ROZDZIAŁ 256
Nigdy w życiu nie biegł tak szybko. Całą swoją energię duchową skupiał na zwiększeniu prędkości, z jaką się poruszał. Odbijał się od dachów tak mocno, że pozostawiał dziury w miejscach, których dotknął stopami. Serce chciało mu wyskoczyć z piersi. Nie wiedział, o czym ma myśleć. Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek w całym swoim życiu da się tak bezczelnie oszukać. Mógł tylko przypuszczać, co dokładnie się stało. Co zamgliło jego umysł i otumaniło zmysły... a teraz zostało same w szkółce rodu Okuda z kilkanaściorgiem dzieci.
— Zabiję cię — pomyślał. — Kimkolwiek jesteś, zabiję cię, gdy tylko staniesz mi przed oczami — zwrócił się w duchu do Wampirzycy, lądując ślizgiem przed drzwiami swojego jedynego domu. Wpadł do środka, wyważając drzwi. Chciał narobić hałasu. Liczył na to, że ktokolwiek znajdował się wewnątrz i cokolwiek planował, rzuci wszystko i spróbuje się na niego zaczaić lub wręcz uciec. Popędził wgłąb budynku po drewnianych panelach, w dłoni materializując Makbeta... i zamarł. Salki treningowej, w której zostawił dzieci... nie było.
Wyglądało to, jakby ktoś wykroił kawałek ciasta z samego jego środka. Jedynie przednia ściana, w którą wbudowane były drzwi została na swoim miejscu. Za nią widać było tylko płat ziemi, w który jeszcze godzinę temu wbity był fundament. Rinji patrzył na to wszystko z niedowierzaniem i wściekłością. Wściekły był jednak nie tyle na osobę, która go wykiwała, co na samego siebie za brak czujności. Nie wiedział już, co ma zrobić. Nie miał pojęcia, w jaki sposób mógł odnaleźć brakujący pokój i szczerze nie wierzył w to, że dzieci wciąż żyły.
— Boże... co powiemy ich rodzicom? — pomyślał chłopak, opadając bezsilnie na kolana.
— Zabiję cię — pomyślał. — Kimkolwiek jesteś, zabiję cię, gdy tylko staniesz mi przed oczami — zwrócił się w duchu do Wampirzycy, lądując ślizgiem przed drzwiami swojego jedynego domu. Wpadł do środka, wyważając drzwi. Chciał narobić hałasu. Liczył na to, że ktokolwiek znajdował się wewnątrz i cokolwiek planował, rzuci wszystko i spróbuje się na niego zaczaić lub wręcz uciec. Popędził wgłąb budynku po drewnianych panelach, w dłoni materializując Makbeta... i zamarł. Salki treningowej, w której zostawił dzieci... nie było.
Wyglądało to, jakby ktoś wykroił kawałek ciasta z samego jego środka. Jedynie przednia ściana, w którą wbudowane były drzwi została na swoim miejscu. Za nią widać było tylko płat ziemi, w który jeszcze godzinę temu wbity był fundament. Rinji patrzył na to wszystko z niedowierzaniem i wściekłością. Wściekły był jednak nie tyle na osobę, która go wykiwała, co na samego siebie za brak czujności. Nie wiedział już, co ma zrobić. Nie miał pojęcia, w jaki sposób mógł odnaleźć brakujący pokój i szczerze nie wierzył w to, że dzieci wciąż żyły.
— Boże... co powiemy ich rodzicom? — pomyślał chłopak, opadając bezsilnie na kolana.
***
Miasto wypełniały odgłosy eksplozji i walących się pod wpływem zderzeń energii konstrukcji. Wszystkie oddziały Gwardii Madnessów oddelegowano w kilkunastoosobowych grupach, by stawiły czoła niepoliczalnym falom wściekłych obywateli. Z minuty na minutę sytuacja wyglądała coraz gorzej, choć w kilku punktach powstańcy napotkali tak twardy opór, że nie byli w stanie przebić się na drugą stronę. Shinigami na wschodzie, Niebiańscy Rycerze na placu centralnym pomimo incydentu, który uszczuplił ich siły oraz dwa z dwudziestu szwadronów Gwardii prowadzone przez Naczelnika Zhanga oraz Generała Noaillesa.
Grupy powstańcze, którym udało się przecisnąć przez zapory lub odnaleźć punkty, których nie chroniono dostatecznie mocno dostały się ostatecznie do górnego miasta. Gdy wszędzie trwał impas, dziesiątki i setki wojowników o równość wdarło się do posiadłości szlachciców, filantropów, udziałowców i biznesmenów. Do mieszkań zwykłych ludzi, będących częścią klasy wyższej. Polała się krew. Płomienie wylewały się z rozbitych szyb, podczas gdy skrzynie, wozy i taczki z kosztownościami, drogocenne ubrania, meble, lampy, a nawet dokumenty wynoszone były przez tabuny powstańców. Przypominali z góry gniazdo mrówek.
Siły broniące Miracle City do samego końca nie były świadome zagrożenia, które rosło za ich plecami. Powstańcy zaczęli bowiem barykadować się na ulicach górnego miasta, obstawiając je ze wszystkich stron. Większość dotychczasowych mieszkańców wyprowadzono na zewnątrz, związano ze sobą i kazano klękać na rozsypanym na betonie żwirze. Byli zakładnikami. Wyeksponowanymi na tyle, by dać wszystkim jasno do zrozumienia, że powstańcy byli wystarczająco zdesperowani i że każda agresywna akcja spotka się z natychmiastową śmiercią elit stolicy.
Każde trzydzieści minut walk o Miracle City wieńczył ruch czerwonego drzewa, którego gałęzie wypluwały z siebie głowy coraz starszych chłopców i dziewczynek, a z czasem mężczyzn i kobiet. Jasne okazało się, dokąd to wszystko zmierza. Drzewo było bowiem zegarem pozostawionym miastu przez Wampirzycę. Zegarem odmierzającym czas, który im pozostał, nim pozabijają się nawzajem i bezpowrotnie zniszczą stolicę.
***
Wsparty kilkoma kolumnami podziemny schron wypełniała czerwień. Na ścianach, na suficie, na podłodze - wszędzie zalegała krew. Kilkadziesiąt osób, które pozostały przy życiu trzymało się z dala od siebie, nieufnie spoglądając jedna na drugą z prowizorycznymi broniami w rękach. Byli absolutnie przerażeni. Setki ciał leżały bowiem w centrum schronu, otoczone kilkoma centymetrami krwi. Nikt nie wiedział już dokładnie, jak to się stało, że zaczęli się zabijać. Ktoś musiał być prowodyrem, może nawet kilka lub kilkanaście osób, ale nie umieli sobie przypomnieć nic poza chęcią walki o życie. Poza smrodem unoszących się z wnętrz rozdartych brzuchów, kawałkami skóry wciśniętymi głęboko pod powierzchnię połamanych paznokci, krwawymi kraterami w miejscu dziesiątek oczu. Czuli się jak zwierzęta... i jak zwierzęta chcieli przetrwać i wyjść na zewnątrz. Drzwi pozostawały jednak zamknięte. Gwardia ich tam zamknęła. Gwardia ich tam sprowadziła. Paranoja zaczęła nawiedzać mózgi ocalałych. Ślepe osądy i szukanie kozła ofiarnego. Póki na zewnątrz trwały walki, nikt nie miał pojęcia o tym, co się wydarzyło.
***
Pozbawiony jednej ściany prostopadłościan opadł na ziemię, miażdżąc fontannę na pałacowym dziedzińcu. Woda zaczęła wylewać się spod betonowej płyty, stanowiącej podstawę... pokoju, czy bardziej salki. Wnętrze zwrócone było w stronę drzwi pałacu, jakby zachęcało samego króla i całą jego świtę, by zajrzeli do środka. Kolejne dzieło Wampirzycy wyglądało równie upiornie, co wszystkie poprzednie, choć teraz przypominało ono również ostrzeżenie kierowane do głowy państwa, a zarazem do wszystkich obywateli.
Osiemnaścioro martwych dzieci tworzyło swego rodzaju scenkę rodzajową zastygłą w czasie. Ani chłopcy, ani dziewczęta nie mieli oczu. Dwie dziewczynki leżały na brzuchach z podwiniętymi nogami, z uśmiechami na twarzach. Były do siebie zwrócone twarzami, a między nimi znajdowały się kartki papieru, po których wesoło malowały pędzelkami, korzystając z puszek od farby... wypełnionych krwią. Jeden malunek przedstawiał minimalistycznie narysowaną rodzinę, która trzymała się za ręce, podczas gdy na drugim widać było tę samą rodzinę powieszoną w jednym rządku na suficie. Też splatała dłonie.
Piątka dzieci zebrała się w kółku i grała chyba w siatkówkę. Jedno z nich miało właśnie serwować znad głowy. Na jego dłoniach znajdowała się odcięta głowa chłopca z namalowanym na całej powierzchni twarzy czerwonym krzyżem. Na samym końcu pokoju, zaraz pod ścianą, dwie dziewczynki biły się ze sobą. Jedna leżała na drugiej, obydwie trzymały się za włosy jedną ręką, podczas gdy w drugiej dzierżyły noże. Dziewczynka na górze wygrała, wbijając swoje ostrze w gardło swojej koleżanki.
Na ścianach, podłodze, szybach w oknach oraz suficie widniały namalowane różną czcionką cytaty tematyką sięgające właśnie dzieci. "Trzy rzeczy zostały z raju: gwiazdy, kwiaty i oczy dziecka."; "Oddech dzieci śpieszących do szkoły podtrzymuje świat."; "Tam, gdzie nie ma dzieci, brakuje nieba" i inne równie cynicznie nawiązujące do tego i poprzednich dzieł Wampirzycy z Miracle City.
***
Olbrzymie skupisko światła wybuchło na niebie pośród całego chaosu panującego w stolicy. W tym samym momencie wszyscy walczący o życie Madnessi przestali się nagle zabijać i spojrzeli w górę, bo nawet rozłożyste gałęzie czerwonego drzewa nie mogły przesłonić im tego widoku. Ludzka sylwetka stała niewzruszona obok źródła blasku, dotykając go nagą dłonią i formując siłą woli, by skurczyło się, uspokoiło, przybrało postać kuli, jakby ktoś nagle urwał kawałek Słońca i powiesił je nad miastem.
— Co tu się dzieje? — zdziwił się Naczelnik Gwardii, z trudem mogąc zawiesić wzrok na jaśniejącym obiekcie, nie mówiąc już o jego twórcy. Gwardziści odpowiadali mu równie zszokowanymi spojrzeniami i w takim samym oniemieniu pozostawali powstańcy. Część walczących padła na kolana, uznając to zjawisko za cud, znak od jakiejś wyższej istoty, symbol jej sympatii i wsparcia... lub niezadowolenia i politowania.
— Mamy to! — pomyślał triumfalnie zawieszony w powietrzu Naizo. Pustą już torbę zrzucił komuś na dach, obserwując widowisko z satysfakcją. — Wiedziałem, że to się uda. Nie było w tym mieście nikogo innego, kogo poparłoby tylu ludzi. Teraz muszę tylko obserwować go z daleka i czekać na atak Wampirzycy. Nie wierzę, że mogłaby odpuścić sobie tak łakomy kąsek — uznał, obserwując uważnie, jak kula światła zaczyna wypiętrzać się i kurczyć z różnych stron, jak worek pełen wijących się wewnątrz węży.
Wodospad fotonów runął nagle na ziemię, łącząc ją z niebem i przepoczwarzając się w zapierającym dech w piersiach spektaklu. Gigantyczny hologram stanął nagle pośrodku miasta, przyjmując postać swojego twórcy. Przeszło stumetrowa sylwetka Bachira rozpostarła się nad głowami jeszcze do niedawna walczących ze sobą Madnessów. Nikt już w tym momencie nie widział prawdziwego Mulata, trzymającego swoją dłoń w potylicy postaci.
— Mieszkańcy Miracle City! — zabrzmiał znienacka wzmocniony energią duchową głos, który odbił się echem od wielkich murów. Usta hologramu ruszały się bliźniaczo do ust Bachira. — Wasza walka dobiegła końca! Odnieśliście sukces! Rada, która od wieków pustoszyła to miasto i krzywdziła was wszystkich przestała istnieć! Wraz z dniem dzisiejszym, rody szlacheckie na zawsze tracą wyłączność na sprawowanie najwyższych urzędów w kraju! Ci, którzy byli zamieszani w ciemne interesy ministrów tego kraju zostaną osądzeni według prawa morrideńskiego, na równi z każdym innym obywatelem.
Bronie uderzyły o beton i bruk, rozchlapując dookoła kałuże krwi. Niektórzy powstańcy zaczęli padać na kolana, część Gwardzistów i niedoszłych Rycerzy z ulgą runęła na ziemię. Choć hologram nadal mówił, wielu już zaczęło świętować zwycięstwo. Wielu innych zaczęło skandować imię Bachira, gdy tylko jego "armia" rozpierzchła się po ulicach, by opowiedzieć towarzyszom broni o wszystkim, co zaszło przed i wewnątrz pałacu.
— Ludu Miracle City! — zawołał ponownie Bachir. — Od dzisiaj cała władza lokalna i kontrola nad stolicą przechodzi w moje ręce za zgodą króla Raela i części z was, która mnie poparła! Zaakceptujcie mnie jako pierwszego w historii Gubernatora Miracle City, a oddam ostatnią kroplę krwi, by wynagrodzić wam lata cierpień i upokorzeń! Każcie mi odejść, a z pokorą oddam swoje stanowisko w ręce kogoś, kogo uznacie za godnego zaufania! — zadeklarował mężczyzna. Wszystkie postanowienia spisał na długiej liście w królewskiej sali balowej, do której zaprosił i spotkał się z armią powstańczą. — Od dzisiaj przez najbliższe kilka lat członkowie najwyższych klas, na czele ze szlachcicami i rodzinami osób zamieszanych w korupcję, handel ludźmi oraz nielegalnymi substancjami przeznaczać będą część swoich majątków i zarobków na polepszenie sytuacji ludzi poszkodowanych w zamachach! Wznowiony zostanie handel ze wszystkimi miastami gubernatorskimi, a karawany handlowe chronione będą przez członków Gwardii Madnessów! Jeszcze w tym tygodniu będzie miało miejsce publiczne, otwarte głosowanie, mające na celu zebranie ławy przysięgłych, która pomoże mi w osądzeniu wymienionych wcześniej kryminalistów! Wszystkie procesy odbędą się publicznie, a wstęp na obrady będzie mieć każdy obywatel Morriden! Dziesięć procent skarbu państwa przeznaczone zostanie na odbudowę stolicy! Ilość ta nie ulegnie zmianie przez najbliższe dziesięć lat! Wszystkie pieniądze zdefraudowane przez radę zostaną zwrócone miastu przez rody, do których należeli jej członkowie w ramach reparacji! Każdy, kto stracił pracę w wyniku ostatnich wydarzeń może odpłatnie zatrudnić się do odbudowy miasta! Zgłoszenia przyjmowane będą w urzędzie, w którym pracowałem do tej pory i tam też będzie można się ze mną zobaczyć!
— Naprawdę to zrobił... — wydusił z siebie z niedowierzaniem Zhang. — Wywrócił cały kraj do góry nogami w jeden dzień. Jak? — rzucił w eter, ale znał odpowiedź. Unosząca się nad budynkami smuga fioletowego dymu w dość oczywisty sposób sugerowała Chińczykowi wydarzenia rozgrywające się za kulisami. W jednej chwili wielki ciężar spadł z barków Tao. Wiedział bowiem, że zabranie części pieniędzy najbogatszym, choć z pewnością kontrowersyjne, było jednocześnie najlepszym, co mogło się przytrafić Gwardii.
— Nie bójcie się pytać, ludzie! Nie bójcie się żądać, jeśli kraj i jego władze nie spełniają waszych oczekiwań. To dalej królestwo, ale dzisiaj wykonaliśmy pierwszy krok na drodze do jego demokratyzacji. Prawdziwej, od ludzi dla ludzi, a nie fałszywej, zepsutej i skorumpowanej! — zapewnił wszystkich Bachir, a jego hologram uniósł ręce, rozpościerając je nad miastem. Szalony krzyk kilku milionów ludzi na ulicach Miracle City obwieszczał jego triumf. Serce mężczyzny chciało go zabić od środka, ale tym razem towarzyszyły temu pozytywne emocje. Nie widział już z góry żadnych eksplozji, nikt nie walczył. Wszyscy byli wpatrzeni w to, co robił i wsłuchani w to, co mówił. Było to dla niego tak niewiarygodne po wszystkim, przez co przeszedł. Zupełnie tak, jakby znów przewodził Połykaczom Grzechów i jakby autentycznie wygrał bitwę z Gwardią Madnessów. Zupełnie tak, jakby historia zatoczyła koło.
— Teraz będzie lepiej — stwierdził jednak w myślach. Wiedział, że będzie. Miał wiele lat, by zobaczyć mrok drzemiący w tym kraju. By zobaczyć jego wady z perspektywy osoby, która nie została w młodości zindoktrynowana przez kruchą iluzję stabilności i niezmienności Morriden. Z perspektywy osoby, która nie była traktowana, jak obywatel, dopóki sama się na to nie zdecydowała. Poczuł dumę. Poczuł nagle, że wszystko, co przydarzyło się w jego życiu miało na celu doprowadzenie go w to miejsce, do tego momentu.
— Uwolnijcie zakładników! — krzyknął Bachir. — Puśćcie ich wolno, odłóżcie ich własność i rozbierzcie barykady! Zaufajcie mi i nie krzywdźcie już nikogo więcej. Wszelkie krzywdy zostaną wynagrodzone każdemu, kto na nie nie zasłużył — obiecał, kierując swój wzrok na górne miasto. Powstrzymał jakoś uśmiech politowania, który zaczął cisnąć mu się na usta, gdy ujrzał, jak tamtejsi bojownicy zaczęli padać na kolana i bić mu pokłony. Nie rozumieli. Nie miał im tego za złe. Mogli nie rozumieć, żyjąc latami w kraju, który właśnie zmienił.
— Jest jeszcze tylko jedna rzecz, którą chcę wam powiedzieć! Wam wszystkim i każdemu z osobna! "Wampirzyca z Miracle City" zostanie doprowadzona przed oblicze sprawiedliwości! Zostanie wytropiona, schwytana i osądzona, jeśli uda nam się dostać ją żywą. Śmierć waszych bliskich nie pójdzie w niepamięć! Spodziewajcie się swoich odszkodowań w ciągu najbliższych tygodni! — odezwał się jeszcze raz nowy Gubernator. — Wiem, że tu jesteś i wiem, że mnie słyszysz! W tej chwili patrzysz na mnie, jak wszyscy inni! Z tego miejsca ja, Bachir, syn Konana wypowiadam ci wojnę w imieniu całego Morriden! Twój koniec jest bliski... — zapewnił morderczynię Bachir. Setki tysięcy rąk uniosły się ku niebu, skandując jego imię. Tymczasem kolejne głowy zapełniły gałęzie czerwonego drzewa.
— Myślisz, że sprowokujesz mnie czymś takim? — pomyślała stojąca na samym szczycie gigantycznej rośliny kobieta. Kusiło ją, by powiedzieć to mężczyźnie telepatycznie, ale nie chciała dawać mu tej satysfakcji. Nie dała mu się sprowokować.
Wodospad fotonów runął nagle na ziemię, łącząc ją z niebem i przepoczwarzając się w zapierającym dech w piersiach spektaklu. Gigantyczny hologram stanął nagle pośrodku miasta, przyjmując postać swojego twórcy. Przeszło stumetrowa sylwetka Bachira rozpostarła się nad głowami jeszcze do niedawna walczących ze sobą Madnessów. Nikt już w tym momencie nie widział prawdziwego Mulata, trzymającego swoją dłoń w potylicy postaci.
— Mieszkańcy Miracle City! — zabrzmiał znienacka wzmocniony energią duchową głos, który odbił się echem od wielkich murów. Usta hologramu ruszały się bliźniaczo do ust Bachira. — Wasza walka dobiegła końca! Odnieśliście sukces! Rada, która od wieków pustoszyła to miasto i krzywdziła was wszystkich przestała istnieć! Wraz z dniem dzisiejszym, rody szlacheckie na zawsze tracą wyłączność na sprawowanie najwyższych urzędów w kraju! Ci, którzy byli zamieszani w ciemne interesy ministrów tego kraju zostaną osądzeni według prawa morrideńskiego, na równi z każdym innym obywatelem.
Bronie uderzyły o beton i bruk, rozchlapując dookoła kałuże krwi. Niektórzy powstańcy zaczęli padać na kolana, część Gwardzistów i niedoszłych Rycerzy z ulgą runęła na ziemię. Choć hologram nadal mówił, wielu już zaczęło świętować zwycięstwo. Wielu innych zaczęło skandować imię Bachira, gdy tylko jego "armia" rozpierzchła się po ulicach, by opowiedzieć towarzyszom broni o wszystkim, co zaszło przed i wewnątrz pałacu.
— Ludu Miracle City! — zawołał ponownie Bachir. — Od dzisiaj cała władza lokalna i kontrola nad stolicą przechodzi w moje ręce za zgodą króla Raela i części z was, która mnie poparła! Zaakceptujcie mnie jako pierwszego w historii Gubernatora Miracle City, a oddam ostatnią kroplę krwi, by wynagrodzić wam lata cierpień i upokorzeń! Każcie mi odejść, a z pokorą oddam swoje stanowisko w ręce kogoś, kogo uznacie za godnego zaufania! — zadeklarował mężczyzna. Wszystkie postanowienia spisał na długiej liście w królewskiej sali balowej, do której zaprosił i spotkał się z armią powstańczą. — Od dzisiaj przez najbliższe kilka lat członkowie najwyższych klas, na czele ze szlachcicami i rodzinami osób zamieszanych w korupcję, handel ludźmi oraz nielegalnymi substancjami przeznaczać będą część swoich majątków i zarobków na polepszenie sytuacji ludzi poszkodowanych w zamachach! Wznowiony zostanie handel ze wszystkimi miastami gubernatorskimi, a karawany handlowe chronione będą przez członków Gwardii Madnessów! Jeszcze w tym tygodniu będzie miało miejsce publiczne, otwarte głosowanie, mające na celu zebranie ławy przysięgłych, która pomoże mi w osądzeniu wymienionych wcześniej kryminalistów! Wszystkie procesy odbędą się publicznie, a wstęp na obrady będzie mieć każdy obywatel Morriden! Dziesięć procent skarbu państwa przeznaczone zostanie na odbudowę stolicy! Ilość ta nie ulegnie zmianie przez najbliższe dziesięć lat! Wszystkie pieniądze zdefraudowane przez radę zostaną zwrócone miastu przez rody, do których należeli jej członkowie w ramach reparacji! Każdy, kto stracił pracę w wyniku ostatnich wydarzeń może odpłatnie zatrudnić się do odbudowy miasta! Zgłoszenia przyjmowane będą w urzędzie, w którym pracowałem do tej pory i tam też będzie można się ze mną zobaczyć!
— Naprawdę to zrobił... — wydusił z siebie z niedowierzaniem Zhang. — Wywrócił cały kraj do góry nogami w jeden dzień. Jak? — rzucił w eter, ale znał odpowiedź. Unosząca się nad budynkami smuga fioletowego dymu w dość oczywisty sposób sugerowała Chińczykowi wydarzenia rozgrywające się za kulisami. W jednej chwili wielki ciężar spadł z barków Tao. Wiedział bowiem, że zabranie części pieniędzy najbogatszym, choć z pewnością kontrowersyjne, było jednocześnie najlepszym, co mogło się przytrafić Gwardii.
— Nie bójcie się pytać, ludzie! Nie bójcie się żądać, jeśli kraj i jego władze nie spełniają waszych oczekiwań. To dalej królestwo, ale dzisiaj wykonaliśmy pierwszy krok na drodze do jego demokratyzacji. Prawdziwej, od ludzi dla ludzi, a nie fałszywej, zepsutej i skorumpowanej! — zapewnił wszystkich Bachir, a jego hologram uniósł ręce, rozpościerając je nad miastem. Szalony krzyk kilku milionów ludzi na ulicach Miracle City obwieszczał jego triumf. Serce mężczyzny chciało go zabić od środka, ale tym razem towarzyszyły temu pozytywne emocje. Nie widział już z góry żadnych eksplozji, nikt nie walczył. Wszyscy byli wpatrzeni w to, co robił i wsłuchani w to, co mówił. Było to dla niego tak niewiarygodne po wszystkim, przez co przeszedł. Zupełnie tak, jakby znów przewodził Połykaczom Grzechów i jakby autentycznie wygrał bitwę z Gwardią Madnessów. Zupełnie tak, jakby historia zatoczyła koło.
— Teraz będzie lepiej — stwierdził jednak w myślach. Wiedział, że będzie. Miał wiele lat, by zobaczyć mrok drzemiący w tym kraju. By zobaczyć jego wady z perspektywy osoby, która nie została w młodości zindoktrynowana przez kruchą iluzję stabilności i niezmienności Morriden. Z perspektywy osoby, która nie była traktowana, jak obywatel, dopóki sama się na to nie zdecydowała. Poczuł dumę. Poczuł nagle, że wszystko, co przydarzyło się w jego życiu miało na celu doprowadzenie go w to miejsce, do tego momentu.
— Uwolnijcie zakładników! — krzyknął Bachir. — Puśćcie ich wolno, odłóżcie ich własność i rozbierzcie barykady! Zaufajcie mi i nie krzywdźcie już nikogo więcej. Wszelkie krzywdy zostaną wynagrodzone każdemu, kto na nie nie zasłużył — obiecał, kierując swój wzrok na górne miasto. Powstrzymał jakoś uśmiech politowania, który zaczął cisnąć mu się na usta, gdy ujrzał, jak tamtejsi bojownicy zaczęli padać na kolana i bić mu pokłony. Nie rozumieli. Nie miał im tego za złe. Mogli nie rozumieć, żyjąc latami w kraju, który właśnie zmienił.
— Jest jeszcze tylko jedna rzecz, którą chcę wam powiedzieć! Wam wszystkim i każdemu z osobna! "Wampirzyca z Miracle City" zostanie doprowadzona przed oblicze sprawiedliwości! Zostanie wytropiona, schwytana i osądzona, jeśli uda nam się dostać ją żywą. Śmierć waszych bliskich nie pójdzie w niepamięć! Spodziewajcie się swoich odszkodowań w ciągu najbliższych tygodni! — odezwał się jeszcze raz nowy Gubernator. — Wiem, że tu jesteś i wiem, że mnie słyszysz! W tej chwili patrzysz na mnie, jak wszyscy inni! Z tego miejsca ja, Bachir, syn Konana wypowiadam ci wojnę w imieniu całego Morriden! Twój koniec jest bliski... — zapewnił morderczynię Bachir. Setki tysięcy rąk uniosły się ku niebu, skandując jego imię. Tymczasem kolejne głowy zapełniły gałęzie czerwonego drzewa.
— Myślisz, że sprowokujesz mnie czymś takim? — pomyślała stojąca na samym szczycie gigantycznej rośliny kobieta. Kusiło ją, by powiedzieć to mężczyźnie telepatycznie, ale nie chciała dawać mu tej satysfakcji. Nie dała mu się sprowokować.
***
Siedział po turecku pod ścianą, opierając się o nią plecami. Mrużył oczy, medytując i wyciszając się przed jutrzejszym dniem. Sala szpitalna była w tej chwili pusta. Pielęgniarka zabrała Yurikę na spacer po korytarzach, by nie zastały się jej mięśnie. Naito z kolei planował spędzić w tym pokoju cały dzień i noc. Na zewnątrz działy się rzeczy, w których wolał nie brać udziału, choć nawet tu słyszał donośny głos Bachira.
— Wszystko się zmienia — pomyślał chłopak. — Przypuszczam, że ty nie robiłeś takich rzeczy, Shuun? — zapytał Króla.
— Nie i nie musiałem — odparł Pierwszy. — Zawsze wiedziałem, co powiedzieć ludziom. Nie potrzebowałem błysków, świateł i hologramów.
— Tak, to musiało być wspaniałe — ugodził go lekko Kurokawa. Shuun był bowiem tylko kolejną pomalowaną kolorowymi farbami legendą, która nie pokrywała się nijak z rzeczywistością. Niezaprzeczalnie uchodził w swoich czasach za jednego z najsilniejszych Madnessów, ale Naito znał już większość jego tajemnic i nie zamierzał wierzyć w nic, co mówią o Królu źródła historyczne.
— Boisz się? — spytał nagle Shuun, wyrywając Kurokawę z jego własnych rozmyślań.
— Czego?
— Ojca.
— Jeśli chcesz wiedzieć, to po prostu sprawdź — fuknął nieprzyjaźnie Naito. — Przecież potrafisz zaglądać ludziom do głowy.
— Potrafię. Chciałem po prostu upewnić się, że jakoś sobie z tym radzisz. W końcu prawie go nie znasz i nie wiesz, co działo się z nim, gdy nie było go z twoją rodziną. Dobrze byłoby rozważyć różne opcje — wyjaśnił cierpliwie Shuun.
— Rozważam, ale na chwilę obecną nie mam dosłownie nic do stracenia. Idę z nim, wyciągnę z niego tyle informacji, ile tylko będę potrafił, a jeśli nie dowiem się niczego o Alice... to spróbuję znaleźć tego człowieka. Edwarda Wildera...
***
— Ładne przedstawienie — przyznał szczerze Naizo, lądując obok Bachira i dołączając do niego w marszu. — Oczy całego kraju właśnie zwróciły się w twoim kierunku, wiesz? — dodał, szukając reakcji na twarzy byłego przywódcy. Bocznym wejściem dochodzili właśnie do otwartych drzwi. Przyszedł czas na naradę. Liczyła się bowiem każda godzina, czy też, jak niektórzy zdążyli już zauważyć - każde trzydzieści minut.
— Jeśli dobrze pamiętam, to właśnie taki miałeś plan. Całkiem dobry, swoją drogą — pochwalił go Bachir. — Zakładam, że teraz będziesz trzymał się blisko mnie, skoro mam być twoją przynętą?
— Jeśli przyjęła wyzwanie, to tak. Nie wszedłem w jej głowę na tyle głęboko, by do tego dojść. Może należeć do tego typu morderców, którzy lubią pokazywać, że nic nie jest dla nich niemożliwe, ale może też się okazać, że jest na to zbyt ostrożna — odparł Senshoku, namyślając się. Planował dać Wampirzycy jak najwięcej okazji do zaatakowania Bachira o każdej porze dnia i nocy, ale zaczął nagle powątpiewać w słuszność swoich teorii. Uznał to jednak za rzecz normalną. Uznał, że ludzie będący najbliżej rozwiązania są najmniej pewni siebie.
— Zwykłem oczekiwać od mojego przeciwnika więcej, niż sądziłem, że potrafi. To jedna z rzeczy, która utrzymała mnie przy życiu przez tyle lat. Nic się nie zmieniło, Naizo. Po tym, co dzisiaj zrobiła, wierzę nawet w to, że pokonałaby mnie w uczciwej walce — oznajmił mu bez strachu Bachir, wchodząc jako pierwszy na salę obrad, w której już niejednokrotnie zbierali się przedstawiciele najważniejszych ugrupowań w Miracle City.
Teraz było tak samo. Przy wielkim, okrągłym stole siedziało kilkanaście osób, wśród których znajdowali się Naczelnik Zhang, Generał Noailles, Paladyn Eronis i wszyscy obecni w stolicy Niebiańscy Rycerze za wyjątkiem Rikimaru, kilka świeżo upieczonych głów rodów szlacheckich, a także ktoś, kogo nikt poza Bachirem się tam nie spodziewał. Kisuke Takamura z Domu Mędrców siedział cierpliwie na swoim miejscu nieopodal miejsca Gubernatora, opierając owiniętą wokół szyi brodę o blat stołu. Staruszek mrużył oczy, splatając ze sobą dłonie, jakby odmawiał jakąś tylko sobie znaną modlitwę do pradawnych bogów.
— Dziękuję wam wszystkim za przybycie — oznajmił Bachir, siadając na ostatnim pustym krześle. Wszystkie pary oczu zwróciły się w jego stronę. — Jak rozumiem, wszyscy obecni zdają sobie sprawę, że od godziny jestem Gubernatorem Miracle City.
— Zgadza się — potwierdził Paladyn swoim jak zawsze słabym głosem. — Popraw mnie, proszę, jeśli się mylę, ale oznacza to chyba, że każdy z nas odpowiada teraz przed tobą, czy tak?
— Czysto teoretycznie — odparł Bachir, czując na sobie spojrzenia Niebiańskich Rycerzy. Albo bali się o swoją słynną neutralność, albo po prostu o konieczność odpowiadania przed kimś innym, niż Paladyn i okazjonalnie król. — W praktyce liczę na to, że nie nasze działania nie będą ze sobą kolidować. Pragnę ścisłej współpracy z Gwardią Madnessów oraz Niebiańskimi Rycerzami. Mam też nadzieję, że ochrona i odbudowa stolicy będzie w najbliższym czasie ważniejsza, niż poszukiwania Generała Carvera.
— W rzeczy samej — potwierdził znowu Eronis. — Carver opuścił miasto po brawurowej ucieczce ze szpitala.
— Nikt nie wie, dokąd się udał. Nie mamy też raportów spoza samego miasta, więc wytropienie go nie będzie łatwe. Miracle City to niezaprzeczalny priorytet — wtrącił się Naczelnik Zhang, któremu cała ta sytuacja była nieco na rękę. Łatwo przychodziło mu dostosowywanie się do zmian na najwyższych szczeblach władzy.
— Doskonale — powiedział Bachir. — Panowie i panie, przejdźmy do rzeczy. Jest kilka kwestii, które chcę z wami jak najszybciej omówić. Przede wszystkim chciałbym powitać i być może części z was przedstawić Kisuke Takamurę, jedną z głów Domu Mędrców — zwrócił się do wszystkich, kiwając głową w stronę staruszka, który w tym momencie otworzył oczy, oszczędnie obracając się dokoła i bezsłownie witając.
— Chwileczkę — przerwał jakiś zaniepokojony obrotem spraw szlachcic. Bachir nie kojarzył go z imienia ani nazwiska. Było ich zdecydowanie za dużo i mieli zdecydowanie za mało powiedzenia, by interesował się nimi personalnie. — Nikogo z nas nie poinformowano o obecności Domu Mędrców na tych obradach. Nie są częścią Miracle City.
— Nie są — uciął szybko Bachir. — Uznałem, że nikt z obecnych nie będzie miał nic przeciwko, jeśli zacznę załatwiać pewne sprawy jeszcze zanim się spotkamy. Nie mamy dość czasu, by móc go tak po prostu marnować. Skontaktowałem się z Domem, jak tylko opuściłem pałac królewski. Poprosiłem Mędrców o zajęcie się dostawami jedzenia do stolicy przez najbliższy czas. Dysponują bowiem sporymi zapasami żywności, którą sami produkują. Zebrałem już nawet pewną grupę Gwardzistów, których wysłałem po pierwszą dostawę. Jakieś obiekcje? — Szybko zasypał wszystkich faktami, by utrudnić komukolwiek wykłócanie się.
— Nie z naszej strony. To dobry pomysł — powiedział Eronis. — Jeśli zajdzie taka potrzeba, Rycerze również udzielą pomocy przy organizacji dostaw.
— Z naszej strony również żadnych — dorzucił Zhang.
— Rozumiem zatem, że zostalibyście przegłosowani — zwrócił się Bachir do szlachty z uprzejmie jadowitym uśmiechem. Nigdy nie spodziewał się, że ujrzy kiedyś najbardziej zepsutą warstwę społeczną w Morriden bez żadnych argumentów i szans na wywyższenie się. Po prawdzie, był to właśnie jeden z powodów, dla których zostali zaproszeni na obrady, bo ostatecznie większość praw stracili wraz z upublicznieniem dowodów ich ciemnych interesów.
— Jak już wspominałem — podjął szybko Bachir — poszkodowani mają priorytet, jeśli chodzi o pracę przy odbudowie. Będą w pełni wynagrodzeni. Wszelkie zgłoszenia przejmie mój urząd, więc tym nikt z was nie musi się martwić. Z naprawami ruszamy jutro rano, dodatkowe materiały zamówiono już dzisiaj.
— Z tym również mogą pomóc nasi uczniowie — zaproponował nagle Kisuke. — Pomoc to nasze powołanie. Możemy przysłać tutaj jakieś pięćdziesiąt osób, jeśli nie widzicie przeciwwskazań.
— Każda para rąk się przyda, dziękuję — odpowiedział Gubernator. — Chciałbym poruszyć jeszcze jeden z najgłośniejszych ostatnimi czasy tematów. Według mojej wiedzy, Wampirzyca zasiała dzisiaj całkowity chaos w sporej części miasta. Mogę prosić o szczegóły?
— Oczywiście — odezwał się Naczelnik Zhang, podnosząc się. Wszyscy spojrzeli na niego. — Zeznania naocznych świadków wskazują na co najmniej pięć ataków ze strony osób kontrolowanych przez Wampirzycę. Gwardzista na Placu Artystów rozwiązał aresztowanych buntowników i zabił jednego z nich maczetą. Chwilę później uwolnieni buntownicy porąbali go na kawałki. Wieść rozniosła się pośród cywili i teraz wielu uważa Gwardię za odpowiedzialną. Usytuowany na wieży zegarowej snajper zastrzelił dziecko na południowym wschodzie miasta, wzniecając zamieszki. Zaraz po tym rzucił się z dachu. Zginął na miejscu. Kolejny incydent miał miejsce w dworku należącym do byłego Ministra ds. Gospodarki. Ofiarami padli wszyscy służący. Znalezieni zostali wykrwawieni i nadzy w sali bankietowej. Byli w trakcie... cóż, orgii. Wszyscy mieli podcięte żyły lub poderżnięte gardła. Musiało to mieć miejsce jeszcze przed pojawieniem się drzewa. Jedna osoba podpaliła się, wychodząc z baru i zaczęła biegać za przechodniami, póki nie zginęła — streścił wszystko, co miał zapisane na leżących przed nim kartkach.
— Jeden z naszych giermków — włączył się do dyskusji Pyron — wysadził się w samym środku walki na placu centralnym. Okazało się, że chował materiały wybuchowe pod napierśnikiem. Zabił sześć osób i dotkliwie zranił naszego nowego członka. Przypuszczam, że to również miało coś wspólnego z Wampirzycą.
— Zginęło też kilkanaścioro dzieci — odezwał się król Rael, który właśnie zjawił się na sali. Jak zawsze towarzyszył mu Francis. — Zrobiono z nich jakąś chorą ekspozycję i umieszczono przed moim pałacem. Podobno wszystkie uczyły się walki kosą w szkole rodu Okuda.
— Wasza Wysokość — zwrócił się do władcy Bachir, pochylając głowę. Pozostali zebrani kolejno wymieniali uprzejmości. Ktoś chciał ustąpić mu miejsca, ale Rael stanowczo odmówił. Skinął natomiast na Francisa, który podszedł do Gubernatora, wręczając mu wyciągnięte z wnętrza marynarki pismo.
— Na tym papierze spisana zostało oświadczenie mojej woli. Morriden to państwo prawa, cokolwiek o nim myślicie. Z tym oświadczeniem twój urząd został właśnie uprawomocniony, Bachir — oznajmił oficjalnie Rael. Płyta energii duchowej pojawiła się nagle za jego plecami, spełniając funkcję stołka, na którym zaraz usiadł. — Jest jeszcze coś, o czym nie wiem? — zapytał wszystkich zebranych, na co Zhang odchrząknął.
— Jak wszyscy wiecie, wyszedłem przed szereg z pewną teorią, łączącą grupę krwi Wampirzycy z grupami używanymi przez nią do konstruowania obiektów. Na tej podstawie badałem i rejestrowałem próbki od przypadkowych mieszkańców, ale nie obeszło się bez problemów. Koniec końców, udało mi się tymczasowo aresztować część osób z grupą, która spełniała warunek... ale doszło do incydentu. Co najmniej kilkoro z nich znajdowało się pod kontrolą Wampirzycy. Zaczęli się nawzajem mordować wewnątrz zamkniętego schronu, podczas gdy my staraliśmy się uspokoić powstanie. Zginęło prawie sto osób — wyjawił nie bez wstydu, ale nikt z obecnych nie miał odwagi kwestionować jego działań w obliczu własnych pomyłek.
— Słyszałem o tym od Naizo — potwierdził wszystko Bachir. — Rzekomo grupa AB pasowałaby do Wampirzycy jako uniwersalnego biorcy. Sam fakt, że w schronie nastąpił atak można by odczytać jako potwierdzenie twojej teorii... lub zwykłą prowokację.
— Pozwólcie, panowie, że się wtrącę — zabrał głos Kisuke. — Stworzenie krwi z energii duchowej to nie jest prosty zabieg. Szczególnie, gdy chce się ją dosłownie skopiować i użyć do uzupełnienia własnych braków. Istotnie, znacznie prościej i mniej ryzykownie byłoby po prostu wziąć ją od kogoś innego, jeśli interesuje was moja opinia.
— Dziękujemy — odparł Bachir.
— Podsumowując, nie znamy tożsamości mordercy, ale przyjęliśmy roboczo, że jest to kobieta. Mamy powody, by sądzić, że jej grupa krwi to AB. Jej umiejętność kontroli umysłu jest tak niezwykła, że może kontrolować od kilku do kilkunastu oddalonych od siebie osób jednocześnie, a niewykluczone, że również wpływać na to, jak inni ją postrzegają. Nie zostawia żadnych śladów po sobie, a jej energia duchowa jest pozbawiona żadnych szczególnych czynników, które wyróżniałyby ją na tle innych. Wampirzyca jest prawdopodobnie psychopatką, a zarazem artystką, która wykorzystuje ludzkie ciała do tworzenia dzieł sztuki. Zdaniem Naizo, ich tematyka jest jednak przypadkowa i zależy tylko od widzimisię autorki. Poszukiwana potrafi formować struktury z najpewniej własnej krwi, a jej celem wydaje się być poszukiwanie rozgłosu, czy może raczej "widzów". Dlatego atakuje dzieci, mniejszości i polityków. Czy jest coś, co przeoczyłem? — wypowiedział się rzeczowo Eronis, w skupieniu analizując każdy punkt rysopisu sprawcy. Reszta słuchała w milczeniu, aż skończył.
— Nie wydaje mi się — odpowiedział Bachir. — Moi państwo? — zwrócił się do zebranych, ale większość z nich pokręciła przecząco głową.
— Na jakiej podstawie sądziłeś, że wejście w otwarty konflikt z Wampirzycą wywoła jej reakcję? — zapytał Paladyn, mierząc Gubernatora wzrokiem.
— Intuicja — odrzekł za niego Senshoku. — Znałem wiele osób o podobnych skłonnościach. Pewnie część z was wrzuciłaby mnie i ją do tego samego worka. Bardzo dobrze, akceptuję to. Sądzicie jednak, że ktoś, kto zabija setki osób jedną po drugiej, wdziera się do posiadłości szlacheckich, manipuluje przypadkowymi ludźmi i pogrąża całe miasto w chaosie mógłby tak po prostu się wycofać tylko dlatego, że ktoś do niego zaapelował? Nadal jesteśmy, jak dzieci we mgle. Nadal nie zbliżyliśmy się do schwytania Wampirzycy. Ja na jej miejscu dołożyłbym wszelkich starań, by zrobić z życia piekło nam wszystkim. Ataki będą jeszcze śmielsze i jeszcze częstsze. Coraz bardziej ryzykowne. Wampirzyca będzie chciała nam pokazać, że nic nie możemy jej zrobić, że dopiero się rozkręca. To podpowiada mi intuicja — zakończył swój wywód Naizo. Prychnął z arogancją, gdy dostrzegł spoczywający na nim, pełen politowania i dezaprobaty wzrok Pyrona. Intuicja nie była chyba dla niego przekonywującym argumentem.
— Nawet przyjmując, że masz rację... czy prowokowanie naszego przeciwnika jest wskazane? Ważą się tu losy kolejnych setek istnień — zabrał głos Eronis.
— Klasyczne metody prowadzenia śledztwa do niczego nas nie przybliżą — odparł z przekonaniem Naizo. — Jeśli nie podejmiemy ryzyka, jeśli nie będziemy starali się myśleć tak, jak ona, Wampirzyca po prostu znudzi się tym miastem. Straci swoje źródło inspiracji i pójdzie gdzieś indziej. Ten czerwony badyl, który widzicie za oknem to NIE JEST szczyt jej możliwości. Moim zdaniem tylko prowokowanie jej jest wskazane. Trzeba ją sprowokować, wyzwać, zachęcić i spróbować przechytrzyć, gdy połknie haczyk! — oświadczył wszem i wobec, uderzając pięścią w dłoń dla podkreślenia dobitności swych słów.
— Zgadzam się — poparł go Zhang. — Nie widzę innej opcji. Kontrolowane zastawianie przynęty jest lepsze, niż wystawianie setek osób na niebezpieczeństwo. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że to Bachir będzie od teraz jej celem, biorąc pod uwagę, że znajduje się teraz na językach całego Morriden.
— Ale jeśli wszyscy zaczniemy strzec go, jak oczka w głowie, Wampirzyca nie będzie miała szans, by się zbliżyć — stwierdził nagle Pyron. — Jeśli przykładowo wszyscy Rycerze będą z nim 24 godziny na dobę, nawet mrówka się do niego nie zbliży.
— Dlatego nie chcę ochrony — przerwał im Bachir. — Będę wdzięczny, jeśli ktoś zawsze będzie w pogotowiu, ale z nas wszystkich mam największą wprawę w używaniu kontroli umysłu. Nie spotkałem się z nikim, kto byłby w stanie na mnie wpłynąć, a w kilka minut nie zdążyłby mnie pokonać nawet Mędrzec Znikąd. Szczerze mówiąc, mam pewien plan, który teoretycznie powinien pozwolić mi wykryć Wampirzycę, jeśli ją spotkam.
— To nierozsądne — skomentował Pyron.
— Nie. Nierozsądne byłoby siedzenie z założonymi rękami, gdy można coś zrobić. Jeśli znasz kogoś bardziej odpornego na kontrolę umysłu, niż ja, wskaż mi go. Niech mnie zastąpi — uciszył go natychmiast Gubernator. — Chcę wyjść do ludzi z racjami żywnościowymi i pomocą medyczną. Chcę spotkać się z nimi twarzą w twarz i porozmawiać. Dam Wampirzycy tyle okazji, ile zapragnie, robiąc jednocześnie to, do czego się zobowiązałem.
— Samobójca... — mruknął tylko zielonowłosy Rycerz, ale nic więcej nie powiedział.
— Jeśli to wszystko, muszę wrócić tam, skąd przyszedłem i pomóc w organizacji oraz planowaniu dostaw — odezwał się Kisuke, zeskakując z krzesła. — Będę z tobą w kontakcie. Służę pomocą, jeśli takowa będzie potrzebna — zwrócił się do Bachira.
— Również muszę opuścić spotkanie — powiedział Mulat, wstając. — Zegar tyka, a ja nie mam czasu do stracenia. Dokładny stan polityczno-gospodarczy Miracle City możemy zostawić na inny dzień. Dziękuję wszystkim za obecność — rzucił do zebranych, pospiesznym krokiem wychodząc z sali. Spisany rękami Francisa i podpisany rękami króla dokument schował za pazuchę. Na miejscu pozostało jeszcze kilkanaście osób.
— Pora brać się do pracy — oznajmił Naczelnik, odchodząc od stołu. — Eronisie, będziemy musieli spotkać się jutro i podliczyć straty z tego dnia — zwrócił się do Paladyna. Wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. — Naizo, będziesz towarzyszył Gubernatorowi. Jean, pójdziesz ze mną — rzucił zaraz do swoich ludzi, ale Francuz zdawał się tak nieobecny, jakby miał zaraz rozpłynąć się w powietrzu. Chińczyk wiedział już, że nie będzie z niego pożytku. Nie w tym dniu. Senshoku z kolei bez słowa poleciał w stronę wyjścia, poirytowany publicznym ukazywaniem go jako czyjegoś podwładnego.
Z królem tymczasem nikt nie chciał zamienić słowa. Nie wiedzieć czemu, stał się nagle nieskończenie mniej ważny, gdy oddał część władzy Bachirowi, choć wcześniej ta sama władza spoczywała w rękach kilku innych osób. Rael spoglądał więc w zadumie na kolejno wychodzące osoby, wracając myślami do dyskusji z Mulatem. Do sprawy sukcesji. Do ostatnich słów, jakie od niego usłyszał, tak bardzo przypominających groźbę. Do swoich dwóch strażników, którzy teoretycznie nie mieli wcale walczyć z Bachirem, jednak w praktyce zawiedli go swoją porażką. Do brawury i pewności siebie, których zaczęło mu nagle brakować, choć panował nad tym krajem już od wielu lat.
— Nie jesteś Pierwszym, Raelu. Nie musisz być najlepszym władcą w historii tego kraju. Wystarczy, że będziesz najlepszym, na jakiego ten kraj stać — usłyszał nagle chór głosów. Gilgamesh rzadko kiedy się odzywał, ale nigdy w błahych sprawach. Jeśli uznał, że teraz był właściwy moment, to stan króla musiał naprawdę go martwić.
— Niedługo mogę nie być żadnym władcą — odpowiedział w myślach król. — Nie chcę teraz o tym dyskutować. Muszę przemyśleć parę spraw — uciął dyskusję, wstając na równe nogi. Gestem przywołał do siebie Francisa. — "Dziecko w koronie to nie jest dobry król" — odbiło się echem wewnątrz jego głowy.
— Dziękuję wam wszystkim za przybycie — oznajmił Bachir, siadając na ostatnim pustym krześle. Wszystkie pary oczu zwróciły się w jego stronę. — Jak rozumiem, wszyscy obecni zdają sobie sprawę, że od godziny jestem Gubernatorem Miracle City.
— Zgadza się — potwierdził Paladyn swoim jak zawsze słabym głosem. — Popraw mnie, proszę, jeśli się mylę, ale oznacza to chyba, że każdy z nas odpowiada teraz przed tobą, czy tak?
— Czysto teoretycznie — odparł Bachir, czując na sobie spojrzenia Niebiańskich Rycerzy. Albo bali się o swoją słynną neutralność, albo po prostu o konieczność odpowiadania przed kimś innym, niż Paladyn i okazjonalnie król. — W praktyce liczę na to, że nie nasze działania nie będą ze sobą kolidować. Pragnę ścisłej współpracy z Gwardią Madnessów oraz Niebiańskimi Rycerzami. Mam też nadzieję, że ochrona i odbudowa stolicy będzie w najbliższym czasie ważniejsza, niż poszukiwania Generała Carvera.
— W rzeczy samej — potwierdził znowu Eronis. — Carver opuścił miasto po brawurowej ucieczce ze szpitala.
— Nikt nie wie, dokąd się udał. Nie mamy też raportów spoza samego miasta, więc wytropienie go nie będzie łatwe. Miracle City to niezaprzeczalny priorytet — wtrącił się Naczelnik Zhang, któremu cała ta sytuacja była nieco na rękę. Łatwo przychodziło mu dostosowywanie się do zmian na najwyższych szczeblach władzy.
— Doskonale — powiedział Bachir. — Panowie i panie, przejdźmy do rzeczy. Jest kilka kwestii, które chcę z wami jak najszybciej omówić. Przede wszystkim chciałbym powitać i być może części z was przedstawić Kisuke Takamurę, jedną z głów Domu Mędrców — zwrócił się do wszystkich, kiwając głową w stronę staruszka, który w tym momencie otworzył oczy, oszczędnie obracając się dokoła i bezsłownie witając.
— Chwileczkę — przerwał jakiś zaniepokojony obrotem spraw szlachcic. Bachir nie kojarzył go z imienia ani nazwiska. Było ich zdecydowanie za dużo i mieli zdecydowanie za mało powiedzenia, by interesował się nimi personalnie. — Nikogo z nas nie poinformowano o obecności Domu Mędrców na tych obradach. Nie są częścią Miracle City.
— Nie są — uciął szybko Bachir. — Uznałem, że nikt z obecnych nie będzie miał nic przeciwko, jeśli zacznę załatwiać pewne sprawy jeszcze zanim się spotkamy. Nie mamy dość czasu, by móc go tak po prostu marnować. Skontaktowałem się z Domem, jak tylko opuściłem pałac królewski. Poprosiłem Mędrców o zajęcie się dostawami jedzenia do stolicy przez najbliższy czas. Dysponują bowiem sporymi zapasami żywności, którą sami produkują. Zebrałem już nawet pewną grupę Gwardzistów, których wysłałem po pierwszą dostawę. Jakieś obiekcje? — Szybko zasypał wszystkich faktami, by utrudnić komukolwiek wykłócanie się.
— Nie z naszej strony. To dobry pomysł — powiedział Eronis. — Jeśli zajdzie taka potrzeba, Rycerze również udzielą pomocy przy organizacji dostaw.
— Z naszej strony również żadnych — dorzucił Zhang.
— Rozumiem zatem, że zostalibyście przegłosowani — zwrócił się Bachir do szlachty z uprzejmie jadowitym uśmiechem. Nigdy nie spodziewał się, że ujrzy kiedyś najbardziej zepsutą warstwę społeczną w Morriden bez żadnych argumentów i szans na wywyższenie się. Po prawdzie, był to właśnie jeden z powodów, dla których zostali zaproszeni na obrady, bo ostatecznie większość praw stracili wraz z upublicznieniem dowodów ich ciemnych interesów.
— Jak już wspominałem — podjął szybko Bachir — poszkodowani mają priorytet, jeśli chodzi o pracę przy odbudowie. Będą w pełni wynagrodzeni. Wszelkie zgłoszenia przejmie mój urząd, więc tym nikt z was nie musi się martwić. Z naprawami ruszamy jutro rano, dodatkowe materiały zamówiono już dzisiaj.
— Z tym również mogą pomóc nasi uczniowie — zaproponował nagle Kisuke. — Pomoc to nasze powołanie. Możemy przysłać tutaj jakieś pięćdziesiąt osób, jeśli nie widzicie przeciwwskazań.
— Każda para rąk się przyda, dziękuję — odpowiedział Gubernator. — Chciałbym poruszyć jeszcze jeden z najgłośniejszych ostatnimi czasy tematów. Według mojej wiedzy, Wampirzyca zasiała dzisiaj całkowity chaos w sporej części miasta. Mogę prosić o szczegóły?
— Oczywiście — odezwał się Naczelnik Zhang, podnosząc się. Wszyscy spojrzeli na niego. — Zeznania naocznych świadków wskazują na co najmniej pięć ataków ze strony osób kontrolowanych przez Wampirzycę. Gwardzista na Placu Artystów rozwiązał aresztowanych buntowników i zabił jednego z nich maczetą. Chwilę później uwolnieni buntownicy porąbali go na kawałki. Wieść rozniosła się pośród cywili i teraz wielu uważa Gwardię za odpowiedzialną. Usytuowany na wieży zegarowej snajper zastrzelił dziecko na południowym wschodzie miasta, wzniecając zamieszki. Zaraz po tym rzucił się z dachu. Zginął na miejscu. Kolejny incydent miał miejsce w dworku należącym do byłego Ministra ds. Gospodarki. Ofiarami padli wszyscy służący. Znalezieni zostali wykrwawieni i nadzy w sali bankietowej. Byli w trakcie... cóż, orgii. Wszyscy mieli podcięte żyły lub poderżnięte gardła. Musiało to mieć miejsce jeszcze przed pojawieniem się drzewa. Jedna osoba podpaliła się, wychodząc z baru i zaczęła biegać za przechodniami, póki nie zginęła — streścił wszystko, co miał zapisane na leżących przed nim kartkach.
— Jeden z naszych giermków — włączył się do dyskusji Pyron — wysadził się w samym środku walki na placu centralnym. Okazało się, że chował materiały wybuchowe pod napierśnikiem. Zabił sześć osób i dotkliwie zranił naszego nowego członka. Przypuszczam, że to również miało coś wspólnego z Wampirzycą.
— Zginęło też kilkanaścioro dzieci — odezwał się król Rael, który właśnie zjawił się na sali. Jak zawsze towarzyszył mu Francis. — Zrobiono z nich jakąś chorą ekspozycję i umieszczono przed moim pałacem. Podobno wszystkie uczyły się walki kosą w szkole rodu Okuda.
— Wasza Wysokość — zwrócił się do władcy Bachir, pochylając głowę. Pozostali zebrani kolejno wymieniali uprzejmości. Ktoś chciał ustąpić mu miejsca, ale Rael stanowczo odmówił. Skinął natomiast na Francisa, który podszedł do Gubernatora, wręczając mu wyciągnięte z wnętrza marynarki pismo.
— Na tym papierze spisana zostało oświadczenie mojej woli. Morriden to państwo prawa, cokolwiek o nim myślicie. Z tym oświadczeniem twój urząd został właśnie uprawomocniony, Bachir — oznajmił oficjalnie Rael. Płyta energii duchowej pojawiła się nagle za jego plecami, spełniając funkcję stołka, na którym zaraz usiadł. — Jest jeszcze coś, o czym nie wiem? — zapytał wszystkich zebranych, na co Zhang odchrząknął.
— Jak wszyscy wiecie, wyszedłem przed szereg z pewną teorią, łączącą grupę krwi Wampirzycy z grupami używanymi przez nią do konstruowania obiektów. Na tej podstawie badałem i rejestrowałem próbki od przypadkowych mieszkańców, ale nie obeszło się bez problemów. Koniec końców, udało mi się tymczasowo aresztować część osób z grupą, która spełniała warunek... ale doszło do incydentu. Co najmniej kilkoro z nich znajdowało się pod kontrolą Wampirzycy. Zaczęli się nawzajem mordować wewnątrz zamkniętego schronu, podczas gdy my staraliśmy się uspokoić powstanie. Zginęło prawie sto osób — wyjawił nie bez wstydu, ale nikt z obecnych nie miał odwagi kwestionować jego działań w obliczu własnych pomyłek.
— Słyszałem o tym od Naizo — potwierdził wszystko Bachir. — Rzekomo grupa AB pasowałaby do Wampirzycy jako uniwersalnego biorcy. Sam fakt, że w schronie nastąpił atak można by odczytać jako potwierdzenie twojej teorii... lub zwykłą prowokację.
— Pozwólcie, panowie, że się wtrącę — zabrał głos Kisuke. — Stworzenie krwi z energii duchowej to nie jest prosty zabieg. Szczególnie, gdy chce się ją dosłownie skopiować i użyć do uzupełnienia własnych braków. Istotnie, znacznie prościej i mniej ryzykownie byłoby po prostu wziąć ją od kogoś innego, jeśli interesuje was moja opinia.
— Dziękujemy — odparł Bachir.
— Podsumowując, nie znamy tożsamości mordercy, ale przyjęliśmy roboczo, że jest to kobieta. Mamy powody, by sądzić, że jej grupa krwi to AB. Jej umiejętność kontroli umysłu jest tak niezwykła, że może kontrolować od kilku do kilkunastu oddalonych od siebie osób jednocześnie, a niewykluczone, że również wpływać na to, jak inni ją postrzegają. Nie zostawia żadnych śladów po sobie, a jej energia duchowa jest pozbawiona żadnych szczególnych czynników, które wyróżniałyby ją na tle innych. Wampirzyca jest prawdopodobnie psychopatką, a zarazem artystką, która wykorzystuje ludzkie ciała do tworzenia dzieł sztuki. Zdaniem Naizo, ich tematyka jest jednak przypadkowa i zależy tylko od widzimisię autorki. Poszukiwana potrafi formować struktury z najpewniej własnej krwi, a jej celem wydaje się być poszukiwanie rozgłosu, czy może raczej "widzów". Dlatego atakuje dzieci, mniejszości i polityków. Czy jest coś, co przeoczyłem? — wypowiedział się rzeczowo Eronis, w skupieniu analizując każdy punkt rysopisu sprawcy. Reszta słuchała w milczeniu, aż skończył.
— Nie wydaje mi się — odpowiedział Bachir. — Moi państwo? — zwrócił się do zebranych, ale większość z nich pokręciła przecząco głową.
— Na jakiej podstawie sądziłeś, że wejście w otwarty konflikt z Wampirzycą wywoła jej reakcję? — zapytał Paladyn, mierząc Gubernatora wzrokiem.
— Intuicja — odrzekł za niego Senshoku. — Znałem wiele osób o podobnych skłonnościach. Pewnie część z was wrzuciłaby mnie i ją do tego samego worka. Bardzo dobrze, akceptuję to. Sądzicie jednak, że ktoś, kto zabija setki osób jedną po drugiej, wdziera się do posiadłości szlacheckich, manipuluje przypadkowymi ludźmi i pogrąża całe miasto w chaosie mógłby tak po prostu się wycofać tylko dlatego, że ktoś do niego zaapelował? Nadal jesteśmy, jak dzieci we mgle. Nadal nie zbliżyliśmy się do schwytania Wampirzycy. Ja na jej miejscu dołożyłbym wszelkich starań, by zrobić z życia piekło nam wszystkim. Ataki będą jeszcze śmielsze i jeszcze częstsze. Coraz bardziej ryzykowne. Wampirzyca będzie chciała nam pokazać, że nic nie możemy jej zrobić, że dopiero się rozkręca. To podpowiada mi intuicja — zakończył swój wywód Naizo. Prychnął z arogancją, gdy dostrzegł spoczywający na nim, pełen politowania i dezaprobaty wzrok Pyrona. Intuicja nie była chyba dla niego przekonywującym argumentem.
— Nawet przyjmując, że masz rację... czy prowokowanie naszego przeciwnika jest wskazane? Ważą się tu losy kolejnych setek istnień — zabrał głos Eronis.
— Klasyczne metody prowadzenia śledztwa do niczego nas nie przybliżą — odparł z przekonaniem Naizo. — Jeśli nie podejmiemy ryzyka, jeśli nie będziemy starali się myśleć tak, jak ona, Wampirzyca po prostu znudzi się tym miastem. Straci swoje źródło inspiracji i pójdzie gdzieś indziej. Ten czerwony badyl, który widzicie za oknem to NIE JEST szczyt jej możliwości. Moim zdaniem tylko prowokowanie jej jest wskazane. Trzeba ją sprowokować, wyzwać, zachęcić i spróbować przechytrzyć, gdy połknie haczyk! — oświadczył wszem i wobec, uderzając pięścią w dłoń dla podkreślenia dobitności swych słów.
— Zgadzam się — poparł go Zhang. — Nie widzę innej opcji. Kontrolowane zastawianie przynęty jest lepsze, niż wystawianie setek osób na niebezpieczeństwo. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że to Bachir będzie od teraz jej celem, biorąc pod uwagę, że znajduje się teraz na językach całego Morriden.
— Ale jeśli wszyscy zaczniemy strzec go, jak oczka w głowie, Wampirzyca nie będzie miała szans, by się zbliżyć — stwierdził nagle Pyron. — Jeśli przykładowo wszyscy Rycerze będą z nim 24 godziny na dobę, nawet mrówka się do niego nie zbliży.
— Dlatego nie chcę ochrony — przerwał im Bachir. — Będę wdzięczny, jeśli ktoś zawsze będzie w pogotowiu, ale z nas wszystkich mam największą wprawę w używaniu kontroli umysłu. Nie spotkałem się z nikim, kto byłby w stanie na mnie wpłynąć, a w kilka minut nie zdążyłby mnie pokonać nawet Mędrzec Znikąd. Szczerze mówiąc, mam pewien plan, który teoretycznie powinien pozwolić mi wykryć Wampirzycę, jeśli ją spotkam.
— To nierozsądne — skomentował Pyron.
— Nie. Nierozsądne byłoby siedzenie z założonymi rękami, gdy można coś zrobić. Jeśli znasz kogoś bardziej odpornego na kontrolę umysłu, niż ja, wskaż mi go. Niech mnie zastąpi — uciszył go natychmiast Gubernator. — Chcę wyjść do ludzi z racjami żywnościowymi i pomocą medyczną. Chcę spotkać się z nimi twarzą w twarz i porozmawiać. Dam Wampirzycy tyle okazji, ile zapragnie, robiąc jednocześnie to, do czego się zobowiązałem.
— Samobójca... — mruknął tylko zielonowłosy Rycerz, ale nic więcej nie powiedział.
— Jeśli to wszystko, muszę wrócić tam, skąd przyszedłem i pomóc w organizacji oraz planowaniu dostaw — odezwał się Kisuke, zeskakując z krzesła. — Będę z tobą w kontakcie. Służę pomocą, jeśli takowa będzie potrzebna — zwrócił się do Bachira.
— Również muszę opuścić spotkanie — powiedział Mulat, wstając. — Zegar tyka, a ja nie mam czasu do stracenia. Dokładny stan polityczno-gospodarczy Miracle City możemy zostawić na inny dzień. Dziękuję wszystkim za obecność — rzucił do zebranych, pospiesznym krokiem wychodząc z sali. Spisany rękami Francisa i podpisany rękami króla dokument schował za pazuchę. Na miejscu pozostało jeszcze kilkanaście osób.
— Pora brać się do pracy — oznajmił Naczelnik, odchodząc od stołu. — Eronisie, będziemy musieli spotkać się jutro i podliczyć straty z tego dnia — zwrócił się do Paladyna. Wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. — Naizo, będziesz towarzyszył Gubernatorowi. Jean, pójdziesz ze mną — rzucił zaraz do swoich ludzi, ale Francuz zdawał się tak nieobecny, jakby miał zaraz rozpłynąć się w powietrzu. Chińczyk wiedział już, że nie będzie z niego pożytku. Nie w tym dniu. Senshoku z kolei bez słowa poleciał w stronę wyjścia, poirytowany publicznym ukazywaniem go jako czyjegoś podwładnego.
Z królem tymczasem nikt nie chciał zamienić słowa. Nie wiedzieć czemu, stał się nagle nieskończenie mniej ważny, gdy oddał część władzy Bachirowi, choć wcześniej ta sama władza spoczywała w rękach kilku innych osób. Rael spoglądał więc w zadumie na kolejno wychodzące osoby, wracając myślami do dyskusji z Mulatem. Do sprawy sukcesji. Do ostatnich słów, jakie od niego usłyszał, tak bardzo przypominających groźbę. Do swoich dwóch strażników, którzy teoretycznie nie mieli wcale walczyć z Bachirem, jednak w praktyce zawiedli go swoją porażką. Do brawury i pewności siebie, których zaczęło mu nagle brakować, choć panował nad tym krajem już od wielu lat.
— Nie jesteś Pierwszym, Raelu. Nie musisz być najlepszym władcą w historii tego kraju. Wystarczy, że będziesz najlepszym, na jakiego ten kraj stać — usłyszał nagle chór głosów. Gilgamesh rzadko kiedy się odzywał, ale nigdy w błahych sprawach. Jeśli uznał, że teraz był właściwy moment, to stan króla musiał naprawdę go martwić.
— Niedługo mogę nie być żadnym władcą — odpowiedział w myślach król. — Nie chcę teraz o tym dyskutować. Muszę przemyśleć parę spraw — uciął dyskusję, wstając na równe nogi. Gestem przywołał do siebie Francisa. — "Dziecko w koronie to nie jest dobry król" — odbiło się echem wewnątrz jego głowy.
***
Kyuusuke przemierzał wnętrza pałacowe w poszukiwaniu Aarona, przykładając sobie worek z lodem do nabrzmiałego podbródka. Bachir potrafił uderzyć. Znacznie mocniej, niż oczekiwał tego nadczłowiek. Nie czuł jednak upokorzenia ani zawodu. Być może towarzyszyłyby mu one, gdyby w wyniku jego porażki zginął król albo runął pałac, lecz nic takiego się nie stało. Nie był zresztą szczególnie lojalny młodemu władcy.
— Z dwojga złego chyba lepsza służba, niż więzienie lub śmierć — pomyślał sobie, wolną ręką rozplątując długie włosy. Musiał w końcu je ściąć, ale zbierał się do tego już od tygodni i dalej tego nie zrobił. Tłumaczył sobie, że życie osobistego obrońcy króla Morriden wyklucza ideę "czasu wolnego", ale wiedział doskonale, że kłamał. Często okłamywał sam siebie, gdy nie miał siły na zastanawianie się nad sobą. Przyznawanie się do błędów nijak mu nie przeszkadzało, ale idące za nim wyciąganie wniosków i wprowadzanie ich w życie już tak.
Nadworna praczka wskazała mu drogę do miejsca, w którym ostatnio widziała Aarona, korzystając z przerwy w rozmowie z drugą nadworną praczką. Jak się okazało, numer 99 znajdował się na błoniach pałacowych i rzekomo "dziwnie się zachowywał". Coś podpowiadało Kyuusuke, że dziwnie w przypadku Aarona oznaczało "absolutnie normalnie", ale i tak postanowił sprawdzić, co się z nim działo. Był bowiem nieco inny, niż kiedy obaj mieszkali w Chicago. 98 nadal nie przyzwyczaił się do tego, że chłopak autentycznie posiadał teraz emocje... i do tego, że te emocje czasem wymykały się spod kontroli.
Minąwszy hiacynty i czarne dalie, Kyuusuke spostrzegł sylwetkę swojego przyjaciela siedzącą na trawie i wpatrzoną z jakiegoś powodu w oddalone o kilkadziesiąt metrów drzewo. Stara i chyba martwa jabłoń nie dawała już owoców ani nie rodziła kwiatów, ale do tej pory nikt jej nie ściął. Numer 98 zbliżył się bez słowa do towarzysza. Zauważył z daleka, że poruszył uszami. Robił tak odruchowo, gdy usłyszał coś, czego nie słyszał wcześniej.
— Aaron — zwrócił się do heterochromika.
— Kyuusuke — odparł adekwatnie tamten. — Jak twoja szczęka? — zapytał, z jakiegoś powodu bacznie obserwując drzewo. Podpierał podbródek obiema dłońmi, łokcie osadzając na kolanach.
— Bywało gorzej, wierz mi — uspokoił go czarnowłosy. — Jakkolwiek żałośnie to nie brzmi, pokonał mnie w dwóch ciosach, więc nic poważnego mi nie zrobił. Z tobą też już w porządku, jak widzę.
— Mhm — potwierdził niemrawo Aaron, zbyt skoncentrowany na jabłoni, by użyć zdania w odpowiedzi. — Mnie uleczył król, ale nie wiem, co mi było. To bez znaczenia. Gdybym miał zginąć, to nieważne, od czego dokładnie, a gdybym miał przeżyć, to król i tak by mnie uleczył — stwierdził logicznie. Kyuusuke usiadł obok niego i wpatrzył się w drzewo za jego przykładem. Milczał. Czuł osobliwą aurę, która otaczała Aarona i wiedział, że coś było z nim nie tak, ale wolał poczekać, aż jego lepsza wersja sama poruszy temat.
— Tęsknię za nimi — stwierdził nagle zaskakująco spokojnym głosem. — Za Ryanem, za Ann, za Dwanem i Owenem. Tęskniłem też za tobą. Czasami. Czasami myślę o nich i jestem zły. Bardzo zły. Muszę szybko uciekać poza miasto, zanim zrobię komuś krzywdę i wtedy krzyczę. Niszczę wszystko na swojej drodze, póki mi nie przejdzie. Czasami z kolei robi mi się smutno i wtedy zaczynam płakać. Tak mocno, że w ogóle nic nie widzę. Boli mnie wtedy głowa i szlocham głośno. Nie mogę nabrać powietrza. Kiedy jestem szczęśliwy, to też zaczynam płakać i pociągać nosem. Zawsze. Nie umiem być trochę szczęśliwy, muszę być strasznie szczęśliwy. Zawsze — zwierzył się przyjacielowi, jak za dawnych lat.
— Zacząłeś czuć emocje. Przez całe życie ich nie czułeś, więc może teraz odczuwasz je mocniej, niż normalna osoba? Przeszkadza ci to?
— Czasami. I wtedy też jestem zły albo smutny. Kiedyś było lepiej. Wtedy nic nie czułem. Miałem czysto w głowie. Byłem z wami. Niczym się nie przejmowałem. Czasem chciałem czuć, jak wy wszyscy, ale rzadko. Raz... kiedy znalazłem ich ciała. Wtedy tak bardzo chciałem móc płakać. Nie mogłem. I wtedy pozabijałem wszystkich bez litości, ale to nic mi nie dało, bo potem sam umarłem. To bez sensu, co zrobiłem, ale nie żałuję.
— Ludzie nie zawsze postępują logicznie albo z sensem — powiedział mu Kyuusuke.
— Ale ja nie jestem człowiekiem. Nigdy nim nie byłem i nie będę — odparł zimno Aaron. — A dzisiaj uświadomiłem sobie coś nowego. Kiedy jeszcze żyłem, byłem we wszystkim najlepszy. Najsilniejszy, najszybszy, najmądrzejszy. Wszystkiego uczyłem się momentalnie. Nie zależało mi na tym. Nigdy mi na tym nie zależało... ale dzisiaj nie miałem żadnych szans z tym człowiekiem i nagle tego też zaczęło mi brakować. Bycia najlepszym we wszystkim.
— Pewnie jesteś zły?
— Nie. Nie wiem, może. Nie umiem tego nazwać. To wszystko jest nowe. Zbyt nowe, żeby zrozumieć. Po prostu nie chcę się tak więcej czuć. Jeśli następnym razem będę z nim walczyć, zabiję go — oświadczył nagle Aaron, podnosząc się. Wysunął przed siebie dłoń, składając ją w pistolet... i wtedy długa wiązka światła wystrzeliła z jego palca wskazującego, przebijając się na wylot przez pień jabłoni. Kyuusuke otworzył usta. Zaniemówił. Zauważył dopiero, że kilka podobnych dziur znajdowało się już w korze drzewa.
— Światło? To... wyglądało tak samo, jak... Naprawdę skopiował jego ruch po tym, jak zobaczył go tylko raz? — pomyślał w absolutnym szoku numer 98. Nie wiedział natomiast, że Aaron nie strzelał po prostu w drzewo. Strzelał jedynie, gdy ujrzał chodzącą po nim mrówkę...
***
Wybiła osiemnasta. Czterdziestolatkowie kwitnęli na czerwonych gałęziach, a Legato spoglądał na odcięte głowy przez okno w salonie. Jakoś go one nie przerażały. Na co dzień w Morriden widywało się wiele okropieństw, a on widział nieraz, jak ginęli Połykacze Grzechów albo walczący na arenie wojownicy. Tym niemniej jednak wielkie drzewo sprawiało, że myślał o ojcu. Poważnie się o niego martwił. Wiedział, że gdyby chodziło o obcego człowieka, to nawet by się tym nie przejął i karcił się w myślach, by zająć czymś umysł, ale to nic nie zmieniało.
Lisa siedziała przed sztalugą na poddaszu. Chłopiec wiedział, że też się martwi i że właśnie w taki sposób odreagowuje, ale on nie znał żadnego skutecznego sposobu. Nigdy dotąd nie musiał takowego szukać, a teraz, gdy rozglądał się po mieszkaniu, wszystko wydawało mu się szare, puste i smutne. Wpadł w pewnym momencie na pomysł, by pójść do swojego pokoju i potrenować kontrolę nad energią duchową. Miał nadzieję, że w pewnym momencie się zmęczy i zaśnie. Z takimi nadziejami ruszył ku swoim włościom, gdy nagle usłyszał dźwięk zamykanych drzwi wejściowych. Przystanął w półkroku, spoglądając w stronę przedpokoju z mieszanką nadziei i niepokoju.
— Tata powiedział, że nie wróci dziś na noc — przypomniał sobie Legato, zbystrzawszy. Wstrzymał oddech, a bicie jego serca przyspieszyło nagle. Non stop wpatrywał się w cień, z którego powinna wynurzyć się zaraz czyjaś sylwetka, ale nikt się nie pojawiał. Siłą powstrzymywał powieki przed opadnięciem, przez co oczy zaczęły go szczypać i łzawić. Zaczął się zastanawiać, czy zawołanie mamy nie byłoby lepszym pomysłem, ale nie zrobił tego. Nie skupiał jeszcze energii duchowej, by nie spłoszyć intruza.
Kant dłoni uderzył go od tyłu w kark. Legato drgnął zauważalnie, wytrzeszczając oczy bez żadnych myśli. Opadł w objęcia mroku.
Koniec Rozdziału 256
Następnym razem: Wrząca krew
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz