało nad konstrukcją, a rzeka krwi przepływała obok.
     — Hm... Nie znam autora — pomyślała, zbliżając się do każdego z wymienionych dzieł i szukając tytułów oraz inicjałów. Nic nie znalazła. — Autorskie? Chwileczkę... — Przymknęła oczy i w jednej chwili rozproszyła swoją moc duchową po całym domu, jak falę przypływu. Wyczuła siedzącą przed sztalugą kobietę na poddaszu i bez wahania wdarła się do jej głowy. Niezauważona i niezatrzymana zajrzała do umysłu Lisy, jakby obserwowała zza lustra weneckiego całe jej jestestwo. Znalazła swoją odpowiedź. Wycofała się.
     — Nie. Niech tworzy dalej w spokoju — postanowiła, wychodząc z Legato na zewnątrz. Zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się wokół. Zachodzące słońce przypominało jej oko jakiegoś starożytnego boga, który czuwał nad swymi struchlałymi tworami. Boga kosmosu, z heterochromią, który zawsze pozwalał odpocząć jednemu ze swoich oczu. Za kilka godzin miał on zamknąć powiekę słońca i otworzyć na niebie księżyc. Tak widziała to ona.
     Przyjemny dreszcz prostej ekscytacji przebiegł jej po plecach razem z wieczornym podmuchem wiatru, gdy wpatrywała się w wizerunek sterczącego w dole, w dnie oceanu, w mule, kale i brudzie miasta. Języki wciąż gaszonych płomieni lizały rozsypane, jak domki z kart ruiny. Dym wznosił się jeszcze ku niebu, zachłannie pragnąc ściągnąć je w dół, a grupki ludności krążyły po mieście, jak mrówki, nic nieznaczące kupki mięsa, pozornie tylko zdolne do myślenia i tylko dla tych pozorów dysponujące umiejętnością mowy.
     Jedno spojrzenie było dla niej źródłem inspiracji. Wszystkie przemyślenia zapisała na jakiejś wiecznie czystej, choć wiecznie plamionej tuszem kartce z tyłu głowy. Odbiła się z gracją od tarasu, przedostając się na dach. Wiatr poruszył jej włosami. Figlarnie, choć z wyczuciem. Jej drzewo, którego najbliższa gałąź oddalona była maksymalnie kilka metrów od domu, miało rodzić nowe owoce aż do północy. Wszystko działało tak, jak to zaplanowała. Widok ten wwiódł iskry w jej oczy. Kąciki ust wyciągnęły się ku górze, nie skrywając dumy.
     Odbiła się raz jeszcze. Tym razem mocniej, ale wciąż tłumiła hałas energią duchową. Mięśnie poniosły ją wysoko w górę, między gałęzie jej tworu. Wylądowała na jednej z nich, szerszej może od regularnych rozmiarów szosy. Chłopiec poruszył się niespodziewanie. Lekko, nie budząc się, ale wystarczająco, by skłonić ją do wzmożonej ostrożności. Chwyciła go zatem za szyję i uderzyła w skroń nasadą dłoni. Głuche stuknięcie, jakby ktoś grzmotnął knykciem w niepoprawnie przyklejoną płytkę powiadomiło ją, że dziecko prędko się nie obudzi.
     — Nie żebym oczekiwała czegokolwiek innego — pomyślała. Nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek w swoim życiu zrobiła coś niewłaściwie. Poza tym jednym razem, oczywiście. — Ma niesamowicie silne ciało, jak na dziecko. Hm... Powinnam chyba była się tego spodziewać po synu jednego z najsilniejszych Madnessów na świecie — uznała, spoglądając na nieruchomą, ludzką kukiełkę - bez wolną, bo bez sznurków, lecz wolną z tego samego powodu. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Wpatrzyła się w mętną, jak bagienna woda twarz. Zobaczyła oczami wyobraźni, jak policzki puchną i sinieją pod wpływem zaciskanych coraz mocniej palców. Jak idealnie gładkie imadło wyciska z chłopca życie.
     Strumień krwi wytrysnął w powietrze, oddzielając ją czerwoną kurtyną od swojej niedoszłej jeszcze ofiary. Palce odruchowo oderwały się od szyi chłopca. Poczuła, jak zaczyna upadać, ale nie poruszyła ręką. Z brutalnie przeciętej żyły wydobywała się bowiem przecudowna fontanna szkarłatu, jakby ziemia oddawała chmurom wodę. Odwrócony deszcz. To widziała. Wpatrywała się w ten obraz z fascynacją i zauroczeniem. Odpłynęła wręcz.
     Nie powstrzymało ją to jednak przed pochyleniem głowy, gdy nagły atak zza jej pleców miał odrąbać ją od szyi. Usłyszała świst rozcinanego powietrza. Czas zwolnił. Nie, Chronos zasnął. Wciąż jeszcze pochylona zamachnęła się do tyłu prawą nogą. Mocno, z gracją i pod bardzo ostrym, wysokim kątem, jak zawodowa baletnica. Dostrzegła bowiem czyjś cień nałożony na jej cień i wiedziała, że przeciwnik znajdował się w powietrzu.
     Jej pięta napotkała opór. Pozornie miękki, bo ugiął się pod wpływem kopnięcia, lecz szybko stwardniał. W tym momencie poczuła energię duchową przeciwnika. Przeciwniczki, gwoli ścisłości. Poczuła też, że jej zablokowany atak uniósł tę przeciwniczkę wyżej w powietrze. Zakręciła się więc na jednej nodze, w trakcie swego piruetu z niewymuszoną delikatnością opuszczając drugą... i zamachując się przeciętym przegubem.
     — Znam cię — pomyślała i uśmiechnęła się. Krew, którą chlusnęła w stronę przeciwniczki nagle stwardniała i podzieliła się, jakby skuł ją oddech lodowego smoka. Sześć szpikulców popędziło na wprost Lilith. Okularnica nadal jeszcze krzyżowała przedramiona po zderzeniu. Pominęła ocenę sytuacji. Jej katanę otoczyła poświata energii duchowej, którą uwolniła pod postacią lecącego cięcia. Nie łudziła się, że jedno wystarczy. Pociski były bowiem zbyt rozstrzelone względem siebie. Powieliła więc atak tak szybko, jak umiała. Trzy sierpy przecięły się ze sobą pod różnymi kątami, tworząc niszczycielską tarczę.
     Rozbiła szpikulce na kawałki. Rozprysły się, jakby uformowano je ze szkła. Lilith szybko wykorzystała okazję. Odbiła się od płyty z energii duchowej, początkowo w stronę przeciwniczki. Zamarkowała cięcie zza pleców, ale szybko zmieniła kierunek za pomocą kolejnej płyty między nią, a wrogiem. Poszybowała na prawo, gdzie czekała jeszcze jedna platforma, która z kolei pokierowała ją z ukosa za plecy Wampirzycy. Nie miała czasu myśleć. Przejechała ślizgiem po grubej gałęzi drzewa, w ruchu zagarniając pod pachę nieprzytomnego Legato.
     Odsunęła go dalej w stronę pnia, gwałtownie odwracając się na powrót w stronę wroga. Serce waliło w jej piersi na myśl o tym, jak bliska zabicia siebie i chłopca była w czasie swojego ryzykownego manewru. Ku swojemu zdziwieniu, Lilith nie stanęła jednak twarzą w twarz z kolejnym atakiem Wampirzycy. Nie, kobieta była do niej zwrócona plecami. Wyciągała okaleczoną dłoń przed siebie, jakby ktoś miał jej coś na niej położyć.
     — Co jest z nią nie tak? — zdziwiła się Lilith. — Spodziewałam się, że będzie bardziej... zajadła. Z drugiej strony tamto kopnięcie... Jest niesamowicie wygimnastykowana. Ma bardzo krótki czas reakcji. Krótszy, niż mój, o ile nie wiedziała z wyprzedzeniem, że zaatakuję od tyłu. Z drugiej strony przecięłam jej żyłę z taką łatwością... Sama nie wiem, co o niej myśleć — próbowała zanalizować Wampirzycę. Gdyby nie leżący kilka metrów za nią Legato, instynkt mógłby wziąć górę i skłonić ją do zaatakowania pleców wroga.
     Najbardziej niepokoiła Lilith aura otaczająca Wampirzycę. Była zbyt... zwyczajna. Bez wyrazu. Przerażała ją tym, jak niegroźnie wyglądała. Vice-generał zdawało się, że każda luka w obronie Wampirzycy jest jedynie pułapką, w którą wpadnie, jeśli spróbuje uderzyć. Nie była jeszcze tak niezdecydowana w całej swojej karierze. Miała też na względzie nie do końca zagojoną ranę na swoim korpusie, którą dla pewności okleiła energią duchową. Powieszone za włosy w parku upudrowane głowy nastolatków pojawiały się przed jej oczami, gdy tylko zbierała się w sobie, myśląc o ofensywie.
     Wampirzyca odwróciła się nagle. Tanecznie, na jednej stopie. Jej spojrzenie przesunęło się między Lilith, a leżącym za nią chłopcem. Rozerwany mieczem nadgarstek przestał już krwawić. Co więcej, spływająca po ręce kobiety krew... wróciła przez ranę do jej żył, jak w pełni świadoma - a także w pełni posłuszna - istota. Lilith dodała szybko dwa do dwóch. Gdy Wampirzyca wyciągała przed siebie dłoń, zbierała po prostu wystrzeloną w powietrze posokę. Dopóki sobie tego nie uświadomiła, sądziła, że ma przewagę. To uczucie wyparowało w sekundę.
     — Oddaj mi to dziecko — powiedziała morderczyni. Spokojnie, bez cienia złości w głosie, ale stanowczo, jak maszyna. — Nie muszę odbierać ci życia. Poddaj się, a sprawię, że zapomnisz o wszystkim — zaproponowała.
     — Jest tak pewna siebie, czy tak arogancka? Nie wygląda, jakby łatwo dawała się ponieść swoim emocjom. Zabawne. Seryjny morderca powiedział mi właśnie, że nie musi mnie zabijać — pomyślała Lilith, podnosząc się z klęczek. Bacznie obserwowała każdy ruch przeciwniczki. Lustrowała jej sylwetkę, jakby szukała w niej odpowiedzi na wszystkie pytania. — Jeśli może dowolnie kontrolować krew, którą straci, wykrwawienie jej nie wchodzi w grę. Musiałabym pozbawić ją kończyn, zaatakować organy lub odciąć jej głowę. Pytanie tylko, czy będę w stanie to zrobić. Nie umiem ocenić, ile ma ogniw. Wszystko w niej wydaje się być tak bierne i apatyczne. Nie mam pojęcia, jaki będzie jej następny ruch. Powinnam nawiązać z nią dialog? Grać na zwłokę? Ktoś musi nas zauważyć, prawda? Czy posiedzenie jeszcze trwa? — rozważała długo i cierpliwie, bo Wampirzyca równie cierpliwie czekała. Jakby zamówiła coś w ulubionej restauracji...
     Było w jej postaci coś nie z tego świata. Jakby istota spoza ludzkiego zrozumienia, spomiędzy wymiarów i galaktyk weszła nagle w ludzie ciało. Była podobnego wzrostu, co Lilith. Musiała mieć około 175 centymetrów od płaskich, czarno-białych trampków do czubka głowy. Ciało Wampirzycy wyglądało niezwykle proporcjonalnie. Szczupła sylwetka dość wąskiej klepsydry, niewielkie piersi, płaski brzuch, alabastrowa cera nienaznaczona nawet pojedynczą blizną, czy pieprzykiem. Paznokcie równe, krótkie, nieumalowane. Owal jej niewielkiej głowy pokrywały sięgające prawie do ramion włosy w kolorze blond, teraz powiewające delikatnie na wietrze. Za okularami z czarną oprawką i prostokątnymi szkiełkami chowały się czerwone oczy bez wyrazu. Sprawiały wrażenie lustra weneckiego, jakby wiele działo się wewnątrz nich, ale z zewnątrz nie dało się dostrzec żadnej z tych rzeczy. Wzrok kobiety zwyczajnie niepokoił. Przytłaczał czymś niezrozumiałym, nie do końca ludzkim. Twarz Wampirzycy, jak zresztą całe jej ciało... zaskakiwało symetrycznością. Jakby blondynka zeszła właśnie z linii produkcyjnej. Wszystko w niej zdawało się być idealne. Idealnie prosty nos, idealnie pełne, lekko rozwarte usta, brak jakiejkolwiek ingerencji kosmetyków, czy nawet perfum. Miała na sobie prostą, czarną sukienkę, sięgającą przed jej kolana. Pas materiału zwężał ją w talii. Poniżej materiał rozszerzał się, by nie krępować ruchów nóg.
     — Boisz się mnie — zaobserwowała głośno Wampirzyca. Lilith zmarszczyła brwi. Blady uśmiech zakwitł na gładkiej twarzy blondynki. Wyobraziła sobie nagle, jak wszystkie żyły i tętnice jej przeciwniczki pęcznieją, wypuszczając z siebie czarne róże, których kolczaste łodygi oplatały ciało oraz duszę. Ucieleśniony strach. Dreszcz.
     — Czemu to robisz? — zapytała Lilith. — Zginęło przez ciebie tak wielu ludzi! Wkładasz w to wszystko tak wiele wysiłku... tylko po to, by zabijać niewinnych? Naprawdę nie ma w tobie nic więcej? Jesteś tylko pozbawionym uczuć potworem? — mówiła, wzmacniając swoją własną determinację i stanowisko. Wzięła głęboki oddech. Nie miała prawa się wahać, ale starała się przynajmniej kupić sobie trochę więcej czasu.
     — Nie rozumiem, o czym mówisz, Lilith — odpowiedziała Wampirzyca. Skądś znała jej imię. — Czy rzeźbiarz żałuje niewinnego kamienia poświęconego w procesie tworzenia jego dzieł? Czy malarz żałuje farb? Pisarz tuszu i kartek? Ludzie to moje materiały. Nie zabijam ich. Tworzę sztukę. Istnieję i pozwalam im zaistnieć — wytłumaczyła ze zdziwieniem, które zdawało się być całkowicie szczere. Jakby moralność była obcym pojęciem dla tej osoby.
     — Kompletnie amoralna... — pomyślała Lilith. Zagotowała się w niej krew. Opanowała gniew, oburzenie i nieskończoną odrazę, którą poczuła względem blondynki. Nie mogła pozwolić emocjom na sterowanie sobą.
     — Jesteś potworem... — wycedziła przez zęby w nadziei na to, że sprowokuje Wampirzycę do dyskusji. — Ludzie to nie bezmyślne kamienie ani kłody drewna. To żywe, myślące istoty. Z poglądami, marzeniami, z historiami, które kończysz. Nic nie czujesz, gdy myślisz o nich w ten sposób? — spytała oskarżycielsko, kątem oka oglądając się na Legato. Nie zdawał się być nawet bliski odzyskania przytomności. Zaklęła w duchu.
     — Dlaczego? — odpowiedziała pytaniem blondynka. — Ludzie zabijają żywe zwierzęta i żywe rośliny, żeby je zjeść, przetrawić i zamienić w kał. W czym gorsze jest zamienianie tych samych ludzi w dzieła sztuki? Przetrwają dłużej. Mają jakieś znaczenie. Zmuszają każdego, kto je widzi do myślenia. Czy kał, który po sobie zostawiasz skłania cię do refleksji? Czy powinnam lepić z niego rzeźby? Malować nim obrazy? — zapytała wyzywająco, nie oczekując jednak odpowiedzi.
     — Jeśli według ciebie twoja... "sztuka" nadaje ludziom znaczenie, to dlaczego sypiałaś z częścią swoich ofiar? Nie rozumiem tego... — zaatakowała znowu Lilith. Coś było nie w porządku. Ktoś do tej pory powinien był je zauważyć. Ktoś powinien był wyczuć ich pierwsze starcie, pierwsze użycie energii duchowej. Zdawało się tymczasem, że w całej stolicy nie było ani żywej duszy. Lilith zaś kończyły się pomysły na podtrzymanie dyskusji.
     — To ja nie rozumiem twojej logiki — zripostowała Wampirzyca. — Dlaczego uważasz, że osoba, z którą uprawiasz seks musi mieć dla ciebie znaczenie? To śmieszne. Potrzeby seksualne i ich zaspokajanie nie mają nic wspólnego z sentymentalizmem. Rozejrzyj się i pomyśl. Przytulasz do siebie kota, dajesz mu miłość i nazywasz go swoim pupilem, podczas gdy bez zastanowienia mordujesz ryby albo świnie. Dla mnie dwóch ludzi ma taką samą wartość niezależnie od tego, z którym z nich spędzę noc — mówiła, miażdżąc Lilith swoim spojrzeniem. Zauważyła, jak jej rozmówczyni przełyka chyłkiem ślinę. Zauważyła, ale nie zareagowała.
     — Cholera, gdzie wy jesteście?! Ktokolwiek! Naizo! — pomyślała zniecierpliwiona zastępczyni Carvera. Wzdrygnęła się, gdy zauważyła, jak Wampirzyca unosi dłoń. W ułamku sekundy zalała swoje ostrze mocą duchową.
     — Swoją drogą...  — odezwała się ponownie blondynka, zbliżając palec wskazujący do ust — ...nikt nie przyjdzie — dokończyła machinalnie. Takim dziwnym, dzwoniącym w uszach tonem, który rozesłał ciarki po plecach Lilith. Wampirzyca uchwyciła jej pytające spojrzenie. — Myślałaś, że nie zauważę? Byłam w nastroju na rozmowę, to wszystko. Po prostu mogłam sobie na nią pozwolić — pociągnęła dalej, ale widziała już, że druga kobieta nie rozumie, co jest na rzeczy. Poniechała dalszych dyskusji. Zamiast tego złapała paznokieć między zęby i bez wahania wyrwała go jednym ruchem, odsłaniając zakrwawioną, delikatną masę. Mięśnie ramion Lilith napięły się na ten widok. Jak zauważyła Wampirzyca, czarnowłosa w ogóle nie umiała odczytywać jej intencji. Nie spodziewała się po niej wiele, ale wciąż była zawiedziona.
     — Oddasz mi tego chłopca — powiedziała blondynka, jakby oznajmiała powszechnie znany fakt.
     — Nie — odrzekła twardo Lilith. W tym momencie morderczyni wysunęła w jej stronę okaleczony palec, składając swoją dłoń w pistolet. Vice-generał była gotowa. Dzieliło je dobre dziesięć metrów, może więcej. Spodziewała się kolejnego pocisku, jakiegokolwiek ataku z dystansu. Szczególnie obserwowała cieknącą po palcu kobiety krew. Wytężyła wzrok i rozluźniła barki, by pozbyć się pocisku w locie.
     — Bang! — Ostry ból przeszył ciało Lilith. Ciepła ciecz zaczęła moczyć jej koszulę. Krwawa dziura znaczyła jej lewe ramię. Cokolwiek wystrzeliła Wampirzyca, Lilith nawet tego nie dostrzegła. Daleko za nią, w pniu drzewa, pojawiło się za to pęknięcie. Szkarłatna kulka zagłębiła się w ogromną roślinę na kilkanaście centymetrów. Czarnowłosa syknęła z bólu, natychmiast tamując krwotok energią duchową.
     — Ty chora suko... — pomyślała. Skądkolwiek jednak nie spojrzałaby na sytuację, ta konkretna chora suka - niezależnie od pokrętnej ideologii, czy może jej braku - stanowiła apokaliptyczne wręcz zagrożenie. — Strzeli jeszcze raz? Przez chwilę bałam się, że spróbuje zmusić mnie telepatycznie do oddania jej Legato, ale to była tylko zagrywka psychologiczna. Próbuje mnie zdekoncentrować, zmylić, przestraszyć. Nie mogę jej na to pozwolić. Uspokój się, Lilith. Przede wszystkim musisz dowiedzieć się, na co dokładnie stać twoją przeciwniczkę. Znaleźć słaby punkt i wykorzystać go. Każdego da się pokonać — pouczyła samą siebie. Wampirzyca lustrowała ją cierpliwie, nie opuszczając "lufy". Zdawała się dobrze bawić.
     Lilith poruszyła się nagle, bez przymiarki, bez oddechu, bez najmniejszej zmiany kąta widzenia. Cięła skośnie ku dołowi. Sierp energii przerąbał się przez gałąź drzewa, dzieląc ją na dwie części, z których ta należąca do blondynki zaczęła spadać. Gwardzistka raptownie skoczyła do tyłu, łapiąc za ramię Legato i odbiła się mocno od czerwonej nawierzchni, wznosząc się kilkanaście metrów wyżej. Cudem uniknęła zderzenia z paroma bezimiennymi głowami.
     — Czemu "nikt nie przyjdzie"? Odseparowała nas od reszty miasta? Nie widziałam żadnej bariery. To nic nie znaczy, ale powątpiewam w tę opcję. Gdyby ktoś z zewnątrz jej dotknął, od razu zauważyłby, że coś jest nie tak i wezwał pomoc. Nie, tu musi chodzić o coś innego. O ile nie próbuje zagrać mi na nerwach... — zaczęła analizować. Przechyliła się w powietrzu, by zejść z kursu kolizyjnego między głową Legato a jedną z mniejszych gałęzi. Miała właśnie obniżyć pułap i wylądować... gdy nagle ujrzała przed sobą jej twarz.
     Jasne włosy zatańczyły od pędu. Kolano blondynki wgniotło splot słoneczny Lilith dokładnie w momencie, w którym zaczęła ona opadać. Poraził ją ból, od którego zgięła się w locie. Uderzenie posłało ją bowiem daleko pomiędzy czerwone pałąki i wycisnęło ślinę z jej ust. Z desperacką wręcz dozą siły woli udało jej się nie wypuścić chłopca z rąk, a wręcz przygarnąć go do siebie i objąć mocno ramionami, by osłonić go przed krwawymi włóczniami, które łamała. Całkiem straciła kontrolę nad swoimi ruchami, a powietrze przez kilka chwil zupełnie nie chciało zbierać się w jej płucach. Zebrała więc po prostu moc duchową, by utwardzić nią całą powierzchnię swojego ciała. Chwilę później grzmotnęła plecami o grubszą gałąź, zawisając na niej.
     — Dobrze. Pewna jest jeszcze jedna rzecz - ma bardzo dużo energii duchowej. Żeby tak szybko dogonić mnie w powietrzu musiała użyć jej sporo, ale nie trafiła mnie dość mocno, by wynagrodzić sobie stratę mocy. To znaczy, że nie martwi się o ilość energii, jaką dysponuje — wywnioskowała szybko Lilith, obejmując konar dziurawym ramieniem i wciągając na niego siebie oraz chłopca. Nie mogła swobodnie walczyć, gdy był w pobliżu, ale bała się zostawić go samego. Przezornie otoczyła go swoją energią duchową, która miała zadziałać, jak pole siłowe. Posadziła go szybko na płycie, którą siłą woli posłała pod sam pień, gdzie gałąź była najgrubsza i najbezpieczniejsza. Przezornie zostawiła mu coś jeszcze. W samą porę zresztą...
     Świst dotarł do uszu Lilith. Niedaleko, w powietrzu, od strony, z której wcześniej przyleciała. Zareagowała instynktownie. W półpiruecie posłała lecące cięcie prosto w źródło dźwięku. Z przedramion, którymi osłoniła się blondynka trysnęła krew. Atak spowolnił jej lot, ale go nie zatrzymał. Lilith bez wahania, w bezczasie zamieniła zaciskane na rękojeści dłonie i cięła od dołu, z ukosa, prosto w lądującą na jej gałęzi przeciwniczkę. Zabrzmiał szczęk ścierających się ze sobą ostrzy. Krew wyciekająca z przeciętej ręki kobiety uformowała ostry, czerwony półksiężyc, ciągnący się równolegle do kończyny. Nim zablokowała katanę.
     — Powinnam ograniczać się do najsilniejszych ataków, na jakie mnie stać. Słabsze działają na moją niekorzyść. Jeśli może tak łatwo tworzyć broń z własnej krwi, każdy mój ruch musi ją osłabiać. W przeciwnym wypadku nie będę mieć szans — pomyślała natychmiast Lilith. Pochylona po wylądowaniu Wampirzyca łypnęła na nią okiem. Nie wydawało się, by w ogóle utwardzała swoje ciało, co potwierdzało przypuszczenia czarnowłosej.
     Wampirzyca zamachnęła się swoją ręką, jak toporem, odtrącając Lilith. Zawirowała w miejscu, pozwalając krwi na podciętej żyle ponownie wystrzelić na zewnątrz. Stworzyła tym samym długi szpikulec, którym prędko naparła na przeciwniczkę. Dźgnęła. Lilith przyjęła atak bokiem swojej katany, aż ugięły jej się łokcie. W porę jednak, nim pchnięcie zdążyło odebrać jej równowagę, przekręciła ostrze w dłoniach, puszczając szpikulec obok siebie razem z jego właścicielką. Wampirzyca poleciała naprzód, niesiona własnym pędem, chyląc się ku upadkowi na twarz. Vice-generał momentalnie stanęła nad nią.
     Rozległa poświata otoczyła jej katanę, jak gorejący płomień. Cięła znad głowy prosto w odsłonięty kark. Miała już poczuć opór rdzenia kręgów szyjnych, gdy nagle coś uderzyło ją w skroń. Głuchy odgłos ciosu odbił się echem wewnątrz jej głowy. Straciła równowagę. Zamroczyło ją na chwilę. Z trudem utrzymała się na nogach. Półprzytomnym spojrzeniem omiotła stojącą na jednej ręce blondynkę, jej wyciągnięte, jak struna ciało oraz oddalającą się od jej głowy stopę. Lilith w ogóle nie zauważyła, kiedy to się stało. Nie do końca nawet zrozumiała, co dokładnie zrobiła jej przeciwniczka. Spostrzegła tylko, jak stojąca na ręce Wampirzyca przerzuca w powietrzu swoje nogi na drugą stronę i z gimnastyczną precyzją prostuje się.
     Płyta z energii duchowej pękła pod uderzeniem krwawego topora, ale osłoniła Lilith przed nagłym atakiem. Dopiero trzask przywrócił kobiecie kontakt z rzeczywistością. Nie pamiętała, kiedy w ogóle osłoniła się tą płytą, ale musiała to zrobić instynktownie. Samego ataku blondynki też nie pamiętała. By nie zostać zepchniętą do defensywy, szybko cięła poziomo, jedną ręką, na wysokości gardła Wampirzycy. Ta jednak uniknęła ataku bez najmniejszego problemu. Zanurkowała pod ostrzem, jak zawodowa pływaczka wskakująca na zawodach do basenu, odbiła się naprzód ze skandalicznie niskiej pozycji, omijając rozbitą płytkę i wystrzeliła do góry, niczym wąż z kosza zaklinacza. Wszystko to w ułamkach sekund.
     Lilith zadrżała. Wampirzyca stanęła tak blisko niej, że stykały się nosami oraz piersiami. Patrzyła jej prosto w oczy. Ukryty za zewnętrzną pustką chaos drzemiący wewnątrz czerwonych tęczówek przytłoczył ją po raz kolejny. Zrozumiała wreszcie, że kontakt wzrokowy z Wampirzycą w jakiś tajemniczy sposób wysysał z niej wszelką pewność siebie. Pierwotny strach rodził się wtedy z tyłu jej głowy. Stała bowiem oko w oko z drapieżcą. Z przedstawicielem innego gatunku, innej rasy. Podświadomie zadawała sobie jedno pytanie - czy to naprawdę był człowiek.
     — Czego się boisz? — wyszeptała jej blondynka prosto w twarz. Lilith zacisnęła zęby. Cofnęła jedną nogę i obróciła się do niej bokiem, momentalnie wracając ze skośnym cięciem. Wampirzyca jednak pływała w przestrzeni. Dało się wręcz zobaczyć, jak czerwone oczy obserwują ostrze przez całą jego drogę, by w ostatniej chwili ich właścicielka ominęła katanę i znów stanęła twarzą w twarz z czarnowłosą. Wchodziła w jej zasięg z taką łatwością, jakby ruszała się ona w zwolnionym tempie. Nie atakowała jednak. Po prostu zatrzymywała się wpatrzona w oczy przeciwniczki.
     Tym razem Lilith nie ulękła się. Odskoczyła od razu, posyłając w ruchu lecące cięcie, które mogłoby przecięć blondynkę na pół... lecz tylko przefrunęło pod jej nogami. Przeskoczyła je z łatwością. Podobnie omijała każde następne, bo istna burza sierpów energii zalewała ją z morderczą wręcz precyzją. Wampirzyca miała jednak do dyspozycji morderczą zwinność. Uchylała się, wirowała to na jednej, to na dwóch nogach, robiła salta w powietrzu, przewroty, dla zabawy dotykała fal energii czubkami paznokci, skracając je. Non stop jednak posuwała się naprzód, podczas gdy Lilith niezmordowanie stawiała kolejne kroki w tył. Gałąź zwężała się coraz bardziej i bardziej, lecz dawna policjantka była tak skupiona, że nie straciłaby gruntu pod stopami nawet chodząc po linie. Szukała tej jednej luki w obronie blondynki.
     Każdy jakąś miał. W to wierzyła przez całe swoje życie. Kiedy rodzice zapisali ją na kurs samoobrony, kiedy po podstawówce zaczęła uczęszczać na kursy aikido, kiedy w liceum dołączyła do klubu kendo, będąc tam jedyną kobietą. Zawsze szukała luk i zawsze je znajdowała. Potrafiła powalić ludzi dwa razy cięższych od siebie, wykorzystując ich własną masę. Potrafiła przewidzieć ruch przeciwnika i trafić go, zanim sama zostanie trafiona. Potrafiła tak wiele rzeczy, z których była dumna, bo wszystko to wypracowała sama. Teraz jednak...
     — Nie mogę jej trafić. Po prostu nie potrafię. Nie umiem przewidzieć jej ruchów, nie umiem za nią nadążyć... Marnuję tak dużo energii, ale ona unika wszystkiego bez najmniejszego problemu! Odciągnęłam ją od Legato, ale co z tego? Co jeszcze mogę zrobić? — zadała sobie pytanie, stając na samym krańcu gałęzi. Jej ciężar zachwiał odrostem, strącając spod niego głowę mężczyzny w średnim wieku. Ruchy ramion zwolniły. Mięśnie zaczęły się męczyć od nieustannego wymachiwania mieczem. Ostatnie lecące cięcie... przeszyło powietrze, a wtedy znów ją zobaczyła. Pojawiła się nagle, jak duch, lądując przed nią na palcach z rozłożonymi rękoma.
     Szpikulec i ostrze topora zmieniły się w krew, niczym topniejący lód. Ciecz unosiła się wokół rąk blondynki, gotowa do ataku. Przypominała czającego się w trawie węża. Zdawało się, że grawitacja nie ma na nią żadnego wpływu. Lilith zabrakło tchu, ale tak szybko, jak tylko potrafiła obróciła miecz w dłoni i wbiła rękojeść w brzuch Wampirzycy. Energia duchowa popłynęła przez oręż, wypływając na zewnątrz jako fala uderzeniowa.
     — To tylko zagrywka psychologiczna. Próbuje mnie przestraszyć. Pokazać mi, że nie mam szans. Odebrać nadzieję. Chce widzieć, jak cierpię mentalnie, nim wykończy mnie fizycznie. Muszę zmienić podejście — pomyślała Lilith, wykonując gwałtowny wypad z kataną. Lecące pchnięcie, jak ledwo widoczny, przezroczysty oszczep pomknęło ku ciśniętej w powietrze blondynce. Z jej strony nie nastąpił żaden gwałtowny ruch. Wręcz odsłoniła się, najpierw prostując, a potem wyginając do tyłu całe swoje ciało. Pchnięcie przeszło przez nią, jak przez masło, tuż pod biustem. Trysnęła krew, choć jakimś cudem nie moczyła ona czarnej sukienki.
     — Jeśli ma tyle energii duchowej, zranię ją tyle razy, ile zdołam, by zaczęła zużywać więcej. Jeśli jestem wolniejsza, muszę znaleźć jakiś sposób, żeby ją spowolnić. Myśl logicznie. Nie panikuj. Nie panikuj... — mówiła do siebie w myślach Lilith. Zdjęła buty i wyłamała ze zdecydowaniem jeden obcas, otaczając go szybko energią duchową. Wydłużyła aurę o kilkanaście centymetrów i zaostrzyła ją, tworząc coś w rodzaju prowizorycznego noża. — Perfekcyjnie kontroluje dystans. Kiedy wchodziła w mój zasięg, nie mogłam dość szybko jej zaatakować. Teraz będę mogła się bronić niezależnie od tego, ile dzieli nas metrów. Stopy! — przypomniała sobie i natychmiast pokryła spód swoich stóp energią duchową w ramach zabezpieczenia.
     Wygięta Wampirzyca skorygowała swój lot, z gracją lądując na palcach jednej nogi. Wyciągając ręce ku niebu, splotła swoje palce, rozciągając kończyny i obracając głowę na boki. Nawet pojedyncza kropelka potu nie zrosiła jej ciała. Starcie jej nie męczyło. Było odświeżające. Planowała skonfrontować się z kimś od dawna, ale nie przypuszczała nawet, jak budujące i inspirujące będzie to doświadczenie. Przez cały czas w jej myślach pojawiała się wizja czarnych róż wyrastających z krwiobiegu jej przeciwniczki. Natchnęło ją. Adrenalina i euforia wypełniły jej ciało, otwierając jednocześnie umysł. Nowy pomysł zakwitł pod jej czaszką.
     — Wiem już — pomyślała, oglądając się przez ramię i zawieszając wzrok na wciąż nieprzytomnym malcu. Na szczęście był bezpieczny. Nie mogła sobie pozwolić na jego upadek. Nie teraz, kiedy właśnie poczuła wenę. Legato miał zostać arcydziełem. — Nie teraz. Jeśli podejdę bliżej, nie będę mogła się powstrzymać — powiedziała w myślach, na powrót spoglądając w stronę Lilith. Kobieta miała teraz dodatkową broń. Widziała już oczami wyobraźni drewnianą kukiełkę bez twarzy siedzącą na stołku i bawiącą się powieszonym na sznurkach zaczepionych o stawy chłopcem. Musiała zbudować odgrodzone z dwóch stron pomieszczenie z sufitem. Z sufitu zwisałaby żarówka z kablem. Rzucałaby światło z góry, kawałek za plecami kukły. Chłopiec-lalka zostałby przebrany za małego błazna. Czerwone kropki na policzkach symulowałyby rumieńce...
      — Nie! — postanowiła nagle Wampirzyca. — Bez rumieńców. Łzy namalowane pod oczami. I pociągnięty niezmywalnym tuszem zarys ust. Połowa wywinięta do góry, połowa w dół. Doskonale. Może powinnam go rozczłonkować i przerobić jego stawy na sztuczne? Bardziej przypominałby marionetkę. Nie... To zabiłoby przesłanie. Musi w pełni być człowiekiem, jeśli ma to mieć jakiś sens. Tylko gdzie go wystawić? Nie chcę się powtarzać, a potrzebuję strategicznego, często uczęszczanego punktu miasta. Mają tu jakieś teatry? Nie, kto by w tych czasach chadzał do teatrów... zatraciła się w swoich myślach, przejeżdżając pozbawionym paznokcia fragmentem palca wzdłuż swoich ust, jakby usiłowała pomalować je czerwienią.
     Kolejny pocisk, kolejne lecące pchnięcie ściągnęło ją na ziemię, gdy przerąbało się przez miejsce, w którym powinno było znajdować się serce. Wampirzyca zamrugała z budzącym się zainteresowaniem. Z jej piersi wystrzelił mały gejzer krwi, ale kobieta widziała swoje - wizerunek płaczącego czerwonymi łzami serca otoczonego cierniami i łańcuchami, zamkniętego w białej, ptasiej klatce uformowanej kawałek po kawałku z ludzkich żeber. Blondynka uśmiechnęła się pod nosem, podnosząc wzrok.
     Widziała w Lilith strach. Zmęczenie. Niepokój, frustrację, niepewność. Kolejne, następujące po sobie oznaki rozpaczy. Kolejne czarne róże w jej krwiobiegu. Spojrzała w oczy kobiety i zapragnęła nagle zasadzić kwiaty w jej oczodołach. Nie wiedziała jeszcze, czy również czarne róże, ale postanowiła zdecydować później. Zbyt długo ignorowała swoją zabawkę... a może nie? Straciła poczucie czasu, gdy zagubiła się w myślach.
     Struga krwi z rany w miejscu serca nie zdążyła rozprysnąć się po podłożu. Wręcz przeciwnie - cała nagle stężała i wygładziła się, niczym czerwony, wężowaty bicz. Zakręciła tuż nad powierzchnią gałęzi i nagle popędziła przed siebie, wydobywając się prosto z klatki piersiowej Wampirzycy. Jak mojrowa nić, na którą tym razem nie czekała Atropos, tylko Lilith. Wijąca się w locie wstęga zaatakowała Lilith, lecz ta od razu uniosła się w powietrze, korzystając z nagromadzonej pod stopami energii. Czerwień przecięła miejsce, w którym przed chwilą stała. Kilka metrów gałęzi odpadło od reszty i runęło w stronę miasta.
     Vice-generał wylądowała na wyższym konarze i od razu zaczęła biec. Kontrolowana siłą woli wić poleciała za nią, uporczywie próbując ją dźgać i ciąć. Kobieta raz po raz uchylała się lub odwijała z kataną, czy nożem, by sparować morderczy atak. Wampirzyca nie dawała jej czasu do namysłu. Nie planowała też dać jej wytchnienia. Dostała go wystarczająco dużo. Ostry czubek czerwonej macki krzesał iskry wspólnie z ostrzami czarnowłosej, ilekroć ich ścieżki krzyżowały się ze sobą. Blondynka wodziła za nią wzrokiem. Na zmianę widziała w Lilith pozostawioną w labiryncie mysz, uciekającą korytarzami przed wężem i jedyną utalentowaną tancerkę w całej grupie, która biegała po całej scenie, odwracając uwagę od swych ślamazarnych koleżanek w celu uratowania przedstawienia. Obie wizje sprawiały Wampirzycy satysfakcję.
     — Jak to możliwe, że nic jej nie jest? Jeśli jest człowiekiem, to musi posiadać serce. Jestem pewna, że trafiłam, więc czemu nie zareagowała? — zachodziła w głowę Lilith. Ani przez chwilę nie mogła stanąć w miejscu, bo macka otoczyłaby ją i momentalnie zabiła. Popchnęła swoją zręczność i precyzję na wyżyny, których nigdy dotąd nie eksplorowała, szukając wyjścia z sytuacji, choć ta zdawała się go zwyczajnie nie mieć. Nie przeszkodziło jej to jednak w nagłym rzuceniu się z gałęzi i posłaniu dwóch lecących cięć w stronę nieruchomej Wampirzycy. Sierpy przecięły się ze sobą, tworząc niekształtny krzyż.
     Blondynka patrzyła przez moment na świetlną figurę, ale po chwili wyskoczyła wysoko w powietrze, obracając się zwinnie głową do dołu i przelatując między górnymi ramionami krzyża. Zawirowała w locie, rozłożywszy ręce na boki. Obracała się tak szybko, że jej sylwetka rozmyła się w oczach spadającej Lilith. Vice-generał przezornie zrezygnowała ze zbliżania się, formując pod stopami płytkę energii. Tymczasem kręcąca się Wampirzyca przyciągnęła i owinęła wokół siebie kilkadziesiąt metrów czerwieni, którą niedawno wypuściła. Macka owinęła ją, tworząc swego rodzaju napierśnik.
     Blondynka wylądowała w powietrzu, na swojej własnej płytce, którą uniosła siłą woli, by znaleźć się na równi z Lilith. Kobiety dzieliło jakieś dziesięć metrów. Jedna czekała na ruch drugiej, druga zastanawiała się, jaki rodzaj kwiatów posadzić w oczodołach tej pierwszej. Cięższy oddech pojawiał się jednak tylko u jednej z nich. Lilith zaczęło poważnie męczyć to starcie, a brak energii utrudniał jej też myślenie nad strategią.
     — Jeszcze nie frezje. Może w ogóle — pomyślała blondynka. — Cyklamen? Tak, cyklamen będzie dobry — zdecydowała i uśmiechnęła się tajemniczo. Spojrzała w zaognione niebo widoczne spomiędzy gałęzi jej drzewa. Widziała chmury stojące w płomieniach i pradawne istoty przelatujące pomiędzy nimi. Śledziła oczami wyobraźni sylwetki upadających aniołów. Uwielbiała zachody słońca. Uwielbiała wschody. Nie lubiła tylko środka nocy i środka dnia. Najmniej się wyróżniały, były zbyt nudne i szare.
     — Uciekaj — powiedziała nagle do Lilith, wciąż kierując wzrok ku niebu. Wzięła cichy, głęboki oddech, mrużąc z wolna powieki. Oplatająca ją macka rozpłynęła się, gdy tylko jednym tchem wypuściła z siebie powietrze. Czerwień zaczęła leniwie spływać po jej całym ciele. Przepiękny czerwony wodospad, który łagodnie głaskał skórę. Rany na rękach otworzyły się. Wampirzyca stała się nagle żywym syfonem, przyciągającym do siebie unoszącą się w okolicy energię duchową, niczym czarna dziura. Lilith w ogóle by tego nie dostrzegła, gdyby nie fakt, że zasysana przez blondynkę moc poruszyła jej włosami, niby gwałtowny podmuch wiatru. Vice-generał instynktownie odbiła się od swojej płytki i cofnęła na wyższą gałąź.
     — Jej energia duchowa... jest bezbarwna. Tak neutralna i cicha, że nie mogę jej wykryć. To tłumaczyłoby, dlaczego tak łatwo unikała schwytania przez cały ten czas. Rozprowadziła moc po całej okolicy? Kiedy? Gdy stworzyła to drzewo? To była pułapka? Chciała, by ktoś ją w końcu znalazł? Nie wiem. Nie mogę jej rozgryźć. Kazała mi uciekać... ale to mogła być tylko zmyłka. Jeśli teraz się wycofam, nic nie będzie stało na przeszkodzie, by po prostu zabrała Legato i zniknęła. Coś szykuje, ale... zawahała się.
     — Niemądrze — pomyślała Wampirzyca, czując obecność Lilith w jej zasięgu. — Jesteś chyba skonfundowana. Nie rozumiesz, jak czyjakolwiek energia może nie mieć wyrazu. Cóż... skąd miałabyś wiedzieć, prawda? — Jej sukienka i buty nagle zniknęły. Rozpłynęły się, jakby nigdy ich tam nie było. Jakby były tylko prostą, kruchą iluzją, kurtyną zasłaniającą prawdziwy spektakl, który miał się dopiero rozegrać. Krew rozlała się po całym ciele blondynki, jak druga skóra. W ciasnej powłoce pozostawiła tylko otwory na oczy, małe pionowe dziurki w miejscu uszu i dwa okrągłe wywietrzniki przy nozdrzach. Nawet włosy przyklepała i zakryła warstwa czerwieni. Niewidzialna, złowieszcza aura otaczała teraz Wampirzycę. Powietrze jednak nie drżało, jak w przypadku Carvera. Podłoże nie pękało, a fale uderzeniowe nie rozrzucały wszystkiego wokół. Przed oczami Lilith malowała się skoncentrowana, bezgłośna potęga.
     — Layung Pisanan.
     Wampirzyca nagle zniknęła. Płyta energii, na której stała pękła na kawałeczki, znikając kompletnie. Lilith instynktownie zasłoniła twarz obydwoma ostrzami. Czerwona pięść grzmotnęła w jej gardę tak mocno, że zatrzeszczały jej wszystkie stawy. Nie utrzymała się w jednym miejscu. Cios cisnął nią, jak szmacianą lalką. Przelatywała między jednymi gałęziami, łamiąc w szaleńczym pędzie inne. Natychmiast osłoniła się ze wszystkich stron ścianami energii, zanim jeszcze zaczęła zwalniać, lecz Wampirzyca znalazła się nagle obok. Czas zwolnił. Nie, Chronos zasnął. "Szkarłatna Dziewica" przepotężnym, piłkarskim kopniakiem rozbiła w pył boczną płytę. 
     Lilith się tego nie spodziewała. Niczego nie mogła się już spodziewać, ale w porę utwardziła swój bok, nim kopnięcie zdążyło ją sięgnąć. Nie trafiło czysto, bo czarnowłosa pozostawała w locie. Jedynie czubek stopy wbił się w jej lewy bok. Nie powinien był zadać większych obrażeń, ale... Lilith zacisnęła mocno zęby. Powietrze uciekło jej z płuc. Kopniak wykrzywił jej tor lotu. Odbiła delikatnie na lewo. Polała się krew. Kątem oka zauważyła, jak spływa ona po zaostrzonej ostrym szpicem stopie przeciwniczki.
     — Idiotko! — skarciła się w myślach, natychmiast łatając dziurę w boku i rozbijając się o rozwidlony konar. — Zapomniałaś, że może manipulować kształtem tego, co stworzy? — Nie miała nawet chwili na zastanowienie. Niezgrabnie zamachnęła się swoimi ostrzami, leżąc na plecach. Dwa lecące cięcia pomknęły naprzeciw pikującej Wampirzycy. Ta miała jednak kompletną kontrolę nad swoimi ruchami, jakby opór powietrza ani pęd nie miały tu nic do powiedzenia. Wyprostowała się prędko i w miękkim obrocie przeleciała między sierpami energii, jak roztańczona balerina. Spowolniło to jednak jej lot.
     Tym razem Lilith poczekała do ostatniej chwili, gdy opadł na nią powiększający się cień przeciwniczki. Kilka linek z mocy duchowej łączyło jej ramiona i stawy kolanowe z położoną kilkanaście metrów wyżej gałęzią. Wampirzyca uniosła w powietrzu prawą nogę wysoko nad swoją głowę, pod kątem jeszcze ostrzejszym, niż jakby wykonywała szpagat. Vice-generał cudem odczytała odpowiedni moment, by zacząć gwałtownie zwijać linki. Pociągnęły ją one do tyłu tuż przed momentem, w którym stopa przeciwniczki opadła przed jej twarzą, jak grom z jasnego nieba. Pęd powietrza okazał się tak potężny, że cienka czerwona linia przecięła czubek nosa Lilith. Konar niemalże wybuchł pod stopą Wampirzycy.
     Posłała w jej stronę trzy lecące pchnięcia, gdy nadal ciągnęły ją nici. Każde dotarło do celu, ale nie zdołało go spenetrować. Tworzyły tylko niewielkie wgłębienia, a ich impet rozbiegał się po powierzchni krwawej zbroi, niczym kręgi na tafli wody. Wampirzyca została jednak popchnięta do tyłu, w pustkę. Lilith wykorzystała ten czas, by wylądować na gałęzi i klęknąć jednym kolanem na spodku energii duchowej, który uniósł ją do góry. Kolejny raz zmieniła taktykę. Poruszanie się po samych konarach było zbyt niewygodne i niebezpieczne. Odbijanie się od płytek marnowało za wiele mocy. Zdecydowała więc, że zacznie latać... i poleciała ku koronie drzewa z najwyższą osiągalną dla niej prędkością.
     — A może jednak frezje? — pomyślała tymczasem blondynka strącona z gałęzi. Dla niej Chronos znowu zasnął. Opadała tak wolno. Czuła się, jak Ikar. Jej ojciec wznosił się bez niej ku niebu, ze wściekłym rykiem przysięgając słońcu pomstę, jakiej domagał się za syna. Helios miał go strącić. Helios miał go zabić. Spalić żywcem w bezczasie. Zmienić w proch, nim świadomość śmierci nawiedzi zrozpaczony umysł kreteńskiego architekta.
     — Bez? — zastanowiła się przez chwilę, dotykając palcami swojej piersi. Dotarło do niej wtedy, że nigdy nie była z drugą kobietą. — Postanowię potem, kiedy już ją dogonię — stwierdziła w końcu, wysuwając dłoń w stronę, w którą poleciała Lilith. Jej pancerz zaczął się nagle rozpływać i kierować w stronę tej właśnie dłoni. Krwawa masa otoczyła przedramię, wystrzeliwując ku niebu, jak fajerwerk. Czerwona wstęga owinęła się ciasno wokół osadzonego wysoko konara. Konsystencja masy zmieniła się. Stała się bardziej sprężysta, gumowata. Naciągała się przez dobre kilkanaście metrów, gdy podziałał na nią ciężar Wampirzycy... by w końcu wystrzelić ją w dal, jak torpedę. Macka szybko wróciła do niej i rozpłynęła się po nagim ciele, reaktywując pancerz. Blondynka zaczęła powoli doganiać uciekającą Lilith.
     Nie była jednak pierwszą, która wzniosła się ponad szczyt drzewa. Vice-generał wyprzedziła ją. Okrągła platforma uniosła ją jeszcze kilkanaście metrów wyżej, nim wytraciła pęd. Lilith zdążyła wziąć jeszcze głęboki oddech, nim płyta zaczęła opadać. Przyspieszyła gwałtownie, pikując z powrotem, nabierając prędkości i odrzucając zbędne myśli. Z daleka dostrzegła pędzącą do góry Wampirzycę. Nie mogłaby prześcignąć jej, gdy obie zmierzały w tym samym kierunku... ale teraz udało jej się złapać ją w pułapkę.
     Skoczyła. Wbiła się obiema stopami w opancerzoną twarz, obracając przeciwniczkę brzuchem do góry. Dysk energii dotarł tam pół sekundy później, wbijając się mocno w brzuch blondynki. Pociągnął ją na dno z siłą meteoru, łamiąc dziesiątki gałęzi po drodze. Lilith wyprostowała się. Będąc do góry nogami, wyprodukowała falę uderzeniową, która posłała ją w pogoń za Wampirzycą. Pierwszy raz miała wrażenie, że naprawdę zdobyła przewagę. Nie mogła jej zmarnować. Czuła, że przyniosłoby jej to śmierć.
     Dysk przygwoździł blondynkę do grubego konara. Ścisnął mocno jej brzuch, ale impakt rozszedł się po powierzchni zbroi. W czerwonych oczach odbiła się sylwetka pikującej Vice-generał. Wpadła w zachwyt, rozmarzywszy się. Czarne róże w żyłach kobiety zwiędły i obróciły się w proch, choć w krwiobiegu dalej poruszały się setki nasion, czekające tylko na odpowiedni moment, by zakiełkować i po raz kolejny odebrać jej nadzieję. Wampirzyca rozłożyła bezradnie ręce, popadając w osobliwą formę ekstazy. Tak wiele radości...
     Lilith po drodze wypuściła z rąk swój nóż, wyprzedzając go. Oburącz chwyciła rękojeść katany, kierując ostrze ku dołowi. Celowała w głowę. Wciąż nie rozumiała, co zawiodło przy ataku na serce, ale ufała, że bez mózgu nikt nie przetrwa. Krzyknęła. Nie wiedziała, czemu krzyczy. Coś ją podkusiło. Wiedziała tylko, że wzmocniło to jej determinację i zniwelowało drżenie rąk. Spadła na Wampirzycę, niczym piorun, przyklękując na jej klatce piersiowej.

***

     Zanim jeszcze otworzył powieki, poczuł zawroty głowy i pulsujący ból, który krążył dookoła niego. Przez pierwsze dziesięć sekund spoglądał tępo w dal, nie potrafiąc zarejestrować nawet pojedynczej myśli, czy przetworzyć pojedynczego obrazu. Potem dopiero odruchowo potrząsnął głową. Przez moment zintensyfikował ból, ale ostatecznie pomogło mu to w otrząśnięciu się. Podniósł się raptownie przy pomocy rąk, ale znów dostał zawrotów, przez co wykonał raczej przewrót w przód, lądując na twarzy.
     Nierówna, szkarłatna powierzchnia, gorzka i metaliczna tak w zapachu, jak i w smaku. To zauważył najpierw. Odseparował twarz od całej tej czerwieni i rozejrzał się bacznie. Jakieś huki i trzaski miały miejsce wysoko ponad nim. Znajdował się na... drzewie. Nie wiedział, jak to się stało. Ostatnie, co zapamiętał, to widok zawieszonych na gałęziach głów obserwowany zza okna w jego domu. Wytrzeszczył oczy.
     — Drzwi. Ktoś wszedł do domu, a ja... czekałem na niego — przypomniał sobie nagle. Przestał też wtedy ufać swojej pamięci. Mógł bowiem zapomnieć coś jeszcze pod wpływem - jak sądził - uderzenia. — Ktoś musiał mnie ogłuszyć. Co tu się dzieje? Czemu tu jestem? Kto mnie tu zabrał? Tam, wysoko... ktoś walczy? Kto z kim? — pomyślał Legato. Podniósł się jeszcze raz, tym razem skutecznie. Więcej już nie upadł. Zawroty głowy uspokoiły się. Czyjaś energia duchowa otaczała delikatnie jego całą sylwetkę. Przyjrzał się badawczo połyskującej aurze, usiłując rozpoznać właściciela. Zamknął oczy, żeby się skoncentrować.
     — Skądś znam tę osobę... tylko skąd? Nie mogę sobie przypomnieć. Gdzie jest mój ojciec? Co z mamą? Już... wieczór — zauważył, spoglądając na niebo. Część otaczających go gałęzi - w tym ta, na której się obudził - zostało złamanych. Najpewniej w wyniku toczącej się wyżej bitwy. Dwie postawy zrodziły się nagle wewnątrz chłopca, natychmiastowo rzucając się sobie do gardeł. Pierwsza - posłuszna i rozważna - nawoływała do jak najbezpieczniejszego, choć natychmiastowego powrotu do domu. Druga jednak - ciekawska i bohaterska - nie pozwalała mu odejść bez zbliżenia się do walczących. Ktoś z nich mógł potrzebować jego pomocy. Świadomość ta błyskawicznie zamąciła mu w głowie. Zaczął oceniać swoje szanse...
     ...gdy nagle coś na jego prawej dłoni skupiło na sobie jego niepodzielną uwagę. Krew. Cudza krew, której ślad układał się w napis, w wiadomość. "Uciekaj, proszę" - mówił nieznany nadawca. Legato spojrzał na wiadomość, na krew, na widoczne nawet stamtąd fale uderzeniowe, które rozbijały się w przestrzeni nad jego głową. Bilans zysków i strat mógł poczekać. Podjął decyzję. Wolał zrobić coś, z czego on sam, a nie ktokolwiek inny będzie dumny.

***

     Wampirzyca ponownie była naga. Cała krew skupiła się teraz wokół jej szyi jako swoisty kołnierz. Odrastała od niego długa, demoniczna ręka, przypominająca nieco ludzką, ale złożoną jedynie z mięśni oraz kości. Jej palce kończyły się długimi szponami... i zaciskały z ogromną siłą na ostrzu Lilith. Czubek katany unosił się jakiś centymetr nad czołem blondynki, dokładnie pomiędzy czerwonymi oczami. Bez względu na cały swój pęd i napór, Lilith nie była w stanie zmusić miecza do ruszenia się nawet o milimetr.
     Zapragnęła jej. Tak mocno i płomiennie, ludzko i zwierzęco zarazem. Tak mocno i szczerze względem siebie oraz swojego ciała, jak pragnęła wszystkiego, odkąd tylko wróciła z tamtego miejsca. Pragnienia były wszystkim, co napędzało Wampirzycę. Przyjemności ciała, ducha, osobista satysfakcja. Nie robiła nic, czego robić zwyczajnie nie chciała, a gdy już czegoś chciała, nic nie mogło jej powstrzymać przed sięgnięciem po to. Teraz zaś chciała Lilith. Wystarczyło, że spojrzała na jej twarz, w jej oczy. Że zobaczyła mozolny trud i wysiłek - tak desperackie i bezcelowe od początku do końca. 
     Całe jej ciało zawrzało od środka. Stanęło w płomieniach, jak ten Ikar, którego niedawno w sobie zobaczyła. Wręcz widziała ten ogień, odbijający się w kroplach potu spływających po policzkach i podbródku dyszącej Lilith. 
     — A jednak bez — zamruczała cicho pod nosem. Demoniczna ręka zacisnęła się i przechyliła. Ostrze pękło z metalicznym szczękiem. Vice-generał jednak nie skończyła. Zmarszczyła tylko czoło, zacisnęła zęby... i chwyciła spadający z góry nóż, natychmiastowo dźgając nim z całych sił w gardło Wampirzycy. Na nic się to zdało. Ostrze z energii duchowej nie dało rady spenetrować grubej warstwy zakrzepłej krwi.
     — Pikiran Ala!
     Konar pod nimi zatrząsł się i zafalował. Jego powierzchnia zaczęła przypominać swoim zachowaniem jakąś gęstą ciecz, choć żadna z kobiet się w nią nie zapadała. Lilith natychmiast odepchnęła się od brzucha blondynki i skoczyła w tył. Z trudem zachowała równowagę na ruchomej nawierzchni. Ucieszyła się w duchu, że zdjęła wcześniej szpilki. Na więcej czasu nie miała. Nagle bowiem konar zaczął się deformować i rozgałęziać, jakby z czerwonego gniazda wypełzło stado posykujących złowrogo węży.
     Rzuciły się na Lilith w mgnieniu oka. Pierwszych kilku uniknęła, ale one zwyczajnie zawróciły i popędziły za nią. W pośpiechu operowała krótkim ostrzem, przecinając niezbyt mocne wstęgi krwi, jakby przedzierała się przez porośniętą pnączami dżunglę. Tymczasem gałąź wybrzuszyła się pod głową Wampirzycy, powoli podnosząc ją na nogi, jak marionetkę. Zbroja z krwi ponownie rozlała się po jej ciele, lecz tym razem nie pokryła głowy. 
     — O czym ja myślałam? — zdenerwowała się sama na siebie Lilith. — Jeśli całe to drzewo powstało z krwi, mogłam się domyślić, że potrafi je kontrolować. Tak ogromne ilości krwi... Setki hektolitrów. Z takimi zasobami byłaby w stanie zaatakować całe miasto, gdyby musiała. Wydaje się mieć tak dużo energii, że może by nawet zwyciężyła. Szlag! Znów się nie udało! — Odbudowała złamaną katanę swoją mocą duchową. Nie była tak biegła w konstruowaniu broni, ale musiało jej to wystarczyć. Obróciła się wokół własnej osi, przecinając otaczające ją zewsząd macki za jednym zamachem, ale wciąż i wciąż pojawiały się nowe. Nawet te odcięte fragmenty rozpływały się i wracały, skąd przyszły.
     Znów się oddalała. Znów uciekała. Złość opanowywała jej zmysły na samą myśl o tym, że sylwetka Wampirzycy maleje jej w oczach. Gdy tak półświadomie, instynktownie tańczyła i przecinała krwawe macki, wszystkie życiowe klęski przelatywały przez jej głowę. Usiłowała to opanować, ale pokłady uśpionej frustracji za nic miały opinię kobiety. Znów brodziła po kostki we krwi. Znów dookoła pływały ciała kobiet i mężczyzn pod zrujnowanym lokalem, w rozległej piwnicy. Znów migotały buczące żarówki. Upudrowane twarze nastolatków spojrzały na nią z wyrzutem, wynurzając się z tej wszechobecnej klęski.
     — Czy ja cokolwiek w życiu osiągnęłam? — zadała sobie pytanie, które rozerwało jej serce na tysiąc kawałków. Po co była szkoła policyjna? Po co szermierka, samoobrona, aikido? Po co parszywa, nic niewarta odznaka? Po co inicjatywa i chęć niesienia pomocy? Stawianie czoła korupcji? Po co chłopak-narkoman, niewart funta kłaków człowiek-porażka, który nie miał nawet sił ani chęci do zmiany? Gwardia? Stołek. Generał...
     Gdy uświadomiła sobie niespodziewanie, że u wrót śmierci z niczego nie jest dumna, zabolało znacznie mocniej, niż się spodziewała. Uśmiechnęła się gorzko, aż ledwo zatrzymała trzęsący się podbródek. Jej skóra przybrała czarną barwę, włosy zmieniły się w śnieg, a fioletowa fala uderzeniowa odepchnęła od niej wszystkie macki. Przeskakując z gałęzi na gałąź, posłała Wampirzycy wściekłe spojrzenie. 
     Ból. Krew. Czerwony szpikulec wynurzył się z jej bosej stopy. Pociągnęła brutalnie swoją nogę, niemal rozpruwając nową ranę i jednocześnie łamiąc kolec. Bez wahania cisnęła nim w blondynkę, jak nożem, choć ten w połowie drogi rozpłynął się i wniknął do wnętrza gałęzi. Wampirzyca uśmiechnęła się z przymrużonymi oczami... i odbiła w jej stronę. Pod stopami morderczyni uformowało się coś w rodzaju bardzo ostrych łyżew. Jeszcze w locie zaczęła się ona obracać. 360 stopni, kopnięcie na krtań. 
     Lilith odchyliła się dziko. Zaszkliły się kąciki jej oczu. Wyrastająca z gałęzi macka przebiła się na wylot przez brzeg jej uda. Vice-generał odcięła ją kataną, jednocześnie zamachując się nożem na ścięgno Achillesa przeciwniczki. Dorwała ją w powietrzu. Czubek ostrza rozwarł powierzchnię pancerza. Po alabastrowej skórze popłynęła cieniutka strużka krwi. Konar drzewa zagotował się od środka. Lilith odskoczyła natychmiast, cudem unikając wyrastających przed nią jeden po drugim kolców. Były wystarczająco długie, by dosięgnąć jej twarzy, gdy stała. Wynurzały się, niczym powstające z głębin oceanu tsunami.
     Wampirzyca klękła w tym czasie na jedno kolano. Palcem wskazującym przejechała wzdłuż swojej rany. Polizała krew czubkiem języka, śledząc ruchy przeciwniczki - dziwnie szybsze, płynniejsze i bardziej skoordynowane, niż wcześniej.
     — Skupia energię duchową w całym ciele. Siła i szybkość jej ruchów gwałtownie wzrosła, ale w takim tempie niedługo skończy jej się moc. Przykry widok... — pomyślała, prostując dłonie. Fragment konara za jej plecami rozpłynął się. Szkarłatna ciecz poleciała wstęgami w jej stronę, jakby przyciągał ją magnes. Pokryła grubą warstwą przedramiona kobiety, wydłużając się i przekształcając. Wielkie, półmetrowe ostrza przypominały przeskalowane noże do filetowania. Wampirzyca wystrzeliła z miejsca.
     Fioletowa energia buchnęła na raz z całego ciała Lilith, otaczając ją bańką o średnicy trzech metrów. Kobieta poszła na całość. Atakujące ją szpice i macki przecinała półświadomie, kątem oka bezustannie śledząc blondynkę. Dręczyła ją świadomość, że gdyby przeciwniczka naprawdę chciała ją po prostu zabić, dawno by to zrobiła. Nie musiałaby w ogóle się do niej zbliżać... a jednak teraz gigantycznym susem wzniosła się nad jej głowę, zamachując znad głowy obydwoma ostrzami. Lilith nie zamierzała nawet przymierzać się do bloku... ale gdy miała właśnie odskoczyć, zorientowała się, że nie może tego zrobić.
     — Co do diabła? — zdziwiła się, spoglądając w dół. Czuła się bowiem, jakby ugrzęzła w błocie, co było po części prawdą. Czerwona masa owinęła się wokół lewej stopy kobiety i nie chciała puścić pod żadnym pozorem. Ucieczka zniknęła nagle z listy jej opcji. Zaklęła w duchu, układając równolegle swoje bronie. Zamachnęła się skośnie, od dołu. Dwa ciasno ściśnięte cięcia pomknęły przez eter na spotkanie z Wampirzycą.
     Blondynce śmiały się oczy. Desperacja Lilith działała na nią pobudzająco. Ochoczo zderzyła ręce z nadchodzącym atakiem. Ostrza pękły. Sierpy energii przecięły je w połowie. Odłamki jednak natychmiastowo roztopiły się i zlały w jedną szkarłatną plamę ciągnącą za Wampirzycą. Blondynka złożyła dłonie, jak do modlitwy, a krew dogoniła ją, formując jedno wielkie ostrze o szarpanej, ząbkowatej krawędzi. Lilith nie miała innego wyboru, niż zablokować jej atak obydwiema broniami. Wampirzyca uśmiechnęła się na dźwięk jej bojowego okrzyku.
     Fala uderzeniowa pokryła obszar kilkunastu metrów. Małe gałązki pękły na atomy, zasypując okolicę czerwonymi okruchami. Nawet te większe zakołysały się niebezpiecznie, zrzucając kilka głów z wysokości stu metrów. Kolana Lilith ugięły się pod nią. Nacisk wywarty na jej ostrza wepchnął tępe krawędzie w jej klatkę piersiową. Ręce zatrzęsły się i zdrętwiały. Mięśnie, ścięgna i kości zawyły z bólu... ale konar o dziwo nie pękł. Nawet się nie ugiął. Wydawał się znacznie wytrzymalszy, niż wcześniej. Jakby Wampirzyca zrobiła z niego kowadło i chciała zrobić z Lilith kawał rozgrzanego metalu.
     Miała już tylko jedną opcję. Najszybciej, jak tylko mogła skierowała całą wzmacniającą jej ciało energię do rąk. Padła na kolana, natychmiast przytłoczona przez blondynkę. Nóż i katana wbiły się w nią tak mocno, że poczuła chrupnięcie w swoim mostku. Zdążyła jednak wystrzelić z siebie całą tę moc. Wyemitowała największą falę w swoim życiu przy zerowym zasięgu. Miażdżąca ją Wampirzyca została wystrzelona w niebo, jak rakieta. Podmuch rozerwał na strzępy nawet najgrubsze gałęzie i wszystko, co stało na jego drodze.
     — To jeszcze nie koniec. Jeszcze nie teraz. Rusz się. Rusz... — rozkazała sobie Lilith, ledwo utrzymując Madman Stream. Skoncentrowała jeszcze więcej energii, rozprowadzając ją po całym ciele, jak wcześniej. Miała mniej, niż minutę. Może mniej, niż pół. Zignorowała swój mostek. Podniosła się z klęczek. Płuca zakuły ją z braku tchu. Praktycznie przestała oddychać podczas siłowania się z Wampirzycą. Problemem pozostawała tylko unieruchomiona przez krwawą breję noga. Vice-generał pochyliła się nad nią z nożem.
     — Ach, to było piękne — pomyślała w egzaltacji blondynka, nadal jeszcze wymiatana wyżej i wyżej. Poddała się fali. Lot był dla niej czymś przyjemnym i stwarzał okazję do kontemplacji. — Frezje, czy bez? Frezje, czy bez? Frezje, czy bez? — zastanawiała się, spoglądając w czerwone niebo, do którego się powoli zbliżała. Wzleciała ponad koronę swojego drzewa, swojej dumy i największego jak dotąd dzieła. Setki złamanych gałęzi i dziesiątki strąconych owoców przeleciały jej przed oczami. Zrobiło jej się gorzko.
     — Czarne róże — mruknęła z chłodną stanowczością.
     Uderzający w najgłębsze zakamarki jej ciała ból niemal dezaktywował Madman Stream kobiety. Zmęczenie, frustracja i złość nie pozwoliły jej zacisnąć zębów. Nie tym razem. Ryknęła na całe gardło, padając ponownie na jedno kolano i brocząc krwią z kikuta, w którego miejscu znajdowała się przed chwilą stopa. Czerwona paszcza, przypominająca trochę pomalowaną muchołówkę jednym kłapnięciem oderwała kawałek nogi i zatopiła się wewnątrz konara.
     Uderzyła czołem o podłoże, dusząc w sobie swój ból, tłukąc go pięściami i upychając całą swoją siłą w małej, ciasnej szufladce. Z głośnym jękiem podniosła górną połowę ciała, podpierając się kataną, jak laską. Zadyszała się strasznie, ale mimo to uformowała następny dysk energii duchowej pod gałęzią. Odepchnęła się rękoma, by na nią trafić. Spodek z zawrotną prędkością pomknął przez pozbawiony konarów obszar, który przypominał tunel.
     Kikut krwawił obficie, ale Lilith obawiała się, że zabraknie jej energii, jeśli spróbuje teraz zająć się raną. Po prostu przyspieszyła, nie bez trudu podnosząc się na kolana. Złapała z całych sił za rękojeści, jak za dłoń jedynej bliskiej osoby, czuwającej nad łóżkiem chorego. Tak się nawet czuła - jak umierająca. Nie wiedziała, co stało się z Legato. Nie wiedziała, co stało się z Brucem. Przez cały ten chaos, który kotłował się między jej uszami, zaczęła się nawet zastanawiać, jak ostatecznie skończył Justin - czy zabił go nałóg, jakiś diler, czy któryś z kolegów-narkomanów.
     — Nie teraz. Nie teraz... — przerwała sobie.
     Znów wyleciała na wysokość samego czubka drzewa. Czerwona sylwetka blondynki dopiero zaczynała opadać, obracając się w trakcie. Lilith też się obróciła. Nie o własnych siłach, bo poruszyła tylko dyskiem, ale też nie bezwolnie, bo dzięki temu mogła dostatecznie mocno zamachnąć się ostrzami. Cisnęła dwoma lecącymi cięciami w spadającą przeciwniczkę. Odbiła ją w powietrzu, posyłając na jedną z gałęzi. Pancerz rozstąpił się na kawałku brzucha, a blondynka potoczyła wzdłuż konara, zatrzymując się plecami na pniu.
     — Jeśli mam tutaj zginąć, zabiorę cię ze sobą do grobu... — postanowiła Lilith, na jednej nodze zeskakując z płyty. Oba ostrza skierowała ku dołowi. Czuła, jak wycieka z niej życie. Zignorowała to jednak. Krzykiem dodała sobie sił. Kolejny raz w tak krótkim czasie. Jedna tylko rzecz uderzyła w nią, gdy ze wszystkich sił przebiła na wylot brzuch blondynki - jej wyraz twarzy. Szeroki uśmiech oraz dzikie iskierki w oczach wywołały u niej ciarki... choć odpowiedzialne za nie mógł też być chłód, który zaczęła odczuwać.
     — To... naprawdę koniec? — zadała sobie pytanie, kurczowo trzymając się rękojeści. Wypuściła z siebie powietrze. Jej skóra i włosy wróciły do normy, a wraz z ubytkiem adrenaliny, ubywały również siły kobiety. Zatrzęsła się z zimna. Niechcący opuściła powieki i zachwiała się, jakby miała zasnąć, ale opamiętała się szybko, potrząsnąwszy głową. Nie chciała tam ginąć. Nie. Nagle pojawiło się tak wiele rzeczy, których chciała spróbować i doświadczyć. Wiele słów, które chciała powiedzieć wielu osobom. Nie była dumna z takiego życia. Jeszcze nie.
     Półprzytomnie spojrzała w dół, gdy jej głowa bezsilnie opadła. Logiczne myślenie zdawało się uciekać daleko poza horyzont. Lilith rozwarła lekko usta, przez które przechodziły płytkie oddechy... i nagle zachłysnęła się powietrzem. Wytrzeszczyła oczy, zagryzła dolną wargę. Jej tętno przyspieszyło jeszcze bardziej, niż pod wpływem Madman Stream... a potem bez żadnego ostrzeżenia czas zwolnił. Nie, Chronos zasnął...
     Jej twarz krzyczała "nie". Wampirzyca zniknęła. Żołądek Lilith poruszył się niespokojnie, skręcany i nakłuwany przez szok, przez panikę. Nóż i katana przechodziły przez klatkę piersiową Legato. Leżał na plecach z głową opartą o pień drzewa. Zamglone, martwe oczy wpatrywały się w nią z wyrzutem, a wpływająca z ust krew ciekła po podbródku chłopca. Lilith pękła wewnętrznie. Wyrwała katanę z ciała Legato. Odepchnęła się od niego wolną ręką, obracając się na jednej nodze. Krzyknęła z rozpaczy, rzucając się przed siebie, zamachując się mieczem na wysokości pasa swojej przeciwniczki. Na darmo.
     Alabastrowa lewa dłoń przesłoniła jej wzrok. Fala uderzeniowa rozbiła w perzynę okulary Vice-generał. Kawałki potłuczonego szkła wbiły się garściami prosto w jej oczy. Wszystko okryła całkowita ciemność. I ból, przenikliwy ból, krojący na kawałki wszelką nadzieję i determinację. Lilith chciała wrzasnąć, zatrzymana w bezruchu, ale wtem poczuła, jak nagie ręce oplatają jej kark. Wampirzyca jednym uderzeniem kolana zmiażdżyła krtań kobiety. Dławiący się odgłos opuścił usta czarnowłosej. Błyskawicznym chwytem blondynka wykręciła jej nadgarstek, zmuszając do upuszczenia miecza. Odbudowany energią duchową fragment ostrza zniknął, kiedy Lilith straciła wszelką kontrolę nad mocą.
     — A więc to już koniec... — pomyślała, zataczając się do przodu. Padła bezsilnie prosto w ramiona Wampirzycy. Nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Biernie poruszyła głową, gdy blondynka podtrzymała dłonią jej talię.
     Wampirzyca tymczasem napawała się tym momentem. Czuła się, jakby trzymała w objęciach odziany w ciernie szkielet. Jakby tańczyła z nim na rozświetlonej, choć pustej sali balowej, kontrolując w pełni jego bezwolne ciało. Słyszała wręcz szczękanie jego zębów. Czuła obijające się o jej uda, o boki i plecy kości. Zawirowała w miejscu, na jednej nodze, na palcach wręcz, pijana weną, uzależniona od inspiracji i pasji. Spojrzała na stygnącą twarz Lilith i pomyślała o wcześniejszych bzach. Nie wchodziły już w grę. Nie teraz, gdy była już w takim stanie.
     — A mogłam jej tego oszczędzić — przeszło jej przez głowę. — Chyba mnie trochę poniosło, gdy zniszczyła moje dzieło. Szkoda. Przez pewien czas naprawdę miałam na nią ochotę — pomyślała zawiedziona. Mogła się spodziewać, że gdy tylko potraktuje ich walkę poważniej, zakończy ją w trakcie kilku sekund. — Hm... może jednak na coś mi się jeszcze przydasz — doszła w końcu do wniosku... i bez skrępowania pocałowała zimne usta. Pogłębiła nawet ten pocałunek, wpraszając się z językiem do środka. Poczuła smak krwi i wtedy dopiero oderwała się od Lilith. Nie wiedziała już, czy półprzytomna kobieta rejestruje jeszcze takie rzeczy.
     Westchnęła z satysfakcją, mrużąc oczy. Niebo pociemniało. Resztki słońca schowały się za murami i w gruncie rzeczy tylko mury oświetlały. Uśmiechnęła się. Przynajmniej cokolwiek z tego miała. Przyjemną, nadającą się na obraz wizję. Jezioro pełne driad, otoczone zwartym, ciasnym łańcuchem drzew, odgrodzone od świata. Zielona skóra i splątane włosy. Wodorosty na nagich ciałach. Symbole wymalowane plemiennymi smarowidłami. Podwodna orgia. Albo nie. Może wręcz przeciwnie. Może walka o życie. Może paznokcie wydrapujące oczy i zęby odgryzające języki? Czerwone bomby, barwiące wodę swymi wybuchami.
     — Przepiękne — pomyślała. Nie malowała jednak. Z reguły. Zapragnęła nagle wejść do głowy białowłosej malarki i sugestywnie podsunąć jej ten pomysł, lecz z drugiej strony mogła przecież odtworzyć tę scenę w rzeczywistości. Potrzebowałaby tylko piętnastu w porywach do dwudziestu młodych kobiet. — Wiek... od piętnastu do czterdziestu. Ale muszą być zadbane. To mają być w końcu driady. Z drugiej strony nie powinny się golić. Nie wyobrażam sobie, by żyjące pod wodą i w lasach istoty robiły takie rzeczy. Broń? Może... Harpuny na łańcuchach? Oszczepy z szarpanym ostrzem? Z kości. Z rybiej kości, z kości rekina. Cudowne — rozmarzyła się, spoglądając w czerwień wypływającą ze zdewastowanych oczu Lilith. Miała niepowtarzalną okazję. Wiedziała, że jeśli nie spróbuje, nie dowie się, jak to jest, a takie doświadczenia były jej potrzebne i niezbędne, jeśli miała dalej dawać upust artystycznej duszy.
     Polizała końcem języka wnętrze oczodołu. Krwawą miazgę poprzetykaną kawałkami szkła, resztki ciała szklistego, wilgotną skórę. Pochłonęła nowe odczucie całym swoim jestestwem. Strużki krwi pociekły po jej języku, ale to nie był problem. Puściła Lilith i pozwoliła jej paść ciężko na plecy. Jak kłoda, w całkowitym bezruchu. Ciarki przeszły po plecach blondynki. To był tak wspaniały dzień. Jeden z najlepszych w jej życiu, ale...
     — Dzień dobiega końca — pomyślała, sugerując się godziną. Postanowiła mimo wszystko zabrać ze sobą dwa dodatkowe ciała. Pochyliła się nad Lilith. Oparła się rękoma o jej ramiona. Słabiutki podmuch rozhuśtał jasne włosy. Ofiara nadal żyła, a niestety nie miała prawa. W ułamku ułamka sekundy blondynka kucnęła z boku i wycelowała palcem wskazującym w głowę Lilith. Zakrzepła po wyrwanym paznokciu rozrzedziła się. Wampirzyca ułożyła dłoń w pistolet.
     — Ba... — urwała przy otwartych ustach. Gruba, jak noga od stołu wiązka światła przeszyła nagle oba jej boki, wypalając dziurę nawet w oddalonych o dziesiątki metrów konarach. Z palonej rany nie miała prawa trysnąć krew. Blondynka poleciała na lewo, wzdłuż gałęzi - częściowo odepchnięta, częściowo po prostu odskakując. Posłała skonfundowane spojrzenie w kierunku, z którego dobiegł ją strzał. Coś się nie zgadzało.
     Chłopiec. Stał o własnych siłach. Patrzył na nią. Drżał lekko, ale jego złote oczy były zaskakująco zdeterminowane. Na jego ubraniu nie widać było ani kropli krwi. Wyciągał w jej stronę rękę. Drugą zaciskał na nadgarstku pierwszej, podtrzymując ją. Sytuacja nagle wymknęła się spod absolutnej kontroli Wampirzycy. A potem energia duchowa z otoczenia zaczęła nagle wnikać do ciała Legato, które podziałało, jak jedna wielka gąbka.
     — Jak? — zapytała w myślach. — Zginął. Jestem pewna, że poczułam, jak umiera. Nie rozumiem. Na dodatek robi to, co ja. Ślamazarnie i gwałtownie, ale jednak. Nie spodziewałam się. Kompletnie tego nie oczekiwałam. Dobrze. Świetnie. Wspaniale. Ten chłopiec to geniusz. Piękny, złoty samorodek. Ubrudzony złotem, a wciąż inspirujący. Chcę go — zdecydowała, podnosząc się na równe nogi. Z palca, który jeszcze przed chwilą miał wystrzelić pocisk, wyrósł nagle krwawy szpikulec o kształcie zbliżonym do dłuta. Wampirzyca nie chciała zniszczyć ciała Legato bardziej, niż było to konieczne. Miał zostać arcydziełem.
     — OCULUS DOMINI! — wykrzyczał w myślach chłopiec, nim kobieta zdążyła postawić choć jeden krok. Zacisnął powieki i zęby. Wessana przez jego skórę energia eksplodowała pod postacią jaśniejącego światła. Wyglądało to jakby całe ciało Legato zmieniło się w jeden wielki rozbłysk. Promienie naszpikowały boleśnie oczy blondynki. Kompletnie straciła wzrok. Mimo to jednak wystrzeliła przed siebie drogą, którą zapamiętała.
     — Przed tobą. Za sekundę będzie dokładnie przed tobą. Na twojej dwunastej — usłyszała Lilith. Kobiecy, znajomy głos. Kontrola umysłu, ale nie ze strony wroga. Ledwo rozumiała te słowa. — Nie dasz rady się ruszyć. Rozluźnij się. Daj mi przejąć nad tobą kontrolę — polecił jej głos, a ona nie miała zamiaru się sprzeciwiać. Nagle stała się gościem w swoim własnym umyśle. Jakby ktoś podszedł do niej i dosłownie wypchnął jej duszę poza ciało. Przestała panować nad swoimi ruchami. Czyjaś energia duchowa połączyła się z jej własną.
     Blondynka pędziła przed siebie z jednym tylko zadaniem. Zignorowała nawet przepalone boki, bo one nie były w tym momencie ważne. Nie czuła wibracji rozchodzących się po gałęzi, w związku z czym wiedziała, że chłopiec nie ruszył się z miejsca. Nikt nowy nie przeszedł też przez jej zasłonę. Tych kilku rzeczy była pewna, a jednak nagle, ku jej zdziwieniu... Chronos zasnął. Nie, czas zwolnił. Czubek ostrza przeciął ją od obojczyka do prawego boku. Poczuła gwałtowny upływ krwi. Istny strumień, wydobywający się z niej tak skandalicznie wolno, jakby zamknięto ją w jakiejś pułapce czasowej. Pchnęła swoim szpikulcem w kierunku, z którego nadszedł atak, ale w nic nie trafiła. Poczuła za to, jak traci kontakt z ręką.
     Poleciała. Ręka. Przedramię. Przecięte w połowie. Znów trysnęła jej własna krew. Nie wiedziała nawet, w którą stronę wystrzeliła kończyna. Poczuła za to, jak w jej korpus trafia fala uderzeniowa, spychając ją w przepaść. Wciąż nie odzyskała jeszcze wzroku i wszystko dookoła ją konfundowało. Chłopiec, który ją zaatakował, nagłe powstanie umierającej Lilith... i lecące pchnięcie, które przebiło na wylot przestrzeń między jej piersiami, przyspieszając raptownie jej lot ku ziemi. Pokonywała metry niemal bez przeszkód ze względu na ilość wyłamanych gałęzi. Zaczynała nawet tracić kontrolę nad własnym ciałem.
     — "Zbrodnia Ikara" — pomyślała, gdy zaczął do niej wracać wzrok. Wyciągnęła dłoń ku niebu, wyobrażając sobie, że jej palce zaciskają się na powieszonym wysoko słońcu. — Co za głęboki tytuł. Mam nawet wizję. Kanion wypełniony do połowy cierniami, oświetlany od góry. Południe. Rozerwane na strzępy ciało młodego chłopca. Kolejne kawałki, które w trakcie upadku wyrywają ciernie. Im bliżej dna, tym mniej zostaje, aż na samym dole widać tylko pojedyncze pióro jednego ze skrzydeł. I kropla krwi. Jedna, na samym środku... — wyobraziła sobie, uśmiechając się sama do siebie. Rozbiła się o bruk.

Koniec Rozdziału 257
Następnym razem: 97

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz